4527

Szczegóły
Tytuł 4527
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

4527 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 4527 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4527 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

4527 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Wiktor Zwikiewicz � Zerwane ogniwo � Marzenie � K�amstwo � Podpalacze nieba Zerwane ogniwo Parno. Wiatr zastyg� w pl�taninie bambusowych p�d�w i lian, ust�pi� miejsca ciszy zdawa�oby si� wiecznej, a jednak gdzie� z po�udnia, spoza li�ciastej �ciany drzew, narasta g�uchy pomruk. Brudnym, pe�nym mglistych naciek�w sklepieniem chmur p�yn� czarne cienie. Oci��a�e, nios�c w trzewiach brzemi� �mierci, pr� na p�noc. Nadlatuj� falami � jedna, druga... Wysiewaj� w przestrze� brz�k szukaj�cej �eru szara�czy, przenosz� si� wysoko niewidzialnym rojem i milkn� wreszcie, g�uszone murem rosn�cej odleg�o�ci. Lec� do swego celu. D�ungla zostaje. Trwa cisz� pe�n� szmer�w, szelest�w i cieni przemykaj�cych g�stwin� traw. Ci�kie powietrze �ciele nad bagnami zielonkawy opar przesycony woni� mch�w i bladych kwiat�w, odorem padliny i cierpkim zapachem butwiej�cych pni. D�ungla jest niema. Cokolwiek j�trzy niebo czy wn�trze ziemi � nie zak��ca jej spokoju. Cierpliwo�� jest przywilejem starc�w, kt�rych nie wzrusza up�yw tysi�ca lat podobnych do siebie jak dwie krople deszczu. D�ungla nie zna ju� dawno nawet stanu oczekiwania, po prostu � istnieje. Jej �ycie toczy si� w odwiecznym rytmie nieustannego powtarzania cyklu biologicznych przemian, wyznaczonego obrotem planety i ko�owaniem ksi�yc�w. W rytmie uzale�nionym od j�drowych kurczy s�onecznego kot�a i niepoj�tych wp�yw�w gwiezdnych mg�awic. I nieistotne, czy wyros�a ze skrawka l�du przynale�nego Ziemi czy kt�rejkolwiek z planet cho�by najdalszych gwiazd. Ludzie s� wsz�dzie. Lub b�d�. Obiekt P-24. �Mnemotron". Zapis 000001 � Nazywam si� Ernest Toebben. �� Naprawd�? �- Powtarzam raz jeszcze: jestem Ernest Toebben. � Znali�my kiedy� cz�owieka o tym samym imieniu. � Wi�c musicie przyzna� mi racj�. � Od trzydziestu lat pracujesz w naszym instytucie. Wszyscy ci� Znaj�. Nagle zaczynasz obstawa� przy twierdzeniu po prostu �miesznym. To nie ma sensu. � Pr�bujesz dopatrywa� si� sensu w moim post�powaniu? Gdybym potrafi� si� jeszcze �mia� � odpowiedzia�bym ci �miechem, ale dzi� czuj� dla was tylko lito��. Poka� mi w waszym �wiecie ludzi, kt�rzy zachowali rozs�dek, oraz ich dzia�anie, kt�rym ja nie odm�wi� racji. Gdzie� ona jest? Chcecie mnie s�dzi�. Za co? To, co zrobi�em tutaj, nie by�o zbrodni�. � O tym zadecyduj� ja. � Przeceniasz swoje si�y. � Jestem s�dzi�. � Jeste� tylko maszyn�. Tak� sam� jak ja i wszyscy wasi ludzie. I w ciebie za�o�ono program. � Ka�dy uczy si� od swoich nauczycieli. � Ale my�le� powinien sam. � Frazesy. � Tak? A c� wy zaofiaruj ecie w zamian? Czym s� wasze d��enia? Pe�zniecie, boj�c obejrze� si� wstecz, bo zobaczyliby�cie tam w�asny strach. Za �ycia �lepi i g�usi kroczycie nie widz�c przed sob� drogi, nie rozumiej�c, �e i tam jest koniec waszych dni. � Czy tylko to chcia�e� powiedzie� ? � Nie... A wi�c nazywam si� Ernest, Ralph albo Tout � niewa�ne. Nazywam si� po prostu Toebben. Chmury ci�gle g�stniej�, pomy�la�. Zm�czonym wzrokiem powi�d� wzd�u� betonowej wst�gi lotniska. Bure ob�oki nawis�y nisko gipsowym odlewem poszarza�ego nieba. Dzie� za dniem wsysaj� wilgo� powietrza. ��czno�� z pilotami rwie si� ju� po paru kilometrach i nie pomagaj� rozrzucone daleko retransmisyjne stacje. Kiedy ustaje ��czno��, ko�czy si� wszystko i w d�ungli wyrasta jeszcze jeden, ten najmniej po��dany, ognisty grzyb. Ile ich by�o w ostatnim czasie? Pomy�la�, �e to ju� niewa�ne. Przynajmniej dla niego. Lehmann mo�e si� wi� jak piskorz i na gwa�t poszukiwa� panaceum na dolegliwo�ci Kontroli. Dobre wr�ki tylko w bajkach szafuj� cudownymi darami, w rzeczywisto�ci nikt nie powstrzyma pory monsun�w. Tak, to nie jest wa�ne. Nie spos�b wsp�czu� innym, jeszcze takim jak Lehmann, kiedy nie wie si�, co z sob� samym pocz��. �mieszna rozterka. Nie spodziewa� si� dot�d, �e kiedykolwiek znajdzie czas, �eby pomy�le� o tym. On i rozterka � zabawne zestawienie. A mo�e to i lepiej, �e m�odo�� bywa kr�tkowzroczna? M�odo��. By�a � min�a. Od niedawna czuje si� jak kto� niepotrzebny ii oszukany. On � Ralph Toebben. Czy tak �atwo przedzierzgn�� si� w sk�r� starego cz�owieka ? Dawniej by�o inaczej. �wiat przep�ywa� cuchn�cym nurtem codzienno�ci obok niego, a on prze�ywa� swoje dni powoli i nie u�wiadamia� sobie, �e pod jego stopami rozwiera si� przepa��. Pog��bia si� rozsadzana stopniowo seriami drobnych potkni��, trawiona u�miechem Lyalla, dwuznacznymi uwagami Lehmanna i ch�odnym, ironicznym spojrzeniem Touta. Ostatnie by�o najbardziej dotkliwe. Nigdy nie roztrz�sa� ��cz�cych go z synem stosunk�w, a m�g�. Mo�e wiele zosta�oby wyja�nione ju� wtedy? Dzisiaj, po latach dwustronnego milczenia, konflikt nawarstwi� si� tysi�cem niedom�wie�, l�kliwych przemilcze�, i to g��wnie z jego strony. Z winy genialnego uczonego, Ralpha Toebbena, kt�rego ojcowskie osi�gni�cia nie dor�wnywa�y jego naukowej s�awie. Wzdrygn�� si�. Zrozumia�, �e odruchowo nazwa� siebie ojcem Touta. S�owo �ojciec" nie by�o tu odpowiednie. Brzmia�o jak �ywcem wyj�te z apokaliptycznej makabreski. On ojcem Touta... Szarpn�� ko�nierz koszuli zaci�ni�ty bia�� obr�cz� wok� szyi i westchn�� g��boko. Powietrze nie przynios�o ulgi. By�o nagrzane, 'tamuj�ce oddech duszn� zawiesin� przemieszanych woni. Dzisiaj czuje si� niepotrzebny. A o czym my�la�, gdzie d��y�, czego oczekiwa� przez ca�e swoje �ycie? Po prostu istnia� problem, kt�ry nale�a�o rozwi�za�. Za jak� cen�? Na to nie zwraca� uwagi. Widzia� przad sob� skrzy�owania dr�g, z kt�rych prawie ka�da prowadzi�a w labirynt �lepych zau�k�w. Wi�c zmusza� cia�o i my�li do wyt�enia wszystkich si�, aby w g�szczu formu�, w chaosie proces�w odnale�� ten jeden, daj�cy w perspektywie chocia�by nadziej� rozwi�zania. Wci�� poszukiwa�, a przecie� powinien by� wiedzie�, �e nadejdzie chwila, w kt�rej czas stanie. Zatrzyma si�, ale tytko dla niego. Bo �wiat p�jdzie dalej. Drogami marze� ludzi oddanych utopijnym idea�om, cierpie� ludzi przegranych i nieustannej walki tych najbardziej szalonych, b�dzie zmierza� w stron� innych