12585

Szczegóły
Tytuł 12585
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

12585 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 12585 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 12585 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

12585 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

IWAN TURGIENIEW OPOWIE�CI TAJEMNICZE T�UMACZYLI: MARIA BRZOZOWSKA, MAGDALENA DOBROGOSZCZ, JOANNA GUZE, PAWE� HERTZ, LEOKADIA JACKIEWICZOWA, ZOFIA KACZOROWSKA WYBORU DOKONA� I POS�OWIEM OPATRZY� ANTONI SEMCZUK TRZY SPOTKANIA I Passa que�colli e vieni allegramente: Non ti cumr di tanta companiu � Vieni, pensando a me segretamente � Ch�io faccompagna per tutta la via*. Nigdzie tak cz�sto nie je�dzi�em dawniej latem na polowanie jak do wioski Glinne, po�o�onej w odleg�o�ci dwudziestu wiorst od mojej wsi. Opodal tej wioski ci�gn�y si� miejsca, kt�re w ca�ym naszym powiecie mo�e najbardziej obfitowa�y w zwierzyn� i ptactwo. Obszed�szy wszystkie pobliskie pola, pod koniec dnia niechybnie skr�ca�em w stron� s�siedniego, jedynego, zdaje si�, w ca�ej okolicy bagna, po czym wraca�em do chaty szczerze mi �yczliwego gospodarza, glinie�skiego starosty wiejskiego, u kt�rego zawsze si� zatrzymywa�em. Od bagna do wioski jest nie wi�cej ni� dwie wiorsty; �cie�ka nieprzerwanie biegnie parowem i tylko raz jeden, w po�owie drogi, trzeba si� wspina� na niewielki pag�rek. Na szczycie tego pag�rka znajduje si� posiad�o�� z nie zamieszkanym dworkiem i ogrodem. Prawie zawsze przechodzi�em tamt�dy o wieczornej zorzy i pami�tam, �e �w dom z zabitymi na g�ucho oknami za ka�dym razem przypomina� mi jakby �lepego staruszka, kt�ry wyszed� ogrza� si� troszk� w s�o�cu. Siedzi sobie, poczciwina, przy drodze, s�oneczny blask od dawna ju� wydaje mu si� tylko wieczna mg��; ale staruszek czuje przynajmniej jego ciep�o na policzkach, na wystawionej ku s�o�cu twarzy. Dom sprawia� wra�enie, jak gdyby od dawna by� nie zamieszkany; ale w male�kiej oficynce w podw�rzu �y� sobie zgrzybia�y s�uga, ch�op uwolniony z podda�stwa. By� wysokiego wzrostu, nieco przygarbiony, siwy, o wyrazistej, nieruchomej twarzy. Zwykle przesiadywa� na �awce pod jedynym okienkiem oficyny i spogl�da� przed siebie z bolesn� zadum�, a na m�j widok wstawa� i k�ania� mi si� z wolna z owym szczeg�lnym dostoje�stwem, w�a�ciwym starym s�ugom, nale��cym do pokolenia ju� nie naszych ojc�w, lecz dziad�w. Zagadywa�em go nieraz, ale nie okaza� si� zbyt rozmowny; dowiedzia�em si� tylko, �e ogr�d i dom, gdzie mieszka, nale�� do wnuczki jego dawnego pana, wdowy, kt�ra mia�a m�odsz� siostr�; obie przebywaj� gdzie� w mie�cie, hen za morzem, i nawet nie pokazuj� si� we dworku; on za� chcia�by ju� jak najszybciej do�y� swoich lat, bo to �cz�ek ci�giem tylko �uje i �uje ten chleb, a� czasem nudno, od tak dawna ju� �uje�. Starzec ten nazywa� si� �ukianycz. Pewnego razu zaba�amuci�em jako� w polu; trafi�o mi si� sporo zwierzyny, a dzie� te� by� jako� wyj�tkowo dobry do polowania � od rana bezwietrzny, szary, zupe�nie jak gdyby nasycony zmierzchem. Zapu�ci�em si� daleko, a gdy doszed�em do znajomego dworku, nie tylko zapad� zupe�ny mrok, ale wzeszed� ksi�yc i noc od dawna ju�, jak to m�wi�, sta�a na niebie. Wypad�o mi i�� skrajem ogrodu. Wok� by�a taka cisza� Przeci��em szerok� drog�, ostro�nie przedosta�em si� przez zakurzone pokrzywy i opar�em si� o niski p�ot. Przede mn� trwa� bez ruchu niewielki ogr�d, ca�y wonny, wilgotny, ja�niej�cy i jakby zacich�y pod srebrzystymi promieniami ksi�yca. Wytyczony na star� mod��, sk�ada� si� z jednej tylko prostok�tnej polany. Proste �cie�ki schodzi�y si� w samym �rodku ku okr�g�emu klombowi, bujnie zaro�ni�temu astrami; wok� tej polany ros�y wysokie lipy, sadzone w r�wnych odst�pach. W jednym tylko miejscu w tym symetrycznym obramowaniu lip by�a szczelina szeroko�ci jakich dw�ch s��ni, a przez ni� wida� by�o cz�� niziutkiego domku i dwa, ku wielkiemu mojemu zdumieniu, o�wietlone okna. Gdzieniegdzie ros�y na polanie m�ode jab�onki; przez rzadkie ich ga��zie prze�wieca� �agodny b��kit nocnego nieba i sp�ywa� senny blask ksi�yca; od ka�dej jab�oni pada� na bielej�c� traw� s�aby, nier�wny cie�. Z jednej strony ogrodu niewyra�nie zielenia�y lipy, oblane martwym, bia�ym, ostrym �wiat�em; z drugiej � widnia�y ich jednolicie czarne sylwetki; co pewien czas w�r�d g�stego listowia rozlega� si� dziwny, st�umiony szelest: jak gdyby wzywa�y kogo� na nikn�ce pod nimi dr�ki, jak gdyby wabi�y pod sw�j milcz�cy strop. Ca�e niebo by�o usiane gwiazdami; z wysoko�ci tajemniczo s�czy� si� ich b��kitny, �agodny, migotliwy blask; zdawa�o si�, �e spokojnie i uwa�nie patrz� na dalek� ziemi�. Ma�e, przezroczyste ob�oczki przes�ania�y niekiedy ksi�yc, a wtedy przez kr�tk� chwil� jego spokojne �wiat�o stawa�o si� mgliste, rozproszone� Wok� wszystko drzema�o. Powietrze, przepojone ciep�em i woni�, trwa�o nieruchomo; czasem tylko zadr�a�o lekko, jak tafla wody, gdy jej dotknie spadaj�ca ga��zka. Tchn�o jak gdyby jakim� pragnieniem, omdlewa�o� Wychyli�em si� za p�ot: przede mn�, w�r�d zesch�ej trawy, sta� na prostej �ody�ce czerwony polny mak; wielka, okr�g�a kropla nocnej rosy b�yszcza�a g��bokim blaskiem na dnie rozchylonego kielicha. Wok� wszystko drzema�o w s�odkim omdleniu; wszystko jak gdyby spogl�da�o ku niebu, zastyg�e w nieruchomym oczekiwaniu� Na co czeka�a ta ciep�a noc, kt�rej nie ogarn�� sen? Ta czujna cisza czeka�a na jaki� d�wi�k, na jaki� g�os � ale wszystko milcza�o. S�owiki dawno przesta�y kl�ska� a niespodziany brz�k przelatuj�cego chrab�szcza, cichy plusk ryb w sadzawce za lipami na ko�cu ogrodu, senny �wist przestraszonego ptaka, daleki krzyk w polu � tak daleki, �e ucho nie mog�o odr�ni�, czy to g�os cz�owieka, zwierz�cia czy ptaka� � przyt�umiony, szybki t�tent na drodze, wszystkie te s�abe d�wi�ki i szelesty tylko pog��bia�y cisz� Dr�czy�o mnie jakie� nieokre�lone uczucie, jak gdybym si� czego� spodziewa� czy te� wspomina� chwile szcz�liwe; nie �mia�em nawet drgn��, sta�em bez ruchu, patrz�c na ten zastyg�y ogr�d, zalany ksi�ycowym blaskiem i ros� � i sam nie wiedz�c