2892

Szczegóły
Tytuł 2892
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

2892 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 2892 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2892 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

2892 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

JEAN M. AUEL WIELKA W�DR�WKA Dla Lenory, ostatniej, kt�ra pojawi�a si� w domu i kt�rej imienniczka wyst�puje na tych stronach, i dla Michaela, kt�ry z ni� razem patrzy w przysz�o��, i dla Dustina Joyce'a oraz Wendy - z mi�o�ci� 1 Ayla z Jondalarem stali na polanie, z kt�rej mieli szeroki widok na g�ry. Z uczuciem ogromnej straty patrzyli za odchodz�cymi lud�mi. Dolando, Markeno, Carlono i Darvalo doszli a� tutaj, jedyni pozostali z du�ego t�umu, kt�ry wyruszy� razem z nimi z obozu. Inni zawr�cili wcze�niej. Kiedy ostatni czterej m�czy�ni doszli do zakr�tu, odwr�cili si� i pomachali na po�egnanie. Ayla odpowiedzia�a im gestem "wr��cie", grzbietem d�oni zwr�conym ku nim, nagle przyt�oczona �wiadomo�ci�, �e ju� nigdy wi�cej nie zobaczy Sharamudoi. W tym kr�tkim czasie zd��y�a ich pokocha�. Przyj�li j�, zaprosili do pozostania z nimi i z rado�ci� sp�dzi�aby z nimi reszt� �ycia. To odej�cie przypomnia�o jej opuszczenie obozu Mamutoi wczesnym latem. Oni tak�e przyj�li j� i kocha�a wielu z nich. Mog�a by� szcz�liwa, �yj�c z nimi, z tym �e musia�aby ogl�da� zgryzot� Raneca, kt�r� spowodowa�a. Poza tym jej odej�cie stamt�d by�o zabarwione podnieceniem, �e idzie do domu m�czyzny, kt�rego kocha. W�r�d Sharamudoi nie by�o �adnych powod�w do zgryzoty, co czyni�o odej�cie tym trudniejszym, a chocia� kocha�a Jondalara i bez w�tpienia chcia�a razem z nim i��, znalaz�a tu akceptacj� i przyja��, kt�re trudno by�o tak nieodwo�alnie porzuci�. Podr�e s� pe�ne po�egna� - pomy�la�a. Po�egna�a si� r�wnie� po raz ostatni z synem, kt�rego zostawi�a z klanem... chocia� gdyby zosta�a tutaj, kt�rego� dnia mog�aby pop�yn�� z Ramudoi w d� Wielkiej Matki Rzeki, a� do delty. Stamt�d mog�aby p�j�� na p�wysep i poszuka� jaskini klanu jej syna... ale nie by�o ju� sensu o tym rozmy�la�. Nie b�dzie wi�cej mo�liwo�ci powrotu, �adnej ostatniej szansy, na kt�r� mo�na mie� nadziej�. Jej �ycie idzie w jednym kierunku, a �ycie jej syna w innym. Iza powiedzia�a jej: "Znajd� swoich w�asnych ludzi, znajd� w�asnego towarzysza". Znalaz�a akceptacj� w�r�d ludzi swojego rodzaju i znalaz�a m�czyzn�, kt�ry j� kocha�. Wiele zdoby�a, ale wiele te� straci�a. Jedn� ze strat by� jej syn; musi pogodzi� si� z tym faktem. R�wnie� Jondalar patrzy� pe�en smutku za ostatni� czw�rk�, kt�ra znika�a za zakr�tem. Byli przyjaci�mi, z kt�rymi mieszka� przez wiele lat i kt�rych dobrze pozna�. Chocia� ich zwi�zek nie by� zwi�zkiem krwi, uwa�a� ich za bliskich krewnych. Jego pragnienie powrotu do miejsca, z kt�rego pochodzi�, spowodowa�o, �e tej rodziny ju� wi�cej nie zobaczy, i to napawa�o go smutkiem. Kiedy ostatni Sharamudoi znikn�li z pola widzenia, Wilk przysiad� na tylnych �apach, podni�s� �eb, szczekn�� kilka razy i zawy� pe�nym, wilczym wyciem, kt�re rozbi�o spok�j s�onecznego poranka. Czterej m�czy�ni pojawili si� znowu na szlaku poni�ej i zamachali po raz ostatni, odpowiadaj�c na wilcze po�egnanie. Nagle da� si� s�ysze� odzew innego wilka. Markeno rozejrza� si�, �eby sprawdzi�, sk�d dochodzi, po czym poszed� za innymi w d� szlakiem. Ayla i Jondalar odwr�cili si� i stan�li twarz� do g�r o po�yskuj�cych szczytach z niebieskozielonkawego lodu. Chocia� nie tak wysokie, jak te na zachodzie, g�ry, przez kt�re szli, zosta�y uformowane w tym samym czasie, w niedawnej epoce tworzenia si� g�r - niedawnej tylko w stosunku do oci�ale powolnych ruch�w grubej kamiennej skorupy p�ywaj�cej na roztopionym j�drze starodawnej Ziemi. Uniesiony i sfa�dowany w szereg �a�cuch�w g�rskich w trzeciorz�dzie - w orogenezie, kt�ra spowodowa�a ostre wypi�trzenie si� ca�ego kontynentu - poszarpany teren najdalej na wsch�d po�o�onej cz�ci rozleg�ego systemu g�rskiego ca�y odziany by� w ziele�. R�wnin�, nadal ogrzewan� resztkami lata, oddziela�o od ch�odniejszych wzniesie�, niczym sp�dnica, w�skie pasmo drzew li�ciastych - g��wnie d�b�w i buk�w, ale ze spor� domieszk� grab�w i klon�w. Ich li�cie zmienia�y si� ju� w kolorowy, czerwono��ty gobelin, kontrastuj�cy z g��bok� zieleni� wy�ej rosn�cych �wierk�w. Narzuta z drzew iglastych, na kt�r� sk�ada�y si� nie tylko �wierki, ale tak�e cisy, jod�y, sosny i modrzewie, zaczyna�a si� nisko, wspina�a po zaokr�glonych ramionach ni�szych wzg�rz i pokrywa�a strome stoki wy�szych g�r, mieni�c si� r�nymi odcieniami zieleni. Powy�ej granicy lasu widnia� ko�nierz zielonych latem, g�rskich hal, kt�re do�� wcze�nie pokrywa�y si� �niegiem. Zwie�czeniem by� twardy he�m z niebieskawego lodu. Upa� po�udniowych r�wnin ust�powa� ju� przed wszechobejmuj�cym mrozem. Chocia� og�lne ocieplenie �agodzi�o jego najgorsze efekty - mi�dzystadialny okres trwa� wiele tysi�cy lat -lodowce przymierza�y si� do ostatniego ataku na ziemi�, zanim ich odwr�t zamieni si� w druzgoc�c� kl�sk� tysi�ce lat p�niej. Ale nawet podczas �agodniejszego, chwilowego zastoju przed ko�cowym marszem do przodu lodowiec nie tylko pokrywa� niskie szczyty i zbocza wysokich g�r, lecz tak�e trzyma� w kleszczach ca�y kontynent. W nier�wnym le�nym terenie, z dodatkowym utrudnieniem, jakie stanowi�a ��dka ci�gni�ta na palach, Ayla i Jondalar znacznie cz�ciej poruszali si� pieszo ni� konno. Wspinali si� na strome zbocza, poprzez granie i ruchome osypiska, schodzili w d� stromych �cian suchych jar�w, pozosta�ych po wiosennych sp�ywach topniej�cego �niegu i lodu oraz obfitych g�rskich deszczach. W nielicznych, g��bokich rowach zachowa�o si� troch� wody na dnie. S�czy�a si� przez warstw� gnij�cej ro�linno�ci i mi�kki szlam, kt�ry wsysa� stopy ludzi i zwierz�t. W innych woda by�a czysta, ale wszystkie wkr�tce wype�ni� si� burzliwymi potokami po jesiennych ulewach. Na ni�szych wzniesieniach, w rzadkich lasach li�ciastych, ich marsz wstrzymywa�o poszycie i zmusza�o ich do przedzierania si� si�� lub szukania drogi wok� zaro�li i kolczastych krzak�w. Sztywne �odygi i cierniste p�dy smakowitych je�yn stanowi�y nie lada