2026
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2026 |
Rozszerzenie: |
2026 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2026 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2026 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2026 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Witold Gombrowicz
Zbrodnia z premedytacj�
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1993
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g. kl. III_b�1
Ca�o�� nak�adu 100 egz.
Przedruk z "Wydawnictwa Literackiego",
Krak�w 1989
Pisa� R. Du�
Korekty dokona�y
K. Markiewicz
i K. Kruk
Witold Gombrowicz urodzi� si�
w 1904 roku w Ma�oszycach pod
Opatowem, w �rodowisku
ziemia�skim. Egzamin dojrza�o�ci
z�o�y� w warszawskim gimnazjum.
W 1927 roku uzyska� magisterium
z zakresu prawa na Uniwersytecie
Warszawskim. Studiowa� r�wnie� w
Pary�u filozofi� i ekonomi�.
Kilka lat pracowa� jako prawnik.
W 1939 r. wyjecha� do Argentyny,
tam zasta�a go wojna. Argentyn�
opu�ci� dopiero w 1961 r.
Powr�ci� w�wczas do Europy
Zachodniej. Zmar� w Vence we
Francji w 1969 roku. Przed
wybuchem II wojny �wiatowej
wyda� tom opowiada� pt.
"Pami�tnik z okresu dojrzewania"
(1933) i powie�� "Ferdydurke"
(1938). Na �amach "Skamandra"
ukaza�a si� w tym samym czasie
sztuka "Iwona, ksi�niczka
Burgunda". Powszechne
uznanie jako pisarz i my�liciel
zyska� dopiero po zako�czeniu II
wojny �wiatowej. W jego
powie�ciach znalaz�y wyraz
tendencje filozoficzne
wyprzedzaj�ce egzystencjalizm. Z
dobrym przyj�ciem spotka�y si�
te� propozycje nowych rozwi�za�
artystycznych. Utwory
dramatyczne obieg�y
najwa�niejsze sceny �wiatowe.
Proz� przet�umaczono na
kilkana�cie j�zyk�w. W Polsce
Ludowej wznowiono "Ferdydurke"
(1957), wydano po raz pierwszy w
formie ksi��kowej "Iwon�,
ksi�niczk� Burgunda" (1958),
wydrukowano napisane po 1939
roku: powie�� "Trans_atlantyk"
(1957) i sztuk� sceniczn� "�lub"
(1957). Nowele zebrano w ksi��ce
"Bakakaj" (1957). W roku 1986
ukaza�o si� w Wydawnictwie
Literackim 9_tomowe wydanie
"Dzie�" Witolda Gombrowicza pod
redakcj� naukow� Jana
B�o�skiego.
Tancerz
mecenasa Kraykowskiego
Trzydziesty ju� i czwarty raz
wybra�em si� na przedstawienie
operetki "Ksi�na Czardaszka" -
a poniewa� by�o p�no, pomin��em
ogonek i wprost zwr�ci�em si� do
kasjerki: - Kochana pani,
pr�dziutko dla mnie, jak zwykle,
na galeri� - wtem kto� wzi��
mnie z ty�u za ko�nierz i zimno,
tak, zimno - odci�gn�� od
okienka i popchn�� na w�a�ciwe
miejsce, tj. tam, gdzie ko�czy�
si� ogonek. Serce zabi�o mi
mocno, zabrak�o tchu - czy� to
nie jest mordercze, gdy kto�
zostanie naraz wzi�ty za
ko�nierz w publicznym lokalu? -
lecz obejrza�em si�: by� to
wysoki, wy�wie�ony, pachn�cy
jegomo�� z przystrzy�onym
w�sikiem. Rozmawiaj�c z dwiema
eleganckimi damami i jednym
panem, ogl�da� �wie�o kupione
bilety.
Wszyscy spojrzeli na mnie - i
musia�em co� powiedzie�.
- Czy to pan by� �askaw? -
spyta�em tonem mo�e ironicznym,
mo�e nawet z�owr�bnym, lecz
poniewa� nagle os�ab�em,
spyta�em za cicho.
- H�? - spyta�, nachylaj�c si�
ku mnie.
- Czy to pan by� �askaw? -
powt�rzy�em, lecz znowu - za
cicho.
- Tak, ja by�em �askaw. Tam na
koniec. Porz�dek! Europa! - a
zwracaj�c si� do pa�, zauwa�y�:
- Trzeba uczy�, niestrudzenie
uczy�, inaczej nie przestaniemy
by� narodem Zulus�w.
Ze czterdzie�ci par oczu i
rozmaitych twarzy - serce bi�o
mi, g�os zamar�, skierowa�em si�
do wyj�cia - w ostatniej chwili
(b�ogos�awi� j�, t� chwil�) -
co� przesun�o si� we mnie i
wr�ci�em. Stan��em w ogonku,
kupi�em bilet i zd��y�em akurat
na pierwsze takty przygrywki,
ale tym razem nie uton��em, jak
zwykle, dusz� w przedstawieniu.
Podczas gdy ksi�na Czardaszka
�piewa�a, uderzaj�c w
kastaniety, przeginaj�c tu��w i
dysz�c, a wykwintni m�odzie�cy z
podniesionymi ko�nierzami i w
cylindrach defilowali sznurem
pod jej wzniesionym ramieniem -
ja, patrz�c na majacz�c� w
pierwszych rz�dach parteru g�ow�
o wypomadowanych blond w�osach,
powtarza�em - ach, to tak!
Po pierwszym akcie zeszed�em
na d�, opar�em si� lekko o
parapet orkiestry i - poczeka�em
troch�. Wtem - uk�oni�em si�.
Nie odpowiedzia�. A wi�c jeszcze
jeden uk�on - potem zacz��em
rozgl�da� si� po lo�ach i zn�w -
uk�oni�em si�, gdy nadszed�
odpowiedni moment. Wr�ci�em na
g�r�, dr�a�em, by�em wyczerpany.
Wyszed�szy z teatru,
przystan��em na chodniku.
Wkr�tce si� ukaza� - �egna� si�
z jedn� z pa� i z jej m�em: do
widzenia si� z kochanym
pa�stwem, a wi�c koniecznie - ja
prosz�! - jutro o dziesi�tej w
Polonii, moje uszanowanie. Po
czym umie�ci� drug� dam� w
taks�wce i sam mia� wsiada�, gdy
ja podszed�em. - Przepraszam, �e
si� narzucam, ale mo�e by�by pan
�askaw podwie�� mnie kawa�ek, ja
tak lubi� dobr� jazd�.
- Prosz� si� odczepi� ode
mnie! - krzykn��.
