5623

Szczegóły
Tytuł 5623
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

5623 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 5623 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5623 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

5623 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

WIT SZOSTAK k�opoty z b�aznem opowie�� Gacka, b�AZNA KR�LEWSKIEGO Gacek jestem, b�azen kr�la Egerni, nie�atwe moje �ycie. Ca�y czas musz� miny stroi�, monarch� i dw�r rozwesela�. Ale nie skar�� si�, przychodz� bowiem chwile, kiedy z kr�lem, panem mym i dobrodziejem, we dw�ch jeno zostajemy. A wtedy pou�ywa� sobie mog�. Bo ja niby g�upi jestem, ale z wierzchu jedynie, a w �rodku drzemie cz�ek bystry i m�dry. L�ej na �wiecie g�upiemu, bo jak co� g�upiego powie, to nie oddadz� go katu, ani do wie�y o chlebie i wodzie nie zamkn�, tylko po�miej� si� i w spokoju zostawi�. G�upca wi�c ca�e �ycie gram. Nigdy wcze�niej nic specjalnego do powiedzenia nie mia�em, ale ostatnio przydarza mi si� co� dziwnego. I jest to pierwsza w mym niekr�tkim �yciu okazja, by wreszcie rzecz now�, cho�by i sobie samemu, ale mo�e i innym opowiedzie�. Na tak� okazj� latami trzeba czeka�, tedy pi�ro chwytam i w �wietle kaganka pilnie �ciubol�, j�zyczek z uwagi wystawiaj�c. A kiedy ranek nadchodzi, pisanin� moj� do schowka pod ceg�� chowam i do ��eczka wskakuj�, by od �niadania kr�lowi swemu s�u�y�. Zn�w b�d� g�upie miny robi�, przedrze�nia� go i o�miesza�. A on, nie�wiadom, co czyni�, rechota� b�dzie, brzuszyskiem zatrz�sie i ani nie pozna, �e to z jego majestatu �arty sobie stroj�. G�upio mi czasami, ale co tam. Mam do tego prawo, gdy� tylko ja wiem, kim naprawd� jest kr�l. Ja jeden znam jego tajemnic�. Wszyscy boj� si� czcigodnego monarchy, padaj� przed nim na twarz. Dw�rki rumieni� si�, kiedy je mija, gdy� �ywe s� w nich wspomnienia nieodleg�ych prze�y� �aziebnych, stajennych i innych. A te spo�r�d dam, kt�re owych prze�y� nie maj�, zazdroszcz� szcz�ciarom i te� wzdychaj� do ksi�yca, marz�c o �asce kr�lewskiej. Wspomnie� i marze� czar zas�ania skutecznie i permanentnie prawdziwe kr�la oblicze. Kr�lowa za�, odk�d kr�lewicza powi�a, dosta�a w�asne skrzyd�o w zamku, odgrodzone na wszelki wypadek drzwiami ci�kimi i sztab� od reszty, wi�c o swym ma��onku, kt�rego raz albo dwa w �o�nicy go�ci�a, nic nie wie. A co dopiero dworzanie, poddani i wrogowie z odleg�ych kr�lestw? Zostaje wi�c tylko b�azen, co kr�lowi w sekretnych chwilach towarzyszy. Powiernikiem jestem jego s�abo�ci, jego gniewu i jego �ez. Znam jego marzenia i nadzieje, znam l�ki i obawy. Mnie jednemu kr�l zwierza si� z trosk swoich, a ja z g�upawym u�mieszkiem, �lini�c si� niedorzecznie, uspokajam rodz�cy si� w monarsze niepok�j, czy przyp�yw szczero�ci nie os�abi jego si�y. A kiedy widzi m� g�upaw� twarz, niepok�j niknie, bo kt� ba�by si� b�azna? Uspok�j si� jednak, Gacusiu, jeszcze przez chwil� zapomnij