dni, takich, jakimi zechc� je widzie� oni wszyscy. On zostanie poza nawiasem tych d��e�, porzucony na skraju drogi, kt�r� jak�e opacznie pr�bowa� torowa�. �wiat musi pozosta� oboj�tny na los tego, kt�ry nigdy nie czu� odpowiedzialno�ci za losy �wiata. C� za sentymentalizm, pomy�la� krzywi�c wargi w nie ; pozbawionym goryczy u�miechu. Nie przypuszcza� nigdy, �e sta�. go b�dzie kiedykolwiek na podobne my�li. A przecie� chwila ta nadesz�a, bo nadej�� musia�a. W jednej z kom�rek pami�ci mnemotronu spoczywa pe�na dokumentacja, monokrystaliczny zapis przeobra�any potokiem pr�du w impulsy zaszyfrowanej informacji. Co dalej ? Opracowana technologia praktycznego zastosowania. Pozostaje wi�c produkcja. Fabryka geniusz�w. On ju� stworzy� jednego � wi�cej si� nie odwa�y. Zako�czy� swoje dzie�o i nie widzi dalszej drogi. Stoi na skraju urwiska, z kt�rego, wie dobrze, wcze�niej czy p�niej b�dzie musia� da� jeden, jedyny krok. Ralph Toebben zacisn�� pi�ci i podni�s� wy�ej g�ow�. Oczy napotka�y nieruchom� �cian� d�ungli. Od ledwie wystaj�cych nad ziemi� budynk�w Kontroli szed� Lehmann. Zanim zr�wna� si� z Toebbenem, zd��y� nada� twarzy wyraz beztroskiego zadowolenia i tylko mniej pos�uszne oczy patrzy�y oboj�tnie, lekcewa��co. � Co nowego, Ralph? S�ysza�em, �e z dziedziczno�ci�; koniec? Bierzesz urlop ? � rzuca� pytania nie czekaj�c na odpowied�. � Urlop ? Wiesz, �e nic lubi� bezczynno�ci. � Przyzwyczaisz si�. � My�lisz ? � przez chwil� poczu� w�ciek�o��, lecz wystarczy�o, aby przypomnia� sobie Touta, a gniew ust�pi� miejsca rezygnacji. Lehmann roze�mia� si�. � Zobacz � powiedzia�. � Wracaj�. Na lotnisku l�dowa�y samoloty. Czasem b�ysn�o jakie� �wiat�o pas�w startowych odbite w wypolerowanym aluminiowym boku lub prze�wietli�o przyklejon� od spodu szklan� gondol� pilota. Lekkie teraz, opr�nione gdzie� daleko nad d�ungl�, ledwie dotkn�wszy betonowego pasa ko�owa�y na jego kraniec ze swobodnie rozpostartym profilem skrzyde� i nie zatrzymuj�c si� nikn�y w podziemiach hangar�w. Po chwili zacz�li wychodzi� stamt�d lotnicy. Szli nie rozmawiaj�c ze sob�. Na g�owach mieli l�ni�ce he�my. Pomimo parnego powietrza �aden nie pozby� si� kryj�cego p� twarzy nakrycia g�owy. � Wszyscy ? � Toebben kiwn�� g�ow� w ich stron�. Nie obchodzili go, ale wiedzia�, �e musi co� powiedzie�. � Czterech diabli wzi�li. Znowu stymulatory... � Lehmann zacisn�� kwadratowe szcz�ki. Sk�ra na jego g�adko wygolonym karku nabieg�a czerwieni�, gdy zwr�ci� twarz w kierunku bunkr�w i drobnych figurek ludzi. Chwil� prze�uwa� jakie� przekle�stwo, po czym, ju� spokojnie, powiedzia�: � Byd�o. Wzruszy� ramionami i poszed� przed siebie. D�ugi, bia�y fartuch zawija� mu si� wok� n�g, kiedy odmierza� ci�kie, sztywne kroki. Ralph milcza�. Dopiero gdy tamten znalaz� si� w po�owie drogi do dyspozytorni, zawo�a�: � Nie wiesz, gdzie jest Tout?! Lehmann przystan��. Odwr�ci� si� na pi�cie i uwa�nie zmierzy� spojrzeniem Toebbena. Potem machn�� r�k� w nieokre�lonym kierunku. � W laboratorium � odpowiedzia�. � Pracuje? � Tak. Nie wiem, czy ci� dopuszcz�. Pu�kownik postawi� ochron�. Ralph Toebben zrozumia�, �e kraw�d� urwiska powali topnieje^ a drobne kamienie tocz� si� po pochy�ym zlboczy w d�, w pr�ni�. Obiekt P-24. �Mnemotron". Zapis 001100 � W latach 1942�44 by�em, znaczy... Zgoda � m�j ojciec by� kierownikiem specjalnej plac�wki na terenach niemieckiej Rzeszy. Najpierw w zachodniej Rosji, potem w Polsce. Gdzie dok�adnie, nie musz� wam tego m�wi�. Prace, kt�re zosta�y w�wczas wykonane, znacie r�wnie dobrze. Nie myl� si�? � Przypu��my. � Oczywi�cie. Ciekaw jestem tylko, ile dotar�o do was. Je�eli wszystko... � C� si� zmieni ? � O, teraz ju� nic. Przynajmniej nikomu to dzisiaj nie pomo�e, a ja nie jestem taki zn�w wa�ny. Je�eli prawda by�a wam znana od samego pocz�tku, to jeszcze jeden dow�d, �e trzymali�cie mnie z czystego wyrachowania. � Czy�by ? To co� nowego. � Bynajmniej. Mia�em spe�ni� oczekiwania, na kt�rych ju� wtedy oparli�cie swoje nadzieje na lepsze jutro. Nie zawiedli�cie si�, prawda? � Wysoko siebie cenisz, ale s�ucham. Co dalej ? � Teraz jestem wam niepotrzebny. Zrobicie ze mnie szale�ca op�tanego psychoz� stworzonej przez siebie pseudonauki, kt�remu majaczy si� cie� prehistorycznego wilko�aka. � Je�eli tak twierdzisz, widocznie masz ku temu powody. � A ty mi nie zaprzeczysz ? � Mia�em ci� tylko wys�ucha�. Kontrolna wie�a lotniska wznosi si� wysoko ponad zaryte w ziemi� budynki Bazy. Sp�aszczony grzyb obraca si� na g�adkim, strzelistym korpusie i wysun�wszy czu�ki anten z nieustann� podejrzliwo�ci� przeczesuje mrok. Wolnym krokiem podszed� do budowli nakrywaj�cej szyb windy pancernym dyskiem dachu. U wej�cia stoi wartownik. Toebben zatrzyma� si� niepewnie, ale tamten nie zwr�ci� na niego uwagi. Patrzy� nieruchomo w stron� d�ungli. Mia� ciemn�, wysuszon� sk�r� twarzy, obci�gni�te zmarszczkami ostro wystaj�ce ko�ci policzkowe i czarne w�gle rozszerzonych �renic. Chude r�ce kurczowo zaciska�y si� na kolbie infrad�wi�kowego emitera. �o�nierz powoli, jakby niech�tnie, spojrza� na Toebbena. � Ty, powiedz, gdzie... Kto ja jestem? Toebben cofn�� si� i dopiero wtedy zauwa�y� trzepot czerwonego sygna�u na kulistym he�mie. Min�� wartownika nie odpowiadaj�c i zatrzyma� si� w przej�ciu, przed �ciennym wideofonem. Stan�� tak, aby znale�� si� w polu widzenia kamery, lecz ekran pozosta� mlecznobia�y. � Poprosz� dyspozytorni� Kontroli � powiedzia�. � S�ucham? � to by� na pewno g�os Lehmanna. � Przed �studni�" stoi wartownik. Wymie�, zanim spostrze�e kto� z wojskowych. Przez chwil� w s�uchawce s�ycha� by�o tylko szelest oddechu. � Dzi�kuj�, Ralph... Mam przeci��one kana�y. Zacinaj� si� stymulatory. Toebben spokojnie powiesi� s�uchawk�. Przypomnia� sobie nagle, �e stoj�cy z ty�u homoid ma bro�, ale nie odwr�ci� si�. Mia� nawet nadziej�, �e us�yszy szcz�k odwodzonego spustu, nie nast�pi�o jednak nic. A wszystko sta�oby si� od razu proste. Wszed� do windy. Pomy�la�, �e 'i Lehmann nie jest pozbawiony swoich l�k�w. K�ama� od wielu dni wmawiaj�c wojskowym, �e przyczyn� coraz wi�kszych strat w lotnictwie s� warunki atmosferyczne. Tymczasem zawodzi� mechanizm kontroli. Nie ma rzeczy ani ludzi niezawodnych. Przede wszystkim ludzi. Ci�ka, opleciona metalowym �ebrowaniem skrzynia osun�a si� w g��b ziemi. Na si�dmym poziomie