16688

Szczegóły
Tytuł 16688
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

16688 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 16688 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 16688 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

16688 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

MATYLDA ROKEBY Romans poetyczny Waltera Skotta przekład Wandy Maleckiey W Warszawie Nakładem i Drukiem Jozefa Pukszty, Przy Ulicy S. Janskiey No. 21. 1826. Za Pozwoleniem Cenzury Rządowey. Tom I. PIEŚŃ PIERWSZA. I Xiężyc nocy letniey iaśnieie w niebiosach, wiatry iednak wyuzdane dmą z gwałtownością; toczące się bezprzestannie chmury zmieniaią co chwila oblicze gwiazdy nocney: blada iey światłość zabłyska, i znika naprzemian po starożytnych murach warowni Barnardu i wodach Teissy. — Podobny do snu dziwacznego co zgryzotą i boiaźnią zakłóca spoczynek zbrodniarza, xiężyc się nagle iak wstyd zaczerwie- nia; niezadługo pałać się zdaie posępmeyszym ogniem wstydu; cień ulatujących obłoków, ślizga się i przemiia iak mieniące się kolory boiaźni. — Nakoniec niebiosa zdaią się ukrywać pod żałobną zasłoną, a xiężyc niknie w ciemnościach iak rozpacz. Straż wieży starożytney Baliola spogląda w milczeniu na migaiącą się światłość po ocienionych brzegach Teissy; uważa nasuwaiące się od północy chmury i słucha iak krople deszczu szeleszczą spadaiąc po szczytach i basztach warowni, drży na szumne dęcia wiatrów i obwiia się w składy obszernego płaszcza. II. Wieże zamku Barnardu, których cienie ruchome drżą na ubiegaiącey wodzie mieszkaniem są woiownika, którego serce pełne zmieszanych uczuć niepokoiu i obawy, podobne iest do fantastycznego nieładu sklepienia niebios. Nim sen ukołysał zmysły dzikiego Oswalda, długo leżał bezsennie na łożu szukaiąc daremnie oddalić czarnych myśli roie — Nareszcie sen wysłuchuie prośby iego lecz wiedzie za sobą długi ciąg wspomnień zbyt prawdziwych, a zniemi uroionych widziadeł, które w naydziwacznieyszym nieporządku przeszłość i przyszłość z sobą w iedno skupiają — Sumienie wyprzedzaiąc lata wyrzuca iuż woiownikowi zbrodnię bezużyteczną, i przywołuie furye zbroyne wężami i mściwym sztyletem — Częste wzdrygnienia nieszczęsney ich ofiary, dowodzą iak straszliwe ią szarpią męczarnie i ukazuią iakiego spoczynku kosztuie zbrodniarz na łożu swoim samotnym. — III. Taiemny niepokóy duszy Oswalda, maluie na się iego twarzy w wyrazach ulotnych, ale nie mniey straszliwych iak cienie chmur czarnych na wodach Teissy. Lice iego raz płoną szkarłatem nagiego wstydu, to znowu ogniem wezbraney w ciekłości, a wówczas drżąca ręka uśpionego woiownika zdaie się chwytać miecz albo sztylet — Po chwili z uciśnionych piersi wydziera się ciężkie westchnienie, łza urasza na w pół rozwartą powiekę, a śmiertelna bladość czoła dokończa świadczyć iaka go boleść pożera. Nagle targanie konwulsyjne krew ścina lodem w iego żyłach, a ust skośnienie, groźby na wpół wymowione świadczą że zgroza nastąpi- ła po lalach. Ostatnie to wzdrygnienie przerywa sen Oswalda i budzi go raptownie.. IV. Budzi się i nieśmie więcey zamknąć oczu w obawie snu również straszliwego. Gasnącą roznieca lampę, słucha odgłosu spiży zwiastuiącey godziny, nocnego krzyku puszczyka i tęsknego wiatrów ięczenia. „Słyszy niekiedy pieśń, woienną którą strażnik, na wieży nuci, aby nmilić długie czuwania godziny, i zazdrości. losu biednego żołnierza któren gdy dzień zaświta póydzie kosztować na lichey łfomie, slod- kiego snu dzieciństwa, którego żadne niezakłócą niepokoić. — V. Daleki tentent czwalnego biegu rumaka, obiia się o ucho Oswalda; porywa się złoża natychmiast; zemsta to i przestrach tylko rozróżnić mu dozwoliły łoskot, któren żadnego ieszcze nieobudził echa — Ale się łoskot spiesznie przybliża, Oswald słyszy głos strażnika zapytuiący rycerza, szczęk łańcuchów oznaymia że spuszczono most zwodzony, słychać iuż głosy na dziedzieńcu, i pochodnie poprzedzaią gościa spieszącego do komnaty pana zamku. „Ważne wieści o woynie — wołaią” iest to postanie przybywaiący z pośpiechem — Pomięszany Oswald udaną przybiera spokoyność, i w krótkich odzywa się wyrazach — „Przynieść posiłków i wina, rozniecić przygasły ogień ogniska w prowadzić przybyłego rycerza, i zostawić nas samych”. — VI. Nieznaiomy znużonym wchodzi krokiem; upływaiąca kita szyszaku twarz mu zakrywa, szata zbawoley skóry mnogiemi fałdy obwiia postać iego wyniosłą. — Zaledwie odpowiadać raczy, uprzedzającym grzecznościom Oswalda, lecz pogardliwym uśmiechem poznać daie, że spostrzega i gardzi podstępem pana zamku, któren tak ustawił pochodnią, aby iey światłość padaiąc na twarz przybylca, dozwalała badać iego weyrzenia, a zasłaniała własne — Nieznaiomy zrzuca ciężką skórę bawolą, a połysk światła odbiia się o pancerz iego stalowy — Zdeymuie hełm, otrząsa rosę która z wilgotniła pióra, zrzuca rękawice, zawiesza że przy iskrzącym się ognisku, nareszcie zasiada przy zastawionym dla niego stole. Niewznosząc niczyiego zdrowia, bez ukłonu, bez. naymnieyszego wyrazu dworności, pełne wychyla puhary, i zaspakaia głód swóy pożeraiący, tak mało na wszystko baczny, iak wilk zgłodniały co łup swóy rozdziera. — VII. Pan zamkowy, przygląda się iemu z niecierpliwością i obawą iak spokoynie pożywa swoią biesiadą, a wino którym się napawa przydaie dumy iego czołu. Niekiedy Oswald odchodzi na stronę, niekiedy wielkiemi kroki przybiega komnatę, niemogąc ukryć, dręczącey go niespokoyności, i przeklina każdę chwilę odwłoki; lecz w krótce widzi ze drzeniem ukończoną tę długą biesiadę, zdaie mu się że służba iego zbyt skorą była na rozkaz, aby ich samych zostawić znieznaiomym od którego chciałby iednak nayry chley wybadać