4532

Szczegóły
Tytuł 4532
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

4532 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 4532 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4532 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

4532 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Wiktor �wikiewicz � Zwierciad�o nieba � Wo�anie na Mlecznej Drodze � Sindbad na RQM 57 Zwierciad�o nieba ... A klatka by�a kryszta�owa Zdobiona z�otem i per�ami Wewn�trz na �wiat si� otwiera�a l na male�k� noc z gwiazdami. (William Blake: �Kryszta�owa klatka") Zwiewny dymek przemyka wysoko, osypuje si� w s�o�cu okruchami skrzydlatej mgie�ki. Ta�cz� w powietrzu, ko�uj� oddalaj�c si�, ale tylko pozornie � ju� po chwili wisz� nad g�ow� skr�conym wirem t�czowych l�nie�. � Patrzysz, Klet? � Nie. Powieki zaciskaj� si� odruchowo. � Wiem. �e patrzysz. Ja bym te� nie wytrzyma�. Pechowiec Tozzi. Jeszcze niedawno dyskutowa� o planetach neutronowych gwiazd i wystawia� na pr�b� cierpliwo�� Assunty. � Pami�tasz. Klet, planetk� ko�o Achemar. gdzie czeka�em na was nie wiedz�c, co z sob� pocz��? Nuda zjada�a mnie po kawa�ku i nie by�o do kogo g�by otworzy�. Pami�tasz, Klet?... Co z tob�? Klet! � Ja? Nic. s�ucham ci�. � Sta�o si� co�? Masz g�os cz�owieka, kt�ry zobaczy� zjaw�. � Nie, nic. � K�amiesz, Klet. � One... � M�w. � Kr���. Bez przerwy. � Zapomnij. Albo zamknij oczy jak Assunta. � Nie wystarczy zamkn�� oczy. Musia�bym nauczy� si� czego� wi�cej. � Ka�dy kiedy� osi�ga ten stopie� wtajemniczenia. � Ka�dy z ludzi. � S�dzisz, �e tylko? � Nie wiem. Mo�e ty... � Pr�bowa�em wtedy, na Achemar. Wtedy bez powodzenia. Ko�czy�o si� zawsze przywidzeniem pe�nego odosobnienia w reanimacyjnym kompleksie Centrum Biomechaneurystyki, gdzie siedzia�em po operacji. Wczuwa�em si� w nowe cia�o, przegl�da�em holowizyjne zapisy w archiwum mnemoteki i raz na dzie�, przed samym zmierzchem, mia�em prawo wyj�� do parku pod szklan� kopu�� i pozachwyca� si� zachodem zielonego s�o�ca... Klet? � Tak. S�ucham ci�. Jak dobrze, �e stworzeni na m�j obraz i podobie�stwo, nie musz� porusza� ustami, aby m�wi�. Tozri pewnie sko�owacia�ym j�zykiem zwil�a pierzchn�ce wargi. � Dziwne majaki nawiedza�y mnie wtedy, na Achemar � bezbarwnym g�osem ci�gnie sw�j monolog. � Pocz�tkowo nie popuszcza�em wodzy wyobra�ni, ale wystarczy�o doczeka� chwili, kiedy s�o�ce obrzmiewa�o nad horyzontem, tu� nad r�wnin� kosmodromu, a wtedy srebrzysty b�k wypada� z ogniska szafirowej tarczy i, w powolniej�cym wirowaniu przeobra�aj�c si� w girobus, l�dowa� na alejce przed klombem marsja�skiej aralii. Z gondoli wysiada� Denis, z kamienn� mask� twarzy podchodzi�, pochyla� si� i przez szyb� he�mu widzia�em, jak m�wi: �Czas, Tozzi. Lecimy na Achemar". � To nie m�g� by� Denis. � Wiem. A jednak by�. � Pami�tasz, jak wygl�da�? � Nigdy nie zapomn�. By� bardzo wysoki i chudy, jakby skafander wisia� na samym szkielecie. Twarz mia� wyci�gni�t� i bez wyrazu, jak twarz Hioba, szpakowate skronie, a pod krzaczastymi brwiami puste oczodo�y. S�uch rejestruje �wist ci�kiego oddechu. � Rozumiesz, Klet? Wymy�lamy urojone postacie, twarze, ca�e zdarzenia. Robimy to w samoobronie. Nie mo�na nie my�le�. Bezwarunkowy odruch pod�wiadomo�ci. Wtedy pomog�o, po trzech miesi�cach przylecia� �Foot". � Tutaj nikt nie przyleci. � Tym lepiej. Wystarczy, �e my wpadli�my. Znowu mrowienie w plecach. Strefa dr�twoty przesuwa si� z bark�w w d�, ugniata nachodz�ce na siebie p�yty klatki piersiowej i brzucha. � Zauwa�y�e�, Klet? Je�li mnie zmys�y nie myl�, trzyma nas coraz mocniej. D�ugo ju� nie poci�gn�. � Wytrzymasz. � Ja czuj�. Coraz mocniej. � Zmys�y s� zawodne. � M�wisz jak Assunta. � On ju� dawno nie m�wi nic. � On nie musi. Zreszt� pos�uchaj, kiedy milczymy, s�ycha� jego oddech. Wdech-wydech, wdech-wydech, gdzie� na granicy s�yszalno�ci. Przera�aj�co powoli, to nie p�uca, lecz dorzecze rozwidlonej szeroko wielkiej rzeki. Powoli� oddech cz�owieka pogr��onego w g��bokim letargu. Assunta to potrafi. � Dosy�. Powiedz co�, Klet. Tutaj cisza przejmuje l�kiem. � A ja zawsze uwa�a�em, �e spok�j to synonim ciszy. � Nigdy nie odczu�e� presji, jak� cisza wywiera na psychik� cz�owieka? � Ja � nie. � Mo�e kiedy zostaniesz sam, poznasz ten szczeg�lny rodzaj ciszy. Jest to specyficzny stan, gdy nie mo�na pozby� si� wra�enia, �e dooko�a co� si� dzieje, co� zmienia, tylko nie wiesz co... One te� fruwaj� bez szelestu. � S� bardzo lekkie. � Opowiedz, jak wygl�daj�? � S� wielobarwne. Szkar�atne i czarne, �nie�nobia�e i sine jak szron na Transplutonie, czasami niby z�oto�uskie skarabeusze, to zn�w granatowe wa�ki. Zauwa�y�em, �e poszczeg�lne kolory nie osi�gaj� nigdy pe�ni wzajemnej integracji. W migoc�cym roju zostaje zachowany status osobnych stad. � Czynnik ekologiczny. Pewnie pochodz� z innych okolic. � W�tpi�. Przecie� tu nie istnieje poj�cie zr�nicowania �rodowiska. Ta planeta jest wsz�dzie identyczna � naga, bilardowa kula. Przez szparki powiek oczy chwytaj� mozaikowy obraz s�o�ca, kt�rego promienne refleksy �lizgaj� si� po lustrzanej powierzchni. � To dziwne, Klet. � Tak te� s�dz�. � Nie wiesz, o czym m�wi�. My�la�em o tobie. � O mnie?! � Tak. � Nie mog� mie� nic do ukrycia przed tob�. � Wiem. Lecz nauczy�e� si� pi�knie m�wi�. Dawniej kiedy przydzielono ci� do formacji Zwiadu, a potem do naszego zespo�u, by�e� bardziej lakoniczny. Ponury i milcz�cy. Nawet twoje pierwsze imi� by�o Gloom. � Wy nazwali�cie mnie Klet. Zawdzi�czam wam wiele. Przede wszystkim Assunta pom�g� zrozumie�, uto�sami� mi w�asn� osobowo��. Przedtem nie mog�em by� ponury ani milcz�cy, to cechy pewnej indywidualno�ci. Ja by�em po prostu �pusty". � Jak zwykle masz racj�. Ale zastanawiam si� teraz, czy Denis r�wnie� si� zmieni�. � D�ugo by� z nami. � Czy tego wystarczy, aby zmieni� si� kto� taki, jak on? �a�uj�, �e nie mamy radiowego kontaktu. Teraz mieliby�my wystarczaj�co wiele czasu, aby porozmawia� i stwierdzi�, czy jest ju� jednym z nas. Za p�no wpadli�my na ten pomys�. Podczas przelotu te� by� wolny czas. Jakie on mia� pierwsze imi�? � On nie mia� imienia, tylko numer. Chcia�bym le�e� i o niczym nie my�le�. Zapomnie�. Ale milczenie musi wiele kosztowa� Tozzi � s�owa zag�uszaj� b�l mia�d�onych �eber. Trzeba wi�c m�wi�. I Tozzi powinien