drzwi wypu�ci�y go na korytarz. Tunel biegnie prosto, ��cz�c ko�cami przeciwleg�e �uki okr�nego chodnika. Ca�a budowla ma kszta�t dzwonu zanurzonego w gruncie i spojonego kielichem z podziemn� formacj� skaln�. W mrocznych i pustych o tej porze korytarzach g�ucho dudni� kroki wystukiwane na plastykowych p�ytach posadzki. Co kilkana�cie metr�w czerniej� wyloty bocznych przej��, a nad wci�ni�tymi w �ciany drzwiami jarz� si� purpurowe napisy � dziesi�tki cyfr i liter, kryj�cych pod pozorem jednostajnej powtarzalno�ci znak�w magazyny, laboratoria i o�rodki dyspozycyjne poszczeg�lnych sekcji Poligonu. Sztab g��wny zajmuje najni�sz�, �sm� kondygnacj�. Teobben przystan�� przed szczelnie zamkni�tym wej�ciem. Z przeci�g�ym westchnieniem odsun�a si� klapa i tylko oko fotokom�rki zw�zi�o, jakby z ironi�, zielon� �renic�. W kabinie przej�ciowej siedzia�o dw�ch m�czyzn w szarych, po�yskuj�cych �ci�gni�tymi przez pasy fa�dami mundurach. Ciasne he�my nakrywa�y im g�owy. Na pierwszy rzut oka nie r�nili si� mi�dzy sob�, niczym dwie bli�niacze, powleczone srebrzyst� �usk� jaszczurki. Na widok wchodz�cego wypr�yli si� pod �cian�, pozostawiaj�c jednak wolne przej�cie do nast�pnych drzwi. � Profesorze Toebben, pu�kownik prosi�, aby nie niepokoi� pa�skiego syna. � Mnie to chyba nie dotyczy ? � Nie ma wyj�tk�w. Mo�e pan wej�� jedynie w sprawie tycz�cej bezpo�rednio zada� o�rodka. � Oczywi�cie � odpowiedzia� i oboj�tnie przeszed� obok dw�ch zastyg�ych postaci. Dot�d ka�da jego wizyta by�a �wa�na", nikt nie �mia� w�tpi�. Dzisiaj pu�kownik zaczyna prosi�. Przest�pi� niski pr�g. Wewn�trz d�ugiej hali, szklanymi �cianami przedzielonej na kilka sekcji, dawa�o si� wyczu� lekkie napi�cie,' niepok�j towarzysz�cy zwykle decyduj�cym do�wiadczeniom w toku zakrojonego na szersz� skal� eksperymentu. Pochylone plecy neuronik�w nawet nie drgn�y na odg�os jego wej�cia. Szybko przeszed� w drugi koniec sali. Jeszcze jedne drzwi. Najpierw uchyli� je lekko, zagl�daj�c do �rodka, po czym wszed�, starannie zamykaj�c drzwi za sob�. Tout siedzia� przed ca�o�ciennym ekranem. W b��kitnawej, jakby z lekka zamglonej powierzchni� szk�a g��bi obrazu unosi� si� ludzki m�zg. Szare sfa�dowania l�ni�y t�ustym osoczem, jakby wyj�te niedawno z fizjologicznego roztworu, kt�rego bezbarwne stru�ki �cieka�y jeszcze, opadaj�c z rzadka ci�kimi kroplami. Toebben adruchowo wci�gn�� nozdrzami powietrze. Ws�uchiwa� si� w siebie. Gdzie� z zakamark�w pod�wiadomo�ci s�czy�o si� jakie� wspomnienie. Zrazu nieuchwytne, nagle przes�oni�o rzeczywisto��... ...Tam r�wnie� by� m�zg. Cz�owieka. Bez ekranu. Podatny na dotyk palc�w le�a� na metalowej tacy tu� przed twarz�. W szarawy mi��sz powoli zag��bia�y si� ig�y elektrod. Eksperyment odbywa� si� w jakim� baraku i bielone tylko od wewn�trz �ciany o�lepia�y blaskiem rzucanym na deski przez wielkie, elektryczne lampy. Kto� na moment uchyli� skrzypi�ce drzwi i mo�na by�o dostrzec o�wietlon� reflektorami lini� drewnianych s�up�w z rozpi�tymi strunami kolczastych drut�w. Rozleg�y si� czyje� przyt�umione g�osy. Kr�tkie szamotanie poprzedzi�o ostry trzask pr�du. W powietrze wdar� si� sw�d rozgrzanych przewod�w, zw�glonej izolacji i czego� jeszcze, nieokre�lonego. Kto� rozpaczliwie krzykn��: � Niee!! Urwa� przera�ony. Tout patrzy� mu w oczy ch�odno, bez gniewu. Bo�e, co si� ze mn� dzieje? Ralph Toebben z trudem powstrzymywa� dr�enie r�k. Przecie� wtedy mnie jeszcze nie by�o! Ernst? On tak, ale nie ja. Nie ja! Potrzebuj� spokoju, potrzebuj� spokoju � powtarza� gor�czkowo, czuj�c si� jak zwierz�, przez w�asn� nieostro�no�� pochwycone w sid�a. A je�eli Tout wie? To przypuszczenie pojawi�o si� tak niespodziewanie, a przecie� m�g� si� dawno domy�li�. Na samym pocz�tku nie by�o rozpoznania informacji. Dzisiaj oczywi�cie potrafi�by dokona� selekcji. Wtedy... Pierwsze pr�by, ryzyko. Osi�gni�ciem by�a sama mo�no�� zapisu, przeniesienia na genotyp przysz�ego cz�owieka pe�nej pami�ci osobnika doros�ego. Nie umia� tylko rozszyfrowa� informacji, o to zreszt� nie chodzi�o. W pierwszej pr�bie, 2 braku wyboru, zapisowi podlega�o wszystko. Spojrza� na syna. Ten nie wpatrywa� si� ju� w ojca. Jego wzrok przeskakiwa� z ekranu na wykresy encefalogram�w i z powrotem na ekran. R�ce po�o�y� ha klawisze steruj�ce automatem i ze spokojem �ledzi� ruch manipulator�w. Ralph Toebben jeszcze raz przypatrzy� si� obrazowi. Wszystko by�o takie samo, jak w tysi�cach do�wiadcze�, kt�re potwierdzi�y za�o�enia jego w�asnych teorii. Plastykowe t�tnice t�ocz�ce utlenion� krew z rozpuszczon� po�ywk� w uk�ad krwiono�ny m�zgu i odprowadzaj�ce j� z powrotem, sie� czujnik�w si�gaj�ca pod fa�dy kory m�zgowej, zwoje przewod�w ��cz�cych ko�ce nerw�w pod rdzeniom�d�em z wej�ciami elektronowych analizator�w. Oddzielne po��czenia o�rodk�w wzroku z przetwarzalnikami biopr�d�w na mechaniczne drgania pisak�w utrwalaj�cych na papierowych ta�mach zmiany nat�e� elektrycznych potencja��w. I... Zmarszczy� czo�o. Elektrody nie kontaktowa�y z m�zgiem. Mia�y nie znany mu kszta�t. Rozwarte, sze�cio�ape paj�ki zwiesi�y zgrubia�e odw�oki nad stalowosin% powierzchni�. Szuka� z nadziej� miejsca styku, lecz odleg�o�� dziel�ca je od m�zgu nieustannie ros�a. Wynosi�a ju� jakie� trzy centymetry, a g�os automatu ci�gle stwierdza� odbi�r sygna��w: � Reakcja dodatnia plus osiemna�cie. Reakcja plus... Ralph Toebben wiedzia�, �e jest to niemo�liwe. Zupe�nie niemo�liwe. Obiekt P-24. �Mnemotron". Zapis 010111 � Istniej� trzy drogi przyswajania przez cz�owieka informacji. Pierwsza, wybrana przez sam� Natur�, zmusza do jak�e omylnego i czasoch�onnego pos�ugiwania si� narz�dami zmys��w, g��wnie wzrokiem i s�uchem, mniej dotykiem czy w�chem. Druga jest bezwzgl�dnie wydajniejsza � to dziedziczno��. Natura, nawet w przypadkowym doborze ewolucyjnych rozwi�za�, post�powa�a rozwa�nie. Przynajmniej wzgl�dem cz�owieka. Wytycza�a granice celowo�ci, a ja, d���c jej �ladem, przekroczy�em owe granice. Metoda ta nie kszta�tuje danej osobowo�ci z biegiem czasu, lecz okre�la j� z g�ry. Ingerencj� rozpoczyna ju� u �r�de� jej powstania � wewn�trz genetycznego kodu. � To wiemy. A trzecia? � T� poszed� Ernst Toebben. Je�eli chcecie � m�j ojciec. � Na czym polega? � Nie mo�na jej w�a�ciwie nazwa� drog� samoistn�. Mam j� raczej za pewn� kontynuacj�, prymitywn� w