419
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 419 |
Rozszerzenie: |
419 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 419 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 419 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
419 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Ursula K. Le Guin - Samotno��
www.bookswarez.prv.pl
Aneks do "UB�STWO: Drugi raport na temat JedenastejSoro"
pi�ra Mobila Entselenne'temharyonoterregwis Lisc, dostarczony
przez jej c�rke,- Pogodna
Moja matka, badaczka-etmolog, zadala sobie trud, by dowiedziec sie czegokolwiek na temat mieszkanc�w Jedenastej-Soro, traktujac to jak osobiste wyzwanie. Fakt, iz aby sprostac temu wyzwaniu, wykorzystala swoje dzieci, moze byc postrzegany jako wyraz egoizmu badz skrajnej bezinteresownosci. Teraz, po lekturze jej raportu, wiem, iz w koncu zdala sobie sprawe, ze postapila zle. Swiadoma, ile ja to wszystko kosztowalo, ogromnie pragnelabym wyrazic jej wdziecznosc za to, ze pozwolila mi rozwinac sie jako osobie.
Wkr�tce po tym, gdy sonda automatyczna doniosla, ze jedenasta planete ukladu Soro zamieszkuje spolecznosc o rodowodzie hainskim, matka wstapila do zalogi orbitalnej, podejmujac prace w ekipie obslugi trzech Pierwszych Obserwator�w na powierzchni globu.
Spedzila cztery ostatnie lata w nadrzewnych miastach pobliskiej Huthu. M�j brat, Urodzony Wsr�d Radosci, mial osiem lat, ja zas liczylam ich piec; matka chciala na rok albo dwa podjac jakas prace na pokladzie statku tak, abysmy mogli pouczeszczac troche do szkoly o profilu hainskim. M�j brat uwielbial dzungle Huthu, chociaz jednak potrafil piac sie na drzewa ze zrecznoscia malpy, praktycznie nie umial czytac, a poza tym oboje bylismy jasnoniebiescy od sk�rnego grzyba. Podczas gdy Ury uczyl sie czytac, ja przywykalam do noszenia odziezy, a wszystkich nas poddawano kuracji antygrzybicznej, matke w takim stopniu zaintrygowala Jedenasta-Soro, w jakim Pierwszych Obserwator�w zbila z tropu.
To wszystko jest zawarte w jej raporcie, opowiem jednak w takim porzadku, w jakim sie od niej dowiadywalam, to mi bowiem pomoze przypomniec sobie i zrozumiec. Sonda dokonala zapisu miejscowego jezyka i Obserwatorzy poswiecili rok na jego opanowanie. Liczne wariacje dialektowe usprawiedliwialy popelnianie bled�w i akcent. Obserwatorzy zatem doniesli, iz jezyk nie stanowi problemu. A jednak istnialy klopoty z porozumiewaniem sie. Obaj mezczyzni stwierdzili, ze zyja w izolacji, sa traktowani podejrzliwie i wrogo, nie sa w stanie nawiazac jakichkolwiek kontakt�w z tamtejszymi mezczyznami, wiodacymi w odosobnionych domach samotnie lub w parach pustelniczy zywot. Napotykali spolecznosci zlozone z podrostk�w i usilowali sie z nimi porozumiec, ilekroc jednak wkraczali na terytorium takiej grupy, chlopcy albo umykali, albo tez robili wszystko, zeby ich usmiercic.
Kobiety, zamieszkujace - jak to okreslali - "rozproszone wioski", przeganialy Obserwator�w ciskajac w nich kamieniami, kiedy tylko zanadto zblizali sie do dom�w.
- W moim przekonaniu - zameldowal jeden z Obserwator�w - spoleczna aktywnosc Sorowian ogranicza sie do kamienowania przybysz�w.
Zaden z nich nie odbyl z tubylczymi mezczyznami rozmowy dluzszej niz trzyzdaniowa; jeden z nich sparzyl sie z kobieta, kt�ra zabladzila w okolice jego obozowiska - doni�sl, iz jakkolwiek jednoznacznie i natarczywie czynila mu awanse, sprawiala wrazenie rozstrojonej jego wysilkami by wszczac rozmowe, nie udzielala zadnych odpowiedzi na pytania i odeszla, ledwie dostala to, po co przyszla.
Obserwatorce pozwolono zajac pusta chate w "mosce" (babimkregu) zlozonej z siedmiu domostw. Dokonala znakomitych obserwacji codziennego zycia w takim stopniu, w jakim mogla sie mu przygladac, odbyla kilka rozm�w z doroslymi kobietami i bardzo wiele - z dziecmi; stwierdzila jednak, ze ani razu nie zaproszono jej do domu innej kobiety, nie zasugerowano, ze moglaby w czyms pom�c ani nie pospieszono z oferta jakiejkolwiek pomocy. Pogawedki dotyczace rutynowych, codziennych spraw nie byly przez mieszkanki wioski mile widziane; dzieci, jedyni informatorzy Obserwatorki, nazywaly ja Ciotka-Pleciuga. Jej anormalne zachowanie sprawilo jednak, ze pozostale kobiety zaczely okazywac wobec niej rosnaca nieufnosc i niechec, powstrzymujac potomstwo przed dalszymi kontaktami. Opuscila wies.
- Nie ma mozliwosci - oznajmila mojej matce - aby czegokolwiek dowiedzial sie tam dorosly. Nie zadaja pytan i nie udzielaja na nie odpowiedzi. Wszystkiego, co wiedza, ucza sie w dziecinstwie.
Aha! - mruknela pod nosem matka, patrzac na Urego i na mnie. Nastepnie poprosila o rodzinne przeniesienie na Jedenasta-Soro, wystepujac o status Obserwatorki. Stabile przeprowadzili z nia przez ansible dluga rozmowe kwalifikacyjna, porozmawiali z Urym i nawet ze mna - nie pamietam tej rozmowy, matka mi jednak p�zniej m�wila, ze opowiedzialam Stabilom wszystko o swoich nowych ponczoszkach - nastepnie zas wyrazili zgode. Statek mial pozostawac na bliskiej orbicie, majac w zalodze poprzednich Obserwator�w, matka zas winna byla utrzymywac z nim codzienny, jesli to mozliwe, kontakt radiowy.
Moje wspomnienia z nadrzewnego miasta i zabaw, jakim oddawalam sie na pokladzie statku z kociakiem prawdziwym czy tez fantomatycznym, sa mgliste. Pierwsze naprawde wyrazne dotycza naszego domu w babimkregu. Jest w czesci podziemny, w czesci zas wystaje nad powierzchnie i ma sciany z wylepionych glina splecionych galazek. Stoimy z matka na dworze w cieplym blasku slonca. Rozdziela nas wielka blotnista kaluza, do kt�rej Ilry wlewa wode z uszczelnionego glina kosza potem biegnie nad strumyk po kolejna porcje. Ja z uciecha mieszam bloto dlonmi, az staje sie geste i spoiste. Nabieram go w zlozone dlonie i ochlapuje sciane w miejscu, gdzie wciaz przezieraja galazki.
- Dobrze! Doskonale! - powiada matka w naszym nowym jezyku, a ja zdaje sobie sprawe, ze oto wykonuje prawdziwa prace. Naprawiam dom. Wykonuje ja dobrze, prawidlowo. Jestem osoba kompetentna. Nie mialam co do tego watpliwosci, dop�ki tam mieszkalismy.
Wieczorem jestesmy w domu i Ury przez radio rozmawia ze statkiem, poniewaz teskni za pogawedkami w starym jezyku, a poza tym ma ich informowac o r�znych rzeczach. Matka splata koszyk i przeklina z powodu porozszczepianych witek. Ja spiewam piosenke, zeby nikt z babiegokregu nie uslyszal, jak Ury przemawia w dziwnym jezyku, a zreszta bardzo lubie spiewac. Tej piosenki nauczylam sie dzis po poludniu w domu Hyuru. Codziennie bawie sie z Hyuru. "Badz swiadoma, sluchaj, sluchaj, badz swiadoma" - spiewam. Matka przestaje klac, slucha, a potem wlacza magnetofon. W palenisku wciaz jarzy sie ogien, na kt�rym przyrzadzalismy kolacje - smakowite klacza pigi, moge jesc pigi w nieskonczonosc. Jest ciemno, cieplo, w powietrzu unosi sie zapach pigi i plonacego duhur, swiety, mocny zapach, odpedzajacy czary i zle uczucia, a kiedy spiewam "Sluchaj, badz swiadoma", ogarnia mnie coraz wieksza sennosc i zaczynam tulic sie do matki, kt�ra jest ciemna, ciepla i roztacza matczyny zapach, mocny i swiety, pelen dobrych uczuc.