m�wi�. Nie wolno mi zostawi� go sam na sam z jego my�lami. � Ciekawe, czego one chc�? � Kto? �One. � M�wisz, jakby mog�y cokolwiek chcie�. � To bardzo dziwnie wygl�da, takie t�czowe misterium. � Widzia�e� kt�rego� z bliska? � Czasami pojedyncza sylwetka wyst�puje w tle nieba zupe�nie wyra�nie, ale wystarczy wyt�y� wzrok, a w ostatniej chwili motyl zmienia kierunek lotu i trzepocz�c skrzyd�ami przepada z pola widzenia. Zupe�nie jakby wiedzia�, �e go obserwuj�. � Powiedzia�e�: motyl. � "Kiedy zabrali�my ci� z pechowej Achemar i wracali�my do bazy, co� takiego spotka�o nas na jednej z planet. Jakby kto� pr�szy� z nieba tysi�cem drobnych p�atk�w, kt�re osypuj�c si� ta�cz� na wietrze. Strasznie lekkie, prawie niewa�kie. � Pami�tasz niewa�ko��? � Gdybym ich nie widzia�, zapewne nie uwierzy�bym, �e taki stan istnieje. Gdziekolwiek. Znowu nacisk na klatk� piersiow�, jak stopa ci�kozbrojnego hoplity, zanim miecz przez gard�o przygwo�dzi kark do ziemi. Kolejna perturbacja w s�onecznym kotle wype�nionym nadprzewodliw� neutrinow� ciecz� i masa planety odzywa si� rezonansem na relatywistyczny kurcz gwiazdy. Czasami zdaje si�, �e jeszcze troch� i wr�gi �eber trzasn� pod o�owianym brzemieniem pancerza i wyjd� na wierzch drzazgami stalowej rozety. Nie pozostaje nic innego, jak le�e�, na ironi� losu stanowi�c sob� parafraz� mitologicznego Anteusza, kt�ry zamiast czerpa� � oddaje ziemi w�asn� si��. Le�ymy. Czy kto� z nas m�g� przewidzie� taki koniec? Kiedy �Foot" prze�ama� barier� subprzestrzeni i wszed� w p�aszczyzn� ekliptyki uk�adu, gwiazda by�a podobna do bia�ego kar�a, na ekranie male�ka niby g��wka od szpilki, promieniuj�ca b��kitnaw� po�wiat� akrecji. Niepozorny, dogorywaj�cy �wiat. Obok drugi gwiezdny komponent i samotna planeta. Bilardowa kula odbijaj�ca si� od jednego do drugiego sk�adnika uk�adu, zwijaj�ca orbit� w �cis�� p�tl� �semki. Kr��y�a wok� zwyk�ych gwiazd � ostatecznie nie wszystkie neutronowe gwiazdy objawiaj� si� migotaniem pulsar�w. Nied�ugo zmiana przestrzennych konstant ogarnie ca�� kolapsuj�c� sfer� i nic z nas nie zostanie w uk�adzie, kt�ry ma centrum ogniskuj�ce grawitacyjne impulsy wszystkich sk�adnik�w. � Denis s�ysza� t� twoj� histori� z Achemar? � odzywam si� po d�ugim milczeniu. � Mog�o to by� dla niego ciekawym przyczynkiem do studi�w nad sob� i psychik� cz�owieka. Ja na przyk�ad do dzisiaj wyobra�am sobie Denisa zupe�nie inaczej. � Obawiam si�, Klet, �e dzieli� nas zbyt wielki dystans. Jego i mnie. Nie by�o mi do zwierze�. � Ze mn� rozmawiasz jak r�wny z r�wnym. � Tutaj nie ma wyboru. Jeste�my sprowadzeni do jednego poziomu. � Dzi�kuj� za szczero��. � Jeste�my na r�wni. Ty, ja, nawet Assunta. Denis... Denis chyba nie. � Czy tylko dlatego, �e jego cia�o jest tysi�c razy wi�ksze i ci�sze? On swoje cia�o czuje tak samo, jak my. � Ciekawi mnie, czy on nas widzi teraz. � Denis? � Tak. Kiedy wychodzili�my, kamery zewn�trznej wizji dzia�a�y jeszcze. � Mo�e mie� blokowan� percepcj�. Wskazuje na to brak radiowego kontaktu. � Raczej ma po prostu od��czone o�rodki dyspozycyjne. W takich jak on to zazwyczaj pierwsze nawala. Informacj� z zewn�trz powinien odbiera�. I, wiesz co, Klet? Je�li on widzi, to musimy z g�ry zabawnie wygl�da�: trzech facet�w rozci�gni�tych na ziemi, �aden ani drgnie. W dodatku jeden twarz� w d�, jakby si� modli� do w�asnego odbicia w zwierciadle. � Trzy ryby, kt�re przyp�yw morza wyrzuci� na brzeg. � M�wi�em, �e ostatnio miewasz ciekawe skojarzenia. S�k w tym, �e przyp�yw morza to dzia�anie �lepej natury, a te ryby po�kn�y przyn�t� i haczyk z o�owiem. � Co przez to rozumiesz? � Nic. Znowu cisza. Mo�na jej pragn��, kiedy rozum walczy z gr� pustych s��w, lecz kiedy zapada milczenie � nie spos�b go wytrzyma�, obsesja ciszy daje si� we znaki nawet takiemu, jak ja. Czy�by Tozzi mia� racj�? Dowiem si�, kiedy zostan� sam. Gdzie� poza sfer� ciszy suche poskrzypywanie, szklane warstwy zacie�niaj� monolit p�yt, amortyzatory �Foota" trzeszcz� pod narastaj�cym ci�arem stalowego kad�uba. �A-a-a!... � Tozzi! � Cz-czu-u-jesz, Klet? Pechowiec Tozzi. Zawsze mia� pecha. Nawet teraz butle z tlenem uwieraj� go w plecy stukilowym garbem, wgniataj� si� mi�dzy �opatki. Jak to m�wi� Assunta, kiedy m�g� jeszcze m�wi�? M�wi�, co czuje cz�owiek le��cy na wznak � coraz trudniej oddycha�, trudniej przymkn�� powieki, nieprzeparta si�a odci�ga je na skraj ocznej ga�ki, rozwodniony purpurowy kisiel, wierzch oka gniecie siatk�wk�, d�awi nerw wzrokowy � g�upie uczucie, jakby tubka rog�wki wyciska�a z siebie szklist� zawarto��, �eby przetoczy� j� z oczodo�u w kapilar czaszki, w g��b m�zgu, na dno �wiadomo�ci. Czy Tozzi te� czuje co� podobnego? � M�w, Klet. D-do-p�ki mo-o-�esz, a ja s�ysz�. One... s� jeszcze? �S�. � I ci�gle nad nami? � Bez przerwy. Nawet jakby przyby�o troch�. Ta�cz� w powietrzu nad dziobem �Foota", prze�lizguj� si� do�em, widocznie pod dyszami zosta�o nieco prze�witu. � Ciekawe, sk�d si� wzi�y. � Tutaj nie ma i nigdy nie by�o tego, co przyj�li�my okre�la� mianem biosfery. Na martwej planecie nie mo�e powsta� jeden jedyny gatunek �ywych stworze�, cho�by to by�y tylko owady. � �adnej ro�liny? � Wiesz przecie�. � Czy to nie dziwne, �e od startu z bazy nie spotkali�my nigdzie odrobiny zieleni? � Nawet mech nie mia�by gdzie zapu�ci� korzeni na takiej powierzchni. Tutaj nie mo�e istnie� �ycie. � A sk�d my wzi�li�my, �e one... �yj�? � Tak powiedzia� Assunta. � Myli� si�. � Ostatecznie jest biologiem. � To nie znaczy wi�cej ni� ty � fizyk, ja � astronom czy Denis � pilot. Tutaj nasza wiedza jednakowo traci znaczenie. � Mo�e dla nas trzech. Assunta by� cz�owiekiem, jedynym... � D-do-ko�cz. J-je-dynym p-praw-dziwym, co? � Nie, nie tak, Tozzi. � A-a-a! � Widzi?,/. I ty, jak on, czujesz b�l. To nie jest takie proste. A jednak on by� cz�owiekiem. � Bzdura! Nie mnie... ciebie to boli! Ja zawsze mog� powiedzie�, �e mnie to nic nie obchodzi, chocia� po operacji dosta�em stalow� intarsj� kr�gos�upa i ogniwa ferromagnetycznej pami�ci. A jednak to, �e �yj�, zawdzi�czam tylko tej w�a�nie cyborgizacji, starcza�o jej na tyle, �eby wytrzyma� d�u�ej ni� Assunta. On potrafi� t�umaczy�, czym jest brahman cz�owieka, i ubolewa�, �e nie mo�emy znale�� go w sobie. A jednak �yj� ja! � On r�wnie� nie umar�. � Cha-cha-cha: �udzisz si�. Wierzysz w niego. A ja ci m�wi�, �e z n ego ju� zimny trup. � Pos�uchaj, )ak oddycha. � Nie chc�! Jestem od niego wytrzymalszy! Przysz�o�� nale�y do takich jak ja! � Co znaczy przysz�o��: godzina czy dwie? � My�l� o perspektywach ewolucji ca�ego gatunku cz�owieka. � Z tego punktu widzenia wzorcem kolejnego etapu rozwoju naszej cywilizacji mog� by� r�wnie� ja lub Denis... � Cha-cha-cha-a!! � Nawet on. Tutaj przetrwam ja nieco d�u�ej od ciebie. Denis prze�yje nas wszystkich. W ka�dym z nas jest co� z prawdziwego cz�owieka. Zreszt� podobno wszystko, co tworzy cz�owiek, nawet w skali kosmosu, nosi pi�tno jego r�ki, w�a�ciwie � jego kultury, z ambicjami, moralno�ci�, przes�dami i ca�� reszt�. Nie zostali�my stworzeni, �eby g�owi� si� nad tym. Z r�wnym powodzeniem mo�emy teraz roztrz�sa�, jak pochwyci� bodaj jedn� sztuk� z tych barwnych motyli. � Z-za-czekaj, Klet. Ch-chyba zno-owu... Mia�e� racj�. To jest jak przyp�yw morza, za ka�d� fal� si�ga g��biej. � Skokowa gradacja. � Ile ich by�o? Podobno najwi�ksza jest dziewi�ta fala. � Najwi�ksza i ostatnia. � T-tyl-ko n-na Z-zie-mi. T-tutaj koniec n-nie mo�e by� t-tak bez-sensowny... Jak d�ugo on b�dzie jeszcze m�wi�, ko�lawi�c j�zyk i coraz bardziej rozci�gaj�c graniczne g�oski sylab. Dlaczego nie dano mu, w miejsce serca, uk�adu sprz�onych z reaktorem ss�co-t�ocz�cych pomp? � A j-jednak cz-czasami ch-chcia�bym m�c, jak As-sunta... � Zapomnie�? � Raczej pozna�, na czym polega jego wew-n�trzny wzrok. Niepotrzebnie si� �udzisz, Tozzi, �e nasz koniec w czymkolwiek r�ni si� od �mierci Assunty. Cho�by nawet odnalaz� skraj drogi, kt�r� kroczy� mitologiczny Tathagata. Zreszt� za p�no; aby zrozumie� tajemnic� brahmana, Budda potrzebowa� a� czterdziestu dziewi�ciu dni. Zosta�a mo�e godzina. Chcia�oby si� odj�� wag� sygnalizacji �renic, ale wystarczy przekrzywi� g�ow�, wysi�kiem woli �ami�c bezw�ad karku, aby k�tem oka dostrzec osiad�y ci�ko korpus statku. Wywini�te wargi sinego metalu obna�aj� w rozdarciu bateri� dysz zbitych ciasno palisad� organowych piszcza�. Wida� spiral� przewod�w ch�odzenia, z kt�rych dawno wycieki p�ynny hel. Koniec dnia. S�o�ce chyli si� nad r�wnin� w aureoli �wiecenia czerpi�cego energi� z upadku cz�steczek porwanych w sfer� przyci�gania gwiazdy z chromosfery drugiego sk�adnika uk�adu. Teraz drugi gwiezdny komponent ukryty jest za b��kitn� tarcz�, lecz taka opozycja niebieskich cia� tylko pot�guje inne si�y, dla nas znacz�ce wi�cej ni� �wiat�o. � Nied�ugo zmierzch, Tozzi. � W-wiem. Przez g�adkie zwierciad�o przemierza rozmyty cie� �Foota" � gigantyczny zegar s�oneczny. Jeste�my jak oznakowanie p�r dnia na kamiennej tarczy: gdzie le�y Assunta � tam by� �wit, mniej wi�cej w po�udnie cie� nakry� Tozzi le��cego twarz� do ziemi, jeszcze p� godziny i dosi�gnie mnie. Je�li si� zastanowi�, jaki w tym filozoficzny podtekst: na pocz�tku byli tacy jak Assunta. Nag�e wra�enie, jakby pod pras� cia�a blachy pancerza wros�y na plecach osmoz� moleku� w ja�owy, szklisty grunt. Bzdura �jeszcze �yjemy, cho� Tozzi oddycha ci�ej. Trzeba mu pom�c, czymkolwiek zaj�� jego my�li. � Tozzi? � T-tak, Klet. � Kiedy schodzili�my do l�dowania, tam nad r�wnin�... � W-wi-dz-dzia�em. � Nie jeste�my pierwsi. � T-to pocieszenie? Zapewne i nie ostatni. � Po raz pierwszy widzia�em tego rodzaju konstrukcyjne rozwi�zania statk�w. � Wraki zgniecione jak muchy na szybie. � Cmentarzysko. � Planeta-pu�apka. � A� kosmosu wygl�da�a zupe�nie niewinnie. � W-wiesz co, Klet? Przysz�o mi na my�l, �e taka planeta nie mog�a powsta� samoistnie, tym bardziej w uk�adzie podw�jnych neutronowych gwiazd. W dodatku to dziwne powi�zanie z obydwoma sk�adnikami... Tak dziwne, �e nikt chyba, �aden ze statk�w oboj�tne jakiej cywilizacji, nie oprze si�, �eby nie zajrze� tutaj. Ona nie powsta�a sama. � Znasz inn� przyczyn�? Nawet Assunta nie wierzy� w bog�w. � Ty, Klet, patrzysz w g�r�. co najwy�ej mo�esz oceni� lustrzan� powierzchni� r�wniny. Ja patrz� w d�. Pozornie m�tne szkliwo, ale kiedy tak le�ysz ca�� dob�, zaczyna w nim majaczy� jaka� g��bia, tysi�ce warstw, pod kt�re przenika spojrzenie, jak w perspektywie dw�ch ustawionych naprzeciw siebie zwierciade�, w niesko�czono��. To nie planeta, lecz p�cherz z o�owiowego szk�a, mo�e pozosta�o�� wymar�ej cywilizacji, jaka� monstrualna konstrukcja. Szkoda, �e nie zd��yli�my pozna�, co kryje si� pod zewn�trzn� glazur�. � Nic straconego. Nied�ugo rozst�pi si� pod nami kryszta�owa �uska albo wessie w szklany mi��sz. � N-nie �artuj, Klet. Przecie� ja widzia�em... � Co? � Na pewno z wyczerpania, lecz tak mi si� zdawa�o, �e tam, w g��bi, przez mg�� widzia�em ich tysi�ce, sinych i ze szkar�atu, czasem nakrytych pokrowcem czarnych prze�cierade� albo wyblak�ych od tysi�cletniego zawieszenia w fizjologicznym roztworze, kt�ry jednak nie odebra� �ycia barwnym stawonogom, rozros�ym k�pom krzaczastych, wielog�owych radiolarii lub przezroczystym w larwianej bieli koloniom fagocyt�w i p�p�ynnych ameb... � Tozzi! Majaczysz. � Nie, Klet. Ja zdaj� sobie spraw�, �e to niemo�liwe, ale pos�uchaj tylko. Ktokolwiek stworzy� ten �wiat � musia� w tym widzie� okre�lony cel. Nie wyobra�am sobie, czemu mo�e s�u�y� uk�ad neutronowych gwiazd w sprz�eniu z planet� periodycznie ogniskuj�c� w sobie grawitacyjny potencja� obydwu sk�adnik�w... A przecie� oni tam s�! Jakby zebrani z tych wszystkich statk�w rozmia�d�onych doko�a. czasem bardziej niesamowici od maszkar wy�nionych w schizofrenicznym �nie. � Sam powiedzia�e�: planeta-pu�apka. Przera�liwa pracywilizacja uzupe�nia kolekcj� kosmicznych pierwotniak�w. Jak naszych poprzednik�w, tak i nas zgubi�a ciekawo��, zwyk�y g��d wiedzy, charakterystyczny dla wczesnego stadium rozwoju ka�dej cywilizacji. Zwabi�a nas niezwyk�o�� planety i oto nowy eksponat w kolekcji, kt�rej w�a�ciciel by� mo�e zapomnia� o zarzuconej przyn�cie. � N-nie �artuj, Klet. � Jeste� wyko�czony, Tozzi. Odpocznij i nie m�w tak wiele. � Nie mog�! Rozumiesz? Co z tego, �e ju� koniec! Ja to rozumiem. Ale zdarzy�o si� tak wiele, a my w�a�ciwie nic nie zrozumieli�my i nadal nic nie pojmujemy. Pami�tasz: Denis powiedzia�, kiedy przelatywali�my nad r�wnikiem, �e zarejestrowa� obraz statku prawie nietkni�tego. � Zaskoczy�o ich po wyl�dowaniu. Mieli odrobin� szcz�cia, podobnie