istocie pr�b� rozwini�cia i udoskonalenia wersji ewolucyjnej, polegaj�c� na pomini�ciu kana��w zmys�owej akumulacji wiedzy. � W jakim celu? Nie widz� op�acalnej motywacji podobnych eksperyment�w. � Tym niemniej Ernst Toebben by� innego zdania i jestem sk�onny przyzna� mu racj�. Pracowa� nad przeniesieniem informacji bezpo�rednio do uk�adu pami�ciowego w ju� rozwini�tym narz�dzie, jakim jest ludzki m�zg. W perspektywie dawa�o to mo�no�� dowolnych operacji wiedz� poszczeg�lnych ludzi. Oczywi�cie w perspektywie. Pierwsze eksperymenty zapewne nie oby�y si� bez poka�nych luk albo nie�cis�o�ci zapisu zwi�zanych z brakiem technicznych urz�dze� zdolnych zapewni� w�a�ciwy kontakt sprz�anych zasobnik�w pami�ci dawcy informacji oraz jej odbiorcy. Lecz Ernst Toebben zmierza� do celu i osi�gn�� go. � Sk�d to prze�wiadczenie? � Mnie pytasz ? �wiadcz� o lym dokumenty znajduj�ce si� w waszym posiadaniu. Nie zaprzeczaj. Wcale nie twierdz�, ze wiecie wszystko. Kiedy Ernst przeszed� na wasz� stron�, czasy by�y niespokojne, cz�� zapewne przej�li ci ze Wschodu. Ale najwa�niejsze jest u was. Przecie� przez par� lat mieli�cie w r�ku samego Ernsta. � Mo�liwe. A jaki to ma zwi�zek z tob�? � Ze mn� ? Ci�gle udajesz naiwnego. Ernst Toebben dokona� jednego udanego eksperymentu. Zapisa� w m�zgu jakiego� cz�owieka przynajmniej cz�� swojej pami�ci. Nie szukaj daleko � jestem jego synem. Patrzyli na siebie. Ekrany przygas�y i zosta�o tylko seledynowe jarzenie si� �cian. I tylko stopniowo narasta� szum coraz to nowych, w��czanych kolejno matematycznych maszyn. S�cz�cy si� zewsz�d szelest pr�d�w pot�gowa� uczucie l�ku, dr��y� w przestrzeni zwoje nie ko�cz�cych si� korytarzy mrowiska, po kt�rych drepcz� wielkie, bia�e mr�wki. Ka�da jednakowo wielka, jednakowo bia�a i ka�da �lepa. Wszystkie �lepe od tysi�cy lat wstecz i na wieczno�� w prz�d. �lepe, bo takie jest ich pi�tno, taki jest ich genetyczny kod. � Po co przyszed�e� ? Ralph Toebben nie odpowiedzia�. Przed pulpitem sta�y cztery przy�rubowane do pod�ogi fotele. Usiad� naprzeciw Touta. � Czemu zawdzi�czam twoj� wizyt�? � powt�rzy� Tout. � Wi�c aby spotka� si�, musimy wynajdywa� ku temu jakie� specjalne przyczyny? Toebben spr�bowa� nada� pytaniu ton ironii, ale jego g�os za�ama� si� w po�owie frazy i s�owa zabrzmia�y niemal �a�o�nie. Zrozumia�, �e wygl�da� musi �miesznie, a potem nie by�o ju� sensu zawraca� z obranej drogi. � Nie masz wolnego tematu? �zapyta�.� Chodzi o prac�. � Dla kogo? � Dla mnie. Tout by� zdziwiony, lecz Toebbenowi wyda�o si� to zbyt ostentacyjne, aby mog�o by� w miar� cho�by szczere. � Nie tak dawno sam stawia�e� przed sob� zadania i sam je rozwi�zywa�e�. � Robi�em, co do mnie nale�a�o. Wystarczaj�co wiele. � Zrobi�e� tyle, na ile by�o ci� sta� � oboj�tnie odpar� Tout. � Nie w tym rzecz. � Wi�c o co chodzi ? � Nie powierza�e� nikomu opracowywania w�asnych plan�w. Mia�e� racj�: co rozpocz�� Toebben � powinien zako�czy�. Wi�c my�la�e� sam. S�usznie. �adnej tajemnicy nie wolno ujawnia� do ko�ca, co� trzeba zachowa� w swojej i tylko swojej g�owie jako ubezpieczenie na wypadek, kiedy oka�esz si� niepotrzebny. � By� mo�e zapomnia�em o tej zasadzie � Toebben wzruszy� ramionami. � Chcia�em jednak sko�czy� t� prac�. Niczego nie mo�na przeci�ga� w niesko�czono��. � Te� racja. � Wi�c? � ��dasz ode mnie zbyt wiele. Szczeg�y mojej pracy znam tylko ja jeden i nie mam zamiaru ryzykowa�. � Ryzykowa�? � Toebben pochyli� si�. � Co to znaczy? Tout roze�mia� si� g�o�no, bez skr�powania i Ralph Toebben zrozumia�, dlaczego nigdy nie potrafi� zbli�y� si� do syna. Nazbyt przypomina� mu siebie samego, jakim by� kiedy�. Te same ch�odne, niebieskie oczy i prawie bia�a, przerzedzona na skroniach grzywa w�os�w. I twarz, na kt�rej pozosta� jeszcze �lad czego�, czego w �aden spos�b nie potrafi� okre�li�. Bo przecie� dzieci�stwo mu odebra�. Tout Toebben, syn Ralpha Toebbena, nigdy nie my�la� kategoriami dziecka. Zawsze by� doros�y. � Pytasz, co to znaczy ? Naprawd� niczego si� nie domy�lasz, czy te�... � Nie rozumiem. � Niee?... Ty, wielki Ralph Toebben, nie rozumiesz? A ja ciebie przecie� znam. Bardzo dobrze, jak samego siebie. Chcesz s�ysze� prawd� ? Dosy� p�no, ale dobre i to. Dawno ze mn� nie rozmawia�e�. Trudno. By�e� zaj�ty. Wielki Ralph Toebben k�ad� ostatni� ceg�� gmachu wiecznej dziedziczno�ci wiedzy. I nikt nie pomy�la�, nikt nie m�g� przypu�ci�, �e �w geniusz zbudowa� sobie pomnik za �ycia. Co dalej ? Zapewne my�la�e� nad tym, tylko �e nic nie wymy�li�e� i... przyszed�e� spyta� si� pomnika. � Tout, nie mo�esz tak my�le�! �r Mog�, bo ty mog�e�. Ale gdyby i nie, to powiedz mi, kim jestem? Da�e� mi swoj� pami��, wiedz� warunkuj�c� my�li � i odruchy. Czego si� spodziewa�e�? Milczysz. A przecie� jest tak, jak to sobie zaplanowa�e�. Zosta�em fizykiem, biologiem i neurofizjologiem. Pragn��e�, abym kontynuowa� twoje dzie�o, gdy sam nie b�dziesz zdolny do pracy. Toebben zacz�� � Toebben musi sko�czy�... Z jedn� poprawk� � nigdy nie nale�y si� cofa�. A wi�c ��dasz pcmocy. Nie. Potrafi� tyle samo co ty. O wiele wi�cej. Zastanawia�e� si�, kto w rzeczywisto�ci wyka�cza t� twoj� trzydziestoletni� m�czarni� nad dziedziczno�ci�? By�a jedynym zadaniem, jakie pozostawi�em tobie. Nie pu�kownik, lecz ja. Zreszt� od z g�r� trzech lat �adna idea nie wysz�a bezpo�rednio od ciebie. Tw�j m�zg sta� si� bezp�odny, pozbawiony sok�w jak wyci�ni�ta cytryna. Podsuwano ci rozwi�zania, niemal si�� sprowadzano na w�a�ciw� drog�. Kto ? Ja, przez Lehmanna, Berkera i Lyalla. Nie zauwa�y�e� tego. By�e� bezgranicznie : zadufany w sobie. Czy odda�by� komukolwiek rozpocz�te dzie�o? Nie. Ja jestem taki sam jak ty. � To wszystko? � Poczekaj. Nie proponuj� ci takiej pracy, jak� wykonuj� laboranci, kt�rzy nawet nie domy�laj� si� celu ca�o�ci bada�, poch�oni�ci pasj� rozwi�zywania tuzinkowych problemik�w. M�g�by� si� jednak przyda� w sprawie dosy� specyficznej. Twoje imi� co� jeszcze znaczy. W pewnych kr�gach, oczywi�cie. �atwiej potrafi�by� uzyska� fundusze... � Mam zosta� handlarzem? � cicho powiedzia� Toebben. Tout skrzywi� si�. � Je�li ju� nazywa� rzeczy po imieniu, to nie handlarzem, lecz przyn�t�. B�dziesz je�dzi�, wyg�asza� odczyty, autorytatywnie wypowiada� si� na kongresach i urabia� opini�. Ja nie mam na to czasu ani ochoty. � I my�lisz, �e ja