4778

Szczegóły
Tytuł 4778
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

4778 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 4778 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 4778 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

4778 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Arthur ConanDoyle "Przygody Sherlocka Holmesa" Srebrna gwiazda * * * - Obawiam si�, Watsonie, �e b�d� musia� wyjecha� - powiedzia� Holmes, kiedy zasiedli�my do �niadania. - Wyjecha�? Dok�d? - Do King" s Pyland w Dartmoor. Nie zdziwi�o mnie to. Zastanawia�em si� nawet, dlaczego dot�d nie zainteresowa� si� t� nadzwyczajn� spraw�, o kt�rej m�wi�a ca�a Anglia. Od �witu m�j przyjaciel chodzi� po pokoju ze spuszczon� g�ow� i zmarszczonymi brawiami, raz po raz nabijaj�c fajk� mocnym czarnym tytoniem, nie reaguj�c na moje pytania. Gazety przejrza� jedynie pobie�nie i cisn�� je w k�t. Doskonale wiedzia�em, co kryje si� pod jego milczeniem. Tylko jedna sprawa mog�a zmusi� jego umys� do wyt�onej pracy, a by�o ni� znikni�cie faworyta wy�cig�w konnych o puchar Wessexu i morderstwo jego trenera. Kiedy wi�c oznajmi�, �e wybiera si� na miejsce zdarzenia, odetchn��em z ulg�. - Ch�tnie z tob� pojad�. Oczywi�cie, je�li nie masz nic przeciwko temu. - Wy�wiadczysz mi tym wielk� przys�ug�, m�j drogi Watsonie, i my�l�, �e nie b�dzie to stracony czas, bowiem pewne aspekty tej sprawy zapowiadaj� si� niezwykle ciekawie. Mamy akurat tyle czasu, by z�apa� poci�g na dworcu Paddington, a po drodze opowiem ci, co wiem o tej sprawie. By�bym wdzi�czny, gdyby� zabra� ze sob� polow� lornetk�. - Godzin� p�niej siedzieli�my w przedziale pierwszej klasy poci�gu zmierzaj�cego w kierunku Exeter. Holmes zag��bi� si� w lekturze nabytych na dworcu gazet. Oder - Dobrze jedziemy - oznajmi�, patrz�c w okno, a potem na zegarek. - Pr�dko�� poci�gu wynosi w tej chwili pi��dziesi�t trzy i p� mili na godzin�. - Nie zauwa�y�em s�up�w milowych - odpar�em. - Ani ja. Ale s�upy telegraficzne s� ustawione w odleg�o�ci sze��dziesi�ciu jard�w od siebie, wi�c rachunek jest prosty. Chyba s�ysza�e� o zamordowaniu Johna Strakera i znikni�ciu Srebrnej Gwiazdy. - Czyta�em o tym w "Telegraph" i "Chronicie". - To jedna z tych spraw, w kt�rych sztuka dedukcji powinna s�u�y� raczej analizowaniu istniej�cych fakt�w ni� szukaniu nowych. Tragedia jest tak niezwyk�a i dotyczy tak wielu os�b, �e cierpimy na nadmiar domys��w i hipotez. Trudno�� polega na tym, by oddzieli� niepodwa�alne fakty od spekulacji reporter�w. Potem, maj�c ju� solidne podstawy, b�dziemy musieli si� zastanowi�, jakie nale�y wyci�gn�� wnioski i na czym opiera si� ca�a tajemnica. We wtorek wieczorem otrzyma�em telegram z zaproszeniem do wsp�pracy od pu�kownika Rossa, w�a�ciciela konia, i od inspektora Gregory'ego, kt�ry zajmuje si� t� spraw�. - We wtorek wieczorem?! - wykrzykn��em. - A dzi� jest czwartek. Czemu w takim razie nie pojecha�e� wczoraj? - Poniewa�, m�j drogi Watsonie, pope�ni�em b��d, kt�ry zdarza si� cz�sto, wbrew temu, co m�g�by s�dzi� kto�, kto zna mnie tylko z twoich pami�tnik�w. Po prostu nie mog�em uwierzy� w to, �e najpi�kniejszy ko� w Anglii mo�e d�ugo pozostawa� w ukryciu, zw�aszcza w tak rzadko zamieszkanej okolicy jak p�nocne Dartmoor. Z godziny na godzin� oczekiwa�em wie�ci, �e si� odnalaz� i �e sprawca porwania jest r�wnie� morderc� Johna Strakera. Jednak kiedy min�� kolejny dzie� i okaza�o si�, �e poza aresztowaniem m�odego Fitzroya Simpsona niczego nie zrobiono, doszed�em do wniosku, i� nadszed� czas, bym wkroczy� do akcji. S�dz� jednak, �e wczorajszy dzie� nie by� stracony. - Masz ju� jak�� koncepcj�? - W ka�dym razie zebra�em podstawowe fakty. Przedstawi� ci je, bo nic tak nie rozja�nia w g�owie, jak podzielenie si� my�lami z drug� osob�. Nie b�dziesz te� m�g� ze mn� wsp�pracowa�, je�li nie poznasz ca�ej sprawy. Odchyli�em si� na poduszki, zaci�gaj�c cygarem, podczas gdy Holmes pochyli� si� w prz�d i rozpocz�� sw� opowie��. - Srebrna Gwiazda pochodzi od Somomy i jest r�wnie wspania�a, jak jej s�awny przodek. Ma teraz pi�� lat i zdoby�a ju� wszystkie nagrody na wy�cigach, przynosz�c s�aw� w�a�cicielowi, pu�kownikowi Rossowi. Do chwili znikni�cia by�a faworytem gonitwy o puchar Wessexu. Stawiano na ni� trzy do jednego. Zawsze by�a g��wnym faworytem wy�cig�w i nigdy nie zawiod�a swych kibic�w, dlatego stawiano na ni� olbrzymie sumy. To oczywiste, �e byli te� tacy, kt�rym zale�a�o, by Srebrna Gwiazda nie stan�a na starcie w przysz�y wtorek. Wiedziano o tym r�wnie� w King's Pyland, gdzie mie�ci si� stajnia pu�kownika, i podj�to wszelkie �rodki ostro�no�ci. Trener John Straker by� kiedy� d�okejem pu�kownika Rossa, p�ki nie uty�. Przez pi�� lat s�u�y� u pu�kownika jako d�okej i siedem jako trener, zyskuj�c opini� pracowitego i uczciwego. Do pomocy mia� trzech stajennych. Stajnia nie jest du�a, liczy sobie zaledwie cztery konie. Jeden z tych ch�opc�w pe�ni� wart� w stajni, a pozostali spali na strychu. Ca�a tr�jka cieszy�a si� dobr� opini�. John Straker by� �onaty i mieszka� w ma�ym domku, oko�o dwustu jard�w od stajni. Nie mia� dzieci, w gospodarstwie pomaga�a s�u��ca. Powodzi�o mu si� nie�le. Okolica jest odludna, ale jakie� p� mili w kierunku p�nocnym znajduje si� kolonia domk�w zbudowanych przez pewnego przesi�biorc� z Tavistock dla chorych i tych, kt�rzy lubi� czyste powietrze Dartmoor. Tavistock le�y dwie mile na zach�d, a po drugiej stronie wrzosowiska, w odleg�o�ci r�wnie� dw�ch mil, mie�ci si� stajnia wy�cigowa Mapleton, nale��ca do lorda Back-watera, prowadzona przez Silasa Browna. Poza tym okolica jest dzika, odwiedzana jedynie przez w�druj�cych Cygan�w. Tak oto wygl�da�a sytuacja do zesz�ego poniedzia�ku, kiedy nast�pi�a katastrofa. Tego wieczoru konie jak zwykle trenowano i napojono. Stajni� zamkni�to o dziewi�tej. Dwaj pomocnicy poszli do domu trenera na kolacj�, a trzeci, Ned Hunter, pozosta� na stra�y. Kilka minut po dziewi�tej s�u��ca, Edith Baxter, zanios�a mu do stajni kolacj� z�o�on� z baraniego gulaszu. Nie da�a mu nic do picia, bo do stajni jest doprowadzona woda. Poza tym na s�u�bie wolno by�o pi� tylko wod�. Dziewczyna wzi�a ze