dlaczego, spogl�da�em nieustannie na owe dwa okna, niewyra�nie czerwieniej�ce w �agodnym p�cieniu. A wtedy z domu rozleg� si� nagle muzyczny akord i przep�yn�� jak fala� Wyczulone, d�wi�czne powietrze odpowiedzia�o echem� Mimo woli drgn��em. Tu� po akordzie zabrzmia� g�os kobiecy. Zacz��em chciwie nas�uchiwa� � i kt� wyrazi moje zdumienie� Ten sam g�os i t� sam� pie�� s�ysza�em przed dwoma laty we W�oszech, w Sorrento� Vieni, pensando u me segretamente� Ale� tak, poznaj� te d�wi�ki� A by�o to tak� Wraca�em do domu po d�ugiej przechadzce nad brzegiem morza. Szybkim krokiem szed�em ulic�. Noc zapad�a ju� dawno � wspania�a noc po�udniowa, nie tak spokojna i melancholijna jak nasze noce, o nie! Ta noc by�a pe�na blasku, wspania�a i pi�kna, jak szcz�liwa kobieta w kwiecie wieku; ksi�yc �wieci� niezwykle jasno; wielkie, promienne gwiazdy migota�y na granatowym niebie; na o�wietlonej, prawie ��tej ziemi ostro rysowa�y si� czarne cienie. Po obu stronach ulicy ci�gn�y si� murowane ogrodzenia sad�w; drzewa pomara�czowe wznosi�y nad nimi swoje krzywe ga��zie, z�ote kule ci�kich owoc�w ledwo widnia�y, ukryte w�r�d spl�tanego listowia, albo jaskrawo i wspaniale po�yskiwa�y w blasku ksi�yca. Na wielu drzewach delikatnie bieli�y si� kwiaty; upajaj�cy, ostry, niemal ci�ki, cho� niewypowiedzianie s�odki aromat przenika� powietrze. Szed�em, ale musz� przyzna�, �e przyzwyczajony ju� do tych wszystkich cud�w my�la�em tylko o tym, �eby jak najpr�dzej znale�� si� w hotelu. Wtem z jakiego� niewielkiego pawilonu nadbudowanego nad murem, wzd�u� kt�rego szed�em, rozleg� si� g�os kobiecy. Kobieta �piewa�a jak�� nie znan� mi pie��, a jej g�os jak gdyby kogo� wzywa�; tyle by�o w nim nami�tno�ci, �aru i radosnego oczekiwania, kt�re brzmia�o w s�owach pie�ni, �e mimo woli przystan��em i spojrza�em w g�r�. W pawilonie widnia�y dwa okna, ale oba zas�oni�te �aluzjami; przez w�skie szparki ledwie s�czy� si� matowy blask. Us�ysza�em dwukrotnie powt�rzone: �Vieni, vieni� po czym g�os zamar�. Rozleg� si� cichy d�wi�k strun, jak gdyby gitara upad�a na dywan, potem zaszele�ci�a suknia i lekko skrzypn�a pod�oga. Pasma �wiat�a znik�y� Kto� podszed� i zas�oni� sob� okno. Cofn��em si� o dwa kroki. Nagle rozleg� si� stuk i �aluzja rozwar�a si� na o�cie�, ujrza�em w oknie urocz� g��wk� smuk�ej kobiety, ca�ej w bieli; wyci�gn�a do mnie r�ce i spyta�a: �Sei tu?�* Nie wiedzia�em, co pocz�� ani co odpowiedzie�, ale w tej samej chwili nieznajoma z lekkim okrzykiem cofn�a si� w g��b pokoju, �aluzja zatrzasn�a si� i �wiat�o w pawilonie �ciemnia�o, jak gdyby je wniesiono do s�siedniego pokoju. Sta�em nieruchomo i d�ugo nie mog�em oprzytomnie�. Twarz kobiety, kt�ra tak nagle mi si� ukaza�a, by�a niezwykle pi�kna. Zbyt szybko mign�a mi przed oczyma, abym m�g� zapami�ta� ka�dy jej rys z osobna, ale og�lne wra�enie by�o nies�ychanie silne i g��bokie. Zrozumia�em wtedy, �e tej twarzy nigdy nie zapomn�. Jasne �wiat�o ksi�yca pad�o wprost na �cian� pawilonu, na to okno, gdzie ukaza�a mi si� jej twarz i gdzie � o Bo�e! � tak wspaniale zab�ys�y w ksi�ycowym blasku jej wielkie, ciemne oczy, a w p� rozplecione czarne w�osy sp�ywa�y ci�k� fal� na uniesione w g�r� kr�g�e rami�! Ile� wstydliwego upojenia by�o w �agodnym przegi�ciu jej kibici, ile pieszczoty w jej g�osie, w po�piesznym, a przecie� d�wi�cznym szepcie, kiedy mnie wzywa�a. Do�� d�ugo sta�em, nie ruszaj�c si� z miejsca, wreszcie odszed�em nieco w bok, w cie�, kt�ry pada� od przeciwleg�ego muru, i zacz��em wpatrywa� si� w pawilon w nastroju jakiego� niedorzecznego oczekiwania i niepewno�ci. Nas�uchiwa�em� Nas�uchiwa�em pilnie� Zdawa�o mi si�, �e zza pociemnia�ego okna dobiega mnie czyj� st�umiony oddech, to zn�w jaki� szelest i cichy �miech. Wreszcie us�ysza�em dalekie kroki� Po chwili odg�os ich si� zbli�y� i u wylotu ulicy ujrza�em posta� m�czyzny niemal mojego wzrostu. M�czyzna szybko podszed� do furtki opodal pawilonu, kt�rej przedtem nie dostrzeg�em, i nie ogl�daj�c si� zastuka� dwukrotnie �elazn� ko�atk�; chwil� czeka�, stukn�� raz jeszcze i p�g�osem zanuci�: �Ecco ridente��* Furtka rozwar�a si� i nieznajomy znik� w niej bezszelestnie. Ockn��em si�, pokr�ci�em g�ow�, roz�o�y�em r�ce i z gniewem wcisn�wszy kapelusz na czo�o, zirytowany, ruszy�em w stron� domu. Nast�pnego dnia, zupe�nie bezskutecznie, ze dwie godziny przechadza�em si� w najwi�kszym upale ko�o pawilonu, a wieczorem wyjecha�em z Sorrento, nie zwiedziwszy nawet domu, w kt�rym urodzi� si� Tasso. Niech�e wi�c teraz czytelnicy wyobra�� sobie zdumienie, kt�re mnie nagle ogarn�o, gdy w stepie, w jednej z najbardziej zapad�ych okolic Rosji, us�ysza�em ten g�os i t� pie�� Jak wtedy, by�a noc; jak wtedy, g�os rozleg� si� nagle z domu, z o�wietlonego pokoju; jak wtedy, by�em sam. Serce bi�o mi mocno. �Czy to nie sen?� � zadawa�em sobie pytanie. I nagle znowu rozleg�o si� ostatnie: �Vieni�� Czy�by za chwil� mia�o otworzy� si� okno? Czy uka�e si� w nim kobieta? Okno otwar�o si�. Ukaza�a si� w nim kobieta. Pozna�em j� natychmiast, chocia� mi�dzy nami by�o jakie pi��dziesi�t krok�w, chocia� ksi�yc nieco przyblad� za lekkim ob�oczkiem. To by�a ona, moja nieznajoma z Sorrento. Ale nie wyci�gn�a, jak niegdy�, obna�onych ramion: powoli je skrzy�owa�a, opar�a si� �okciami o parapet okna i nieruchomo, w milczeniu, spogl�da�a w ogr�d. Tak, to ona, to jej niezapomniane rysy, jej oczy, do kt�rych �adne inne nie by�y podobne. Szeroka bia�a suknia jak niegdy� spowija�a jej kszta�ty. Wydawa�o mi si�, �e s� pe�niejsze ni� wtedy, w Sorrento. Bi� od niej �w spok�j i ufno��, kt�r� daje mi�o��, �w triumf pi�kna ukojonego szcz�ciem. D�ugo sta�a bez ruchu, potem spojrza�a za siebie, w g��b pokoju, nagle wyprostowa�a si� i trzykrotnie � dono�nym, d�wi�cznym g�osem � wykrzykn�a: �Addio!