10060

Szczegóły
Tytuł 10060
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

10060 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 10060 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 10060 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

10060 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Richard McKenna Tajemne miejsce prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik Dzi� rano syn zapyta� mnie, co robi�em podczas wojny. Ma ju� pi�tna�cie lat i nie wiem, dlaczego nie uczyni� tego wcze�niej. Nie mam r�wnie� poj�cia, czemu to pytanie stanowi�o dla mnie zaskoczenie. Wyje�d�a� w�a�nie na ob�z i uda�o mi si� go zby� stwierdzeniem, �e pracowa�em dla rz�du. Ob�z potrwa dwa tygodnie. Je�eli opiekunowie nie popuszcz� ch�opcu �ruby, b�dzie sobie ca�kiem nie�le dawa� rad� podczas r�nych zaj�� grupowych. Ale w chwili, gdy to uczyni�, natychmiast zajmie si� obserwacj� mrowiska lub lektur� jakiej� ksi��ki. Obecnie pasjonuje si� astronomi�. Kiedy wr�ci do domu, zapyta mnie ponownie, co robi�em podczas wojny, a ja b�d� mu musia� odpowiedzie�. Sam nie wiem, co w�a�ciwie w�wczas robi�em. Czasem wydaje mi si�, �e prowadzili�my walk� na �mier� i �ycie z miejscow� legend� i �e tylko pu�kownik Lewis zdawa� sobie z tego spraw�. Nie mam poj�cia, kto zwyci�y�. Wiem tylko tyle, �e czasem wojna wymaga podj�cia ryzyka znacznie mniej oczywistego i szlachetnego ni� �mier� na polu bitwy, tak jak wymaga�a tego ode mnie. Wszystko zacz�o si� w roku 1931, kiedy na pustyni niedaleko miasteczka Barker w stanie Oregon, znaleziono zw�oki miejscowego ch�opca. Mia� przy sobie woreczek z samorodkami z�ota i kryszta� tlenku uranu wielko�ci mniej wi�cej kciuka. Kryszta� trafi� jako ciekawostka do urz�du probierczego w Salt Lake City i pozostawa� tam a� do roku 1942, kiedy to nagle nabra� niezwyk�ego znaczenia. Wojskowi agenci ustalili, �e pochodzi z po�o�onego ko�o Barker obszaru o powierzchni oko�o stu kilometr�w kwadratowych. Dr Lewis, powo�any do s�u�by jako pu�kownik rezerwy, otrzyma� za zadanie odszukanie z�o�a, ale ca�y wskazany teren by� pokryty grub� warstw� zastyg�ej mioce�skiej lawy i jakiekolwiek poszukiwania z�� pegmatyt�w zakrawa�y na geologiczne szale�stwo. Rejony te nigdy nie uleg�y zlodowaceniu, w zwi�zku z tym nie by�y r�wnie� zalane wod� sp�ywaj�c� z topniej�cych lodowc�w. Dr Lewis kategorycznie stwierdzi�, �e kryszta� m�g� si� tu znale�� wy��cznie dzi�ki wcze�niejszej ingerencji cz�owieka. Jego protest nie przyni�s� �adnego efektu. Powiedziano mu, �eby si� nie wym�drza�, poniewa� wysoko postawione osoby b�d� usatysfakcjonowane dopiero wtedy, gdy zostan� przeprowadzone kosztowne, zakrojone na szerok� skal� poszukiwania. Armia przydzieli�a mu kilku m�odych adept�w wydzia��w geologii, w tym tak�e mnie, i poleci�a sk�ada� regularne meldunki o post�pie prac. W trosce o nasze morale, a tak�e chyba w odruchu rozpaczliwej desperacji, dr Lewis postanowi� uczyni� z beznadziejnego przedsi�wzi�cia wzorcowe �wiczenie w ustalaniu ilo�ci i grubo�ci pow�ok bazaltowych pokrywaj�cych przedwulkaniczny, mioce�ski teren, przyczyniaj�c si� w ten spos�b do wzbogacenia wiedzy litologicznej o P�askowy�u Columbia. Wyniki tych pomiar�w mia�y r�wnie� wykaza� ponad wszelk� w�tpliwo�� brak na tym obszarze jakichkolwiek z�� uranu, wi�c w gruncie rzeczy nie by�o to wcale oszustwo. Ten rejon Oregonu jest wyj�tkowo ma�o atrakcyjny. Obszar poszukiwa� stanowi� p�aski, nieciekawy teren poro�ni�ty si�gaj�c� zaledwie do kolan bylic� i pokryty sk�po szar� gleb�, spod kt�rej tu i �wdzie wygl�da�y czarne bloki lawy. Latem by�o tu sucho i gor�co, zim� za� ponuro, czemu nie m�g� zaradzi� nawet rzadki �nieg. Wiatry hula�y niezale�nie od pory roku. Miasteczko Barker sk�ada�o si� z oko�o stu drewnianych dom�w stoj�cych przy pokrytych py�em ulicach, i kilku farm usytuowanych wzd�u� kana�u. Wszyscy m�odzi ludzie wyjechali na wojn� lub do pracy w przemy�le wojennym, starzy za� zdawali si� mie� do nas o co� pretensj�. By�o nas dwudziestu, je�li nie liczy� wynaj�tych za��g wiertniczych mieszkaj�cych w swoich przyczepach, i w pewnym sensie stanowili�my uniwersyteckie getto na terenie miasteczka. Spali�my i jedli�my w Colthorpe House, odleg�ym o jedn� przecznic� od naszej kwatery. Mieli�my tam nasz w�asny, �uniwersytecki� st� i w�a�ciwie r�wnie dobrze mogliby�my by� lud�mi z Marsa. Mimo to bardzo mi si� tam podoba�o. Dr Lewis traktowa� nas jak student�w, organizuj�c wyk�ady, seminaria i wyznaczaj�c obowi�zkowe lektury. By� dobrym nauczycielem i wybitnym uczonym, a my bardzo go lubili�my. Ka�dy z nas mia� okazj� uczestniczy� we wszystkich etapach prac; ja