j� znajd�? � zapyta� Toebben. � Mnie to nie obchodzi, a ty masz jeszcze w odwodzie rent� i will� na tym bardziej spokojnym, �e przymusowym odludziu. Mo�esz wybiera�. Ja zreszt� niczego ci nie proponowa�em. Wszystko zale�y... � Od czego? � Intrygujesz mnie� Tout przechyli� si� przez por�cz fotela . i z natarczywo�ci� przypatrywa� si� Toebbenowi. � Zmieni�e� si� ostatnio � powiedzia�. � Nie podoba ci si� u�ytek, jaki robi� tutaj z naszej pracy. Masz racj�, uczony nie powinien sta� oboj�tnie wobec spraw, kt�re rz�dz� tym �wiatem.. Ju� wiele, zbyt wiele razy pope�niono ten b��d. Ostatnio cho�by podczas by�ej wojny. W ten spos�b nie rozgrywa si� partii id�cych o du�� stawk�. Uczeni mieli, mogli mie� wszystkich w r�ku, gdy� posiadali atom. To by�a wielka szansa i nikt jej n& ' wykorzysta�. Politycy? S� potrzebni tak d�ugo, dop�ki jest z kim dyskutowa�, innymi s�owy � stawia� dymn� zas�on� przed rzeczywiste cele. W ostatecznym rozrachunku nie my, ale oni b�d� narz�dziem. � Na razie jednak rz�dz� i m�wi�c to wydajesz siebie w ich r�ce. � Tutaj nikt mnie nie s�yszy, zadba�em o to. Poza tym nawet nam potrzebny jest sojusz zdolny zapewni� bezb��dne wykonanie naszych polece�. Dlatego pu�kownik jest po naszej stronie. � Wi�c znowu wojsko... � Oczywi�cie. A ty albo z nami... � Mam tego dosy�. � Toebben postanowi� sko�czy� rozmow� i odej��, lecz w ostatniej chwili co� go powstrzyma�o. Pomy�la�, �e mo�e dowiedzie� si� o wiele wi�cej. � Przestraszy�e� si�? � Tout pogardliwie wyd�� wargi. � Strata niewielka. Zaszkodzi� nam nie mo�esz. Wiem o tobie wszystko. Da�e� mi swoje my�li, potrafi� przewidzie� ka�dy tw�j krok. Tout wsta� z fotela i odwr�ci� si� od siedz�cego. � Jedno mnie dziwi � doda�. � Dawniej by�e� inny. Kiedy przeprowadza�e� do�wiadczenia nad zarodkiem w�asnego syna, nie mia�e� skrupu��w. Ani przedtem... Ilu ich by�o? Stu? Wi�cej? Potrzebowa�e� du�ej ilo�ci preparat�w. � Milcz! � Toebben chcia� krzykn��, ale z jego zaci�ni�tej krtani wydoby� si� ledwie s�yszalny szept i Tout m�wi� dalej, mog�c z powodzeniem udawa�, �e nie dos�ysza�. � Nie pojmuj� wi�c, sk�d ten nag�y zwrot? Krzywisz si� na projekt Lyalla, g�osowa�e� przeciw grawigeneratorowi Kahna... Ralph Toebben by� dot�d przekonany o tajno�ci g�osowania nad przekazaniem zako�czonych projekt�w do rozpatrzenia przez komisj� ekspert�w wojskowych. � Uwa�asz za przest�pstwo produkcj� homoid�w Lehmanna i pr�by kontynentalnego sterowania epidemii chor�b wirusowych. Chocia�, w tym wypadku, jestem po twojej stronie. Ludzi nie wolno zabija�. Musz� by� zdrowi i silni. �mier� to najwi�ksze marnotrawstwo ludzkiego materia�u, a dzi�ki mnie nikt ju� nie b�dzie zabija�. Nied�ugo stanie si� to zb�dne. Infrad�wi�kowe emitery rozsadzaj�ce uk�ad krwiono�ny, neutrinowe bomby, elektrody wmontowane tym p�ludziom z d�ungli po to tylko, aby sadza� ich w samoloty i wysy�a� na bombardowanie w�asnych wiosek. Masz racj�, to m�g� wymy�li� tylko Lehmann. Ale ju� nied�ugo... Tout m�wi� dalej, ale Ralph Toebben nie s�ucha�. Przymkn�� powieki i wywo�ywa� z pami�ci obraz, jaki niedawno zobaczy� na ekranie... ...Dwie szare, wyra�nie przedzielone pionow� szram� p�kule m�zgu, czujniki i nawisaj�ce zewsz�d cienie elektrod. Elektrod nie kontaktuj�cych bezpo�rednio z m�zgiem, kieruj�cych jego my�l� z zewn�trz. Obiekt P-24. �Mnemotron". Zapis 100010 � Dlaczego kontynuowa�em jego prace? W problemie, jaki uda�o si� mi rozwi�za�, za�o�ony by� pierwiastek marze� i poszukiwa� wielu innych uczonych, kt�rym mo�e si� mniej poszcz�ci�o. Zagadnienie dziedziczenia wiedzy, przekazywania z pokolenia na pokolenie nabytych do�wiadcze� to wszystko marzenia, kt�re ja urzeczywistni�em. Ja � Ernst Toebben. � Wracasz do punktu, z kt�rego wyszli�my. Dla nich by�e� i pozostaniesz Raiphem Toebbenem. � Wracam? Tak... Ale o to w�a�nie chodzi! Rozumiesz? Najwa�niejszy jest punkt wyj�cia. Ka�dy cz�owiek rodzi si� w �ci�le przypisanym sobie czasie. Co jednak si� Stanie, gdy w tera�niejszo�� wejdziemy z has�ami prahistorii, a oblek�szy je w rytualn� kom�� nowoczesnej techniki spr�bujemy kszta�towa� nimi w�asn� przysz�o��? Moment wy�onienia si� mojego �Ja" znajduje si� tam, w 1945 roku, w krematorium na terenach Rzeszy, w tajnym laboratorium Ernsta Toebbena. Jestem jego kontynuacj�, jego my�l�! Na fundamencie do�wiadcze�, kt�re on zapocz�tkowa�, stworzy�em Nauk�. Nada�em jej pozory czysto�ci. Poszed�em dalej, do nast�pnego etapu, kt�rym by� Tout. � Kto? � Nie pozoruj zaskoczenia, wiedzia�e� o tym dawno. � Jakim sposobem? � �mieszne, cho� to w zasadzie moja wina. Przede wszystkim �mieszny ja jestem. S�dzi�em, �e tajemnica zostanie na zawsze zagrzebana w mojej pami�ci. Sta�o si� inaczej. Tak zreszt� by� musia�o, albowiem Tout r�wnie� posiad� wiedz�, kt�r� ja zdoby�em, i znajomo�� spraw przekazanych mi przez Ernsta Toebbena. P�niej Tout by� bli�szy wam ni� swojemu formalnemu ojcu. Dlatego w�a�nie i ty wiesz wszystko. Tak, Tout to ci�g dalszy �a�cucha, etap nast�pny... Jedno wszak nas r�ni. W moim r�ku dzie�o Ernsta Toebbena nabra�o cech doskona�o�ci. Ja mia�em jeszcze szans�. Jedn� na milion, �e co� zosta�o przeoczone, �e ulegnie zatarciu jaki� zapis, �e potrafi� zapomnie� i �e w ko�cu zdo�am pomy�le� tak, jak to ma miejsce obecnie. Program zapisany w moim m�zgu, owa przekl�ta informacja ustalaj�ca z g�ry, �e b�d� taki, a nie inny, mog�a kiedy� zawie��. Ten szata�ski tatua� my�li, neuronowy zapis mia� jeszcze cechy pozostawiaj�ce nadziej� powstania proces�w odwracalnych. � M�wisz, jakby kwestia zastosowania wobec ciebie transformacji pami�ci twojego ojca nie podlega�a dyskusji. � Zgoda. Nie potrafi� tego udowodni�, je�li obstajecie przy swojej niewiedzy oraz nie chcecie mi uwierzy�. Ale jakie ma to w ostatecznym rozrachunku znaczenie? We�my Berkera lub Lehmanna. Czym si� r�ni� ode mnie? Moje my�li zap�odni� rozum Ernsta Toebbena, a ich uformowa�o wasze wychowanie. Powiedz mi, czym si� r�nimy ? Czy by�em narz�dziem uformowanym przez was, czy przez niego � to jedno. W obydwu wypadkach mia�em ostatecznie pogrzeba� mo�liwo�� naturalnej ewolucji my�li. Chcieli�cie zahamowa� wszelki post�p... � Sam zdajesz sobie spraw�, �e jest to niemo�liwe. � Niezupe�nie. Masz racj� tylko w wypadku progresu techniki. J� mo�na rozwija� w niesko�czono��. Coraz doskonalsze instrumenty