2749
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2749 |
Rozszerzenie: |
2749 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2749 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2749 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2749 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
EDWARD REDLI�SKI
awans
WYDANIE DRUGIE ZMIENIONE
CZYTELNIK � WARSZAWA 1975
Obwolut� i ok�adk� projektowa� ZBIGNIEW CZARNECKI
Ech, te nasze rzeki nizinne... Gnu�ne, powolne. Lada jak p�yn�ce, na o�lep. Po ch�opsku. Byle przed siebie. Ot, rozwali� si� na topielisku, powygrzewa� w szuwarach... Zatoczy� si� w lewo... i jeszcze w lewo... Powa�koni� na szerokiej p�yci�nie. Obali� si� w prawo... Na zastoisku poduma�, w ciszy, nieruchomej, rozparzonej. Na mokrym li�ciu �aba �pi. Na ga��zi wrona ziewa. �o� moknie w tatarakach - kajak zoczywszy, nie ucieka - pogapi si� chwil� i czochra si� dalej o wierzb�. Nawet ryby, nawet one ledwo, ledwo przeginaj� si� na nurcie. Spok�j, bezw�ad, lenistwo - tylko ja i m�j kajak czego� tu chcemy, do czego� d��ymy,
5
przebijamy si� dok�d� skro� oczerety, bluszcze, �abi� rz�s�... Wiedzia�em, �e droga nie b�dzie �atwa, �e lasy s� p�dzikie, nie trzebione. Ale takiej pierwotno�ci, takiej dziczy nie przewidywa�em! S�dzi�em, �e dobrn� do celu przed po�udniem. Tymczasem... S�o�ce pokona�o ju� trzy czwarte swej dziennej marszruty, zje�d�a ku zachodowi, moje wios�o pluska miarowo to z lewa, to z prawa, ale c� z tego. Sto zakr�t�w min��e�, sto topielisk przebrn��e� - i oto d�b wynios�y znowu zielenieje, jak zielenia� przed tob� godzin� temu, tyle �e ju� po lewej, a nie prawej stronie!
I wci��, wci�� ziej�ca szmaragdowym mrokiem knieja, rozszeptana �yciem i gniciem puszcza! Zwalone drzewa, pnie takie, �e r�koma w �wierci by� ich nie opasa�, butwiej� bezpa�sko, marnuj� si� - podczas gdy gdzie� tam ludzie jedz� zimn� straw�, bo nie maj� co wrzuci� do pieca. Daremnie szukam oczyma jakiegokolwiek �ladu gospodarskiej r�ki. Natura jest tu le�nikiem, rybakiem, hodowc� - �lepa, bezrozumna natura! Wagony drewna, tony siana, ci�ar�wki ryb i mi�sa spalaj� si� rozrzutnie w bezcelowym ko�owrocie przyrody. Gdzie� tam w �wiecie, nawet nie tak dalekim, ludzie nawadniaj� ju� pustynie, zalesiaj� stepy, topi� lodowce. A tutaj... Ech, nie�atwe, nie�atwe czeka mnie zadanie...
Oczerety ust�pi�y wreszcie, brzegi si� podnios�y, pojawi�y si� na nich sosny i brzozy. Z daleka dolecia�o przeci�g�e kwilenie - zrazu my�la�em, �e to jaki� ptak puszcza�ski nawo�uje, ale nie, to by�a fujarka, pewno dzieci� ch�opskie przygrywa�o sobie za
6
krowami. Znak, �e zbli�am si� do wsi. Jako� i wkr�tce, pokonawszy ostatni zakr�t, ujrza�em �r�dle�n� kotlink�: rzeka rozlewa�a si� tu szeroko na p�yci�nie. Z prawej czernia� b�r poprzetykany czerwono jarz�binami, po lewej biela�a piaszczysta skarpa zagracona domostwami. Nareszcie!
W kotlinie wisia�a ciep�a cisza, podbijana od spodu kijankami: dwie baby klepa�y przy brzegu szmaty - moczy�y, wykr�ca�y, co� po�piewywa�y, podkasane sp�dnice ods�ania�y kolana bia�e, nie opalone. P�yn�c cicho po drugiej stronie, pod nawisami leszczyn, przygl�da�em si� wioszczynie. Widok przypomina� dziewi�tnastowieczne landszafty. Georginie i malwy p�on�y w ogr�dkach na tle bielonych �cian. �ciany te przykryte by�y strzechami jak czapami, za du�ymi, czarnymi. Pod strzechami k��bi�y si� korony starych klon�w 2 bocianimi gniazdami. Obrazu dope�nia�y jab�onki, pokropkowane dojrza�ymi owocami... Bosa babina w d�ugiej sp�dnicy p�dzi�a ze skarpy ku rzece stadko czerwonodziobych g�si. Oczy skoczy�y ku znajomej chacie... ta przedostatnia... rety, jaka male�ka! Mech pokrywa� strzech� zielonym pluszem, bielony dymnik stercza� jak purchawka...
Skr�ci�em w poprzek rzeki. Na przyzbie siedzieli dwaj starcy: wsparci na kosturach wygrzewali si� w ostatnich promieniach lata. Drzemali. Jednemu czapka zjecha�a na oczy, drugi w kapeluszu by�, oklapni�tym: kapeluszysko owo przykrywa�o mu nie tylko ciemi� i skronie, ale i oczy, nos, uszy...
Przybi�em do brzegu, wyci�gn��em kajak na piach.
Ten w kapeluszu poruszy� si�.
- Uff... - sapn��. - Macieju...
7
- Ehe? - mrukn�� ten w czapce, g�owy nie podnosz�c.
- Zdaje si�... uff... zdaje si�, jakby co� po rzyce chlupie - wyst�ka� ten w kapeluszu. - Odymknijcie ocy, Macieju, obaccie, co...
Wyj��em z kajaka rzeczy i, ubieraj�c si�, obuwaj�c, s�ucha�em dialogu. Z wielu wa�nych powod�w interesowa� mnie poziom umys�owy tutejszych wie�niak�w.
- Yy, co b�d� odmyka� - wysapa� ten w czapce, Maciejem nazwany. - Musi co krowy wracajo z wygona...
- Yy, musi nie krowy...
- To owiecki, J�drzeju.
- Owiecki? - st�kn�� ten w kapeluszu, J�drzejem nazwany. - A cemuz oni nie beco, jak oni owiecki?
- Nie beco, bo niebekliwe - odpar� Maciej. - A cy krowa ci�giem rycy? Nie ci�giem!
- Krowa, co du�o rycy, ma�o mleka daje! - rzek� J�drzej.
- O to to, J�drzeju, o to to! Tak samo z chmuro i dyscem: z du�ej - ma�y. Na to J�drzej:
- Co do dyscu, to jedno wam powiem. Macieju:
jask�ka nisko, on - blisko!
- Wiem, wiem - wyzna� Maciej. - Blisko. Dysc. A co na dysc i s�oty?
-- Bierz dziurawe boty!
- A ko�uch ? Co z kozuchiem ?
- Nie zdymaj! Do �wi�tego Ducha nie zdymaj ko�ucha!
8
- A po �wi�tym Duchu? - sprawdzi� Maciej.
- Chod� dalej w ko�uchu! - rzek� J�drzej.
- O to to to! - pochwali� Maciej. - Chod� dalej w ko�uchu.
- Bo od �wi�tej Anki zimne wiecory i ranki! - pog��bi� problem J�drzej.
- Ale jak Barbara po lodzie. Bo�e Narodzenie po wodzie! - zauwa�y� Maciej.
- A jak Barbara po wodzie, Bo�e Narodzenie po lodzie! - odci�� si� J�drzej.
- Na Kazimiera zima umiera! - przyci�� Maciej.
- A na Grzegora idzie do mora! - skontrowa� J�drzej.
- Idzie?
Maciej si� zacietrzewi�. Czapka zjecha�a mu na nos, z nosa na w�sy, spod daszka by�o wida� tylko spracowan� ch�opsk� g�b�, jak si� zamyka i rozdziawia.
- Idzie? Idzie, ale jak wes po �ydzie! - hukn��.
- A wy mnie, Macieju, chodzenia nie uccie! - fukn�� J�drzej. - Ja i bez was wiem, co chodzi� trza prosto. Kto prosto idzie, dalej zajdzie!
- E tam! - zlekcewa�y� J�drzeja Maciej. - Kto �cie�ki prostuje, w domu nie nocuje!
- Nie nocuje? Wy mnie noco, Macieju, nie strascie. Ja wiem, co w nocy wsytkie koty carne!
- A wy mnie, J�drzeju, kotami nie strascie. O kotach to ja wam powiem tyle: kot im starsy, tym ogon twardsy!
- To i co? - zlekcewa�y� pogr�k� J�drzej. - Twardsy tyn ogon cy mi�ksy, a i tak si� pod tym ogonem kotu nie zagoi!
9
- Nie? - zaperzy� si� Maciej. - To ja wam powiem, ze zagoi si�! Zagoi si�! A wiecie kiedy?
- No, no?
- Jak dysc b�dzie z ziemi do nieba pada�, he he he he!