zacz��em od sporz�dzania mapy terenu, potem pracowa�em przy �widrach przegryzaj�cych si� przez pok�ady bazaltu, a� do znajduj�cego si� setki metr�w pod nami granitu, a wreszcie przeprowadza�em pomiary grawimetryczne i sejsmiczne. W zespole panowa�a znakomita atmosfera, wszyscy bowiem zdawali�my sobie spraw� z tego, �e zyskujemy bezcenne do�wiadczenia w dziedzinie geofizyki terenowej. Postanowi�em w duchu, �e po wojnie b�d� si� doktoryzowa� w�a�nie z tej dziedziny, oczywi�cie pod kierunkiem doktora Lewisa. Wczesn� wiosn� roku 1944 zako�czy�a si� faza prac terenowych. Sprz�t wiertniczy odjecha�, a my spakowali�my tony kart grawimetrycznych, wykres�w sejsmicznych i pochodz�cych z odwiert�w rdzeni, szykuj�c si� do przenosin na uniwersytet doktora Lewisa. Czeka�y nas tam jeszcze bezcenne miesi�ce nauki, podczas kt�rych mieli�my na podstawie naszych danych tworzy� szczeg�owe mapy geologiczne. Byli�my wszyscy niezwykle podekscytowani i nie rozmawiali�my o niczym innym jak tylko o czekaj�cych nas dziewczynach i prywatkach. W�a�nie wtedy armia o�wiadczy�a, �e cz�� ekipy musi pozosta� w celu kontynuowania bada� w terenie. Dr Lewis zgodzi� si� p�j�� na kompromis i zostawi� jednego cz�owieka. Wybra� mnie. Bardzo mnie to dotkn�o. Odczu�em to jako zagranie nie fair i uwa�a�em, �e Lewis okaza� si� prostakiem pozbawionym ludzkich uczu�. - Wystarczy, je�li raz dziennie przejedziesz si� po okolicy jeepem z licznikiem Geigera - powiedzia�. - Potem sied� w biurze i odpowiadaj na telefony. - A co b�dzie, je�li zadzwoni� podczas mojej nieobecno�ci? - zapyta�em ponuro. - Zatrudnij sekretark� - odpar�.. - Masz na to fundusz. Odjechali, pozostawiaj�c mi tytu� kierownika ekipy badawczej, lecz zapomniawszy o kim�, komu m�g�bym wydawa� polecenia. Czu�em si� pozostawiony na �asce nieprzyja�nie nastawionego miasteczka. Doszed�em do wniosku, �e nienawidz� pu�kownika Lewisa, i postanowi�em si� zem�ci�. Kilka dni p�niej stary Dave Gentry podpowiedzia� mi, jak mog� tego dokona�. By� to s�dziwy, zasuszony m�czyzna z siwymi w�sami. Siedzia�em obok niego na moim nowym miejscu przy �miasteczkowym� stoliku. Posi�ki stanowi�y dla mnie niezbyt przyjemne prze�ycie, gdy� musia�em wys�uchiwa� uwag na temat m�odych, zdrowych m�czyzn wymiguj�cych si� od w�o�enia munduru i marnuj�cych pieni�dze podatnik�w. Kt�rego� wieczoru nie wytrzyma�em, r�bn��em widelcem w cz�ciowo opr�niony talerz i zerwa�em si� z miejsca. - Armia mnie tu przys�a�a i armia mnie tu trzyma - o�wiadczy�em siedz�cym przy stole ludziom. - Naprawd� bardzo bym chcia� pojecha� za ocean i podrzyna� w waszym imieniu gard�a wstr�tnym japo�com, daj� wam s�owo honoru! Dlaczego nie napiszecie o tym do swojego kongresmana? Wyszed�em na zewn�trz i kipi�c w�ciek�o�ci� stan��em na werandzie. Po chwili do��czy� do mnie stary Dave. - �ci�gnij cugle, synu - rzek�. - Oni maj� pretensje do rz�du, nie do ciebie, ale rz�d jest jak wiatr, nieuchwytny, a ty jeste� cz�owiekiem, kt�rego mog� dotkn��. - Nawet z�bami - doda�em z gorycz�. - Maj� swoje powody. Starych kopal� nie znajduje si� tak, jak wy to robicie. Poza tym kopalnia Szalonego Dzieciaka nale�y do nas, mieszka�c�w Barker. Dave mia� sporo ponad siedemdziesi�tk� i zajmowa� si� dogl�daniem koni na miejscowym pastwisku. Nosi� zawsze szare, flanelowe koszule, wyblak�e szelki i byle jak�, wiecznie rozpi�t� kamizelk�. Nikt by go nigdy nie podejrzewa� o jakie� g��bsze przemy�lenia, ale by� naprawd� m�drym cz�owiekiem. - To rozleg�a, s�abo zaludniona okolica i to si� odbija na ludziach - powiedzia�. - Ka�de miasteczko ma jak�� legend� o starej kopalni lub z�otym skarbie, ale szukaj� ich tylko dzieci. Doros�ym wystarcza �wiadomo��, �e co� takiego istnieje. Dzi�ki temu mog� si� jako� pogodzi� z �yciem. - Rozumiem - mrukn��em, czuj�c, jak co� poruszy�o mi si� w m�zgu. - Barker ma swoj� zaginion� kopalni� dopiero od trzynastu lat - kontynuowa� Dave. - Nic dziwnego, �e ludzie nie chc�, �eby odnaleziono j� w taki spos�b i tak szybko. - Ale my wiemy, �e nie ma �adnej kopalni - odpar�em - i staramy si� w�a�nie to udowodni�. - To jeszcze gorzej. Na szcz�cie, nigdy si� to wam nie uda. My wszyscy widzieli�my te samorodki i mieli�my je w r�kach. To by� kwarc, g�sto poprzetykany z�otem. Ch�opiec poszed� po niego na piechot�, wi�c �y�a musi by� gdzie� niedaleko. Machn�� r�k� w kierunku terenu naszych poszukiwa�. Zapada� powoli zmierzch, a ja poczu�em nag�y przyp�yw ciekawo�ci. Pu�kownik Lewis zawsze odradza� nam zajmowanie si� powa�nie t� histori�; kiedy mimo to kto� wraca� do tego tematu, zwykle to ja w�a�nie przodowa�em w kpinach, radz�c mu, �eby wyruszy� na poszukiwania z