Nasze codzienne zycie w babimkregu przebiega wedle ustalonego wzoru. P�zniej na statku, dowiedzialam sie, ze ludzie zyjacy wsr�d sztucznie skomplikowanych sytuacji, nazywaja takie zycie "prostym". Nigdy i nigdzie nie spotkalam nikogo, kto uwazal, ze zycie jest proste. Moim zdaniem zycie czy tez czas wydaja sie proste, kiedy czlowiek pomija szczeg�ly - tak jak z orbity kazda planeta wydaje sie gladka.
Z pewnoscia nasze zycie w babimkregu bylo latwe w tym sensie, ze nie mielismy problem�w z zaspokajaniem wszelkich potrzeb: jadalne rosliny, kt�re mozna bylo pozyskac droga zbieractwa czy uprawy, wystepowaly w obfitosci, temas i rett dostarczaly przedzy na odziez i posciel, trzcina zaa - materialu na kosze i strzechy, my, dzieci, mialysmy partner�w do zabaw w innych dzieciach, w matkach - troskliwe opiekunki, a poza tym mase rzeczy, kt�rych nalezalo sie nauczyc.
To nie sa sprawy proste, chociaz dosc latwe, jesli czlowiek wie, jak sie do nich zabrac, jesli jest swiadomy szczeg�l�w.
Nie bylo to jednak latwe dla mojej matki - przeciwnie: trudne i skomplikowane. Musiala udawac, ze zna szezeg�ly, podczas gdy sie ich dopiero uczyla, a poza tym spoczywal na niej obowiazek meldowania o naszym sposobie zycia - i wyjasniania go - ludziom, kt�rzy nie mieli o nim pojecia. Dla Urego wszystko bylo latwe, dop�ki nie stalo sie trudne, poniewaz byl chlopcem. Ja nigdy nie mialam zadnych klopot�w. Uczylam sie rozmaitych prac, bawilam sie z dziecmi i sluchalam spiewania matek.
Pierwsza Obserwatorka miala slusznosc: dorosla kobieta w zaden spos�b nie mogla sie nauczyc, jak posiasc dusze. Matka nie mogla isc posluchac spiewu innej matki, bo byloby to zbyt niezwykle. Ciotki doskonale zdawaly sobie sprawe, ze nie odebrala zbyt starannego wychowania i nauczyly ja wielu rzeczy, chociaz matka nie zdawala sobie z tego sprawy. Doszly do wniosku, ze matka matki musiala byc nieodpowiedzialna i zamiast osiasc w babimkregu ruszyla na wl�czege, co nie pozwolilo jej c�rce odebrac wlasciwego wychowania. To wlasnie dlatego nawet najbardziej wyniosle z ciotek pozwalaly, bym sluchala wraz z ich dziecmi, umozliwiajac mi w ten spos�b zdobycie wyksztalcenia. AIe przeciez nie mogly zapraszac do swoich dom�w doroslej. Przekazywalismy jej z Urym wszystkie zapamietane piesni, ona zas powtarzala je do radia albo tez nam kazala je do radia powtarzac.
W gruncie rzeczy jednak nigdy tak naprawde nie zrozumiala tego. Bo jakze moglaby zrozumiec, skoro zaczela sie uczyc w swoim wieku i spedzila cale zycie wsr�d mag�w?
- Badz swiadoma! - przedrzezniala moje uroczyste i prawdopodobnie irytujace malpowanie ciotek i duzych dziewczyn. - Badz swiadoma! Ile razy dziennie to powtarzaja? Badz swiadoma c z e g o ?, Nie sa nawet swiadome, co oznaczaja te ruiny, nie sa swiadome wlasnej historii... ba, nie sa nawet swiadome istnienia bliznich! Nie rozmawiaja ze soba! Badz swiadoma... myslalby kto.
Kiedy przekazywalam jej opowiesci Sprzed Czasu, kt�rych wraz z ich c�rkami wysluchiwalam z ust Ciotki Sadne i Ciotki Noyit, czesto doszukiwala sie w nich niewlasciwych znaczen. Opowiedzialam jej na przyklad o Ludzie, ona zas odrzekla:
- Z niego wlasnie wywodza sie ludzie obecnie zamieszkujacy planete.
A gdy odparlam:
- Wcale teraz nie zyja tu ludzie - nic nie zrozumiala. Nie zrozumiala nawet wtedy, kiedy dodalam: - Zyja tu teraz osoby.
Ury bardzo lubil historie o Mezczyznie Kt�ry Mieszkal z Kobietami - o tym jak trzymal kobiety w chlewiku niczym szczury przeznaczone do spozycia, jak wszystkie zaszly w ciaze i powily po setce dzieci jak wreszcie z tych dzieci wyrosly potwory, kt�re pozarly ojca i matki,a w koncu pozjadaly sie nawzajem. Matka wyjasnila nam, ze opowiesc jest parabola przeludnienia, kt�re dotknelo te planete wiele tysiecy lat temu.
- Nie, wcale nie jest - zaoponowalam. - To przypowiastka moralna.
- C�z, tak - zgodzila sie matka. - A jej przeslanie brzmi: nie miej zbyt wielu dzieci.
- Alez nie o to chodzi! - upieralam sie. - Kt�z m�glby urodzic setke dzieci, nawet gdyby tego bardzo chcial? Mezczyzna byl czarnoksieznikiem. Uprawial magie. A kobiety razem z nim. Tak wiec, oczywiscie, ich dzieci byly potworami.
Kluczem, rzecz jasna, jest slowo "tekell", tak zgrabnie przetlumaczalne na hainski slowo "magia", okreslajace kunszt lub moc gwalcaca prawa natury. Matce trudno bylo zrozumiec, ze pewne osoby naprawde uznaja wiekszosc wiezi miedzyludzkich za nienaturalne, ze zwiazek malzenski czy rzad moze byc postrzegany jako zle zaklecie rzucone przez czarnoksieznik�w. Ludziom jest bardzo trudno uwierzyc w magie.
Statek uporczywie pytal, czy dzieje sie nam dobrze, a co pewien czas jakis Stabil wchodzil swoim ansiblem na nasza radiowa czestotliwosc, poddajac matke i nas prawdziwemu przesluchaniu. Matka zawsze umiala jakims cudem przekonac rozm�wc�w, ze chce pozostac mimo swoich stres�w, ze skutecznie wykonuje prace, z kt�ra nie potrafili sie uporac Pierwsi Obserwatorzy, my zas, Ury i ja, czujemy sie jak ryby w wodzie, przynajmniej tak wygladalo to na poczatku. Sadze, ze matka r�wniez byla szczesliwa, kiedy tylko przywykla do niespiesznego tempa zycia i okreznych sposob�w, jakimi musiala sie uczyc r�znych rzeczy. Dokuczala jej samotnosc, doskwieral brak rozm�w z innymi doroslymi, powtarzala, ze bez nas pewnie by popadla w szalenstwo. Jesli nawet tesknila za seksem - nie pokazywala tego po sobie, moim jednak zdaniem jej raport jest niekompletny w tej kwestii, byc moze dlatego, ze nie potrafila sie z nia uporac. Wiem, ze kiedysmy zamieszkali w babimkregu, dwie ciotki, Hedimi i Behyu, utrzymywaly stosunki seksualne i ze Behyu zalecala sie do mojej matki; ale matka sie nie polapala, poniewaz Behyu nie wyrazala intencji w zrozumialy dla niej spos�b. Nie potrafila pojac, ze mozna uprawiac seks z osoba, do kt�rej domu nie ma sie wstepu.
Kiedys, gdy mialam jakies dziewiec lat, po wysluchaniu opowiesci kilku starszych dziewczat zapytalam matke, dlaczego nie chce wyruszyc na wl�czege.