o latach upokorze�, kiedy schowany w cieniu, nie mog�e� liczy� na �yczliwe s�owo. Jeszcze po�wi�c� ci ciep�ych s��w niema�o, b�d� cierpliwy. Uspok�j si� tedy, tak teraz do siebie m�wi�, i nie zas�aniaj sob� tej opowie�ci, ale pozw�l jej wybrzmie� i zapa�� w serca s�uchaczy. By�o tak. Wieczora pewnego spa� nie mog�em, tote� w��czy�em si�, ku�tykaj�c po zamczysku. Przemierza�em korytarze i amfilady, pe�ne posapuj�cych dworak�w, omija�em stra�e, kt�re nieuwa�nie pilnowa�y bezpiecze�stwa mieszka�c�w. Znam w tym zamku ka�dy zak�tek, ka�d� szczelin�. Znam lochy i piwnice, tajne przej�cia i ukryte w �cianach korytarze dla s�u�by, by pojawia�a si� i znika�a bezszelestnie i niezauwa�enie. Zapuszcza�em si� do zakazanych komnat i do wie�y czarodzieja. Nie chwal�c si� zbytnio, zamek nie ma przede mn� tajemnic. Tak w�a�nie s�dzi�em do owego dnia. Przemyka�em sobie tedy kru�gankiem i przypadkowo rzuci�em okiem na pogr��ony we �nie ogr�d. Patrz�, a tam kr�l idzie pomi�dzy ja�owcami. Patrz� dalej, a on do muru podchodzi, we �cianie maca i nagle chrum, chrum, chrz�ci kamie�, ukryte i niewidoczne wprz�dy drzwi z chrz�stem si� obracaj�. Kr�l znika. Przebieg�e kr�lisko, my�l� sobie. Ale wnet ksi�yc si� zachmurzy� i nic ju� nie zobaczy�em. Nadszed� ranek. Kr�l �niada� w komnatach, ja w bezpiecznej odleg�o�ci, czeka�em, a� monarcha skinieniem mnie zaszczyci. Przykucn��em wi�c jak pies wierny, co na tylnych �apach przysiada. Wywali�em j�zyk i dysz�, jak to podpatrzy�em u go�czych chitryjskich, co je kr�l w psiarni trzyma. Przekrzywia�em �eb to w lewo, to w prawo. Wreszcie kr�l znak da�, a ja, kilkoma kozio�kami, znalaz�em si� obok sto�u. A� we mnie chrupn�o, od tego zimna w pa�acu mo�na si� po�ama�, zw�aszcza rann� por�. Siad�em na stole, zamajta�em nogami i spojrza�em ufnie. - Rozwesel mnie, Gacku, bo mi tego trzeba. Zrobi�em kilka g�upich min. - Kr�lu m�j, kr�lu - zagadn��em wreszcie - kr�lu m�j, kr�lu - powt�rzy�em - a co m�j pan porabia� dzi� noc�, �e ci�my od b�otka nieczyste? Monarcha spojrza� uwa�nie. Niem�dry, skoro mnie podejrzewa, wie przecie�, �e ja g�upek jestem. Czasami jednak tak spogl�da, jakby s�dzi�, �e moja g�upota to poz�r. Prawda, �e nie jest m�dry? A ja chc� si� czego� dowiedzie�, mo�e powie. - Oj, niedobre kr�lisko, po nocy si� w��czy, za dziewkami goni. Spa� trzeba noc�, a nie ty�ki ob�apia� - zadrwi�em. Ju� si� rozweseli�, rubasznie przeci�gn��, ale nic nie rzek�. O�mielony, widz�c, �e s�u�ba wysz�a, za brod� go delikatnie wytarmosi�em. - Kog� dzi� w nocy kr�lisko rogaczem uczyni�o? Szambelana? Ministr�w? A mo�e kuzyna swego, co na polowanie zjecha�? Kr�l milcza�, udaj�c dum�. Dum� za� chcia� pokaza�, �e w istocie obc� niewiast� nawiedzi� i teraz wyzna� tego nie mo�e, ale rad jest, i� kto� go docenia. Lisie stary, my�l� sobie, wiem, �e mnie oszukujesz, podj��e� poddany ci trop, jako bezpieczne wyj�cie z opresji. I po co k�amiesz przed swoim