- Mo�e pan by mnie popar� -
zwr�ci�em si� spokojnie do
szofera. Niezwyk�y spok�j czu�em
w sobie. - Ja lubi�... - ale
samoch�d ju� rusza�. Cho� mam
niewiele pieni�dzy, zaledwie na
konieczne potrzeby, wskoczy�em w
nast�pn� taks�wk� i kaza�em
jecha� za nimi. - Przepraszam -
rzek�em do str�a br�zowej,
czteropi�trowej kamienicy -
wszak to in�ynier Dziubi�ski
wszed� przed chwil�.
- Sk�d, panie - odpar� - to
mecenas Kraykowski z �on�.
Wr�ci�em do siebie. Tej nocy
nie mog�em zasn�� -
kilkadziesi�t razy przemy�la�em
ca�e zaj�cie w teatrze i moje
uk�ony i odjazd mecenasa -
przewraca�em si� z boku na bok w
stanie czujno�ci i wzmo�onej
dzia�alno�ci, kt�ra nie pozwala
zasn��, a jednocze�nie wskutek
uporczywego kr�cenia si� w
k�ko, jest jakby drugim snem na
jawie. Zaraz nazajutrz rano
wys�a�em wspania�y bukiet r�
pod adresem mecenasa
Kraykowskiego. Naprzeciwko domu,
w kt�rym mieszka�, by�a ma�a
mleczarnia z werand� -
przesiedzia�em tam ca�y ranek i
wreszcie zobaczy�em go ko�o
trzeciej, w szarym, eleganckim
ubraniu, z laseczk�. Ach, ach -
szed� i pogwizdywa�, a czasem
macha� laseczk�, macha�
laseczk�... Natychmiast
zap�aci�em rachunek i wybieg�em
za nim - i podziwiaj�c lekko
falisty ruch jego plec�w,
rozkoszowa�em si� tym, �e nie
wie o niczym, �e to moje,
wewn�trzne. Ci�gn�� za sob�
smug� toaletowego zapachu, by�
�wie�y - wydawa�o si�
niemo�liwo�ci� uzyska� z nim
jakie� zbli�enie. Lecz i na to
znalaz�a si� rada! Postanowi�em:
je�li skr�ci na lewo, kupisz
sobie t� ksi��k� "Przygod�"
Londona, o kt�rej marzysz tak
dawno - a je�li na prawo, nigdy
nie b�dziesz jej mia�, nigdy
ju�, cho�by� j� dosta� za darmo,
nie przeczytasz z niej jednej
stroniczki! B�dzie stracona! O,
godzinami m�g�bym wpatrywa� si�
w to miejsce na jego szyi, gdzie
ko�cz� si� w�osy r�wn� lini�, i
nast�puje bia�y kark. Skr�ci� na
lewo. W innych okoliczno�ciach
pobieg�bym zaraz do ksi�garni,
lecz teraz szed�em dalej za nim
- a tylko z uczuciem
niewys�owionej wdzi�czno�ci.
Widok kwiaciarki nasun�� mi
now� ide� - wszak mog�em, zaraz,
natychmiast - le�a�o to w mojej
mocy - wyprawi� mu owacj�,
dyskretny ho�d, co�, czego mo�e
i nie zauwa�y. Lecz c� st�d, �e
nie zauwa�y? Wszak nawet
pi�kniej - uczci� w tajemnicy.
Kupi�em bukiecik, wyprzedzi�em
go - a jak tylko wszed�em w
orbit� jego wzroku, r�wny,
oboj�tny krok sta� si� dla mnie
niepodobie�stwem - i rzuci�em mu
nieznacznie pod nogi par�
nie�mia�ych fio�k�w. I oto
znalaz�em si� nagle w
przedziwnej sytuacji: szed�em
wci�� dalej i dalej, nie
wiedz�c, czy on idzie za mn�,
czy mo�e skr�ci�, lub wszed� do
bramy, a nie mia�em si�y si�
odwr�ci� - nie odwr�ci�bym si�,
cho�by od tego zale�a�o nie wiem
co, w og�le wszystko - a kiedy
wreszcie przemog�em si�, uda�em,
�e gubi� kapelusz i zawr�ci�em -
jego ju� za mn� nie by�o.
Do wieczora �y�em tylko my�l�
o Polonii.
Wszed�em tu� za nimi do
bogatej sali i usiad�em przy
s�siednim stoliku. Przeczuwa�em,
�e to b�dzie mnie drogo
kosztowa�o, lecz ostatecznie
(my�la�em) wszystko jedno i mo�e
- nie po�yj� d�u�ej ni� rok, nie
potrzebuj� oszcz�dza�. Od razu
mnie spostrzegli; panie by�y
nawet na tyle nietaktowne, �e
zacz�y szepta�. Natomiast on -
nie zawi�d� moich oczekiwa�. Nie
obdarzy� mnie cieniem uwagi,
emablowa�, chyli� si� ku damom,
to zn�w rozgl�da� si�,
obserwuj�c inne kobiety. M�wi� z
wolna, ze smakiem, przegl�daj�c
kart�:
- Zak�ski, kawior...
majonez... pularda... Ananas na
wety - czarna kawa, pommard,
chablis, koniak i likiery.
Zadysponowa�em.
- Kawior - majonez - pularda
- ananas na wety - czarna kawa,
pommard, chablis, koniak i
likiery.
Trwa�o to d�ugo. Mecenas jad�
du�o, zw�aszcza pulardy -
musia�em si� zmusza� - doprawdy,
my�la�em, �e ju� nie b�d� m�g�
podo�a� i z trwog� patrzy�em,
czy jeszcze dobierze. Dobiera�
ci�gle i jad� smacznie, du�ymi
k�sami, jad� bez mi�osierdzia,
popijaj�c winem, a� w ko�cu
sta�o si� to dla mnie prawdziw�
m�czarni�. My�l�, �e nigdy ju�
nie b�d� m�g� patrze� na pulard�
i nigdy nie zdo�am prze�kn��
majonezu, chyba - chyba, �e zn�w
p�jdziemy kiedy razem do
restauracji, a w takim razie co
innego, wtedy, wiem to na pewno,
wtedy wytrwam. Wypi� te� mas�
wina, a� zacz�o mi si� kr�ci� w
g�owie. Lustro odbija�o jego
posta�! Jak wspaniale si�
nachyla�! Jak zr�cznie i
umiej�tnie przyrz�dza� sobie
cocktail! Jak elegancko, z
wyka�aczk� w z�bach, �artowa�!
Na ciemieniu mia� zamaskowan�
�ysin�, r�ce wypieszczone z
sygnetem na palcu, g�os g��boki,
baryton, mi�kki, pie�ciwy.
Mecenasowa nie wyr�nia�a si�
niczym, by�a - rzec mo�na -
niegodna, natomiast doktorowa!