wieści które przynosi — Milczenie iego okazuie iak serce walczy między boiaźnią i wstydem. VIII. Widok nieznaiomego godnie usprawiedliwia obawę i podeyrzenia. Wpływ pałaiącego nieba i długie trudy wyprzedziły na iego twarzy niszczące ślady czasu: czoło iego w bruzdy poorane, rzadkie włosy skronie mu przykrywaią, i te iuż ubielone szronem siwizny; ale widać ieszcze w nim to, co same tylko lata zgładzić zdołaią, dumę uśmiechu, ogień spóyrzenia, wyraz ust co pogardę, znaczy, oraz oko straszliwe i groźne — Nigdy usta iego niebładły, nigdy łza nieprzyćmiła w iego oku owego surowego płomienia, któren wznieca boiaźń i boleść wyzywa — Oswoiony zniebezpieczeństwem pod kształty rozlicznemi, widział śmierć grożącą mu w nawalniach i ziemi” trzęsieniach, w krwawych bitwach, w wolnych tortur męczarniach, na murach sturmem zdobytych warowni, i wlochach podziemnych; a zawsze z pogardą: na nią spoglądał. IX. Chociaż, dziki Bert ram bez wzruszenia biegnie na niebezpieczeństwa i na przelew krwi poglądaj więcey iednak niż spokoyną odwagę wyraża to czoło ogorzałe i te twarde zarysy twarzy; występne namiętności wyryły na nich ślad swóy niezgładzony — To wszystko co wdziękiem ozdabia błędy młodości wesołość i gwałtowne radości wylanie, znikły z porannemi latami Bertrama, a występne nasiona pozostały w nim ogołocone z swych kwiatów — Gdyby niwa co te nasiona żywiła w wiośnie swego życia, w udziele dostała dobrodzieystwo łagodney uprawy, mnieyby gorżkie pewnie wydala owoce — Serce Bertrama moie nigdy tkliwych nieznałoby uczuć, lecz iego rozrzutność zmienionąby została w dobroczynnośc, nienasycona żądza złota którego pragnął tylko aby rozpraszać, zapomnianąby została dla żądzy sławy, a pycha iego bez granic cnotę wzięłaby za przewodnika. X. Niedbaiący na wyrzuty sumienia splamiony występkami podłemi i rozboiem, Bertram posiada iednak duszę wyniosłą, zdolną wznieść się do czynów szlachetnych i samą siebie przewyższyć — Występca mniey dumny, serce mniey śmiałe pomimowolnie drżało na iego weyrzenie straszliwe. Uczuł to Oswald gdy probował lubo napróżno zręcznemi wybiegi zmusić swoiego gościa, aby bez poprzędniczego pytania sam pożądaną obiawił wiadomość — To co usta iego wy rażaią, zbyt iest dalekim, od tego co serce zaymuie. Bertrana nieraczy zważać na tayny iego niepokóy, i ciągle mu w krótkich i pośpiesznych odpowiada wyrazach; lub sam daleko zbaczaiąc od głównego przedmiotu, w dziwacznych gubi się opowiadaniach, aby zmusić pomieszanego woiownika do zapytania szczerego, na któreby w prost odpowiedź mógł usłyszeć. — XI. Dość długo Oswald rozprawiał dobru publicznym, o prawach, kościele... Lecz pogardliwy uśmiech Bertrarna z musił go odmienić tok rozmowy — „Stoczonoż bitwę? — spytał nakoniec nieśmiele — żołnierz taki iak Bertram, którego dzieła w dalekich krainach stawa rozgłasza nigdy nieopuści!’ towarzyszów broni dniem przed walką, zawsze pozostał pod swoią chorągwią dopóki zwycięztwo nieskłoniło się na którą stronę — Jakto odpowie rycerz — gdy ty sam Oswaldzie Wilkliff spokoynie kosztuiesz spoczynku w swych wieżach warownych oblany wodami Teissy, dziwicze się będziesz, gdy inni przychodzą podzielić twoie schronienie, żegnaią pole bitwy, kędy niebezpieczeństwa, trudy, i śmierć są iedyne owoce które woyna do mowa zebrać dozwala? — Ach Bertramie mówmy bez szyderstwa: wiadomo nam iż nieprzyiaciel zbliżał się aby przerwać prace woysk naszych północnych obozujących pod Yorku wałami, tyś przy walecznym był Fairfaxie, niemogłeś więc uniknąć walki... Jakiżiey skutek ?... XII. „Chcesz opisu bitwy ? dogodzę, twemu żądaniu... Hufce nasze spotkały się na płaszczyznach Marstonu; trąby groźnemi zagrzmiały odgłosy: w oczach naszych woiowników nayszlachetnieysza błyska odwaga — obu stron straszliwe powstaię okrzyki: iedni wołaią Bóg i dobra sprawa! drudzy; Bóg i król! Tak prawi Anglicy strony obie na- cieraią na siebie, niespodziewaiąc się żadney nagrody męztwa, a pewni że wszystko zarazem mogą utracić — „Smiać bym się powinien gdybym miał czas potemu z zaślepienia tych dzikich żołnierzy walczących za ‘Rzeczpospolitę lub za króla — Jedni dla próżnego marzenia szczęścia powszechnego, inni dla błachych zaszczytów i chwały nieszczędząc krwi i życia, aby zarobić na imię męczennika lub syna Oyczyzny — Gdyby Bertram wodzem był tych hufców walecznych, nieszukałbym w fanatycznym uprzedzeniu Eldoradu w niebie — Gdybym był ich wodzeni do Chili przeniosłbym woynę — Lima otworzyłaby mi swoie srebrne bramy, i zwycięzcą wszedłbym do bogatego Mexyku, łupiąc skarby Peruańskie dopókiby sława Pizara i Korteza niezgasła przed sła- wą Bertrama. — Przyiacielu kiedyż przestaniesz oddalać się od przedmiotu któren ranie iedynie zaymuie, powiedz, powiedz prędzey; iak się bóy zakończył. XIII. — Ty wisz ia wtedy iaśnieię, gdy Marsowa zabrzmi trąba., lub przy wesołey biesiadzie; chociaż żadna piękność nieukochała, dotąd ni serca, ni twarzy posępney Bertrama. Lecz kończę moie opowiadanie — Bitwa porównać by się mogła, do pasowania się dwóch wód wezbranych, gdy Orenoka w swym dumnym gniewie zamiast nieść Oceanowi w hołdzie swe wody, woynę mu wyddaie, tocząc współzawodnicze morze w iego bałwany — W zburzone fale z rykiem się podnoszą, rzucaiąc aż w niebiosa swo- ie piany — Blednieje sternik i na próżno szuka rozróżnić wody słone od wałów nieuchamowaney rzeki — Tak roty się nasze zmieszały na krwią zbroczoney płaszczyznie, długo zwycięztwo chwiało się niepewne, aż póki Rupert straszliwy, nieuderzył na nas z dzielnym orszakiem walecznych swoich żołnierzy odpieraiąc hufce. Rzeczypospolitey mimo ich religiiey odwagi — Coż ci więcey powiem? Nieład szyki nasze miesza; ‘wodzowie utracaią życie — tysiące