sob� latarni�, bo zapad� zmrok i �cie�ka prowadzi�a przez wrzosowisko. Kiedy znajdowa�a si� w odleg�o�ci trzydziestu jard�w od stajni, z ciemno�ci wy�oni� si� m�czyzna i kaza� jej si� zatrzyma�. Gdy wszed� w kr�g �wiat�a, zobaczy�a, �e jest ubrany w szary tweedowy garnitur i beret. Mia� te� getry i ci�k� lask� zako�czon� ga�k�. Zaskoczy�a j� blado�� twarzy nieznajomego i nerwowe zachowanie. Jego wiek okre�li�a na ponad trzydzie�ci lat. "Mo�esz mi powiedzie�, gdzie jestem? - zapyta�. - Ju� mia�em tu przenocowa�, kiedy zobaczy�em �wiat�o latarni". "Jest pan niedaleko stajni wy�cigowej King" s Pyland" - odpar�a. "Naprawd�? C� za szcz�liwy traf! - wykrzykn�� nieznajomy. - Pewnie niesiesz kolacj� ch�opcu stajennemu, kt�ry dy�uruje w stajni. Chcia�aby� zarobi� na now� sukienk�? - Wyj�� z kieszonki kamizelki z�o�on� kartk� papieru i poda� dziewczynie. - Daj to stajennemu, a b�dziesz mia�a najpi�kniejsz� sukienk� na �wiecie". Dziewczyna min�a bez s�owa nieznajomego i pobieg�a prosto do okna, przez kt�re zwykle podawa�a posi�ki. By�o otwarte, a Hunter siedzia� w �rodku przy ma�ym stole. Zacz�a mu opowiada�, co si� sta�o, kiedy ponownie ukaza� si� nieznajomy. "Dobry wiecz�r - powiedzia� do stajennego. - Chcia�bym zamieni� z tob� s�owo". Dziewczyna przysi�ga, �e kiedy m�wi�, trzyma� w d�oni kartk� papieru. "Na jaki temat?" - zapyta� pomocnik. "Na temat sprawy, kt�ra pozwoli ci si� wzbogaci� - odpar� tamten. - Wystawiacie do gonitwy w Wessex dwa konie: Srebrn� Gwiazd� i Bayarda. Odpowiedz mi szczerze, a nie po�a�ujesz. Czy to prawda, �e Bayard mo�e prze�cign�� Srebrn� Gwiazd� i dlatego wasza stajnia postawi�a na niego?" "A wi�c przyszed� pan tu na przeszpiegi! - krzykn�� stajenny. - Poka�� panu, jak si� z takimi obchodzimy". Pobieg� na drugi koniec stajni po psa, dziewczyna za� rzuci�a si� p�dem do domu. Biegn�c, odwr�ci�a si� i zobaczy�a, �e nieznajomy zagl�da przez okno do stajni. Jednak chwil� p�niej, kiedy Hunter wypad� z psem, ju� go nie by�o i chocia� ch�opak obieg� budynek dooko�a, nie znalaz� po nim �ladu. - Chwileczk� - przerwa�em Holmesowi. - Czy ten ch�opak zostawi� w tym czasie drzwi do stajni otwarte? - Bardzo dobrze, Watsonie - mrukn�� m�j towarzysz. - Ja r�wnie� o tym pomy�la�em, dlatego wczoraj wysia�em telegram doDartmoor z pro�b� o wyja�nienie. Ch�opak zamkn�� drzwi, zanim wyszed� ze stajni. Dodam, �e okno by�o zbyt ma�e, by przez nie wej��. Hunter zaczeka�, a� wr�c� jego wsp�towarzysze, po czym powiadomi� trenera o tym, co zasz�o. Strakera zdenerwowa�a ta informacja, cho�, zdaje si�, nie zdawa� sobie sprawy z jej konsekwencji. Jednak by� niespokojny, bo pani Straker, obudziwszy si� o pierwszej w nocy, zobaczy�a, �e m�� si� ubiera. Na pytanie �ony odpowiedzia�, �e niepokoi si� o konie i zamierza p�j�� do stajni, by sprawdzi�, czy wszystko w porz�dku. B�aga�a, �eby nie wychodzi�, bo us�ysza�a krople deszczu uderzaj�ce o szyby, lecz zignorowa� jej pro�by, w�o�y� p�aszcz nieprzemakalny i wyszed� z domu. Obudzi�a si� o si�dmej rano i stwierdzi�a, �e m�� jeszcze nie wr�ci�. Ubra�a si� pospiesznie, zawo�a�a s�u��c� i razem posz�y do stajni. Drzwi by�y otwarte, a w �rodku na krze�le spa� Hunter w stanie kompletnego zamroczenia. Boks faworyta by� pusty i ani �ladu po trenerze. Pani Straker zbudzi�a stajennych, kt�rzy nocowali w sieczkarni nad sk�adem uprz�y. Niczego jednak nie s�yszeli, bo mocno spali. Hunter by� najwyra�niej pod wp�ywem jakiego� narkotyku, wi�c zostawiono go w spokoju. Obie kobiety i ch�opcy rozbiegli si� w poszukiwaniu trenera i konia. Przypuszczali, �e Straker wyprowadzi� Srebrn� Gwiazd� na wczesny trening, lecz po wej�ciu na pobliskie wzg�rze, z kt�rego roztacza� si� widok na wrzosowiska, nie zauwa�yli �ladu konia, za to spostrzegli co�, co ich przerazi�o. Jakie� �wier� mili od stajni na krzaku �arnowca trzepota� p�aszcz Johna Strakera. Tu� za nim, w niewielkim zag��bieniu, le�a�o cia�o nieszcz�snego trenera. G�ow� mia� roztrzaskan� uderzeniem jakiego� ci�kiego przedmiotu i d�ug� ran� na udzie, wygl�daj�c� jak ci�cie czym� ostrym. Wszystko wskazywa�o na to, �e Straker broni� si� rozpaczliwie, bo w prawej r�ce �ciska� n�, umazany krwi� a� po r�koje��, a w lewej czerwono-czarny jedwabny krawat, kt�ry s�u��ca widzia�a wczoraj u nieznajomego. R�wnie� Hunter, kiedy oprzytomnia�, rozpozna� ten krawat. Twierdzi�, �e ten sam cz�owiek musia� mu wsypa� narkotyku do gulaszu. Je�li chodzi o konia, to w b�ocie na dnie wg��bienia znaleziono liczne �lady kopyt. Zwierz� jednak znikn�o. Nie pomog�o wyznaczenie wysokiej nagrody i zaanga�owanie w poszukiwania wszystkich Cygan�w z Dartmoor. Poza tym analiza resztek kolacji Huntera wykaza�a obecno�� znacznej ilo�ci sproszkowanego opium. Tymczasem reszta domownik�w po zjedzeniu gulaszu nie odczu�a �adnych sensacji. Oto g��wne fakty, bez upi�ksze� i hipotez. A teraz opowiem ci, co w tej sprawie zdzia�a�a policja. Inspektor Gregory, kt�remu powierzono spraw�, to ze wszech miar kompetentny oficer. Gdyby tylko natura obdarzy�a go wyobra�ni�, m�g�by zaj�� wysoko w swoim zawodzie. Po przybyciu na miejsce odnalaz� i aresztowa� cz�owieka, na kt�rego przede wszystkim pad�o podejrzenie. Nietrudno go by�o znale��, bowiem mieszka� w jednym z tych wspomnianych przeze mnie domk�w. Nazy- wa si� Fitzroy Simpson. To cz�owiek z dobrej rodziny, wykszta�cony, kt�ry roztrwoni� maj�tek na wy�cigach i zajmuje si� teraz buk-macherstwem w londy�skich klubach sportowych. Po przejrzeniu jego ksi��ki zak�ad�w okaza�o si�, �e przyj�� stawki na sum� pi�ciu tysi�cy funt�w przeciw Srebrnej Gwie�dzie. Po aresztowaniu powiedzia� z w�asnej woli, �e przyjecha� do Dartmoor w nadziei zdobycia informacji o koniach z King's Pyland, a tak�e o Desborough, drugim faworycie wy�cig�w, ze stajni Mapleton zarz�dzanej przez Silasa Browna. Nie zaprzecza�, �e by� tego wieczoru w Dartmoor, lecz nie mia� �adnych z�ych zamiar�w. Kiedy pokazano mu krawat, zblad� i nie potrafi� wyja�ni�, sk�d si� wzi�� w r�ku zamordowanego. Wilgotne ubranie wskazywa�o na to, �e by� ubieg�ej nocy na dworze, a ci�ka laska obci��ona o�owiem mog�a by� t� broni�, kt�r� zadano �miertelne obra�enia trenerowi. Na jego