r�d�k�. Pierwszym przykazaniem naszej wiary by�o to, �e z�o�e nie istnieje, ale teraz przebywa�em tu zupe�nie sam i mog�em sobie wydawa� dowolne polecenia. Podobnie jak on postawi�em stop� na otaczaj�cej werand� balustradzie i opar�em si� na kolanie, Dave za� odgryz� kawa�ek tytoniu i opowiedzia� mi o Owenie Price. - To by� zawsze zwariowany dzieciak. Zdaje si�, �e przeczyta� wszystkie ksi��ki, jakie by�y w mie�cie. Tak, tak, by� cholernie dociekliwy. Nie jestem etnografem, ale mimo to bez trudu mog�em stwierdzi�, �e do tej historii wkrada si� coraz wi�cej element�w legendy. Na przyk�ad Dave zaklina� si�, �e koszula ch�opca by�a rozerwana, a on sam mia� na grzbiecie wyra�ne �lady skalecze�. - Zupe�nie, jakby napad� go kuguar - opowiada� Dave. - Tyle tylko, �e na tej pustyni nigdy nie by�o kuguar�w. Szli�my �ladami ch�opca tak d�ugo, jak to by�o mo�liwe, ale nie znale�li�my trop�w �adnego zwierz�cia. T� cz�� historii mog�em oczywi�cie od razu wykre�li�, lecz mimo to wzbudzi�a ona moje zainteresowanie. Mo�e mia� na to wp�yw flegmatyczny, pewny siebie g�os Dave�a, mo�e zapadaj�cy zmierzch, a mo�e moja w�asna, zraniona duma. My�la�em o tym, jak czasem wielkie wypi�trzenia lawy obrywaj� si�, nios�c ze sob� ca�e pok�ady ska�. Mo�e co� takiego nast�pi�o w�a�nie tutaj, pozostawiaj�c bogaty w uran skrawek ziemi o �rednicy zaledwie kilkudziesi�ciu metr�w, nie tkni�ty naszymi wiert�ami? Gdyby uda�o mi si� go znale��, zakpi�bym sobie z pu�kownika Lewisa i podwa�y� podstawy geologii. Ja, Duard Campbell, upokorzony i odrzucony, mog�em tego dokona�. Przytomna cz�� mego umys�u krzycza�a, �e to nonsens, ale co� skrytego w jego najg��bszych pok�adach zacz�o ju� uk�ada� mia�d��cy list do Lewisa, zsy�aj�c na mnie b�ogie uczucie zadowolenia. - Niekt�rzy m�wi�, �e m�odsza siostra ch�opaka mog�aby pokaza�, gdzie to znalaz�, gdyby tylko chcia�a - powiedzia� Dave. - Cz�sto chodzi�a z nim na pustyni�. Kiedy to si� sta�o, okropnie zdzicza�a i nawet na jaki� czas straci�a mow�, ale s�ysza�em, �e to ju� jej si� cofn�o. - Potrz�sn�� g�ow�. - Biedna, ma�a Helen. Zapowiada�a si� na �adn� dziewczyn�. - Gdzie ona mieszka? - zapyta�em. - W Salem, ze swoj� matk�. Chodzi�a do szko�y ekonomicznej i zdaje si�, �e teraz pracuje dla jakiego� prawnika. Pani Price by�a ko�cist�, star� kobiet�, ca�kowicie dominuj�c� nad swoj� c�rk�. Na to, �eby Helen zosta�a moj� sekretark�, zgodzi�a si� natychmiast, gdy tylko us�ysza�a, jak� przewiduj� dla niej pensj�. �eby uzyska� zezwolenie w�adz, wystarczy� jeden telefon; dziewczyn� sprowadzono ju� wcze�niej, we wst�pnej fazie poszukiwa�. W celu ochrony dobrego imienia swojej c�rki pani Price postanowi�a umie�ci� j� w domu znajomych mieszkaj�cych w Barker. Nie by�o ono w najmniejszym stopniu zagro�one. To znaczy, by�em got�w nawet si� z ni� kocha�, �eby wydoby� z niej jej tajemnic�, je�li j� w og�le posiada�a, ale nie zamierza�em wyrz�dzi� jej najmniejszej krzywdy. Zdawa�em sobie doskonale spraw� z tego, �e prowadz� zabaw� pod tytu�em �Zemsta Duarda Campbella�. Wiedzia�em, �e nie znajd� �adnego uranu. Helen by�a prost�, drobn� dziewczyn� i wygl�da�a na zrobion� z przera�onego lodu. Nosi�a pantofle na niskich obcasach, bawe�niane po�czochy oraz skromne sukienki z bia�ymi mankietami i ko�nierzykami. Jedyn� atrakcyjn� cech� jej wygl�du stanowi�a idealnie g�adka, jasna sk�ra, kt�ra w po��czeniu z g�stymi, czarnymi brwiami i b��kitnymi oczami upodabnia�a j� czasem do elfa. Lubi�a siedzie� schludnie zamkni�ta w sobie, ze z��czonymi stopami, przyci�ni�tymi do tu�owia �okciami i spuszczonym wzrokiem, upodabniaj�c si� do staraj�cego si� jak najmniej zwraca� na siebie uwag� jajka. Jej biurko sta�o dok�adnie naprzeciw mojego. Siedzia�a tam w�a�nie w ten spos�b, zajmuj�c si� prac�, kt�r� jej zleci�em, a ja w �aden spos�b nie mog�em do niej dotrze�. Pr�bowa�em �art�w i drobnych prezencik�w, pr�bowa�em wywo�a� jej wsp�czucie i zainteresowanie, a ona s�ucha�a mnie, pracowa�a i wci�� by�a r�wnie odleg�a jak Ksi�yc. Znalaz�em odpowiedni klucz dopiero po dw�ch tygodniach, a i to wy��cznie dzi�ki przypadkowi. Rozgrywa�em w�a�nie gambit wsp�czucia. Powiedzia�em, �e najgorsze w mojej sytuacji wcale nie jest oddalenie od przyjaci� i rodziny, lecz okropna monotonia terenu, na kt�rym prowadzi�em poszukiwania. Gdziekolwiek spojrze�, zawsze widzia�o si� dok�adnie to samo, a na ca�ym obszarze nie spos�b by�o znale�� cho�by jednego, charakterystycznego miejsca. Moje s�owa wywo�a�y w niej co� jakby iskr� �ycia. - Tu jest pe�no cudownych miejsc - powiedzia�a. - W takim razie pojed� ze mn� jeepem i poka� mi chocia� jedno z nich - za��da�em. Nie mia�a na to