woiowników którzy na głos swoich kapłanów opuścili własne domy, aby upokorzyć króla i duchowieństwo, leżą bez życia rozciągnięci na piasku; zbroczeni potomkami krwi własney, nie ubliżą więcey ni berłu ni ołtarzom — Taki był stan walki gdym odiechał. — XIV. — „Wiadomości okropna! zawołał Wilkliff: a rospacz udaiąc pochyla głowę, na łonie; lecz dzika radość iaśnieie w iego oczach i boleść udaną zaprzecza. — Wiadomości okropna!... powiedziałeś że wodzowie nasi wówczas utracili życie gdy pomoc ich była naypotrzebnieyszą? Dokończ tey nieszczęsney powieści, i powiedz którzy padli w tym dniu okropnym; iacy szlachetni wodzowie, śmiercią okupili nieśmiertelną sławę ? — Jeśli tak skończył móy nieprzyiaciel naysroższy, łzy moie naiego padną grobowiec zbyt słusznie uczczony.. Jakto! nic nieodpowiadasz?... Przyiacielu wiesz kto znaszego woyska celem był wszystkiey moiey nienawiści, ten na któregoś ty sam bez gniewu niemógł spoglądać. — Pocóż mnie w niepewności o los iego zostawiać ? Bertram bez wzruszenia odpowiada. — „Chceszli wiedzić o losie przyiaciela lub wroga, spytay mnie po prostu, i bez wybiegów, a usłyszysz szczerą odpowiedź żołnierza; nieumiem ciemnych wyiaśniac pytań ani tłómaczyć zagadek; XV. Gniew któren podstęp i boiaźń stłumiły, wybucha nakoniec w sercu Wilkliffa, a śmiałość nikczemnego żołnierza, budzi w nim całą pychę starożytnego lodu. — „Nędzniku! krzyknie — spełniłżeś twoie krwawe poselstwo? Filip Mortam żyież ieszcze? Zdradziłeś twego wodza lub przysięgę? Mów dotrzymałżeś daney mi obie- tnicy zgładzić Mortama w zamieszaniu walki? — „Na te słowa zrywa się woiownik a chwytaiąc rękę, Oswalda, tak ią silnie ściska iż się ? krwią broczy, iak gdyby iego prawica zbroyna była żelazną rękawicą. — „Piię za twoie zdrowie” — rzecze do niego — a wychylaiąc puhar z uśmiechem, puszcza rękę Wilkliffa. — „Teraz Oswaldzie wykryi twoie serce i mów ze mną otwarcie! Niebyłżebyś ty godzien, gdyby nie podłe twoie obawy wieść błędne życie Korsarza? Coż cię sprawiedliwa obchodzi sprawa, ieśli skarby i włości Mortama twoim zostaną udziałem? Cóż cię obchodzi! wzięcie Yorku, ieśli ręka moia waleczna spełniła twoie rozkazy? Mato cię obchodzić powinno ie Fairfax, i naymężnieysi wodzowie zbroczyli krwią swoią płaszczyznę Mar- stonu, ieśli Filip Mortam obok nich ducha wyzionął. — Siaday więc, i bądźmy odtąd iak towarzysze broni, co spełniaią puhary po zwycięztwie, opowiadaiąc sobie czyny, na które drżą dzieci i kobiety. — Siaday opowiem ci śmieie Filipa. XVI. Gdy uyrzysz że kiedykolwiek, zemstę zaniedbam, nazwiy mnie wtedy nędznikiem, iceń iak słabego wroga; ieśli wybaczę zniewagę, powiedz żem podły niewolnik, i żyi sam bez obawy! Filip Mortam był zliczby tych których Bertram Risingham niepryiaciołmi zowie; lub raczey zliczby tych zdrayców, których zemsta moia nie/błagana ściga, skoro zarobili na imie niewdzięcznych przyiaciół. Podług zwyczaiu nim zaczęto walkę, Mor- tara przebiegał szyki swoich woiowników z przyłbicą odkrytą. — Widziałem iak smutek w oczach się iego malował, kiedy rozpoznał w woysku królewskim, sztandar swoiego krewnego Rokeby — „Tak rzekł — naywiernieysi rozłączaią się przyiaciele” — Na te słowa wspomniałem sobie dni owe, gdyśmy tak często sami, niepewne przechylali zwycięztwo, gdy serce Bertrama tarczą było Filipa. Przypomniałem sobie iak wdzikich Dawienu pustyniach, gdzie śmierć się unosi na skrzydłach wiatrów wieczornych, rozciągałem płaszcz iedyny nad moim przyiacielem, sam wystawiaiąc się bez zachrony na rosę iadowitą, — Myśliłem o skałach Gwaryany, gdy uciekaiąc znaszey nawy skołataney, na wybrzeże konaiącęgo Mortama zaniosłem, pomimo wściekłości wałów, ze mną o tup walczących. Tam gdy strzała Indyiska utkwiła w iego łonie, nielękałem się własnemi usty wysięknąć truciznę z iego rany; wszystkie te myśli ogarnęły mnie razem, iak wezbrane fale potoku, i zaledwie nieuniosły wszystkich zemsty zamysłów. XVII. Serca nie są z kamienia, a kamień się kruszy; serca nie są z żelaza, a żelazo powolne iest ręce co go nagina. A kiedy iak dawniey, Mortam rzekł do mnie, ażebym nieodstępował iego boku w czasie bitwy, wówczas zaledwie widziałem las ruchomy włoczniów, słyszałem zaledwie trąb odgłosy; w niepewności i pomieszaniu pogrążone maiąc serce, zapominałem prawie o toczyć się maiącey walce. — Wówczas to przypomniałem sobie, ie złudzony próżną obietnicą podzielenia iego grodu i skarbów, wróciłem na brzegi nasze rodzinne. Lecz Pan na Mortamie oddalił się od przyiaciela odważnego, któren z nim razem walczył; próżne uroienia, boiaźni zabobonne zasmuciły lata iego ostatnie; podstępni fanatycy opanowali zbyt łatwą do uwiedzenia ofiarę, potępiając wszystkie czyny, wszystkie myśli duszy niegdyś nazbyt śmiałey. — Zmuszony byłem wówczas innego szukać schronienia gdyż moie samowolne czyny, w zamku iego za zbrodnię uwalano iako siedlisku mądrości. — Błąkałem się iak wywołaniec, niezdolny ani pola uprawiać, ani żyć z pracy rąk własnych: stałem się iak ostrze zadrzewiałey włoczni, zarazem nieużyteczne i zdradliwe. — Kobiety lękały się moiego śmiałego weyrzenia, spokoyny ziemianin drżał na moy widok, kupiec przestraszony błyskawicą mych oczu, z pośpiechem zamykał swoie szkatuły, skoro uyrzał Bertrama: wszystkie podłe dzieci spoczynku oddalały się od opuszczonego syna woyny. XVIII Ale nakoniec domowe niezgody hasło wydały, a woienne moie rzemiosło, stało. się rzemiosłem wszystkich stanów. — Przywołany od Mortama, wróciłem prowadzić iego poddanych na boie. — I iakaż moiey gorliwości nagroda? Niemogłem się pobożnością poszczycić, ni świętych umiałem odmawiać pacierzy; tamci wszystkie otrzymali łaski, a ia zniesławiony i pogardzony dostałem tylko w