jak my. Po zagarni�tych z przestrzeni pozostawa� jedynie metaliczny kleks, nawet bez krateru, jak rozbry�ni�ta kropla rt�ci. � Je�li tu przestrze� zwija pe�ny kolaps, to i tak powinno ich rozgnie�� na powierzchni zwierciad�a. A jednak tamten statek ocala�. Wed�ug Denisa kszta�tem przypomina� dysk. � Pewnie przylecieli z planety o potwornym ci��eniu. � Jak nasz Jowisz. � Ma�o. To musia�o mas� dor�wnywa� gwie�dzie. Przecie� w ko�cowej fazie kursu przestrzeni ci��enie przekracza tu wszelkie granice, a statek jednak pozosta� ca�y. Jak �atwo m�wi� o fazie ko�cowej, kiedy wystarczy przymkn�� powieki, aby pami�� wznowi�a w m�zgu projekcj� urwanych kadr�w z tego, co by�o na samym pocz�tku: ...Denis sprz�ony z uk�adem sterowniczym prowadzi do l�dowania. Przez ekran pe�znie cie� statku karykaturalnie zdeformowany w wy�upiastej soczewce globu, wielkiej i g�adkiej, rozlaz�ej a� po horyzont, wypolerowanej w pracowni jakiego� kosmicznego Spinozy � szlifierza diament�w. Wreszcie odbicie wsparte na dr��cej kolumnie �aru. �Foot" zawisa nieruchomo i wtedy co� szarpie nagle, �ci�ga go na stalowoszar� powierzchni� zwierciad�a... ...Wychodz� na zewn�trz, �eby dokona� ogl�dzin rozprutego kad�uba. Pierwszy spuszcza si� po trapie Gloom. Staje na szeroko rozstawionych nogach, olbrzymie stopy p�asko przywarte do gruntu, kula nagiej czaszki obraca si� doko�a, wodz�c wzd�u� linii horyzontu t�czami owadzich, mozaikowych �renic. Meldunek do czekaj�cych w �luzie i schodz� kolejno: Tozzi, potem Assunta. Tozzi w b��kitnym skafandrze, wysoki, rozros�y w barkach, pod szklanym he�mem ciemne oczy i przystrzy�one kr�tko czarne w�osy. Assunta szczup�y, najni�szy z trzech, twarz o zapadni�tych policzkach, d�ugie bia�e w�osy, oczy guru. Denis zostaje w �rodku � m�zg statku nigdy nie opuszcza da�a. Trzej, kt�rzy wyszli, rozchodz� si� wok� organowej baterii dysz. Stoj�. Grawitacyjny m�ot uderza raz jeszcze, podcina kolana. Osuwaj� si� na wznak � Gloom bardzo powoli, jakby przez moment starcza�o mu si�, �eby przeciwstawi� si� sile ci��enia. Assunta wydaje j�k � zaczepy tlenowych butli gniot� ramiona � pierwszy nie wytrzymuje Tozzi. Odwraca si� na brzuch, tak wygodniej, lecz z powrotem si� ju� nie przewr�ci. Nakrywa ich trzecia fala i Tozzi pozostaje z twarz� rozp�aszczon� na szybie he�mu wd�awionego w ziemi�. � M-m�w, Kle-et � rz�zi �wiszcz�cym oddechem. � D-dop�ki widzisz. � To wygl�da jak taniec, jakby odprawia�y swoje tajemnicze misterium. � Os-tat-nia pos�uga. � I coraz ich wi�cej, przylatuj� z daleka. Fantasmagoria. Czy na nie nie dzia�a ci��enie? � Chcia�-bym... � Co, Tozzi? � Mie� takie skrzyd�a-a-a!... Nowy przyp�yw o�owiu w przykute do ziemi da�o. Prawdziwy cz�owiek, jak mawia Tozzi, mia�by ju� dawno w miejscu m�zgu zwyrodnia�y skrzep �luzu pod sklepieniem czaszki. Przysz�o�� nale�y do nas. � Kle-et!... To nie mo�e by� ju� tera-az! � Spokojnie. � Dlaczego dano nam �wiadomo��, kt�ra p-pot-rafi przetrwa� �mier� cia�a? � Nie na d�ugo. � Ale j-ja czuj�, j-jak ob-umieraj� tkanki pozbawione dop�ywu krwi, jak trzeszcz� �ebra, a �elazny garb prze�amuje kr�gos�up. N-nie mo-o-g�, Klet! Gdybym umia� si� modli� o �mier�... Tego Assunta nas nie nauczy�... Dajcie mi zgin�� wreszcie. Albo zdejmijcie to brzemi� z plec�w! � Bogowie nie istniej�. � N-nie w-wiem. J-ja nic... n-nic nie wiem! Tylko chc� �y�, zdejmijcie mi z plec�w chocia� te przekl�te butle z tlenem! � �aden z nas nie podniesie si� z ziemi. � �aden z nas... Ale ty przecie�... Klet! Ty przecie� naprawd� jeste� Gloom! � Wiem. � Nie masz szkieletu, jak owad jeste� �ci�ni�ty zewn�trznym pancerzem i jeste� tak potwornie silny... � Nie mog� ci pom�c. � Nie wierz�! Ty nie chcesz, boisz si� o siebie. My�lisz, �e przetrwasz... � Jak mo�esz, Tozzi! � Gloom, jeste� robotem, maszyn� i musisz s�ucha�, jak ja s�ucha�em Assunty, a Denis ciebie... Jestem cz�owiekiem bardziej ni� ty! � Czego chcesz? � Spr�buj wsta�. � Nie mog�. � Rozkazuj� ci: wsta� i id�! �a�osny skurcz stalowych mi�ni. � N-nie m-mo-g�. � Jeste� maszyn�, zwyk�� maszyn� i musisz s�ucha�. Nie wolno ci tak mnie zostawi�! Rozumiesz, co to znaczy? Ja u-mie-ram. Glo-o-om! Czarne p�aty wiruj� przed oczyma. Wysi�ek mi�ni za�miewa zdolno�� rozumowania. Tozzi ma racj�. Nie wolno zostawi� � cz�owiek umiera. � Wsta� i id�. Naga r�wnina widziana przez mg��. W dole odbicie, tak bardzo znajoma i obca twarz, przesuwa si� poprzedzaj�c tu��w taszcz�cy przed sob� przywarty do ziemi �eb � czarn� kul� o pozbawionych wyrazu �renicach. Struna .grzbietu w bolesnym spazmie, d�ome i stopy jak p�etwy wyko�lawione na boki, milimetr po milin'c;rze mo�na pe�zn�� do przodu. Czyj� g�os: "�Wsta� i id�!' Trzeba wsta� � nie jeste� cz�owiekiem, nie czujesz nic i nie znasz, co to prawdziwy b�l. Jeste� maszyn�. Gloom! Rozkaz brzmi: wsta�! W po�owie drogi. D�onie wparte w �lisk� powierzchni� zwierciad�a, Assunta by nie pozwoli�, zawsze m�wi�, �e Gloom te� czuje, mo�e po swojemu, ale na pewno. Dlatego da� mu ludzkie imi� � Klet. Lecz teraz nie jeste� ani jednym, ani drugim. Umieraj�cy wo�a Szymona z Cyreny, musisz i��, zdj�� mu z bark�w jego krzy�. Wypuk�o�� zwierciad�a usuwa si� w d�. Kolumny n�g d�wigaj� tal�w przemieszczaj�cy si� w �o�ysku bioder, jakby ka�da cz�� cia�a utraci�a zwyk�� synchronizacj� anatomicznych element�w. W dole odbite w lustrze czarne widmo o dw�ch nogach, z par� d�oni � tr�jpalczast� ki�ci� zwieszonych po bokach, i z czarnym czerepem wd�awionym w ramiona. Stoj�. Nogi � wide�ki kamertonu wbite w szk�o � wibruj�. Kto do�y� na nie balast g�owy i bezw�adnych r�k? � Id�! Krok. Daj�ca fizyczne wsparcie linia pionu utraci�a materialn� tre��. Ko�owr�t nieba i ziemi. Twarz� w d� � na spotkanie w�asnego odbicia � niech si� po��cz� w jedno. Trzask. wszech�wiat p�kni�ty na p� � z czelu�ci czo�a sypi� si� czarne kryszta�y wylewaj� si� zwart� mas� przed jeszcze widz�ce �renice jakie to dziwne � my�le� czym� co si� znajduje ju� poza tob� assunta m�wi� � trzeba zapomnie� o przestrzeni trzeba blokowa� informacj� a� do zatracenia zmys�owej percepcji trzeba sprowadzi� elektryczn� aktywno�� m�zgu w sfer� konsonansu fal beta � niech nasz� �wiadomo�� zdominuje intuicyjna przyt�umiona sfera dozna� � jedyny spos�b by na u�amek niesko�czono�ci zosta� prawdziwym