ochoty, ale jako� uda�o mi si� j� przekona�. Prowadzi�em podskakuj�cego w�ciekle jeepa mi�dzy odkrywkami, maj�c zakodowan� dok�adnie w pami�ci ca�� map� i ca�y czas dok�adnie wiedz�c, gdzie si� znajdujemy, ale tylko wed�ug wsp�rz�dnych kartograficznych. Pustynia mia�a swoje charakterystyczne punkty - pozosta�o�ci po odwiertach, powybuchowe kratery, drewniane tyki, puszki, butelki i targane nieustaj�cym wiatrem papiery - ale wszystkie one by�y dok�adnie takie same. - Powiedz mi, kiedy dotrzemy do jakiego� �miejsca� - powiedzia�em. - Tu wsz�dzie s� miejsca - odpar�a. - Nawet tutaj. Zatrzyma�em samoch�d i spojrza�em na ni� ze zdziwieniem. Jej g�os by� silny i gard�owy, oczy szeroko otwarte, a na twarzy pojawi� si� u�miech. Nigdy jej jeszcze takiej nie widzia�em. - A co w nim jest niezwyk�ego? - zapyta�em. Nie odpowiedzia�a, tylko wysiad�a z jeepa i przesz�a kilka krok�w tak, jakby zaraz mia�a ruszy� do ta�ca. Jej sylwetka uleg�a ca�kowitej zmianie. Poszed�em za ni� i dotkn��em jej ramienia. - Powiedz mi - poprosi�em. Odwr�ci�a si�, kieruj�c spojrzenie nad moim ramieniem. By�a pi�kn�, pe�n� wdzi�ku i �ycia dziewczyn�. - W�a�nie tutaj s� wszystkie psy - powiedzia�a. - Psy? Rozejrza�em si� dooko�a, widz�c tylko anemiczn� bylic�, ohydne czarne ska�y i cienk� warstewk� lichej gleby, po czym ponownie skoncentrowa�em uwag� na Helen. Co� by�o nie w porz�dku. - Du�e, g�upie psy, kt�re �a�� stadami i jedz� traw� - wyja�ni�a, tocz�c wok� spojrzeniem. - Wielkie koty goni� je i zjadaj�, a psy ca�y czas krzycz�. Nie s�yszysz ich? - To szale�stwo! - wybuchn��em. - Co si� z tob� dzieje? R�wnie dobrze mog�em j� uderzy�. W jednej chwili wr�ci�a do swej poprzedniej postaci i wyszepta�a tak cicho, �e ledwie mog�em j� dos�ysze�: - Przepraszam... Cz�sto bawi�am si� tutaj z moim bratem. To by�a dla nas taka ba�niowa kraina... - W jej oczach pojawi�y si� �zy. - Nie by�am tutaj od... Przepraszam, zapomnia�am si�. �eby nak�oni� j� do ponownego wyjazdu na pustyni� musia�em przysi�c, �e chodzi mi wy��cznie o dyktowanie jej �notatek polowych�. Siedzia�a sztywno w jeepie z notatnikiem i o��wkiem w d�oniach, podczas gdy ja odgrywa�em przedstawienie z licznikiem Geigera i zalewa�em j� potokiem fachowego �argonu. Mia�a zaci�ni�te usta i widzia�em, jak rozpaczliwie walczy z czarem, jaki wywiera na ni� pustynia i jak powoli przegrywa t� walk�. Wreszcie ponownie ogarn�� j� ten niezwyk�y nastr�j, a ja tym razem bardzo uwa�a�em, �eby go nie zniszczy�. By�o to bardzo dziwne, lecz jednocze�nie cudowne i uda�o mi si� uzyska� sporo informacji. Od tej pory ka�dego ranka wyje�d�ali�my w celu sporz�dzenia �notatek� i za ka�dym razem trzeba by�o mniej czasu, �eby prze�ama� jej op�r. Znalaz�szy si� z powrotem w biurze natychmiast przybiera�a dawn� posta�, a ja zastanawia�em si�, w jaki spos�b dwie tak r�ne osoby mog� zamieszkiwa� jedno cia�o. Nazywa�em jej wcielenia �Helen biurow�� i �Helen pustynn��. Po kolacji cz�sto rozmawia�em na werandzie ze starym Dave�m. Pewnego wieczoru ostrzeg� mnie. - Ludzie my�l�, �e odk�d zgin�� jej brat, Helen co� si� poprzestawia�o w g�owie - powiedzia�. - Du�o m�wi� o tobie i o niej. - Czuj� si� jak jej starszy brat - odpar�em. - Nigdy bym jej nie skrzywdzi�, Dave. Je�eli znajdziemy �y��, zatroszcz� si� o to, �eby dosta�a najwi�kszy udzia�. Potrz�sn�� g�ow�. Odczuwa�em wielk� pokus�, �eby mu wyja�ni�, �e odgrywam tylko niewinne przedstawienie, bo nikomu nigdy nie uda si� tu znale�� nawet �ladu z�ota. Jednak to przedstawienie zacz�o mnie coraz bardziej wci�ga�. Pustynna Helen oczarowa�a mnie wtedy, gdy z ca�kowit� bezradno�ci� ods�oni�a przede mn� swoje ukryte �ycie. W kobiecym ciele �y�a ma�a dziewczynka. Jej g�os stawa� si� silny, zadyszany z podniecenia, i uda�o jej si� przela� na mnie cz�� tego zakl�cia, kt�re tak o�ywi�o i upi�kszy�o jej twarz. Biegaj�c ze �miechem w�r�d czarnych ska� i rachitycznych ro�lin sprawia�a, �e i one stawa�y si� pi�kne. Chwyta�a mnie za r�k� i ci�gn�a za sob�, tak �e nieraz oddalali�my si� od jeepa na ponad kilometr. Traktowa�a mnie tak, jakbym by� niewidomym lub nierozgarni�tym dzieckiem. - Uwa�aj, Duard! Przecie� tu jest urwisko! - wo�a�a niespodziewanie. Sz�a pierwsza, wskazuj�c mi kamienie, po kt�rych mo�na by�o przej�� na drug� stron� potoku. W��cza�em si� do zabawy. Pokazywa�a mi lasy, strumienie, g�ry i zamki, kud�ate konie z pot�nymi pazurami, z�ote ptaki, wielb��dy, czarownice, s�onie i ca�� mas� innych stworze�. Udawa�em, �e wszystkie je widz�, dzi�ki czemu zdobywa�em jej zaufanie. Opowiada�a i odgrywa�a przede mn� wszystkie ba�nie, jakie kiedy� wymy�li�a wsp�lnie z Owenem. Czasem to on