Gackiem? I tak ci� przejrz�. Dzie� up�ywa niewinnie. Wpierw audiencja. Pos�owie k�aniaj� si� w pas, w�siskami posadzk� szoruj�. Kr�l powa�ny, ja te�. Siedz� w kucki poni�ej tronu, g�ow� na palcach wspieram, m�drze oczami przewracam. Czasem dzy�, dzy�, czapeczk� zrobi�, bo to dra�ni szambelana. Gromi mnie spojrzeniem, ale ja rozma�lam si� g�upawo, j�zyk wywalam. Nikt mi nie podskoczy. Potem mam wolne. Kr�l jakie� wojny toczy, wi�c w gabinecie z ministrami i wojskowymi si� zamyka. Mnie nie prosz�, ale te� si� nie pcham. Obrzydzenie mam do wszystkiego, co poza pa�acem si� dzieje. Wojny, pokoje, zarazy. Co mnie to obchodzi? Biegn� do kuchni, skwarki wyjadam, kucharki podszczypuj�. Ma�y jestem, za to wstr�tny. To z�o�liwie na kogo� ukrop wylej�, to szczura do sosu wrzuc�. Dlatego przegania mnie warz�chwi� t�usta ochmistrzyni. Jeszcze tylko w przelocie chwytam pier� m�odej dzieweczki, co w skupieniu indora skubie, i �owi�c okiem p�s na pokrytym �licznym meszkiem policzku, z kuchni pierzcham. Do psiarni id�, z go�czymi si� bawi�, poszczekujemy sobie i gwarzymy. Te psy to prawie jak ludzie. Szczekaj� na r�ne melodie: inaczej, kiedy s� z�e, inaczej kiedy prosz�, chc� si� bawi� czy je��. Od nich ucz� si� min r�nych i spojrze�, by kr�la rozwesela�. Wieczorem uczta. Go�ciem jest kuzyn i kr�la przyjaciel. Atmosfera swobodna, bez etykiety. Razem si� w m�odo�ci upijali, razem na dziwki chadzali, wi�c odrzucamy dr�tw� mow� i powa�ne spojrzenia. Ot, m�skie spotkanie. Jeden gestykuluje ko�ci�, drugi �piewa spro�ne przy�piewki. Lubi� takie uczty, mam wtedy wi�cej swobody. Trudniej jest ponurego roz�mieszy� ni� podchmielonych kompanion�w. Odstawiam wi�c numer popisowy, sikam do wazy z zup�. Towarzystwo p�ka ze �miechu. Potem demonstracyjnie si� upijam, puszczam pawia i wynosz� mnie z sali. I tutaj czai si� pu�apka. Bo ja trze�wiutki jestem jak stokrotka i wnet si� z mej sypialenki wymykam i w ogrodzie na czatach staj�. Uczta wygasa, w ko�cu kr�l do wiryda�a schodzi, zanurza si� mi�dzy ja�owce i w stron� muru bie�y. Ja za nim. On staje na kamiennej p�ycie i czeka. Nagle dzwon na wie�y bije, kr�l znowu kamie� naciska. Chrum, chrum, i ju� go nie ma. Czekam jeszcze chwil�, jakby zamroczony uderzeniem dzwonu. Otrz�sam si� i ju� mam ruszy� za nim, kiedy s�ysz� chrum, chrum, i kr�l wraca. Dzwon bije ponownie. Chowam si� za �cian� z bluszczu i odprowadzam wzrokiem szlachetn� sylwetk� monarchy. Dopadam sekretnych drzwi i nic, ani drgn�. Tamtego wieczoru mi si� nie uda�o, przyznaj�. Ale te� kr�l nied�ugo zabawi�, mo�e czego� zapomnia� albo wr�cz przeciwnie, przypomnia� sobie o czym� wa�nym i zawr�ci�. Pocz�apa�em tedy do siebie, spisa�em, co mia�em spisa� i zasn��em. Nast�pny dzie� min�� bez �adnych atrakcji. Coraz rzadziej zamek nasz odwiedzaj� kuglarze i w�drowni grajkowie, omijaj� go poeci i trubadurzy. Ja w��cz� si� godzinami po zimnych korytarzach, zagl�dam do