u- dziele wybór szczęśliwy, biedz naprzeciw śmierci.... — Niecierpliwe twoie poruszenia dowodzą mi, że wszystko co opowiadam, dawno tobie wiadome: lecz słuchay mnie z uwagą, honor bowiem powtarzać mi każe, wszystkie okoliczności, które poprzedziły smutny los Mortama. XIX. Myśli które zwolna z ust się wysuwała, przebiegaią w sercu z szybkością błyskawicy. — Zaledwiem ostrogami spiął mego rumaka,. a iuż się wszystkie moie niepewności ukończyły; nim się szyki naszę zmieszały iuż zapadł wyrok na Mortama. — Nieodstępowałem go w zamieszaniu walki. Zwycięztwo iak dzień wiośniany długo było niestałe aż podobny do wezbranego potoku, któren zgwałtownością tamy rozrywa, Rupert wpadł na woiowników naszych. — Wówczas wśrod wrzawy, dymu, i nieładu, gdy każden walczył aby własne ocalić życie, wymierzyłem moią strzelbę, i Mortam upadł wraz ze swoim rumakiem — podniósł w niebo konaiące oczy, które ieszcze gniew i boleść wyrażały — ostatnie to było iego spoyrzenie. Niemyśl abym się zatrymywał do końca bitwy, ieszczem się niemógł wydobyć z tłumu walczących, a iuź rycerstwo nasze było rozproszone zupełnie. — Dowiedziałem się w Monkton, że Szkoci nagłym opanowani przestrachem, zwrócili się nazad ku północy, przeklinając dzień w którym Lesley przebył wody Twedu. — Jednak zaledwiern przybył na brzegi Swali, inne iuż wieści nadbiegły: waleczny Kromwell, mówiono, odmienił los bitwy na czele swey iazdy; lecz prawdzi- wa czy zmyślona wieść ta, równie iest oboiętną dla Bertratna, iak i dla Oswalda. XX. Wilkliff bacznie się ukrywał, aby niewydać, ile pychę iego obrażała mowa pełna zuchwalstwa iego współwinowaycy, któren śmiał iemu równym się okazać. Z udaną więc mówił do niego słodyczą i dwornością; przysięgając mu przyiaźń. i wdzięczność dozgonną; lecz Bertram przerwał mu te wszystkie oświadczenia. Oswaldzie — rzekł — nie sądź ażebym tu pozostał — zaledwie ieśli doczekam iutrzenki; nauczony doświadczeniem moiey młodości, niedowierzam. przysięgom współwinowaycy. — Doliny ziemi moiey rodzinney powtarzała ieszcze smu- tne śpiewy Percy-Reeda którego do zguby przywiódł zdradziecki Grizonfild. — Często na posępnych Pryngli nadbrzeżach, postrzega pasterz widmo iego krwawe. — Mamże ci wspomnieć o posągu owego łowca, dziele starożytnego snycerza, na któren z przestrachem spogladaią w mieyscu, które mi imie swoie udzieliło, przy warowni Risingham, tam gdzie Reeda skrapia chaty i drzewa wieśniacze Woodburnu. — Posag ten wyobraża Olbrzyma siły nadzwyczayney; kołczan ma przewieszony na ramieniu, i krótką szatę. — Idź spytay się iak zginął ten śmiały łowiec, ten wódz nieulękniony naszych dolin; i starzec i dziecie zarówno ci opowiedzą iż stał się ofiarą zdrady braterskiey; nauczony powieściami dni moich młodzieńczych, raz ci ieszcze powtarzam, myślisz, ii uwierzę twoim przysięgom? XXI. Gdyśmy po raz ostatni umawiali się z sobą, o razie któren ręka y moia zadać miała, niceśmy nie ułożyli, ani się zgodzili iak podzielić bogactwa Mortama. Ja ci powiem, iak odmienne nasze prawa któremi się rządziemy, dozwolą nam ten podział uskutecznić. Ty urodzony lennikiem korony angielskiey, wiedzieć powinieneś iakie są prawa twoie do dziedzictwa; do ciebie iako naybliższego krewnego należą włości i dochody Filipa ustępuię ci ich, lecz ty nawzaiem szanować musisz ustawy korsarskie. Przyiaciel Oceanii, wróg tych wszystkich co się powierźaią falom, gdy towarzysz iego legnie w bitwie, on po nim dziedziczy część łupu iego; gdy wódz nieprzyiacielski padnie pod iego razami on ieszcze po nim zdobycz zabiera. Oba te prawa zarówno mi przyznaią skarby sprowadzone z z morzów Indyiskich, które Mortam zgromadził w swych podziemnych pieczarach. Póydę więc zabrać złoto w sztabach, kamienie kosztowne, kielichy i naczynia wydarte świątyniom, iako i brylanty porwane rozpłakaney piękności; zgoła wszystkie bogactwa zdobyte w kraiach rozlicznych. Ty mi będziesz towarzyszyć, i sam ie wydasz, gdyż bez ciebie byłoby mi trudno przystąpić do zamku Mortam a. — Pożegnam ówczas ciebie, i kosztować póydę wszelkich rozkoszy iakich tylko złoto udzielić iest zdolne; a gdy iuż wszystkie moie żądze zaspokoić, niezgody domowe na ówczas, zatrudnią szablę moią niecierpliwą. XXII. Odpowiedź niepewna zatrzymuie się na ustach Oswalda; mimo podstępney swoiey przebiegłości ze zgrozą słucha śmiałego siepacza, któren waży się prawa iemu przypisywać. — serce iego koleią oddaie się zemścić i radości, zgryzotom i boiaźni. — Cieszy go odiazd Bertrama, lecz kosztowney żałuię nagrody, którey domaga się zabóycą. Dumę, iego i hardość w duszy przeklina, i nieśmie razem z nim puścić się w podróż. — Postanawia nakoniec, średnich trzymać się kroków, które podłość i zdrada zawsze obieraią. — Dostoyność iego, powiada, zabrania mu odda- lać się z zamku wchwilach grożącego niebezpieczeństwa; Wilfryd więc towarzyszyć bedzie Bertramowi; syn iego i przyiaciel, razem się w podróż udadzą. XXIII. Pogarda hamuie gniew Bertrama, i ponure iego spoyrzenie, w dziki zamienia uśmiech. — „Czy ty czy Wilfryd, wszystko mi zarówno kto poda mi klucz złoty; ale niesądz aby nikczemna myśl twoia ukryta się przed mym orlim okiem; budzi ona we mnie tylko uśmiech politowania. — Jeślisię groźney moiey lękasz prawicy, Oswaldzie Wikliff, któż cię tutay przed nią chroni? na wzniośleysze wdzierałem się skaty niż, twoię baszty, wpław przebywałem rzeki bystrzeysza iak Teissa; niemógłżebym sztylet uto- pić w twym sercu nimby krzyk naymnieyszjy u wiadomił straże?.. niedrżyi... nie móy to zamiar; lecz. gdybym chciał tego, słaby tylko stawiłbyś mi opór — wierzay — ta ręka w potrzebie, śmielsze zadawała razy. — Ale idź, obudź twego syna, czas nagli iużbym dawno daleko być