przeszkod�. Wczepia�y si� w ich w�osy, ubranie i sk�r�, dawa�y si� te� we znaki zwierz�tom. Ciep�a, g�sta sier�� stepowych koni, zaadaptowanych do �ycia na mro�nych, otwartych r�wninach, �atwo zahacza�a si� o zaro�la. R�wnie� Wilk, szarpi�c si� w�r�d krzew�w, otrzyma� swoj� porcj� zadrapa�. Wszyscy byli zadowoleni, kiedy doszli do strefy drzew iglastych, kt�rych wieczny cie� nie pozwala� na rozw�j poszycia, chocia� na stromych stokach, gdzie korony drzew nie ��czy�y si� w g�sty baldachim, s�o�ce dociera�o do gleby i pobudza�o wzrost zaro�li. Nie o wiele �atwiej by�o jecha� w g�stym lesie wysokich drzew, poniewa� konie musia�y lawirowa� mi�dzy pniami, a pasa�erowie unika� nisko rosn�cych konar�w. Pierwszej nocy rozbili ob�z na ma�ej polance na pag�rku otoczonym przez strzeliste drzewa iglaste. Granic� las�w osi�gn�li dopiero wieczorem drugiego dnia podr�y. Wreszcie wolni od pl�cz�cych si� zaro�li i toru z przeszkodami z wysokich drzew, rozbili namiot ko�o wartkiego, zimnego potoku na otwartej hali. Konie zacz�y si� pa�� natychmiast po zdj�ciu z nich ci�ar�w. Mimo �e ich tradycyjna karma z suchych w��knistych traw, jakie ros�y na ni�szych poziomach, by�a ca�kowicie wystarczaj�ca, s�odka trawa i g�rskie zio�a zielonej ��ki stanowi�y mile widzian� uczt�. Ma�e stado jeleni pas�o si� tu r�wnie�. Byki pracowicie tar�y poro�e o ga��zie i ska�y narzutowe, aby uwolni� je od mi�kkiej, pokrywaj�cej je sk�ry z naczyniami krwiono�nymi, zwanej scypu�em. By�o to przygotowanie do jesiennych god�w. - Wkr�tce b�dzie ich sezon przyjemno�ci - skomentowa� Jondalar, kiedy uk�adali palenisko. - Przygotowuj� si� do walki o �anie. - Czy walka to przyjemno�� dla samc�w? - spyta�a Ayla. - Nigdy o tym nie pomy�la�em, ale mo�e masz racj�, mo�e dla niekt�rych jest. - Lubisz bi� si� z innymi m�czyznami? Jondalar zmarszczy� brwi i powa�nie zastanowi� si� nad tym pytaniem. - Troch� walczy�em. Czasami z takiej czy innej przyczyny cz�owiek zostaje w to wci�gni�ty, ale nie mog� powiedzie�, �e to lubi�em. Szczeg�lnie je�li walka jest na powa�nie. Nie mam nic przeciwko si�owaniu si� albo jakim� zawodom. - M�czy�ni klanu nie bij� si� ze sob�. To nie jest dozwolone, ale te� maj� zawody. Kobiety tak�e, ale innego rodzaju. - A czym si� r�ni�? Ayla zastanowi�a si� przez moment. - M�czy�ni wsp�zawodnicz� mi�dzy sob� czynami, kobiety za� tym, co stworz� - u�miechn�a si� - w��cznie z dzie�mi, chocia� to bardzo subtelne zawody i niemal ka�da uwa�a, �e wygra�a. Nieco wy�ej na hali Jondalar zobaczy� rodzin� muflon�w i pokaza� jej te dzikie owce z pot�nymi rogami, kt�re zakr�ca�y si� blisko �b�w. - To s� prawdziwi wojownicy - powiedzia�. - Kiedy p�dz� ku sobie i zderzaj� si� �bami, brzmi to niemal jak grzmot. - Kiedy byki, jelenie i barany wpadaj� na siebie poro�em czy rogami, czy my�lisz, �e one naprawd� walcz�? Czy tylko wsp�zawodnicz� ze sob�? - spyta�a Ayla. - Nie wiem. Mog� si� zrani� wzajemnie, ale nie robi� tego zbyt cz�sto. Na og� jeden si� po prostu poddaje, kiedy ten drugi pokazuje, �e jest silniejszy. Czasami tylko obchodz� si� na sztywnych nogach i rycz�, i wcale ze sob� nie walcz�. Mo�e to s� bardziej zawody ni� rzeczywista walka. - U�miechn�� si� do niej. - Stawiasz interesuj�ce pytania, kobieto. Rze�ki, ch�odny powiew sta� si� mro�niejszy, gdy s�o�ce schowa�o si� za kraw�dzi� g�r. Wcze�niej w ci�gu dnia spad� lekki �nieg i roztopi� si� na otwartych, nas�onecznionych miejscach. Le�a� jednak nadal w zacienionych zakamarkach, zapowiadaj�c mo�liwo�� zimnej nocy i solidniejszych opad�w. Wilk znikn�� wkr�tce po postawieniu przez nich sk�rzanego namiotu. Kiedy nie wr�ci� o zmroku, Ayla zacz�a si� niepokoi�. - Jak my�lisz, mo�e powinnam zagwizda�, �eby go zawo�a� z powrotem? - spyta�a w trakcie przygotowa� do spania. - Przecie� nie pierwszy raz poszed� sam na polowanie. Jeste� po prostu przyzwyczajona, �e jest w pobli�u, bo go przy sobie trzymasz, Wr�ci. - Mam nadziej�, �e wr�ci do rana - powiedzia�a Ayla i wsta�a, �eby si� rozejrze�, daremnie pr�buj�c dostrzec co� w ciemno�ci poza ich obozowym ogniskiem. - Jest zwierz�ciem, znajdzie drog�. Chod� tu i siadaj. - W�o�y� kawa�ek drewna do ognia i obserwowa� iskry wznosz�ce si� do nieba. - Sp�jrz na gwiazdy. Widzia�a� kiedy� tak du�o? Ayla spojrza�a w g�r� i zachwyci�a si�. - Tak, wydaje si�, �e jest ich mn�stwo. Mo�e to dlatego, �e tutaj jeste�my bli�ej nich i wi�cej widzimy, szczeg�lnie tych mniejszych... czy te� one s� dalej od nas? Czy my�lisz, �e gwiazdy s� rozci�gni�te w przestrzeni? - Nie wiem. Nigdy o tym nie my�la�em. Kto by to m�g� wiedzie�? - My�lisz, �e twoja Zelandoni mog�aby? - spyta�a Ayla. - Mo�e, ale nie jestem pewien, czy zechce powiedzie�. Niekt�re rzeczy s� przeznaczone tylko dla Tych Kt�rzy S�u�� Matce. Ty naprawd� zadajesz najdziwniejsze pytania, Aylo - odpar� Jondalar i przeszy� go dreszcz. Chocia� nie by� pewien, czy to by� dreszcz zimna, doda�: - Zaczynam marzn�� i rano musimy wcze�nie wyruszy�. Dolando powiedzia�, �e deszcze mog� si� zacz�� lada moment. Tutaj oznacza to �nieg. Chcia�bym przedtem znale�� si� na dole. - Zaraz przyjd�. Chc� tylko zajrze� do Whinney i Zawodnika. Mo�e Wilk jest z nimi. Ayla by�a nadal niespokojna, kiedy wczo�ga�a si� do �piwora, i trudno jej by�o zasn��, bo wyt�a�a s�uch w nadziei, �e us�yszy powracaj�cego Wilka. By�o ciemno, zbyt ciemno, �eby zobaczy� cokolwiek poza wieloma gwiazdami, kt�re rozpryskiwa�y si� z ogniska na niebie, ale nie przestawa�a si� rozgl�da�. Dwie gwiazdy, dwa b�yszcz�ce w ciemno�ci ��te �wiate�ka zbli�y�y si� do siebie. To by�y oczy, oczy wilka, kt�ry na ni� patrzy�. Odwr�ci� si� i zaczai odchodzi�. Wiedzia�a, �e chce, by za nim posz�a, ale kiedy ruszy�a w jego �lady, drog� zagrodzi� jej nagle olbrzymi nied�wied�. Odskoczy�a ze strachem, a nied�wied� podni�s� si� na zadnie �apy i zarycza�. Kiedy spojrza�a znowu, odkry�a, �e to nie by� prawdziwy nied�wied�. To by� Creb, Mogur, ubrany w narzut� ze sk�ry nied�wiedzia. Z oddali us�ysza�a g�os wo�aj�cego j� Durca. Spojrza�a za plecy wielkiego szamana i zobaczy�a wilka, ale to nie by� zwyk�y wilk. To by� duch wilka, totem Durca. Chcia�, �eby za nim posz�a. Wtedy duch wilka zamieni� si� w