ciele nie znaleziono jednak �adnych ran, gdy tymczasem �lady na no�u Strakera wskazywa�y, �e musia� zrani� jednego z napastnik�w. Tak oto, Watsonie, przedstawia si� w skr�cie ca�a sprawa i b�d� ci wielce zobowi�zany,- je�li zechcesz wnie�� w ni� troch� �wiat�a. Z wielkim zainteresowaniem wys�ucha�em niezwykle przejrzystego wywodu Holmesa. Chocia� wi�kszo�� fakt�w by�a mi znana, nie potrafi�em oceni� ich znaczenia i wzajemnych zwi�zk�w. - Czy to mo�liwe, by Straker sam si� zrani� w konwulsjach spowodowanych uszkodzeniem m�zgu? - zapyta�em. - To wi�cej ni� mo�liwe, to prawdopodobne - odpar� Holmes. - W ten spos�b upad�by g��wny punkt obrony oskar�onego. - W dalszym ci�gu jednak nie wiem, co o tym s�dzi policja. - Obawiam si�, �e ka�da teoria b�dzie mia�a braki - powiedzia� m�j przyjaciel. - Policja, zdaje si�, uwa�a, �e ten Fitzroy Simpson u�pi� stajennego, jako� zdoby� drugi klucz, otworzy� drzwi stajni i wyprowadzi� konia. Brakuje uzdy, wi�c Simpson musia� mu J� w�o�y�. Potem, zostawiaj�c otwarte drzwi, poprowadzi� konia na wrzosowisko, gdzie spotka� trenera. Wywi�za�a si� b�jka. Simp- son uderzy� trenera lask� w g�ow�, sam jednak nie odni�s� �adnej rany. Potem albo poprowadzi� konia do jakiej� kryj�wki, albo ko� uciek� w czasie b�jki i b��ka si� teraz po wrzosowisku. Tak widzi to policja i cho� jej teoria brzmi nieprawdopodobnie, inne s� jeszcze mniej prawdopodobne. Wszystko to spodziewam si� sprawdzi� na miejscu, bo w tej chwili nie jestem w stanie posun�� si� dalej w rozumowaniu. Dopiero wieczorem dojechali�my do miasteczka Tavistock, le��cego w samym �rodku olbrzymiego okr�gu Dartmoor. Na stacji czeka�o na nas dw�ch d�entelmen�w - jeden wysoki, z wielk�, przypominaj�c� lwi� grzyw� czupryn� i przenikliwymi niebieskimi oczyma, drugi niski, wyprostowany, niezwykle elegancki, w surducie i getrach, z przystrzy�onymi bokobrodami i monoklem. Tym drugim by� pu�kownik Ross, znany sportsmen, a pierwszym inspektor Gregory, cz�owiek, kt�ry szybko zdobywa� sobie s�aw� w policji. - Ciesz� si�, �e pan przyjecha�, panie Holmes - powiedzia� pu�kownik. - Inspektor zrobi� wszystko, co by�o mo�liwe, chcia�bym jednak poruszy� niebo i ziemi�, by pom�ci� biednego Strakera i odzyska� konia. - Czy pojawi�y si� jakie� nowe fakty? - zapyta� Holmes. - Z przykro�ci� musz� stwierdzi�, �e nie - powiedzia� inspektor. - Mamy tu pow�z, gdyby wi�c panowie zechcieli obejrze� miejsce zdarzenia przed zapadni�ciem zmroku, porozmawiamy po drodze. Chwil� p�niej jechali�my wygodnym landem uliczkami starego miasteczka. Inspektorowi usta si� nie zamyka�y. Holmes tylko czasami wtr�ca� jakie� pytanie lub uwag�. Pu�kownik Ross siedzia� ze skrzy�owanymi ramionami i kapeluszem zsuni�tym na oczy. Ja natomiast z zainteresowaniem przys�uchiwa�em si� rozmowie obu detektyw�w. Teoria Gregory'ego zgadza�a si� z tym, co przewidzia� Holmes. - P�tla zaciska si� wok� Fitzroya Simpsona - m�wi� inspektor. - Jest ju� jakby nasz. Mo�e jednak by� to czysty zbieg okoliczno�ci i ka�dy nowy fakt obali nasz� teori�. - A co z no�em Strakera? - Doszli�my do wniosku, �e denat musia� si� zrani� podczas upadku. - M�j przyjaciel, doktor Watson, r�wnie� doszed� do takiego wniosku. Je�li tak, �wiadczy�oby to przeciw Simpsonowi. - Niew�tpliwie. Nie ma on ani no�a, ani �adnej rany. Dowody przeciwko niemu s� bardzo powa�ne. By� zainteresowany znikni�ciem faworyta wy�cigu. Jest podejrzany o zatrucie ch�opca stajennego. By� na dworze w czasie deszczu, ma ci�k� lask�, a jego krawat znaleziono w r�ku zamordowanego. Mamy do�� dowod�w, by postawi� go przed s�dem. Holmes pokr�ci� g�ow�. - Dobry adwokat natychmiast obali oskar�enie. Po co mia�by wyprowadza� konia ze stajni? Je�li chcia� go zrani�, m�g� to zrobi� w �rodku. Czy znaleziono przy nim drugi klucz? Kto sprzeda� mu sproszkowane opium? Przede wszystkim jednak, jak nie znaj�cy okolicy cz�owiek m�g� ukry� konia, i to takiego? A co Simpson m�wi o tej kartce papieru, kt�r� przez s�u��c� chcia� przekaza� ch�opcu stajennemu? - Twierdzi, �e by� to banknot dziesi�ciofuntowy. Znaleziono taki w jego portfelu. Lecz pozosta�e pytania nie s� takie gro�ne. Simpson wcale nie jest tu obcy. Dwukrotnie mieszka� latem w Tavistock. Opium przywi�z� prawdopodobnie z Londynu, klucz m�g� wyrzuci�, a ko� mo�e by� na dnie jakiej� rozpadliny lub kopalni na wrzosowiskach. - A co m�wi o krawacie? - Przyznaje, �e to jego i �e go zgubi�. Jednak pojawi� si� nowy fakt, kt�ry mo�e uczyni� go odpowiedzialnym za wyprowadzenie konia ze stajni. Holmes nastawi� uszu. - Znale�li�my �lady �wiadcz�ce o tym, �e w poniedzia�ek wie- czorem, o mil� od miejsca zbrodni, obozowa�a grupa Cygan�w. We wtorek odjechali. Czy mo�na pokusi� si� o teori�, �e Simpson porozumia� si� z Cyganami i prowadzi� konia do nich, kiedy zaskoczy� go Straker? Mo�e to oni maj� zwierz�. - To mo�liwe. - Kaza�em przeszuka� wrzosowisko. Sprawdzi�em r�wnie� wszystkie stajnie i szopy w Tavistock i w promieniu dziesi�ciu mil. - Zdaje si�, �e niedaleko st�d jest jeszcze druga stajnia treningowa. - Tak, i tego faktu nie mo�emy lekcewa�y�. Desborough, ich ko�, jest drugim faworytem, byli wi�c zainteresowani znikni�ciem pierwszego. Jego trener, Silas Brown, postawi� w zak�adach du�o pieni�dzy i nie nale�a� do przyjaci� biednego Strakera. Sprawdzili�my te stajnie, lecz nie znale�li�my nic, co mog�oby go ��czy� z t� spraw�. - I nic, co ��czy�oby Simpsona ze stajni� w Mapleton? - Nic. Holmes odchyli� si� na poduszki powozu i rozmowa si� urwa�a. Kilka minut p�niej zatrzymali�my si� przed schludnym domkiem z czerwonej ceg�y, ze spadzistym okapem. Nieco dalej, po drugiej stronie padoku, sta� d�ugi, szary budynek, a za nim ci�gn�o si� wrzosowisko, brunatne od wi�dn�cych paproci. Jego monotoni� przerywa�y jedynie wie�e ko�cielne miasteczka i skupisko domk�w na zachodzie. By�y to stajnie Mapleton. Wysiedli�my wszyscy pr�cz Holmesa, kt�ry nie ruszy� si� z miejsca. By� tak zatopiony w my�lach, �e ockn�� si� dopiero, kiedy dotkn��em jego ramienia. W�wczas poderwa� si� i wyskoczy� z landa. - Prosz� mi wybaczy� - zwr�ci� si� do pu�kownika Rossa, widz�c jego zdziwione spojrzenie. - Zamy�li�em si�. B�yszcz�ce