- Zajmie sie nami Ciotka Sadne - dodalam z nadzieja. Mialam dosc statusu c�rki niewyksztalconej kobiety. Pragnelam zyc w domu Ciotki Sadne i byc kims takim jak jej dzieci.
- Matki sie nie wl�cza - odparla z uraza, tonem ciotki.
- Alez czasem to robia - nie dawalam za wygrana.
- Musza to robic, bo jakze moglyby miec wiecej niz jedno dziecko?
- Odwiedzaja mezczyzn osiadlych w poblizu babiegokregu. Pragnac drugiego dziecka Behyu wr�cila do Mezczyzny ze Wzg�rza Czerwona Galka. Sadne, kiedy sie jej zbiera na seks, bywa u Kulawego Mezczyzny z Dolnego Biegu Rzeki. Znaja tutejszych mezczyzn. Zadna z matek nie wypuszcza sie na wl�czege.
W czasie mojego dziecinstwa mezczyzni stanowili dla mnie malo interesujaca tajemnice. Czesto wystepowali w opowiesciach Sprzed Czasu, rozprawialy r�wniez o nich dziewczeta ze spiewaczego kregu; rzadko ich jednak widywalam. Czasem podczas wypraw zbierackich zdolalam spostrzec kt�regos z nich, nigdy jednak w bezposredniej bliskosci babiegokregu. Latem ogarniety tesknota za Ciotka Sadne Kulawy Mezczyzna z Dolnego Biegu Rzeki zaczynal szwendac sie opodal babiegokregu - nie w zaroslach, rzecz jasna, czy tez nad rzeka, gdzie m�glby zostac uznany za lotrzyka i ukamienowany; lecz po otwartej przestrzeni na zboczach wzniesien, doskonale dla wszystkich widoczny i latwy do rozpoznania. Hyuru i Ditsu, c�rki Ciotki Sadne, m�wily, ze matka uprawiala z nim seks podczas swojej pi�rwszej wl�czegi i odtad zawsze sie z nim kochala ani razu nie pr�bujac szczescia z innymi okolicznymi mezczyznami.
Opowiedziala mi r�wniez, ze pierwszym dzieckiem, jakie wydala na swiat, byl chlopiec, kt�rego utopila, poniewaz nie chciala wychowywac dziecka tylko po to, by sie p�zniej z nim rozstac. Obie, tak samo jak ja, mialy w tej sprawie mieszane uczucia, rzecz jednak nie nalezala do niezwyklych. Wysluchalysmy miedzy innymi historii o utopionym chlopcu, kt�ry wyr�sl w glebinach, pochwycil swoja matke, gdy ta przyszla sie kapac, a potem przytrzymywal pod woda, zeby tez sie utopila - ale matce udalo sie umknac.
Tak czy inaczej, kiedy Kulawy Mezczyzna z Dolnego Biegu Rzeki spedzil juz na zboczach wzg�rz kilka dni, spiewajac dlugie piesni i to zaplatajac, to rozplatajac swoje r�wniez bardzo dlugie wlosy, Ciotka Sadne oddalala sie, by spedzic z nim noc albo dwie, a po swoim powrocie sprawiala wrazenie osoby wynioslej i odpychajacej.
Ciotka Noyit wyjasnila mi, ze piesni Kulawego Mezczyzny z Dolnego Biegu Rzeki sa magiczne, przy czym nie rzucaja zwyczajnych zlych czar�w, lecz, jak to ujela, dobre zaklecia:
- Ale nawet w polowie nie ma tych czarodziejskich mocy co pewni mezczyzni, kt�rych kiedys znalam - dodala Ciotka Noyit, usmiechajac sie do swoich wspomnien..
Nasza dieta, jakkolwiek smakowita, byla uboga w tluszcze, co zdaniem matki wyjasnialo nader p�zne pokwitanie; dziewczeta rzadko zaczynaly miesiaczkowac przed pietnastym rokiem zycia, chlopcy zas dojrzewali znacznie p�zniej. Niemniej jednak kobiety spogladaly na chlopc�w spode lba ledwie ci zdradzali jakiekolwiek oznaki doroslosci. Najpierw zawsze ponura Ciotka Hedimi, potem Ciotka Noyit, a wreszcie nawet Ciotka Sadne zaczely odwracac sie od Urego, ignorowac go, nie odpowiadac na jego pytania.
- Co ty wyprawiasz, bawiac sie z dziecmi? - spytala go pewnego razu Ciotka Dnemi tak surowo, ze wybuchl placzem. Nie mial jeszcze czternastu lat.
Mlodsza c�rka Sadne, Hyuru, byla moja siostrzana dusza, czy tez, jakbyscie powiedzieli, moja najlepsza przyjaci�lka. Jej starsza siostra, Didsu, uczestniczaca obecnie w spiewaczym kregu, pewnego dnia zagadnela mnie, majac bardzo powazny wyraz twarzy.
- Ury jest niezwykle przystojny - oswiadczyla. Zgodzilam sie z jej opinia, przejeta poczuciem dumy.
- Niezwykle duzy i niezwykle silny - dodala. - Silniejszy niz ja.
Zn�w, podbechtana, zgodzilam sie z jej zdaniem, a potem zaczelam sie wycofywac.
- Nie rzucam zadnych czar�w, Godi - powiedziala.
- Klamiesz - odparlam. - Powiem twojej matce!
Didsu pokrecila glowa.
- Usiluje m�wic prawde. Jesli m�j lek budzi w tobie lek - nic na to nie moge poradzic. Nie moze byc inaczej. Rozmawialysmy o tym w spiewaczym kregu. Wcale to we mnie nie budzi zachwytu - oznajmila, a ja pojelam, ze m�wi szczerze miala dobrotliwe oczy i dobrotliwa twarz, zawsze byla wsr�d nas, dzieci, najdelikatniejsza.
- Gdyby tak wciaz m�gl byc dzieckiem powiedziala. - Gdybym ja mogla nim byc... Ale to niemozliwe.
- No wiec zostan glupia starucha - odparlam i ucieklam od niej do swojej kryj�wki nad rzeka, gdzie wybuchnelam placzem. Potem z sakiewki swojej duszy wyjelam i rozlozylam talizmany. Jeden z nich - moge, rzecz bez r�znicy, wam to wyznac - byl krysztalem, kt�rym obdarowal mnie Ury: przejrzysty w g�rze, nabieral u podstawy mgliscie purpurowego zabarwienia.
Trzymalam go w dloni dluga chwile, a potem oddalam ziemi. Wygrzebalam pod glazem spora dziure, owinelam talizman najpierw w liscie dhuru, a potem w prostokatny kawalek materii, wyrwany ze sp�dniczki, pieknej delikatnej sp�dniczki, kt�ra utkala mi i uszyla Hyuru. Wyrwalam ten kawalek materii dokladnie na przodzie, tam, gdzie ubytek bedzie widoczny na pierwszy rzut oka. Oddalam wiec krysztal ziemi, a potem przez dlugi czas siedzialam w jego poblizu. Po powrocie do domu przemilczalam to wszystko, co uslyszalam od Didsu. Ury milczal, a matka miala na twarzy wyraz niepokoju.
- Co zrobilas ze swoja sp�dniczka, Godi? - zapytala.
Nieznacznie unioslam glowe, lecz nic nie odpowiedzialam; matka zn�w zaczela cos m�wic, ale urwala. W koncu nauczyla sie, ze nie nalezy podejmowac pr�b rozmowy z osoba, kt�ra woli milczec.
Ury nie mial bratniej duszy, jednak coraz czesciej bil sie z dwoma chlopcami zblizonymi do siebie wiekiem, Ednede - starszym od niego o rok czy dwa drobnym; cichym chlopakiem - oraz Bitem, kt�ry mial zaledwie jedenascie lat, lecz byl pelen temperamentu i odwazny do zuchwalosci. Nieustannie gdzies sie we trzech wypuszczali. Nie zwracalam na to uwagi, po czesci dlatego, ze cieszyla mnie nieobecnosc Bita. Cwiczylysmy z Hyuru swiadomosc, i bliska obecnosc halasliwego i rozhasanego Bita, bywala meczaca. Nie potrafil dac czlowiekowi spokoju, jak gdyby czyjs spok�j czegos go pozbawial. Jego matka, Hedimi, dala mu wyksztalcenie, jednak jako spiewaczka i narratorka ani sie umywala do Sadne i Noyit, a zreszta Bita roznosila zbyt wielka energia, aby m�gl uwaznie sluchac, nawet gdy one umialy mu cos powiedziec. Ilekroc dostrzegal mnie i Hyuru, swiadomie spacerujace czy siedzace, doprowadzal nas swoim zgielkliwym zachowaniem do szalu, a potem, gdysmy prosily go, by odszedl, zlosliwie szczerzyl zeby i wykrzykiwal: .