jej syna i teraz Durc chcia�, by ruszy�a za nim. Zawo�a� j� jeszcze raz, ale kiedy pr�bowa�a p�j�� jego siadem, Creb znowu zastawi� jej drog�. Wskaza� na co� za jej plecami. Odwr�ci�a si� i zobaczy�a �cie�k�, kt�ra wiod�a do jaskini, nie g��bokiej jaskini, lecz tylko nawisu ze ska�y o jasnym kolorze na boku urwiska, nad kt�rym dziwny kamie� narzutowy zdawa� si� zastygni�ty w akcie spadania z kraw�dzi. Kiedy spojrza�a do tylu, nie by�o ju� ani Creba, ani Durca. - Creb! Durc! Gdzie jeste�cie? - krzykn�a i zerwa�a si�. - Aylo, znowu co� ci si� przy�ni�o. - Jondalar te� usiad�. - Odeszli. Dlaczego nie pozwoli� mi i�� z nimi? - spyta�a Ayla ze �zami w oczach i �kaniem w g�osie. - Kto odszed�? - zdziwi� si�, obejmuj�c j�. - Durc odszed�, a Creb nie pozwoli� mi za nim i��. Zastawi� mi drog�. Dlaczego nie pozwoli� mi za nim i��? - rozpacza�a Ayla. - To by� sen. To by� tylko sen. Mo�e co� oznacza, ale to tylko sen. - Masz racj�. Wiem, �e masz racj�, ale wydawa� si� tak rzeczywisty. - My�la�a� o Durcu, Aylo? - Chyba tak. My�la�am, �e ju� go nigdy wi�cej nie zobacz�. - Mo�e dlatego o nim �ni�a�. Zelandoni zawsze m�wi�a, �e je�li masz taki sen, to powinna� stara� si� go zapami�ta�, i mo�e kt�rego� dnia go zrozumiesz - t�umaczy� Jondalar, pr�buj�c dostrzec jej twarz w ciemno�ci. - Spr�buj zasn��. Przez chwil� oboje le�eli, nie �pi�c, ale w ko�cu zdrzemn�li si�. Kiedy zbudzili si� rano, niebo by�o zaci�gni�te i Jondalar niecierpliwi� si�, chc�c wyruszy�, lecz Wilka nadal nie by�o. Ayla gwizda�a na niego podczas zwijania namiotu i pakowania rzeczy, ale si� nie pojawi�. - Aylo, musimy i��. Dogoni nas, zawsze dogania - powiedzia� Jondalar. - Nie p�jd�, p�ki go nie znajd�. Mo�esz i�� lub czeka�, ja id� go szuka�. - Gdzie chcesz go szuka�? To zwierz� mo�e by� wsz�dzie. - Mo�e zawr�ci�. On naprawd� polubi� Shamio. Mo�e powinnam p�j�� z powrotem po niego. - Nie p�jdziemy z powrotem! Przeszli�my ju� spory kawa� drogi. - Ja p�jd�, je�li b�dzie trzeba. Nie odejd�, dop�ki nie znajd� Wilka - oznajmi�a Ayla. Jondalar potrz�sa� g�ow�, kiedy Ayla zacz�a i�� z powrotem. By�o oczywiste, � nie zamierza�a si� ugi��. Gdyby nie to zwierz�, byliby ju� w drodze. Je�li o niego chodzi, Sharamudoi mog� sobie Wilka zatrzyma�! Ayla sz�a i gwizda�a, i nagle, w�a�nie jak wchodzi�a mi�dzy drzewa, pojawi� si� po drugiej stronie polany i pop�dzi� ku niej. Skoczy� na ni�, niemal j� przewr�ci�, po�o�y� �apy na ramionach, liza� po twarzy i delikatnie uj�� z�bami jej podbr�dek. - Wilk! Wilk! Jeste�! Gdzie si� podziewa�e�? - Ayla chwyci�a go za grzyw�, przytuli�a twarz do jego pyska i odwzajemni�a ugryzienie. - Tak si� martwi�am o ciebie. Nie powiniene� ucieka�. - Czy s�dzisz, �e teraz mo�emy ju� wyruszy�? - spyta� Jondalar. - Nied�ugo ju� b�dzie po�udnie. - Ale przynajmniej wr�ci� i nie musieli�my zawraca�. - Ayla wskoczy�a na grzbiet Whinney. - W kt�r� stron� chcesz i��? Jestem gotowa. Jechali przez ��k� w milczeniu, obra�eni na siebie, a� doszli do grani. Posuwaj�c si� wzd�u� niej, szukali przej�cia na drug� stron� i wreszcie dotarli do stromego osypiska �wiru i g�az�w. Wygl�da�o niebezpiecznie, i Jondalar jecha� dalej w nadziei znalezienia innej drogi. Gdyby byli sami, wspi�liby si� i przeszli w wielu miejscach, ale konie mog�y si� wdrapa� jedynie po tym zboczu z osypuj�cymi si� kamieniami. - Aylo, jak my�lisz, czy konie t�dy przejd�? Zdaje si�, �e nie ma tu innego przej�cia. Pozostaje nam tylko jeszcze zej�cie w d� i szukanie jakiego� obej�cia - powiedzia� Jondalar. - M�wi�e�, �e nie chcesz wraca�, szczeg�lnie z powodu zwierz�cia. - Nie chc�, ale skoro musimy, to nie ma rady. Je�li uwa�asz, �e to jest zbyt niebezpieczne dla koni, nie b�dziemy pr�bowa�. - A gdybym my�la�a, �e to zbyt niebezpieczne dla Wilka? Zostawiliby�my go tutaj? Zdaniem Jondalara konie by�y u�yteczne i chocia� lubi� Wilka, po prostu nie s�dzi�, �e warto z jego powodu op�nia� marsz. Oczywi�cie Ayla si� z nim nie zgadza�a. Wyczuwa� mi�dzy nimi napi�cie, mo�e po cz�ci spowodowane jej pragnieniem pozostania z Sharamudoi. Mia� nadziej�, �e kiedy odejd� troch� dalej, zacznie spogl�da� w przysz�o��, oczekiwa� momentu dotarcia do celu, i nie chcia� unieszcz�liwia� jej jeszcze bardziej. - To nie jest tak, �e chcia�em Wilka zostawi�. Po prostu my�la�em, �e nas dogoni, tak jak to ju� robi� - powiedzia� Jondalar, chocia� w rzeczywisto�ci by� niemal sk�onny to zrobi�. Domy�la�a si�, �e nie powiedzia� wszystkiego, ale r�wnie� nie chcia�a nieporozumie� i k��tni, i teraz, kiedy Wilk ju� wr�ci�, czu�a ulg�. Zsiad�a z konia i zacz�a wspina� si� na stok, �eby go sprawdzi�. Nie by�a ca�kowicie pewna, czy konie dadz� rad�, ale powiedzia� przecie�, �e poszukaj� innej drogi, je�li ta oka�e si� zbyt trudna. - Nie mam pewno�ci, lecz my�l�, �e powinni�my spr�bowa�. Osypisko nie jest a� tak gro�ne, jak wygl�da. Je�li nie dadz� rady, to wtedy zawr�cimy i poszukamy innej drogi. W rzeczywisto�ci pod�o�e nie by�o tak niestabilne, jak si� wydawa�o. Prze�yli kilka niebezpiecznych moment�w, ale oboje byli zdziwieni �atwo�ci�, z jak� konie pokona�y zbocze. Cieszyli si�, �e maj� je ju� za sob�, ale w miar� dalszej wspinaczki napotkali inne, trudne przej�cia. Zatroskani sob� i ko�mi, znowu zacz�li przyja�nie rozmawia�. Zbocze nie nastr�czy�o �adnych trudno�ci Wilkowi. Wbieg� na szczyt i zbieg� znowu, podczas gdy oni ostro�nie prowadzili wierzchowce. Kiedy doszli do szczytu, Ayla zagwizda�a na niego i poczeka�a. Jondalar obserwowa� j� i nagle u�wiadomi� sobie, �e Ayla wydaje si� o wiele bardziej opieku�cza w stosunku do wilka ni� przedtem. Zastanowi� si�, dlaczego tak jest; pomy�la�, czyby jej nie zapyta�. Zmieni� zdanie z obawy, �e znowu j� zdenerwuje, a potem zdecydowa� jednak poruszy� ten temat. - Aylo, mo�e si� myl�, ale czy teraz nie martwisz si� o Wilka bardziej ni� dawniej? Pozwala�a� mu odchodzi� i przychodzi�. Chcia�bym, �eby� mi powiedzia�a, co ci� niepokoi. To ty m�wi�a�, �e nie powinni�my niczego ukrywa�. Odetchn�a g��boko, przymkn�a oczy i czo�o pofa�dowa�o jej si� w g��bokie zmarszczki. Potem spojrza�a na niego. - Masz racj�. Nie ukrywam niczego przed tob�. Sama nie chcia�am dopu�ci� do siebie tej my�li. Pami�tasz