cz�owiekiem. � Kle-et!Cozto-o-b�? � As-sunta m�wi�... � Nie wierz�... tampon czerwieni assunta m�wi� �e w ka�dym z nas jest co� z cz�owieka w ka�dym z nas czterech w kt�rym najwi�cej? kosmiczny statek to jeden zesp� elektroniczny m�zg automat cyborg i cz�owiek ju� nie istnieje wzrok spok�j � trudno policzy� przyp�ywy ci��enia nie uczyni�y nam szkody nic nad to �e nied�ugo wycisn� do reszty jak ostatni� kropl� wilgoci z kamienia � martwy motyl te� nie traci t�czowej gamy na wiotkiej b�onie skrzyde� cho� do kartonu przyszpila go stalowa ig�a si�dmy kurcz przestrzeni motyl trzepocze tu� przed twarz� siada na mozaikowych tarczach oczu kt�re patrz� nic ju� nie widz�c obraz wd�awiony w kom�rki rozsypanego m�zgu bez po�rednictwa wzroku � dlaczego wz�r skrzyde� pozbawiony akcentu zieleni � najmniejszej odrobiny w barwnym korowodzie � chlorofilu � li�ci � trawy � co ma do tego maszyna? tylko czarne motyle i tu�owia szkar�atne i skrzyd�a sypi�ce fioletowym py�kiem obok srebmo-z�ote widma prehistorycznej wa�ki wyklute z bursztynu �sma amplituda grawitacyjnego pulsu a klatka by�a kryszta�owa zdobiona z�otem i per�ami gdyby�my stan�li razem na s�d ostateczny � g�os tozzi bez l�ku �mierci � w kt�rym z nas wi�cej? wewn�trz na �wiat si� otwiera�a i na male�k� noc z gwiazdami � szept denisa wyra�niejszy jakby � biopr�dy alfa delta teta czy mo�na s�ysze� i widzie� kiedy nie istniej� zmys�y widocznie mo�na tak nas uczy�e� assunta mia�e� racj� trzeba tylko bardzo chcie� � szkoda �e tak p�no � wszystkie rzeczy z�o�one ulegaj� rozk�adowi takie jest ostateczne wyga�ni�cie Twoja parinirwana dziewi�ta fala Pierwszy dostrzeg� ich Argaw z Czerwonego Kar�a. Znak pojawienia si� Nieznanych �ci�gn�� Odbicia z najdalszych okolic i, ko�uj�c nad zwierciad�em r�wniny, z niepokojem wyczekiwali, a� si� dope�ni rytua� i sublimat pracywilizacji w zalustrzanym kraju przetrawi porcj� informacji z organicznych no�nik�w zagarni�tych z przestrzeni. Niecz�sto mo�na powita� Nowych � tysi�c pulsacji min�o od chwili, kiedy daremnie czekali nad dyskiem prawie nietkni�tym, a� Raj� z Tr�jcy Cefeid przypomnia� legend� swojego gatunku, podanie o statkach, kt�rych budowniczowie nie znali nic, pr�cz rozumu. Ten nowy te� by� niezwyk�y � surowy sto�ek wytoczony w srebrze. Wok� niego skorupy ze szk�a, stali i sztywnej materii dawno ju� wsi�k�y w grunt, lecz nie pojawi� si� przy nich najl�ejszy bodaj ruch. Nie by�o Odbicia w zwierciadle planety. Zwierciad�o jest nieomylne, je�li nic nie ma, znaczy � nie by�o. �Nic, pr�cz rozumu" � ze smutkiem pomy�la� Argaw z Czerwonego Kar�a. I wtedy zobaczy� ich nad wrakiem statku. By�o ich czterech, nie r�ni�cych si� mi�dzy sob� i takich, jak inne Odbicia, a jednak ich przyj�cie nios�o co� dziwnego. Argaw nie pojmowa� d�ugo, czym r�ni� si� od reszty roju, zanim zrozumia�, �e skrzyd�a maj� zielone. Wo�anie na mlecznej drodze Szed� w cieniu mur�w z przewieszonym przez rami� blasterem. Szed� miarowym, dobrze wy�wiczonym krokiem, nie ogl�daj�c si� za siebie ani te� zbytnio nie wybiegaj�c spojrzeniem w prz�d. I pr�no zwierciad�a �cian zapala�y w czarnej glazurze refleksy szkar�atnego nieba, usi�uj�c o�ywi� �renice jego oczu, wyg�adzi� rysy twarzy, kt�rej czas przypisa� mask� o wyrazie doskona�ego znu�enia. � Zatrzymaj si�, Rudier. Poddany inercji ruchu szed� jeszcze chwil�, na kamiennych p�ytach coraz wolniej wybijaj�c rytm krok�w podkutymi obcasami. Wreszcie zatrzyma� si� i spojrza� za siebie. Pusto. W bezwietrznym spokoju powietrza kanion ulicy zw�a� perspektyw� naros�ymi wysoko skarpami dom�w bez okien, bez drzwi. � To nie z�udzenie, Rudier. S�yszysz nas. Sta� nieruchomo z palcem na spu�cie blastera i kolb� mocno przywart� do biodra. � Wiedzia�em, �e jeste�cie � powiedzia�. Milczenie �jakby kto� niewidzialny rozwa�a� sens jego s��w. � Wiedzia�e�, �e jeste�my? � Od dawna. Post�pi� krok do przodu, bacznie wpatruj�c si� w czerwonawy p�mrok. Szeregi �cian za�amywa�y si�, ostrymi kraw�dziami wyznacza�y bloki dom�w i w szklistych p�aszczyznach mno�y�y zdeformowane odbicia jego twarzy. Wykona� gwa�towny skr�t tu�owia, jednym rzutem oka usi�uj�c ogarn�� przestrze� za sob�. Nic. Pusto. Znowu �adnego szmeru, najl�ejszego powiewu, kt�ry zdradzi�by czyj�� obecno��. � Przecie� przyszed�em tutaj tylko po to, �eby odszuka� tych, kt�rzy zostali. Wierzy�em, �e znajd�. � Kogo? �Was. Spod przymru�onych powiek obserwowa� nawisie nad g�ow� kraw�dzie �cian � odcina�y si� na tle nieba nieskazitelnie czyst� lini� rysunku, bez jednej skazy w monolicie mur�w. � Mylisz si�, Rudier. Nie jeste�my tymi, kt�rych szukasz. Zdziwiony spojrza� w g��b ulicy. Chwil� waha� si�, potem wyci�gn�� r�k� i pi�cioma palcami wskaza� promieniste rozwidlenie zau�k�w. � Szukam tych, kt�rzy zbudowali to miasto � powiedzia�. � Nie by�o nas wtedy. � Kim wi�c jeste�cie, czemu ukrywacie si� przede mn�? � Troch� cierpliwo�ci, Rudier. Nied�ugo nas zobaczysz. � Cierpliwo��... Jakie to proste, po tylu latach oczekiwania... Urwa�. Poczu�, �e wilgotnieje mu d�o� zaci�ni�ta na kolbie blastera. Gdzie� w g��bi piersi wzbiera� nag�y l�k przed tym kim� niewidzialnym, a zarazem obawa, aby nie pierzch�o z�udzenie g�osu i by zn�w nie zosta� sam w p�mroku wymar�ego miasta. � Sk�d... � powiedzia� marszcz�c brwi � sk�d znacie moje imi�? � Wiemy o tobie wszystko. � Kim wy jeste�cie?! Cofn�� si�, znajduj�c plecami ch�odne wsparcie muru. � Jestem Nezer. � Orst. � Paldan. � Jest was trzech? Gdzie�, nie wiadomo gdzie, chwila wahania. � W pewnym sensie. � Dlaczego nie mog� was widzie�? � Dziel� nas dwie godziny lotu. Zachwia� si�, jakby trafiony pi�ci� w brzuch, prosto w s�oneczny splot. � Wy... jeste�cie w przestrzeni? Odepchn�� si� od �ciany i wyszed� na �rodek ulicy z zadart� do g�ry g�ow� i szeroko rozpostartym krzy�em r�k. � Tutaj... S�yszycie?! Jes-te-em tu-u! Ulice podchwyci�y rozdzieraj�cy cisz� krzyk, wpl�ta�y go w labirynt kamiennych arkad i gasn�cym echem wynios�y wysoko pod prze�wit nieba � szkar�atn� blizn� rozdzielaj�cego ci�gi �cian. � Jestem tutaj! S�yszycie? Zabierzcie mnie st�d! Odbezpieczy� spust blastera i dr��cymi r�koma wprowadzi� celownik w szczelin� mi�dzy murami, wysoko nad g�ow�. Seria �wietlnych impuls�w rozwin�a w zenicie p�cherz fioletu prze�wietlonego od �rodka ogniskiem trupiej