�* Cudowne d�wi�ki nios�y si� daleko i d�ugo jeszcze dr�a�y, cichn�c i zamieraj�c nad lipami ogrodu i w polu, poza mn�, wsz�dzie. G�os owej kobiety na kilka chwil przenikn�� wszystko wok� mnie � r wszystko dzwoni�o nim doko�a, dzwoni�o jak echo. Zamkn�a okno i po chwili w domu zgas�o �wiat�o. Gdy tylko zebra�em my�li � a musz� przyzna�, �e sta�o si� to niepr�dko � natychmiast ruszy�em wzd�u� ogrodu w stron� dworu; podszed�em do zamkni�tej bramy i spojrza�em przez parkan. Na dziedzi�cu nie dostrzeg�em nic niezwyk�ego; w jednym rogu, pod wiat�, sta�a kolaska. Prz�d jej ca�y zbryzgany wyschni�tym ju� b�otem, bieli� si� wyra�nie w �wietle ksi�yca. Okiennice w domu by�y zamkni�te jak dawniej. Zapomnia�em powiedzie�, �e ju� jaki� tydzie� nie by�em na wsi. Przesz�o p� godziny, nie wiedz�c, co pocz��, przechadza�em si� ko�o parkanu, wskutek czego zwr�ci�em wreszcie na siebie uwag� starego podw�rzowego psa, kt�ry nie zacz�� jednak na mnie szczeka�, tylko niezwykle ironicznie przyjrza� mi si� zmru�onymi i niedowidz�cymi ju� �lepiami. Zrozumia�em to spojrzenie i odszed�em. Nie zd��y�em jednak oddali� si� nawet o p�t wiorsty, gdy nagle rozleg� si� za mn� t�tent� Po chwili je�dziec na wronym koniu przemkn�� galopem i szybko zwr�ciwszy ku mnie wzrok, przy czym pod nasuni�t� czapk� mog�em dostrzec tylko orli nos i wspania�e w�sy, skr�ci� z drogi w prawo i znik� za lasem. ..A ot� i on� � pomy�la�em i co� uk�u�o mnie w serce. Wyda�o mi si�, �e go pozna�em. W istocie przypomina� z postaci owego m�czyzn�, kt�ry wtedy, w Sorrento, wszed� przez furtk� do ogrodu. Po p� godzinie by�em ju� na wsi u mojego gospodarza, zbudzi�em go i od razu zapyta�em, czy nie wie, kto taki przyjecha� do s�siedniego dworu. Z pewnym wahaniem odpar�, �e przyjecha�y dziedziczki. � Ale jakie dziedziczki? � spyta�em niecierpliwie. � Ano, wiadomo, wielmo�ne panie � odpar� opieszale. � Ale jakie wielmo�ne panie? � Ano, wiadomo, jak to wielmo�ne panie. � Czy to Rosjanki? � A jak�eby? Wiadomo, Rosjanki. � A nie cudzoziemki? � Niby dlaczego? � A dawno przyjecha�y? � Ano, wiadomo, niedawno. � A na d�ugo przyjecha�y? � A tego to nie wiem. � Czy bogate? � A tego to nie wiem. Mo�e i bogate. � A wielmo�ny pan z nimi nie przyjecha�? � Wielmo�ny pan? � Tak, wielmo�ny pan. Starosta westchn��. � O, och, dobry Bo�e! � rzek� ziewaj�c. � N � nie� wielmo�nego pana, zdaje si�, nie ma. Nie wiem! � doda� nagle. � A jacy s�siedzi tu mieszkaj�? � Jacy? Wiadomo, r�ni. � R�ni? A jak si� nazywaj�? � Kto, dziedziczki czy s�siedzi? � Dziedziczki. Starosta znowu westchn��. � Jak si� nazywaj�? � wymamrota�. � A B�g ich wie, jak si� nazywaj�! Starszej, zdaje si�, b�dzie Anna Fiodorowna, a m�odszej� Nie, nie wiem, jak b�dzie m�odszej! � No to powiedz przynajmniej, jakie maj� nazwisko? � Nazwisko? � Tak, nazwisko� � Nazwisko� Bogiem a prawd�, nie wiem. � Czy m�ode? � No, co to, to nie. � A ile maj� lat? � M�odsza chyba ma przesz�o czterdzie�ci. � ��esz, g�upstwa gadasz. Starosta chwil� pomilcza�. � E, wielmo�ny pan wie lepiej. A ja tam nie wiem. � Nie wiem i nie wiem, c�e� si� tak przyczepi� do tego s�owa! � wykrzykn��em gniewnie. Wiedz�c z do�wiadczenia, �e kiedy Rosjanin zacznie tak odpowiada�, to ju� w �aden spos�b nie mo�na od niego nic rozs�dnego wydoby� (a w dodatku m�j gospodarz tylko co u�o�y� si� do snu i przed ka�d� odpowiedzi� kiwa� si� z lekka, z dziecinnym zdumieniem wytrzeszcza� oczy i z wysi�kiem otwiera� usta posmarowane miodem pierwszego s�odkiego snu), machn��em r�k� i wym�wiwszy si� od wieczerzy, poszed�em do stodo�y. D�ugo nie mog�em zasn��. �Kto to taki? � my�la�em nieustannie o nieznajomej. � Czy to Rosjanka? Je�li Rosjanka, to dlaczego m�wi po w�osku? Gospodarz powiada, �e niem�oda� G�upstwa gada� Kim�e jest �w szcz�liwiec?� Trudno doprawdy co� z tego zrozumie� A c� to za dziwaczna przygoda! Czy to mo�liwe, �eby dwukrotnie tak si� zdarzy�o� A jednak musz� si� dowiedzie�, kim jest i po co tu przyjecha�a�� Dr�czony tymi chaotycznymi, urywkowymi my�lami, zasn��em p�no i mia�em dziwne sny� Zdawa�o mi si�, �e brn� przez jak�� pustyni�, w upale, w samo po�udnie � wtem widz�, �e przede mn�, po ��tym, roz�arzonym piasku, sunie wielki cie� Podnosz� g�ow�: to ona, moja pi�kno��, mknie w powietrzu ca�a w bieli, z d�ugimi, bia�ymi skrzyd�ami � i wabi mnie ku sobie. Biegn� za ni�, ale ona lekko i szybko p�ynie w powietrzu, a ja nie mog� oderwa� si� od ziemi i nadaremnie wyci�gam r�ce�..Addio! � wo�a do mnie, odlatuj�c. � Dlaczego nie masz skrzyde�? Addio!�� i nagle ze wszystkich stron rozlega si�: �Addio!�, ka�de ziarnko piasku skrzypi i piszczy: �Addio� � a to �i� brzmi niezno�nie, jak ostry tryl� Odp�dzam je niby uprzykrzonego komara, szukam jej wzrokiem � a ona ju� zamieni�a si� w ob�oczek i z wolna wznosi si� ku s�o�cu; s�o�ce migoce, ko�ysze si� i u�miechni�te rzuca przed ni� d�ugie z�ote nici� ju� oplata�y j� te nici, ju� w nich topnieje, a ja wo�am z ca�ych si� jak szalony: �To nie s�o�ce, to nie s�o�ce, to w�oski paj�k! Kto mu da� paszport do Rosji? Ju� ja mu poka��, widzia�em, jak kradnie pomara�cze w cudzych ogrodach�� To zn�w majaczy�o mi si�, �e id� w�sk� �cie�k� w g�rach� Id� szybko; musz� jak najpr�dzej doj�� do miejsca, gdzie czeka na mnie jakie� niebywa�e szcz�cie; nagle widz� przed sob� olbrzymi� ska��. Szukam przej�cia: id� w prawo, id� w lewo � nie ma! Wtem zza ska�y rozlega si� g�os: �Passa, passa quei colli�� Ten g�os mnie wo�a; powtarza swoje smutne wezwanie. Miotam si� w udr�ce, szukam cho�by najmniejszej szczelinki� Niestety! Wsz�dzie granit, strome �ciany� �Passa quei colli� � �a�o�nie powtarza g�os. Serce rwie mi si� w piersi, rzucam si� na g�adk� ska�� i w�ciekle dr� j� paznokciami� Nagle otwiera si� przede mn� ciemne przej�cie� Omdlewaj�c z rado�ci, d��� przed siebie� �Hej, hej! � wo�a kto� do mnie. � Nie przejdziesz!� Patrz�, a przede mn� stoi �ukianycz, grozi mi i wymachuje r�kami� Po�piesznie przeszukuj� kieszenie: chc� go przekupi�; ale w kieszeniach pusto� ��ukianycz � m�wi� do niego � �ukianycz, przepu�� mnie, p�niej ci� za to wynagrodz�. � �Mylisz si�, signor � odpowiada �ukianycz i twarz jego nabiera dziwnego wyrazu � nie jestem s�u��cym, niech pan mi si� przyjrzy � jestem Don Kichot z La Manchy, s�awny b��dny rycerz; przez ca�e �ycie szuka�em mojej Dulcynei, nie mog�em jej odnale�� i nie �cierpi�, by pan odnalaz� swoj��� �Passa quei colli�� � rozlega si� znowu niemal �kaj�cy g�os. �Z drogi, signor � wykrzykuj� z w�ciek�o�ci� i ju� got�w jestem rzuci� si� na niego, ale d�uga w��cznia rycerza przebija mi serce� Padam martwy, na wznak� Nie mog� si� ruszy� I nagle widz�, �e ona wchodzi z lamp� w d�oni, wdzi�cznym gestem unosi j� nad g�ow�, rozgl�da si� w ciemno�ciach i st�paj�c ostro�nie, pochyla si� nade mn�� �Wi�c to on, ten b�azen! � m�wi, �miej�c si� pogardliwie. � To on chcia� si� dowiedzie�, kim jestem�. I kropla wrz�cej oliwy spada z jej lampy prosto na moje zranione serce� �Psyche!