Zauwa�y�em od razu, �e g�os
jego, gdy zwraca� si� do
doktorowej, przybiera� bardziej
mi�kkie i okr�g�e tony. Ach,
ach! Rzecz jasna! Doktorowa by�a
jak stworzona dla niego, w�ska,
w�owa, wytworna, leniwa, kotka
z cudownym kobiecym kaprysem. A
w jego ustach s�owo - pazurki,
brzmia�o doskonale, czu� by�o,
�e lubi, �e umie. Pazurki,
kobitka, lumpka, birbant,
lampart, bibosz - ha, ha, bibosz
z kochanego doktorka! I - "ja
prosz�", to "ja prosz�" tak
wymowne i nieodparte, tak
kulturalne, a nieznosz�ce
sprzeciwu, jakby dwuwyrazowa
kronika wszelkich mo�liwych
tryumf�w. A paznokcie mia�
r�owe, jeden szczeg�lnie, u
ma�ego palca. - Dopiero ko�o
drugiej po p�nocy wr�ci�em do
domu i rzuci�em si� w ubraniu na
��ko. By�em przesycony,
przepe�niony, zmia�d�ony,
dosta�em czkawki, w g�owie mi
szumia�o, a delikatne potrawy
rozsadza�y �o��dek. Orgia! Orgia
i u�ywanie, hulanka! Noc w
restauracji - szepta�em - nocna
hulanka! Po raz pierwszy - nocna
hulanka! Przez niego - i dla
niego!
Odt�d codziennie
przesiadywa�em na werandzie
mleczarni, czekaj�c na mecenasa
i szed�em za nim, gdy si�
ukaza�. Kto inny nie m�g�by mo�e
po�wi�ci� sze�ciu, siedmiu
godzin na czekanie. Lecz ja
czasu mia�em pod dostatkiem.
Choroba, epilepsja, by�a jedynym
moim zaj�ciem, a i to - zaj�ciem
od�wi�tnym, na marginesie
sznureczka dni, poza tym �adnych
innych obowi�zk�w, czas mia�em
wolny. Nie odci�gali mi�, jak
innych, krewni, znajomi i
przyjaciele, kobiety i ta�ce,
poza jednym jedynym ta�cem - �w.
Walentego - nie zna�em ta�c�w
ani kobiet. Skromny dochodzik
wystarcza� na moje potrzeby, a
zreszt� istnia�y dane, �e
wyn�dznia�y m�j organizm nie
wytrzyma d�ugo - po c� wi�c
mia�bym oszcz�dza�? Od rana do
wieczora dzie� wolny,
niezatrudniony, jakby
nieustaj�ce �wi�to, czas w
nieograniczonej ilo�ci, ja -
su�tan, godziny - hurysy...
Ach, przyb�d� nareszcie -
�mierci!
Mecenas by� �akomy i trudno
wypowiedzie�, jak to by�o
pi�kne; zawsze wracaj�c z s�du
do domu zachodzi� do cukierni i
zjada� tam dwie napoleonki -
podpatrywa�em go przez szyb�
wystawow�, jak stoj�c przy
bufecie wsuwa� je do ust
ostro�nie, by nie powala� si�
kremem, a potem oblizywa�
delikatnie palce lub wyciera�
papierow� serwetk�. D�ugo
zastanawia�em si� nad tym i w
ko�cu - wszed�em kiedy� do
cukierni.
- Pani zna mecenasa
Kraykowskiego? Jada tu dwie
napoleonki. Tak? Ot� p�ac�
napoleonki za miesi�c z g�ry.
Jak przyjdzie, prosz� nie
przyjmowa� pieni�dzy, a tylko
u�miechn�� si�: "ju�
za�atwione". To nic, po prostu,
widzi pani, przegra�em zak�ad.
Nazajutrz przyszed� jak
zwykle, zjad� i chcia� zap�aci�
- odm�wiono przyj�cia -
zirytowa� si� i wrzuci� pieni�dz
do puszki dobroczynnej. C� mi
to szkodzi? - Czcza formalno�� -
wolno mu dawa�, ile chce, na
bezdomne dzieci, nie zmieni to
faktu, �e zjad� dwie moje
napoleonki. Lecz nie b�d� tu
opisywa� wszystkiego, bo
zreszt�, czy� mo�na opisa�
wszystko? To by�o morze - od
rana, do wieczora, a tak�e
cz�sto i w nocy. By�o dzikie,
jak na przyk�ad, gdy raz
usiedli�my naprzeciwko siebie,
oko w oko, w tramwaju; i
s�odkie, gdym m�g� odda� jak�
przys�ug� - a czasem i �mieszne.
�mieszne, s�odkie i dzikie? -
tak, nic nie jest tak trudne i
delikatne, tyle �wi�te nawet, co
osobowo�� ludzka - nic nie mo�e
si� r�wna� tej zach�anno�ci
tajemnych zwi�zk�w, kt�re rodz�
si� mi�dzy obcymi nik�e i
bezprzedmiotowe, by sku�
nieznacznie potworn� wi�zi�.
Wyobra�cie sobie mecenasa, kt�ry
wychodzi z publicznego pisuaru,
si�ga po pi�tna�cie groszy i
dowiaduje si�, �e rachunek - ju�
uregulowany. C� odczuwa wtedy?
Wyobra�cie sobie, �e na ka�dym
kroku natrafia na oznaki kultu,
na cze�� i s�u�b� ko�o siebie,
na wierno�� i �elazne poczucie
obowi�zku, na zapami�tanie. Ale
doktorowa! M�czy�o mnie
straszliwie post�powanie
doktorowej. Czy� nie przemawia�y
do niej jego zaloty, czy�
wyka�aczka i cocktail w Polonii
nie zrobi�y na niej �adnego
wra�enia? Najwidoczniej nie
zgadza�a si� - kiedy�,
zauwa�y�em, wyszed� od niej
w�ciek�y, z przekrzywionym
krawatem... C� za kobieta! co
zrobi�, jak j� nak�oni�, jak
przekona�, by dobrze od razu
zrozumia�a, by poj�a do g��bi,
jak ja pojmuj�, by odczu�a. Po
d�ugich wahaniach zdecydowa�em,
�e najlepszy b�dzie - anonim.
"Pani!
Jak�e� mo�na? Post�powanie
pani jest niezrozumia�e, nie,
tak jak pani post�powa� nie
wolno! Czy pani nieczu�a na te
kszta�ty, ruchy, modulacje, na
ten zapach? Pani nie chwyta tej
doskona�o�ci? Od czeg� pani
jest kobiet�? Ja na miejscu pani,
wiedzia�bym, co do mnie nale�y,
gdyby raczy� tylko kiwn�� palcem
na moje ma�e, n�dzne, niemrawe,
kobiece cia�ko".
Po kilku dniach mecenas
Kraykowski (by�o to w pustej
ulicy, p�nym wieczorem)
zatrzyma� si�, odwr�ci� i czeka�
z lask�. Nie wypada�o si� cofa�
- szed�em wi�c dalej, cho� jaka�
omdla�o�� rozsnuwa�a si� po mnie
- a� chwyci� za rami�,
potrz�sn��, wal�c lask� o
ziemi�.