bieli. Blask przewierca� powieki, gor�cym podmuchem lgn�� do twarzy i r�k, lecz on nie ustawa� szereguj�c b�yski w sygna� dawno zapomnianego kodu. W kaskadzie iskier sypn�y na ziemi� p�on�ce bryzgi, ig�� promienia wy�uskane z kraw�dzi muru. Szarpn�� si� o�lepiony, z kr�gami czerwieni ko�uj�cymi w oczach. Spr�bowa� wydosta� si� spomi�dzy �cian, kt�re promieniowa�y gor�cem, lecz nogi w czym� uwi�z�y i daremnie ponagla� mi�nie � stopy jakby przyros�y do ziemi, oplatane niewidzialn� sieci�. Zatrzyma� si� bezradnie i, st�umiwszy oddech, czekaj a� ust�pi purpura krwi pulsuj�ca pod powiekami. Wreszcie niepewnie, z l�kiem spojrza� przed siebie. Znikn�a czer� kamienia. Zamiast niej g�szcz blador�owych pn�czy opl�t� mury, wr�s� w chodniki rozplenionym b�yskawicznie kobiercem. Niesamowita ekspansja ro�lin kie�kuj�cych z martwego kamienia zdawa�a si� ogarnia� ca�� przestrze�, lecz wystarczy� jeden rzut oka wstecz i Rudier zrozumia�, �e to wyzwolenie utajonego potencja�u �yda jaka� si�a ogranicza do znikomej w skali miasta powierzchni, poza kt�r� nadal trwa niewzruszenie mroczny, niby w bryle kamiennego w�gla wykuty kanion ulicy. Opu�ci� rozgrzan� luf� blastera. Sta� w centrum kr�gu zakre�lonego przez �ar wypromieniowany z jego w�asnej broni, sta� wielki i niezgrabny w skafandrze obwis�ym na wychudzonym ciele, obszarpany i �miertelnie znu�ony. Powoli, z niech�ci� pocz�� rozgarnia� si�gaj�ce ju� piersi �odygi. By�y mi�kkie i ciep�awe w dotyku, ust�powa�y pod naciskiem r�ki � wi�kszy op�r stawiaj�c dopiero tu� nad ziemi�, gdzie jego nogi uwi�z�y w g�stwinie opad�ych pn�czy. Na �cianie przeoranej promieniem blastera krzep�y, nie si�gn�wszy ziemi, ci�kie, pomimo �aru sczernia�e ju� krople. Upodabnia�y kamienny blok do zgas�ej gromnicy, kt�ra zd��y�a wys�czy� �z� przykopconego wosku, nim ostyg�a � podmuchem zb��kanego wiatru pozbawiona p�omienia. Tylko u samego spodu t�ej�cych sopli czer� matowia�a, blak�a coraz bardziej, aby w miejscu najwi�kszego zeszklenia wyzwoli� na zewn�trz ogromny p�sowy kwiat. � S�uchasz nas, Rudier? Drgn�� mimowolnie, cho� oczekiwa� tego g�osu. � Tak � powiedzia� pokonuj�c skurcz gard�a. � Jeste�cie z Ziemi? � Z Uk�adu. � Nie rozumiem. Jeste�cie lud�mi? � Od czasu gdy opu�ci�e� Ziemi�, min�o wiele lat. � Prawda, najpierw anabioza � powiedzia� z westchnieniem i potrz�sn�� g�ow�. � Potem przez tyle lat wlok�em si� z miasta do miasta w nadziei spotkania kogo�, kto pomo�e � mi wr�ci�. Powiedzcie, jaka ona dzi� jest... Ziemia? � Nie wiemy, Rudier. Cofn�� si� poza blador�owy kr�g, kt�rego p�dy za�amywa�y si� i osiada�y w oczach, wi�dn�c r�wnie szybko, jak niedawno wyros�y z kamienia. � Co to znaczy? � zapyta�. � Sk�d wy jeste�cie? � Uk�ad to setki zamieszkanych planet, po�r�d kt�rych Ziemia jest jedn� z wielu. My nie byli�my tam nigdy. � Absurd. Przecie� jeste�cie lud�mi! Przecie� si� nie myl�? � Nie. Lecz r�nimy si� troch�. � Jacy jeste�cie? Milczeli. � Rozumiem, czas wszystko zmienia... � podj�� na nowo, byle zag�uszy� kie�kuj�cy w piersi niepok�j. � Ja sam nie jestem tak twardy jak kiedy�... Rozklei�em si� na tej planecie i wszystkie moje marzenia � to raz jeszcze zobaczy� step i prawdziwy las, o niczym nie my�l�c po�o�y� si� nad brzegiem rzeki... Je�li cokolwiek zosta�o z tego. Tak, ka�dy cz�owiek starzeje si� i szuka odpoczynku. Ka�dego przecie� czeka zwyk�e zm�czenie �yciem. � Nas nie. Pozostajemy zawsze sprawni, do ko�ca. � I na tym polega r�nica mi�dzy nami? � Dla ciebie �rodowiskiem warunkuj�cym prawid�ow� egzystencj� by�a biosfera Ziemi oraz wyizolowane jej pochodne, od przestrzennych stacji pocz�wszy � na hermetycznym skafandrze ko�cz�c. Dla nas zakres ogranicze� dawno przekroczy� te bariery. � N-nie rozumiem � powiedzia� marszcz�c brwi. � Jeste�my mieszka�cami morskich g��bin i metanowych ocean�w, zaludniamy �wiaty nigdy przedtem nie tkni�te nog� cz�owieka. Jeste�my wsz�dzie, swobodni nawet w kosmicznej przestrzeni, gdzie doskona�a pr�nia si�ga bezwzgl�dnego zera lub g�stnieje �arem w chromosferach gwiazd. � Jak... jak wy wygl�dacie? � zapyta� wbrew w�asnej woli, gdy� nie chcia�, za nic w �wiecie nie chcia� tego wiedzie�. � Niepotrzebnie si� l�kasz. Zewn�trznie niewiele r�nimy si� od ciebie. Je�li chcemy. To tylko poddany rekonstrukcji organizm posiada diametralnie r�n� struktur� biomolekulam� i mechano-cybemetyczn�... � Jak mogli�cie to zrobi�?! � Kieruj� tob� kryteria etyki twoich czas�w, Rudier. Zapominasz, �e nauka i technika w r�kach istot rozumnych to tylko narz�dzie ewolucji. �wiat ro�lin i zwierz�t mia� do dyspozycji miliardy lat oddanych na loteri� �lepej gry przypadku, lecz z chwil� pojawienia si� rozumu � ewolucja musia�a zmienia� taktyk�. Ju� nie wystarczy po prostu czas pozwalaj�cy bez po�piechu szuka� nowych rozwi�za�. Istoty rozumne s� niecierpliwe, same zmieniaj� swe �rodowisko. Ale wiedza i zdolno�� �wiadomego dzia�ania jest p�odem rozumu. Z tym musisz si� zgodzi�. A przecie� �rodowiskiem, w kt�rym operuje rozum, jest zar�wno biosfera ca�ej planety, ca�y osi�galny wszech�wiat, jak i organizm istoty �ywej, b�d�cej jego bezpo�rednim no�nikiem. Czy� mo�e wi�c rozum swobodnie przekszta�ca� jedno, a wzdraga� si� przed ingerencj� w drugie? � Nie, nie przekonacie mnie � powiedzia� zaciskaj�c z�by. � Twierdzisz tak, cho� zdajesz sobie doskonale spraw�, �e podobne zale�no�ci mo�na ekstrapolowa� w niesko�czono��. Przecie� nawet m�zg, jako naczelny motor �wiadomo�ci, w pewnym momencie nie mo�e wi�cej akumulowa� zasobu informacji warunkuj�cych dalszy jego osobowo�ciowy rozw�j oraz spo�eczny gatunku, nie potrafi zwi�kszy� wydolno�ci my�lowych operacji. Aby na tym etapie nie nast�pi�a stagnacja post�pu, trzeba szuka� nowych rozwi�za�. � I wy znale�li�cie? � W naszym �wiecie problem ten rozstrzygni�to przez zwrotne sprz�enie psychiki poszczeg�lnych jednostek gatunku w uk�ad nadrz�dny, umo�liwiaj�cy momentalne dysponowanie zasobem informacyjnym ca�ej cywilizacji i daj�cy szans� rozwi�zywania takich zagadnie�, kt�rym podo�a tylko sumaryczna zdolno�� logicznego rozumowania, wyobra�nia czy te� wypadkowa tego, co przywykli�my nazywa� intuicj�. � Chwileczk�... � przerwa� Rudier. Usi�owa� co� sobie przypomnie�. Kilka krok�w od niego topnia� wch�aniany przez jezdni� brunatny kr�g w miejscu