- E tam, dysc... - parskn�� J�drzej spod kapeluszyska. - O dyscu to ja wam powiem tyle: jask�ka nisko - on blisko. Ot, co!
- Nu, prawda... - zgodzi� si� Maciej. - �wi�ta prawda: dysc blisko, jak ona nisko. A co na dysc i s�oty?
- Co na dysc i s�oty? - powt�rzy� pytanie J�drzej. - Ha, ja wam zara powiem. Macieju, co na dysc i s�oty. Na dysc i s�oty bierz dziurawe...
- To ju� by�o, panowie! - przerwa�em wie�niakom ludowy dialog. Wyprostowali si�, poprawili czapczyska: w�r�d tygodniowej szczeci b�ysn�y oczy. Patrzyli na mnie ciekawie. Czeka�em...
- O Jezu! - zawo�a� ten w czapce. - Cy ja dobrze widz�? Maniu�?
- Nie, nie Maniu� - odpowiedzia�em uroczy�cie. - Marian! Marian Grzyb, magister!
- Maniu�! - zawo�a� stary, zrywaj�c si� z przyzby, do witania ruszy�... ale zatrzyma� si� onie�mielony. - Hej, Jancia! - zawo�a� w g��b podw�rza. - Maniek przyjecha�!
- Aha, ucy�... - skrzywi� si� J�drzej. - A ja ju� duma�, co lato� tyj sko�y nie b�dzie...
Przybieg�a matka - r�ce rozwar�a do witania.
- Maniu�, Maniu�! - za�ka�a. - Synecek kochany! Aj, s�onecko moje...
10
Ale ucich�a, r�ce opu�ci�a. Przygl�da�a mi si� z respektem.
- Jezu, okulary! - szepn�a. - Jaki ucony... U�cisn��em d�o� matce - Zwyczajnie, bez cmok--nonsens�w, sentymentalnych ceremonii. Poda�em r�k� ojcu oraz so�tysowi.
- Nu trudno - rzek� J�drzej, drapi�c si� po g�owie. - P�jd� sykowa� sko�e...
Odszed�. Nie wygl�da� na zachwyconego moim przybyciem.
My udali�my si� do chaty. Oczywi�cie, odzwyczajony od ch�opskiego budownictwa, g�ow� o futryn� zawadzi�em. Przez zagracon� sie�, zdeptany pr�g weszli�my do izby. Z garnk�w parowa�o. Pachnia�o ziemniakami. Bielone piece... �awy... Cebrzyki w k�cie... Krzywa gliniana pod�oga...
- Bedzies pomieskiwa� w alkierzu! - oznajmi�a matka i weszli�my do drugiej izby, od�wi�tnej. Otworzy�em okno, bo duszno by�o, i rozejrza�em si� wok� z ciekawo�ci�.
Ogromny, zdobiony kufer zajmowa� jeden k�t, a drugi ��ko: wy�adowane haftowanymi poduszkami, poduszeczkami, ko�czy�o si� pod sufitem, zreszt� niewysokim. Na parapetach, na �awie, na pod�odze sta�y donice 2 kwiatami - mirty, ja�owczyki, pelargonie, asparagusy i b�g wie jakie jeszcze ziela pi�y si� po r�zgach i sznurkach a� do pu�apu, zwisa�y po �cianie zielonymi wiechciami. Pod�og� zdobi�y samodzia�owe chodniki, a �ciany - makatki i �wi�te obrazy. Na p�eczce t�oczy�y si� gliniane anio�ki, lwy, jelenie...
Ja izb� ogl�da�em, oni mnie.
11
- Jaki wazny! - zachwyca�a si� mn� matka, r�ce skrzy�owawszy na fartuchu. - O, tera my nie damy si� B�a�ejom, nie!
Ojciec podszed� do okna i pogrozi� w stron� stryjowego domostwa za p�otem.
- Nu, B�a�ej, tera si� sprobujem, kto mocniejsy! - warkn�� m�ciwie.
- Ty, Maniu�, nas obronis! - z�o�y�a r�ce matka.
- Nu, pewno, mafister! - rzek� ojciec z dum�. - Skarg� napise do marsa�ka, zeb B�a�ejom ziemie zabra� - i zabioro!
Zwr�ci�em ojcu uwag�, �e nie przyjecha�em tutaj na spory o miedz�. Obruszy� si�.
- Nu co ty? To� od d�bie si� zace�o!
- Ode mnie?
- Co, zaby� si�? - rzeki oburzony. - Nie po-mnis, jak ty gruski rwa�, o te! - I wskaza� grusz� za oknem.
Wyjrza�em... A jak�e - ros�a! Mo�e mniejsza, ni� si� kiedy� wydawa�o, mo�e mizerniej sza, ale na tym samym miejscu tkwi�a co kiedy�: po�rodku, mi�dzy dwiema chatami, stryjow� i nasz�.
- Nie pomnis, jak ci� B�a�ej za te gruski z�oi�? - ci�gn�� ojciec. - Nu, a potem ja strz�chno� z tyj grusy B�a�ejaka, najstarsego... na ziemi kijami poprawi�... i tak jako� wys�o, ze ch�opca pochowali...
- Wysio! - mrukn��em, mroczniej�c na wspomnienie tej okrutnej historii... mia�by dzi� Antoi dwadzie�cia dwa lata, tyle co ja.
- Nu i B�a�ej zawzio� si� zg�adzi� syna za syna... - wspomina� g�o�no ojciec. - Wlecia� raz do
12
nas z siekierko, noco, ale po ciemku na Jadzie trafi�, nie na ciebie...
- Uciek�em, trafi�em do szk�, wyuczy�em si�, wr�ci�em i nie zamierzam babra� si� w starych sprawach - oznajmi�em kr�tko, aby zako�czy� nieprzyjemny temat.
- Ale nie wie�, ze Jadzi by�o dla B�a�eja ma�o - odezwa�a si� matka. - Wlecia� jesce raz z siekierko. I zabi� barana.
- Barana?
- Dla sprawiedliwo�ci. Dziewcyne zg�adzi� i barana na dok�adk�, to prawie jak ch�opca - wyja�ni�a.
Pi�ci same zacisn�y mi si� z w�ciek�o�ci. �wi�te obrazy, makatki... Malwy pod oknami. Krzy�e na rozstajach. Skowronki, brz�czenie kos, pie�ni �niwne, dzwony na Anio� Pa�ski... Serca proste, ale szczere... A tak naprawd� ?
- Mia� si� ja od niego, mia� si� i on ode mnie! - rzek� ojciec hardo. - Na mazguja nie trafi�!
- O, Maciej umie swojego dochodzi� - pochwali�a matka. - Wie�, co jemu wybi�, temu bandycie? Zgadnij! E, nie zgadnies... Oko!
Zadr�a�em.
- Oko?
- Kamieniem! - pochwali� si�.
- Zara po Zielonych �wi�tkach - doda�a matka. - W �rod�.
- Jak to? - spyta�em ze zgroz�. - Wybili�cie cz�owiekowi oko! Za nic ?!
- E, za nic to nie...
- Wi�c za co?
- A bo on me og�usy�...
13
- On?
- A zalecia� od ty�u, kropno� me ko�kiem w �eb. I og�usy�!
- Za nic tak was kropn�� ?
- Ca�kiem za nic to nie... Za swoje bab�.
- A co wy�cie jej zrobili?
- A nic... Ot, �dziebkom jo przetr�ci� po �ydach.
- Podkulawili�cie kobiet�! I za co ?
- A bo ona do nasego kurnika wes�a!
- Po co wesz�a?
- A po g�!
- Po wasz�?
- E, nie. Po sw�j om.
- A co Bia�ejowa g� w waszym kurniku robi�a?
- A ja j o zaj�a! - pochwali�a si� matka.
- A po co by�o zajmowa�?
- A bo ona na nase wlaz�a i nasym gensiom podjada�a!
- Aha... B�a�ejowa g� wesz�a na wasze podw�rko i waszym g�siom podjada�a?
- A nu! - oburzyli si� zgodnie.
- A wy�cie, matko, t� g� zaj�li?
- Anu!
- I wtedy B�a�eicha przysz�a j� odebra�?
- A nu! I zabra�a!
- I wtedy wy�cie, ojciec, przetr�cili B�a�ejowej nog�?
- A nu!
- I B�a�ej kropn�� was za to ko�kiem w g�ow�?
- A nu! Kropno� i og�usy�, psiapara!
- I wy�cie mu za to oko wybili ?
- A nu... Tak jako� wys�o - wyzna� stary.
14
- Niechc�cy?
- Niechc�cy.
- A to nie celowali�cie mu w g�ow�?
- Nu, po prawdzie, to w g�ow�.
- A nie w oko czasem ?
- Zeb nie ze�ga�, powiem: w oko.
- Celowali�cie w oko i nie chcieli�cie wybi�?
- Wybi� to mo�e i ja kcia�. Ale nie o�lepi�...
- Oj, nie �a�uj hada! - �achn�a si� matka. - A cy ty obydwa wybi�? Tylko jedne! Te drugie Lipki wybili, �o�skiego roku!
- Aha... Lipki... �o�skiego roku... - powt�rzy�em bezsilnie.