i wci�� w�adaj�cy nimi cz�owiek na tym samym poziomie kultury. Cz�owiek widz�cy tylko siebie. I tak by si� niew�tpliwie sta�o, gdy� ja, ze wzgl�du na niedoskona�o�� metody Ernsta Toebbena, mia�em jeszcze szans�. To nic, �e by�a nie wi�ksza od przestrzeni mi�dzy elementarnymi cz�stkami w j�drze gwiezdnego kar�a. Tout nawet tej szansy nie mia�. Ja, Ralph Toebben, wymy�li�em precyzyjny mechanizm wiecznej dziedziczno�ci wiedzy. Doskona�y mechanizm. Komplikacja sprowadzona do molekularnej syntezy enzym�w w cytoplazmie. Organizm doros�ego cz�owieka sam zaopatruje kom�rki anizogamet w pe�n� informacj� z m�zgu i to, �e ka�dy potomek posi�dzie wiedz� rodzic�w, jest pewne, jak fakt lewoskr�tno�d cz�steczek bia�ka w kolejnym pokoleniu istot �ywych na ca�ej ziemi. Znajdziesz tutaj luk�? Nauczy�em si� blokowa� procesy przypadkowej zmiany stosunk�w ilo�ciowych poszczeg�lnych gen�w wykluczaj�c postronne mutacje. Powsta�a potworna matryca, do kt�rej przybywa coraz wi�cej czcionek wiedzy, lecz kt�rej punkt wyj�cia pozostaje ten sam. Bo czym�e ja r�ni� si� od Ernsta Toebbena ? Tym, �e poszed�em dalej ni� on ? Czym r�ni� si� od Touta? On poszed� dalej ni� ja... Ralph Toebben oddycha� z wysi�kiem. Spostrzeg�, �e jest ju� starcem, w wieku pi��dziesi�ciu zaledwie lat � kalek� o m�zgu wy��tym z my�li i ciele pozbawionym reszty energii. �ycie ma wtedy tylko sens, gdy cz�owiek zdolny jest wyznacza� sobie kolejne cele, osi�gane nast�pnie dzi�ki nak�adowi pracy. Ma sens nawet wtedy, gdy wytyczony cel b�dzie zbyt odleg�y, aby go dosi�gn��. Wtedy pozostaje jeszcze samo d��enie do niego, przybli�anie si� do marze� i ukrytych nadziei. I flie ma znaczenia, �e te do ko�ca pozostaj� zazwyczaj nie spe�nione. Cz�owiek patrz�cy w przysz�o�� wierzy zawsze, �e idzie naprz�d. Lecz Ralph Toebben nie widzia� przed sob� niczego. Oczy rozpoznaj�ce tylko kszta�ty zwyk�ych przedmiot�w to zbyt ma�o. Bardzo ma�o. A Tout jest m�ody. Min� dni, miesi�ce, lata � d� chwili, kiedy przyjdzie jego kolej. Tout si� nie podda. B�dzie walczy�. Dla niego nie ma odwrotu. Ale i on b�dzie mia� syna. I tamten te�. Kto zna pojemno�� ludzkiej pami�ci? Nawet gdy kom�rki m�zgu kt�rego� z kolei dope�ni� si� ostatnim bitem informacji, wystarczy zb�dne, przestarza�e dane podda� mechanicznemu wymazaniu. Trzeba b�dzie, jak z magnetofonowej ta�my, skasowa� z genotypu nieaktualny balast i wszystko potoczy si� dalej. Ca�y czas b�dzie r�s� geniusz Ernsta Toebbena. � Ten ostatni eksperyment ? � zapyta� Ralph. � Jakie jest jego miejsce w twoim planie? Zauwa�y�, jak oczy Touta zal�ni�y t�umionym dot�d blaskiem. � Domy�li�e� si�? O tak, tobie mog� powiedzie�. Jeste� w pewnym sensie wsp�tw�rc�. Podw�jnie. Jako ten, kt�ry stworzy� mnie i... Pami�tasz, kiedy� w ubocznym odga��zieniu bada� nad dziedziczno�ci� musia�e� przeprowadzi� rozpoznanie zale�no�ci �ywych organizm�w od tak zwanego �czynnika zewn�trznego". Opracowa�e� mimochodem z konieczno�ci pobie�n� systematyk� wp�yw�w i wzajemnych zwi�zk�w mi�dzy reakcjami psychiki i fizjologii cz�owieka a kosmicznym promieniowaniem, s�onecznymi erupcjami i zmienno�ci� p�l magnetycznych przestrzeni wok�ziemskiej, Uk�adu, a� po j�dro Galaktyki. Stwierdzi�e� wyst�powanie ca�ej sieci niezwykle wa�nych powi�za�... Nie wyci�gn��e� jednak zasadniczych wniosk�w, a powiniene� by� to uczyni�. Kiedy analizowa�em pami�� Mnemotronu, zastanowi� mnie pewien moment twoich bada� � oddzia�ywanie okre�lonej cz�stotliwo�ci fal elektromagnetycznych na kresom�d�e. Rezultaty widzia�e�. Jeszae par� lat i strac� sens elektrody Lehmanna. Na razie zasad� wp�ywu na ludzkie my�li znam tylko ja jeden, a prawdopodobie�stwo, �e kto� t� sam� drog� rozumowania osi�gnie podobne rezultaty, jest praktycznie r�wne zeru. Przyznaj� otwarcie: to by� przypadek, ale nawet z nim zetkn�� si� mo�e tylko kto�, kto wyszed� z tygla Ernsta Toebbena. Tak, to by� przypadek. Niezwyk�y, ale jak�e na czasie. Dzi�ki niemu potrafi� kierowa� nie tylko jak Lehmann dzia�aniem o�rodk�w czynno�ciowych, lecz i my�lami ludzi. Rozumiesz? My�lami... Tout sta� na �rodku pokoju i patrzy� na ojca. Jednostajna po�wiata wype�niaj�ca laboratorium jakby koncentrowa�a si� w jego zw�onych oczach, nadaj�c im niesamowity, drapie�ny wyraz. � Na biegunach planety zbudujemy pot�ne energostacje obejmuj�ce polem modulowanych fal elektromagnetycznych obie p�kule � ci�gn��. � Mam ju� projekt wykorzystania naturalnego pola magnetycznego globu... Przez ten czas znajdziemy �rodki lokalnej neutralizacji albo ekranizacji wp�ywu fal. My, reszta nie zd��y, a p�niej b�dzie za p�no. Nikt nawet nie spr�buje zmieni� czegokolwiek. Wszyscy b�d� my�le�, jak my im podyktujemy. Przestan� zabija� si� nawzajem w wojnach i nikt nie zechce gin�� za �adne idea�y. Nie b�dzie zreszt� innych warto�ci ni� te, kt�re oni w nas dostrzega� b�d�. Wszyscy z samozaparciem, z b�ogos�awionym natchnieniem oddadz� si� na nasze us�ugi. Wyobra� sobie: ca�y �wiat pracuj�cy dla nas i nas wielbi�cy. Nawet nad grobami swoich matek i ojc�w dzieci nie pozb�d� si� uwielbienia naszych czyn�w, a umieraj�cy, miast wznosi� mod�y do mitycznego Boga, zemr� z imieniem W�adc�w na ustach. Je�li zechcemy, obdarzymy ich szcz�ciem, kt�rego �r�de� i bezsensu raz nie poj�wszy � nigdy nie b�d� docieka�. Uczynimy to my, wybra�cy losu, kt�ry w nasze r�ce z�o�y� narz�dzie zdolne pokierowa� losem innych. Umilk� czekaj�c. Toebben z wysi�kiem podni�s� g�ow� usi�uj�c zebra� rozbiegane my�li. � To wszystko ? � zapyta� cicho. � Wszystko ? � Tout zani�s� si� g�o�nym �miechem. � Uwa�asz, �e mnie r�wnie� brakuje wyobra�ni? A mo�e ciebie nie doceniam? Je�li masz wy�sze aspiracje � nie kr�puj si�. C� dla ciebie znacz� piramidy faraon�w i �wi�tynie Buddy w ska�ach Ad�anty ? Je�li zechcemy, ludzie przewierc� dla nas ca�� ziemi�, aby magmowe j�dro p�on�o wiecznym ogniem przed naszym o�tarzem. Mo�e chcesz w blasku tej lampki zobaczy� w�asny profil? Zastan�w si�. Mnie to nie bawi, ale ty?... Ralph Toebben podni�s� si� z fotela i poszed� do wyj�cia. Mijaj�c wygas�e ekrany widzia� w nich, jak w powleczonych bielmem �lepiach, swoje odbicie. �ama�o si� pokracznie w krzywi�nie szyb i podryguj�c szyderczo, jakby ur�ga�o temu, kt�ry da� mu pocz�tek. Za plecami znowu us�ysza� �miech. W laboratorium by�o ju� pusto. Bia�e mr�wki