powinien. „ XXIV. Żadna zbrodnia oyca nieskaziła serca młodego Wilfryda: to serce zbyt tkliwe było aby się powierzać niebezpiecznym koleiom zawodnego losu. Póki rodziną licznieyszą, I syny dzikszemi pysznił się Oswald, w ówczas szydził często z słabey duszy, i nieśmiałey ręki Wilfryday lecz czułość i szczęście matki ukochaney pocieszały pogardzone dziecie. — Żadne zgwałtownych wzru- szeń dzieciństwa, nieobiawiło w nim odwagi; lubił podziwiać się bogatym pismom Szekspira, lecz rzucał obrazy woienne, i uroczystościów opisy, wesołość Falstaffa i Walki Persego; ale lubił zgłębiać mądrość Jakóba, dumać z Hamletem, i słodkie łzy wylewać nad nieszczęściami Desdemony. XXV. Żadna z uciech drogich młodości, wdzięku niemiała dla Wilfryda. — Nad rumarki, sokoły i wrzaskliwe sfory, wolał przechadzkę nad brzegiem samotnego strumienia lub ieziora cichego. — Często się błąkał po dzikim Depdalu, gdzie tylko widać skały, drzewa cieniste, i niebios sklepienia; często się wdzierał na spadziste Kalastlu szczyty lub Pendragonu wieże. — Tam my- śli iego gubiły się w snach pomysłowych wierney miłości i wiosny wieczystey, dopóki znużone skrzydła uroień niemogącgo dłużey w powietrzu unosić zwolna na ziemię spuszczały. XXVI. Kochał... liczne to świadczą ballady śpiewane ieszcze w dolinach Stanmoru, gdyż znana mu była sztuka Minstrelów; sztuka którey nabyć ani udzielić niepodobna... — Kochał... Natura duszę iego ukształciła do miłości, a wyobraźnia podniecała iey płomień... Kochał niewzaiemnie... gdyż rzadko kochanek tak tkliwego serca równe wznieci ognie. Kochał w milczeniu; każde iego spoyrzenie namiętność malowało, a usta o przyiaźni tylko mówiły. — Tak upływa- ło dumaiące iego życie.... aż do dnia w którym oyciec iego postradał synów, nadzieią lat iego sędziwych; — Wilfryd sam został dziedzicem owoców iego podstępów przemyślnych i iego łakomstwa. — Przeznaczeniem teraz Wilfryda było przebiegać ciemne dumy labirynty pod przewodnictwem zdradzieckiego Oswalda. XXVII. Oswald rozkazuie mu kochać piękną Matyldę, dziedziczkę Pana z Rokeby — Łatwo mu być posłusznym temu rozkazowi. — Matylda, bowiem iuż dawno iest panią iego myśli; ale idy się podobać, nie tak snadno sercu, które nieśmie ani oddać się nadziei, ani nawet iadąc. Matylda udzielała iednak swemu niewolnikowi wszystkiego, co udzielić można przez litość; szacunek, przyiaźń, względy, i pochwały, były słodką wieszcza nagrodą. Czytała rytmy wyboru Wilfryda, śpiewała iego ulubione dumy, lub płody iego Muzy; lecz żałuiąc iż żywi nieszczęsny płomień miłości bez nadziei, niekiedy ze zbytku pożałowania, odmawiała mu względów należnych przyiaźni; a nagle lituiąc się nad cierpieniami swoiey ofiary, wracała mu niebezpieczne swoie uśmiechy. XXVIII. Takim był los Wilfryda, gdy straszliwy odgłos woyny rozległ się po całey dolinie, Troiste sztandary powiały nad Teissy brzegami; z czarnym przeczuciem poglądał na. nie mieszkaniec spokoyny. Niegdyś się one wpólnie łączyły, aby odeprzeć najazdy Szkotów; dzisiay panowie i poddani iedni drugich wyzywaią. Pan z Rokeby opuścił swóy zamek leżący nad Grety brzegami, i złączył swe woysko z woiownikami walecznych Hrabiów północy, zbroiących się w sprawie króla Karóla. Mortam iego krewny (gdyż siostra iego która do grobu wstąpiła, ieszcze przed woyna domową, małżeńską była Rokeba) Filip Mortam postępował pod rozkazami Fairfaxa; zaś sprzysięgły z podstępnym Wanem, lecz mniey skory biedz na pole bitwy, Wikliff, obwarował się w starożytney twierdzy Barnardu — XXIX. Piękna dziedziczka Pana z Rokebu, czeka w swym zamku losu bitwy. — Woyna domowa szanowała tych wszystkich co byli bez wsparcia, oszczędzaiąc wśród wciekłości swoich dziecieństwo, płeć piękną i starość. Lecz Wilfryd, syn nieprzyiaciela Rokebów, poprzestać musi przy zmroku wieczornym przechadzek po nad brzegami Grety, dla uyrzenia Matyldy, okazuiąc z całym udaniem, iakiego miłość iest zdolna, roztargnienie gdy ią zobaczy, i przypadkowi tylko przypisuiąc spotkanie. Już, niebędzie się mógł zamówię xiążką, pęzlem lub wierszami, któreby iey rad udzielić. Czasem przychodził nauczyć ią starożytney ballady, czasem ią nową zabawie powieścią. W tych krótkich widzeniach, których chwile, niestety! zbyt prędko upływały, Wilfryd zachowywał w pamięci naymnieysze słowo Matyldy, iey u- śmiech łagodny, oboiętne iey nawet spoyrzenia, aby w samotności karmie niemi duszę. Woyna przerwała tak słodkie dla niego zaięcie... Witfryd iednak taiemnic po gaiach samotnych śledzi przechadzki Matyldy, a serce biie mu z radości skoro zachwyci daleki odgłos iey stąpień. Matylda się zbliża.... przesunęła się tylko przed iego oczyma, ale ten widok dostatecznie iuż iemu umili nocne czuwania godziny... Nie widać iey.... będzie więc czekał dopóki iey lampa niezaiaśnienie na wieży. I to szczęście dla niego, ieśli uyrzy choć chwilę cień iey slizgaiący się po krużganku. — „Czemże iest moie życie, czem są moie nadzieie ? mówi sobie. Niestety! cieniem tylko przeminiaiącym. „ XXX.. Tak życia iego nikneło, chociaż niekiedy lubo nadaremnie rozum walczyć ośmielał się z miłością w iego sercu, ukazując mu przyszłość straszliwszą daleko niż teraźnieysze boleści. Lecz niedługo chciał słuchać głosu surowego prawdy; spokoyny i oboiętny na wszystko prócz miłości bez wzruszenia patrzał na zmiany losu, zostaiąc ciągle powolnym nierozsądnym i nieszczęsnym dziecieńciem wyobraźni. Niekiedy dziwaczna ta bogini, w iaśniaiącym swym rydwanie umieszczała go z pięknością ukochaną; niekiedy w samotney zaciszy gaiów czarownych, rozlewała na okół niego uroki swoie; tam zwiędaniałe iego czoło łagodną rzeźwiła rosą, okrywała swoią czarodzieyską zasłoną, i dozwala- ła ustom iego