oczy i t�umione podniecenie �wiadczy�y o tym, �e wpad� na jaki� �lad. - Czy chcia�by pan od razu uda� si� na miejsce zbrodni? - zapyta� Gregory. - Wola�bym zosta� tutaj i zbada� par� szczeg��w. Cia�o Strakera przyniesiono tutaj, tak? - Tak, le�y na g�rze. Sekcja odb�dzie si� jutro. - Zdaje si�, �e Straker s�u�y� u pana od kilku lat, pu�kowniku? - Tak. Uwa�a�em go za doskona�ego pracownika. - Przypuszczam, �e sprawdzi� pan jego kieszenie, inspektorze? - Je�li chcia�by pan obejrze� te przedmioty, to s� w salonie. - Bardzo ch�tnie. Przeszli�my wszyscy do salonu i zasiedli�my wok� sto�u. Inspektor otworzy� kwadratowe blaszane pude�ko i wysypa� jego zawarto�� na st�. By�o tam pude�ko zapa�ek, dwucalowy ogarek �ojowej �wieczki, fajka z korzenia wrzo�ca, kapciuch z foczej sk�ry z uncj� tytoniu Cayendish, srebrny zegarek ze z�otym �a�cuszkiem, pi�� funt�w w z�ocie, aluminiowy pi�rnik, kilka kartek i n� z r�czk� z ko�ci s�oniowej o bardzo cienkim, lecz twardym ostrzu, ze znakiem firmowym "Weiss & Co. London". - To nie jest zwyk�y n� - powiedzia� Holmes, przygl�daj�c mu si� z uwag�. - S�dz�c po �ladach krwi, ten w�a�nie n� znaleziono przy zamordowanym. Watsonie, zdaje si�, �e m�g�by� co� o nim powiedzie�. - Jest to n� u�ywany przy operacjach oczu - wyja�ni�em. - Tak my�la�em. Cienkie ostrze przeznaczone jest do delikatnych zabieg�w. Dziwne, �e kto� na tak� niebezpieczn� wypraw� zabra� ze sob� n� bez pochewki. - Ostrze by�o zabezpieczone kawa�kiem korka, kt�ry znale�li�my przy ciele - odpar� inspektor. - �ona trenera twierdzi, �e n� le�a� na toaletce i �e m�� zabra� go ze sob�, wychodz�c z pokoju. Nie by�a to najlepsza bro�, ale mo�e tylko tak� mia� pod r�k�. - Bardzo mo�liwe. A co z tymi kartkami? - Trzy z nich to kwity za siano. Jeden to list ze wskaz�wkami od pu�kownika Rossa, a drugi to rachunek od modystki, Madame Lesurier z Bond Street, na trzydzie�ci siedem funt�w i pi�tna�cie pens�w, wystawiony na Williama Derbyshire'a. Pani Straker twier- dzi, �e ten Derbyshire by� przyjacielem m�a i �e czasami przysy�a� listy pod ten adres. - Pani Derbyshire ma kosztowne gusta - zauwa�y� Holmes. ~ Dwadzie�cia dwie gwinee to do�� wyg�rowana suma za sukni�. Chyba ju� wszystko obejrzeli�my. Mo�emy teraz przyjrze� si� miejscu zbrodni. Kiedy wyszli�my z salonu, do inspektora podesz�a jaka� kobieta i chwyci�a go za r�k�. Mia�a wymizerowan� twarz, a w jej b�yszcz�cych oczach wida� by�o trwog�. - Z�apali�cie go? - zapyta�a. - Nie, pani Straker. Ale z Londynu przyjecha� obecny tu pan Holmes i zrobimy wszystko, co w naszej mocy. - Zdaje si�, �e widzia�em pani� jaki� czas temu na przyj�ciu w P�ymouth - odezwa� si� Holmes. - Pan si� myli. - Co� podobnego! M�g�bym przysi�c, �e tak. Mia�a pani na sobie szar� jedwabn� sukni�, przybran� strusimi pi�rami. - Nigdy nie mia�am takiej sukni - odpar�a kobieta. - W takim razie musia�em si� pomyli� - powiedzia� Holmes, przeprosi� i wyszed� za inspektorem. Po kr�tkim spacerze przez wrzosowisko dotarli�my do zag��bienia, w kt�rym znaleziono cia�o Strakera. Nieopodal r�s� krzew �arnowca. Na nim w�a�nie znaleziono p�aszcz zamordowanego. - Tamtej nocy chyba nie by�o wiatru? - powiedzia� Holmes. - Nie, tylko deszcz. - W takim razie p�aszcz nie znalaz� si� tam z powodu wiatru, lecz kto� go tam po�o�y�. - Tak, zgadza si�. - Ciekawe. Widz�, �e ziemia jest tu mocno zdeptana. Od poniedzia�ku wiele os�b musia�o t�dy przej��. - Przykryli�my to miejsce kawa�kiem maty, �eby nie zatrze� �lad�w. - Doskonale. - W torbie mam jeden z but�w Strakera, jeden Fitzroya Sim-psona i podkow� Srebrnej Gwiazdy. - Drogi inspektorze, jest pan nieoceniony! - wykrzykn�� Holmes, wzi�� od niego torb�, pochyli� si� nad zag��bieniem i przesun�� mat� bardziej na �rodek. Nast�pnie po�o�y� si� na niej i z twarz� przy samej ziemi dok�adnie obejrza� zadeptane miejsce. - A c� to takiego? By�a to do po�owy wypalona stearynowa zapa�ka, tak mocno umazana b�otem, �e na pierwszy rzut oka wygl�da�a jak kawa�ek drewna. - Nie pojmuj�, jak mog�em to przeoczy� - powiedzia� z niezadowoleniem inspektor. - Tkwi�a w b�ocie. Znalaz�em j� tylko dlatego, �e jej szuka�em. - Szuka� jej pan? - Przypuszcza�em, �e tu b�dzie. Wyj�� z torby buty i przy�o�y� je do pozostawionych na ziemi �lad�w. Potem wsta� i obejrza� rosn�ce wok� paprocie i krzewy. - Niestety, nie znajdzie pan tam �adnych �lad�w - powiedzia� inspektor. - Przejrza�em dok�adnie ca�� ziemi� w promieniu stu jard�w. - By�aby to z mojej strony impertynencja, gdybym szuka� ich po tym, co pan powiedzia�. Ale chcia�bym si� jeszcze przespacerowa� po wrzosowisku, zanim si� �ciemni. Wezm� t� podkow� na szcz�cie. Pu�kownik Ross, kt�ry wykazywa� oznaki zniecierpliwienia wobec metod pracy mojego przyjaciela, spojrza� teraz na zegarek. - Chcia�bym, �eby pan wr�ci� ze mn�, inspektorze - powiedzia�. - Jest kilka spraw, kt�re chcia�bym z panem om�wi�, a zw�aszcza to, czy musimy poda� do publicznej wiadomo�ci, �e wycofujemy naszego konia z wy�cig�w. - W �adnym razie! - wykrzykn�� Holmes. - Prosz� zostawi� wszystko tak, jak jest. Pu�kownik skin�� g�ow�. - Jestem panu wdzi�czny za rad�. Zaczekamy na pan�w w domu biednego Strakera, a potem pojedziemy razem do Tavistock. Odszed� z inspektorem, a my poszli�my wolno przez wrzosowisko. S�o�ce zacz�o chyli� si� ku zachodowi i szeroka r�wnina przybra�a z�ot� i kasztanow� barw� w miejscu, gdzie ros�y paprocie i krzewy je�yn. Jednak m�j towarzysz by� tak zatopiony w rozmy�laniach, �e nie zauwa�y� tych wspania�o�ci. - A wi�c tak, Watsonie - powiedzia�. - Zostawmy na razie pytanie, kto zabi� Johna Strakera, i spr�bujmy doj��, co si� sta�o z koniem. Przypu��my, �e zerwa� si� w trakcie lub po tragedii. Dok�d m�g� pobiec? Ko� jest zwierz�ciem stadnym. M�g� wi�c p�j�� albo do King's Pyland, albo do Mapleton. Nie s�dz�, by b��ka� si� po wrzosowisku. W przeciwnym razie kto� by go ju� zauwa�y�. Nie porwali go te� Cyganie. Oni zwykle uciekaj�, kiedy pojawiaj� si� k�opoty, bo nie chc� zadziera� z policj�. Nie sprzedaliby przecie� takiego konia. To zbyt wielkie ryzyko i nic by nie zyskali. - W takim razie, gdzie on jest? - Powiedzia�em ju�, �e musia� pobiec do King's