by� zakl�ty, czasem ona, a wtedy jedno musia�o pokona� czary z�ej wied�my lub olbrzyma, �eby uratowa� drugie. Nieraz by�em Duardem, a kiedy indziej niemal wydawa�o mi si�, �e jestem Owenem. Wraz z Helen zakradali�my si� do pogr��onych we �nie zamk�w i z bij�cymi g�o�no sercami kryli�my si� przed szukaj�cym nas olbrzymem, a potem uciekali�my, trzymaj�c si� mocno za r�ce. Schwyta�em j� w pu�apk�. Bra�em udzia� w jej grze, ale ani na chwil� nie zapomnia�em o mojej. Co wiecz�r nanosi�em na map� nowe szczeg�y ba�niowej topografii, nie mog�c przy okazji nie zwr�ci� uwagi na jej zadziwiaj�c� geomorfologiczn� konsekwencj�. Podczas zabawy cz�sto napomyka�em o ukrytym przez olbrzyma skarbie. Helen nigdy nie zaprzecza�a jego istnieniu, lecz zawsze ogarnia� j� wtedy niepok�j i zbywa�a mnie og�lnikami. Kiedy� przy�o�y�a palec do ust i spojrza�a na mnie powa�nymi, okr�g�ymi oczami. - Mo�na bra� tylko to, na czym nikomu nie zale�y - powiedzia�a. - Je�eli we�miesz z�oto albo klejnoty, sprowadz� na ciebie okropne nieszcz�cie. - Znam zakl�cie przeciwko nieszcz�ciom i ciebie te� go naucz� - odpar�em. -To najwi�ksze, najpot�niejsze zakl�cie na �wiecie. - To nic nie da. I tak wszystko zamieni si� w �mieci, kozie bobki, martwe w�e i inne rzeczy - powiedzia�a z irytacj�. - Tak mi powiedzia� Owen. Takie jest tutaj prawo. Kiedy� rozmawiali�my o tym siedz�c w mrocznym parowie w pobli�u wodospadu. M�wili�my szeptem, �eby nie obudzi� �pi�cego olbrzyma. Huk wodospadu to by�o w rzeczywisto�ci jego chrapanie, podobnie jak wiej�cy bez chwili przerwy wiatr. - Owen nigdy st�d niczego nie zabiera? - zapyta�em. Wiedzia�em ju�, �e m�wi�c o Owenie zawsze powinienem u�ywa� czasu tera�niejszego. - Nieraz musi. Kiedy� z�a czarownica zamieni�a mnie w ropuch�, ale Owen po�o�y� mi na g�owie kwiatek i dzi�ki temu znowu sta�am si� Helen. - Prawdziwy kwiatek? Taki, kt�ry mog�a� wzi�� ze sob� do domu? - By� ��to-czerwony i wi�kszy ni� moje dwie d�onie - odpar�a. - Chcia�am go zabra� do domu, ale zgubi� wszystkie p�atki. - Wi�c Owen nigdy niczego st�d nie bierze? - Czasami kamienie. Trzymamy je w szopie, w ukrytym gnie�dzie, bo to mog� by� magiczne jajka. Wsta�em z miejsca. - Chod�, poka� mi. Potrz�sn�a energicznie g�ow�. - Nie chc� wraca� do domu. Nigdy. Wi�a si� i wyrywa�a, ale uda�o mi si� podnie�� j� na nogi. - Zr�b to dla mnie - prosi�em. - Tylko na minutk�. Zaci�gn��em j� do jeepa i pojechali�my do starego domu Price��w. Nigdy do tej pory nie spojrza�a w jego stron�, kiedy tamt�dy przeje�d�ali�my i teraz te� tego nie uczyni�a. B�yskawicznie zamienia�a si� w biurow� Helen, ale mimo to poprowadzi�a mnie wok� starego, zrujnowanego budynku o powybijanych szybach do cz�ciowo zawalonej szopy. Odgarn�a le��c� w k�cie s�om�, ods�aniaj�c stert� kamieni. Z tego, jak wielkie by�y moje nadzieje, zdaje sobie spraw� dopiero teraz, kiedy omal mnie nie znokautowa�o raptowne rozczarowanie. By�y to bezwarto�ciowe kawa�ki kwarcu i r�owego granitu. Jedyne, co by�o w nich niezwyk�ego, to to, �e z pewno�ci� nie pochodzi�y z tej bazaltowej pustyni. Po kilku tygodniach zrezygnowali�my z udawania przed sob�, �e chodzi nam o jakie� notatki, i je�dzili�my na pustyni� po prostu po to, �eby si� bawi�. Uda�o mi si� sporz�dzi� map� niemal ca�ej ba�niowej krainy Helen: sk�ada�a si� ze znajduj�cej si� w miejscu geologicznego uskoku g�ry, p�yn�cej wzd�u� jej podstawy rzeki i rozci�gaj�cej si� na drugim brzegu, �agodnie wznosz�cej si� r�wniny. Stroma, poprzecinana licznymi w�wozami skarpa by�a poro�ni�ta lasem, a na skalistych iglicach wznosi�y si� pot�ne zamki. Kilka razy by�em nawet w stanie pom�c Helen zorientowa� si� w terenie, dzi�ki czemu zag��bi�em si� jeszcze bardziej w jej sekretne �ycie. Pewnego dnia przekona�em si�, jak bardzo. Siedzia�a w lesie na zwalonym pniu i splata�a koszyczek z li�ci paproci, a ja sta�em ko�o niej. Nagle u�miechn�a si� i podnios�a na mnie wzrok. - W co b�dziemy si� dzisiaj bawi�, Owen? - zapyta�a. Nie spodziewa�em si� tego, lecz zarazem by�em dumny, �e zareagowa�em tak szybko. Okr��y�em w podskokach pie�, po czym przypad�em do jej st�p. - Och siostrzyczko, zosta�em zakl�ty! - zawo�a�em. - Tylko ty mo�esz mi pom�c! - Odczaruj� ci� - powiedzia�a g�osem ma�ej dziewczynki. - Kim jeste�, braciszku? - Jestem wielkim, czarnym psem - odpar�em. - Z�y olbrzym Lewis Ko�ciogryz trzyma mnie na �a�cuchu w swoim zamku, podczas gdy sam wraz z innymi psami udaje si� na polowanie. Rozprostowa�a na kolanach fa�dy swojej szarej sp�dniczki. - Biedny piesek - powiedzia�a �agodnie. - Zostawiaj� ci� samego, a ty wyjesz dniami i nocami. Podnios�em g�ow� i zawy�em. - To okropny, wstr�tny