te jelenie na dole, kt�re zdziera�y scypu� z poro�a? - Tak. - Nie jestem pewna, ale to mo�e by� r�wnie� sezon przyjemno�ci dla wilk�w. Nie chcia�am nawet o tym my�le�, ale Tholie powiedzia�a to g�o�no, kiedy opowiada�am o Maluszku i o tym, jak odszed�, �eby znale�� partnerk�. Spyta�a mnie, czy s�dz�, �e Wilk te� kiedy� odejdzie, jak Maluszek. Nie chc� tego. Jest niemal jak moje dziecko, jak syn. - Dlaczego przypuszczasz, �e to zrobi? - Zanim Maluszek odszed�, znika� na coraz d�u�szy czas. Najpierw na jeden dzie�, potem na kilka dni i niekiedy widzia�am po jego powrocie, �e walczy� z innym lwem. Wiedzia�am, �e szuka towarzyszki. I znalaz� j�. Teraz, za ka�dym razem, kiedy Wilk nas opuszcza, boj� si�, �e szuka partnerki. - A wi�c o to ci chodzi. Czy jednak mo�emy co� na to poradzi�? I czy twoje podejrzenia s� prawdopodobne? - zapyta� Jondalar. Przysz�o mu do g�owy, �e nie mia�by nic przeciwko temu. Nie chcia�, by Ayla by�a nieszcz�liwa, ale ju� niejeden raz wilk op�ni� ich marsz czy spowodowa� napi�cie mi�dzy nimi. Musia� przyzna�, �e gdyby Wilk znalaz� towarzyszk� �ycia i odszed� z ni�, �yczy�by mu wszystkiego najlepszego i cieszy� si�, �e ich porzuci�. - Nie wiem - powiedzia�a Ayla. - Jak dot�d zawsze wraca� i wydaje si� szcz�liwy z nami. Wita mnie zawsze tak, jakby traktowa� mnie jak cz�onka swojego stada, ale wiesz, jak to jest z przyjemno�ciami. To pot�ny dar. Potrzeba mo�e by� bardzo silna. - To prawda. No c�, nie wiem, czy mo�esz temu jako� zaradzi�, ale ciesz� si�, �e mi o tym powiedzia�a�. Przez chwil� jechali razem w milczeniu, wspinaj�c si� na kolejn�, wy�ej po�o�on� ��k�, lecz by�o to przyjacielskie milczenie. Cieszy� si�, �e podzieli�a si� z nim swymi obawami. Przynajmniej troch� lepiej rozumia� jej dziwne zachowanie. Przypomina�a przewra�liwion� matk�. Jondalar by� zadowolony, �e w rzeczywisto�ci mia�a inn� natur�. Zawsze by�o mu troch� �al ch�opc�w, kt�rym matki nie pozwala�y na robienie rzeczy cho� troch� niebezpiecznych, jak wchodzenie w g��bokie jaskinie czy wspinanie si� na szczyty. - Popatrz, Aylo. Tam jest kozioro�ec. - Wskaza� na zwinne, pi�kne zwierz� z d�ugimi, zakrzywionymi rogami. Sta�o na stromym wyst�pie wysoko na g�rze. - Polowa�em ju� na nie. I sp�jrz tam! To s� kozice. - To naprawd� s� zwierz�ta, na kt�re poluj� Sharamudoi? -Ayla obserwowa�a antylopi� krewn� dzikich, g�rskich k�z, z mniejszymi, prostymi rogami, przeskakuj�c� niedost�pne szczyty i kamienne skarpy - Tak. Polowa�em z nimi. - Jak ktokolwiek mo�e polowa� na takie zwierz�ta? Jak do nich podej��? - Trzeba wspi�� si� powy�ej nich. Zawsze patrz� w d�, bo stamt�d spodziewaj� si� niebezpiecze�stwa, wi�c je�li jeste� wy�ej, zwykle udaje si� doj�� wystarczaj�co blisko, �eby je ubi�. Sama rozumiesz, dlaczego miotacz tak si� im przyda - wyja�ni� Jondalar. - Teraz jeszcze bardziej ceni� ubranie, kt�re dosta�am od Roshario. Wspinali si� nadal i po po�udniu znale�li si� tu� poni�ej linii �niegu. �ciany skalne wznosi�y si� po obu stronach i nie by�o ju� daleko do p�at�w lodu i �niegu. Grzbiet zbocza przed nimi odcina� si� na tle b��kitnego nieba i wydawa� si� prowadzi� na sam skraj �wiata. Kiedy tam doszli, zatrzymali si� i spojrzeli w d�. Widok by� wspania�y. Widzieli drog� swej wspinaczki, pocz�wszy od linii las�w. Wiecznie zielona ro�linno�� maskowa�a z tej odleg�o�ci nier�wno�ci terenu, przez kt�ry z takim trudem si� przedzierali. Na wschodzie dostrzegli nawet r�wnin� ze splecionymi wst�gami niemrawo p�yn�cej wody, co zdziwi�o Ayl�. Z g�rskiego szczytu Wielka Matka Rzeka wydawa�a si� zaledwie kilkoma ma�ymi stru�kami i Ayla niezupe�nie mog�a uwierzy�, �e ca�kiem niedawno pra�yli si� w upale, podr�uj�c wzd�u� jej biegu. Przed nimi rozci�ga� si� widok na nast�pny, nieco ni�szy �a�cuch g�rski oraz g��bok� dolin� mi�dzy nimi, pe�n� pierzastych, zielonych wie�yc. Tu� nad nimi majaczy�y po�yskuj�ce, skute lodem szczyty. Ayla patrzy�a z nabo�n� groz�, jej oczy b�yszcza�y podziwem, by�a wstrz��ni�ta majestatem i pi�knem krajobrazu. W ch�odnym, ostrym powietrzu z ka�dym pe�nym podniecenia oddechem z jej ust unosi�y si� k��by pary. - Och, Jondalarze, jeste�my wy�ej ni� wszystko. Nigdy nie by�am tak wysoko. Czuj� si�, jakby�my byli na samym szczycie �wiata! I to jest takie... pi�kne, takie podniecaj�ce. Zachwyt maluj�cy si� na jej twarzy, b�yszcz�ce oczy i pi�kny u�miech obudzi�y w nim podniecenie i gwa�townie jej zapragn��. - Tak, takie pi�kne, takie podniecaj�ce. - Co� w jego g�osie wywo�a�o w niej dreszcze i zmusi�o do odwr�cenia wzroku od tego nadzwyczajnego widoku i spojrzenia na niego. Jego oczy by�y tak intensywnie niebieskie, �e zdawa�o jej si� na moment, i� patrzy w dwa kawa�ki roz�wietlonego nieba, nape�nionego mi�o�ci� i pragnieniem. Porazi� j� jego urok, kt�rego �r�d�o by�o jej r�wnie nie znane jak magia jego mi�o�ci, ale kt�remu nie mog�a - i nie chcia�a - si� oprze�. Sam fakt, �e jej pragn��, by� jego "sygna�em". Odpowied� Ayli nie by�a �wiadomym aktem, lecz fizyczn� reakcj�, potrzeb� r�wnie siln� co jego. Zupe�nie tego nie�wiadoma, znalaz�a si� w jego ramionach i poczu�a gor�ce usta na swoich. Z pewno�ci� nie brakowa�o w jej �yciu przyjemno�ci; regularnie i z wielk� rado�ci� dzielili si� darem Matki, ale ta chwila by�a wyj�tkowa. Mo�e z powodu podniecenia wywo�anego sceneri� by�a znacznie wra�liwsza na wszelkie bod�ce. Czu�a mrowienie w ka�dym miejscu, kt�rego dotyka�o jego cia�o; jego d�onie na plecach, obejmuj�ce ramiona, przyci�ni�te uda. Przez grube futrzane kurty napi�ta m�sko�� wydawa�a si� gor�ca, a wargi na jej ustach wzbudza�y w niej nie daj�ce si� wyrazi� marzenie, by trwa�o to wiecznie. W momencie, w kt�rym pu�ci� j� i cofn�� si�, �eby rozpi�� kurt�, ca�e jej cia�o napi�o si� pragnieniem i oczekiwaniem na ponowny dotyk. Nie mog�a si� doczeka�, a jednocze�nie nie chcia�a, by si� spieszy�. Kiedy si�gn�� pod tunik�, �eby obj�� jej pier�, ucieszy�a si�, �e jego r�ka by�a taka zimna i kontrastuj�ca z �arem, jaki czu�a wewn�trz. Zabrak�o jej oddechu, kiedy �cisn�� twardy sutek, i czu�a ogie�, kt�ry przeszy� j� a� do tego miejsca g��boko wewn�trz, kt�re pali�o si� pragnieniem czego� wi�cej. Jondalar widzia� jej