- Glupie dziewczyniska!
Zapytalam Urego, co robi z Bitem i Ednede, on zas odparl:
- Chlopczynskie rzeczy.
- Jak na przyklad?
- Cwiczenia.
- Swiadomosci?
Po kr�tkiej chwili odparl:
- Nie.
- No wiec jakie cwiczenia?
- Zapasy.Zeby nabrac sily. Przed wstapieniem do chlopiecej grupy. - Mial na twarzy wyraz przygnebienia, ale po chwili dodal: - Popatrz - i pokazal mi n�z, ukryty pod materacem. - Ednede m�wi, ze nikt ci nie podskoczy, kiedy masz n�z. Czyz nie jest piekny? - Wykonany z metalu, starego metalu, jakim poslugiwal sie Lud, przypominal ksztaltem trzcine, byl obosieczny i mial zaostrzony czubek. Jego rekojesc stanowil kawalek nawierconego i wypolerowanego drewna z krzemokrzewu. - Znalazlem go w opuszczonym domu mezczyzny - wyjasnil Ury. - Sam dorobilem te drewniana czesc. - Milosnie i z zaduma wpatrywal sie w n�z; kt�rego jednak nie nosil w sakwie swojej duszy.
- A do czego mialby ci sluzyc? - zapytalam, nie majac pojecia, dlaczego jest wyostrzony obustronnie, przez co, podczas jakiejkolwiek pr�by uzycia, m�glby czlowiekowi rozciac dlon.
- Do odpierania napastnik�w - odrzekl Ury.
- Gdzie byl ten opuszczony meski dom?
- Daleko za Skalistym Szczytem.
- Moge tam z toba p�jsc, gdybys wybral sie jeszcze raz?
- Nie - odparl dobrotliwie, lecz stanowczo.
- Co sie stalo z tym mezczyzna? Umarl?
- W strumyku znalezlismy czaszke. Sadzimy, ze poslizgnal sie i utonal.
M�wil inaczej niz dawny Ury. W jego glosie pobrzmiewalo cos doroslego - melancholia, powsciagliwosc. Szukalam u niego pociechy, ale z rozmowy wynioslam tylko gleboki niepok�j. Podeszlam do matki i zapytalam:
- Czym sie zajmuja w chlopiecych grupach?
- Selekcja naturalna - odparla z napieciem w glosie, nie w moim, lecz w swoim jezyku. Nie zawsze teraz rozumialam hainski, ale ton jej glosu wytracil mnie z r�wnowagi; ogarnieta zgroza spostrzeglam, ze matka zaczyna cicho plakac.
- Musimy sie stad wyniesc, Pogodna - powiedziala, zapewne nie zdajac sobie z tego sprawy, wciaz po hainsku. - Chyba nie ma zadnych przeciwwskazan wobec rodzinnej przeprowadzki, prawda? Kobiety to sciagaja tu, to odchodza wedle wlasnej woli. Nikt sie nie przejmuje, co robia inni. Nic nikogo nie obchodzi. Z wyjatkiem przeganiania chlopc�w!
Zrozumialam wieksza czesc tego, co powiedziala, niemniej jednak sklonilam ja, by powt�rzyla wszystko w moim jezyku i dopiero wtedy udzielilam odpowiedzi. - Ale przeciez gdziekolwiek p�jdziemy, Ury bedzie tak samo wyrosniety, dorosly i w og�le.
- Wobec tego wyniesiemy sie na dobre - odparla z pasja. - Wr�cimy na statek.
Odstapilam od niej. Nigdy dotad nie balam sie matki, bo nigdy nie stosowala magii wobec mnie. Matka dysponuje wielka moca, w czym nie ma nic nienaturalnego, byle tylko nie stosowala jej przeciwko duszy swojego dziecka.
Ury sie jej nie bal. Mial wlasne umiejetnosci magiczne. Kiedy poinformowala go o zamiarze powrotu, zdolal jej to wybic z glowy. Oznajmil, ze pragnie wstapic do chlopiecej grupy; pragnal tego od roku. Nie czul sie juz dobrze w babimkregu, pelnym kobiet, dziewczat i dzieciak�w. Starszy brat Bita, Yit, byl czlonkiem chlopiecej grupy na Terytorium Czterech ftzek i zapewne zajmie sie ziomkami z rodzinnego babiegokregu. Ednede gotowal sie juz do wyprawy. Ury, Ednede i Bit rozmawiali ostatnio z kilkoma mezczyznami. Mezczyzni wcale nie byli tak ograniczeni i zwariowani, jak uwazala matka. M�wili moze malo, ale wiedzieli duzo.
- A niby co takiego wiedza? - zpytala ponuro matka.
- Wiedza, jak byc mezczyznami - odrzekl Ury. - Ja zas chce zostac mezczyzna.
- Takim mezczyzna? Po moim trupie! Urodzony Wsr�d Radosci, musisz sobie przypomniec mezczyzn ze statku, prawdziwych mezczyzn... odmiennych pod kazdym wzgledem od tych nieszczesnych plugawych pustelnik�w. Nie moge pozwolic, bys dorastal w przekonaniu, ze musisz zostac kims takim!
- Wcale tacy nie sa - zaoponowal Ury. - Powinnas porozmawiac z niekt�rymi z nich, matko.
- Nie badz naiwny - odparla z nerwowym smiechem. - Doskonale wiesz, ze kobiety nie chodza rozmawiac z mezczyznami.
Zdawalam sobie sprawe, ze jest w bledzie; wszystkie kobiety z babiegokregu znaly wszystkich osiadlych mezczyzn w promieniu trzydniowego marszu i rozmawialy z nimi podczas wypraw w poszukiwaniu zywnosci. Trzymaly sie na dystans tylko od tych, kt�rym nie ufaly, ci zreszta szybko znikali.
- Obraca sie przeciwko nim ich wlasna magia - wyjasnila mi Ciotka Noyit, majac na mysli, ze sa przepedzani lub zabijani przez innych mezczyzn. Zmilczalam jednak, a Ury powiedzial tylko:
- C�z, Mezczyzna z Groty w Urwisku jest naprawde mily. To on zaprowadzil nas na miejsce, gdzie znalazlem te wytwory Ludu - czyli prastare artefakty, kt�re wprawily matke w takie podniecenie. - Mezczyzni wiedza o rzeczach, o kt�rych kobiety nie maja pojecia - ciagnal Ury. Chyba, przynajmniej na jakis czas, powinienem wstapic do chlopiecej grupy. Naprawde powinienem. M�glbym sie niejednego nauczyc! Przeciez wlasciwie nie dysponujemy na ich temat zadnymi konkretnymi informacjami. Nasza wiedza ogranicza sie do babiegokregu. P�jde i pozostane tak dlugo, zeby zebrac material do naszego raportu. P�zniej nie bede m�gl wr�cic do babiegokregu czy tez chlopiecej grupy, kiedy je juz opuszcze. Albo moge wr�cic na statek albo podjac pr�be, zeby zostac mezczyzna. Wiec daj mi szanse, matko, dobrze?
- Nie wiem, dlaczego sadzisz, ze musisz sie uczyc, jak zostac mezczyzna - odparla matka po chwili. - Przeciez juz wiesz.
Ury sie wtedy usmiechnal, a matka otoczyla go ramieniem.
A co ze mna? - pomyslalam. Nie wiedzialam nawet , czym jest statek. Chcialam pozostac tu, w miejscu, gdzie jest moja dusza. Chcialam nadal sie uczyc, jak byc na swiecie.
Ale balam sie matki i Urego, kt�rzy - jedno i drugie - uprawiali magie, nie powiedzialam wiec nic i tak jak mnie uczono, siedzialam cicho.