- Co znacz� te idiotyczne
paszkwile? Czego si� pan czepia?
- krzykn��. - Czemu pan w��czy
si� za mn�? Co to jest? Wybij�
lask�! Ko�ci po�ami�!
Nie mog�em m�wi�. By�em
szcz�liwy. Przyj��em to w
siebie jak komuni� i zamkn��em
oczy. Tylko w milczeniu -
nachyli�em si� i nadstawi�em
plec�w. Czeka�em - i prze�y�em
par� chwil doskona�ych, jakie
dane by� mog� jedynie komu�, kto
ju� zaprawd� niewiele dni ma
przed sob�. Kiedy si�
wyprostowa�em, odchodzi� pr�dko,
stukaj�c lask�. Z sercem
przepe�nionym, w nastroju �aski
i b�ogos�awie�stwa wraca�em
pustymi ulicami. Za ma�o -
my�la�em - za ma�o! Wszystko za
ma�o! Jeszcze - jeszcze wi�cej!
I skrucha domiesza�a si� do
wdzi�czno�ci. Oczywi�cie!
Poczyta�a list m�j za n�dzny
frazes, za g�upi �art i pokaza�a
go mecenasowi. Zamiast pom�c -
zaszkodzi�em, a wszystko
dlatego, �em zbyt wygodny,
gnu�ny, za ma�o daj� z siebie -
za ma�o powagi i
odpowiedzialno�ci, nie umiem
natchn�� zrozumieniem.
"Pani!
A�eby pani uprzytomni�, aby
trafi� do sumienia - o�wiadczam,
�e pocz�wszy od dzisiaj b�d�
stosowa� rozmaite samoudr�czenia
(posty itp.) tak d�ugo, p�ki to
nie nast�pi. Pani jest
bezczelna! Jakich s��w mam u�y�,
by wyt�umaczy� konieczno��,
powinno��, psi obowi�zek? Czy
d�ugo jeszcze potrwa? Co ma
znaczy� ten up�r? Sk�d ta
pycha?!"
A nazajutrz, przypomniawszy
sobie wa�ny szczeg�, napisa�em:
"Perfumy tylko "Violette". On
to lubi."
Odt�d mecenas przesta�
odwiedza� doktorow�. Gryz�em
si�, po nocach nie spa�em. Nie
jestem naiwny. Orientuj� si�
dobrze w wielu rzeczach, o co
nikt by mnie nie pos�dzi� -
zdaj� sobie spraw� na przyk�ad,
jakie wra�enie wywrze� mo�e taki
list na osobie �wiatowej i
�wieckiej, jak� by�a doktorowa.
Umiem nawet w najwy�szych
momentach uniesienia u�miechn��
si� �cichap�k - lecz c� st�d?
Czy przez to moje cierpienie
mniej by�o dojmuj�ce, a m�ki,
kt�re sobie zada�em, mniej
bolesne? Czy oburzenie moje
mniej istotne? Cze�� dla
mecenasa mniej prawdziwa? O,
nie! C� jest istotne? �ycie,
zdrowie? wi�c przysi�gam, �e z
tym samym �cichap�k u�mieszkiem
odda�bym i �ycie, i zdrowie za
to, by ona... by ona uczyni�a
zado��. A mo�e ta kobieta mia�a
skrupu�y etyczne? Czym jest
g�upia etyka wobec mecenasa
Kraykowskiego? Na wszelki
wypadek postanowi�em uspokoi� j�
i pod tym wzgl�dem!
"Pani musi! Dokt�r - to zero,
powietrze."
Ale u niej to nie by�a etyka,
to by�a po prostu pycha lub
wreszcie bezsensowne fochy
samicy i brak zrozumienia
�wi�tych spraw elementarnych.
Przechadza�em si� pod jej oknami
- co dzia�o si� tam za
zapuszczon� firank� (gdy�
wstawa�a p�no), w jakim
znajdowa�a si� stadium? Kobiety
s� zbyt powierzchowne!
Pr�bowa�em magnetyzmu: - musisz,
musisz - powtarza�em raz za
razem, spogl�daj�c w okno - dzi�
jeszcze, jeszcze dzi� wieczorem,
je�li m�a nie b�dzie w domu. -
Wtem, nagle, przypominam sobie,
�e przecie� mecenas pragn�� mnie
obi�, �e je�li wtedy na ulicy
nie uczyni� tego - to mo�e z
powodu braku czasu? Rzucam wi�c
wszystko i p�dz� do s�du, sk�d,
jak wiem, wyjdzie za chwil�.
Istotnie wychodzi po paru
minutach z dwoma panami, a
w�wczas zbli�am si� i, milcz�c,
nadstawiam grzbiet.
Zawisa nade mn� zdumienie obu
pan�w, lecz nie dbam o to -
cho�by i ca�y �wiat! Przymykam
oczy, tul� ramiona i czekam
ufnie - lecz nic nie spada.
Wreszcie be�koc�, j�kaj�c si� w
p�yty chodnika:
- Mo�e teraz? Zawsze, zawsze,
zawsze...
- To jaki� idiota - rozci�ga
si� nade mn� g�os jego. - Co za
roztargnienie! Zapomnia�em, �e
mam konferencj�! Pom�wimy innym
razem, �egnam pan�w, masz tu
par� groszy, m�j cz�owieku. Moje
uszanowanie!
I �piesznie wsiad� do
taks�wki. Ach, te taks�wki!
Jeden z pan�w si�gn�� do
kieszeni. Wstrzyma�em go ruchem
r�ki.
- Nie jestem �ebrakiem ani
idiot�. Mam godno�� - a ja�mu�n�
przyjmuj� tylko od mecenasa
Kraykowskiego.
Powzi��em plan hipnozy,
sta�ej, konsekwentnej presji za
pomoc� tysi�ca drobnych fakt�w,
mistycznych wskaz�wek, kt�re nie
przenikaj�c do �wiadomo�ci
wytworzy�yby pod�wiadomy stan
konieczno�ci. Rysowa�em kred� na
murze domu, w kt�rym mieszka�a,
strza�k� i du�e K. Nie b�d�
wy�uszcza� wszystkich mych
intryg mniej lub wi�cej
zr�cznych, zosta�a spowita
sieci� dziwnych wydarze�.
Subiekt w magazynie m�d zwraca�
si� do niej niby przez pomy�k� -
pani mecenasowo! Str� spotkany
na schodach, powiedzia�, �e
s�dzia Krajewski... zapytywa�,
czy odes�ano parasol. Krajewski
- Kraykowski, s�dzia - mecenas,
trzeba by� ostro�nym, kropla
dr��y g�az. Nie wiadomo, jakim
cudem przynosi�a z miasta na
sukni wo� mecenasa, jego o�ywczy
zapach toaletowy fio�kowego
myd�a i wody kolo�skiej. Lub na
przyk�ad taki wypadek: p�no w
nocy dzwoni telefon - zrywa si�
ze snu, biegnie i s�yszy
nieznajomy, rozkazuj�cy g�os -
natychmiast! - i nic wi�cej.