siln� reakcj� i czu�, jak jego w�asny �ar wzrasta w odpowiedzi. Poczu� w ustach jej ciep�y j�zyk i przytrzyma� go z�bami. Zwolni� i si�gn�� w mi�kkie ciep�o jej ust. Nagle poczu� nieodparte pragnienie posmakowania ciep�ej s�ono�ci i wilgotnych fa�d jej drugiego otworu, ale nie chcia� przerwa� poca�unku. Pragn�� mie� wszystko naraz. Obj�� obie piersi d�o�mi, bawi� si� sutkami, �ciska� je, masowa�, a potem podni�s� tunik� i wzi�� jeden w usta. Poczu�, jak przycisn�a si� do niego, i us�ysza� j�k przyjemno�ci. Poczu� pulsowanie i wyobrazi� sobie swoj� pe�n� m�sko��, pogr��on� w niej. Znowu ca�owa� j� i czu� wzrost jej pragnienia. By�a g�odna jego dotyku, jego r�k, cia�a, ust, m�sko�ci. Zacz�� �ci�ga� jej kurt�, pr�dko si� jej pozby�a, zachwycaj�c si� ch�odnym wiatrem, kt�ry jej wydawa� si� gor�cy. Rozwi�za� rzemie� przy jej spodniach; poczu�a, jak je z niej zdejmuje. W sekund� potem le�eli oboje na jej kurcie i jego r�ce pie�ci�y jej biodra, brzuch, wewn�trzn� stron� ud. Otworzy�a si� na to dotkni�cie. Obsun�� si� nisko mi�dzy jej nogami i jego gor�cy j�zyk wzbudzi� w niej przeszywaj�ce strza�y podniecenia. By�a tak wra�liwa, jej reakcje tak pot�ne, �e by�o to niemal nie do zniesienia. M�czyzna zauwa�y� to natychmiast. By� wykwalifikowanym �upaczem krzemienia, wytw�rc� kamiennych narz�dzi i broni my�liwskiej; jednym z najlepszych �upaczy, poniewa� podchodzi� do kamienia z wyczuciem, wra�liwy na wszystkie jego drobne i subtelne odmiany. Kobiety reagowa�y na jego dotyk tak jak i kamie�. Zar�wno z niego, jak i z nich potrafi� wydoby�, co najlepsze. Szczerze zachwyca� go widok zar�wno dobrego narz�dzia, jakie wy�ania�o si� z kawa�ka krzemienia pod wp�ywem jego wprawnych r�k, jak i kobiety, kt�r� potrafi� maksymalnie pobudzi�. Po�wi�ci� wiele czasu na praktykowanie jednego i drugiego. Dzi�ki wrodzonym sk�onno�ciom i g��bokiemu pragnieniu zrozumienia uczu� kobiet - szczeg�lnie Ayli - w tych najbardziej intymnych momentach, wiedzia�, �e bardzo delikatne dotkni�cie bardziej j� w tej chwili podnieci, chocia� p�niej mo�e by� potrzebna inna technika. Poca�owa� wn�trze jej uda i przesun�� po nim j�zykiem. Poczu�, jak zadr�a�a pod wp�ywem zimnego wiatru, i chocia� oczy mia�a zamkni�te i nie protestowa�a, zobaczy�, �e ca�a pokryta jest g�si� sk�rk�. Wsta�, zdj�� z siebie kurt� i przykry� j�, zostawiaj�c nag� doln� po�ow� cia�a. Futrzane okrycie, nadal ciep�e od jego cia�a i przesycone jego zapachem, by�o cudowne. Kontrast z zimnym wiatrem, kt�ry owiewa� sk�r� jej uda, wilgotn� od jego j�zyka, spowodowa� dreszcze zachwytu. Poczu�a gor�c� wilgo� dotykaj�c� jej fa�d�w i natychmiast dreszcz zimna zamieni� si� w p�on�cy �ar. Z j�kiem wypr�y�a si� ku niemu. Obiema r�kami rozchyli� jej fa�dy, podziwia� r�owy kwiat jej kobieco�ci i niezdolny powstrzyma� si�, ogrza� te ch�odne p�atki mokrym j�zykiem. Poczu�a ciep�o, potem zimno i zadygota�a w odpowiedzi. To by�o nowe uczucie, co�, czego nigdy przedtem nie robi�. U�ywa� g�rskiego powietrza jako �rodka do dostarczenia jej przyjemno�ci i jej zachwyt nie mia� granic. Po chwili jednak wraz z silniejszym uciskiem i znanym dotykiem jego ust i r�k, kt�re stymulowa�y, zach�ca�y i pobudza�y jej zmys�y, zatraci�a poczucie tego, gdzie jest. Czu�a tylko jego usta, j�zyk, umiej�tne palce, si�gaj�ce g��boko, a potem tylko wzbieraj�c� fal�, kt�ra osi�gn�a szczyt i zala�a j�, podczas gdy ona si�ga�a po jego m�sko�� i wprowadza�a j� w siebie. Wypr�y�a si�, kiedy j� wype�ni�. Zanurzy� si� ca�y i zamkn�� oczy, gdy poczu� gor�ce, wilgotne obj�cia. Zamar� na chwil�, a potem wysun�� si�. Czu� pieszczot� d�ugiego tunelu, po czym wszed� znowu. Ka�dy ruch przy wsuwaniu i wychodzeniu przybli�a� go do celu, narasta�o w nim napi�cie. Us�ysza� jej j�k, poczu�, jak podnios�a si� na jego spotkanie, i osi�gn�� szczyt, eksploduj�c w wyzwoleniu na falach przyjemno�ci. W ca�kowitej ciszy s�ycha� by�o tylko wiatr. Konie czeka�y cierpliwie; wilk przygl�da� si� z zainteresowaniem, ale nauczy� si� ju� zostawia� ich w spokoju. Wreszcie Jondalar uni�s� si�, opar� na r�kach i patrzy� na kobiet�, kt�r� kocha�. Nagle powr�ci�y jego wcze�niejsze my�li. - Aylo, a co, je�li pocz�li�my dziecko? - Nie martw si�. Chyba nie. - Cieszy�a si� ze znalezienia antykoncepcyjnych ro�lin i kusi�o j�, �eby mu o tym powiedzie�, tak jak powiedzia�a Tholie. Tholie by�a jednak tak zaszokowana, chocia� by�a kobiet�, �e Ayla nie odwa�y�a si� wspomnie� o tym m�czy�nie. - Nie jestem pewna, ale nie wydaje mi si�, �e teraz by� czas, w jakim mog�abym zaj�� w ci���. - Prawd� by�o, �e nie mia�a ca�kowitej pewno�ci. Iza urodzi�a w ko�cu c�rk�, mimo �e przez lata pi�a antykoncepcyjny nap�j. Mo�e ta ro�lina traci�a swoj� moc po d�ugim u�ywaniu - pomy�la�a Ayla - albo mo�e Iza zapomnia�a j� wypi�, chocia� to by�o nieprawdopodobne. Ayla zastanawia�a si�, co by si� sta�o, gdyby przesta�a pi� swoj� porann� herbat�. Jondalar �ywi� nadziej�, �e Ayla ma racj�, cho� w g��bi duszy chcia�, by si� myli�a. Zastanawia� si�, czy kiedykolwiek b�dzie mia� dziecko przy swoim ognisku, dziecko urodzone z jego ducha, albo mo�e z jego esencji. Dotarcie do nast�pnego �a�cucha g�rskiego zabra�o im kilka dni. By� ni�szy, zaledwie wystawa� ponad lini� las�w, ale mogli z niego zobaczy� rozleg�e, zachodnie stepy. Powietrze by�o rze�kie i przejrzyste, chocia� wcze�niej pada� �nieg, i w oddali dostrzegli kolejny, wy�szy �a�cuch pokrytych lodem g�r. Na r�wninie poni�ej zobaczyli rzek�, kt�ra p�yn�a na po�udnie i wpada�a w co�, co robi�o wra�enie wielkiego jeziora. - Czy to jest Wielka Rzeka Matka? - spyta�a Ayla. - Nie. To jest Siostra i musimy si� przez ni� przeprawi�. Boj� si�, �e to b�dzie najtrudniejsza przeprawa w ca�ej podr�y. Widzisz tamto, na po�udnie? Gdzie wody rozlewaj� si� tak, �e to wygl�da jak jezioro? To jest Matka, a raczej miejsce, w kt�rym Siostra do niej wpada - albo pr�buje. Zawraca, rozlewa si� i tworzy zdradliwe wiry Nie b�dziemy tutaj pr�bowa� przej�cia, ale Carlono powiedzia�, �e jest burzliwa r�wnie� wy�ej. Jak si� okaza�o, dzie�, w kt�rym patrzyli na zach�d z drugiego �a�cucha g�rskiego, by� ostatnim pogodnym dniem. Nast�pnego ranka niebo zaci�gn�o si� nisko wisz�cymi