kosztować tych napoiów zachwycaiących, których smak nigdy się niezapornina: a mieszcząc go w czarownym przestworzu oddalała od surowey rzeczywistości, aż póki uniesiony młodzieniec za prawdy brać niezacząt uśmiechaiące się swoie uroienia, a snem rzeczywistość nienazwał. XXXI. Biada zbłąkanemu młodzianowi, któren odpycha opiekuńczą ręką rozumu, i cały powodować się daie dziwaczney wyobraźni. Biada mu! Natkliwszey godzien litości, gdyż serce iego dobre i wspaniałe. Biada tym, którzy młodość iego prowadząc zaniedbuią mówić do niego głosem prawdy, aby umocnić iego duszę dopóki czas ieszcze! O wy prawdziwi iego przyiaciele, nauczaycie go teraźnieyszość sądzie podług przeszłości przypomniycie mu każdą iego żądzę; przypomniycie iak skarb oczekiwany zdawał się mu bogaty i świetny; a iak osiągnienie iego, nadzieie omyliło. Powiedzcie mu, że wyobraźnia za próżnemi tylko unosi się widziadły. Ukażcie mu co go czeka w celu do którego tak żądnie dąży: oszukanie i próżne żale. Pierwsze, odczarowawszy oczy nierozsądnego młodziana, wydziera nagrodę długich prac iego, i wszystko co go zachwycało z uwodzących ogałaca wdzięków; drugie, przeciwnie, blask ich zwiększaiąc przyczyniaią boleści, gdy ominie cel żądzy iedyney. Zwycięzca uyrzy złotą swoią koronę w podły zamienioną kruszec; zwyciężony zaś., stratę swoią opłakuiąc, uwa- będzie to złoto zwodnicze, iako nayświetnieyszą nagrodę. XXXII. Niestety! spoyrzyi na więżę gdzie ięczy Wilfryd; spoyrzyi na, to. łoże które daremnie od zmroków, wieczornych wzywa go do spoczynku; na tę lampę którey blada i, migaiąca światłość, miesza się z. zimnym xiężyca. promieniem spoyrzyi, na tę postać wybladła.... Chwilami szkarłat gorączki powleka zwiędniałe lica; głowa smutnie pochylona, włosy w nieładzie, wszystkie rysy boleść” wyrażaią. Lecz oczy podnosi... melancholyiny uśmiech ożywia chwilę twarz iego zbladła; wyobraźnia to budzi w nim iakąś uśpioną nadzieię na ozdobienie zwalisk, które iey własnym są dziełem. Jak ów nocny ptak krzewin Indyi- skich (1) pieści ona swemi skrzydły zadaną ranę, i umilaiąć bole nieszczęśliwego, krew iego zwolna po kropli wyczerpywa. Wilfryd zwraca oczy na baszty: próżna nadzieie! słońce ieszcze niewschodzi. Xiężyc zawsze uwieńczony posępnemi obłoki, a groźne wichry świszczą: chwilami. Godzina ieszcze upłynie nim iutrzenka ukaże się na wschodzie. Aby przepędzie tę bolesną godzinę, Wilfryd oddaie się czarodzieyśkim wieszczów żachwyceniom. XXXIII. Jeszcze milczące Xiężyca promienie (1) Przedzierają się. przez dęby cieniste; Lecz iuż po smugach slizgaią się cienie: Jak duchy nocy, nagle chmurki mgliste, Nad gwiazdą wiernych, kupią się w około Kryią się w cieniach lice iey wstydliwe ----------------------------------------------- (1) Gatunek nietoperza Czasem iuż tylko wychyla swe czoło, Jakby żegnanie przesyłaiąc tkliwe. Zostaw nędznego!.. Jakież słyszę kroki? Mey to kochanki, nieczułey stąpienia: Jakżem szczęśliwy z ciemnoty głębokiey, Przez litość nie zwróć twoiego promienia! Nieśmiałbym w lutni mey uderzyć strony, Gdybym mym okiem napotkał iey oczy Nieśmiałbym może wstydem zapłoniony, Wydać westchnia co pierś ciężko tłoczy. Lecz jeśli moje zapały zbyt tkliwe, Czyste iak niebios błękity przyiemne, Z serca kochanki dobedą szczęśliwe Choć jedno dla mnie westchnienie wzaiemne, Wówczas racz święte zapalić pochodnie, Bądź świadkiem szczęścia, kiedy głos mey lubey, Z głosem wiernego połączony zgodnie Wieczney miłości czynie będzie śluby, XXXIV. Wilfryd usłyszał łoskot, i zadrżał. — Jakiż to głos go wzywa? któż się zbliża w tey samotney godzinie ? Oyciec to iego z obłąkanym wzrokiem, i drzący ieszcze po rozmowie z Bertramera. — „Wilfrydzie! rzekł — iako ty, niespisz! a niemasz iednak zgryzot, coby sen od twoich oddalały oczu. Mortam życie utracił pod Marston, Moor, a Bertram przybył z poleceniem zabezpieczyć skarby iego na potrzeby kraiti i dobra powszechnego. Służebnicy Mortama posłuszni ci będą.. Potrzeba aby Bertram wypełnił swoie rozkazy. — Weź swóy miecz — dodał z cicha. Weź swóy miecz; Bertram iest... czego ci teraz wyiawić niemogę... Otóż sam; żegnam cię. PIEŚŃ DRUGA. I. Wiatry ucichły z westchnieniem xiężyc rozproszył otaczające go chmury; lecz tarcz iego blednieie coraz bardziey, i wkrótce zniknie*. Nocne wyziewy wieńczą ieszcze; wzgórza Brusletonu; a bogata doliną co się ku wschodowi rozciąga, czeka pierwszego promienia gwiazdy dzienney aby ukazać swe uprawne niwy, swe gaie uśmiechaiące, gotyckie swoie baszty, i strzały swych wieżów. Na zachodnim brzegu Teissy, kręte, ścieszki górzystego Stanmoru, nieuprawne Lundalu doli- ny, Keltonfell i Gilmanskar ze skalistym swoim pasem ieszcze są płaszczem cieniów pokryte; starożytny tylko zamek Barnardu, uwieńczony pierwszemi iutrzenki ogniami, dumnie się wznosi iak mocarz tych dolin. II. Co za widok rozwiia się zwolna przed zachwyconym okiem straży czuwaiącey na wyniosłym krużganku! Tu bystrym nurtem płynie Teissa środkiem cieniących ią gaiów; lekki wyziew zdradza zakręty uciekaiących fali. Za godzinę zniknie ten srebrzysty obłoczek, zostawuiąc tylko po liściach krople iaśnieiącey rosy. Ukaże się wówczas łożysko, które sobie Teissa wśród skał wyżłobiła, i starożytne drzewa chylące swoie konary po nad wodami. Nie słaba iuż tylko tama tutay bieg watów wstrzymuie; powyżey bowiem płynęły zwolna po łożu miękkiego piasku i drobnych kamyków, teraz skazane są gwałtem przerzyznać sobie przeyście w łonie twardych granitów. III. Lecz niesamą Teissę odkryie powrót światłości; tysiące hołdowniczych strumieni wybiegnie zdolin kryiących ich źródła: Standrop uciekaiąc od dzikich zacieni, powita baszty dumnych Raby wieżów daley ukażą się skromne wężyki