- Ale nie ca�kiem wybili - usprawiedliwia� si� stary. - Tyle co do roboty, to widzi. Nu to cegoz. A zresto bab� ma mocne, baba jemu robi... I ch�opcy p�drastajo!
- Niebezpiecne ju�! - doda�a matka. - Ale nic to, we troje to my ju� im damy rade, w razie cego chycis, Maniu�, siekierk� i ju�! Aj, s�onecko moje! Kwiatusek �licny! Robacek jedyny!
- O, nie! - o�wiadczy�em zdecydowanie. - Nie chc� mie� z tym wszystkim nic wsp�lnego! Rozumiecie?
- No no! - nastroszy� si� stary. - To� z ciebie to wsytko... Ty gruski rwa�!
- Nie, nie wci�gniecie mnie w swoje awantury! Znajd� sobie kwater� gdzie indziej, u kogokolwiek!
- Co? Co on gada? Ze nas ostawi? - Ojciec wsta�, wzi�� si� pod boki, wzburzony wielce.
- Synecku! - zawo�a�a tkliwie matka.
- Jestem nauczycielem, a nie �adnym syneckiem.
15
pani Grzybowa, czy to jasne?! - hukn��em. - I nie przyjecha�em tutaj ani na rozboje i spory o miedze, ani na wspominki i serdeczno�ci!
- Jezu! - j�kn�a. - Urodzilim, wychowalim, a on tera chce nas, starych, ostawi�!
- Wychowalim? Te przes�dy, zabobony, pacierze - to wychowanie ?
- Urodzilim ci�!
- Bo parobek by� wam potrzebny do pasienia kr�w i g�si!
- Pocelim!
- Wi�cej przyjemno�ci ni� trudu! .
- Maniek! - rzek� stary gro�nie, pas odpinaj�c. - Ucony ty cy nieucony, ale jak ci� zara zleje, to ty, psiakrew, przestanies tu stawia� si�! To� ty krew z krwi, ko�� z ko�ci mojej!
- I mojej! - upomnia�a si� o swoje kobieta.
- A mnie si� zdaje, �e moje ko�ci i moja krew s� moje - odpar�em kr�tko.
- Twoje? - rzek� stary i pas wyszarpn��. Krew mi nabieg�a do twarzy - ze w�ciek�o�ci, oburzenia, ohydy.
- O, nie! - o�wiadczy�em zdecydowanie. - Nie b�d� z wami mieszka�!
- Nie?
- Nie! Raczej wyjad�, ni� wam si� poddam, barbarzy�cy! Przysi�gam!
- Synku! - zawo�a�a kobieta b�agalnie. - Synku!
- Bedzies z cudzymi �y�? - spyta� jeszcze raz stary, trac�c rezon, r�ka z paskiem opad�a mu bezw�adnie.
16
Prymitywni, okrutni - a przecie� i oni prawdopodobnie mieli jakie� �ycie duchowe. Teraz na przyk�ad wygl�dali na ludzi przybitych, zranionych, cierpi�cych. Serce drgn�o mi wsp�czuciem.
- Dobrze. Zgodz� si� u was kwaterowa� - oznajmi�em. - Ale b�d� osob� urz�dow�! Nie b�dzie mi tu �adnych "synecku", "Mamu�", "a pami�tas, jak ty by� malu�ki..." B�dziecie si� zwraca� do mnie per "panie magistrze", ja do was "panie Grzyb", "pani Grzybowa". Za wy�ywienie i pok�j b�d� wam p�aci� - b�d� p�aci�, ale te� b�d� wymaga�!
- Jezu, do swojego syna: panie! - siekn�a Grzybowa, oczy wytrzeszczywszy nierozumne. - O, do cego na �wiecie dochodzi...
- Takiej ha�by doceka�... takiej ha�by... - westchn�� Grzyb i ni st�d, ni zow�d zachlipa�. R�k�, t� sam� r�k�, kt�ra trzy miesi�ce temu cisn�a kamie� w bratowe oko, t� r�k� teraz oto �zy wyciera!
- Strasny! - rozchlipa�a si� kobieta. - Bara-bas!
- Barabas... - zgodzi� si� z ni� stary. - Ale trudno, niechaj ostaje... Co maj o na nim cudze zarabia�...
Zacisn��em z�by, aby st�umi� ckliwe uczucie �alu, przezwyci�y� niepotrzebny skurcz gard�a. Je�li mam co� tu zdzia�a�, nie uton�� w mi�dzys�siedzkich wa�niach, rodzinnej mafijno�ci, obyczajowych ceregielach, musz� by� twardy, nieust�pliwy.
- No to do�� tej kultury ludowej, pani Grzybowa! - zadecydowa�em nie zwlekaj�c ni minuty. - Oczy�cimy pok�j z rupieci!
I raz, dwa, mimo jej sprzeciw�w, pozdejmowa�em
17
z p�ek figurki, ze �cian obrazy - kaza�em je wynie�� z izby. Tak samo zlikwidowa�em, ku jej rozpaczy, duszny zielnik. Poleci�em rozmontowa� ��kow� piramid�, precz wynie�� ja�ki i pierzyny... Grzybowa, pochlipuj�c, wynosi�a graty na strych i do komory. Grzyb poszed� na gumno...
Przyjmuj�c mnie na stancj�, Grzybowie nie robili bynajmniej z�ego interesu: kilkaset z�otych miesi�cznie spada�o im oto jak z nieba. A nie jest to suma bagatelna w tutejszej biednej okolicy. Bo i z czego �yj� tu ludzie, na tej wydmie w�r�d mokrych las�w, z dala od �wiata? Z lasu i z rzeki, grzybami, jagodami, rybami. Co czwartek nios� przez b�ota na targ w powiatowym miasteczku mizerne p�ody swojego zbieractwa. A przecie� zanie�� nie znaczy jeszcze sprzeda�. Sk�d wi�c maj� bra� grosiwo na naft�, zapa�ki, s�l, cukier, na gwo�dzie, lemiesze, na podatki wreszcie? Od ust odejmuj�, byleby pud �yta czy worek kartofli sprzeda� na jarmarku. O, nierzadko, gdy przedn�wek przycisn��, nalewk� z szyszek, barszczem szczawiowym, mama�yg� z komosy �ywi� si� musieli, chlebem z kory d�bowej, korzonkami le�nymi. Jeszcze najlepiej temu si� uda�o, kogo drzewo za m�odu skutecznie przygniot�o, kogo woda lito�ciwa wci�gn�a w swe wiry bezpowrotnie. Kogo zwierz jaki grubszy, mimowolny altruista, zjad� lub chocia� rozszarpa�.
Grzybowa wynosi�a rupiecie, ja tymczasem przynios�em z kajaka plecak i walizk�. Rozpakowa�em. Ksi��ki i przybory pi�miennicze po�o�y�em na stole. Na p�eczce po Matce Boskiej umie�ci�em przybory toaletowe, na gwo�dziu po Sercu Jezusowym zawiesi�em portret M�drca - kt�rego silna wola i zaan-
18
ga�owanie spo�eczne by�y i b�d� mi zawsze szczytnym wzorem, na haczyku po makatce - lusterko. A na parapecie stan�� budzik.
Pod oknem gromadzili si� powoli gapie - dzieci, par� bab i kawalerka. Pogadywali, wypytywali chmurnego Grzyba, komentowali. Ch�opcy niby to mnie bojkotowali - niby stali z dala, ot, tak sobie - a przecie� obserwowali zawistnie, jak nios�em walizk�, wios�o... Wiem, woleliby, �ebym spu�ci� z tonu, uleg�, za�ama� si� - przeszed� na komityw�... No bo czy to kiedy� nie �azi�o si� razem po drzewach, nie gra�o w chowanego, kr�c�, g�si do domu? O, na pewno wygodniej by im by�o �ci�gn�� mnie w d�, zdegradowa� - ni� podci�ga� si� do mego poziomu. P�ludzie, p�nied�wiedzie... �uszczyli s�oneczniki, pogaduj�c co� pospolitego: W�odek, Nasiadko, Cybulko, Pogorzelak, obydwa �ucyki, Gr�bo� - tacy sami jak dziesi��, pi�tna�cie lat temu, nieskomplikowani, z rozdziawionymi na �wiat g�bami, bez najmniejszej refleksji nad dialektyk� przyrody, sensem bytu! - Wybi� si�! Nie poznaje! - poszeptywali mi�dzy sob�. - Mafistra r�nie!
�uszczyli pestki i spluwali, kto dalej.
O kolacji przypomnia�em kobiecie - po d�ugiej mozolnej podr�y je�� mi si� chcia�o...
I o zmierzchu, gdy sko�czy�em porz�dki, Grzybicha wnios�a i postawi�a na stole jedn� mich� z paruj�cymi ziemniakami, drug� z jakim� bia�ym wodnistym p�ynem, oproszonym szczypiorkiem. �y�ka wielka, drewniana w nim tkwi�a. Zaczerpn��em, spr�bowa�em - ni jedno, ni drugie nie nadawa�o si� do jedzenia.
19
- Dlaczego te ziemniaki nawet nie okraszone! _ zawo�a�em, odk�adaj�c �y�k�.