Ednede i Ury wypuscili sie razem. Noyit, matka Ednedego, byla r�wnie rada jak moja matka, ze dotrzymuja sobie towarzystwa, chociaz nie dala temu wyrazu. Wieczorem, w przeddzien wyprawy, obaj chlopcy obeszli wszystkie domostwa babiegokregu, co zajelo im wiele czasu. Domy, polozone od siebie w zasiegu wzroku czy glosu, byly porozdzielane krzakami, ogrodami, rowami nawadniajacymi i sciezkami. W kazdym domu matka czekala z dziecmi, zeby powiedziec "Zegnajcie", tyle ze nie m�wila tego, poniewaz m�j jezyk nie zna sl�w na powitanie i pozegnanie. Matki zapraszaly chlopc�w do srodka i dawaly im cos do zjedzenia, cos, co mogli ze soba zabrac na droge do Terytorium. Kiedy chlopcy wchodzili do srodka, przyblizali sie do nich wszyscy domownicy, a nastepnie dotykali ich dloni lub policzk�w. Pamietam, jak w taki sam spos�b Yit obchodzil caly babikrag. Plakalam wtedy, ,bo chociaz nie przepadalam za Yitem, wydawalo mi sie czyms niezrozumialym, ze ktos odchodzi na zawsze - jakby umieral. Tym razem nie plakalam, ale w nocy budzilam sie nieustannie, az uslyszalam, jak Ury wstaje o pierwszym swicie, bierze swoje rzeczy i cicho wychodzi. Wiedzialam, ze nie spi r�wniez matka, ale obie zachowalysmy sie, jak wypada - lezalysmy cicho, kiedy wychodzil, i jeszcze dlugo potem. Czytalam jej relacje zatytulowana: "Mlodzieniec opuszcza babikrag: marginalny udzial w ceremonii".
Chciala, by w sakwie swojej duszy zabral radio i przynajmniej od czasu do czasu nawiazywal z nia kontakt. Byl temu niechetny.
- Chce to zrobic, jak nalezy, matko - powiedzial: - Przedsiewziecie nie ma sensu, jesli lamie sie jego reguly.
- Po prostu nie wytrzymam bez zadnych wiesci od ciebie, Ury - odparla po hainsku.
- Ale jesli radio ulegnie awarii, zostanie zabrane czy cos w tym rodzaju, bedziesz niepokoic sie jeszcze bardziej, byc moze nie majac po temu zadnego powodu.
W koncu zgodzila sie zaczekac p�l roku, do pierwszych deszcz�w; wtedy p�jdzie w um�wione miejsce, do znaczacych poludniowa granice Terytorium rozleglych ruin nad rzeka, a Ury spr�buje sie z nia zobaczyc.
- Ale czekaj tylko dziesiec dni - powiedzial. - Jesli nie bede m�gl przyjsc, to nie przyjde.
Zgodzila sie. Pomyslalam, ze postepuje z Urym jak z malym dzieckiem, ulegajac mu we wszystkim. Takie postepowanie nie wydawalo mi sie wlasciwe, ale w moim przekonaniu Ury mial racje. Nikt nie wracal do matki z grupy chlopiecej.
Ury jednak wr�cil.
Lato bylo dlugie, pogodne i piekne. Uczylam sie obserwowac gwiazdy; polega to na tym, ze w pogodna noc czlowiek kladzie sie na otwartym zboczu wzg�rza, na wschodniej czesci firmamentu wybiera sobie gwiazde i sledzi ja wzrokiem, dop�ki ta nie zajdzie.
Mozna, oczywiscie, odwracac spojrzenie, aby oczy troche odpoczely, mozna zapadac w kr�tkie drzemki, ale p�zniej nalezy znowu spojrzec na swa gwiazde i okoliczne gwiazdy, i wpatrywac sie w nia tak dlugo, az wyczuje sie ruch ziemi, az czlowieka przeniknie swiadomosc wsp�lnego ruchu gwiazd, ziemi i duszy. Po zajsciu upatrzonej gwiazdy zapada sie w sen i spi do switu. Wtedy, jak zwykle, wita sie wsch�d slonca w swiadomym milczeniu. Bylam ogromnie szczesliwa podczas owych spedzanych na wzg�rzu cudownych cieplych nocy i pogodnych rank�w. Z poczatku, raz czy dwa razy, wychodzilam na obserwacje razem z Hyuru, p�zniej jednak wypuszczalam sie samotnie, bo tak bylo lepiej.
W pierwszych promieniach slonca wracalam po takiej nocy waska dolina pomiedzy Skalistym Szczytem a Wzg�rzem nad Wioska, kiedy przez krzaki na zboczu przedarl sie mezczyzna i stanawszy na sciezce, przegrodzil mi droge.
- Nie b�j sie - powiedzial. - Sluchaj!
Byl masywnej budowy, p�lnagi i cuchnal. Zesztywnialam jak kij. Powiedzial "Sluchaj!" w taki sam spos�b, jak m�wily to ciotki, sluchalam wiec.
- Tw�j brat i jego przyjaciel sa cali i zdrowi. Twoja matka nie powinna tam isc. Czesc chlopc�w stworzyla bande. Zgwalca ja. Ja i kilku innych zabijamy prowodyr�w. Ale to trwa. Tw�j brat jest w drugiej bandzie. Caly i zdrowy. Powiedz jej. A teraz powt�rz, co ci powiedzialem.
Powt�rzylam slowo w slowo tak, jak nauczono mnie robic, kiedy sie slucha.
- Doskonale. Swietnie - odparl i zniknal w g�rze zbocza, kroczac na swych kusych, muskularnych nogach.
Matka byla gotowa natychmiast ruszyc na Terytorium, ale wiadomosc od mezczyzny przekazalam r�wniez Noyit, ta zas zjawila sie na ganku naszego domu, zeby porozmawiac z matka. Noyit byla niewysoka, lagodna kobieta, ogromnie podobna do swego syna Ednede, lubila uczyc i spiewac, po jej domu wiec nieustannie krecily sie dzieci. Widzac, ze matka szykuje sie do podr�zy, oznajmila:
- Mezczyzna z Domu na Horyzoncie powiada, ze chlopcy sa cali i zdrowi. - Zauwazyla, ze matka nie slucha, ciagnela jednak, udajac, ze zwraca sie do mnie, poniewaz kobiety nie ucza kobiet. - Powiada, ze kilku mezczyzn rozbija bande. Tak dzieje sie zwykle, kiedy chlopieca grupa schodzi na zla droge. Czasem sa w takiej grupie magowie, prowodyrzy, starsi chlopcy, a nawet mezczyzni, kt�rzy chca stworzyc bande.
Osiadli mezczyzni zabijaja wtedy mag�w, zeby chlopcom nie stala sie krzywda. Kiedy bandy wypuszczaja sie poza Terytoria, nikt nie jest bezpieczny. Osiadli mezczyzni tego nie lubia. Robia, co nalezy, by babiemukregowi zapewnic bezpieczenstwo. Wiec twojemu bratu nie stanie sie nic zlego.
Matka nadal pakowala do siatki klacza pigi.
- Dla osiadlych mezczyzn gwalt jest czyms bardzo, bardzo zlym - powiedziala do mnie Noyit. - Zniecheca do nich kobiety. Jesli chlopcy zgwalca jakas kobiete prawdopodobnie mezczyzni zabija wszystkich chlopc�w.
Matka w koncu zaczela sluchac.
Nie poszla na spotkanie z Urym, jednak przez cala pore deszczowa byla bezgranicznie nieszczesliwa. Rozchorowala sie i stara Dnemi wyslala do nas Didsu, kt�ra napoila matke syropem z jag�d gagulca. Podczas choroby, lezac na swoim materacu, prowadzila zapiski na temat chor�b i lek�w, odnotowujac, jak chorymi kobietami zajmuja sie starsze dziewczeta, poniewaz kobiety dorosle nie wchodza do cudzych dom�w. Ciagle pracowala i ciagle niepokoila sie o Urego.
Pod koniec pory deszczowej, gdy nadciagnely cieple wiatry, a na wzg�rzach rozkwitlo miodokwiecie, zwiastujac nadejscie Pory Rozzloconego Swiata, Noyit odwiedzila nas ponownie, wybierajac chwile, gdy matka byla zajeta praca w ogrodzie.