Pyland albo do Mapleton. Nie ma go w King's Pyland, w takim razie jest w Mapleton. Potraktujmy to jako hipotez� i przekonajmy si�, dok�d nas zaprowadzi. Zgodnie z tym, co powiedzia� inspektor, ta cz�� wrzosowiska jest twarda i sucha. Dochodzi jednak do Mapleton i wida� st�d d�ug� zapadlin�, kt�ra w poniedzia�ek wieczorem musia�a nape�ni� si� wod�. Je�li nasze przypuszczenie jest s�uszne, ko� musia� pobiec tamt�dy i tam powinni�my szuka� jego �lad�w. Po kilku minutach szybkiego marszu stan�li�my nad zapadlin�. Na pro�b� Holmesa poszed�em na prawo, a on na lewo. Nie zd��y�em jszcze zrobi� pi��dziesi�ciu krok�w, kiedy pos�ysza�em jego wo�anie i zobaczy�em, �e przyzywa mnie do siebie. W mi�kkiej ziemi widnia�y wyra�ne �lady kopyt, a podkowa, kt�r� Holmes wzi�� ze sob�, doskonale do nich pasowa�a. - Widzisz, co potrafi zdzia�a� wyobra�nia? - powiedzia� Holmes. - Tego w�a�nie brakuje Gregory'emu. Wyobrazili�my sobie, co si� mog�o zdarzy�, i wszystko si� sprawdzi�o. Id�my wi�c dalej tym tropem. Min�li�my zapadlin� i przez kolejne �wier� mili szli�my po suchym, twardym gruncie. Teren zn�w si� obni�y� i ponownie natrafili�my na �lady kopyt. Znikn�y jednak na p� mili, by pojawi� si� w pobli�u Mapleton. Holmes pierwszy je dostrzeg� i sta� teraz z wyrazem triumfu na twarzy. Tu� przy ko�skich �ladach widnia�y ludzkie. - Przedtem by�y tylko �lady kopyt! - wykrzykn��em. - Zgadza si�. A to co? Podw�jny �lad skr�ca� nagle w stron� King" s Pyland. Holmes gwizdn�� zdumiony i ruszy� tym tropem. W pewnym momencie spojrza�em w bok i spostrzeg�em te same �lady, lecz biegn�ce w przeciwnym kierunku. - Punkt dla ciebie, Watsonie - powiedzia� Holmes, kiedy mu je wskaza�em. - Oszcz�dzi�e� nam d�ugiego marszu, kt�ry doprowadzi�by nas w to w�a�nie miejsce. Id�my tym �ladem. Sko�czy� si� na asfaltowej drodze prowadz�cej do stajni Mapleton. Natychmiast podbieg� do nas stajenny. - Nie chcemy tu �adnych w��cz�g�w - oznajmi�. - Chcia�bym tylko o co� zapyta� - powiedzia� Holmes, wsuwaj�c palce do kieszeni kamizelki. - Czy nie b�dzie za wcze�nie, je�li zjawi� si� tu jutro o pi�tej rano, by porozmawia� z twoim szefem, panem Silasem Brownem? - Ale� sk�d�e, je�li ktokolwiek pojawia si� o tej porze, to na pewno on. Ale sam pan mo�e go o to spyta�. Nie, nie, gdyby zobaczy�, �e bior� od pana pieni�dze, wylecia�bym z pracy. Mo�e P�niej. Holmes wsun�� z powrotem do kieszonki p�koron�wk�, a tymczasem w bramie pojawi� si� m�czyzna w �rednim wieku, o srogim spojrzeniu, ze szpicrut� w r�ku. - Co to ma znaczy�, Dawson?! - krzykn��. - �adnych plotek. Wracaj do roboty. A wy, czego tu chcecie, do diab�a? - Dziesi�ciu minut rozmowy z panem - odpar� s�odkim g�osem Holmes. - Nie mam czasu na rozmowy z byle �az�gami. Nie chcemy tu obcych. Wynocha, bo psem poszczuj�. Holmes pochyli� si� i szepn�� mu co� do ucha. M�czyzna drgn�� gwa�townie i obla� si� rumie�cem. - To k�amstwo! - krzykn��. - Wierutne �garstwo! - Czy b�dziemy dyskutowa� o tym tutaj, czy porozmawiamy u pana? - No dobrze, skoro pan chce... Holmes u�miechn�� si�. - Zajmie mi to tylko kilka minut, Watsonie - zwr�ci� si� do mnie. - A teraz, panie Brown, jestem do pa�skiej dyspozycji. Min�o jednak dobre dwadzie�cia minut i czerwie� zachodu zd��y�a przej�� w szaro��. Nie s�dzi�em, by w tak kr�tkim czasie cz�owiek m�g� si� tak zmieni�. Twarz Browna poszarza�a, nad brwiami b�yszcza�y kropelki potu, trz�s�y mu si� r�ce, a szpicruta drga�a niczym ga��� na wietrze. Aroganckie maniery znikn�y bez �ladu. P�aszczy� si� teraz przed Holmesem niczym pies przed swoim panem. - Pa�skie polecenia b�d� wykonane - oznajmi�. - Co do joty - powiedzia� Holmes, patrz�c na niego znacz�co. - Zrobi� wszystko co trzeba - zapewni� go Brown. - B�dzie tam na pewno. Czy mam go najpierw zmieni�? Holmes zastanawia� si� przez chwil�, po czym wybuchn�� �miechem. - "Nie - odpar�. - Zreszt� dam panu zna�. Ale �adnych kawa��w, bo... - Mo�e pan na mnie polega�. - My�l�, �e mog�. A wi�c do jutra. Odwr�ci� si� na pi�cie, ignoruj�c wyci�gni�t� w jego stron� dr��c� d�o� Browna, i ruszyli�my w powrotn� drog� do King's Pyland. - Tak doskona�ej mieszaniny dra�stwa, tch�rzostwa i cwaniactwa jeszcze dot�d nie spotka�em - stwierdzi� w pewnej chwili Holmes. - A wi�c ma tego konia? - Usi�owa� temu zaprzecza�, ale tak dok�adnie opisa�em jego poczynania owego pami�tnego ranka, �e uzna�, i� go �ledzi�em. Zauwa�y�e� oczywi�cie te charakterystyczne kwadratowe noski but�w odci�ni�te w ziemi. Jego buty doskonale do tych �lad�w pasuj�. Opowiedzia�em mu o tym, jak wczesnym rankiem zobaczy� dziwnego konia b��kaj�cego si� po wrzosowisku, w kt�rym ku swemu zaskoczeniu rozpozna� po bia�ej gwiazdce na czole s�ynnego faworyta wy�cig�w. Zrozumia� wtedy, �e oto los daje mu szans�. Jego pierwsz� my�l� by�o odprowadzi� zwierz� do King's Pyland, a potem diabe� mu podszepn��, by ukry� je do czasu wy�cig�w w stajniach Mapleton. Kiedy mu to wszystko opisa�em, podda� si� i my�la� tylko o ratowaniu w�asnej sk�ry. - Ale jego stajni� przecie� przeszukano. - Taki stary cwaniak jak on ma swoje sposoby. - Nie obawiasz si� zostawi� mu konia? Ma teraz pow�d, by wyrz�dzi� mu krzywd�. - Zapewniam ci�, przyjacielu, �e b�dzie go strzeg� jak oka w g�owie. Wie, �e tylko tak mo�e uchroni� si� przed kar�. - Pu�kownik Ross nie wygl�da mi na kogo�, kto ch�tnie daruje winy - Pu�kownik Ross nie musi o tym wiedzie�. Dzia�am wed�ug w�asnych metod i wyjawi� tyle, ile uznam za stosowne. To zaleta pracy nieoficjalnej. Nie wiem, czy zauwa�y�e�, ale zachowanie pu�kownika w stosunku do mnie by�o do�� wynios�e. Zamierzam zabawi� si� jego kosztem. Nie m�w mu nic o koniu. - Nie powiem nic bez twojego pozwolenia. - Ale to jeszcze nic w por�wnaniu z pytaniem, kto zabi� Johna Strakera. - Zajmiesz si� rozwik�aniem tej zagadki? - Wprost przeciwnie, dzi� jeszcze wracamy do Londynu. Zdziwi�o mnie to. Byli�my w Devonshire zaledwie od kilku godzin. Dlaczego rezygnuje z tak wspaniale rozpocz�tego �ledztwa? Nie zdo�a�em jednak nic z niego wyci�gn��. Pu�kownik i inspektor czekali na nas w salonie. - M�j przyjaciel i ja wracamy wieczornym poci�giem do Londynu - oznajmi� Holmes. - Przechadzka po �wie�ym