Albo wetkni�ty w drzwi �wistek,
a na nim - nic, urywek wiersza:
"Znasz_li ten |kray, gdzie
cytryna dojrzewa?"
Lecz stopniowo traci�em
nadziej�. Mecenas przesta� j�
odwiedza� - zdawa�o si�, �e na
nic moje wysi�ki. Przewidywa�em
ju� moment ostatecznej
kapitulacji i ba�em si�; czu�em,
�e nie b�d� m�g� si� z tym
pogodzi�. Obraza mecenasa w tym
punkcie to by�aby rzecz, kt�rej
bym nie zni�s�, chocia�by on si�
tym nie przej��. By�aby to dla
mnie ostateczna zniewaga,
krzywda i ha�ba. Ostateczna -
tak, ostateczna, dobrze si�
wyrazi�em. Nie mog�c w ni�
wierzy�, dr�a�em jednak przed
nieuchronnym zbli�aj�cym si�
ko�cem.
I rzeczywi�cie... Jest jednak
jaka� �askawo��! I, ach, jacy
byli przemy�lni - a swoj� drog�
mam �al do mecenasa, dlaczego
tak si� z tym ukrywa�, czy� nie
wiedzia�, �e cierpi�?
Przypadek? O nie, to nie by�
przypadek, serce raczej!
Wraca�em wieczorem Alejami do
domu - wtem co� mi� tkn�o, by
wst�pi� do parku. W�a�ciwie
powinienem by� wcze�niej po�o�y�
si� do ��ka, gdy� nazajutrz o
�wicie mia�em przybi� do drzwi
mecenasa z�ocon� tabliczk� z
napisem - Mecenas Kraykowski,
ale co� tkn�o mnie: do parku.
Wszed�em - i w samym ko�cu, za
stawem, ujrza�em... ach, ach!
ujrza�em jej du�y kapelusz i
jego melonik. A, smarkacze,
�obuzy utrapione, a �otrzyki!
Wi�c podczas, gdy ja si�
m�czy�em, oni spotykali si�
tutaj w sekrecie przede mn� - i
jak zr�cznie! Musieli pos�ugiwa�
si� taks�wkami! - skr�cili w
boczn� alejk� i usiedli na
�aweczce. Zaczai�em si� w
krzakach. Niczego si� nie
spodziewa�em, o niczym nie
my�la�em - nie chcia�em nic
wiedzie�, skuli�em si� tylko pod
krzakiem i liczy�em li�cie
pr�dko, bez zastanowienia, jakby
mnie wcale nie by�o.
I nagle - mecenas obj�� j�,
przycisn�� i szepn��:
- Tutaj - natura... Czy
s�yszysz? S�owik. Teraz, pr�dzej
- p�ki �piewa... Do wt�ru, w
takt pie�ni s�owiczej... Ja
prosz�!
I potem... ach, to by�o
kosmiczne, nie wytrzyma�em -
jakby wszystkie moce �wiata
spi�y si� we mnie �wi�tym
szale�stwem, jakby potworny
stos, stos elektryczny, stos
pacierzowy, czy stos ofiarny,
u�yczy� mi straszliwego wstrz�su
- zerwa�em si� i zacz��em
krzycze� na ca�y g�os, na ca�y
park:
- Mecenas Kraykowski j�...!
Mecenas Kraykowski j�...!
Mecenas Kraykowski j�...!
Wszcz�� si� alarm. Kto�
bieg�, kto� ucieka�, ludzie
wysun�li si� naraz ze wszystkich
stron - a mnie z�apa�o raz,
drugi, trzeci, �ci�o mnie z n�g
i zata�czy�em, jak jeszcze
nigdy, z pian� na ustach, w
drgawkach i konwulsjach -
bachiczny taniec. Co si� potem
dzia�o, nie pami�tam. Ockn��em
si� w szpitalu.
Miewam si� coraz gorzej.
Ostatnie prze�ycia zm�czy�y
mnie. Mecenas Kraykowski
wyje�d�a jutro w tajemnicy
przede mn� (lecz ja wiem) do
ma�ej, g�rskiej miejscowo�ci w
Karpatach Wschodnich. Chce
przypa�� w g�rach na par�
tygodni i s�dzi, �e mo�e
zapomn�. Za nim! Tak, za nim!
Wsz�dzie za t� moj� gwiazd�
przewodni�! Lecz pytanie, czy
powr�c� �ywy z tej podr�y,
wzruszenia te s� zbyt silne.
Mog� skona� nagle na ulicy, pod
p�otem, a w takim razie - trzeba
napisa� karteczk� - niech trupa
mego ode�l� pod adresem mecenasa
Kraykowskiego.
Zbrodnia z premedytacj�
Zim� ubieg�ego roku zmuszony
by�em odwiedzi� obywatela
ziemskiego Ignacego K. dla
za�atwienia pewnych spraw
maj�tkowych. Uzyskawszy
parodniowy urlop, powierzy�em
swoje funkcje s�dziemu_asesorowi
i zadepeszowa�em: - Wtorek,
sz�sta wiecz�r, prosz� o konie.
- Tymczasem - przyje�d�am na
stacj�, a koni nie ma. Dowiaduj�
si� - telegram m�j zosta�
wr�czony w nale�ytym porz�dku.
Poprzedniego dnia odebra� go
adresat we w�asnej osobie.
Volens nolens musia�em wynaj��
prymitywn� bryk�, za�adowa� na
ni� waliz� i neseser - a w
neseserze mia�em buteleczk� wody
kolo�skiej, flakon Vegetalu,
myd�o toaletowe z zapachem
migda��w, pilnik i no�yczki do
paznokci - i oto przez cztery
godziny t�uk� si� przez pola w
nocy, w ciszy, w czasie odwil�y.
Trz�s� si� w miejskim palcie,
szcz�kam z�bami, patrz� na plecy
furmana i my�l� - tak nadstawia�
plec�w! Tak wiecznie, cz�sto w
bezludnej okolicy, by�
odwr�conym plecami i zdanym na
wszelki kaprys siedz�cych z
ty�u!
Wreszcie zaje�d�amy przed
drewniany dw�r wiejski - ciemno,
tylko na pierwszym pi�trze
�wieci si� okno. Stukam do drzwi
- zamkni�te, stukam mocniej -
nic, cisza. Opadaj� mi� psy
podw�rzowe i musz� rejterowa� na
bryk�. Z kolei zaczyna dobija�
si� m�j wo�nica.
- Niezbyt go�cinnie - my�l�.
Na koniec otwieraj� si� drzwi
i ukazuje si� wysoki, w�t�ej
postawy m�czyzna, oko�o
trzydziestki, z blond w�sikiem,
z lamp� w d�oni.