- To� pi�tek dzisiaj!
- A co mnie obchodz� wasze pi�tki!
- Jak to? - obruszy�a si� kobieta. - W pi�tek Pana Jezusa ukrzy�owali...
Wyj��em z walizki podr�cznik kulinarny.
- P�ac� i wymagam, pani Grzybowa! Oto ksi��ka kucharska, i prosz� mi gotowa� czysto, smacznie i z mi�sem. Nie ja wam Pana Jezusa ukrzy�owa�em!
Grzybicha zajrza�a w kartki z szacunkiem, jakby ksi��k� do nabo�e�stwa przegl�da�a. Grzyb lamp� wni�s�, wykr�ci� knot - nieco poja�nia�o w mrocznej izbie... Spojrza�em na niego, na ni� - dreszcz jaki� przeskoczy� mi po plecach... Rety, dok�d ja przyjecha�em!
- A gdzie si� u was chodzi ? - spyta�em, wstaj�c od sto�u, g�odny i z�y.
- A to niby... pan... mafister nie pami�ta? - mrukn�� wrogo wie�niak.
Chudy, przygarbiony, w postrz�pionych portkach, brudnej koszuli przypomina� stare wylinia�e ptaszysko, wys�u�onego stracha polnego. Kobiecina, omotana chustk� po oczy, w sp�dnicy d�ugiej, �achmaniastej... Lampa... Ko�lawe zydle... Gliniana pod�oga... St�umi�em w sobie westchnienie, wyszed�em na dw�r.
Zmierzcha�o... Wie� szykowa�a si� do nocy: porykiwa�y na gumnach krowy, szczeka�y psy, pokrzykiwa�y dzieci, ale coraz senniej, ciszej... Min��em domostwo stryja B�a�eja, ostatnie we wsi, przede mn� biela�a
20
wynios�a wydma. U jej podn�a kosmaci�y si� wzd�u� rzeki cherlawe sosenki. Z mieszanymi uczuciami skry�em si� w krzakach, przykucn��em i w tych - niegodnych cywilizowanego cz�owieka okoliczno�ciach - popatrywa�em w niebo, na ostatnie, kiczowate dekoracje gasn�cego zachodu. Natura po raz niezliczony powtarza�a sw�j spektakl, skompromitowany zreszt� przez poet�w i malarzy, owych pi�knoduch�w, co to malowali niebie�ciuchne ocz�ta, bajecznie kolorowe koszuliny - a krzywicznych n�g nie dostrzegali... Jurno�� i krzep� wiejskich dziewuch i kawalerczak�w Opiewali - ale na suchoty, tyfus i dyfteryt dziesi�tkuj�ce wiejsk� m�odzie�, na �ylaki, p�askostopie i wady kr�gos�upa oczy przymykali.
Wyszed�szy z krzak�w stan��em nad wod�. Piach matowy, zwil�ony ros�, zlewa� si� z mrokiem. Stary pie� czernia� jak �eb wydobywaj�cego si� spod ziemi zwierza. Usiad�em na chwil� - poduma�, a przy okazji organizm dotleni�, do snu przygotowa�. U st�p moich rzeka toczy�a swe wody z ledwo dos�yszalnym szeptem. Ech, a rzeki? Ilu� to artyst�w muzykowa�o, rymowa�o, malowa�o ich pi�kno, a czy kt�ry wspomina z raz o ofiarach strug i ruczaj�w? O topielcach wiejskich? O owcach, krowach, o chatach zrabowanych przez rozpasane strumienie? O zalanych polach?...
Ga��� bezlistna, stercz�ca, okr�caj�c si� z wolna, sun�a z nurtem. Pod k�p� chlapn�a g�o�no ryba. A mo�e �aba... Z lewej co� plusn�o - plusk miarowy narasta�, przybli�a� si�, jakby p�yn�o co� �ywego, i to niema�ego. Jako� zabiela�y nad wod� ramiona, sk�ra �ywo kontrastowa�a z szarzyzn� wody i mroku. Kto� p�yn��, prawdopodobnie cz�owiek. A komu� to chcia�o
21
si� moczy� noc� w wodzie nie za ciep�ej, jesienniej�cej? Osoba podp�yn�wszy do p�ycizny stan�a na nogi... wy�ymaj�c w�osy brodzi�a ku brzegowi. Bez ubrania, naga. Nie, nie by�a to osoba p�ci m�skiej - wprost przeciwnie: cho� zmierzch narasta�, wida� by�o cechy p�ciowe charakterystyczne dla kobiety, i to niestarej. Nieznajoma si�gn�a po le��c� na brzegu sukienk� i wdziewa�a j� przez g�ow�, prychaj�c z zimna.
- A co ty dzisiaj taki niegadatliwy, a? - zagadn�a, rozczesuj�c w�osy. - Nie ob�apies, nie powalis...
Milcza�em zaskoczony. Najwidoczniej bra�a mnie za kogo� innego.
- Nu, Stach! - obruszy�a si�. - Co nie gadas do mnie!
Tupn�a nog� rozz�oszczona, a� jej wielkie piersi zako�ysa�y si� pod sukienk� prymitywnie.
Trzeba by�o zareagowa�.
- Czy to pani, pani Malwino? - zagadn��em.
- O Jezu! - krzykn�a przestraszona. I, pokonuj�c strach, nachyli�a si� nade mn�: - Ach, to ty, Maniu�... - ustali�a mimo mroku i odetchn�a z ulg�.
- Ledwo pani� poznaj�... - wyb�ka�em, nieco zak�opotany, nie by�em przecie� tym, na kogo czeka�a. - Bardzo si� pani rozwin�a... Fizycznie.
- "Pani", "pani"! Co� ty tak spania� przez te sko�y! W wiosce gadajo, ze mafistra udajes...
Sta�a przede mn� wzi�wszy si� pod boki, bezwiednie eksponuj�c swoje atuty p�ciowe.
- Nie udaj� - odrzek�em spokojnie.
- Nie udajes? E tam, udajes, udajes... Jakby ty by� mafister, to ho ho... M�j Stach nieucony, cyta�
22
nie umie, ale jak me chyci, od razu gor�co si� robi!
- Mog� okry� marynark�.
- Yy tam, marynarka... O, idzie, Stach, Stasiulek m�j jedyny.
Jako� us�ysza�em kroki i z�owieszcze posapywanie:
osobnik ros�y, w�ski w pasie, szeroki w barach zaczernia� na tle nieba. Wsta�em, by zostawi� kochank�w samych. Niestety: z�apano mnie za orzydle.
- A, to ty, hadzie! - warkn�� osi�ek trzymaj�c mnie za klapy. Wyprostowan� r�k� jak dyszlem zacz�� popycha� ku rzece. - Okulary, co ? Atramenty ? Ksi��ki? I jesce dziewcyny mojej si� zachcia�o tobie, ancychry�cie!
- Ale�, kolego... - usi�owa�em perswadowa�, daremnie! W osi�ku ozwa� si� kompleks analfabety, nie m�g� znie�� Stach, poczciwy Stach, tego, �e jego r�wie�nik, awansowawszy z ch�opstwa do inteligencji, przyjecha� do wsi z cenzusem wy�szej uczelni i b�dzie nauczycielem, podczas gdy on pozosta� nadal wie�niakiem - i to wie�niakiem barbarzy�c�! Tak, barbarzy�c�, gdy� �ciskaj�c mi obur�cz szyj�, po barbarzy�sku dusi� zacz��. Zastanawia�em si�, charcz�c, czy 2 kompleksem analfabety nie sprz�g�a si� w nim prostacka samcza zazdro�� o kobiet�. A Malwina, niestety, podjudza�a w nim besti�.
- O ziem go! - wo�a�a. - Jak lgn�ca! Abo z�am r�k�, jak Antkowi! Wrzu� do wody, jak Zdzicha!
- Nie! - odpar� oprawca. - Ja go, cha cha cha, uduse, cha cha cha, jak hada!
I rzeczywi�cie, wzmocni� uchwyt, utrudniaj�c mi oddychanie, oczy zacz�y mi wychodzi� z orbit, co go wielce bawi�o.
23
- Cha cha cha! - �mia� si�. - Chod�, Malwina, zobac no, jak jemu ga�y wysadzi�o!
- Udu�! - sugerowa�a m�oda barbarzynka. - Wrzucim do wody, sp�ynie i koniec!
- Nu pewnie! - cieszy� si� zwierz�cy jej kochanek. - Zgnije i b�dzie spok�j, a po chorob� nam ta jego sko�a!
I spot�gowa� ucisk gard�a, odcinaj�c mi ca�kowicie dop�yw tlenu do organizmu, co by�o tym straszniejsze, �e nie mog�em przem�wi� ni do jego serca, ni do rozumu. - P-p-pu��! - j�kn��em, ale c�, gard�o wyda�o jaki� charkot nieartyku�owany, tchawica nie funkcjonowa�a. Ostatkiem si� �cisn��em wra�� �ap�, wykr�ci�em, szarpn��em si�, odskoczy�em.
- Ho ho, jaki �warny! - zdziwi� si� prze�ladowca. I znowu ruszy� na mnie ze swoimi �apami.