stajni, podpatruj� czarodzieja przy pracy. Gdzie�, poza murami, tocz� si� wojny, ludzie kochaj� si� i nienawidz�. Nie jest to jednak m�j �wiat, m�j bowiem wyznaczony jest obrysem zamczyska, kt�remu dobrowolnie odda�em si� w niewol�. Ale i zamczysko przestaje si� liczy�, schodzi na plan dalszy. Ludzie, pomieszkuj�cy w nim, goszcz�cy i pracuj�cy, wszyscy ci ludzie pos�usznie cofaj� si� do ty�u, by sta� si� w mej opowie�ci elementem t�a. T�a nieruchomego, bezbarwnego i nu��cego. Liczymy si� tylko my dwaj: ja i kr�l. Ja wiem o nim wszystko, on o mnie niewiele. Ja gram przed nim g�upka, on rozpaczliwie zmienia maski. Przewa�nie prezentuje podw�adnym sw�j w�adczy profil, orli nos i g��bok� bruzd� ��obi�c� policzek. Kr�lewski jest wtedy i dostojny. Ale ja wiem najlepiej, kto ukrywa si� za t� mask�. Odk�d odkry�em sekret nocnych wypad�w, obserwuj� go uwa�nie, niemal nie spuszczam z oka. Gdzie chodzi, skoro w zamku ma dziesi�tki kobiet, kt�re tylko czekaj�, by wskoczy� mu do �o�nicy? Kogo odwiedza pod os�on� nocy? Gdyby spotyka� si� ze szpiegami, zdrajcami i spiskowcami - prosz� bardzo - m�g�by to robi� podczas oficjalnych audiencji. Prawa Egerni nie stawiaj� kr�lowi przeszk�d, nic mu nie zakazuj�. Chcesz mie� kochanki, miej je, masz ochot� uwi�zi� ma��onk�, wi�, ile wlezie, kaprysem twym jest �ci�� wielkiego �owczego, zach�camy ci� nawet do tego. Tak szepc� i kusz� prawa kr�lestwa. A jednak czego� kr�l si� boi, co� ukrywa. I nikt tego nie zauwa�a, tylko ja, bom cz�ek m�dry i bystry. I do tego przebieg�y, jak ma�o kto albo nawet i lis. Powiedzmy sobie otwarcie, jestem my�liwym, co osacza sw� zwierzyn�, ja, pokurczony b�azen, jestem soko�em, co z przestworzy cie� z�owrogi rzuca na zaj�ca. A zaj�cem jest kr�l. Na scenie zostali�my tylko my dwaj. Teraz chyba nadesz�a pora, by obok Gacka pojawi� si� on, imieniem wyszczeg�lniony z t�umu. Zaj�cem wi�c jest kr�l Egerni, Bernout I M�dry. Ale tu kolejny dzie� mija, a ja przebieram z niecierpliwo�ci� nogami, b�agam s�o�ce, by zasz�o. Wiecz�r upragniony oci�ga si� z nadej�ciem, g�uchy na me pro�by, gro�by i kl�twy straszliwe. Tymczasem kr�l ka�e zaprz�ga� i z kuzynem swym na �owy wyrusza. Na dziedzi�cu zamieszanie, parskaj� konie, masztalerze biegaj� bez celu, niewiasty �kaj�. Graj� rogi, ujadaj� psy, bo Bernout wyrusza na polowanie. Wr�ci za pi��, mo�e sze�� dni. Na ten czas zamieszka w dworku my�liwskim, kilkana�cie mil na zach�d od zamczyska. A co ze mn�, nikt o b�a�nie nie pomy�li, nikt nie pomy�li, �e ja tu umr� z niecierpliwo�ci, spal� si� z niedoczekania, a nadzieja moja �ywio�owa na wi�r mnie wysuszy. Kog� to jednak obchodzi? Nikogo. Ale nie skar�� si�. Czas up�ywa mi na r�nych zaj�ciach, zreszt� wiecie ju� co robi�, kiedy nie �ledz� kr�la. I nie ma potrzeby wi�cej o tym pisa� ani m�wi�. Rozumiem to najlepiej, wielu bowiem bard�w wys�ucha�em i nauczy�em si�, jak ma dobra opowie�� wygl�da�. Mija tydzie�, kr�l zawsze