- A co to? - pyta, jakby
zbudzony ze snu, podnosz�c
lamp�.
- Czy pa�stwo nie odebrali
mojej depeszy? Jestem H.
- H.? Jaki H.? - wpatruje si�
we mnie. - Niech pan jedzie z
Bogiem - m�wi nagle z cicha,
jakby dojrza� jaki� znak
szczeg�lny - oczy jego uciekaj�
w bok, r�ka silniej zaciska si�
ko�o lampy. - Z Bogiem, z
Bogiem, panie! Niech B�g
prowadzi! - i po�piesznie cofa
si� do wn�trza.
Powiedzia�em ju� ostrzej:
- Przepraszam pana. Wczoraj
wys�a�em depesz� o moim
przyje�dzie. Jestem s�dzia
�ledczy H. Pragn� si� widzie� z
panem K. - a je�li nie mog�em
wcze�niej przyjecha�, to
dlatego, �e nie przys�ano po
mnie koni na stacj�.
Odstawi� lamp�.
- A prawda - odpowiedzia� po
chwili, zamy�lony, ton m�j nie
zrobi� na nim �adnego wra�enia.
- Prawda... Pan telegrafowa�...
Prosimy bardzo.
Co si� okaza�o? �e, jak mi
powiedzia� w przedpokoju m�ody
cz�owiek (kt�ry by� synem
gospodarza), �e po prostu...
zupe�nie zapomnieli o moim
przyje�dzie i o depeszy
otrzymanej poprzedniego dnia
rano. Sumituj�c si� i grzecznie
przepraszaj�c za najazd, zdj��em
palto i powiesi�em na ko�ku.
Zaprowadzi� mi� do ma�ego
saloniku, gdzie na nasz widok
zerwa�a si� z sofy, z lekkim
"ach", m�oda kobieta. - Moja
siostra. - A, bardzo mi mi�o! I
rzeczywi�cie - bardzo mi�o, gdy�
kobieco��, cho�by nawet i bez
�adnych ubocznych zamiar�w,
kobieco��, powiadam, nigdy nie
zawadzi. Ale r�ka, kt�r� mi
poda�a, jest spocona - kto kiedy
widzia� podawa� m�czy�nie
spocon� r�k�? - a kobieco��
sama, pomimo wdzi�cznej
twarzyczki, jaka�, nie wiem,
spocona i oboj�tna, bez �adnej
reakcji, rozmam�ana i
nieuczesana.
Zasiadamy na czerwonych,
staro�wieckich mebelkach i
zaczyna si� wst�pna konwersacja.
Lecz zaraz pierwsze, uprzejme
frazesy natrafiaj� na
nieokre�lony op�r, i zamiast
po��danej potoczysto�ci,
wszystko si� rwie, zacina. Ja: -
Pa�stwo zapewne zdziwili si�,
s�ysz�c stukanie do drzwi o tej
porze? Oni: - Stukanie? A,
rzeczywi�cie... Ja, grzecznie: -
Bardzo mi przykro, �e
niepokoi�em pa�stwa, ale
musia�bym chyba ca�� noc je�dzi�
po polach, jak Don Kiszot, ha,
ha! Oni (sztywno i cicho i nie
uwa�aj�c za stosowne powita�
mego �arcika cho�by
konwencjonalnym u�miechem): -
Ale� owszem, prosimy bardzo. -
C� to? Wygl�da�o dziwnie
doprawdy - jakby byli na mnie
obra�eni, lub jakby si� mnie
bali, lub jakby litowali si�
nade mn�, lub te� jakby si� za
mnie wstydzili... Wci�ni�ci w
fotele unikali mego wzroku, a
tak�e nie patrzyli na siebie, z
najwy�sz� przykro�ci� znosili
moje towarzystwo - zdawa�o si�,
�e zaprz�tni�ci s� jedynie sob�
i ca�y czas nic tylko dr��, abym
nie powiedzia� czego�, co by ich
mog�o urazi�. Zacz�o mnie to w
ko�cu denerwowa�. Czego oni si�
boj�, co jest we mnie takiego?
C� to za przyj�cie,
arystokratyczne, strachliwe i
dumne? Gdy za� zapyta�em o cel
mojej wizyty, tj. o pana K., brat
spojrza� na siostr�, a siostra
na brata, jakby ust�puj�c sobie
pierwsze�stwa - wreszcie brat
prze�kn�� �lin� i rzek�
wyra�nie, wyra�nie i uroczy�cie,
jakby to nie wiem co by�o: -
Owszem, jest w domu.
ZUpe�nie, jakby m�wi�: -
Kr�l, Ojciec m�j, jest w domu.
Kolacja te� by�a nieco
dziwaczna. Podana zosta�a
niedbale, nie bez wzgardy dla
jedzenia i dla mnie. Apetyt, z
jakim, zg�odnia�y, zmiata�em
dary Bo�e, zdawa� si� wzbudza�
zgorszenie nawet w uroczystym
s�u��cym Szczepanie, nie m�wi�c
ju� o rodze�stwie, kt�re
milcz�c, przys�uchiwa�o si�
odg�osom, jakie wydawa�em nad
talerzem - a wiecie, jak ci�ko
prze�yka�, gdy kto� s�ucha -
mimo woli ka�dy k�sek zapada si�
w gard�o z okropnym bulgotem.
Brat mia� na imi� - Antoni, a
siostra - panna Cecylia.
Wtem patrz� - kt� to
wchodzi? Zdetronizowana kr�lowa?
Nie, to matka, pani K., sunie
wolno, podaje mi r�k� zimn� jak
l�d, spogl�da z cieniem
dostojnego zdziwienia i siada
bez s�owa. Jest to osoba
za�ywna, ma�a, nawet t�usta,
typu tych starych matron
wiejskich, nieub�aganych na
punkcie wszelkich zasad, a
zw�aszcza towarzyskich - i
spogl�da na mnie surowo, z
bezmiernym zdziwieniem, jakbym
mia� nieprzyzwoit� sentencj�
wypisan� na czole. Cecylia robi
ruch r�k� usi�uj�cy t�umaczy�,
czy usprawiedliwi� - lecz ruch
zamiera w po�owie, atmosfera za�
staje si� jeszcze sztuczniejsza
i ci�sza.
- Pan pewnie bardzo
niezadowolony z powodu... tej
chybionej podr�y - rzek�a naraz
pani K. - Jakim tonem?! Tonem
obrazy, tonem kr�lowej, kt�rej
zaniedbano z�o�y� trzeciego
pok�onu - jakby jedzenie
kotlet�w stanowi� mia�o crimen
laesae maiestatis!
- Kotlety wieprzowe w domu
pa�stwa s� doskona�e! - odpar�em
w z�o�ci, gdy� mimo woli robi�o
mi si� coraz bardziej
ordynarnie, g�upio i nieswojo.