niedawnej eksplozji wzrostu r�owych pn�czy. Kamie� pozornie martwy, a przecie� zakwitaj�cy pod termicznym udarem, wyg�adza� swoj� powierzchni�, nie zostawia� na swej p�aszczy�nie nawet resztki li�ci. Czarny kamie�, �ywe kwiaty, szkar�atne ob�oki i sawanna za murami miasta � wszystko splecione w jeden w�ze�. � Wi�c dlatego, gdy zapyta�em, czy was jest trzech � rzek� wreszcie � odpowiedzieli�cie: �W pewnym sensie"? � Tak. Oczywi�cie m�g� z tob� nawi�za� kontakt jeden z nas, lecz wygodniej chyba, gdy dokona tego Uk�ad � okre�lony tutaj, w przestrzeni, przez funkcj� psychiki ka�dego z naszej trojki. � Czyli ja ca�y czas rozmawiam nie z kim� konkretnym z was, lecz z Uk�adem? � Oczywi�cie. Rudier sta� przygarbiony nad doskonale ju� g�adk� p�yt� chodnika, nawet p�k czerwonej orchidei znikn�� bez �ladu. � Masz jeszcze jakie� pytanie? � us�ysza�. Zrazu chcia� zaprzeczy�, lecz tylko wy�ej podni�s� g�ow�. � Mo�e ostatnie � powiedzia� powoli, � Kim wy jeste�cie? � Nie rozumiemy ci�, Rudier. � Przecie� nie b�d�c lud�mi, musicie kim� by�? � Jeste�my lud�mi, Rudier. � Dziwne... Kim zatem ja jestem? Pr�cz zewn�trznego wygl�du, jak twierdzicie, nie mamy ze sob� nic wsp�lnego. Je�li wi�c wy jeste�cie lud�mi, to ja nie mog� by� cz�owiekiem... I odwrotnie. Okr�ci� si� na pi�cie i szybkim krokiem poszed� przed siebie, nie bacz�c na g�osy d�wi�cz�ce gdzie� pod czaszk�, nawet nie staraj�c si� ich zag�uszy�. Nie obchodzi�o go, co jeszcze chc� powiedzie� � wystarczy�o zreszt�, �eby nie my�la� o nich, a rozpada�y si� w ledwie s�yszalny szelest, jakby wiatr przegania� po piasku li�cie tak suche, �e prawie niewa�kie. Wiatr, kt�rego nie zna� ten �wiat, i cienie zetla�ych li�ci. Szed� �rodkiem pustej ulicy, korytem jezdni mi�dzy blokami budowli rozwieraj�cych coraz to nowe przesmyki, lecz on nie zawaha� si� ani na moment w swojej w�dr�wce do kra�ca tego miasta. Wreszcie spomi�dzy skarla�ych nagle gmach�w wy�oni�a si� niebotyczna �ciana lustrzanej czerni. Mur otacza� miasto zakolem karbowanego grzbietu, niczym �redniowieczn� warowni�, gdzie brzask dnia z trudem prze�lizguje si� mi�dzy szczerbami blank�w. Budowle miasta sta�y w pewnym oddaleniu od �ciany i szklista p�yta, z kt�rej wyros�y, podnosi�a wkl�s�y menisk, przechodz�c bezpo�rednio w pionow� stromizn� bez bram i naturalnych szczelin. W jednym tylko miejscu mury jakby osun�y si� pod w�asnym ci�arem, nie run�y jednak zwaliskiem lu�nych . g�az�w, lecz dziwnie rozmi�k�y podci�te wewn�trznym bezw�adem zachwianej struktury kamienia i otworzy�y dost�p do martwego miasta, od zarania dziej�w wzniesionego bez bram. Rudier ruszy� do tego wyj�cia. Ka�dy krok podnosi� ob�ok py�u, podeszwy but�w zostawia�y wyra�ny �lad. Ziemi� pokrywa�a warstwa najdelikatniejszej sadzy, czarnymi j�zorami si�gaj�ca pobliskich dom�w. Odruchowo obejrza� si� przez rami� i jednym spojrzeniem ogarn�� miasto. Wci�� jeszcze l�ni�o glazur� czarnych �cian-luster. � Na ciebie te� przyjdzie kolej � szepn�� i dalej brn�� w osypisku mur�w. Kiedy stan�� po przeciwnej stronie, starannie ostuka� buty w k�pie suchej trawy. Niebo stapia�o sw�j szkar�at z liliowym buszem � wszerz i wzd�u� porastaj�cym p�ask� r�wnin�. Tylko daleko na horyzoncie ciemnawe pasmo zdradza�o po�o�enie jeszcze jednego miasta, poza tym jednolita r�wnina nakrywa�a monolit kamienia liliowym pokrowcem porost�w jak ko�uchem ple�ni, rozdartym od spodu przez wierzcho�ki samotnych miast-wysp. � Dok�d chcesz i��, Rudier? � us�ysza� znowu. Stan�� wyprostowany, niewidz�cymi oczyma wpatrzony w nagle wyros�� przeszkod�: dok�d? Milcza�. � Przecie� s�yszysz nas i rozumiesz. Czy tego nie wystarczy, aby poj��, �e zn�w nie tak wiele nas dzieli? Gdziekolwiek jeste�my i jacy jeste�my � wszyscy jeste�my lud�mi, dop�ki si� rozumiemy. � Czego chcecie ode mnie? � Informacji. Prze�y�e� tu d�ugie lata, musia�e� wiele pozna� i wiele zrozumie�. � C� dacie mi w zamian? � B�dziesz m�g� wr�ci�, dok�d zechcesz. � Tak s�dzicie? Tego miejsca ju� nie ma. � Sam zadecydujesz. Nas interesuje ta planeta. Nie zjawili�my si� tutaj przypadkowo. � Co chcecie znale��? Ruiny miast? Czy�by�cie nie znali regu�y kosmosu, wed�ug kt�rej obok planet martwych od pocz�tku �wiata � najcz�ciej spotyka si� w�a�nie ruiny? � Jednak to nie s� ruiny. � Naprawd�? Mo�e nie ja, tylko wy sp�dzili�cie tu kilka lat? � Pos�uchaj, Rudier. Niedawno sam szuka�e� ich mieszka�c�w, nie by�e� pewien ostatecznego wyludnienia miasta. � Szkoda, �e nie spotkali�my si� wcze�niej, mo�e Uk�ad znalaz�by zbawienn� rad�, co jeszcze mo�na robi� po katastrofie statku, je�li nie szuka� pomocy u potencjalnych mieszka�c�w planety. Tym bardziej �e cywilizacja, o bardzo wysokim poziomie rozwoju, istnia�a tutaj naprawd�. � Dlaczego m�wisz w czasie przesz�ym? Roze�mia� si� sucho. � Trzeba tu by� i cho� raz zobaczy� te opuszczone miasta. Przew�drowa�em ju� wiele tysi�cy kilometr�w. � Lecz my mamy dowody dzia�alno�ci tych istot w celu nawi�zania kontaktu z innymi cywilizacjami wszech�wiata. Obecnej dzia�alno�ci. � Sk�d to przekonanie? � To proste. Istnieje pewien no�nik energetycznego potencja�u czy te� kwantowy przejaw biogenezy. Nie potrafimy sprecyzowa� zale�no�ci, co jest czego przyczyn�: czy �ycie jest wynikiem owego �kwantu �ycia", czy na odwr�t. Og�lnie przyj�to, �e, podobnie jak charakterystyczne procesy wzrostu, rozmna�ania lub dostosowywania si� do warunk�w �rodowiskowych s� przejawem �ycia w uj�ciu makroskopowym, tak wyst�powanie �kwantu �ycia" towarzyszy na poziomie submolekulamym tym specyficznym reakcjom fizykochemicznym, kt�re uwa�a si� za symptomy �ycia w og�le. Ot� my, dysponuj�c odpowiedni� aparatur� rejestracyjn�, wyodr�bnili�my w kosmicznym szumie pasmo promieniowania b�d�cego pochodn� proces�w organizacji materii na tym w�a�nie poziomie. � Czyli jeszcze w przestrzeni stwierdzili�cie wyst�powanie �ycia na tej planecie? Wygodne. � Wi�cej, my odkryli�my dzia�alno�� istot rozumnych. � W jaki spos�b? � Promieniowanie tego globu jest �wiadomie modulowane. � Ca�ego globu?! � Tak. � To niemo�liwe. � Raczej nieprawdopodobne. Co nie zmienia faktu, �e cywilizacja tej planety stworzy�a jedyn� w swoim rodzaju stacj� sygnalizacyjn�. W mechanizm moduluj�cy promieniowanie wprz�gni�ta zosta�a biosfera ca�ego globu, �ywa materia wszystkich