� � wo�am z wysi�kiem i budz� si� Ca�� noc �le spa�em i przed �witem by�em ju� na nogach. Ubra�em si� po�piesznie, wzi��em strzelb� i ruszy�em prosto w stron� dworu. Moja niecierpliwo�� by�a tak wielka, �e jutrzenka zaczyna�a dopiero r�owie�, kiedy zbli�y�em si� do znajomej bramy. Wok� �piewa�y skowronki, kawki pokraki wa�y w�r�d brz�z, ale we dworze wszystko spa�o jeszcze martwym, porannym snem. Nawet pies chrapa� za parkanem. Zniecierpliwiony, prawie z�y, przechadza�em si� po zroszonej trawie i nieustannie spogl�da�em na niziutki, niepoka�ny domek, w kt�rego �cianach przebywa�a owa tajemnicza istota� Wtem cicho skrzypn�a furtka i na progu stan�� �ukianycz w jakiej� pasiastej kazakinie. Jego chuda, gniewna twarz wyda�a mi si� jeszcze bardziej pos�pna ni� zwykle. Spojrza� na mnie ze zdziwieniem i zamierza� ju� zamkn�� furtk�. � Hej, �askawco! � zawo�a�em po�piesznie. � Czego wielmo�ny pan tu szuka o tak wczesnej porze? � spyta� powoli g�uchym g�osem. � Powiedz, prosz�, czy to prawda, �e przyjecha�a dziedziczka? �ukianycz chwil� milcza�. � Przyjecha�a� � Sama? � Z siostr�. � A nie by�o tu wczoraj go�ci? � Nie by�o. I �ukianycz zamierza� zamkn�� furtk�. � Poczekaj no, poczekaj, m�j drogi� B�d� tak dobry� �ukianycz odkaszln�� i skuli� si� z zimna. � A co te� wielmo�ny pan chce? � Powiedz, prosz�, ile twoja dziedziczka ma lat? �ukianycz spojrza� na mnie podejrzliwie. � Ile ma lat? Nie wiem. Pewnie wi�cej ni� czterdzie�ci. � Doprawdy? A ile ma jej siostra? � A tak ko�o czterdziestu. � Doprawdy? A czy �adna? � Kto, siostra? � Tak, siostra. �ukianycz u�miechn�� si�. � Nie wiem, jak si� komu wyda. Wedle mnie, to nie�adna. � Dlaczego? � E, taka jaka� niepoka�na. Chorowita jakby. � Ach, tak. A pr�cz niej nikt nie przyjecha�? � Nikt. Kto by mia� przyje�d�a�! � Ale� to niemo�liwe! Ja� � Ej, wielmo�ny panie! Wida�, �e si� z wielmo�nym panem cz�ek nie dogada � przerwa� mi gniewnie stary. � Uuu, jaki zi�b! Prosz� wybaczy�. � Poczekaj�e� masz tu� � I poda�em mu przygotowan� zawczasu dwudziestopi�ciokopiejk�wk�, ale moja d�o� natkn�a si� na zatrza�ni�t� po�piesznie furtk�. Srebrna moneta upad�a na ziemi�, potoczy�a si� i zatrzyma�a u moich st�p. �O, ty stary szelmo � pomy�la�em � Don Kichocie z La Manchy! Wida�, przykazali ci milcze� Ale poczekaj, mnie nie zwiedziesz�. Da�em sobie s�owo, �e za wszelk� cen� musz� si� wszystkiego dowiedzie�. Prawie p� godziny przechadza�em si�, nie wiedz�c, co pocz��. Wreszcie postanowi�em, �e najpierw wybadam we wsi, kto w�a�ciwie przyjecha� do dworu i do kogo dw�r nale�y, potem znowu tu wr�c� i jak powiadaj� � dop�ty nie dam za wygran�, dop�ki rzecz ca�a si� nie wyja�ni. Przecie� nieznajoma wyjdzie w ko�cu z domu, przecie� ujrz� j� wreszcie za dnia, z bliska, jak �yw� kobiet�, nie jak zjaw�. Do wsi by�a mo�e wiorsta. Ruszy�em natychmiast w drog� ra�nym, swobodnym krokiem: krew t�tni�a mi w �y�ach, czu�em w sobie jak�� niezwyk�� odwag�. Lekki ch��d poranka o�ywczo dzia�a� na mnie po nie przespanej nocy. We wsi od dw�ch jad�cych w pole ch�op�w dowiedzia�em si� wszystkiego, czego tylko mog�em si� od nich dowiedzie�: a wi�c, �e t� posiad�o��, podobnie jak i wie�, w kt�rej by�em, zwano Michaj�owskie i �e nale�y ona do Anny Fiodorowny Sz�ykow, wdowy po majorze, kt�ra ma niezam�n� jeszcze siostr�, Pelagi� Fiodorown� Badajew, �e obie s� ju� w latach, bogate, we dworze prawie nigdy nie mieszkaj�, wci�� s� w podr�y, nikogo nie maj� przy sobie, pr�cz dw�ch dworek i kucharza, i �e w tych dniach Anna Fiodorowna wraz z siostr� przyjecha�y w�a�nie z Moskwy� Ta okoliczno�� bardzo mnie zaskoczy�a: trudno przecie� przypu�ci�, aby i ch�opu kazano zachowa� milczenie co do owej nieznajomej� Ale ca�kiem ju� nie mo�na by�o sobie wyobrazi�, �e Anna Fiodorowna Sz�ykow, czterdziestopi�cioletnia wdowa, i ta m�oda, urocza kobieta, kt�r� widzia�em wieczorem, to jedna i ta sama osoba. Pelagia Fiodorowna, wed�ug opisu, r�wnie� nie odznacza�a si� urod�. Poza tym na sam� my�l, �e kobieta, kt�r� widzia�em w Sorrento, mog�a si� nazywa� Pelagia, a w dodatku Badajew, wzrusza�em ramionami i �mia�em si� ironicznie. A jednak widzia�em j� wczoraj, w tym domu� widzia�em przecie� na w�asne oczy! Z�y, w�ciek�y, ale jeszcze bardziej niez�omny w swoim postanowieniu, chcia�em ju� zawr�ci� w stron� dworu i spojrza�em na zegarek: nie by�o jeszcze sz�stej. Postanowi�em zaczeka�. We dworze wszyscy z pewno�ci� �pi�, a wa��sanie si� o tej porze Wok� domu niepotrzebnie wzbudzi�oby podejrzenia. W dodatku przede mn� ci�gn�y si� zaro�la, a za nimi osinowy las� Musz� odda� sobie t� sprawiedliwo��, �e mimo dr�cz�cych mnie my�li nie ca�kiem jeszcze wygas�a we mnie szlachetna nami�tno�� do polowania. �A nu� � pomy�la�em � trafi mi si� jakie stadko i w ten spos�b czas pr�dzej zleci�. Wszed�em w zaro�la. Ale prawd� m�wi�c, porusza�em si� w nich bardzo nieostro�nie i bynajmniej nie wed�ug zalece� sztuki my�liwskiej: ani nie mia�em ustawicznie na oku mojego psa, ani nie prycha�em g�o�no nad g�stymi krzakami, w nadziei, �e z hukiem i �oskotem wyfrunie stamt�d rdzawo � czarny, nakrapiany cietrzew, i nieustannie spogl�da�em na zegarek, co na polowaniu jest ca�kiem niestosowne. Wreszcie nadesz�a godzina dziewi�ta. � No, ju� czas! � wykrzykn��em i zamierza�em w�a�nie ruszy� w stron� dworu, gdy nagle ogromny cietrzew, �opoc�c skrzyd�ami, poderwa� si� z g�stej trawy o dwa kroki przede mn�. Wycelowa�em we wspania�ego ptaka i trafi�em go pod skrzyd�o; cietrzew omal nie spad�, ale wyr�wna� lot i machaj�c po�piesznie skrzyd�ami, nurkuj�c w powietrzu, pofrun�� w