- Mezczyzna z Domu na Horyzoncie powiada, ze sytuacja w grupie chlopiecej zostala opanowana - oswiadczyla tylko i odeszla.
Matka zaczela sobie zdawac sprawe, ze chociaz zadna dorosla nigdy nie wchodzi do domu innej doroslej, ze chociaz dorosli rzadko ze soba rozmawiaja, mezczyzni i kobiety miewaja zaledwie przelotne, czesto bezduszne zwiazki, a wszyscy mezczyzni wioda naprawde samotnicze zycie, istnieje jednak rodzaj spolecznosci, delikatna, lecz mocna siec nakaz�w i zakaz�w - porzadek spoleczny. Z jej raport�w, wysylanych na statek, przebijalo to nowe zrozumienie. Wciaz jednak postrzegala zycie Sorowian jako ulomne, dopatrujac sie w tutejszych osobach zaledwie rozbitk�w, zalosne szczatki czegos wielkiego.
- Kochanie - powiedziala po hainsku, w moim jezyku bowiem nie ma slowa "kochanie". W domu zawsze zwracala sie do mnie po hainsku, pragnac, bym calkowicie nie zapomniala jej rodzinnej mowy. - Kochanie, wyjasniajac niepojeta dla siebie technologie w kategoriach magii, czlowiek dowodzi swego prymitywizmu. To nie krytyka, lecz obiektywne stwierdzenie.
- Alez technika nie jest magia - odparlam.
- Jest, w ich przekonaniu; wez tylko pod uwage te opowiesc, kt�ra ostatnio zanotowalas. O Czarnych ksieznikach Sprzed Czasu, kt�rzy w magicznych skrzynkach mogli latac w powietrzu, poruszac sie w glebinach i pod ziemia.
- W metalowych skrzynkach - poprawilam j a.
- Innymi slowy: poslugujac sie samolotami, tunelami, statkami podwodnymi; zapomniana technika jest tu postrzegana jako zjawisko nadnaturalne.
- Skrzynki nie byly magiczne - odparlam. - Magiczni byli ludzie. Byli Czarnymiksieznikami. Wykorzystywali swa moc, aby posiasc wladze nad innymi osobami. Mozna zyc godnie jako osoba tylko trzymajac sie od magii na dystans.
- To imperatyw cywilizacyjny, poniewaz kilka tysiecy lat temu niekontrolowany rozw�j techniczny doprowadzil do kataklizmu. W tym wlasnie rzecz. Istnieja w pelni racjonalne przyczyny irracjonalnego tabu.
W moim jezyku nie potrafilam znalezc ekwiwalent�w sl�w "racjonalne" czy "irracjonalne". "Tabu" bylo synonimem slowa "jadowite". Sluchalam matki, poniewaz c�rka powinna uczyc sie od matki, a moja matka wiedziala mn�stwo rzeczy, o kt�rych nie mialy pojecia inne osoby, moja edukacja chwilami byla jednak niezwykle trudna. Gdybyz w naukach matki zamiast tylu sl�w bylo wiecej piesni i przypowiesci, bo jej slowa umykaly mi jak woda splywajaca przez oka siatki ! Minal Zloty Czas i piekne lato; wr�cil Srebrzysty Czas, kiedy przed nadejsciem deszcz�w w dolinach pomiedzy wzg�rzami sciela sie mgly; potem spadly deszcze - dlugotrwale, cieple, leniwe, zraszaly swiat dzien po dniu, dzien po dniu. Nie mialysmy wiesci o Urym i Ednedem przez rok z g�ra. Potem, pewnej nocy, cichy poszum kropel uderzajacych w strzeche zostal na chwile zagluszony przez skrobanie do drzwi i slowa:
- Psst... wszystko w porzadku... wszystko w porzadku.
Ozywilysmy ogien i wszystkie przykucnelysmy w mroku wok�l niego, zeby porozmawiac. Ury bardzo wyr�sl i wychudl tak, ze przypominal szkielet obciagniety sk�ra. Szrama, przecinajaca g�rna warge, podciagnela ja w g�re i m�j brat, kt�ry nie m�gl teraz wymawiac glosek p, b oraz m, nieustannie obnazal zeby w dziwnym grymasis. Przemawial glosem mezczyzny. Skulil sie przy ogniu, usilujac wchlonac nieco ciepla w swoje kosci. Jego odziez przemienila sie w wilgotne lachmany. N�z przywiazany do sznurka zwisal mu z szyi.
- Wszystko w porzadku - powtarzal Ury. - Wszystko w porzadku. A jednak nie chce tam wracac. Nie powiedzial nam wiele o swoim p�ltorarocznym pobycie w chlopiecej grupie, utrzymujac z uporem, iz przygotuje dokladna relacje dopiero na pokladzie statku. Wyznal jednak, co musialby zrobic, gdyby zostal na Soro. Musialby wiec wr�cic na Terytorium, poslugujac sie strachem i magia bronic swej pozycji wsr�d chlopc�w i tak dlugo wykazywac sie krzepa; az bedzie m�gl odejsc - to jest opuscic Terytorium i wedrowac samotnie, dop�ki nie znajdzie miejsca, w kt�rym mezczyzni pozwola mu osiasc. Ednede sparzyl sie z pewnym chlopakiem i zamierzal wyruszyc razem z nim po ustaniu deszcz�w. Chlopcom w parze, wyjasnil Ury, bylo latwiej, jesli ich zwiazek mial charakter seksualny, dop�ki nie stanowia konkurencji, mezczyzni dadza im spok�j. Jednak samotny mezczyzna w regionie, gdziekolwiek w promieniu trzech dni marszu od babiegokregu, musial stawic czolo tamtejszym osiadlym mezczyznom.
- Trzy albo cztery lata takiego zycia - powiedzial Ury. - Wyzwania, walki, nieustanna czujnosc, niespuszczanie innych z oka, dowodzenie swej sily... dzien po dniu, noc po nocy. Tylko po to, zeby skonczyc jako pustelnik. Nie moge tego zrobic. - Spojrzal na mnie. - Nie jestem osoba - powiedzial. - Chce wr�cic do domu.
- Zaraz przez radio skontaktuje sie ze statkiem - powiedziala matka, ogarnieta bezgranicznym poczuciem ulgi.
- Nie - odrzeklam.
Ury przygladal sie matce i podni�sl dlon, gdy odwr�cila glowe, by do mnie przem�wic.
- Ja wr�ce - oswiadczyl - ale ona nie musi. Dlaczego mialaby wracac?
Tak samo jak ja nauczyl sie, by nie uzywac imion bez konkretnego powodu.
Matka przeniosla spojrzenie z niego na mnie, a potem powiedziala z czyms w rodzaju smiechu .
- Nie moge jej tu zostawic, Ury!
- A dlaczego ty mialabys wracac?
- Bo tego chce - odparla. - Mam juz dosc. Wiecej niz dosc. Przez siedem lat zgromadzilismy bezmiar materialu na temat kobiet, a teraz twoje obserwacje pozwola uzupelnic luki dotyczace mezczyzn. Wystarczy. Czas juz, najwyzszy czas, bysmy wr�cili, do swoich, zn�w znalezli sie wsr�d normalnych ludzi.
- Ja nie mam zadnych swoich - zaprzeczylam. - Nie naleze do ludzi. Usiluje zostac osoba. Dlaczego chcecie mnie oderwac od mojej duszy? Pragniecie, bym uprawiala magie! Nie zrobie tego. Nie bede uprawiac magii. Nie bede m�wic waszym jezykiem. Nie wr�ce z wami!
Matka, kt�ra wcale nie sluchala, zaczela odpowiadac cos z gniewem, ale Ury, gestem kobiety sygnalizujacej, ze bedzie spiewac, zn�w podni�sl dlon i matka popatrzyla na niego.
- Porozmawiamy p�zniej - rzekl. - Podejmiemy decyzje. Teraz musze sie wyspac.