opu�ci�y swoje nory, przerwa�y krz�tanin�. W nasta�ej ciszy jego kroki i �miech za plecami mia�y dziwnie jednakowe brzmienie, jednakowy rytm rozci�gni�tego chichotu i bezsilnego szurania podeszew na szarej posadzce. Otworzy� drzwi kabiny przej�ciowej i zobaczy� wartownik�w. Jeden le�a� wci�ni�ty w k�t salki, twarz� do pod�ogi. Ustami wyp�yn�a mu cienka stru�ka krwi z rozerwanych rezonansem serca naczy� krwiono�nych. Drugi chwiejnie sun�� wzd�u� �ciany, wodz�c po g�adkiej powierzchni szeroko rozpostartymi r�koma. W lewej d�oni zaciska� kolb� infrad�wi�kowego emitera. Toebben patrzy�. Na srebrnym he�mie wartownika niespokojnie trzepota� czerwony ognik. Przypomnia� sobie s�owa Lehmanna: �...zaci�ty Stymulator, trac� kontrol�". To by�a jego szansa. ' Podszed� do stoj�cego pod �cian� i �agodnie wyj�� mu z r�ki emiter. Napotka� przelotne spojrzenie bezmy�lnych, wilgotnych oczu. Odwr�ci� si� i poszed� z powrotem. Obiekt P-24. �Mnemotron". Zapis 101101 � B�dziecie s�dzi� mnie za zab�jstwo syna, Touta Toebbena. Tak, 2abi�em go, ale nie dzisiaj i nie w tej przekl�tej bazie. Zrobi�em to du�o wcze�niej, przed z g�r� dwudziestu laty, przed sformowaniem si� w szklanej kolbie pierwszych blastomer�w, w chwili, kiedy da�em mu, bez szans wyboru, swoj� wiedz� i my�li. W�a�nie to by�a jego agonia. Kim m�g� zosta�? Nikt dzisiaj nie odgadnie... Zawsze jednak by�by sob�! Rozumiecie, co dla cz�owieka znaczy � by� sob�? Zd�awi�em jego osobowo��, zanim jeszcze zd��y�a si� rozwin��, wstawiaj�c na to miejsce doskona�� protez� swojej w�asnej. Zosta� mn�, jak ja by�em Ernstem Toebbenem. B�dziecie mnie s�dzi� za morderstwo... Ale� ja dzisiaj zabi�em siebie! S�yszysz ? Zerwa�em ostatnie ogniwo, kt�re mog�o po��czy� losy pr2ysz�o�ci z marzeniami Ernsta Toebbena! Ostatnie ogniwo. � Uspok�j si�. Doprawdy potrafisz by� �mieszny. Od kiedy to przebudzi� si� w tobie ten altruizm, wsp�czucie i lito�� nad lud�mi ? Nie by�o jej �ladu, kiedy b�d�c w pe�ni si� liczy�e� si� mi�dzy nami. Dopiero poni�s�szy osobist� pora�k� bijesz w dzwony �a�osnego humanizmu. B�d�my teraz przynajmniej szczerzy mi�dzy sob�. To jasne jak s�o�ce, �e troszczymy si� tylko o w�asne interesy, lecz i ty niczym si� od nas nie r�nisz. Zosta�e� nawr�cony ? Widzisz z�o w tym, co zapocz�tkowa� Ernst i Toebben?... Ka�demu, tylko nie nam, mo�esz to wmawia�. Jeste� M niby zgrzybia�y s�p, kt�rego m�ode odganiaj� od padliny. To, �e '�" on zdycha z g�odu, nie znaczy wcale, �e nie chce �re� och�ap�w. On ju� jest na to zbyt s�aby. I nikt nie we�mie go serio, gdy spr�buje namawia� m�ode s�py do jarskiej diety z ziaren i korzonk�w. Nic nie straci�e� z dawnego Ernsta. � Mylisz si�! � Nie. My nie pope�niamy pomy�ek. Nie to jest zreszt� najwa�niejsze. Wys�ucha�em ci� i teraz kolej na to, oo ja mam do powiedzenia. Chcesz zna� wyrok? � Ja go ju� na siebie wyda�em. � Doskonale, tylko o jednym zapomnia�e�. W�tpimy, aby odkrycie dokonane przez twojego syna m�g� kto� jeszcze powt�rzy�. B�dziemy pr�bowali, lecz dla zupe�nej pewno�d i tak potrzebny jest nam Tout, on jeden zna w�a�ciw� drog�... Wiec rozpocznie j� od nowa i uko�czy. � Tout nie �yje i nikt z was nie potrafi wskrzesi� przesz�o�ci. � Zrobisz to ty sam. Jeszcze �yjesz, a .teraz b�dziemy ci� strzegli lepiej. Stworzy�e� Touta wed�ug informacji zawartej w twoim m�zgu. Ostatnio by� mo�e zmieni�e� si�, ale dzi�ki twoim pracom potrafimy odszuka� i odczyta� tylko te fragmenty, kt�re dotycz� okresu powstania owej, jak j� nazwa�e� � �matrycy". Ona ci�gle jest zapisana w tobie... Wyhodujemy drugiego Touta, zapewnimy mu warunki, jakie mia� pierwszy, i p�jdzie jego �ladem. Dla rozwi�zania problemu sterowania ludzk� my�l� potrzeba sumy wiedzy trzech pokole� Toebben�w. Tout j� posi�dzie. Zab�jstwem syna niczego nie zmieni�e�. Stracili�my wiele cennych lat, ale mo�emy poczeka� nawet p� wieku. Stawka jest tego warta. � K�amiesz! Energostacje na biegunach... Nie mo�ecie tego zrobi�!... W d�ungli panuje spok�j, zielony p�mrok. Drzewa nakrywaj� g�szcz zaro�li szczelnym dachem, pod kt�ry nie przenika �ar s�o�ca i odblask dalekich po�ar�w. Spod ich koron nie wida� noc� gwiazd, ale te� nikt patrz�cy z g�ry nie zauwa�y kryj�cego si� w g��bi ruchu. Bezszelestnie, niczym le�ne widma, id� ludzie. Za nimi kr�g wypalonej, zrytej ziemi. Szelest gi�tych traw prowadzi korow�d cieni w stron�, sk�d przyszli, gdzie spod czerwonej zorzy przywi�d� ich tutaj podniebny szlak ci�kich ptak�w. Odchodz�cych spowija czer� po�ykaj�ca rysy twarzy i ruchy r�k. Noc� trudno rozpozna�, czy w pogodny dzie� spali� ich twarze z�otawy oddech s�o�ca, czy te� smagn�y b��kitnym �wiat�em rozcie�czone w przestrzeni proturberancje Wegi. Kogo obchodzi, kto jak� ma twarz i ile palc�w u ka�dej z r�k. Ludzie s� wsz�dzie. Lub b�d�. Mo�e nie zawsze zostanie po nich tylko �ar tl�cy si� pod wrakami aluminiowych, skrzydlatych kad�ub�w i siwy dym nad rozwartym lejem szybu schodz�cego w g��b ziemi. Marzenie Mia� dwana�cie lat, oczy czarne jak okruchy kamiennego w�gla, dwoje s�abych r�k i zm�czonych n�g. Nosi� sp�owia�� koszul�, wytarte spodnie i par� w�o�onych na bose stopy but�w. Dla zwyk�ych przechodni�w by� ulicznym w��cz�g�, osieroconym oberwa�cem bez domu i bliskich przyjaci�. Nawet ci, kt�rych serca jeszcze nie zoboj�tnia�y, kt�rzy ukradkiem wciskali mu do r�ki kilka drobnych monet � nie przypuszczali, �e pr�buj� wspom�c ja�mu�n� kogo�, kto nosi w sobie skarb najwi�kszy z mo�liwych, kt�rego pozbawionych by�o wielu z nich. B��ka� si� ulicami Miasta, �miesznie nieporadny i zagubiony w jego ogromie. Czasami znajdowa� odbicie w�asnej twarzy mi�dzy grupkami obdartych r�wie�nik�w, kiedy indziej zagl�da� przez uchylon� furtk� czasu w przysz�o�� � spotykaj�c w ciemnych bramach ludzi starych, o twarzach naznaczonych stygmatem dni prze�ytych po�r�d kamiennych �cian. Mia� dwana�cie lat, oczy nie przygaszone jeszcze zarzewiem neonowych �wiate� i stopy pami�taj�ce bruk tysi�ca ulic. Budzi� si� zawsze wczesnym rankiem, kiedy w �lepych zau�kach zalega� poranny ch��d i, nie otrzepuj�c spodni z py�u chodnik�w, rusza� w swoj� w�dr�wk�. W ci�gu d�ugich lat kr�tkiego �ycia przemierzy� wiele ulic. Zachowa� w pami�ci syc�cy aromat powietrza w dzielnicach dom�w otoczonych parkami i smak n�dzy znajduj�cej przytu�ek mi�dzy �cianami drewnianych ruder, sk�d