stron� lasu; z wysi�kiem stara� si� wzbi� nad osiny rosn�ce tu� na skraju, ale os�ab� i kozio�kuj�c spad� w g�szcz. Zostawi� tak� zdobycz by�oby nie do wybaczenia, tote� szybko pobieg�em w stron� lasu, wszed�em mi�dzy drzewa, da�em znak Diance i po chwili us�ysza�em bezsilne szamotanie si� i trzepotanie. To nieszcz�sny cietrzew rzuca� si� pod �apami zmy�lnego psa. Podnios�em ptaka, w�o�y�em go do torby my�liwskiej, obejrza�em si� � i stan��em jak wryty� Las, do kt�rego wszed�em, by� bardzo g�sty i ciemny, tote� z trudem dobrn��em do miejsca, gdzie upad� m�j cietrzew, ale nie opodal widnia�a kr�ta droga i t� w�a�nie drog� jechali konno, st�pa, obok siebie, moja pi�kna nieznajoma i �w m�czyzna, kt�ry wymin�� mnie poprzedniego dnia na trakcie; pozna�em go po w�sach. Jechali powoli, w milczeniu, trzymaj�c si� za r�ce; konie sz�y st�pa, ko�ysz�c si� leniwie i wyci�gaj�c z gracj� d�ugie szyje. Otrz�sn�wszy si� z przestrachu � tak, w�a�nie z przestrachu, nie potrafi� bowiem inaczej okre�li� owego uczucia, kt�re mnie nagle ogarn�o � nie mog�em oderwa� od nich wzroku. Ach, jaka pi�kna by�a moja nieznajoma! Jak czaruj�co, w�r�d szmaragdowej zieleni, p�yn�a ku mnie jej wysmuk�a posta�! Mi�kkie cienie, subtelne �wiat�a prze�lizgiwa�y si� po niej, po jej d�ugiej, szarej sukni, po delikatnej, z lekka pochylonej szyi, po blador�owej twarzy, po b�yszcz�cych czarnych w�osach, kt�re wspania�ymi puklami sp�ywa�y spod niskiego kapelusza. Ale jak opisa� �w wyraz bezgranicznego upojenia, kt�rym tchn�y jej rysy! G�owa jej jak gdyby sk�oni�a si� pod jego brzemieniem; w jej ciemnych oczach, przys�oni�tych rz�sami, zapala�y si� z�ote wilgotne iskierki; te pe�ne szcz�cia oczy patrzy�y gdzie� w przestrze�, tu� nad nimi rysowa�y si� cienkie brwi. Nieokre�lony, dzieci�cy u�miech g��bokiej rado�ci b��ka� si� na jej wargach; zdawa�o si�, �e nadmiar szcz�cia nu�y� j� i jak gdyby z lekka przyt�acza�; tak w�a�nie �odyga nad�amuje si� niekiedy pod ci�arem dopiero co rozkwit�ego kwiatu; obie jej d�onie spoczywa�y bezsilnie � jedna w d�oni je�d�ca, druga na grzywie konia. Zd��y�em si� jej przyjrze�, ale i jemu r�wnie�� By� to postawny, przystojny m�czyzna o nierosyjskiej twarzy. Spogl�da� na kobiet� �mia�o i rado�nie i � o ile mog�em zauwa�y� � napawa� si� jej widokiem nie bez pewnej ukrytej damy. Ach, ten �otr napawa� si� jej widokiem i bardzo by� z siebie zadowolony, ale nie do�� tkliwy, nie do�� czu�y� tak, w�a�nie czu�y. Bo kto wreszcie zas�uguje na takie oddanie, jaka najpi�kniejsza nawet dusza ludzka mo�e sprawi� tyle szcz�cia drugiej duszy? Musz� przyzna�, �e zazdro�ci�em owemu nieznajomemu!� Tymczasem oboje si� ze mn� zr�wnali� M�j pies wyskoczy� nagle na drog� i zaszczeka�. Nieznajoma drgn�a, szybko obejrza�a si�, ujrzawszy mnie, z ca�ych si� uderzy�a konia pejczem po szyi. Ko� parskn��, stan�� d�ba, wyrzuci� do przodu obie nogi naraz i pomkn�� galopem. M�czyzna natychmiast da� swojemu wronemu ostrog� i gdy po chwili wyszed�em na skraj lasu, oboje, zgrabnie i miarowo ko�ysz�c si� w siod�ach, mkn�li ju� w z�ocistej dali, lecz nie w stron� dworu� Patrzy�em za nimi� Promienie s�o�ca po raz ostatni jaskrawo o�wietli�y ich sylwetki na ciemnym tle horyzontu i je�d�cy znikli za wzg�rzem. Sta�em jeszcze chwil�, a potem powoli wr�ci�em do lasu i usiad�em na �cie�ce, zas�aniaj�c d�oni� oczy. Zauwa�y�em, �e gdy spotykamy kogo� nieznajomego, do�� przymkn�� oczy � a jego rysy natychmiast stan� przed nami; podczas przechadzki ulic� ka�dy mo�e si� przekona� o s�uszno�ci tego spostrze�enia. Im twarze bardziej znajome, tym trudniej wywo�a� ich obraz, a wra�enie, jakiego doznajemy, jest bardzo mgliste. Pami�tamy je, ale ich nie widzimy! Swojej za� w�asnej twarzy nikt w �aden spos�b nie mo�e sobie wyobrazi� Pami�ta si� ka�dy rys z osobna, ale niepodobna z�o�y� z nich ca�o�ci. Usiad�em wi�c, zas�oni�em d�oni� oczy � i od razu ujrza�em nieznajom�, towarzysz�cego jej m�czyzn�, konie, wszystko� Zw�aszcza wyra�nie i dok�adnie widzia�em przed sob� u�miechni�t� twarz m�czyzny. Zacz��em si� w ni� wpatrywa�. Rysy jej zaciera�y si� i rozp�ywa�y w jakiej� purpurowej mgle, obraz kobiecej twarzy r�wnie� oddala� si� ode mnie, a� ca�kiem si� rozwia� i nie chcia� ju� powr�ci�. Wsta�em. �No c�! � powiedzia�em sobie � przynajmniej ich widzia�em, widzia�em wyra�nie oboje. Teraz pozostaje mi tylko dowiedzie� si� ich nazwisk�. Musz� si� dowiedzie�, jak si� nazywaj�! C� to za niestosowna, ma�ostkowa ciekawo��! Ale przysi�gam, �e to nie by�a ciekawo��: doprawdy, wydawa�o mi si� po prostu niemo�liwe, �eby teraz, kiedy przypadek tak uporczywie i w tak niezwyk�y spos�b krzy�owa� nasze drogi, nie dowiedzie� si�, kim s� oboje. Zreszt� nie odczuwa�em ju�, jak poprzednio, pe�nego nadziei wahania: zast�pi�o je inne, mgliste uczucie, kt�rego troch� si� wstydzi�em. By�a to zazdro�� Nie szed�em w stron� dworu. By�o mi wstyd, musz� przyzna�, �e tak natr�tnie staram si� przenikn�� cudz� tajemnic�. A w dodatku pojawienie si� pary zakochanych w dzie�, w s�o�cu, cho� nieoczekiwane i � powtarzam � niezwyk�e, jako� mnie uspokoi�o, a raczej ostudzi�o moj� wyobra�ni�. W ca�ym tym wydarzeniu nie widzia�em ju� nic nadprzyrodzonego, cudownego� nic, co by�oby podobne do fantastycznego snu. Wr�ci�em zn�w do polowania, bardziej si� do niego przyk�adaj�c ni� przedtem, ale nie trafia�o mi si� nic szczeg�lnego. Napotka�em stadko, zatrzyma�em si� przy nim na jakie p�torej godziny� M�ode cietrzewie d�ugo nie odzywa�y si� na m�j gwizd � widocznie dlatego, �e gwizda�em nie do�� �obiektywnie�. S�o�ce wzesz�o ju� bardzo wysoko (zegarek wskazywa� dwunast�), kiedy skierowa�em si� w stron� dworu. Szed�em powoli. Wreszcie ze szczytu wzg�rza ujrza�em niski domek. Serce zn�w mi zabi�o. Podszed�em bli�ej i nie bez ukrytego zadowolenia zobaczy�em �ukianycza. Jak zwykle siedzia� nieruchomo na �awce przed oficyn�. Drzwi by�y zamkni�te, okiennice tak�e. � Jak si� masz, �ukianycz! � zawo�a�em z daleka. � C� to, wyszed�e� si� pogrza�? �ukianycz zwr�ci� ku mnie swoj� wychud�� twarz i w milczeniu uni�s� czapki. Podszed�em do niego. � Jak si� masz, �ukianycz � powt�rzy�em, chc�c go udobrucha�. � Jak to � doda�em, dostrzegaj�c nagle le��cy na ziemi m�j b�yszcz�cy pieni�dz � czy� nie widzia�? I wskaza�em mu srebrny kr��ek, kt�ry do po�owy wystawa� spod niskiej trawy. � Widzia�em. � No, wi�c dlaczego nie podnios�e�? � A tak! Pieni�dz nie m�j, wi�c nie podnios�em. � Twarda z ciebie sztuka! � powiedzia�em nie bez zak�opotania i podni�s�szy pieni��ek, poda�em go znowu �ukianyczowi � no we���e, we�. � Pi�knie dzi�kuj� � odpar� �ukianycz, u�miechaj�c si� spokojnie. � Nie trzeba, i bez tego prze�yj�. Pi�knie dzi�kuj�. � Ale� got�w ci jestem da� znacznie wi�cej � powiedzia�em strapiony. � Za c� to? Niech�e wielmo�ny pan da spok�j. Pi�knie dzi�kuj� za dobre ch�ci, ale do�� dla mnie mojej kromki chleba. I tego pewnie zje�� nie zd��� Wsta� i wyci�gn�� r�k�, chc�c zamkn�� furtk�. � Poczekaj, m�j stary � powiedzia�em prawie z desperacj� � jaki� ty dzisiaj nierozmowny� Powiedz�e mi przynajmniej, czy twoja pani ju� wsta�a? � Wielmo�na pani wsta�a. � Czy� jest w domu? � Nie, nie ma, wielmo�ny panie. � Pewnie pojecha�a w go�ci? � Nie, wielmo�ny panie. Do Moskwy. � Jak to: do Moskwy? Przecie� by�a tu dzi� rano. � By�a. � I tu nocowa�a? � Tu, wielmo�ny panie. � I niedawno przyjecha�a? � Niedawno. � Wi�c jak�e to? � A tak, pewnie przed godzin� wielmo�na pani pojecha�a z powrotem do Moskwy. � Do Moskwy? Patrzy�em w os�upieniu na �ukianycza: musz� przyzna�, �e tego si� nie spodziewa�em. �ukianycz tak�e patrzy� na mnie. Starczy, chytry u�mieszek b��ka� si� po jego suchych wargach i ledwo dostrzegalnie �wieci� w smutnych oczach. � Z siostr� pojecha�a? � spyta�em wreszcie. � Z siostr�. � Wi�c teraz nikogo nie ma w domu? � Nikogo. �Ten stary mnie oszukuje � b�ysn�a mi my�l. Nie na pr�no u�miecha si� tak chytrze�. � S�uchaj no, �ukianycz � powiedzia�em � czy chcesz mi wy�wiadczy� pewn� przys�ug�? � Czego wielmo�ny pan sobie �yczy� � spyta� powoli. Moja ciekawo�� widocznie zaczyna�a mu doskwiera�. � Powiadasz, �e w domu nie ma nikogo� Czy mo�esz mnie tam wpu�ci�? By�bym ci za to bardzo wdzi�czny. � Znaczy, �e wielmo�ny pan chce obejrze� pokoje? � Tak. �ukianycz chwil� milcza�. � Wielmo�ny pan b�dzie �askaw � rzek� wreszcie. � Prosz�. Pochyli� si� i przest�pi� pr�g furtki. Ruszy�em za nim. Min�li�my niewielkie podw�rze i weszli�my na chwiej�ce si� stopnie ganku. Stary pchn�� drzwi; nie by�o w nich zamka, tam gdzie widnia�a dziurka od klucza, wisia� sznurek zawi�zany na supe�. Weszli�my do domu� liczy� pi�� czy sze�� niziutkich pokoi; o ile mog�em dostrzec w s�abym �wietle, sk�po przes�czaj�cym si� przez szpary okiennic, meble by�y bardzo proste i zniszczone. W jednym z pokoj�w (tym w�a�nie, kt�rego okna wychodzi�y na ogr�d) sta� ma�y, staro�wiecki fortepian. Podnios�em zniszczone wieko i uderzy�em w klawisze: rozleg� si� ochryp�y, �wiszcz�cy d�wi�k i zamar� z j�kiem, jak gdyby skar��c si� na moj� zuchwa�o��. Nic nie wskazywa�o na to, �e ktokolwiek opu�ci� niedawno ten dom; unosi� si� tu zapach martwoty i st�chlizny. Tylko poniewieraj�cy si� gdzieniegdzie jaki� papierek dawa� zna� swoj� biel�, �e le�y tu od niedawna. Podnios�em jeden z takich papierk�w, kt�ry okaza� si� strz�pem listu. Po jednej stronie �mia�ym, kobiecym charakterem pisma by�y skre�lone s�owa �se taire?�*, na drugiej za� z trudem odczyta�em �bonheur��* Na okr�g�ym stoliku pod oknem sta� w szklance bukiet wp�zwi�d�ych kwiat�w i le�a�a zielona zmi�ta wst��eczka. Wzi��em j� na pami�tk�. �ukianycz otworzy� w�skie drzwi, oklejone tapet�. � Prosz� � rzek�, wyci�gaj�c r�k� � to sypialnia, a tam za ni� pok�j panny s�u��cej; innych pokoi nie ma. Wr�cili�my na korytarz. � A tam co za pok�j? � spyta�em, wskazuj�c szerokie, bia�e drzwi, zamkni�te na k��dk�. � Ten? � odpowiedzia� �ukianycz g�ucho. � To tak. � Jak to: tak? � A tak� To komora� � i szybko wszed� do przedpokoju. � Komora? A czy nie m�g�bym obejrze�? � Ee� �e te� chce si� wielmo�nemu panu ogl�da�, doprawdy! � c odpar� �ukianycz z niezadowoleniem. � Co tam ogl�da�? Kufry, stare naczynia� komora i tyle. � A jednak chcia�bym zobaczy�, prosz� ci�, m�j stary � powiedzia�em, cho� w g��bi duszy wstydzi�em si� mojego nieprzyzwoitego natr�ctwa. � Widzisz� chcia�bym� u siebie na wsi� w�a�nie taki sam dom� Ogarn�� mnie wstyd, nie mog�em doko�czy� zdania. �ukianycz sta� schyliwszy siw� g�ow� i jako� dziwnie przygl�da� mi si� spod oka. � Pozw�l mi obejrze� � rzek�em. � No c�, prosz� � rzek� wreszcie, wydoby� klucz i niech�tnie otworzy� drzwi. Zajrza�em. W komorze istotnie nie by�o nic godnego uwagi. Na �cianach wisia�y stare portrety, twarze na nich by�y pociemnia�e, prawie czarne, oczy z�e. Na pod�odze poniewiera�y si� przer�ne rupiecie. � No co, napatrzy� si� wielmo�ny pan? � ponuro spyta� �ukianycz. � Tak, dzi�kuj� � odpar�em po�piesznie. Zatrzasn�� drzwi. Wyszed�em do przedpokoju, a stamt�d na dw�r. �ukianycz odprowadzi� mnie, mrukn��: �Przepraszam wielmo�nego pana�, i poszed� do siebie, do oficynki. � A c� to za pani go�ci�a tu wczoraj? � zawo�a�em za nim. � Spotka�em j� dzi� w zagajniku. Spodziewa�em si�, �e �ukianycz stropi si� moim niespodzianym pytaniem i udzieli mi jakiej� nie przemy�lanej odpowiedzi. Ale stary tylko roze�mia� si� g�ucho i wchodz�c do oficyny zatrzasn�� drzwi. Ruszy�em z powrotem na wie�. Czu�em si� niesw�j, jak ch�opiec, kt�rego skarcono. �Nie � pomy�la�em � widocznie nie uda mi si� rozwi�za� tej zagadki. No, trudno. Dam sobie z tym spok�j�. W godzin� potem jecha�em ju� do domu, z�y i rozdra�niony. Min�� tydzie�. Cho� stara�em si� odp�dzi� od siebie my�l o nieznajomej, o jej towarzyszu, o moich spotkaniach z nimi � ich wspomnienie raz po raz wraca�o, dokuczliwe jak natr�tna mucha, kt�ra dr�czy nas w czasie poobiedniej drzemki. Tak samo wci�� przypomina� mi si� �ukianycz, jego tajemnicze spojrzenie i sk�pe odpowiedzi, jego ch�odny, melancholijny u�miech. Wydawa�o si�, �e nawet dw�r, gdy go wspomina�em, nawet ten dw�r spogl�da na mnie chytrze i t�po przez nie domkni�te okiennice i jak gdyby przekomarza si� ze mn�, m�wi�c: a jednak nic si� nie dowiesz. Wreszcie nie wytrzyma�em