organizm�w, ro�lin i zwierz�t. Nie istnieje bardziej uniwersalny spos�b przesiania informacji o swoim istnieniu ni� w��czenie systemu znak�w, poddaj�cych si� matematycznej analizie, w puls promieniowania, kt�re ju� samo w sobie jesi emisj� �ycia. � Wi�c oni � Rudier spojrza� w stron� miasta � od wielu, mo�e od tysi�cy lat usi�uj� nawi�za� ��czno�� z istotami rozumnymi z innych �wiat�w? Dlaczego wi�c ja, b�d�cy tak blisko, przez osiem lat nie mog�em doczeka� si� kontaktu, bodaj �ladu zainteresowania z ich strony? � Nawet nie widzia�e� ich nigdy? Nie wiesz, gdzie mog� by�? � W tym rzecz, �e nie mog� ich znale��, wbrew pod�wiadomemu przekonaniu, i� nie mogli odej�� st�d, ot � tak sobie, zostawiaj�c wszystko. Wiem na pewno, �e jeszcze jakie� sto, dwie�cie lat temu ulice tych miast t�tni�y �yciem. Oni byli tu i nagle gdzie� znikn�li. Ale nie w przestrzeni � tego jestem pewien. Oni nigdy nie wyszli poza atmosfer� planety. Nie znalaz�em nigdzie znak�w �wiadcz�cych o ich wyobra�eniu tego, co jest poza nieprzenikliwym p�aszczem atmosfery, jakby wszech�wiat nie istnia� dla nich. Kierunek rozwoju tej cywilizacji jest jaki� dziwny, fascynuj�cy, a zarazem obcy cz�owiekowi. Nie zdo�a�em zrozumie� symboliki .ich nauki i kultury, gdybym cho� potrafi� przenikn�� we wn�trza budowli ich miast... � Dlaczego nie maj� wej��? � Nie wiem. Mo�e kiedy oni znikn�li, wszystkie otwory zabli�ni� ten przekl�ty �ywy kamie�? � Dziwny �wiat. � Zobaczycie jeszcze, jak bardzo dziwny � powiedzia� Rudier. � Nie ma tu wiatr�w, gdy� nie ma nocy, waha� temperatury, p�r dnia. Przecie� planeta kr��y wok� czerwonego kar�a nie daj�cego wiele �wiat�a ani ciep�a. Szkar�atna luminescencja s�czy si� nieprzerwanie z niskiego pu�apu ob�ok�w, kt�re przes�aniaj� niebo szczeln� pow�ok�, a ciep�o wydziela tu sama ziemia. Lecz z chmur nie pada deszcz, nigdzie nie p�yn� rzeki. Ro�liny wyrastaj� tu z nagiego kamienia jak gdyby by�y jego cz�ci�, a zwierz�c� padlin� czarna ska�a wch�ania pr�dzej, nim tlen powietrza dokona jej rozk�adu. Gdybym m�g� zajrze� w g��b ziemi, przenikn�� �ciany... Po co zbudowali miasta bez bram? � Spr�bujemy razem, Rudier. � Mo�e wam si� poszcz�ci. Ale musicie si� spieszy�. Ten kamie�... on si� rozpada, kruszeje z ka�dym rokiem, z ka�dym dniem. W zupe�nej ciszy lekki szmer jakby nie�mia�ego tchnienia wiatru poruszy� powietrze i znowu wr�ci� spok�j. � To dziwne, Rudier. Ten g�os odebrany przez nas z odleg�o�ci kilku parsek�w... � Co z nim? � Widzisz, ten modulowany przez rozumne istoty sygna� biosfery ca�ego globu te� os�ab� wyra�nie. Prowadzili�my obserwacje. On wygasa od kilku lat. � Co-o?! Rudier z l�kiem obejrza� si� na spi�trzony za jego plecami, g�uchy i pos�pny masyw muru. � Wi�c to... koniec � wyszepta�. � Kiedy b�dziecie tutaj? � Ju� jeste�my. Odwr�ci� si� gwa�townie i post�pi� krok do przodu, w niemym ge�cie wyci�gaj�c d�o�. Po�r�d pasm mlecznego r�u, kt�ry �cieli�o nieruchome morze traw, sta�y trzy wysokie postacie, jakby nagle w opinaj�cym cia�a l�nieniu �ywego srebra. Chcia� dojrze� twarze tych ludzi, wyt�y� wzrok, lecz z niecierpliwego wzruszenia zaszkli�y mu si� oczy i w szkar�atnym zarzewiu nieba nie m�g� rozr�ni� ich rys�w. Gwiazdy znowu odnalaz�y swoje miejsce, rozpi�y w przestrzeni zaw�j Mlecznej Drogi. Si�gaj�c ich chciwym spojrzeniem czu� si� jakby bli�szy domu pod b��kitnym niebem, bli�ej tego miejsca, kt�re gwiazdy usi�owa�y zagubi� w swym mrowiu. A przecie� nie zmala� szmat wiod�cej tam drogi, wobec dziesi�tk�w �wietlnych lat nic nie znaczy� ten pierwszy krok spod okapu szkar�atnych ob�ok�w, kt�re teraz snu�y si� w dole, wyginaj�c nalany purpur� owal globu. � S�yszysz nas, Rudier? To g�os stamt�d. � S�ysz�. Czeka�em ca�y czas. Le�y nieruchomo na dnie gigantycznej czaszy, po brzegi wype�nionej perspektyw� kosmicznej przestrzeni. � Szcz�cie, �e nie ma tutaj wiatr�w... kruszeje wszystko. � Co z wami? � Przenikamy w ich �wiat. To ostatnia szansa kontaktu. � Idziecie wszyscy trzej? � Tylko Orst i Paldan. Wystarczy dw�ch. Rudier obraca si� w ognisku krysza�owej sfery, ka�dym ruchem, ka�d� my�l� przemieszczaj�c wypustki srebrzystej prz�dzy, kt�ra wije si�, przelewa, napi�tymi strunami nanizuje elementy przestrzennych konstrukcji. Nie czuje w�asnego cia�a, jest w jednej chwili wsz�dzie, jak wypreparowany z czaszki m�zg w��knami srebrnych neuryt�w si�ga najdalszych zakamark�w kosmicznego statku, w obwodach niewidzialnych maszyn znajduje nieomylno�� logiki i matematycznych abstrakcji, jednocze�nie ulegaj�c ludzkim niepewno�ciom. M�g�by nie pyta� o nic � Uk�ad zawiera jedn� �wiadomo��, lecz to co�, co ma na imi� Rudier, broni si� jeszcze, usi�uje zachowa� odr�bno�� w kr�gu mechanizm�w przeistoczonych w zmys�y, zachowa� mira� �wiata, kt�rego ju� nie ma, i l�k przed rzeczywisto�ci� obna�on� w �wiadomo�ci Uk�adu. Pr�buje zmieni� tok my�li. Rozpina coraz to nowe spirale anten, w paraboloidy czujnik�w zagarnia szept gwiazd. Elektronowe �renice b��dz� wzd�u� galaktycznego r�wnika, daremnie poszukuj� drugiego �r�d�a g�osu �ywej materii. Lecz wszech�wiat jest martwy i pusty. Tylko przypadek przywi�d� ten statek tutaj, nad jeszcze �ywy �wiat. Przyby�, ale za p�no, by powstrzyma� zmierzch szkar�atnej planety, wi�c odleci r�wnie niespodziewanie, zniknie po przed�u�eniu trajektorii okre�lonej przez miejsce obecnego postoju i to drugie � nie b�d�ce nawet mityczn� Ziemi�, lecz stref� Uk�adu. � Nic, Rudier? � Nic. Szukam dalej. Ci trzej, kt�rzy s� w dole, nied�ugo wr�c� i odlec� wraz ze statkiem � przed siebie: oni nie cofaj� si� nigdy. W hierarchii spo�ecznej ich cywilizacji s� oddzia�em dalekosi�nego zwiadu toruj�cym drog� kolejnej fali kolonizacji przestrzeni. Tego wymaga dynamika kosmicznej ekspansji. W mechanizmie Uk�adu obowi�zuje od�rodkowa interferencja dzia�a� z jednym czynnikiem zabezpieczaj�cym zwrotne sprz�enie, jakim jest dwustronny obieg informacji. Dla ludzi nie ma odwrotu � s� forpoczt� zwiadu. Potem przychodz� inni, lecz kosmiczny zwiad jest ju� krok dalej, krok mierzony dziesi�tkami lat mozolnego biegu �wiat�a. I nic, �e �lepy traf postawi na ich drodze kogo� takiego jak on, Rudier. Oddadz� mu kom�rk� swego statku, autonomiczn� cz�stk�, sam� w sobie b�d�c� ca�ym

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!