chmurami, kt�re ��czy�y si� z mg�� wznosz�c� si� z do��w i zag��bie� gruntu. Mg�a by�a niemal namacalna i zbiera�a si� w ma�e kropelki na w�osach i futrach. Wszystko otula� widmowy ca�un, kt�ry dopiero z bliska pozwala� rozr�nia� kszta�ty drzew i ska�. Po po�udniu rozleg� si� niespodziewany i pot�ny huk grzmotu, na sekund� tylko poprzedzony nag�ym �wiat�em b�yskawicy. Ayla podskoczy�a i zadygota�a z przera�enia, kiedy ostre b�yski bia�ego, zygzakowatego �wiat�a uderzy�y w szczyty g�rskie za nimi. Ale to nie b�yskawica tak j� przerazi�a, tylko nag�y �omot, kt�ry przyszed� po niej. Wzdryga�a si� za ka�dym razem, gdy s�ysza�a odleg�e dudnienie lub niedaleki przeci�g�y grzmot. Wydawa�o si�, �e z ka�dym kolejnym wybuchem d�wi�k�w deszcz przybiera� na sile, jak gdyby sam ha�as wyciska� go z chmur. Kiedy z trudem schodzili w d� po zachodnim zboczu g�ry, deszcz spada� falami jak pot�ny wodospad. Strumienie wype�ni�y si� i wyst�powa�y z brzeg�w, stru�ki przelewaj�ce si� przez skalne wyst�py zamieni�y si� w szalej�ce potoki. Grunt pod nogami zrobi� si� �liski i miejscami niebezpieczny. Oboje byli wdzi�czni za otrzymane od Mamutoi peleryny z wyprawionej sk�ry - Jondalara z megacerosa, olbrzymiego jelenia stepowego, i Ayli z p�nocnego renifera. Nosi�o si� je na futrzanych kurtach, kiedy by�o zimno, lub tylko na tunikach przy cieplejszej pogodzie. Zewn�trzna strona pofarbowana by�a czerwon� i ��t� ochr�. Mineralny barwnik mieszano z t�uszczem i wcierano w sk�ry zrobionymi z ko�ci �ebrowej narz�dziami do polerowania, co nadawa�o sk�rze tward� powierzchni� i po�ysk, a jednocze�nie odporno�� na wod�. Nawet jednak wypolerowane, nas�czone t�uszczem sk�ry nie by�y w stanie ca�kowicie oprze� si� szalej�cej ulewie, ale dostarcza�y nieco os�ony Kiedy zatrzymali si� na noc i postawili namiot, wszystko by�o wilgotne, nawet futrzane �piwory, i nie by�o mo�liwo�ci rozpalenia ognia. Wnie�li drewno do namiotu - na og� uschni�te ga��zie drzew iglastych - w nadziei, �e wyschn� w ci�gu nocy. Rano deszcz nadal la� i ubrania by�y w dalszym ci�gu wilgotne, ale przy u�yciu kamienia ognistego i podpa�ki Ayli uda�o si� roznieci� niedu�e ognisko, wystarczaj�ce, �eby zagotowa� troch� wody na rozgrzewaj�c� herbat�. Zjedli kwadratowe placuszki podr�nego jedzenia, kt�re da�a im Roshario, powszechnie u�ywanej, po�ywnej, sytej i zbitej �ywno�ci, daj�cej mo�liwo�� prze�ycia, nawet je�li nie jad�o si� niczego innego. By�y to r�ne rodzaje mi�sa, wysuszonego, zmielonego i zmieszanego z t�uszczem, na og� z suszonymi owocami czy jagodami i czasem r�wnie� z na wp� ugotowanym ziarnem czy korzeniami. Konie sta�y cierpliwie przed namiotem z opuszczonymi �bami, a woda kapa�a im z d�ugiej zimowej sier�ci. Miskowa ��dka spad�a, wype�niona do po�owy wod�. Byli gotowi zostawi� j� wraz z palami, na kt�rych j� ci�gn�li. W��k by� u�yteczny do transportowania ci�ar�w przez otwarte stepy i, razem z okr�g�� ��dk�, podczas przeprawiania dobytku przez rzeki. W stromych, poro�ni�tych drzewami g�rach by� jednak zawad�. Utrudnia� i op�nia� podr�, a m�g� by� wr�cz niebezpieczny przy schodzeniu w ulewny deszcz ze stromego zbocza. Gdyby Jondalar nie wiedzia�, �e wi�ksza cz�� drogi, kt�r� mieli jeszcze przed sob�, b�dzie wie�� przez r�wniny, dawno by go ju� zostawi�. Odwi�zali ��dk� z w��ka i wylali wod�, przewracaj�c j� do g�ry nogami, a w pewnym momencie podnosz�c j� ponad g�ow�. Stoj�c pod ni� i trzymaj�c okr�g�� ��dk� nad g�owami, spojrzeli nagle na siebie z szerokim u�miechem. Nie przysz�o im przedtem na my�l, �e ��dka, kt�ra chroni�a ich przed wod� w rzece, mo�e by� r�wnie� dachem nad g�ow� i os�ania� ich przed deszczem. Mo�e nie w czasie marszu, ale przynajmniej mogli si� pod ni� schroni� podczas najgorszej ulewy. To odkrycie nie rozwi�za�o jednak problemu jej transportu. Nagle, jakby si� porozumiewali my�lami, podnie�li ��dk� i po�o�yli j� na grzbiecie Whinney. Je�li potrafi� j� umocowa�, zas�oni namiot i dwa kosze no�ne przed deszczem. Konstrukcja z dr�g�w i sznur�w, jak� wymy�lili, by�a troch� niepor�czna, i wiedzieli, �e w pewnych miejscach b�d� musieli j� zdj��, gdy� b�dzie zbyt szeroka, lub nawet zmusi ich do nad�o�enia drogi, ale nie s�dzili, �eby by�o to bardziej k�opotliwe ni� przedtem, a z pewno�ci� dawa�o pewne korzy�ci. Na�o�yli koniom uprz�� i za�adowali je, ale nie mieli zamiaru na nich jecha�. Ci�ki, mokry namiot i pokryw� pod�ogow� narzucili na grzbiet Whinney, a nad nimi umocowali ��dk�, podpart� skrzy�owanymi dr�gami. Ci�ka p�achta ze sk�ry mamuciej, kt�rej Ayla u�ywa�a do os�ony koszy na �ywno��, le�a�a na grzbiecie Zawodnika i przykrywa�a jego oba kosze no�ne. Zanim ruszyli, Ayla po�wi�ci�a Whinney troch� czasu. Uspokajaj�co do niej m�wi�a i dzi�kowa�a jej w wymy�lonym przez siebie j�zyku. Nie przychodzi�o jej do g�owy pytanie, czy Whinney j� rzeczywi�cie rozumie. J�zyk by� znajomy i uspokajaj�cy i koby�a reagowa�a na pewne d�wi�ki i gesty jak na sygna�y. Nawet Zawodnik nastawi� uszu, potrz�sn�� �bem i zar�a� w odpowiedzi. Jondalar s�dzi�, �e Ayla mia�a jaki� specjalny spos�b komunikowania si� z ko�mi, kt�rego sam nie by� w stanie poj��, chocia� troch� rozumia�. To by�o cz�ci� otaczaj�cej j� tajemniczo�ci, kt�ra tak go fascynowa�a. Poszli w d� przed ko�mi, pokazuj�c drog�. Wilk, kt�ry noc sp�dzi� w namiocie, a i wieczorem nie by� tak przemokni�ty jak konie, wkr�tce wygl�da� znacznie gorzej od nich. Jego na og� g�ste i puchate futro przyklei�o si� do cia�a, przez co zdawa� si� mniejszy, lecz wyra�niej zarysowa�y si� ko�ci i mocne mi�nie. Wilgotne futrzane kurty ludzi by�y do�� ciep�e, cho� nie ca�kiem przyjemne w noszeniu, a szczeg�lnie mokre i zbite futro wewn�trz kapuz. Po chwili woda zacz�a im �cieka� po karkach, ale nic na to nie mogli poradzi�. Kiedy z ponurego nieba nie przestawa�y si� la� strumienie wody, Ayla uzna�a, �e z wszelkiej mo�liwej pogody najmniej odpowiada jej deszcz. W ci�gu kilku nast�pnych dni pada�o niemal bez przerwy, czyli podczas ca�ej ich drogi w d� zboczy g�rskich. Gdy doszli do wysokich drzew iglastych, znale�li troch� os�ony pod ich koronami, ale wkr�tce zostawili drzewa za sob� i wyszli na szeroki, r�wny taras. Rzeka znajdowa�a si� o