- Kotlety - kotlety...
- Anto� jeszcze nic nie
powiedzia�, mamo - wyrwa�o si�
naraz cichej jak trusia,
nie�mia�ej Cecylii.
- Jak to - nie powiedzia�?
Jak to - nie powiedzia�e�?
"Jeszcze" nie powiedzia�e�?
- Po co to, mamo? - Szepn��
Antoni, zblad� i zacisn�� z�by,
jakby mia� siada� na fotelu
dentysty.
- Antosiu...
- Ale� bo... Po co? To
oboj�tne... nie warto - zawsze
b�dzie czas - powiedzia� i
zamilk�.
- Antosiu, jak�e mo�na, jak�e
- nie warto, co te� ty, Antosiu?
- To nikogo nic... To wszyst-
ko jedno...
- Biedaku ty! - szepn�a
matka, g�adz�c go po w�osach;
ale odtr�ci� szorstko jej r�k�.
- M�� m�j - rzek�a sucho,
zwracaj�c si� do mnie - umar�
dzisiejszej nocy. - Co?!... Wi�c
umar�? Wi�c dlatego! Przerwa�em
jedzenie, od�o�y�em n� i
widelec - po�kn��em pr�dko
k�sek, kt�ry mia�em w ustach. -
Jak to? Jeszcze wczoraj odbiera�
telegram na stacji! Spojrza�em
na nich: wszyscy troje -
czekali, skromnie i powa�nie,
ale - czekali, z twarzami
surowymi, zamkni�tymi, z
zaci�ni�tymi ustami; czekaj�
sztywno - na c� oni czekaj�?
Ach, prawda, przecie� trzeba
z�o�y� kondolencj�!
By�o to tak niespodziewane,
�e w pierwszej chwili zupe�nie
straci�em kontenans. Zmieszany,
podnios�em si� z krzes�a i
wybe�kota�em niewyra�nie co�
jak: - Bardzo mi przykro...
Bardzo... Przepraszam. -
Zamilk�em, ale oni jeszcze nic
na to, jeszcze im by�o za
ma�o: ze wzrokiem opuszczonym, z
twarzami nieruchomymi, w
strojach zaniedbanych, on - nie
ogolony, one - nie uczesane, o
brudnych paznokciach, stali, nic
nie m�wi�c. Chrz�kn��em,
szukaj�c na gwa�t odpowiedniego
zagajenia, w�a�ciwego zwrotu,
ale w g�owie akurat, jak to
znacie, kompletna pustka,
pustynia, oni za� - czekaj�,
pogr��eni w cierpieniu. Czekaj�,
nie patrz�c - Antoni stuka lekko
palcami w blat sto�u, Cecylia
skubie wstydliwie r�bek brudnej
sukni, a matka bez ruchu, jak
skamienia�a, z owym surowym,
nieust�pliwym wyrazem matrony. -
Zrobi�o mi si� nieprzyjemnie,
cho� przecie, jako s�dzia
�ledczy, setki zgon�w
za�atwia�em w �yciu. Lecz
w�a�nie... jak powiedzie� - co
innego brzydki, przykryty ko�dr�
trup zamordowany, a co innego na
katafalku szanowny zmar�y
�mierci� naturaln�, co innego
pewna bezceremonialno��, a co
innego �mier� uczciwa,
przyzwyczajona do wzgl�d�w, do
manier, �mier�, �e tak powiem, w
ca�ym swoim majestacie. Nie,
powtarzam, nie zmiesza�bym si�
tak przenigdy, gdyby mi byli od
razu wszystko powiedzieli. Ale
zanadto byli skr�powani. Zanadto
si� bali. Nie wiem, czy dlatego
po prostu, �e by�em intruzem,
czy te� odczuwali mo�e pewien
wstyd z racji mego urz�du w tych
okoliczno�ciach, z racji
pewnej... rzeczowo�ci, jak�
musia�a we mnie wyrobi�
d�ugoletnia praktyka, lecz w
ka�dym razie - ten wstyd ich
jako� okropnie mnie zawstydzi�,
zawstydzi� mnie, w�a�ciwie
bior�c, zupe�nie
nieproporcjonalnie.
Wyj�ka�em co� o szacunku i o
przywi�zaniu, jakie zawsze
mia�em do zmar�ego.
Przypomniawszy sobie, �e od
czas�w szkolnych nie spotka�em
si� z nim nigdy, o czym mogli
wiedzie�, doda�em: - w czasach
szkolnych. - Poniewa� ci�gle nic
nie odpowiadali, a przecie�
musia�em jako� zako�czy�, jako�
zaokr�gli�, wi�c nie znajduj�c
ju� nic wi�cej, zapyta�em: - Czy
mog� ujrze� zezw�ok? - a s�owo
"zezw�ok" zabrzmia�o jako�
bardzo nieszcz�liwie.
Zmieszanie moje najwidoczniej
udobrucha�o wdow� - rozp�aka�a
si� bole�nie i poda�a mi d�o�,
kt�r� z pokor� uca�owa�em.
- Dzi� - rzek�a p�przytomnie
- dzi� w nocy... Rano wstaj�...
wchodz�... wo�am - Igna� - Igna�
- nic, le�y... Zemdla�am...
Zemdla�am... A od tej chwili
r�ce mi dr�� bez przerwy, o,
niech pan spojrzy!
- Po co to, mamo?
- Dr��... dr�� bez przerwy -
podnosi ramiona.
- Mamo - zn�w odzywa si� z
boku, p�g�osem, Antoni.
- Dr��, dr�� - dr�� same, o,
dr��, jak osika...
- To nic nikogo... nikomu
nic... to wszystko jedno. Wstyd!
- wyrzuca z siebie brutalnie i
nagle odwraca si�, odchodzi. -
Antosiu! - wo�a z przestrachem
matka - Cecylko, za nim... - A
ja stoj�, patrz�, na
roztrz�sione r�ce, nie mam
zupe�nie nic do powiedzenia i
czuj�, �e si� trac�, mieszam
coraz bardziej.
Wdowa rzek�a naraz cicho: -
Pan chcia�... Wi�c chod�my...
tam... Zaprowadz� pana. -
Zasadniczo uwa�am - dzisiaj, gdy
na zimno rozpatruj� t� spraw� -
�e wtedy mia�em prawo do siebie
i do mych kotlet�w, to jest, �e
mog�em i nawet powinienem by�
odpowiedzie�: - S�u�� - ale
naprz�d doko�cz� kotlet�w, gdy�
od po�udnia nie mia�em nic w
ustach. Mo�e, gdybym tak
odpowiedzia�, odwr�ci�by si�
bieg wielu tragicznych wypadk�w.
Lecz czy moja wina, �e tak mi�
sterroryzowa�a, i� kotlety moje,
zar�wno jak ja sam, wyda�y mi
si� czym� trywialnym i niegodnym
wspomnienia i tak by�em z nag�a
zawstydzony - �e do dzi�
rumieni� si�, my�l�c o tym
wstydzie.