i kt�rego� dnia pojecha�em do Glinnego, sk�d ruszy�em piechot�. Dok�d? Czytelnik �atwo si� domy�li. Musz� przyzna�, �e zbli�aj�c si� do tajemniczego dworku, by�em bardzo niespokojny. W wygl�dzie domu nie zasz�a �adna zmiana: te same zamkni�te okna, ten sam smutny widok opustosza�ej sadyby. Tylko na �awce przed oficyn� zamiast starego �ukianycza siedzia� jaki� m�ody ch�opiec dworski, lat oko�o dwudziestu, w d�ugim nankinowym kaftanie i w czerwonej koszuli. Siedzia�, wspieraj�c d�oni� k�dzierzaw� g�ow�, i drzema�; co pewien czas kiwa� si� i ocyka�. � Jak si� masz, bratku! � rzek�em g�o�no. Natychmiast zerwa� si� na r�wne nogi i wyba�uszy� na mnie os�upia�e oczy. � Jak si� masz, bratku � powt�rzy�em. � A gdzie stary? � Jaki stary? � powoli spyta� ch�opiec. � �ukianycz. � A, �ukianycz � popatrzy� w bok. � Wielmo�ny pan chce widzie� �ukianycza? � Tak. �ukianycza. Czy jest w domu? � N�nie � wyrzek� ch�opiec z namys�em. � On� tego� jak by tu wielmo�nemu panu� tego� powiedzie� � Czy mo�e chory? � Nie. � Wi�c c� si� sta�o? � Ano, nie ma go. � Jak to: nie ma? � A tak. Przytrafi�o mu si� co� z�ego� � Umar�? � spyta�em zdumiony. � Powiesi� si� � p�g�osem rzek� ch�opiec. � Powiesi� si�? � wykrzykn��em przestraszony i za�ama�em r�ce. W milczeniu spojrzeli�my sobie w oczy. � Dawno? � spyta�em wreszcie. � Ju� jakie pi�� dni b�dzie. Wczoraj go chowali. � Ale dlaczego si� powiesi�? � B�g jeden wie. By� wolny, p�acili mu, nie wiedzia�, co to bieda, pa�stwo lubili go, jak gdyby nale�a� do rodziny. A nasi pa�stwo � niech im B�g da zdrowie! Po prostu w g�owie si� nie mie�ci, co te� mu si� mog�o sta�. Wida� z�y go op�ta�! � Ale jak on to zrobi�? � A tak, zwyczajnie. Wzi�� i powiesi� si�. � A przedtem nikt nic nie zauwa�y�? � Jak by to powiedzie�?� Nic takiego, �eby tak� to nie. Zawsze by� jaki� smutny, zamy�lony. Czasem post�ka. �e to niby mu markotno. No, ale cz�ek by� w latach. Ostatnimi czasy jakby jako� tak si� zamy�la�. Przyjdzie czasem do nas na wie�, bo to ja, niby, jestem jego siostrzeniec, i powiada: �No, Wasia, odwied� mnie kiedy, przenocujesz u mnie�. � ..A bo co, wujku?� � �A tak, wiesz, jako� straszno; markotno samemu�. No c�, szed�em. Czasem wychodzi� na dw�r, popatrzy, popatrzy tak jako� na dom, g�ow� pokr�ci i westchnie� Tu� przed t� noc�, kiedy z sob� sko�czy�, te� przyszed� do nas i kaza� mi i�� z sob�. Poszed�em. Przychodzimy do oficynki, posiedzia� chwil� na �awce, wsta� i wyszed�. Czeka�em, d�ugo co� nie wraca, wi�c wychodz� na dw�r i wo�am: �Wujku, wujku!� Ale nie odpowiada. My�l� sobie: dok�d to on poszed�? Mo�e do domu? I wszed�em do domu. Ju� zaczyna�o si� zmierzcha�. Przechodz� ci ja ko�o komory i s�ysz�, �e za drzwiami co� skrobie. Wzi��em wi�c i otworzy�em drzwi. Patrz�, a on ci tam siedzi, przykucn�� pod oknem. �Co tam robicie, wujku?� � pytam. A on jak si� odwr�ci, jak fuknie na mnie, a oczy to mu tak biegaj�, �e tylko� i �wiec� jak u kota. �Czego? Widzisz przecie, �e si� gol�. I g�os mia� taki jaki� ochryp�y. A� mi w�osy d�ba stan�y r � sam nie wiem, dlaczego taki strach mnie zdj��� Pewno wtedy w�a�nie biesy ju� go obst�pi�y. �W takich ciemno�ciach�� � powiadam, a kolana a� mi dr�� ze strachu. � �No, dobrze, dobrze � m�wi. � Id� sobie z Bogiem�. Poszed�em, a on wylaz� z kom�rki i drzwi zamkn�� na k��dk�. Przyszli�my do oficyny, a strach mi od razu odszed�, jak r�k� odj��. �C� to, wujku � powiadam � robili�cie w kom�rce?� A on jak fuknie: �Milcz, milcz!� � powiada i wlaz� na przypiecek. �No � my�l� sobie � lepiej zostawi� go w spokoju, pewnikiem dzi� niezdr�w�. No to wzi��em i te� wlaz�em na przypiecek. A kaganek pali si� w k�cie. Le�� tak sobie, no i zdrzemn��em si� troszk� Nagle s�ysz� � drzwi skrzypi� cichutko, otwieraj� si� tak troszk�. A wujek plecami le�a� do drzwi i, jak wielmo�ny pan pami�ta, troch� nie dos�ysza�. A tymczasem, jak ci nagle skoczy: �Kto mnie wo�a? Kto? Po mnie przyszed�, po mnie!� � i bez czapki wybieg� na dw�r. Pomy�la�em: �Co z nim?� i, grzeszny ze mnie cz�ek, od razu zasn��em. Rano si� budz� Nie ma �ukianycza! Wyszed�em z izby, zacz��em nawo�ywa� � ale gdzie tam! Pytam str�a: �Nie widzieli�cie, nie wychodzi� wujek?� � �Nie � powiada � nie widzia�em�. � �Wiecie � m�wi� � przepad� gdzie��. � �Oj!� I obaj �e�my si� wystraszyli. �Chod�, Fiedosieicz � powiadam � popatrzymy, czy go nie ma w domu�. � �Chod�my, Wasiliju Timofieiczu� � powiada, a sam bia�y jak �ciana. Weszli�my do domu. Przechodz� ko�o komory, patrz�, a k��dka wisi na skoblu otwarta. Pchn��em drzwi� zamkni�te od wewn�trz� Fiedosieicz zaraz wybieg� i zajrza� w okno. �Wasiliju Timofieiczu! � wo�a. � Nogi zwisaj�, nogi�� Ja � do okna. A to nogi �ukianycza. Powiesi� si� po�rodku pokoju� No, wi�c pos�ali�my do s�du� Zdj�li go ze sznura. A sznur by� zawi�zany na dwana�cie sup��w. � No i co s�d? � Co? Ano nic. Zacz�li rozmy�la�, jaka te� mog�a by� przyczyna. I orzekli, �e mu si� chyba rozum pomiesza�. Ostatnimi czasy g�owa go bola�a, cz�sto si� na ten b�l skar�y�. Porozmawia�em z ch�opcem jeszcze jakie p� godziny i odszed�em, zupe�nie zbity z tropu. Musz� przyzna�, �e nie bez skrytego, przes�dnego l�ku patrzy�em na ten chyl�cy si� ze staro�ci dom� W miesi�c potem wyjecha�em ze wsi i wszystkie te okropno�ci, te tajemnicze spotkania, z wolna zatar�y si� w mojej pami�ci. II Min�y trzy lata. Przewa�nie sp�dzi�em je w Petersburgu i za granic�, a je�li nawet je�dzi�em niekiedy do siebie na wie�, to nie na d�u�ej ni� na kilka dni, nie by�em wi�c ani w Glinnem, ani w Michaj�owskiem. Nie spotka�em te� nigdzie ani mojej pi�knej nieznajomej, ani owego m�czyzny. Pewnego dnia, pod koniec trzeciego roku, zetkn��em si� przypadkiem w Moskwie z pani� Sz�ykow i jej siostr�. Pelagi� Badajew, ow� Pelagi�, kt�r�, przyznaj� ze skruch�, uwa�a�em dotychczas za osob� zmy�lon�. Zdarzy�o si� to na przyj�ciu u jednej z moich znajomych. Obie panie by�y ju� niem�ode, powierzchowno�� mia�y raczej przyjemn�: w rozmowie odznacza�y si� rozs�dkiem i weso�o�ci�. Wiele podr�owa�y � trzeba przyzna�, �e z po�ytkiem. Z ich zachowania si� bi�a jaka� naturalna rado�� �ycia. Ale nie