Cofn��em si�. Ale ju�, chichocz�c, Malwina zast�pi�a mi drog�: nap�dzali mnie ku rzece. Nie by�o wyboru, nale�a�o uchodzi�. Skoczy�em, odtr�ci�em barbarzynk� i niezw�ocznie run��em w ciemno��... Szyderczy �miech p�dzi� za mn�, para dzikus�w cieszy�a si� moj� kl�sk�. Odbieg�szy, stan��em pod Grzybow� chat� zdyszany.
Ksi�yc wzeszed�, wie� si� u�pi�a. Jaki� ptak nawo�ywa� pod borem. A od wydmy sun�y szepty, jurne chichoty... tak, to barbarzy�cy oddawali si� prymitywnym pieszczotom. Tak�e w trawie co� popiskiwa�o, chrz�ci�o zmys�owo - p�azy jakie�, gady, a mo�e chrz�szcze. Bezrozumna natura dawa�a upust chuciom. Spojrza�em po chatach, po ciemnych oknach... O ile znam �ycie, tak samo zabawiali si� w tych ciemnych izbach ich dwuno�ni mieszka�cy. Tylko moje okienko
24
tli�o si� w ciemno�ciach ��tym prostok�cikiem... No, pora spa�, si� nabra� do dzia�a� jutrzejszych. Po omacku sforsowa�em sie�. Izba kuchenna... W k�tku Grzyb i Grzybicha mamrotali na kl�czkach pacierze, klepali ojczenasze i zdrowa�ki do obraz�w. Bo�e, oboj�tny, nie istniej�cy Bo�e, gdzie� ja trafi�em! Ile do odrobienia! Czy podo�am... Zdmuchn�wszy lamp� po�o�y�em si� do ��ka. Przez p�otwarte okno wion�y ��kowe zapachy, nap�ywa�o s�ynne z rze�ko�ci wioskowe powietrze. Gwizda�y os�awione s�owiki czy co� w tym rodzaju. D�ugo le�a�em z otwartymi oczyma, sen nie przychodzi� do sko�atanej mej g�owy. A gdy zasn��em, �nili mi si� junacy na trasie W-Z, tr�jki murarskie... Ach, pi�knie by�o, rewolucyjnie.
Zadzwoni� budzik... odemkn�wszy oczy, ze smutkiem stwierdzi�em, �e jestem sam, w wiejskiej chacie... Przez ga��zie i okno w�lizgiwa�y si� do izby strome promienie - dzie� zacz�� si� ju� na dobre. Zegar wskazywa� si�dm�.
Wsta�em, po�cieli�em ��ko i, po kr�tkiej zaprawie gimnastycznej (nie ma co, si�a fizyczna - brutalna si�a fizyczna - przyda mi si� nieraz w tutejszych warunkach), rozgrzawszy mi�nie, zbiegiem z myd�em i r�cznikiem do rzeki... Najpierw przep�yn��em krau-lem pod pr�d (!) z pi��dziesi�t metr�w. Umy�em si�... Rze�ki, mocny, odwa�ny, mlekiem i chlebem si� posiliwszy, za pi�� �sma stawi�em si� w szkole.
Szko�a znajdowa�a si� niedaleko, po s�siedzku:
w so�tysowej chacie. W niedu�ej niskiej izbie sta�o z dziesi�� �awek pozbijanych z grubych desek. Tablica
2 - Awans 25
w k�cie, czer� utraciwszy od �cierek i kredy, szarza�a �a�o�nie. So�tysicha zamiata�a pod�og�, so�tys z p�kiem gwo�dzi w jednym r�ku, z m�otkiem w drugim pr�bowa� wzmocni� rozchwierutane �awki. Kwadrans po �smej przysz�y pierwsze dzieci.
- Dzie� dobry! - powiedzia�y, przygl�daj�c mi si� l�kliwie. Troje ich by�o.
- Dzie� dobry! - przywita�em je przyja�nie. - Prosz�, siadajcie! Jak si� nazywacie?
- Zofia Grzyb�wna c. Jana - przedstawi�a si� rezolutnie dziewczynka.
- Kazimierz Grzyb s. �ukasa - przedstawi� si� maluch z �ysinka na ciemieniu.
- Kazimierz Grzyb s. Jakuba - przedstawi� si� zuch z dyndaj�cym uchem.
- Hm... A od czego, Kaziu, masz takie ucho? - zaciekawi�em si�.
- Od polskiego...
- A ta �ysinka, Kaziu?
- Od historii...
- A wasza pani gdzie wyjecha�a ?
- Utopi�a si�! - zawo�a�y rado�nie.
Z niezwyk�� w ich wieku dojrza�o�ci� obserwowa�y moje r�ce za�o�one na piersi - zgadywa�y zapewne, czy mocno bij� w �ap� i czy lubi� kr�ci� ucho.
Powoli �awki zape�ni�y si�. - Czy ju� wszyscy? - spyta�em, przegl�daj�c dziennik.
- B�azejak�w jesce ni ma - powiedzia�a Zosia. Mazurzy�a, jak wszyscy w tej wsi.
B�a�ejaki - czyli synowie B�a�eja, mojego stryja. A wi�c moi stryjeczni bracia! Ciekaw by�em, jak wygl�daj�.
26
Zadudni�o pod oknem i zaraz pojawili si� w progu. Ma�e by�y to ch�opi�ta, chude, oskubane no�ycami niczym jagni�tka, wszystkie z rzadkimi z�bami i czego� wystraszone. Pi�cioro. Za to sz�sty, ostatni, z p� metra g�rowa� nad bra�mi. W czapce by� i ojcowych butach z cholewkami.
- Ty w kt�rej klasie ? - spyta�em.
- W cwartej.
- Kt�ry rok?
- S�sty! - odpar� z dum�.
- A uszy? - zdziwi�em si�. - Ca�e?
- Niechby spr�bowa�a! - prychn�l i splun�� przez otwarte okno het, na �rodek gumna.
Najmniejsze z B�a�ej�t trzyma�o w r�kach skrzypeczk� z gonta, tkliwie jak go��bia tuli�o j� do swego serduszka.
- Jak ci na imi�? - spyta�em. Zamiast odpowiedzie�, ch�opczyk oczy pi�stk� wstydliwie zas�oni�.
- Nu gadaj, jak ci� pytaj o! - hukn�� najstarszy malucha w kark. - M�w: Janko!
- A przezwisko Muzykant! - dorzuci�a Zosia. Spowa�nia�em, pomrocznia�a mi dusza znowu. Rety! Ze sto lat do odrobienia,
Poprosi�em ch�opca, by zagra�, lecz Jasio oczy wlepi� w ziemi� i skamienia�. - Zagraj�e co, Jasiu - zach�ci�em, g�aszcz�c zje�one w�osi�ta. Ale odwr�ci� si� do mnie bokiem i, niespodziewanie, zatka�... mo�e dobroci� wzruszony? Kto wie, czy moja d�o� na jego w�osach nie by�a pierwszym promykiem serdeczno�ci w tutejszej surowej, zimnej okolicy.
27
- On si� wstydzi! - zawo�a�y dzieci. - On wstydliwy!
- Zagraj �e, Jasiu - poprosi�em ch�opca. - Je�li �adnie zagrasz, to przywioz� ci z miasta prawdziwe skrzypce...
- Graj, durniu! - znowu hukn�� go ku�akiem najstarszy. - S�ysys? Darmo skrzypce dostanies!
I Jasio zagra�. Otar� �zy pi�stk�, przycisn�� brod� deseczk�, smykiem krzywym po drucie przejecha� - zakwili�a skrzypeczka! Jak wilga, jak gil, jak s�owik! No bo kog� mia� tu Jasio na�ladowa�, od kogo uczy� si� pi�knej sztuki muzykowania, je�li nie od nich - le�nych grajk�w i meloman�w.
- B�dziesz mia�, Jasiu, prawdziwe skrzypce! - oznajmi�em z moc�, wzruszony. - Nie pozwol�, aby taki talent si� zmarnowa�! B�dziesz si� uczy� w szkole muzycznej!
Ch�opi� patrzy�o we mnie niebie�ciuchnymi oczyma, pod �zami �wita� w nich ufny u�miech...
Klasn��em w r�ce.
- A teraz, drogie dzieci, p�jdziemy na wycieczk�! - zawo�a�em gromko. - Na wycieczk�!
Ale, o dziwo, nie us�ysza�em spodziewanego gwaru, okrzyk�w rado�ci. Dziewczynki, ch�opcy siedzieli w �awkach, nachmurzeni, niech�tni.
- No, idziemy! - powt�rzy�em wezwanie.
- Kiedy my nie chcemy na wyciecke - mrukn�� Kazio 2 naderwanym uchem.
- Znowu b�dzie o tej poezji! - zabasowa� najstarszy B�a�ejak, Pietrek mu by�o.
- Jakiej poezji? - zdziwi�em si�. - Czego wy si� boicie?
28
- A bo tamta pani to nic, tylko wodzi�a nas i wodzi�a na kurhan ucy� tej poezji.
- Przepytywa�a i przepytywa�a!