Po drodze na pierwszym
pi�trze, gdzie le�a� umar�y,
szepta�a do siebie: - Straszne
nieszcz�cie... Cios, cios
okropny... Dzieci nic nie
powiedzia�y. Dumne s�, trudne,
skryte, nie chc� wpuszcza� byle
kogo do serc, wol� zagry�� si�
same. Po mnie to wzi�y, po
mnie... Ach, �eby tylko Anto�
nie zrobi� sobie jakiej krzywdy!
Twardy jest, zawzi�ty, nie da
nawet dygota� r�kami. Nie
pozwoli� tkn�� cia�a - a
przecie� trzeba co�
przedsi�wzi��, zarz�dzi�. Nie
p�aka�, wcale nie p�aka�... Ach,
�eby� chocia� raz zap�aka�!
Otworzy�a jakie� drzwi - i
musia�em kl�kn�� z pochylon�
g�ow�, ze skupieniem w twarzy,
podczas gdy ona sta�a z boku,
uroczysta, nieruchoma, jakby
okazuj�c Przenaj�wi�tszy
Sakrament.
Zmar�y le�a� na ��ku - tak,
jak umar�, tyle tylko, �e
u�o�ono go na wznak. Twarz sina,
obrz�k�a, �wiadczy�a o �mierci
wskutek uduszenia, jak zwykle
przy atakach sercowych.
- Uduszony - szepn��em, cho�
wiedzia�em dobrze, �e atak
sercowy.
- To serce, serce, panie.
Umar� na serce...
- O, serce umie czasem
zadusi�... umie... - rzek�em
ponuro. Wci�� sta�a, czekaj�c -
wi�c prze�egnawszy si� -
zm�wi�em modlitw�, a potem
(wci�� sta�a) powiedzia�em
cicho:
- Szlachetne rysy!
R�ce jej tak zadygota�y, �e
wypada�o chyba zn�w je uca�owa�.
Nie zareagowa�a najl�ejszym
poruszeniem, stoj�c w dalszym
ci�gu, jak cyprys, zapatrzona
gdzie� w �cian� bole�nie - a im
d�u�ej tak sta�a, tym trudniej
by�o unikn�� okazania cho�
cokolwiek serca. Wymaga�a tego
zwyk�a przyzwoito��, nie mo�na
by�o si� wym�wi�. Podnosz� si� z
kolan, str�cam niepotrzebnie
jaki� py�ek z ubrania, pokas�uj�
cicho - ona za� wci�� stoi. Stoi
w zapami�taniu, milcz�ca, z
oczami w s�up, jak Niobe, ze
wzrokiem przykutym do wspomnie�,
zmi�ta, rozmam�ana, a u nosa
pojawia si� male�ka kapka i
dynda, dynda... jak miecz
Damoklesa - a �wiece kopc�. Po
paru minutach spr�bowa�em si�
odezwa� z cicha - poderwa�a si�,
jakby j� co� ugryz�o, post�pi�a
par� krok�w i znowu stan�a.
Ukl�k�em.. C� za niezno�na
sytuacja! C� za dylemat dla
cz�owieka tak wra�liwego, a
przede wszystkim tak dra�liwego
jak ja! Nie pos�dzam j� o
�wiadom� z�o�liwo��, niemniej
jednak, nikt nie zaprzeczy, by�a
w tym z�o�liwo��. Nikt mi� nie
przekona! Nie ona sama - to
jej z�o�liwo�� napawa�a si�
bezczelnie tym, �e ja tu kryguj�
si� przed ni� i przed trupem.
Kl�cz�c o dwa kroki od tego
trupa, pierwszego, kt�rego nie
mog�em si� dotkn��, patrzy�em
ja�owo na ko�dr� okrywaj�c� go
g�adko a� po pachy, na r�ce
pieczo�owicie u�o�one na ko�drze
- kwiaty doniczkowe sta�y w
nogach ��ka, a twarz wy�ania�a
si� blado z wg��bienia poduszki.
Przygl�da�em si� kwiatom, a
potem patrzy�em zn�w w twarz
zmar�emu, lecz nic mi nie
przychodzi�o do g�owy, jak tylko
ta jedna natr�tna my�l, dziwnie
uporczywa, �e to jaka� - z g�ry
u�o�ona, teatralna scena.
Wszystko wygl�da�o jakby
wyre�yserowane - tam trup,
dumny, nietykalny, spogl�daj�cy
zamkni�tymi oczami oboj�tnie w
sufit, obok - bolej�ca wdowa, tu
- ja, s�dzia �ledczy, na
kl�czkach, jak z�y pies, kt�remu
za�o�ono kaganiec. "Co by by�o,
gdyby tak wsta�, podej��,
�ci�gn�� ko�dr� i obejrze� -
gdyby przynajmniej dotkn�� -
dotkn�� ko�cem palca". To ja
my�l� - lecz powa�na uczciwo��
�mierci przygwa�d�a do miejsca,
bole�� i cnota chroni� przed
profanacj�. - Precz! Nie wolno!
Wara! Na kolana! - Co to jest? -
pomy�la�em z wolna - kto to tak
wyre�yserowa�? Ja jestem
cz�owiek zwyk�y, pospolity - nie
nadaj� si� do takich wyst�p�w.
Nie radz�... Do diab�a! -
zastanowi�em si� nagle - co za
g�upstwa! Sk�d mi si� to wzi�o?
Czy�bym si� zgrywa�? Sk�d u mnie
taka sztuczno��, afektacja -
przecie� ja na og� jestem
zupe�nie inny - czy ja si� od
nich zarazi�em? Co to jest -
odk�d tu przyjecha�em, wszystko
we mnie wypada sztucznie i
pretensjonalnie, jakby
przedstawiane przez marnego
aktora. Zupe�nie si� straci�em w
tym domu - okropnie si� zgrywam.
- Hm - szepn��em i znowu nie bez
pewnej teatralnej pozy (jakbym
ju� by� wci�gni�ty w gr� i nie
m�g� powr�ci� do normy) - nie
radz� nikomu... Nie radz� nikomu
robi� ze mnie demona, bo got�w
by�bym przyj�� zaproszenie...
Wdowa tymczasem wytar�a nos i
ruszy�a ku drzwiom, m�wi�c co� do
siebie i pochrz�kuj�c, machaj�c
r�kami.
Gdy na koniec znalaz�em si�
sam w swoim pokoju, zdj��em
ko�nierzyk i zamiast po�o�y� go
na stole - cisn��em o ziemi�, a
potem jeszcze - rozmia�d�y�em
nog�. Twarz wykrzywi�a mi si� i
nabieg�a krwi�, a palce
zacisn�y si� kurczowo w spos�b
zupe�nie dla mnie
niespodziewany. Najwidoczniej
b