olbrzym, kt�ry zna najpotworniejsze rodzaje czar�w - poskar�y�em si�. - Ale nie b�j si�, siostrzyczko. Kiedy mnie odczarujesz, zamieni� si� w pi�knego ksi�cia i utn� mu g�ow�. - Wcale si� nie boj�. - Z jej oczu sypa�y si� iskry. - Nie boj� si� ani ognia, ani w�y, szpilek, igie�, ani w og�le niczego. - Zabior� ci� potem do mojego kr�lestwa i b�dziemy �yli d�ugo i szcz�liwie. B�dziesz najpi�kniejsz� kr�low� w ca�ym �wiecie, a wszyscy b�d� ci� kochali. Machaj�c ogonem po�o�y�em �eb na jej kolanach, a ona pog�adzi�a moj� mi�kk� sier�� i podrapa�a mnie za d�ugim, czarnym uchem. - Wszyscy b�d� mnie kochali - powt�rzy�a z powag�. - Czy pomo�e ci zakl�ta woda, biedny piesku? - Musisz dotkn�� mego czo�a jakim� klejnotem ze skarbu olbrzyma - odpar�em. - To jedyny spos�b, �eby mnie odczarowa�. Poczu�em, jak si� ode mnie odsuwa. Zerwa�a si� z miejsca, z twarz� wykrzywion� b�lem i gniewem. - Ty wcale nie jeste� Owen! Owen jest zaczarowany, tak samo jak ja, i nikt nigdy nas nie odczaruje! Rzuci�a si� do ucieczki, a kiedy dotar�a do jeepa, by�a ju� z powrotem biurow� Helen. Od tamtej pory zdecydowanie odmawia�a p�j�cia ze mn� na pustyni�. Wygl�da�o na to, �e moja gra si� sko�czy�a, ale mia�em wci�� nadziej�, �e pustynna Helen nadal mnie s�yszy, skryta gdzie� g��boko pod zewn�trzn� skorup�, i dlatego postanowi�em wypr�bowa� now� strategi�. Moje biuro mie�ci�o si� w pokoiku usytuowanym nad star� sal� balow� i przypuszczam, �e w czasach Dzikiego Zachodu cz�sto odbywa�y si� tu m�sko-damskie potyczki, ale chyba nic r�wnie dziwnego, jak moja nowa gra z Helen. Zazwyczaj dyktowa�em notatki przechadzaj�c si� po pokoju. Teraz r�wnie� tak czyni�em, wtr�caj�c mi�dzy zwyczajne zdania s�owa odnosz�ce si� do ba�niowej krainy i nawi�zuj�c cz�sto do z�ego olbrzyma Lewisa Ko�ciogryza. Biurowa Helen stara�a si� nie zwraca� na to uwagi, ale od czasu do czasu dostrzega�em pustynn� Helen, patrz�c� na mnie jej oczami. M�wi�em o mojej zaprzepaszczonej karierze geologa i o tym, �e m�g�bym jednak do niej wr�ci�, gdybym odnalaz� z�o�e. Snu�em fantazje o �yciu i pracy w r�nych egzotycznych miejscach, wspominaj�c cz�sto o �onie, kt�ra zaj�aby si� domem i pomog�aby mi w pracy. Wszystko to bardzo niepokoi�o biurow� Helen - robi�a b��dy podczas pisania na maszynie i wypuszcza�a r�ne przedmioty z r�k. Nie zmienia�em post�powania przez kilka dni, staraj�c si� dobra� odpowiednie proporcje rzeczywisto�ci i fantazji, i by�y to dla niej bardzo trudne chwile. Pewnego wieczoru otrzyma�em od starego Dave�a kolejne ostrze�enie. - Helen marnie wygl�da, a ludzie znowu zaczynaj� gada�. Panna Fowler m�wi, �e ona nie �pi po nocach, tylko p�acze, ale nie chce jej powiedzie� dlaczego. Nie wiesz przypadkiem, o co mo�e chodzi�? - Rozmawiam z ni� wy��cznie na tematy s�u�bowe - odpar�em. - Mo�e t�skni do domu. Zapytam j�, czy nie chcia�aby urlopu. - Nie podoba� mi si� spos�b, w jaki Dave mi si� przygl�da�. - Nie zrobi�em jej nic z�ego i nie mam najmniejszego zamiaru jej skrzywdzi� - doda�em. - Ludzie gin� za to, co robi�, nie za to, co maj� zamiar zrobi� - mrukn�� Dave. - Pami�taj, synu, �e s� w tym mie�cie tacy, kt�rzy zabiliby ci� jak kojota, gdyby� cokolwiek jej zrobi�. Nast�pnego dnia pracowa�em nad Helen od samego rana i po po�udniu wreszcie uda�o mi si� prze�ama� jej op�r i uderzy� we w�a�ciw� strun�. Nie by�em jednak zupe�nie przygotowany na to, co nast�pi�o. - Ca�e �ycie jest swego rodzaju gr� - powiedzia�em. - Je�li si� nad tym zastanowi�, to jest ni� wszystko, co robimy. Helen od�o�y�a o��wek i spojrza�a na mnie tak, jak jeszcze nigdy w biurze. Poczu�em, �e serce bije mi �ywiej. - Ty mnie tego nauczy�a�, Helen. By�em tak �miertelnie powa�ny, �e chyba nawet nie wiedzia�em, jak mo�na si� bawi�. - Mnie nauczy� tego Owen. Zna� czary. Moje siostry potrafi�y si� bawi� tylko lalkami i wymy�la� sobie bogatych m��w, a ja tego nienawidzi�am. Z szeroko otwartymi oczami i dr��cymi ustami by�a prawie taka jak pustynna Helen. - Je�li dobrze si� przyjrze�, to nawet w zwyczajnym �yciu mo�na zobaczy� ca�� mas� czar�w - powiedzia�em. - Nie uwa�asz tak, Helen? - Ja to wiem! - odpar�a. Poblad�a i wypu�ci�a o��wek z d�oni. - Owen by� tylko ch�opcem, ale zosta� zakl�ty w m�czyzn�, kt�ry ma �on� i trzy c�rki. Mia�y�my tylko jego, ale one go nienawidzi�y, bo byli�my tacy biedni! - Zacz�a dr�e�, a jej g�os zni�y� si� do szeptu. - Nie m�g� tego znie��, wi�c zabra� skarb, a on go zabi�. - Na policzkach pojawi�y si� stru�ki �ez. - Wyobra�a�am sobie, �e to tylko nowe zakl�cie i �e odczaruj� go, je�li przez siedem lat nie odezw� si� ani si� nie roze�miej�. Opu�ci�a g�ow�, kryj�c twarz w d�oniach. Zaniepokojony