- Dw�jki stawia�a!
- Bi�a w �ap�!
- Usy kr�ci�a za te poezje!
- Kaza�a patrze� z g�rki na rzek� i pyta�a, co robi rzeka - wyja�ni� ponuro Pietrek. - Jak si� powiedzia�o, �e p�ynie, to stawia�a dw�je albo kr�ci�a ucho. A jak si� powiedzia�o, �e "wije si�", stawia�a tr�jk�. A kto powiedzia� "wije si� jak wst�zecka", dostawa� cw�rke.
- A ja m�wi�am "wije si� jak b��kitna wst�zecka" i dostawa�am pi�tki! - pochwali�a si� Zosia. - I wiem, co robi ��ka, co las, co s�onecko, co wiater, co ptaki, co ryby... Ojej! Prose pana, oni mnie scy-pio! - poskar�y�a si�.
Zaciekawi�y mnie praktyki mej poprzedniczki i owoce jej nauczania.
- A co, Zosiu, robi ��ka? - spyta�em.
- Le�y w dole jak barwny kobierzec! - odpada bez namys�u.
- A las?
- Cicho semrze swoj� pie�� przedwiecn�!
- Oho! A s�o�ce?
- Wisi na niebie jak z�oty dukacik!
- Yy, co� pl�ces! - wtr�ci� si� Pietrek. - S�o�ce cese swe jedwabiste w�osy na ga��ziach drzew!
- G�upi�! - oburzy�a si� Zosia. - Swe jedwabiste w�osy na ga��ziach drzew cese wiater! Wiater to figlarne dzieci� s�o�ca, chmur i nieba! Figlarne, pami�tam dobrze!
29
- A wcale nie! - zaprotestowa� Pietrek. - To chmury, chmury so figlarne!
Uciszy�em powa�nionych i spyta�em, co jeszcze m�wi�a im pani o poezji.
- Ze poezja upi�ksa �wiat!
- Ze bez poezji �y� nie warto!
- Ze kulturalny c�owiek musi umie� co najmniej sto por�wna�!
- Sto? - zainteresowa�em si�. - A ile nauczy�a?
- Pindziesiont siedym!
- I zaraz utopi�a si�!
- Bo ona lubi�a wyp�ywa� ��dko i rozmy�la� o poezji!
- I raz ��dka przewr�ci�a si�!
- Na g��bi!
- I ona wpad�a!
- Jak kamie� w wod�! - zako�czy� Pietrek celnym por�wnaniem.
- I jesce cepia�a si�... - zacz�� Kazio - cepia�a si�, ze m�wimy sko�a, a nie szko�a... Na dzi�ki kaza�a gada� ul�ga�ki...
- Ul�ga�ki, cha cha cha! - rozbawi�o Pietrka. Ale nie zd��y�em poinformowa� dzieci, jakie jest moje stanowisko w tej kwestii, bo za oknem rozleg�y si� krzyki.
- Odyd�, z�odzieju! - krzycza�a kobieta. - Odyd�, to nase!
- Won, bandyto! - do��czy� si� g�os m�ski, piskliwy. Pietrek zerwa� si� z �awki.
- Musc lecie�! - rzek�. - Znowu bedo si� bili!
- Kto?
30
- A tatko z Maciejami! Lec�!
- Ani mi si� wa�! Siadaj!
- Ale ja muse... Zwolnijcie... Pomog� i zara przylec�...
- Sied�! Nie b�dziesz bi� si� o miedz�, do�� si�
starzy o ni� nawojowali! - obsadzi�em wyrostka.
Tymczasem krzyki nabra�y temperamentu i rozmachu.
Wyjrza�em przez okno.
A jak�e, stali ju� naprzeciwko siebie, z gotowymi do b�jki r�kami: stryj B�a�ej cep trzyma�, B�a�eicha, baba wielka i �ylasta, dr�g dzier�y�a w swoich �apskach. Rodzice uzbrojeni byli skromniej: Maciej siekierk� mia� w prawicy, matka wid�y. Tylko sporna grusza tkwi�a mi�dzy nimi oboj�tnie. Ponad ni� chmara wr�bli, sp�oszonych krzykami z ga��zi, zatacza�a z furkotem wielkie ko�a.
- Moje gruski! Moja grusa! - oznajmi� Grzyb Maciej dobitnie.
- Co? - nad�� si� Grzyb B�a�ej. - Twoja? Kiedy moje o, pot�d! - I pi�t� zakre�li�, pok�d jego.
Maciej omin�� go i zakre�li� pi�t� krech� po B�a�ejowej stronie gruszy.
- O, pot�d moje! I grusa moja! To ja jo posadzi�! Pami�tam dobrze, ja!
- Ty? Ja! - zaperzy� si� B�a�ej. - Pami�tam dobrze: w niedziele posadzi�, jak wiecorem na dw�r wysed!
- Wiecorem? H�, to ja pierwsy. Ja rano!
- Jak ty mog posadzi�, jak ty gruskow nie jad, bo ciebie od gruskow wzdyma�o!
31
- A cy ja mowie, ze nie wzdyma�o? - na to Maciej. - Wzdyma�o! Wzd�o - i posadzi�!
B�a�ej si�gn�� po gruszk�, zerwa�, rzuci� Maciejowi pod nogi.
- Mas! Jak de wzdyma, to se zjedz i posad�! A od tej grusy wara, bo ona moja! - o�wiadczy�, cep wznosz�c do g�ry.
- Moja! - wrzasn�� Maciej i wzni�s� prawic� z siekierk�.
B�a�ej kropn�� cepem, Maciej j�kn��, kropn�� siekierk� - chybi� - sczepili si� - baby te� si� scze-pi�y. Rozjuszeni, krzycz�c, charcz�c, piach odpluwaj�c, tarzali si� pod grusz�, wzbijaj�c tumany kurzu. Ludzie si� zbiegli, aby ogl�da� widowisko, dzieci cisn�y si� do okna, �eby oczy walk� napa��... Okropno��... So�tys nadszed�. Stan�� pod moim oknem, chcia�o mu si� pogwarzy�.
- Oho! - rzek� do mnie. - Dzisiaj co� rano zacynajo... No, no, ciekawe kto dzisiaj kogo.
Wygl�da�o jednak na to, �e B�a�ejowie. B�a�eicha powali�a Macieich�, siedz�c na niej okrakiem, bi�a ku�akami z g�ry, jakby ciasto miesi�a.
- Ot, robotna baba! - podziwia� so�tys. - Taka baba w gospodarstwie to jak para koni. Yy, wi�cej: para koni i bycek... Oho, i krowa do tego...
B�a�ej za� Macieja powali� - sta� nad nim w rozkroku i wali� cepem z g�ry r�wno, rzetelnie, z ch�opsk� obrz�dowo�ci�.
- Ho ho, obydwoje robotne! - komentowa� so�tys z uznaniem, skr�ta kurz�c. - Ale, panie mafis-ter, tam ju� matula dochodzo...
- Dochodzo... - zgodzi�em si� ze smutkiem.
32
- I tatko tak samo nie rucha si�!
- Nie...
- Nu to jako�! - oburzy� si�. - Pan mafister
niechaj co� robi!
- Co?
- A chyci� ko�ek! O, tera okazja: a zajecha� bab�
w potylice!
- Ja? Ko�kiem?
- Nu to chocia� ich rozcepi�... rozdzieli�!
- A ma�o to maj� okazji, by przerwanego sporu doko�czy�? - odpar�em. - I to jeszcze straszniejszymi narz�dziami...
Zaduma�em si� g��boko nad tym wszystkim: nad z�o�ono�ci� stosunk�w mi�dzyludzkich, zawi�o�ci� mechanizm�w spo�ecznych.
- Maciej jakby nie�ywy... - zastanawia� si� so�tys. - Macieicha ca�kiem ucich�a...
- Tak, so�tysie... - westchn��em. - Jest tylko jedno realne rozwi�zanie tego wszystkiego: zmieni� warunki ekonomiczno-spo�eczne.
- Warunki? Ykonomicne?
- Zmieni� na takie... - powiedzia�em, patrz�c daleko w przysz�o�� - w kt�rych miedze stan� si�
prze�ytkiem bez znaczenia.
- Jezu, zeb jakiego niescyn�cia z tego nie by�o! - zaniepokoi� si� so�tys.
Przeprosi�em, �e musz� kontynuowa� lekcj� i, zamkn�wszy okno, aby krzyki, j�ki, charkoty nie przeszkadza�y, kaza�em dzieciom zaj�� miejsca w �awkach.
- Drogie dzieci! - zagai�em. - Nie, ja nie b�d� wam gaworzy� o poezji. Dzi� dowiecie si�, dzieci, co to post�p, co zacofanie... Ot� cz�owiek zacofany,
33
drogie d2ieci, to taki, co �yje po dawnemu: w zabobonach, w nieludzkiej ci�kiej pracy, w brudzie i g�odzie! A teraz p�jdziemy na wycieczk�: patrzcie, rozgl�dajcie si� i meldujcie, co zobaczycie zacofanego.