Eglistonu; Balder noszący imie Syna Odynowego; Greta która wkrótce nad swym uyrzy brzegiem kochanków, których Muza moia opiewa: zdróy którego kro- ple srebrzyste roszą stepy dzikiego Stanmoru; zachwycaiące źródło Trogsillu; nakoniec w dzięcznieyszy ieszcze strumień Depdalu doliny. Ktokolwiek Makat się wśrod Depdalu zacieni, możesz żałować urocznych gaiów Roslinu? Możesz nad nie przenieść owę dolinę dziwną, gdzie Kartlandu, skały w fantastycznych kształtach iak wieże wybiegaią z pośrodka borów zielonych, — Ziemio Albynu! tyś połączyć umiała widoki twoiey krainy z twoiemi dzieiami. Ty przyzywasz śmiertelnika zbłąkane. go wśrod Roslinu gaiów czarownych, słuchać powieści czasów upłynionych; ty ukazuiesz ieszcze w sród skałów Kartlandu, iaskinię co służyła niegdyś za schronienie twemu walecznemu obrońcy — Twoie skały, twoie doliny cone są przez starożytne wieków podania i śpiewy Minstrelów. — Góry, skały, doliny, bodaieście długo ieszcze budziły w sercu Wieszcza ów urok natchnienia, któren dla dzieci Geniuszu na widok pięknoty iaśnieie! IV. Bert ram niewiele dbał oto, aby czekać na widok wspaniały, któren zachwyca przy wschodzie słońca zwierzchołka Barnardu wieżów; przededniem iuż puścił się w podróż z Wilfrydem, gdy brzask iutrzeńki, i blade xiężyca promienie zmieszane, spoczywały ieszcze w dolinach milczących. — Przebyli kamienny most Barnardu, i dostali się na drugi brzeg Teissy; kieruiąc ku zachodowi zdaleka po za sobą zostawili zwaliska Eglistonu,. — Każden z nich pogrążony w swoich marzeniach w ponurym szedł milczeniu. — Dzika i odrażająca postać Bertrama przerażała Wilfryda Straszliwy zaś Rinsingham w towarzyszu swoim, widział tylko lękliwego i godnego litości młodziana. — Jakąż prowadzić z sobą mogły rozmową, dusze tak różne od siebie. V. Bertram chciał uniknąć drogi uaykrótszey, która wiedzie przez zwierzyniec i las zamku Rokeby Krętemi dążąc ścieszki przebyli starożytny most na Grecie, tam gdzie iey fale, wolne na chwilę, z szumem wypadaią z posępnych borów Bringalu i biegną pogrążyć się w głębokiey Mortama dolinie.Tam spoglądaiąc na ów pomnik prosto z ziemi usuty, przez Legią wiekopomney stawy, którey ołtarz szlubowy uwiecznia imie pobożney, zwycięzkiey, i wierney, rzekł Wilfryd wzdychaiąc: — „ O wy straszliwe Marsa dzieci, póydzcie zobaczyć ten pomnik stawy Rzymian! Coż pozostało z prac tych dumnych światowładców ?.... Na współ zasypana mogiła, i gruzów szczątki. „ — Wyrazy te wyrzekł Wilfryd sam dla siebie, pewny będąc iż, wszystkie moralne uwagi straconeby dla Bertrama były. VI. Wkrótce inne uczucie wzruszyło serce Wilfryda, i wydarło mu na, wpół stłumione westchnienie, gdy uyrzał ku północy pyszne wieże Rokebu wybiegaiące z po- środka drzewin. Gdyby Spencer wraz z nim błądził w tym czarodzieyskim pobycie, możeby go ieszcze upięknił bogatszemi pomysłami swoiey wyobraźni; malowałby Wilfrydowi tę rzekę, która iak więzień unikaiący swych kaydan, z bieloną pianą fale swoie wieńczy, i melodyinym szumem radość swoię wyraża; głosiłby te drzewa uchodzić zdąiące się po wzgórach, wśród których gdzie niegdzie, dąb, olbrzym lasów, zatrzymuie się samotny, szerząc sękowate swoie konary, iak wódz szlachetny, co na poboiowisku sam ieden nieulękłe nieprzyiacielowi stawia czoło, zasłaniaiąc uciekaiące swoie hufce. Lecz napróżno Spencer darzyłby te mieysca powabem swych rymów, Wilfryd by tylko daleką widział wieżę, i Teras na którym Matylda świeżością wieczoru codziennie odycha. VII. Lecz iuż dolina daleko po zaniemi została, a zamek Rokeby nagle zgęstwi drzew przed ich się odkrywa oczyma. Już weszli w lasy które skrapla Greta i postępują drogą dziką i samotną, lecz pełną wdzięków dla Minstrela. — Gęste cienie szerzą się przed niemi, a dolina się co raz bardziey ścieśnia. Patrzaiąc na te potrzaskane skały wiszące nad potokiem, rzekłbyś że góra nagle się rozstąpiła, otwieraiąc przeyście ryczącym wałom. Zaledwie u stóp iey wązka przerzyna się dla przechodnia ścieszka. Błądząc, pomiędzy skałami i wodą słyszą grzmotny szum bystrego potoku, lecącego iak rumak przelękły. Gniewne fale rozpryskuią się uderzając, o skały sterczące, i daley dążą okryte pianą podobną do próżnych dumy pomysłów, które człowiek powierzą bystrey życia rzece, VIII. Pomiędzy skałami, które szczyty swoie wspaniale zawieszaią nad posępnym łożem Grety, iedne są nagie i dzikie, drugie mieniącą się odziane zielonością: Tu z każdey rozpadliny wychodzą drzewa kołysząc gęstym liści zacienieni; tam sterczące głazy wybiegała w obłoki. Gdzieniegdzie bluszcz je otacza niby łuszczystą zbroią, i dzikie ich szczyty zielonemi wieńczy u ploty. Tu i owdzie giętkie zioł gałązki chwieią się w powietrzu, podobne sztandarom powiewaiącym niegdyś na basztach wieżów lenniczych, wówczas gdy starożytne zamków sklepienia brzmiały okrzykami radości. — Taki i bardziey rozgłośny iest szum wodów Grety; takie są po nadbrzeżu iey rozlegaiące się echa, i sztandary powiewaiące nad biegiem iey falów. IX. Daley, nagle się skały odsuwaią od rzeki; lecz mieysce ich miękka niezastępnie murawa, ni taka powabna, która się często spotyka wśród gór tak dzikich; samotne lecz czarowne schronienie, gdzie wyobraźnia z upodobaniem matuie sobie pobożnego pustelnika, któren swą celę opuścił, i tutay przyszedł odmawiać samotne pacierze. — Tu bór posępnych świerków żałobne swoie gałęzie splata z czarną sosną poświęconą mogiłom. Zdaie się iakoby te zacienia, byty godłem nieszczęścia żywiący ie ziemi. Nigdy te mieysca nieumaiły się wdzięczną zielonością, ukochaną od przyiaznych wieszczek; żadna trawka, żaden polny kwiatek niepociesza zasmuconych oczu. Liście z których orkan gwałtowny źwiędłe ogołocił gałęzie iedynie