podszed�em do niej i po�o�y�em d�o� na jej ramieniu. - Nie dotrzyma�am postanowienia - wychlipa�a. - Zmusili mnie do m�wienia i teraz Owen ju� nigdy nie wr�ci. Schyli�em si�, �eby j� obj��. - Nie p�acz, Helen - powiedzia�em. - On wr�ci. S� takie czary, kt�re sprowadz� go z powrotem. Prawie nie wiedzia�em, co m�wi�. Zacz��em si� ba� tego, co zrobi�em, i chcia�em j� pocieszy�, ale ona zerwa�a si� z miejsca i odtr�ci�a moje rami�. - Nie wytrzymam ju� tego! Wracam do domu! Wypad�a z pokoju i po chwili zobaczy�em przez okno, jak biegnie ulic�, zanosz�c si� p�aczem. Nagle ca�a moja gra wyda�a mi si� g�upia i okrutna, postanowi�em z ni� natychmiast sko�czy�. Podar�em na drobne strz�py map� ba�niowej krainy oraz listy do pu�kownika Lewisa i zacz��em si� zastanawia�, jak w og�le mog�em w ten spos�b post�pi�. Po kolacji Dave da� mi znak, �ebym przeszed� wraz z nim w najdalszy koniec werandy. Jego twarz by�a jak wyrze�biona z kawa�ka drewna. - Nie wiem, co si� dzisiaj wydarzy�o w twoim biurze, i lepiej, �ebym si� nigdy nie dowiedzia�. Jutro z samego rana masz odes�a� Helen do domu, rozumiesz? - W porz�dku, skoro ona tego chce - odpar�em. - Ja sam nie mog� jej tak po prostu wyrzuci�. - M�wi� w imieniu ch�opc�w. Zr�b to, bo je�li nie, to przyjdziemy z tob� pogada�. - Dobrze, Dave. Chcia�em mu powiedzie�, �e sko�czy�em swoj� gr� i �e zamierzam wynagrodzi� Helen przykro�ci, kt�rych dozna�a, ale doszed�em do wniosku, �e lepiej tego nie robi�. W cichym g�osie Dave�a wyra�nie pobrzmiewa�a nuta odrazy i cho� by� starym cz�owiekiem, to jednak si� go przestraszy�em. Rano Helen nie przysz�a do pracy. O dziewi�tej sam poszed�em odebra� poczt�. Wr�ci�em do biura z du�� tub� i kilkoma listami. Pierwszy, kt�ry otworzy�em, by� od doktora Lewisa i niczym jakie� zakl�cie rozwi�za� wszystkie moje problemy. Dr Lewis uzyska� zgod� na to, �eby na podstawie map wykonanych na podstawie zebranego przez nas materia�u zako�czy� etap bada� terenowych. W tubie znajdowa�y si� w�a�nie kopie tych map. Mia�em za zadanie sporz�dzi� dok�adny rejestr i przygotowa� si� do przekazania wszystkiego wojskowej grupie kwatermistrzowskiej, kt�ra mia�a si� tu zjawi� w ci�gu kilku dni. Mapy wymaga�y jeszcze wielu uzupe�nie�, wi�c mia�em w��czy� si� do pracy nad nimi, zyskuj�c dzi�ki temu mo�liwo�� rozszerzenia wiedzy tak�e i z tej dziedziny. Od razu poczu�em si� lepiej. Chodzi�em po biurze pogwizduj�c, strzelaj�c z palc�w i �udz�c si� nadziej�, �e Helen jednak przyjdzie, by pom�c mi w sporz�dzeniu rejestru. Po pewnym czasie otworzy�em tub� i zacz��em od niechcenia przegl�da� mapy; by�o ich bardzo du�o, a ka�da przedstawia�a kolejn� warstw� bazaltu, niczym przekroje ciasta licz�cego sobie dziesi�� kilometr�w �rednicy. Kiedy dotar�em do ostatniej, zawieraj�cej szczeg�y przedwulkanicznego, mioce�skiego krajobrazu, w�osy zje�y�y mi si� na g�owie. Ja sam narysowa�em t� map�. To by�a ba�niowa kraina Helen. Wszystko wygl�da�o dok�adnie tak samo. Zacisn��em pi�ci i wstrzyma�em oddech, a potem za�wita�a mi my�l, od kt�rej a� dosta�em g�siej sk�rki. Zabawa okaza�a si� prawd�. Nie mog�em jej sko�czy�. By�em jej cz�ci� i nic, ale to nic ode mnie nie zale�a�o. Wybieg�em na ulic�, gdzie zobaczy�em starego Dave�a zmierzaj�cego w kierunku pastwiska. Na biodrach mia� pas z dwoma rewolwerami. - Dave, musz� znale�� Helen! - krzykn��em. - Kto� widzia�, jak o �wicie sz�a w kierunku pustyni - odpar�, nie zwalniaj�c kroku. - Id� po konia. Wsiadaj do swojego �mierdziela i jed� jej szuka�. Je�li jej nie znajdziesz przed nami, to lepiej ju� tu nie wracaj. Uruchomi�em jeepa i z rykiem silnika pop�dzi�em na prze�aj przez rachityczn� ro�linno��. Co chwila wpada�em na ska�y, lecz jakim� cudem niczego nie uszkodzi�em. Wiedzia�em, dok�d mam jecha�, lecz bardzo si� ba�em, co tam zastan�. Zdawa�em sobie spraw� z tego, �e kocham Helen bardziej ni� swoje �ycie i �e ja sam popchn��em j� w obj�cia �mierci. Dostrzeg�em j� daleko z przodu, biegn�c� zygzakiem po pustyni. Usi�owa�em przeci�� jej drog� i krzycza�em, co si� w p�ucach, ale ona ani mnie nie widzia�a, ani nie s�ysza�a. Zatrzyma�em jeepa, wyskoczy�em i pop�dzi�em za ni�. Wydawa�o mi si�, �e nagle zrobi�o si� bardzo ciemno; widzia�em tylko Helen, lecz nie mog�em jej dogoni�. - Zaczekaj na mnie, siostrzyczko! - zawo�a�em. - Kocham ci�, Helen! Zaczekaj na mnie! Nagle zatrzyma�a si� i skuli�a, tak �e o ma�o na ni� nie wpad�em. Ukl�k�em, obj��em j� ramionami i w�a�nie wtedy si� zacz�o. Podobno podczas trz�sienia ziemi, kiedy nie wiadomo, gdzie jest g�ra, a gdzie d�, ludzi ogarnia tak potworny strach, �e p�niej cz�sto trac� zmys�y, je�li nie potrafi� o nim