przeci�ga wyjazdy. Zawsze zwleka, kuszony przez zewn�trzny iluzoryczny, nierealny �wiat, kt�ry czasem obrzucam nienawistnym spojrzeniem, przechadzaj�c si� po murach zamczyska. Te ��ki pe�ne kwiat�w, �any zb�, roz�wierkane ptakami zagajniki, dumne, szumi�ce wiekow� m�dro�ci� lasy. Ohyda. Ale ju� jest, wraca, graj� rogi, heroldowie dm� w fanfary. T�um p�acze, czapki wylatuj� ponad spocon� t�uszcz�. Powitanie, odpoczynek, wieczerza i spa�. Byle szybciej, Wasza Wysoko��. Tego wieczoru zn�w zaczai�em si� w ogrodzie. Bernout r�wnie� st�skni� si� za nocnymi wypadami. Ruszamy wi�c w stron� chropowatego muru, ja jak cie�, ku�tykaj�c cichutko. Bicie dzwonu, chrum chrum, kr�l znikn��. Dopadam drzwi, zanim dzwon zn�w zabije, chrum, chrum i oto jestem. Jaki� ogr�d, ksi�yc, gwiazdy. Przede mn� znika ciemna posta� kr�la, ruszam wi�c za nim. Zbli�amy si� do kru�gank�w, jaki� zamek, dziwuj� si�, gdy� niczego za murami nigdy nie widzia�em. Podobny do naszego, niemal identyczny. Zanurzamy si� w ch�odny oddech korytarzy, ja kilka krok�w za monarch�. Poznaj� kolejne drzwi, skrzy�owania, znam przecie� wz�r posadzki. I nast�puje ol�nienie. Ten zamek to z�udzenie, odbicie rzeczywistego. Nawet nie lustrzane, gdy� prawa strona jest praw�, a lewa lew�. Identyczna kopia. Mijamy pijanych halabardnik�w, gdzie� zza okna zamiauczy kot. Wiem ju� wszystko. Tajemnicze drzwi prowadz� do innego, r�wnoleg�ego �wiata. Wszystko jest tu takie samo, lecz czy aby wszystko? No, kr�lu m�j, kr�lu, nie zgad�by�, �e tw�j b�azen, g�upi Gacek, depce ci po pi�tach. Ma�o tego, b�azen rozumie wszystko, w lot uchwyci�, jak� iluzj� skrywaj� kamienne drzwi w ogrodzie. Kr�l zmierza do komnat kr�lowej. Odsuwa sztab�, bezszelestnie przebiega ostatnie kilkana�cie krok�w. Drewniane drzwi, sypialnia ma��onki. W�lizguj� si� jak duch i chowam za kotar�. Kr�l pada na �o�e, widz� bia�e d�onie, kt�re wynurzaj� si� spod po�cieli. D�onie, w �wietle ksi�yca smuk�e i srebrzyste, otulaj� plecy Bernouta, g�adz� je i przyci�gaj�. J�ki i szepty, potem krzyk. Wiemy, co si� dzieje. Kr�l wstaje, poprawia ubranie i rusza z powrotem, ja za nim. Chrum, chrum, bicie dzwonu i jeste�my u siebie. Jeszcze tylko szpaler ja�owc�w, kru�ganek, schody i padam na ��ko w sypialni. Dziwna rzecz, pad�em na pos�anie, a za oknem nie r�owi�a si� jutrzenka, cho� s�dzi�em, i� niema�o czasu sp�dzi� kr�l u swej drugiej ma��onki. Ale nie jestem g�upi i wiem wszystko: kiedy znikamy w tamtym �wiecie, tu czas staje. Mija jedna kr�tka chwila pomi�dzy dwoma uderzeniami dzwonu, co oznajmia p�noc. Tu ludzie zastygaj� w bezruchu, a� kr�l powr�ci. Wtedy wybrzmi dzwon, wszyscy ockn� si� z odr�twienia. Spisuj� wszystko, �ykaj�c �lin� z przej�cia i zapadam w nerwowy sen, pe�en luster, schod�w i odbitych �wiat�w. Nast�pne noce przynosz� kolejne wyprawy, moje i kr�la. W ci�gu dnia Bernout jest rozmarzony, nieobecny. Nuci pod nosem stare ko�ysanki. Nadesz�a