dartmoor-skim powietrzu doskonale nam zrobi�a. Inspektor otworzy� szeroko oczy, a pu�kownik u�miechn�� si� szyderczo. - Nie ma wi�c pan nadziei na odnalezienie mordercy biednego Strakera? Holmes wzruszy� ramionami. - S� powa�ne trudno�ci. Spodziewam si� natomiast, �e pa�ski ko� wystartuje we wtorek, dlatego prosz�, by pa�ski d�okej by� gotowy. Czy m�g�bym prosi� o fotografi� Johna Strakera? Inspektor wyj�� zdj�cie z koperty i poda� Holmesowi. - M�j drogi Gregory, uprzedza pan moje �yczenia. Czy m�g�by pan tu chwil� zaczeka�? Chcia�bym jeszcze zapyta� o co� pokoj�wk�. - Musz� przyzna�, �e jestem nieco rozczarowany naszym londy�skim konsultantem - powiedzia� pu�kownik Ross, kiedy m�j przyjaciel wyszed� z pokoju. - Jak dot�d, nie posun�li�my si� nawet o krok. - Przynajmniej ma pan jego zapewnienie, �e pa�ski ko� we�mie udzia� w wy�cigach - wtr�ci�em. - To prawda - przyzna�, wzruszaj�c ramionami. - Wola�bym jednak mie� konia ni� zapewnienie. W�a�nie zamierza�em powiedzie� co� w obronie przyjaciela, kiedy zjawi� si� w salonie. - Mo�emy rusza� do Tayistock - oznajmi�. Kiedy wsiadali�my do powozu, jeden z ch�opc�w stajennych przytrzyma� drzwiczki. Holmesowi musia� w tej chwili przyj�� jaki� pomys� do g�owy, bo pochyli� si� i dotkn�� ramienia ch�opaka. - Jak widz�, macie tu kilka owiec. Kto si� nimi zajmuje? - Ja, prosz� pana. - Czy ostatnio nie zdarzy�o si� z nimi nic szczeg�lnego? - Chyba nie, poza tym, �e trzy okula�y. Holmesa najwyra�niej ucieszy�a ta odpowied�, bo u�miechn�� si� i zatar� r�ce z zadowoleniem. - Daleki strza�, Watsonie, bardzo daleki - powiedzia�, �ciskaj�c mnie za r�k�. - Polecam uwadze pana t� dziwn� epidemi� w�r�d owiec, Gregory. Ruszaj, wo�nico! S�dz�c po wyrazie twarzy pu�kownika, nie mia� on zbyt wysokiego mniemania o umiej�tno�ciach mojego przyjaciela, za to inspektor okaza� wyra�n� czujno��. - S�dzi pan, �e to wa�ne? - zapyta�. - Nawet bardzo. - Czy uwa�a pan, �e powinienem zwr�ci� na co� szczeg�ln� uwag�? - Na dziwne zachowanie psa owej nocy. - Pies nic takiego nie robi�. - I to w�a�nie jest dziwne. Cztery dni p�niej Holmes i ja znale�li�my si� w poci�gu zmierzaj�cym do Winchesteru z zamiarem obejrzenia gonitwy o puchar Wessexu. Pu�kownik Ross czeka� na nas na stacji. Wsiedli�my do Jego powozu i udali�my si� na tor wy�cigowy. Zachowanie pu�kownika by�o niezwyk�e ch�odne. - Mojego konia wci�� nie ma - oznajmi�. - Przypuszczam, �e pozna go pan, kiedy go zobaczy? - zapyta� Holmes. Pu�kownik spojrza� na niego gniewnie. - Od dwadziestu lat uczestnicz� w wy�cigach i nikt nigdy nie zada� mi takiego pytania. Ka�de dziecko rozpozna�oby Srebr- na Gwiazd� po bia�ej gwiazdce na czole i c�tkowanej przedniej nodze. - Jak stoj� zak�ady? - To w�a�nie jest dziwne. Wczoraj stawiano jeszcze pi�tna�cie do jednego, ale potem stawki zacz�y spada� i teraz jest tylko trzy do jednego. - Hmm - mrukn�� Holmes. - Kto� musi co� wiedzie�, to oczywiste. Kiedy pow�z zajecha� przed g��wn� trybun�, przestudiowa�em program gonitw. Puchar Wessexu: 50 funt�w za ka�de sto st�p i dodatkowe 1000 funt�w dla cztero- i pi�ciolatk�w. Druga nagroda: 300 funt�w. Trzecia nagroda: 200 funt�w. Nowy dystans: l i 5/8 mili. 1. Murzyn, w�a�ciciel pan Heath Newton. D�okej: czerwona czapka, cynamonowa kurtka. 2. Bokser, w�a�ciciel pu�kownik Wardlaw. D�okej: r�owa czapka, niebiesko-czarna kurtka. 3. Desborough, w�a�ciciel lord Backwater. D�okej: ��ta czapka i ��te r�kawy kurtki. 4. Srebrna Gwiazda, w�a�ciciel pu�kownik Ross. D�okej: czarna czapka, czerwona kurtka. 5. Iris, w�a�ciciel ksi��� Balmoral. D�okej: czapka i kurtka w ��to-czarne pasy. 6. Przeszkoda, w�a�ciciel lord Singleford. D�okej: purpurowa czapka, czarne r�kawy kurtki. - Wycofali�my naszego drugiego konia, zawierzaj�c pa�skiemu s�owu - powiedzia� pu�kownik. - Ale co to? Srebrna Gwiazda faworytem? - Pi�� do czterech przeciwko Srebrnej Gwie�dzie! - rycza� t�um. - Pi�� do pi�tnastu przeciwko Desborough! - S� wszystkie! - zawo�a�em. - Wszystkie sze�� koni! - Sze��? W takim razie m�j ko� te� biegnie! - wykrzykn�� pu�kownik w podnieceniu. - Ale nie widz� go. Nie przesz�y moje barwy. - Przesz�o tylko pi��. Teraz b�dzie pa�ski. W tym momencie od strony wagi przygalopowa� wielki gniady ko�, nios�c na sobie je�d�ca w barwach pu�kownika. - To nie jest m�j ko�! - wykrzykn�� Ross. - To zwierz� nie ma ani jednego bia�ego w�osa. Co pan zrobi�, panie Holmes? - Zobaczymy, jak sobie poradzi - odpowiedzia� spokojnie m�j przyjaciel. Przez chwil� obserowa� tor przez polow� lornetk�. -Wspania�y start! - krzykn�� nagle. - Zaraz wezm� zakr�t. Z powozu mieli�my doskona�y widok na prost�. Sze�� koni sz�o �eb w �eb, lecz w po�owie drogi wysun�� si� na prowadzenie d�okej w ��tej czapce ze stajni Mapleton. Zanim nas min�y, wystrzeli� w prz�d ko� pu�kownika i min�� met�, wyprzedzaj�c rywala o dobre sze�� d�ugo�ci. Jako trzecia przysz�a Iris ksi�cia Balmoral. - Wygra�em! - wydysza� pu�kownik, przecieraj�c oczy. - Nic nie rozumiem. Nie s�dzi pan, �e ju� do�� tych tajemnic, panie Holmes? - Oczywi�cie, pu�kowniku, zaraz wszystko panu wyja�ni�. Najpierw jednak chod�my popatrze� na konia. Oto i on - doda�, kiedy znale�li�my si� w miejscu dost�pnym jedynie dla w�a�cicieli i ich przyjaci�. - Wystarczy, �e umyje mu pan �eb i nog� spirytusem i oka�e si�, �e to ta sama Srebrna Gwiazda. - Pan mnie zaskakuje. - Znalaz�em go u z�odzieja i pozwoli�em dopu�ci� go do gonitwy w takim stanie, w jakim go znalaz�em. - Dokona� pan cudu. Ko� jest w doskona�ym stanie. Nigdy nie wygl�da� lepiej. Winienem panu stokrotne przeprosiny za to, �e w�tpi�em w pa�skie umiej�tno�ci. Wy�wiadczy� mi pan wielk� Przys�ug�, odnajduj�c konia, a zrobi�by jeszcze wi�ksz�, odnajduj�c morderc� Johna Strakera. - Odnalaz�em - powiedzia� cicho Holmes. Pu�kownik i ja spojrzeli�my na niego ze zdumieniem. - Odnalaz� pan? To gdzie� on jest? - Tutaj. - To znaczy gdzie? - Tu, obok mnie. Pu�kownik poczerwienia� z gniewu. - Wiem, �e jestem pana wielkim d�u�nikiem, panie Holmes, ale to, co pan przed chwil� powiedzia�, musz� uzna� albo za kiepski �art, albo za zniewag�. Sherlock Holmes wybuchn�� �miechem. - Zapewniam pana, pu�kowniku, �e nie chodzi o pana. Prawdziwy morderca stoi dok�adnie za panem. Cofn�� si� i po�o�y� d�o� na g�adkiej szyi konia. - Ko�?!