wiele ni�ej. Ayla zacz�a rozumie�, �e w rzeczywisto�ci musi p�yn�� znacznie dalej i by� wi�ksza, ni� jej si� zdawa�o. Deszcz s�ab� od czasu do czasu, ale nie przestawa� pada�. Pozbawieni os�ony drzew, byli mokrzy i nieszcz�liwi. Jedynym plusem by�o to, �e mogli teraz jecha� na koniach, przynajmniej na niekt�rych odcinkach drogi. Posuwali si� w d� na zach�d przez szereg lessowych taras�w poci�tych przez niezliczone, ma�e strumyczki, nape�niane wod� sp�ywaj�c� z wy�yn; rezultat powodzi, jaka la�a si� z nieba. Przedzierali si� przez b�oto i przekroczyli wiele rw�cych potok�w. Przedostali si� na kolejny taras i niespodziewanie natkn�li si� na ma�e osiedle. Proste drewniane schronienia, w�a�ciwie niewiele ponad zadaszenie, najwidoczniej zbudowane napr�dce, wygl�da�y jak ruina, ale jednak dawa�y jak�� os�on� od bez ustanku padaj�cego deszczu. Podr�nicy ucieszyli si� na ten widok i szybko poszli w ich kierunku. Zsiedli z koni, �wiadomi strachu, jaki wzbudza�y oswojone zwierz�ta, i zawo�ali w sharamudoi, maj�c nadziej�, �e ten j�zyk b�dzie znany mieszka�com. Nie otrzymali jednak �adnej odpowiedzi, kiedy za� przypatrzyli si� dok�adniej, doszli do wniosku, �e osada jest pusta. - Jestem pewien, �e Matka wie, jak bardzo potrzebujemy schronienia. Doni nie b�dzie mia�a nic przeciwko temu, �eby�my weszli do �rodka - powiedzia� Jondalar i wszed� do jednego z sza�as�w. Niczego w nim nie by�o, poza sk�rzanym rzemieniem, zwisaj�cym z ko�ka. Klepisko rozmok�o w rozbabrane b�oto. Wyszli i skierowali si� ku najwi�kszemu pomieszczeniu. Kiedy podchodzili, Ayla zda�a sobie spraw� z braku czego� bardzo wa�nego. - Jondalarze, gdzie jest doni? Nie ma figurki Matki, kt�ra strzeg�aby wej�cia. Rozejrza� si� i skin�� g�ow�. - To musi by� tymczasowy letni ob�z. Nie ma doni, poniewa� nie wezwali Matki, �eby chroni�a t� osad�. Ktokolwiek j� zbudowa�, nie s�dzi�, �e przetrwa zim�. Porzucili to miejsce, odeszli i zabrali wszystko ze sob�. Prawdopodobnie, kiedy zacz�y si� deszcze, przenie�li si� wy�ej. Weszli do najwi�kszej budowli i stwierdzili, �e jest solidniejsza od pozosta�ych. W �cianach by�y szpary i dach przecieka� w wielu miejscach, ale grubo ciosana, drewniana pod�oga zosta�a po�o�ona powy�ej poziomu b�ota i ko�o paleniska z kamieni le�a�o kilka suchych kawa�k�w drewna. To by�o najsuchsze, najwygodniejsze miejsce, jakie widzieli od wielu dni. Wyszli, odwi�zali w��k i wprowadzili konie do �rodka. Ayla wykrzesa�a ogie�, podczas gdy Jondalar poszed� do jednego z mniejszych sza�as�w i zacz�� zdziera� suche deski z wewn�trznych �cian, �eby je zu�y� na opa�. Zanim wr�ci�, Ayla rozci�gn�a grube sznury w poprzek pomieszczenia, przywi�za�a je do znalezionych w �cianach ko�k�w i wiesza�a mokre ubrania i �piwory. Jondalar pom�g� jej rozci�gn�� na sznurze namiot, ale musieli go zwin�� znowu, �eby unikn�� strumyczka przeciekaj�cego z dachu. - Powinni�my co� zrobi� z tymi dziurami w dachu - orzek� Jondalar. - Widzia�am pa�k� w pobli�u. Nie zabierze du�o czasu splecenie li�ci w maty i przykrycie nimi dziur. Wyszli, �eby nazbiera� mocnych, do�� sztywnych li�ci pa�ki do za�atania przeciekaj�cego dachu, i oboje narwali jej bardzo du�o. Li�cie, owini�te wok� �odygi, mia�y przeci�tnie oko�o sze��dziesi�ciu centymetr�w d�ugo�ci, trzech centymetr�w szeroko�ci i zw�a�y si� przy czubku. Ayla wcze�niej ju� uczy�a Jondalara podstawowych technik plecenia i po kilku chwilach obserwacji, �eby zobaczy�, jakiej techniki u�ywa dla uzyskania kwadratowych kawa�k�w p�askiej maty, m�czyzna zacz�� ple�� sam. Ayla spu�ci�a wzrok na swoje r�ce i u�miecha�a si� do siebie. Nadal dziwi�o j�, �e Jondalar potrafi� wykonywa� prac� kobiec�, i cieszy�a j� jego ch�� dzielenia jej zada�. Pracuj�c wsp�lnie, wkr�tce mieli tyle mat, ile by�o dziur. Budowla by�a pokryta do�� rzadk� strzech� z trzcin przyczepionych do konstrukcji z d�ugich pni m�odych drzew zwi�zanych razem. Mimo �e nie zrobiona z desek, przypomina�a chaty Sharamudoi, z tym �e nie by�a symetryczna, a kalenica nie sz�a uko�nie. �ciana z wej�ciem zwr�conym do rzeki by�a niemal pionowa; przeciwna za� pochyla�a si� ku niej pod ostrym k�tem. Boki by�y zamkni�te, ale mo�na je by�o podeprze� nieco, jak markiz�. Wyszli na dw�r i umocowali maty, przywi�zuj�c je mocnymi, w��knistymi li��mi pa�ki. Przy samym szczycie by�y dwie dziury, kt�rych nawet blisko dwumetrowy Jondalar nie m�g� dosi�gn��. Bali si� wej�� na dach, s�dz�c, �e budowla nie wytrzyma ci�aru �adnego z nich. Zdecydowali, �e wejd� do �rodka i tam zastanowi� si� nad sposobem naprawienia dachu. W ostatnim momencie przypomnieli sobie o nape�nieniu buk�aka oraz kilku misek wod� do picia i gotowania. Kiedy Jondalar wyprostowa� si� i r�k� zatka� otw�r w dachu, u�wiadomili sobie, �e mog� przyczepi� �aty od �rodka. Wej�cie zas�onili p�acht� ze sk�ry mamuciej i Ayla rozejrza�a si� po zaciemnionym wn�trzu, o�wietlonym wy��cznie ogniskiem, kt�re zaczyna�o je ogrzewa�. Wyda�o jej si� bardzo przytulne. Byli w suchym i ciep�ym miejscu, cho� ju� zaczyna�a si� zbiera� para z susz�cych si� rzeczy, a w takim letnim schronieniu nie by�o otworu dymnego. Dym z ogniska ucieka� normalnie przez nieszczelne �ciany i dach oraz wej�cie, na og� nie zas�aniane przy ciep�ej pogodzie. Jednak suche trawy i trzciny nabrzmia�y od wilgoci i zamkn�y drogi ucieczki dymu, kt�ry zacz�� si� zbiera� wzd�u� kalenicy. Chocia� konie by�y zwierz�tami otwartych przestrzeni, Whin-ney i Zawodnik wychowa�y si� w�r�d ludzi i by�y przyzwyczajone do ludzkich pomieszcze�, nawet ciemnych i zadymionych. Sta�y w k�cie, kt�ry im przydzieli�a Ayla, i wydawa�y si� zadowolone, �e znalaz�y schronienie przed przesi�kni�tym wod� �wiatem. Ayla w�o�y�a do ogniska kamienie do gotowania; potem oboje z Jondalarem wytarli do sucha konie i Wilka. Otworzyli wszystkie swoje kosze i paczki, �eby zobaczy�, czy co� si� nie zniszczy�o od nadmiaru wilgoci, znale�li suche ubrania i przebrali si� w nie. Usiedli przy ognisku, popijaj�c gor�c� herbat�, podczas gdy zupa zrobiona z podr�nej �ywno�ci jeszcze si� gotowa�a. Kiedy dym zacz�� nape�nia� wy�szy poziom chaty, zrobili dziury w cienkim poszyciu przy kalenicy, co oczy�ci�o powietrze i da�o troch� �wiat�a. Odpoczynek dobrze im zrobi�. Nie zdawali sobie sprawy z tego, jak byli zm�czeni, i na d�ugo przed zapadni�ciem ciemno�ci wpe�zli do swoich nieco wilgotnych �piwor�w. Mimo zm�czenia Jondalar nie m�g� jednak zasn��. Pami�ta� poprzedni raz, kiedy musia� przekroczy� wartk� i zdradliw� rzek�, zwan� Siostr�, i w ciemno�ci czu� dreszcz przera�enia, �e musi j� przej�� z kobiet�, kt�r� kocha. 