Parami poszli�my droga wzd�u� rzeki, z pocz�tku spiesznie, aby jak najpr�dzej oddali� si� od wulgarnych odg�os�w k��tni. Min�li�my kilka dom�w i podw�rek - wsz�dzie poniewiera�y si� jakie� p�zgni�e beczki, cebrzyki, wiadra... P�oty rozsycha�y si�, rozpada�y, kury i prosi�ta wygrzewa�y si� w piasku, mi�dzy nimi raczkowa�y niemowl�ta. To tu, to tam dr�gi wspiera�y chlewik... Stercza�y krokwie z zapadni�tego dachu. Wala�a si� wsz�dzie rozw��czona s�oma, patyki, szmaty. Dla kogo� zorientowanego w problemie wystarczy�oby tu materia�u nie na jedno, ale na sto wypracowa� o zacofaniu. Moi uczniowie jednak�e zetkn�li si� z t� problematyka po raz pierwszy, nie mieli wprawy. Rozgl�dali si� uwa�nie, ale bez skutku.
Pierwsza przejrza�a na oczy Zosia.
- O, zacofane! - zawo�a�a, wskazuj�c stadko dzieci taplaj�cych si� z kaczkami w ka�u�y; jedne i drugie nogi mia�y pa��kowate, krzywiczne, tak �e trudno
by�o nie uzbrojonym okiem odr�ni�, co dziecko, co kaczka.
- Brawo, Zosiu, zacofane! - pochwali�em zdoln� uczennic�, dopinguj�c pozosta�e dzieci do my�lenia. - Co jeszcze widzicie zacofanego ?
- Ja zacofany! - pochwali� si� Piotrek.
- O! A dlaczego?
- �yje w brudzie i g�odzie! - oznajmi�. - Ja jesce nigdy nie najad si� do syta!
34
- I ja! I ja zacofany! I my tyz zacofane! - zapiszcza�y dzieci, mazurz�c, przeci�gaj�c, ca�kiem zapomniawszy nauk swej nauczycielki.
- Je�� nam ma�o dajo !
- Z postem!
- Wiecnie zur i zur!
- Abo kartofli!
- Mi�so tylko na Wielkanoc!
- A ja ju� taki strasnie zacofany - przekrzycza� je basem Piotrek - ze takiego parsucka jak ten, o... - wskaza� wieprzka czochraj�cego si� o p�ot -zjad�by takiego na raz!
- A ja - ca�e �winie! - westchn�� Kazio s. �ukasza.
- Ja - barana... - rozmarzy� si� Kazio s. Jakuba.
Klasn��em w r�ce.
- O w�a�nie, dzieci, widz�, �e zrozumia�y�cie, co to zacofanie - pochwali�em. - A teraz powiem wam o post�pie... Cz�owiek post�powy, drogie dzieci, to taki, co �yje m�drze. Nie haruje tak jak zacofany. Jest czysto ubrany. �yje wygodnie, nowocze�nie... l co: chcia�yby�cie by� zacofane czy post�powe?
- A co j�dzo post�powe? - zabasowa� Piotrek.
- Co jedz� post�powi? - Postanowi�em ku� �elazo, p�ki gor�ce. - Post�powi jedz� marmolad�, cukier, mi�so, jajecznic�, kie�bas�, pij� oran�ad�, fruktowity, soki.
- A �mietan�?
- I �mietan�!
- A kwas?
- I kwas!
85
- I marmulade?
- I marmolad�!
- I s�onin� jedzo?
- I s�onin�!
- Do syta?
- Do syta...
- Dobra, chce by� post�powy! - o�wiadczy� grzmi�co Pietrek.
- I my! I my! - popar�y go ch�rem dzieci.
- W takim razie spr�bujcie pokaza� mi co� post�powego - zaproponowa�em, ale natychmiast zda�em sobie spraw� z absurdalno�ci mego pomys�u. No bo c� post�powego mog�y znale�� w tym mateczniku zacofania ?
- Pan post�powy! - rzek�a przymilnie Zosia. Zrobi�o mi si� nader przyjemnie... No bo w rzeczy samej, prawd� powiedzia�a. Ale nie na dogadzaniu w�asnej pr�no�ci mi zale�a�o.
- Dlaczego post�powy? - sprawdzi�em.
- A bo pan taki cy�ciutki - wyja�ni�a. - I w pantoflach.
- O, post�powy! - zawo�a� nieoczekiwanie Kazio z naderwanym uchem, wskazuj�c m�czyzn� le��cego w ch�odku pod grusz�. Grube ch�opisko rozwaliwszy nogi spa�o z r�kami pod g�ow�, chrapi�c dono�nie i przez sen prychaj�c na muchy �a��ce po oczach i nosie. Zatrzymali�my si�.
- Dlaczego post�powy ? - spyta�em Kazia. Ch�opczyk, gestykuluj�c zaci�ni�tymi pi�stkami, wygra�aj�c, obja�ni�, �e tatko jest post�powy, bo je i je, wszystk� �mietan� wypija, mleko wypija, jajka wypija, mi�so wyjada, s�onin� wyjada! Rozpami�tuj�c sw� niedol�,
S6
biedne dziecko kopn�o rodzica w nog�. Otworzy� oczy - zamruga� i usiad�, nieco przestraszony.
- A... - przytomnia�. - To pan ucyciel... Dzie� dobry...
- Dzie� dobry - odpar�em. - Taka pogoda, a pan nie w polu ?
- Yy... - skrzywi� si�, wyd�ubuj�c jedzenie 2 z�b�w. - Baba robi... H�, tego... - mamrota�, pokonuj�c ziewanie. Wtem jednym okiem spojrza� w s�o�ce i, rozejrzawszy si� po dzieciach, spyta�:
- A nie m�g�by pan ucyciel mojego Kaziucka pu�ci�? Krowa rycy w ob�rce nie pasiona... Kaziuk, lataj po krow�!
Zaoponowa�em zdecydowanie.
- Krowa krow�, szko�a szko��, panie Grzyb. Idziemy, dzieci...
Wie� si� sko�czy�a, droga przemieni�a si� w w�sk� �cie�ynk�, kt�ra, klucz�c w�r�d traw, gin�a nie opodal w lesie. Dzieci, jakie� zal�knione, zwolni�y kroku, wreszcie przystan�y - ba�y si� i�� dalej.
- Horpyna... - szepn�� Pietrek. Nawet on, ch�opak jak tur mocny, ze strachem spogl�da� w krzaki.
- To co, �e Horpyna! - U�miechn��em si� lekcewa��co. - Boicie si� tej starej, zacofanej kobiety? Rozszepta�y si� strachliwie:
- Ale ona grad sprowadza!
- Ropuch!!
- Krowom mleko odbiera!
- Ona wsytko mo�e... - przestrzeg� Pietrek. - Z nio lepiej nie zacyna�, bo urok rzuci.
Za�mia�em si� i r�k� da�em znak do marszu, sam id�c na czele. Zatrzymali�my si� na skraju boru.
37
Przez ga��zie prze�witywa�y �ciany i strzecha starej chatynki. Wielka korona s�dziwego d�bu, pami�taj�cego zapewne poga�skie czasy, przykrywa�a chatk� jak zielona czapa. W�r�d konar�w biela�o okienko, m�tne jak oko �lepca. Pod okapem suszy�y si� na ko�kach p�ki zi�, na pewno odurzaj�cych, obok na sznurach grzyby, niechybnie truj�ce... Przed progiem nied�wied� r�ba� drewka, roz�upywa� siekierk� bierwiona zamaszy�cie, wprawnie, pomrukuj�c przy tym co� melancholijnego, ni to blues le�ny, ni ko�ysank� ludow�.
- To Miszka! - wyja�ni�a szeptem Zosia. - Horpyna oswoi�a jego sobie i wyucy�a, ta carownica!
Odskoczy�em ze wstr�tem - �liski gad przemkn�� mi po nodze! Za� w poprzek �cie�ki �mign�� kret, je�li nie co� gorszego.
Dzieci po kroku, po p�, cofa�y si� od boru do wioski.
- Nie b�jcie si�, dzieci! - dodawa�em im odwagi. - To wszystko nieprawda. Lud, niezdolny ogarn�� zjawisk przyrody rozumem, wydumywa� r�ne bajki! Pr�bowa� opanowa� nieznane �ywio�y modlitwami, gus�ami, czarami...
Przerwa�em... bo drzwi pisn�y i ukaza� si� siwy, odra�aj�cy �eb wied�my: zastuka�a Horpyna kosturem w pr�g i, mru��c oczy przed �wiadom dnia, pogrozi�a mi palcem.
- Oj, Manhi�, Maniu�, ty lepiej ze mno nie zacynaj! - warkn�a. - H�, widzicie, jak zg�upia� w tych sko�ach? Plecie co� bez rozumu... Nie s�uchajcie tego, dzieci! Nie s�uchajcie...
Nied�wied� wbi� siekier� w pie� - zatar� �apy i,
38
przygarbiwszy si� jak bokser, spojrza� pytaj�co na wied�m�. Rety, co zrobi�, je�eli zaatakuje? Czy takiego kolosa powal�?
Ale Horpyna za�mia�a si� szczekliwie, kaszln�a dymem i kiwn�a na zwierza.