- wykrzykn�li�my jednocze�nie. - Tak, ko�. Zmniejszy to jego win�, kiedy powiem, �e zrobi� to we w�asnej obronie i �e John Straker by� cz�owiekiem nie zas�uguj�cym na pa�skie zaufanie. Ale oto i gong. Je�li mam co� wygra� w nast�pnej gonitwie, d�u�sze wyja�nienie pozwol� sobie od�o�y� na p�niej. Wieczorem tego dnia, w drodze powrotnej do Londynu, mieli�my dla siebie ca�y przedzia� pulmanowskiego wagonu. Podr� min�a nam szybko, s�uchali�my bowiem opowie�ci naszego towarzysza o wypadkach w Dartmoor i o tym, jak odkry�, co si� naprawd� zdarzy�o owej poniedzia�kowej nocy. - Musz� przyzna� - powiedzia� - �e wszystkie hipotezy, kt�re sformu�owa�em na podstawie relacji w prasie, by�y b��dne. Mo�na by�o z nich wyci�gn�� pewne wnioski, gdyby nie mn�stwo szczeg��w, kt�re nie pozwala�y dostrzec ich znaczenia. Wyruszy�em do Devonshire z prze�wiadczeniem, �e winny jest Fitzroy Simpson, cho� nie mia�em przeciw niemu wystarczaj�cych dowod�w. Dopiero w powozie, kiedy jechali�my do domu trenera, zda�em sobie spraw� ze znaczenia baraniego gulaszu. Przypominacie sobie zapewne, �e by�em w�wczas roztargniony i pozosta�em w powozie, podczas gdy wy wysiedli�cie. Zachodzi�em w g�ow�, jak mog�em przegapi� tak wa�n� wskaz�wk�. - Przyznam szczerze, �e nawet teraz nie pojmuj�, jakie to mog�o mie� znaczenie - powiedzia� pu�kownik. - By�o to pierwsze ogniwo w moim �a�cuchu rozumowania. Sproszkowane opium nie jest zbyt przyjemne w smaku i da si� wyczu�. Natomiast baranina doskonale maskuje jego smak. Nie ma podstaw, by przypuszcza�, �e Fitzroy Simpson mia� jaki� wp�yw na wyb�r potrawy. Zbyt wielkim zbiegiem okoliczno�ci wyda�o mi si� r�wnie� to, �e przyszed� z opium do stajni akurat tego dnia, kiedy serwowano baranin�. Dlatego wyeliminowa�em Simpsona z kr�gu podejrzanych i skupi�em si� na Strakerze i jego �onie, bo tylko oni mogli wybra� baranin� na kolacj�. Opium musiano dosypa� w chwili, gdy oddzielono ju� porcj� dla ch�opca stajennego, bowiem pozostali jedli t� sam� potraw� i nie odczuli �adnych ubocznych skutk�w. Kto wi�c m�g� to zrobi� bez zwracania na siebie uwagi? Zanim znalaz�em na to odpowied�, zaciekawi�o mnie dziwne zachowanie psa. Jeden w�a�ciwy wniosek poci�ga za sob� nast�pne. Sprawa z Simpsonem przypomnia�a mi, �e psa trzymano w stajni. Jednak pomimo tego, �e wyprowadzono z niej konia, pies nie szczeka� i nie obudzi� �pi�cych na strychu ch�opc�w. Musia� wi�c dobrze zna� nocnego go�cia. By�em pewny lub prawie pewny, �e John Straker wszed� w nocy do stajni i zabra� Srebrn� Gwiazd�. Ale w jakim celu? Oczywi�cie w nieuczciwym, po c� jednak mia�by usypia� w�asnego ch�opca stajennego? Nie potrafi�em na to odpowiedzie�. Zdarza�y si� ju� wypadki, �e trenerzy stawiali poprzez agent�w du�e sumy pieni�dzy przeciw w�asnym koniom, nie dopuszczaj�c do ich zwyci�stwa. Czasami robili to d�okeje. Stosowano r�wnie� pewniejsze metody i bardziej wyrafinowane. A co by�o w tym przypadku? Mia�em nadziej�, �e odpowie mi na to zawarto�� kieszeni trenera. I tak si� sta�o. Pami�tacie zapewne ten niezwyk�y n�, znalezio- ny w r�ku zabitego; nikt o zdrowych zmys�ach nie nosi�by go przy sobie. By� to, jak wyja�ni� doktor Watson, rodzaj no�a chirurgicznego u�ywanego przy najbardziej delikatnych operacjach. Jako specjalista od tor�w wy�cigowych musi pan wiedzie�, pu�kowniku, �e mo�na naci�� �ci�gno w nodze konia tak, by nie by�o to widoczne. Zwierz� zaczyna w�wczas lekko kule�, co przypisuje si� przetrenowaniu lub reumatyzmowi, lecz w �adnym wypadku haniebnej dzia�alno�ci. - �otr! Kanalia! - wykrzykn�� pu�kownik. - Mamy wi�c wyt�umaczenie, dlaczego John Straker chcia� zabra� konia na wrzosowisko. Tak ognisty rumak obudzi�by najwi�kszego �piocha, gdyby poczu� uk�ucie no�a. Trzeba go wi�c by�o wyprowadzi� gdzie� dalej. - C� ze mnie za �lepiec! - wykrzykn�� pu�kownik. - To do tego potrzebna mu by�a �wieca i zapa�ki. - Tak. Przegl�daj�c jego rzeczy, odkry�em nie tylko metod� przest�pstwa, ale r�wnie� jego motywy. Jako cz�owiek bywa�y w �wiecie, wie pan, pu�kowniku, �e zwykle nie nosi si� w kieszeni cudzych rachunk�w. Mamy przecie� do�� w�asnych. Doszed�em na tej podstawie do wniosku, �e Straker prowadzi� podw�jne �ycie. Z rachunku wynika�o, �e w gr� wchodzi kobieta, w dodatku o kosztownych gustach. Cho� p�aci pan hojnie swoim pracownikom, to i tak nie by�oby ich sta� na kupowanie �onom sukni za dwadzie�cia gwinei. Zapyta�em pani� Straker o t� sukni� i upewni�em si�, �e nigdy takiej nie dosta�a. Zapisa�em wi�c sobie adres modystki, aby p�j�� do niej z fotografi� Strakera i dowiedzie� si�, kim jest ten mityczny Derbyshire. Od tej chwili wszystko by�o jasne. Straker poprowadzi� konia do zag��bienia, w kt�rym �wiat�o �wiecy nie by�oby widoczne. Simp-son, uciekaj�c, zgubi� krawat, a Straker podni�s� go, zapewne w celu obwi�zania nogi konia. Na miejscu stan�� za koniem i zapali� �wiec�. Zwierz�, wystraszone nag�ym b�yskiem �wiat�a, czuj�c instynktownie, �e szykuje si� co� z�ego, wierzgn�o kopytami, ude- rzaj�c Strakera w czo�o. Le��cy na krzaku p�aszcz trener musia� zdj�� wcze�niej, by mu nie kr�powa� ruch�w, dlatego, padaj�c, wbi� sobie n� w udo. Czy wszystko wyja�ni�em? - Nadzwyczajne! - wykrzykn�� pu�kownik. - Jakby pan tam by�. - Musz� przyzna�, �e doj�cie do ko�cowych wniosk�w zaj�o mi troch� czasu. Przysz�o mi do g�owy, �e taki przebieg�y cz�owiek jak Straker musia� na kim� wypr�bowa� operacj� przeci�cia �ci�gna. Kt� to m�g� by�? Zobaczy�em owce, zada�em ich opiekunowi pytanie i ku memu zaskoczeniu otrzyma�em potwierdzenie moich przypuszcze�. Po powrocie do Londynu z�o�y�em wizyt� modystce, kt�ra w Strakerze rozpozna�a bogatego klienta nazwiskiem Derbyshire, kt�ry mia� pi�kn� �on� lubi�c� kosztowne stroje. Nie mia�em w�tpliwo�ci, �e w�a�nie ta kobieta wp�dzi�a go w d�ugi i w rezultacie przywiod�a do przest�pstwa. - Nie wyja�ni� pan jeszcze jednej sprawy - stwierdzi� pu�kownik. - Co si� sta�o z koniem? - Ach, uciek�, i zaopiekowa� si� nim jeden z pa�skich s�siad�w. My�l�, �e mu to wybaczymy. Je�li si� nie myl�, doje�d�amy do