mia�y nic wsp�lnego z moj� nieznajom�. Zosta�em im przedstawiony. Zacz��em rozmawia� z pani� Sz�ykow (jej siostr� bawi� jaki� geolog, kt�ry by� tu przejazdem). O�wiadczy�em jej, �e mam przyjemno�� by� jej s�siadem w �im powiecie. � Tak, to prawda. Rzeczywi�cie, mam tam niewielk� posiad�o�� � zauwa�y�a � nie opodal Glinnego. � Ale� tak, znam przecie� Michaj�owskie. Czy bywa pani tam czasem? � Rzadko. � Ale by�a pani przed trzema laty, prawda? � Zaraz, zaraz, zdaje si�, �e by�am. Tak, by�am na pewno. � Z siostr� czy sama? Spojrza�a na mnie. � Z siostr�. By�y�my tam chyba tydzie�. Mia�am do za�atwienia r�ne sprawy. Zreszt� nie widzia�y�my si� z nikim. � Hm� Zdaje si�, �e s�siedztwo tam niezbyt liczne? � Tak. Ale ja za nim nie t�skni�. � Niech�e mi pani �askawie powie � zacz��em. � Zdaje si�, �e w�a�nie owego roku zdarzy� si� tam u pa�stwa wypadek. �ukianycz� Oczy pani Sz�ykow nape�ni�y si� �zami. � Wi�c pan go zna�? � zapyta�a z o�ywieniem. � Co za nieszcz�cie! C� to by� za wspania�y, poczciwy staruszek� Niech pan sobie wyobrazi, �e bez wszelkiej przyczyny� � Tak� tak� � wyb�ka�em � rzeczywi�cie, co za nieszcz�cie� Zbli�y�a si� siostra pani Sz�ykow. Zapewne zacz�y ju� j� nudzi�, uczone rozwa�ania geologa o formacji brzeg�w Wo�gi. � Wyobra� sobie, Pelagio � zacz�a moja rozm�wczyni � pan zna� �ukianycza. � Doprawdy? Biedny staruszek! � Nieraz polowa�em w okolicy w�a�nie w owym czasie, kiedy pani by�a w Michaj�owskiem, przed trzema laty � zauwa�y�em. � Ja? � spyta�a Pelagia z pewnym zdumieniem. � Ale� tak; oczywi�cie! � po�piesznie podchwyci�a jej siostra. � Czy nie pami�tasz? I bacznie spojrza�a jej w oczy. � Ach tak� tak� rzeczywi�cie! � odpowiedzia�a nagle Pelagia. �Ej�e � pomy�la�em � czy� ty aby by�a w Michaj�owskiem, moja mi�a?� � A mo�e by nam pani co� za�piewa�a, Pelagio Fiodorowno � powiedzia� nagle jaki� wysoki m�odzieniec z jasnoblond czubem i m�tnymi, s�odkimi oczkami. � Doprawdy, nie wiem � odpar�a panna Badajew. � Pani �piewa? � wykrzykn��em z o�ywieniem i szybko wsta�em. � Ach, niech nam pani koniecznie co� za�piewa! � C� mam pa�stwu za�piewa�? � Mo�e zna pani � zacz��em, staraj�c si� za wszelk� cen� przybra� wygl�d oboj�tny i niedba�y � pewn� w�osk� piosenk� Zaczyna si� od s��w: �Passa que�colli?� � Znam � odpar�a ca�kiem niewinnie Pelagia. � Chce pan, �ebym j� za�piewa�a? Prosz�. Usiad�a do fortepianu. Ja, niby Hamlet, utkwi�em wzrok w pani Sz�ykow. Wyda�o mi si�, �e z lekka drgn�a, gdy zabrzmia� pierwszy akord; zreszt� w zupe�nym spokoju przesiedzia�a do ko�ca pie�ni. Panna Badajew �piewa�a wcale nie�le. Gdy sko�czy�a, rozleg�y si� oklaski. Zacz�to prosi� o nast�pne pie�ni, ale siostry wymieni�y spojrzenia i po kilku minutach opu�ci�y salon. Kiedy wychodzi�y, us�ysza�em: �importun�*. �S�usznie!� � pomy�la�em � i wi�cej ju� si� z nimi nie zetkn��em. Min�� jeszcze rok. Przenios�em si� na sta�e do Petersburga. Nadesz�a zima, zacz�y si� maskarady. Pewnego razu, gdy wychodzi�em o jedenastej wieczorem od moich przyjaci�, poczu�em si� w tak z�ym nastroju, �e postanowi�em p�j�� na maskarad� do Resursy Szlacheckiej. D�ugo przechadza�em si� w�r�d kolumn i zwierciade�; twarz moja przybra�a �w skromny, a zarazem tragiczny wyraz, kt�ry � o ile mog�em zauwa�y� � w podobnych okoliczno�ciach zjawia si�. B�g wie dlaczego, na twarzach najprzyzwoitszych ludzi. D�ugo si� przechadza�em, z rzadka op�dzaj�c si� jakim� �arcikiem krzykliwym dominom w fa�szywych koronkach i przybrudzonych r�kawiczkach, a jeszcze rzadziej sam je zagadywa�em; d�ugo s�ucha�em huku tr�b i pisku skrzypiec, wreszcie, gdy ju� na dobre ogarn�a mnie nuda i gdy nabawi�em si� migreny, postanowi�em wr�ci� do domu� i� zosta�em. Ujrza�em kobiet� w czarnym dominie � sta�a wsparta o kolumn�. Na jej widok zatrzyma�em si�, podszed�em do niej i� czy uwierzysz, mi�y czytelniku? � natychmiast pozna�em moj� nieznajom�. Po czym j� pozna�em � czy po spojrzeniu, kt�re, roztargniona, rzuci�a na mnie przez pod�u�ne otwory w masce, czy po niezwykle pi�knym zarysie ramion i r�k, czy po wynios�ej postawie, czy te� mo�e jaki� tajemny g�os podpowiedzia� mi, �e to ona � tego nie wiem� Wiem tylko, �e j� pozna�em. Z dr�eniem serca kilkakrotnie przeszed�em tu� ko�o niej. Sta�a nieruchomo; by�o w tym jej znieruchomieniu co� tak beznadziejnie �a�osnego, �e, patrz�c na ni�, mimo woli przypomnia�em sobie dwuwiersz z hiszpa�skiego romansu: Jestem wizerunkiem smutku Ustawionym popod �ciany�*. Stan��em za kolumn�, o kt�r� by�a wsparta, i pochylaj�c g�ow� tu� nad uchem nieznajomej, szepn��em cicho: � Passa que �colli� Wzdrygn�a si� i szybko ku mnie odwr�ci�a. Oczy nasze spotka�y si� tak blisko, �e mog�em zauwa�y� jej �renice rozszerzone przestrachem. Patrzy�a na mnie zdumiona, z lekka wyci�gn�wszy przed siebie r�k�. � 6 maja 184* roku w Sorrento, o dziesi�tej wieczorem, na via delia Croce � m�wi�em powoli, nie spuszczaj�c z niej oczu � potem w Rosji, w guberni �ej, w wiosce Michaj�owskie, 22 lipca 184* roku. Wszystko to powiedzia�em po francusku. Cofn�a si� nieco, obrzuci�a mnie od st�p do g�owy zdumionym spojrzeniem i szepn�wszy: � �Venez�* wysz�a szybko z sali, ja za� post�powa�em za ni�. Szli�my w milczeniu. Nie potrafi� opisa�, co czu�em, id�c obok niej. By� to jak gdyby pi�kny sen, kt�ry nagle si� urzeczywistni�� Pos�g Galatei, kt�ry nagle o�y� i schodzi ze swojego piedesta�u ku zdumieniu i szcz�ciu Pigmaliona. Nie wierzy�em sam sobie, ledwo i mog�em oddycha�. Min�li�my kilka pokoj�w� Wreszcie w jednym z nich nieznajoma zatrzyma�a si� przed niewielk� sof� stoj�c� ko�o okna i usiad�a. Usiad�em przy niej. Powoli zwr�ci�a ku mnie g�ow� i uwa�nie mi si� przyjrza�a. � Czy pan� od niego? � spyta�a. G�os jej by� cichy i niepewny� To pytanie nieco mnie stropi�o. � Nie� nie od niego � odpar�em, j�kaj�c si�. � Czy pan go zna? � Znam � odpowiedzia�em z tajemnicz� powag�. Chcia�em i utrzyma� si� w swojej roli. � Znam. Spojrza�a na mnie z niedowierzaniem, zamierza�a ju� co� powie dzie�, ale spu�ci�a oczy. � Pani czeka�a na niego w Sorrento � ci�gn��em

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!