- Chod�, Miszka, �niada�...
I nied�wied�, splun�wszy lekcewa��co w moj� stron�, pocz�apa� ci�kim gospodarskim krokiem do chaty.
Odetchn��em... Staraj�c si� opanowa� dr�enie g�osu, da�em znak do drogi powrotnej.
Polecenia nie trzeba by�o powtarza� dwa razy, dzieciaki na wy�cigi ruszy�y do wioski, byle dalej od czarownicy.
- Owszem, nied�wied� jest niebezpieczny - pr�bowa�em t�umaczy� sp�oszonej dziatwie. - Wiadomo, bezrozumne zwierz�. Ale co do czar�w... Hm, poka�� i ja wam na lekcjach fizyki i chemii pewne do�wiadczenia i te� b�dziecie mieli mnie za czarodzieja. A to tylko nauka. Bo nauka, drogie dzieci, nauka i technika, to najwi�ksze czarodziejstwo, wi�ksze ni� Horpynowe sztuczki...
Jasio Muzykant podni�s� palce, chcia� co� powiedzie�.
- Prose pana! - pisn�� w marszu. - Ja znam jesce dw�ch zacofanych. Nas tatko i nasa matula zacofane...
Uradowa� mnie ch�opak swoj� poj�tno�ci�. Pochwali�em Jasia.
- Tak - potwierdzi�em. - Wasi rodzice s� zacofani, drogie dzieci, zapami�tajcie to sobie: zacofani. A musimy zrobi� z nich ludzi post�powych. I zrobimy!
39
Potem oznajmi�em koniec lekcji i dzieci si� rozbieg�y - do kr�w, g�si, prac domowych. Ja nad rzek� si� uda�em, na wydm�, my�li zebra�, plan dzia�ania obmy�li� szczeg�owo. Po drodze min��em powa�nionych s�siad�w - wyczerpani walk� bili si� ju� na siedz�co, ok�adali si� niemrawo, zasypiali w p� ciosu. Wszed�em na szczyt wydmy, zdj��em koszul�, spodnie, s�o�ce od razu dobra�o si� mi do sk�ry. A opalaj, pomy�la�em sobie, opalaj, tylko mi to na zdrowie wyjdzie. Spod rz�s obserwowa�em rzek�: kilkoro wisus�w, smag�ych jak Cygani�ta, chlapa�o si� w wodzie. Skaka�y dzieciaki z wierzby na �eb, na po�ladki, krzycza�y, nurkowa�y, wyp�ywa�y z ryb� w Z�bach, istne dzikusy - nie�wiadome, �e tymczasem rozziew cywilizacyjny mi�dzy nimi a ich r�wie�nikami w krajach wysoko uprzemys�owionych poszerza si� z minuty na minut�, gdy� kto nie idzie naprz�d, ten, w my�l dialektyki, cofa si�...
Macieicha pod grusz� d�wign�a si� na nogi - odwr�ci�a si� do B�a�eichy ty�em, zadar�a sp�dnic� i przygi�a si�... B�a�ej piachu capn�� r�k�, sypn�� babie po wstydach... I B�a�eicha d�wign�a si� -- chwytaj�c si� r�kami pnia, powsta�a jako� z ziemi - tak samo wypi�a si�... sta�y naprzeciwko, zadek w zadek, symetrycznie, g�by im si� rusza�y mi�dzy pi�tami... Pyskowa�y, ale s�abo, widz�w ubywa�o. Maciej Grzyb chwyci� B�a�eja Grzyba za nos, ci�gn��, mi�tosi� - B�a�ejowi uda�o si� wepchn�� pi�� Maciejowi do jamy ustnej. Co robi�, od czego zacz��... Wiedzia�em, �e zastan� tutaj n�dz� i zacofanie - ale nie przypuszcza�em, �e sytuacja b�dzie tak drastyczna i beznadziejna. Szko�� ci�gn�� - to za ma�o.
40
Powiedzmy, �e Jako� uda mi si� zmieni�, ucywilizowa� te dzieci. Ale gdy dorosn� - czy� nie b�d�, jak ich ojcowie, u�era� si� o byle g�, o gruszk�, o skib� ziemi? To n�dza, n�dza jest rodzicielk� ich okrucie�stwa. Wi�c jak wyd�wign�� Wydmuchowe z n�dzy?
Kto� stan�� nade mn�. Odemkn��em oczy. So�tys.
- A co pan tak le�y go�y? - spyta� z trosk� w g�osie. - Chory pan ? Zas�ab ?
- Opalam si�.
- Co takiego?
- Opalam si� - powt�rzy�em.
- A na co?
- Na co? �eby by� opalonym.
- Jak to: opalonym! - zdumia� si�. - To� s�onko samo opala, przy robocie...
Zdziwi�o mnie jego zdziwienie... No tak, u�wiadomi�em sobie, wie�niacy opalania jako takiego nie uprawiaj�, pla�owanie jest dla nich zwyczajem nieznanym. Opalaj� si� bezwiednie, przypadkowo... I st�d ta razowo�� twarzy, szyi, d�oni, br�zowo�� �ydek u bab i dziewczyn - a tak�e owa ra��ca biel, prawie sino�� brzuch�w, plec�w, ud, gdy obna�� si� do k�pieli.
- Nu a co z tego, ze opalone? - docieka� so�tys. - A mo�e rz�d p�aci panu mafistrowi za to opalanie? Do pensji dok�ada? Co?
- Nie... Ja si� opalam dla przyjemno�ci. Normalnie, jak wczasowicz.
- Wcasowic? - zaciekawi� si�. - A kto to: wcasowic ?
41
- To taki, co k�pie si� w rzece, opala si�, wyleguje na pla�y...
- Na cym?
- Pla�y. To kawa�ek �adnego piasku nad wod�. Ot, cho�by taki jak ta wydma...
Wtem my�l ol�niewaj�ca, genialna my�l przeszy�a mi m�zg!
Zerwa�em si�, otworzy�em oczy szeroko.
- Ju� wiem! - zawo�a�em, r�ce same unios�y mi si� do g�ry tryumfalnie. - Ju� wiem!
- Co takiego? - przestraszy� si� so�tys.
- Ju� wiem, so�tysie, wiem jak! Sko�czy si� bieda i zacofanie! Koniec ze starym Wydmuchowem: nowe czasy, nowa era!
Na moje wezwanie przyjecha� z Powiatu, rowerem, do�wiadczony aktywista, taki, co to z�by zjad�, gard�o zdar� na akcjach u�wiadamiaj�cych w �rodowiskach zacofanych. Przywi�z� par� gazet, zach�annie czyta�em wiadomo�ci z kraju i �wiata: o kl�skach interwent�w, sukcesach ochotnik�w, zagospodarowywaniu ugor�w, o budowie nowych hut.
Wyszli�my przed szko��. Delegat, p� stoj�c, p� siedz�c na ramie roweru, rozgl�da� si� po okolicy. Jeden rzut oka na chaty i na tubylc�w wystarczy� mu, by okre�li� stan tutejszej kultury materialnej i duchowej.
- Cepy, co? - rozpozna� bezb��dnie odg�osy ze stod�. - �arna, sierpy, motyki? Pokiwa�em g�ow� potakuj�co.
- Zapa�ki na czworo? - stwierdzi�, spojrzawszy na dymy nad chatami.
42
- Na czworo...
Nosem poci�gn��, zapachy pr�buj�c kuchenne.
- W raz solonej wodzie gotuj� kartofle trzykrotnie?
- Tak. Na soli oszcz�dzaj�. Spojrza� na dzieci w podw�rzu.
- Boso albo w ojcowych butach? Zim� na przypieckach ?
- Albo w workach z sieczk�.
- Ech, prymityw... A jedzenie? Ze wsp�lnej miski?
- Drewnianymi �y�kami.
- Spanie po sze�cioro w ��ku?
- Niestety... Starcy z niemowl�tami. P�e� z p�ci�...
- A jak... - przerwa� pytanie, papierosa na p� prze�ama�, zapali�. - Jak si� przedstawia sprawa umierania noworodk�w?
- Kiepsko.
- Wyp�dzania starc�w na �ebry?
- Tragicznie.
- A b�jki o miedz�? Jak przelewy? Bardzo krwawe?
- �rednie...
- Wesela? Zabijalno��?
- Dwa, trzy trupy rocznie.
- No�ami?
- Sztachetami, drzewo tu tanie.
- A usamogonnienie ?
- Wysokie.
- Problem zabobon�w i guse�?
- Nabrzmiewa, niestety.
Pokr�ci� g�ow� stroskany. Zaci�gn�� si�, pu�ci� dym
nosem.
43
- A klerykalizm? - ci�gn�� wywiad. - Kwitnie?
- Zw�aszcza w�r�d kobiet.
- A analfabetyzm, ta smutna spu�cizna szlacheckiej Rzeczypospolitej?
- Zwalczam. Ust�puje. Ale wolno.
- Niedobrze... Niedobrze... - Zamilk�, analizowa�, wyci�ga� wnioski. - No, ale do�� kw�kania! - zadecydowa�. - Zaczynamy.
My�la�em, �e