zapomnie�. To by�o jeszcze gorsze. G�ra i d�, tu i tam, teraz i wtedy - wszystko dok�adnie si� pomiesza�o. Wiatr hucza� w ska�ach pod naszymi stopami, a powietrze g�stnia�o, gro��c nam w ka�dej chwili zmia�d�eniem. Przywarli�my do siebie z ca�ych si� i przez jaki� czas istnieli�my tylko my i nic opr�cz nas; pami�tam tylko tyle. A potem siedzieli�my ju� w jeepie i jechali�my do miasta t� sam� drog�, kt�r� niedawno przeby�em. Ponownie za�wieci�o s�o�ce i �wiat odzyska� sw�j dawny kszta�t. Na horyzoncie dostrzeg�em grup� je�d�c�w. Zmierzali ku miejscu, w kt�rym znaleziono cia�o Owena. Ch�opiec zdo�a� wtedy przeby� z ci�arem kawa� drogi, cho� by� ranny i zupe�nie sam. Zaprowadzi�em Helen do biura. Usiad�a na swoim miejscu i opar�a g�ow� na d�oniach. Jej cia�em wstrz�sn�� gwa�towny dreszcz. - Ta burza mia�a miejsce tylko w naszych umys�ach - powiedzia�em, przytulaj�c j� mocno do siebie. - Wszystko, co z�e, min�o wraz z ni�. Teraz jeste�my ju� wolni i bardzo, ale to bardzo ci� kocham. Powtarza�em to bez ko�ca, zar�wno przez wzgl�d na ni�, jak i na siebie. Wierzy�em w to, co m�wi�em. Powiedzia�em, �e zostanie moj� �on�, �e we�miemy �lub i zamieszkamy tysi�c kilometr�w od pustyni, i b�dziemy mieli dzieci. Przesta�a dr�e�, ale nadal nie odzywa�a si� ani s�owem. W pewnej chwili z ulicy dobieg�y odg�osy uderzaj�cych o ziemi� podk�w i skrzypienie uprz�y, a potem na schodach rozleg�y si� powolne kroki. W drzwiach stan�� stary Dave. Dwa wisz�ce przy pasie rewolwery wygl�da�y r�wnie naturalnie, jak jego r�ce lub nogi. Spojrza� na Helen, opar� si� o biurko, a potem przeni�s� wzrok na mnie. - Zejd� na d�, synu. Ch�opcy chc� z tob� porozmawia�. Wyszed�em z nim na korytarz i zatrzyma�em si�. - Nic jej si� nie sta�o - powiedzia�em. - Z�o�e naprawd� tam jest, Dave, ale nikomu nigdy nie uda si� go odnale��. - Powiedz to ch�opcom. - Za kilka dni ko�czymy prace. Mam zamiar o�eni� si� z Helen i zabra� j� st�d. - Zejdziesz sam, czy mam ci� �ci�gn��? - zapyta� ostro. - Jutro ode�lemy Helen do matki! Ba�em si�. Nie wiedzia�em, co robi�. - W�a�nie, �e nigdzie mnie nie ode�lecie! Helen stan�a u mego boku. By�a znowu pustynn� Helen, ale tym razem doros�� i pi�kn�. By�a blada, �liczna i pewna siebie. - Jad� z Duardem - o�wiadczy�a. - Nikt ju� mnie nie b�dzie nigdy wysy�a� jak jak�� paczk�! Dave podrapa� si� po szcz�ce i spojrza� na ni� z zastanowieniem.� - Kocham j�, Dave - powiedzia�em. - B�d� si� ni� opiekowa� do ko�ca �ycia. Otoczy�em j� ramieniem, a ona opar�a si� o mnie. Z twarzy Dave�a znikn�o napi�cie i starzec u�miechn�� si� szeroko. - Ma�a Helen Price... - mrukn�� z zadum�, nie odrywaj�c od niej oczu. - Prosz�, prosz�, kto by to pomy�la�? Powiem ch�opcom, �e wszystko w porz�dku. Odwr�ci� si� i zacz��, powoli schodzi� po schodach. Spojrzeli�my na siebie z Helen i wydaje mi si�, �e ona tak�e ujrza�a zupe�nie now� twarz. By�o to szesna�cie lat temu. Teraz ja sam jestem profesorem i zd��y�em ju�; troch� posiwie� na skroniach. Wydaje mi si�, �e jestem najbardziej pozytywistycznym uczonym, jakiego mo�na znale�� w ca�ym dorzeczu Missisipi. Kiedy m�wi� jakiemu� studentowi, �e jego twierdzenie jest z gruntu fa�szywe, potrafi� nada� moim s�owom niemal obsceniczne brzmienie. Student rumieni si� i serdecznie mnie nienawidzi, ale czyni� to wy��cznie dla jego dobra. Nauka jest bezpieczn� gr� dop�ty, dop�ki pozostaje ca�kowicie czysta. Robi� wszystko, �eby tak� pozosta�a, i jak dot�d nie spotka�em jeszcze studenta, z kt�rym nie da�bym sobie rady. Zupe�nie inna sprawa z moim synem, z oczu, w�os�w i cery podobnym jak dwie krople wody do Helen. Nadali�my mu imiona Owen Lewis. Od samego pocz�tku uczy� si� czyta� z rzeczowych, sterylnych ksi��eczek dla dzieci. W ca�ym domu nie ma ani jednej ksi��ki z bajkami, ale za to jest moja naukowa biblioteka. Owen tworzy sobie bajki z nauki. Obecnie przy pomocy Jeansa i Eddingtona zajmuje si� czasem i przestrzeni�. Prawdopodobnie nie rozumie nawet dziesi�tej cz�ci tego, co czyta, a w ka�dym razie nie w taki spos�b, w jaki ja to robi�, ale jestem pewien, �e rozumie to jako� inaczej, po swojemu. Nie tak dawno powiedzia� do mnie co� takiego: - Wiesz, tatusiu, �e nie tylko przestrze� si� ci�gle rozszerza? Czas te�. I w�a�nie dlatego coraz bardziej oddalamy si� od tego, co by�o kiedy�. A teraz musz� mu wyja�ni�, co robi�em w czasie wojny. Wiem, �e sta�em si� wtedy m�czyzn� i znalaz�em �on�, cho� nadal nie wiem, jak to si� w�a�ciwie sta�o i mam nadziej�, �e nigdy tego nie zrozumiem. Owen odziedziczy� po matce wielk�, niespo�yt� ciekawo��. Boj� si�, boj� si�, �e on zrozumie.

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!