Ciapham i za nieca�e dziesi�� minut b�dziemy na dworu Yictoria. Gdyby zechcia� pan wypali� cygaro w naszym towarzystwie, pu�kowniku, z przyjemno�ci� wyja�ni� panu inne szczeg�y tej sprawy. ��ta twan To zupe�nie naturalne, �e w moich kr�tkich opowiadaniach, opisuj�cych liczne i dziwne sprawy, w kt�rych dzi�ki Holmesowi uczestniczy�em lub o kt�rych jedynie s�ysza�em, skupiam si� tylko na tych zako�czonych sukcesem, a nie pora�k�. Robi� to nie ze wzgl�du na dobre imi� Holmesa, cho� musz� przyzna�, �e w�a�nie wtedy, kiedy nie wiedzia�, co dalej robi�, najpe�niej ujawnia�a si� jego energia i wszechstronno��. Faktem jednak jest, �e tam, gdzie jemu si� nie powiod�o, innym r�wnie�. W ten spos�b zagadka pozostawa�a nie rozwi�zana. Od czasu do czasu zdarza�o si�, �e nawet gdy si� pomyli�, prawda i tak wychodzi�a na jaw. Spisa�em z p� tuzina takich spraw. W�r�d nich najciekawsze to histo�a z "drug� plam�" i ta, kt�r� mam zamiar teraz opowiedzie�. Sherlock Holmes rzadko uprawia� gimnastyk� dla samej przyjemno�ci �wiczenia. Tylko niewielu dor�wnywa�o mu si��, a je�li chodzi o boks, by� jednym z najlepszych bokser�w w swojej wadze, jakich zna�em. Bezcelowy wysi�ek uwa�a� jednak za strat� czasu i rzadko si� na� zdobywa�, chyba �e w sprawach zawodowych. W�wczas by� absolutnie niezmordowany. Pewnego dnia wczesn� wiosn� postanowi� wybra� si� ze mn� na spacer do parku. Wi�zy zacz�y pokrywa� si� m�od� zieleni�, a na kasztanach pojawi�y si� lepkie, spiczaste, pi�ciolistne p�czki. Przez dwie godziny spacerowali�my, prawie si� do siebie nie odzywaj�c, jak przysta�o na dw�ch bliskich sobie przyjaci�. Na Baker Street wr�cili�my dopiero przed pi�t�. - Kto� o pana pyta� - powiedzia� nasz s�u��cy, otwieraj�c drzwi. Holmes spojrza� na mnie z wyrzutem. - Oto skutki spacer�w - powiedzia�. - Czy ten d�entelmen sobie poszed�? - Tak, prosz� pana. - Nie poprosi�e� go do �rodka? - Poprosi�em. - Jak d�ugo czeka�? - P� godziny. By� bardzo niecierpliwy. Przez ca�y czas chodzi� tam i z powrotem. Sta�em przy drzwiach i wszystko s�ysza�em. W ko�cu wyszed� na korytarz i zawo�a�: "Czy ten cz�owiek nigdy nie wr�ci?". To jego w�asne s�owa. "Musi pan jeszcze troch� poczeka�" - odpowiedzia�em. "W takim razie zaczekam na zewn�trz, bo czuj�, �e si� dusz� - odpar�. - Nied�ugo wr�c�". I wyszed�, zanim zd��y�em go zatrzyma�. - Dobrze si� spisa�e� - rzek� Holmes. - Wielka szkoda, Wat-sonie - doda�, kiedy weszli�my do pokoju. - Potrzebuj� jakiej� sprawy, a ta, s�dz�c z niecierpliwo�ci naszego go�cia, musi by� wa�na. A c� tu mamy? Przecie� to nie twoja fajka. Musia� j� zostawi�. To pi�kna, stara fajka z korzenia wrzo�ca z d�ugim cybuchem. Bursztynowym, jak m�wi� sprzedawcy tytoniu. Ciekawe, ile takich bursztynowych cybuch�w jest w Londynie. Niekt�rzy twierdz�, �e o prawdziwo�ci bursztynu �wiadczy zatopiona w nim mucha. Musia� by� bardzo zdenerwowany, skoro zostawi� swoj� ulubion� fajk�. - Sk�d wiesz, �e j� lubi? - zapyta�em. - Taka fajka kosztuje siedem szyling�w i sze�� pens�w. Sp�jrz, by�a dwa razy naprawiana: raz przy drewnianej cz�ci cybucha l raz przy bursztynowej. Podczas ka�dej z tych napraw zak�adano srebrne k�ka, kt�re musia�y kosztowa� wi�cej ni� sama fajka. Ten cz�owiek musi j� wi�c bardzo lubi�, skoro woli j� naprawia�, za- Oliast kupi� now�. -- Co� jeszcze? - spyta�em, bo Holmes wci�� obraca� fajk� w d�oniach. Uni�s� j� w g�r� i postuka� w ni� d�ugim, szczup�ym palcem, niczym profesor w jak�� ko�� podczas wyk�adu. - Fajki bywaj� nadzwyczaj ciekawe - powiedzia�. - �aden przedmiot nie powie ci tyle o w�a�cicielu, co fajka, mo�e z wyj�t. kiem zegark�w i sznurowade�. Jednak widoczne tu wskaz�wki nie maj� wielkiego znaczenia. W�a�ciciel to dobrze zbudowany, lewor�czny m�czyzna, o wspania�ych z�bach, kt�ry nie musi troszczy� si� o pieni�dze. Rzuca� te informacje niedba�ym tonem, widzia�em jednak, �e zerka na mnie, by sprawdzi�, czy go s�ucham. - S�dzisz, �e jest dobrze sytuowany, bo pali fajk� za siedem szyling�w? - zapyta�em. - To grosvenorska mieszanka po osiem pens�w za uncj� - odpar� Holmes, wysypuj�c troch� popio�u na d�o�. - Skoro mo�na dosta� doskona�y tyto� za p� tej ceny, znaczy to, �e ten cz�owiek nie musi liczy� si� z pieni�dzmi. - A inne sprawy? - Ma zwyczaj zapalania fajki od lamp i palnika gazowego. Sp�jrz, jedna strona jest sczernia�a. Zapa�ka by tego nie zrobi�a. Poza tym nie przytyka�by jej do boku fajki. Przypalaj�c od lampy, osmala si� g��wk�. A tu jest osmalona z prawej strony. Wnioskuj� z tego, �e w�a�ciciel jest lewor�czny. Je�li ty przytkn��by� fajk� do lampy, zrobi�by� to z jej lewej strony. Raz m�g�by� zrobi� inaczej, lecz nie stale. Ta zawsze by�a przypalana z prawej strony. Wida� te�, �e bursztyn jest pogryziony. Musi to wi�c by� silny m�czyzna, o mocnych z�bach. Ale je�li si� nie myl�, wchodzi w�a�nie po schodach. Wkr�tce dowiemy si� czego� wi�cej. Po chwili drzwi si� otworzy�y i stan�� w nich wysoki, m�ody m�czyzna. Mia� na sobie eleganckie ubranie - ciemnoszary garnitur - a w r�ku trzyma� br�zowy filcowy kapelusz z szerokim rondem. Jego wiek okre�li�bym na jakie� trzydzie�ci lat, cho� naprawd� by� nieco starszy. - Prosz� wybaczy� - powiedzia� z lekkim zak�opotaniem. -Powinienem zapuka�, ale jestem troch� zdenerwowany, st�d moje zachowanie. Przetar� r�k� czo�o jak cz�owiek oszo�omiony i opad� raczej, ni� usiad�, na krzes�o. - Domy�lam si�, �e nie spa� pan dwie noce - odezwa� si� Holmes jak zwykle przyja�nie. - To wprawia cz�owieka w zdenerwowanie, bardziej nawet ni� praca czy zabawa. Jak m�g�bym panu pom�c? - Potrzebuj� rady, sir. Nie wiem, co robi�, i ca�e moje �ycie leg�o w gruzach. - Chcia�by pan mnie zatrudni� jako detektywa? - Nie tylko. Chcia�bym zasi�gn�� pa�skiej opinii. Jest pan bowiem cz�owiekiem sprawiedliwym i do�wiadczonym. Chc� widzie�, co powinienem zrobi�. Mam nadziej�, �e pan mi pomo�e. M�wi� kr�tkimi, urywanymi zdaniami. Odnios�em wra�enie, �e m�wienie sprawia mu b�l i robi to wbrew w�asnej woli. - To bardzo delikatna sprawa - ci�gn��. - Niech�tnie opowiada si� obcym o domowych k�opotach. To okropne m�wi� dw�m nie znanym mi m�czyzno

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!