2 Ayla z Jondalarem zostali w opuszczonym letnim obozie przez nast�pne dwa dni. Rankiem trzeciego dnia deszcz wreszcie usta�. Ponura, jednolicie szara pokrywa chmur przetar�a si� i po po�udniu jasne �wiat�o s�oneczne prze�witywa�o przez niebieskie �atki na niebie, widoczne mi�dzy we�nistymi, bia�ymi chmurami. Rze�ki wiatr dmucha� i gwizda� to z jednej strony, to z drugiej, jakby pr�bowa� r�nych pozycji i nie m�g� si� zdecydowa�, kt�ra b�dzie najodpowiedniejsza. Wi�kszo�� rzeczy wysch�a, ale otwarli oba ko�ce sza�asu na o�cie�, �eby wiatr przewiewa� na wylot i wysuszy� kilka ostatnich, ci�szych kawa�k�w sk�ry. Niekt�re zesztywnia�y. B�d� wymaga�y pracy i rozci�gania, cho� regularne u�ywanie prawdopodobnie wystarczy, by z powrotem nada� im elastyczno��, w zasadzie jednak nie by�y zniszczone. Inaczej by�o jednak z plecionymi koszami no�nymi. Wysch�y zniekszta�cone i mocno postrz�pione, poza tym zaple�nia�y. Wilgo� je zmi�kczy�a, wi�c ci�ar, jaki by� w �rodku, porozci�ga� je i porwa� w��kna. Ayla uzna�a, �e musi zrobi� nowe, chocia� wysuszone jesienne trawy i witki nie by�y najlepszym do tego materia�em. Kiedy powiedzia�a o tym Jondalarowi, poruszy� kolejny problem. - Te kosze no�ne i tak sprawia�y k�opot. Za ka�dym razem, kiedy przechodzili�my przez g��bokie rzeki, w kt�rych konie musia�y p�yn��, kosze moczy�y si�, je�li ich nie zdejmowali�my. Z ��dk� i w��kiem to nie by� taki du�y problem. Po prostu wk�adali�my je do ��dki, a na otwartej przestrzeni �atwo jest u�ywa� w��ka. Wi�kszo�� drogi, kt�r� musimy przej��, to trawiasty step, ale natrafimy tak�e na lasy i nier�wny teren. Tam nie b�dzie �atwo ci�gn�� te dr�gi z ��dk�, tak samo jak tu, w g�rach. Kiedy� mo�emy uzna�, �e trzeba je zostawi�, w�wczas jednak b�d� nam potrzebne kosze, kt�re si� nie zamocz� podczas przeprawy wp�aw. My�lisz, �e mo�esz zrobi� co� takiego? Ayla si� zastanowi�a. - Masz racj�, rzeczywi�cie si� mocz�. Kiedy zrobi�am kosze no�ne, nie mia�am tak wielu rzek do przej�cia, a te, kt�re pokonywa�am, nie by�y tak g��bokie. - Zmarszczy�a czo�o w skupieniu; potem przypomnia�a sobie pierwszy kosz, jaki na�o�y�a na Whinney. - Na pocz�tku nie u�ywa�am takich wisz�cych koszy. Kiedy pierwszy raz chcia�am, �eby Whinney ponios�a co� na grzbiecie, uplot�am du�y, p�aski kosz. Mog�abym zrobi� co� podobnego. �atwiej by�oby, gdyby�my nie jechali na koniach, ale... Zamkn�a oczy, pr�buj�c wyobrazi� sobie takie urz�dzenie. - Mo�e... mog�abym zrobi� kosze no�ne, kt�re da si� podci�gn�� na ich grzbiety, kiedy s� w wodzie... Nie, wtedy nie mo�na by na nich siedzie�... ale... mo�e co�, co b�d� nosi�y na zadach, za nami... - Spojrza�a na Jondalara. - Tak, chyba potrafi� zrobi� takie pojemniki. Zgromadzili trzciny i li�cie pa�ki, witki �oziny, d�ugie, cienkie korzenie �wierku i wszystko inne, co Ayla zobaczy�a i uzna�a, �e nada si� jako materia� na kosze lub na sznury do skonstruowania plecionych pojemnik�w. Oboje przez ca�y dzie� pracowali nad tym, wypr�bowuj�c r�ne kszta�ty i przymierzaj�c je na Whinney. P�nym popo�udniem mieli rodzaj pakownego koszasiod�a, kt�re by�o wystarczaj�co du�e, by pomie�ci� rzeczy Ayli, i kt�re koby�a mog�a unie�� wraz z je�d�cem. Podczas przeprawy wp�aw powinno by� jako tako zabezpieczone przed zamoczeniem. Natychmiast zacz�li robi� drugie, dla Zawodnika. Posz�o im to znacznie szybciej, bo mieli ju� metod� i wypracowane szczeg�y. Wieczorem wiatr przybra� na sile i zmieni� kierunek. Wia� z p�nocy, szybko p�dz�c chmury na po�udnie. Po zapadni�ciu zmroku niebo by�o niemal czyste, ale znacznie si� och�odzi�o. Mieli zamiar wyruszy� rano i oboje zdecydowali si� na przejrzenie swoich rzeczy, �eby zmniejszy� �adunek. Kosze no�ne by�y wi�ksze i w nowych nie starcza�o miejsca na wszystko. Niezale�nie od tego, jak pakowali, ci�gle co� zostawa�o. Pewne rzeczy musieli zostawi�. Rozpostarli wszystko, co mieli ze sob�. Ayla wskaza�a na p�at ko�ci s�oniowej z wyrysowan� przez Taluta map� i szlakiem, kt�ry ju� przebyli. - Ju� tego nie potrzebujemy. Kraina Taluta jest daleko za nami - powiedzia�a z odrobin� smutku. - Masz racj�, nie potrzebujemy tego. Bardzo jednak nie chcia�bym tego zostawia�. - Jondalar skrzywi� si� na sam� my�l o wyrzuceniu mapy. - Ludzi mog� zainteresowa� mapy robione przez Mamutoi, a poza tym przypomina mi Taluta. Ayla przytakn�a ze zrozumieniem. - No c�, we� to, jak masz miejsce, ale to nie jest niezb�dne. Jondalar zerkn�� na roz�o�one rzeczy Ayli i podni�s� tajemnicz�, dobrze opakowan� paczk�, kt�r� widzia� ju� wcze�niej. - Co to jest? - To tylko co�, co zrobi�am zim� - odpowiedzia�a, wyjmuj�c mu paczk� z r�k i odwracaj�c wzrok. Zaczerwieni�a si�. Od�o�y�a paczk� za siebie, wpychaj�c j� pod stert� rzeczy, kt�re zabiera�a ze sob�. - Zostawi� moje letnie ubranie podr�ne. Ca�e jest poplamione i znoszone, a teraz b�d� przecie� u�ywa� zimowych ubra�. To da mi troch� miejsca. Jondalar spojrza� na ni� ostro, ale nic nie powiedzia�. Nast�pnego ranka by�o bardzo zimno. Ob�oczki ciep�ej pary pokazywa�y si� przy ka�dym oddechu. Ayla i Jondalar ubrali si� szybko i po rozpaleniu ognia na porann� gor�c� herbat� spakowali swoje pos�ania, gotowi do wymarszu. Kiedy jednak wyszli na dw�r, stan�li jak wryci. Cienka pow�oka po�yskliwego szronu zmieni�a okoliczne wzg�rza. B�yszcza� i skrzy� si� w jasnym porannym s�o�cu z niezwyk�� jaskrawo�ci�. Szron si� topi� i ka�da kropelka wody stawa�a si� pryzmatem, kt�ry odbija� l�ni�cy kawa�ek t�czy w ma�ych rozpryskach czerwieni, zieleni, b��kitu lub z�ota. Kolory migota�y i zlewa�y si� ze sob�, kiedy poruszali si� i widzieli je pod r�nymi k�tami. Ale pi�kno ulotnych klejnot�w szronu by�o przypomnieniem, �e sezon ciep�a to tylko przej�ciowy b�ysk koloru w �wiecie opanowanym

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!