nie wygania� go miarowy krok policjant�w. Pozna� te� rytm wielopoziomowych autostrad, kt�rymi strumienie maszyn wlewa�y si� we wn�trza szklanych gmach�w. By� dzieckiem Miasta, lecz cho� zagubiony w jego mr�wczej krz�taninie, nigdy nie stal si� cz�ci� jego betonowych wn�trz. Po�r�d miliard�w ludzi wplecionych w tryby czasu � misternym mechanizmem cywilizacji rozdzielonego na prac�, posi�ki i sen � pozosta� zgrzytem niezauwa�alnym prawie, a jednak wy�amuj�cym si� logice powszechnych praw i obowi�zk�w, jakie obwarowa�y niezmienno�� post�powania szarych mieszka�c�w Miasta-termitiery. Musia� wi�c zosta� taki jak inni... albo odej��, gdy� arteriami kamiennego bruku, czarnego asfaltu i betonowych chodnik�w nie wolno bezkarnie przenosi� marze� o drogach innych, wybiegaj�cych daleko poza granice miejsc dost�pnych dla zwyk�ego cz�owieka. Poniedyalek Bia�y sufit i �ciany, �nie�na po�ciel na ��kach i ubrania lekarzy. Bia�y sufit i �ciany, �nie�na po�ciel na ��kach i ubrania lekarzy... Bia�y sufit i �ciany... Tik-tak, tik-tak, czas up�ywa � przemija czas. Wzd�u� szeregu emaliowanych ��ek przesuwa si� korow�d ludzi w bieli. Pochylaj� si� nad ka�dym z chorych, co� szepcz� mi�dzy . sob�. Lekarz oddzia�owy podaje ordynatorowi kart� choroby, rzuca kr�tkie wyja�nienia. Berker kiwa g�ow�, czasami powie kilka s��w pocieszenia albo po�o�y swoj� mi�kk� d�o� na czole le��cego w �nie�nej po�cieli. � O, widz� now� twarz... Doktor Berker u�miecha si� przystaj�c przed kolejnym ��kiem. Czeka na znak, �e jego ojcowska dobroduszno�� zosta�a zauwa�ona, lecz patrz�ce na niego oczy s� nadal powa�ne i nieobecne. � Jak ci na imi�, ch�opcze? Le��cy patrzy tak dziwnie, a� lekarz doznaje wra�enia, jakby tylko przypadkiem znalaz� si� na linii spojrzenia oczu ogromnych, czarnych niby dwie krople bezksi�ycowej nocy. Pohamowuje ch�� natychmiastowego odej�cia, uchylenia si� przed tym niepokoj�cym wzrokiem. � Nie chcesz porozmawia� ze mn� ? Szkoda. Ale wygl�dasz mizernie, wi�c, jak s�dz�, starczy nam czasu, aby si� bli�ej zaznajomi�. Berker zwraca si� do lekarza oddzia�owego. � Kto to jest? � pyta �ciszonym g�osem. � Nie wiem. Doktor Berker marszczy brwi. � Przywieziono go z samego rana i dot�d nie odezwa� si� jeszcze. � Czyje to dziecko? � Nikt nie wie. Chyba... niczyje. � Niczyje? � na twarzy Berkera wyraz ironicznego , zdziwienia. � Nie spotka�em si� w praktyce z podobnym wypadkiem. R�czy pan jako lekarz? � N-nie w tym sensie � m�ody lekarz u�miecha si� z zak�opotaniem. � Znaleziono go na ulicy ju� w stanie silnego wycie�czenia. � Zaraz. Pan zdaje sobie spraw� 2 tego, co pan m�wi? Nie jeste�my instytucj� charytatywn�, kt�ra zajmuje si� byle przyb��d�. To jedna z najdro�szych prywatnych klinik. Czy pan rozumie, co to znaczy? � My�la�em... � Nie obchodz� mnde pa�skie my�li. Wystarczy, je�li widz�, dok�d prowadz�. � Ale� tego ch�opca poleci�a nam pani Montbason. � Ach tak... � Wszelkie koszty... � Oczywi�cie, oczywi�cie. Dlaczego mnie pan od razu nie uprzedzi� ? � Nie mia�em okazji doj��... � zacz�� lekarz, lecz widz�c kwa�ny grymas na twarzy Berkera doda� szybko: ---- Pani Montbason prosi�a r�wnie�, aby siostr� Margo przydzieli� do �wy��cznej opieki nad tym ch�opcem. Doktor Berker z politowaniem pokiwa� g�ow�. � Rozumiem doskonale, gdy te panie po�ow� spadku obdarzaj� ulubion� kotk�, lecz �eby wyrzuca� pieni�dze na ka�dego spotkanego w��cz�g�... Chyba co do tego nie dzieli nas specjalna r�nica pogl�d�w? � Oczywi�cie, ale pani Montbason twierdzi, jakoby zafascynowa�y j� oczy tego dziecka. � Cha-cha!... Ot� to. Zafascynowa�y j� oczy. Doprawdy, mog� ci�, przyjacielu, zapewni� z r�k� na sercu, �e najdalej za tydzie� ulotni si� ostatni �lad tego kaprysu, a nam zostanie k�opot pozbycia si� chorego z kliniki. Wtorek Dzie� min�� niepostrze�enie i ju� w prostok�cie okna zmierzcha widoczny nad wierzcho�kami top�l skrawek szarego nieba. Dzie� min�� jak zwykle wype�niony krz�tanin� szpitalnych si�str i odg�osami s�cz�cymi si� spoza �cian. Od samego �witu trwa� jakby w bezruchu, a jednak przemin��. Zostawi� po sobie ledwie uchwytne wspomnienie czyich� krok�w za drzwiami wychodz�cymi na korytarz, regularne pokas�ywanie starej kobiety, co godzin� przyjmuj�cej leki, oraz przelotny p�acz jakiego� dziecka. Jedyne, co w pami�ci pozostawi�o trwalszy �lad, by�o twarz� kobiety d�ugo nad nim siedz�cej. Ca�y czas le�a� z szeroko otwartymi oczyma i zapami�ta� najmniejszy szczeg� tej twarzy: prosty nos, policzki pokryte widzialnym tylko pod �wiat�o brzoskwiniowym puszkiem, ciemne oczy i usta zrazu u�miechni�te, potem � w miar� jak prosi�a go, �eby zechcia� co� zje�� � smutniej�ce. Pomimo tych pr�b �niadanie, obiad i kolacja pozostawa�y nietkni�te. Ani razu nie poruszy� le��c� na poduszce g�ow�, nie zareagowa� na jej s�owa. � Przynios�am ci par� ksi��ek. Nie wiem, czy umies2 czyta�? Nie odpowiada�, poch�oni�ty swoimi my�lami. � Je�eli zechcesz, mog� usi��� tutaj i czyta� g�o�no... Wybierz. Czeka�a, lecz on milcza�. � Zostawi� je � powiedzia�a wreszcie zm�czonym g�osem. � Po�o�� blisko na krze�le, �eby� m�g� si�gn��. Powoli zamkn�� oczy. G�os kobiety dociera� do niego jakby spoza grubej, niech�tnie przepuszczaj�cej d�wi�ki �ciany. � Dlaczego milczysz? Czy to tak ci�ko... polubi� mnie chocia� troch�? Powiedz cho� jedno s�owo... Wci�� milcza�. Kobieta odesz�a do drzwi ze zwieszon� g�ow�. W progu stan�a na moment i, mo�e mu si� to wydawa�o zreszt�, powiedzia�a cicho: �Dobranoc". Kiedy zasypia�, poczu� w piersi przelotne mu�ni�cie jakby �alu, �e wybra� mo�e jedn� tylko drog�, lecz �al ulecia�, a sen pozosta�. Sen g��boki, niczym, otch�a� mi�dzy latarniami gwiazd. �roda Siostra Margo przysz�a bardzo wcze�nie. Omin�a ��ka innych chorych, aby zatrzyma� si� w ko�cu sali. Topole za oknem t�umi�y brzask wstaj�cego dnia i p�mrok nie ust�pi� jeszcze z miejsca, gdzie na bia�ej pow�oce poduszki le�a�a g�owa ch�opca o twarzy jakby wyci�tej z kredowego p��tna. Siostra Margo podwin�a opadaj�c� ko�dr�. Ostro�nie, �eby nie zbudzi� �pi�cego, poprawi�a poduszk�. Ksi��ki na krze�le le�a�y tak samo, jak wczoraj je zostawi�a, ale gdy przyjrza�a si� bli�ej, dostrzeg�a mi�dzy bajkami La Fonta'ine'a i Andersena, po�r�d barwnych ok�adek powie�ci Rudyarda Kiplinga je

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!