Ukrywal sie w naszym domu przez dwa dni, kt�re poswiecilismy na podjecie decyzji, co i jak zrobic. To byly okropne dwa dni. Siedzialam w domu, jakbym byla chora - w ten spos�b nie musialam oklamywac innych os�b - i we tr�jke, matka, Ury i ja, prowadzilismy niekonczace sie rozmowy. Ury prosil matke, zeby zostala ze mna, ja prosilam ja, by pozostawila mnie pod opieka Sadne lub Noyit, kt�re by mnie z pewnoscia przygarnely do swoich domostw. Odm�wila. Byla matka, ja zas dzieckiem - jej wladza nade mna byla uswiecona. Polaczyla sie ze statkiem przez radio i uzgodnila, ze ladownik zabierze nas z jalowego pustkowia odleglego o dwa dni marszu od babiegokregu.
Ukradkiem wymknelismy sie noca. Zabralam tylko sakwe swojej duszy. Szlismy przez caly nastepny dzien, kiedy ustal deszcz, urzadzilismy post�j, zeby sie przespac, potem ruszylismy dalej, na pustynie. Nie bylo tu nic pr�cz jar�w, glaz�w, pieczar i ruin Sprzed Czasu, grunt, jak to na pustyniach, stanowil mieszanine odlamk�w szkla, twardych brylek i rozmaitych fragment�w. Nic tu nie roslo. I tam rozpoczelismy czekanie.
Wreszcie otwarlo sie niebo, spadla z niego i stanela przed nami na skalach jakas lsniaca rzecz, wieksza od najwiekszego domu, nie dor�wnujaca jednak rozmiarem ruinom Sprzed Czasu. Matka spojrzala na mnie z zagadkowym, msciwym usmiechem.
- I czy to jest magia? - zapytala.
Byloby mi trudno wyrazic inny poglad, chociaz wiedzialam, ze to zaledwie rzecz, a w rzeczach nie ma zadnej magii. Jest tylko w duszach. Nic nie odpowiedzialam. Milczalam od wyjscia z domu.
Postanowilam sobie z nikim nie rozmawiac, dop�ki nie wr�ce; wciaz jednak bylam dzieckiem, nawyklym, by sluchac i wypelniac polecenia. Na statku, w tym calkowicie dla mnie obcym nowym swiecie, wytrzymalam zaledwie kilka godzin, a potem wybuchnelam placzem, proszac, by pozwolono mi wr�cic do domu.
- Blagam, blagam, czy moge juz wr�cic do domu?
Wszyscy na statku byli dla mnie bardzo dobrzy. Nawet wtedy potrafilam por�wnywac swoje doswiadczenia z przejsciami Urego. R�znica wydawala sie przepastna. Ury byl samotny, pozbawiony zywnosci i schronienia... wystraszony chlopiec, usilujacy przetrwac w gronie r�wnie wystraszonych konkurent�w, narazonych na brutalnosc starszych od siebie mlodzienc�w, kt�rzy za wszelka cene starali sie bronic swojej przewagi, postrzeganej jako meskosc. Ja bylam otaczana opieka, ubierana, karmiona tak obficie, ze zbieralo mi sie na wymioty, trzymana w takim cieple, ze ogarniala mnie goraczka, pouczana, przekonywana, obdarzana przyjaznia przez mieszkanc�w ogromnego miasta i czastka ich mocy, postrzeganej jako czlowieczenstwo. Oboje, Ury i ja, traflismy pomiedzy Czarnychksieznik�w. Oboje, Ury i ja, dopatrywalismy sie dobrych cech w ludziach, wsr�d kt�rych przyszlo nam zyc, a zarazem zadne z nas nie umialo zyc pomiedzy nimi.
Ury mi powiedzial, ze na Terytorium spedzil wiele samotnych nocy w pozbawionych ciepla kryj�wkach, powtarzajac sobie w myslach opowiesci, kt�rych nauczyl sie od ciotek, i bezglosnie odspiewujac zapamietane piesni. Na statku, kazdej nocy, robilam to samo.
Z uporem jednak nie powtarzalam opowiesci i nie odspiewywalam piesni przed tutejszymi ludzmi. Nie m�wilam w ich obecnosci w swoim jezyku. To byl jedyny dostepny mi spos�b zachowania milczenia. Matka byla gniewna i, przez dlugi czas, niewyrozumiala.
Twoja wiedza jest wlasnoscia naszego ludu - mawiala. Milczalam, moglabym bowiem jedynie odpowiedziec, ze ten lud nie jest moim ludem, ze nie naleze do zadnego ludu, bo jestem osoba. Mialam jezyk, kt�rym sie nie poslugiwalam. Mialam swoje milczenie. Nic wiecej.
Uczeszczalam do szkoly, na statku, tak samo jak w babimkregu, bylo mn�stwo dzieci w r�znym wieku i uczylo nas wielu doroslych. Przewaznie uczylam sie historii i geografii Wsp�lnoty, matka zas dala mi raport o historii Jedenastej-Soro - Sprzed Czasu, jak mawiamy - i kazala mi sie z nim zapoznac. Wyczytalam, ze miasta mojego swiata byly najwiekszymi, jakie zbudowano gdziekolwiek i kiedykolwiek, ze, wyjawszy niewielkie obszary przewidziane pod uprawe, pokrywaly w calosci dwa kontynenty, ze mieszkalo w nich sto dwadziescia miliard�w ludzi i ze kiedy wymarly juz zwierzeta, morze i powietrze, zaczeli wymierac r�wniez oni. To byla obrzydliwa opowiesc.
Przejmowala mnie wstydem i wyrazalam w duszy pragnienie, by nie znal jej nikt na statku i w calej Wsp�lnocie. A przeciez, pomyslalam, jesli znaja te same historie Sprzed Czasu co ja, musza pojmowac, jak nieuchronnie magia obraca sie przeciwko sobie samej.
Po uplywie niespelna roku, matka oznajmila, ze lecimy na Hain. Lekarz pokladowy pospolu ze swymi madrymi urzadzeniami naprawil warge Urego. Moja matka i brat zarchiwizowali wszelkie zdobyte informacje; Ury byl dostatecznie dorosly, by zaczac sie przygotowywac do Szk�l Wsp�lnoty, gdyby chcial do nich wstapic. Ja nie bylam w kwitnacym stanie i doktor ze swoimi urzadzeniami nie potrafil mnie naprawic. Tracilam na wadze, kiepsko sypialam, miewalam okropne b�le glowy. Zaczelam miesiaczkowac prawie natychmiast, gdy znalazlam sie na pokladzie statku i noszenie podpasek znosilam bardzo zle.
- Nie sluzy ci zycie tutaj - stwierdzila matka. - Musisz byc na otwartym powietrzu. Na jakiejs planecie. Cywilizowanej planecie.
- Jesli polece na Hain - odparlam - a potem wr�ce, znajome osoby nie beda zyc od setek lat.
- Pogodna - powiedziala matka - musisz przestac myslec kategoriami Soro. Musisz przestac sie zwodzic i dreczyc, zacznij wreszcie patrzec w prz�d, nie zas za siebie. Masz przed soba cale zycie. Hain jest miejscem, gdzie nauczysz sie, jak je przezyc.
Zmobilizowalam w sobie cala odwage i odparlam w swoim jezyku:
- Nie jestem juz dzieckiem. Nie masz nade mna wladzy. Nie polece. Leccie beze mnie. Juz nie masz nade mna wladzy!
Nauczono mnie, by takich wlasnie sl�w uzywac wobec maga, Czarnegoksieznika. Nie wiem, czy matka w pelni je zrozumiala, pojela jednak, ze napawa mnie smiertelnym lekiem i to nakazalo jej milczenie. Po dluzszej chwili rzekla w jezyku hainskim:
- Zgoda. Nie mam nad toba wladzy. Ale mam pewne prawa - wynikle z lojalnosci i milosci.
- Wszystko, co oddaje mnie w twoja moc, jest naganne - odparlam wciaz w swoim jezyku.
Popatrzyla na mnie przeciagle.
- Przypominasz jedna z nich - powiedziala. - Jestes jedna z nich. Nie wiesz, na czym polega milosc. Zamknelas sie w sobie jak skala. Nie powinnam byla zabierac cie ze soba. Ludzie przycupnieci w ruinach spoleczenstwa... brutalni, nietolerancyjni, ignoranccy, przesadni... zyjacy w okropnym osamotnieniu... I pomyslec, ze pozwolilam, by przerobili cie na swoja modle!