pokrywaią ziemię. — Napróżno słońce złociło iuż wzgórza; w tym złowróżbym pobycie zmrok ieszcze panował; na przeciwnym, tylko wybrzeżu Grety, kilka promieni błąkało się wśród liścia. — Dziwną sprzeczność wystawiał cień posępny tego padołu, ze świetnym iutrzenki promykiem, barwiącym sploty bluszczu po gór wierzchołkach. Wieśniak łatwowierny unikat tego mieysca podczas nocney ciemności; tysiączne przerażaiące wieści o nim rozsiewano; mówiono że głosy żałobne rozlegały się każdey nocy pokrytych iego ścieszkach. Gdy dąb wczasie zimowych wieczorów na wieśniaczym płonął ognisku, powieści te przedłużały czuwanie; ciekawość i boiaźń słuchały ich zukontentowaniem zmieszanym ze smutkiem; aż bladość pokrywała, lica dzieciństswa, i róże gasły na twarzy młodey wieśniaczki. Jednak mimo przestrachu coraz zwiększa się uwaga, a każden mimowolnie drżące po za siebie rzuca weyrzenie gdy wiatr zimowy ięczy lub grozi. Dolina Mortama godną iest wzniecać wieści podobne; gdyby zabobonny śmiertelnik o tak poranney godzinie, w mieyscu tym spostrzegł pośpieszne kroki Bertrama, mniemał by ze piekło dozwoliło umknąć krwawemu cieniowi zabóycy, a Wilfryd zdałby mu się bladą ofiarą przeznaczoną błądzić za iego krokami. XI. Lecz niemiędzy łatwowiernemu tylko mieszkańcami wiosek szerzą się te wieści uroione, niema stanu któren byłby wolen od tey umysłowey słabości. Serca tak staie iak śpiża, zatwardziałe iak marmur, nieprzystępne zarówno miłości i politowaniu, drżały iak giętka osina pod iey nieuchronnym wpływem. Bertram nie iednę dziwną powieść słyszał w mieyscu swego urodzenia, a dumna iego dusza niemogła przezwyciężyć taiemnych boiaźni wpoionych od lat młodzieńczych. W młodości pełney przygód, również uwierzył wszystkim podaniom których się nasłuchał, gdy wiatr zwrotników zaokrąglał posłuszny żagiel nawy, a xiężyc niebios indyiskich oświecał srebrnym promieniem swey tarczy straże nocne. Wówczas bowiem lubią rozmawiać żeglarze o przepowiedniach i cudach czarodzieyskich: ieden rozpowiada o tych wiatrach, które się nabywaią za pieniądze na Lapońskich wybrzeżach, i o wszechwładnym świstnieniu, które zwołuie nawałnice; drugi opisuie czarownicę, syrenę, ducha, płaszcz Eryka i ognie nocne; trzeci wspomina widmo okrętu, co się nagle iak meteor wśród burzy ukazuie: deszcz leie się potokami, spuszczaią maszt, żaden żagiel utkany ręką śmiertelną nie śmie walczyć z wściekłością rozhukanych żywiołów; sam tylko wśród walki morskich bałwanów z wichrami, piekielny statek, pruie spokoynie wody, i żaglami rozpiętemi burze wyzywa. Wówczas przelękły maytek ięczy na widok tey nieszczęsney przepowiedni śmierci czekaiącey go w morskich przepaściach. XII O tey godzinie uroczystey opowiadaią sobie także korsarze cichym głosem, cuda, których sami byli świadkami wylądowawszy na puste wybrzeża, gdzie Hiszpanie wykonywali swoie okrucieństwa, lub sami zostali ofiarą zemsty straszliwey. Rozboynik utrzymuie że słyszał nocą głosy płaczliwe, gdy w lekkim swym czołnie stał na straży w zatoce milczącey. Bolesne ięki wydobywały, się ze trzciny oświeconey xiężycem; drżący mimowolnie kosarz, nadaremnie szuka iakiey modlitwy w swoiey pamięci, i przeklina złowroźbą zatokę; a upragniony krwi i zdobyczów śpiew wietrzyku na inne wybrzeża, aby również uczynić mieyscem wieści podobnych. XIII. Tak w trzech wiekach życia swego, Bertam karmiony będąc temi mistycznemi powieściami, cały się niekiedy oddawał stłumionym wspomnieniom, które głos sumienia i zbrodnie w sercu iego obudzały. — Uczucie to prżerażało iego duszę, iak okropny okręt śmierci podczas nawałnicy; powstawał wówczas w lego sercu głos niemniey straszliwy, iak ięczem ofiary nieszczęsney na widok zabóyczego sztyletu. Może głos ten rozlegał się w iego łonie gdy rzekł do syna Oswalda: — „ Wilfrydzie, ten padoł nie iest uczęszcząny chyba gdy południowe słońce iaśnieie w [...]iuż widziaiem kodnak podwak [...] zważał naszę kroku goś co ba [...]Podwak [...] za skałą czy pniem drzewa: nic żeś nieuważał? Czy nas kto szpieguie, czy oyciec twóy zdradził moie zaufanie?... Gdyby to prawda była... — „ Nim Wilfryd obudził się z dumania wznieconego urocznemi myślami, nim mógł odpowiedzieć, Bertram przerywaiąc swą mowę straszliwym zakrzyknął głosem: „Ktokolwiek iesteś, stóy! „ i leci z dobytym żelazem. XIV. Szybki iak piorun co z [...] odrywa się, wyślizga zpod drżących nóg iego, i toczy się z łoskotem po przepaściach — Echo padołu daleko szerzy odgłos iego spadku podobny do grzmienia piorunu — Bertram więc zginał?... nie — gdy iuż życie miał utrącać, silne niezawiodło go ramie: nieporuszony zawisł u wierzchołka skały. — XVI. Wilfryd trzymaiąc się bezpiecznieyszych ścieżek spotykał niekiedy niezatarte ieszcze ślady łowców, które mu ułatwiały wstęp na górę. Długiemi zakręty przybył w mieysce gdzie Risingham wdarł się z takim niebezpieczeństwem; lecz iuz niebyłe tam śmiałego żołnierza — Wilfryd W dalszą puszcza się drogę, i wyszedłszy z boru znayduie się przed zamkiem Mortama. Zachwycaiący widok wówczas oczy iego czaruie. Słońce swemi promieniami złoci baszty wieżów i mszyste kamienie portyku. — Syn Oswalda podziwia się zwierzchołka pagórka nad Gretą, która z posępnych uciekając borów spieszy połączyć się z Teissą. Wolna pochyłość doliny sprzyia spokoynym falom, które świt poranny barwi odcieniem purpurowym. Woda płonić się zdaie iak młoda dziewica która wychowana w cieniach klasztoru zbliża się do ślubnego ołtarza — Radosne śpiewy dzierlatki, kosa i skowronka głoszą obu rzek połączenie. XVII. Lecz nadarernnie powietrzne śpiewaki, miłe swoie rozwodniły pienia; nadaremnie pawabna iu- trzenka obiecywała dzi

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!