- Ksztalcilas mnie - odparlam, a moje usta zaczely drzec wymawiajac slowa. - Tak samo jak tutejsza szkola. Ale najpierw ksztalcily mnie ciotki i chcialabym skonczyc u nich nauke. - Plakalam, lecz wciaz stalam nieporuszenie, zaciskajac piesci. - Jeszcze nie jestem kobieta. Chce zostac kobieta.
- Alez, Godi, bedziesz nia!... Tu staniesz sie dziesieciokroc bardziej kobieca niz na Soro... musisz tylko spr�bowac zrozumiec, uwierzyc mi...
- Nie masz nade mna wladzy - odparlam, zaciskajac powieki i zatykajac uszy dlonmi. Wtedy zblizyla sie do mnie, przytulila, ale stalam sztywno, znoszac jej uscisk, dop�ki nie opuscila ramion.
Podczas naszego pobytu na planecie calkowicie zmienila sie zaloga statku. Pierwsi Obserwatorzy polecieli na inne swiaty i teraz naszym koordynatorem byl gethenijski archeolog o imieniu Arrem, osoba niezbyt juz mloda, spostrzegawcza i lagodnego usposobienia. Arrem odwiedzal\a planete tylko dwukrotnie, ladujac na opustoszalych kontynentach, mozliwosc wiec porozmawiania z nami, kt�rzysmy "mieszkali wsr�d zywych", jak to ujmowal\a, byla przez niego mile widziana. Arrem nie byla mezczyzna - mialam zreszta klopoty z przywyknieciem do nieustannej obecnosci mezczyzn - a zarazem nie byl kobieta; nie byla/y zupelnie dorosly/a, chociaz przestal/a byc dzieckiem - byl/a po prostu osoba, r�wnie samotna jak ja. Kiedy nastapil kryzys, Arrem odbyl/a z moja matka kilka narad i wystapil/a z sugestia, by matka pozwolila mi wr�cic na planete. Ury, uczestniczacy w niekt�rych rozmowach, przekazal mi ich tresc.
- On/ona powiada, ze jesli polecisz na Hain, prawdopodobnie umrzesz - oznajmil. - Umrze twoja dusza.
Utrzymuje, ze pewne sprawy, kt�rych sie nauczylismy, sa zgodne z naukami ich gethenskiej religii. To powstrzymalo matke przed paplanina o prymitywnych przesadach... Arrem dodal/a, ze mozesz byc uzyteczna dla Wsp�lnoty, jesli pozostaniesz na Soro i skonczysz tam edukacje. Bedziesz nieocenionym zr�dlem wiedzy. - Ury zachichotal, a po dluzszej chwili ja r�wniez parsknelam smiechem. - Beda cie eksploatowac jak kopalnie na asteroidzie. - Zamilkl, a potem dodal: - Wiesz, ze jesli ty zostaniesz, a ja polece, oboje umrzemy.
Tak mawiali mlodzi ludzie ze statk�w, gdy ktos mial pozostac, a kto inny wyruszyc w miedzygwiezdna podr�z. Zegnaj, umarlismy. Bylo to prawda.
- Wiem - odparlam. Czulam, jak sciska mi sie w gardle i bylam wystraszona. W rodzinnych stronach nie widzialam, by plakala dorosla osoba, to jest widzialam tylko raz, kiedy umarlo dziecko Sut. Sut wyla przez cala noc. Wyla jak pies, powiedziala matka, ale ja nigdy nie widzialam i nie slyszalam psa; slyszalam tylko rozpaczliwy kobiecy placz. Balam sie, ze m�j moze zabrzmiec tak samo.
- Skoro moge wr�cic, to kto wie, czy po zdobyciu duszy nie odwiedze Hainu - powiedzialam po hainsku.
- W ramach wl�czegi? - zapytal w moim jezyku Ury i wybuchajac smiechem r�wniez mnie sklonil do smiechu.
Brat nikomu nie jest dany na zawsze. Wiedzialam o tym. Poniewaz jednak Ury wr�cil, chociaz juz byl dla mnie martwy, i ja z martwych moglam wr�cic do niego, a przynajmniej udawac, ze wr�ce.
Matka podjela decyzje. Jeszcze przez rok pozostanie ze mna na statku, podczas gdy Ury uda sie na Hain. Bede nadal uczeszczac do szkoly; jesli po uplywie roku wciaz bede chciala wr�cic na planete - wr�ce na nia. Wtedy ze mna czy beze mnie matka poleci na Hain, do Urego. Bede mogla podazyc ich sladem, jesli kiedykolwiek zapragne sie z nimi zobaczyc. Byl to kompromis, kt�ry nie zadowalal zadnego z nas; zawarlismy go jednak nie mogac znalezc-innego wyjscia. Przed odjazdem Ury dal mi sw�j n�z.
Kiedy odjechal, usilowalam sie nie rozkleic. Ciezko pracowalam, by zapamietac wszystko, czego uczono mnie w pokladowej szkole, a poza tym pr�bowalam wpoic Arremowi zasady bycia swiadomym i unikania czar�w. Uprawiali/ly/smy wolnomarsze po okretowym ogrodzie i oprzytomniajace formy pierwszej godziny ghetenskiej Haddary z Karhide (nie pamietam, czy cos takiego jest w LRC - tu uzylam terminologii taoistycznej), dochodzac do zgodnego wniosku, ze sa bardzo podobne.
Statek pozostawal w ukladzie Soro nie tylko z powodu mojej rodziny, lecz takze, a moze przede wszystkim, w zwiazku ze swoja nowa zaloga, zlozona gl�wnie z zoolog�w, kt�rzy sciagneli tu, aby przeprowadzic badania nad morskim stworzeniem z Jedenastej-Soro, rodzajem glowonoga, charakteryzujacego sie za sprawa mutacji czy tez naturalnej ewolucji wysoka inteligencja. Istnialy jednak problemy z porozumiewaniem sie.
- Niemal r�wnie powazne, jak z tutejsza ludzka populacja - stwierdzila Stanowcza, zoolog, kt�ra bedac nasza nauczycielka bezlitosnie nas wykpiwala.
Dwa razy ladownikiem zabrala nas na nie zamieszkane wysepki p�lkuli p�lnocnej, gdzie miescily sie jej stacje badawcze. Osobliwych uczuc przysporzyly mi te powroty na m�j swiat, podczas kt�rych jednak bylam tak daleko od ciotek, si�str i swojej siostrzanej duszy, milczalam wszakze.
Widzialam, jak z glebin wynurza sie ogromne, lekliwe stworzenie, po kt�rego wijacych sie mackach przeplywa barwna fala, i slyszalam towarzyszacy temu dzwieczny rozedrgany glos, a jednak to wszystko trwalo tak kr�tko, ze dobieglo konca, zanim czlowiek na dobre zdolal dostrzec barwy czy uslyszec dzwiek. Maszyna zoolog�w wytworzyla r�zowa poswiate i mechaniczne przyspieszony szczebiot, kt�ry wobec bezmiaru morza brzmial metalicznie i slabo. Glowon�g opowiedzial w swoim srebrzyscie pieknym nierzeczywistym jezyku.
- PK - powiedziala do nas z ironia Stanowcza. - Problem Komunikacyjny. - Nie wiemy, o czym ze soba rozmawiamy.
Odpowiedzialam na to:
- Nauczylam sie czegos podczas mojej tutejszej edukacji. Jedna z piesni powiada - zawahalam sie, usilujac prawidlowo przetlumaczyc to na hainski - powiada, ze myslenie jest jednym ze sposob�w dzialania, slowa zas - jednym ze sposob�w myslenia.
Stanowcza popatrzyla na mnie, zeby wyrazic - jak uznalam - swoja dezaprobate, prawdopodobnie jednak po prostu tylko dlatego, ze nigdy dotad nie uslyszala z moich ust nic pr�cz "tak".
- Sugerujesz wiec, ze nie m�wi slowami?
- Moze wcale nie m�wi. Moze mysli.
Stanowcza przypatrywala mi sie jeszcze przez, chwile, a potem powiedziala:
- Dziekuje. - Sprawiala takie wrazenie,