kolejna noc. Chrum, chrum i byli�my w drugim �wiecie. Ale ja mia�em ju� do�� s�uchania j�k�w i widoku wiotkich, bladych ud kr�lowej. Ruszy�em wi�c na poszukiwania, pilnie bacz�c, by nie zosta� uwi�zionym w widmowym zamku. Zagl�dn��em do swojej kom�rki, ale nie zobaczy�em chrapi�cego b�azna. Nie by�o mnie. Poczu�em rozgoryczenie. Skoro w drugim �wiecie s� wszyscy, i kr�lowa, i stra�nicy, to dlaczego mnie nie ma? To gorszy �wiat, skoro mnie w nim nie ma. Ale nie ma te� kr�la. Tylko nas dw�ch. Zn�w rosn� w dum�. Ja, Gacek i Bernout, kr�l, jeste�my wyj�tkowi. Niezast�pieni. Ale po chwili zn�w czuj� �al. Dlaczego kr�l woli �wiat, w kt�rym mnie nie ma. Bo kiedy on do niego przechodzi, to ju� w nim jest i tylko mnie tam nie ma. To znaczy, jestem, ale on o tym nie wie. Woli wi�c �wiat beze mnie. To boli. Us�ysza�em kroki, wi�c zrywam si� i pod��am za monarch�. Wracamy do naszego �wiata, tego lepszego, bo ze mn�. Ciekawe, jak oni radz� sobie bez kr�la i mnie? Na pewno kiepsko. Przy obiedzie zagaduj� Bernouta, m�wi� o lustrach, o tym, �e czasem wolimy nasze odbicia od nas samych. Oczywi�cie chrzani� strasznie i bzdury opowiadam, aby si� nie wyda�. Patrzy podejrzliwie, niech si� boi, �ajdak. Noc� wyruszamy znowu, on dalej niczego nie wie. My�li, �e chodzi sam, �e to tylko jego tajemnica. O nie, m�j drogi, dzielimy j� wsp�lnie. I tw�j b�azen o wiele wi�cej rozumie. Teraz, kiedy spisuj� te s�owa, ponios�o mnie, przyznaj�. Co ja bowiem rozumiem? Niewiele przecie�. Dlaczego woli tamt� kr�low�, skoro tu ma tak� sam�. T� wi�zi, tamt� posuwa. Nie�adnie, kr�lisko! A mo�e jest tak, �e te �wiaty s� zupe�nie podobne, �e tam te� jest i b�azen, i kr�l? Kiedy my wyprawiamy si� do nich, oni wpadaj� do nas na go�cinne wyst�py, pe�na r�wnowaga, co za harmonia! A mo�e jest jeszcze inaczej. Mo�e kamienne drzwi nigdzie nie prowadz�? Bije dzwon, chrum, chrum i zatrzymuje si� czas. A my wychodzimy w naszym ogrodzie, kr�l posuwa nasz� kr�low�, a ja odwiedzam moj� pust� kom�rk�. A potem wracamy, chrum, chrum i czas znowu rusza, bije dzwon i wszystko trwa jak dawniej. To by si� zgadza�o. Postanawiam to sprawdzi�. Jutro w nocy przerw� kr�lowi igraszki i zapytam go. A co mi tam, mam prawo. Skoro wytropi�em jego tajemnic�, to zas�uguj� chyba na prawd�. Zn�w up�ywa d�ugi dzie�. W��cz� si� bez celu, gaworz� z psami. Wszystkim p�tam si� pod nogami. Czasem komu� przygadam, to innemu nog� pod�o��, dzie� jak co dzie�, nudny dzie� kr�lewskiego b�azna. A monarcha zaj�ty, zamyka si� w gabinecie. Podczas obiadu mierzymy si� wzrokiem, wiemy, �e dzi� w nocy nast�pi decyduj�ce starcie. Zabijam czas ma�ymi z�o�liwo�ciami. Wyd�u�am t� opowie��, oci�gam si� z zako�czeniem. Niemrawo mi to idzie, �limaczy si� wi�c dzie�, nadchodzi wieczerza, bardzo d�uga, m�g�bym wymieni� wszystkie dania. By�y wi�c ba�anty, kuropatwy, drozdy i kwiczo�y, dzikie kaczki i w�drowne g�si, zreszt� nieco �ylaste od tego w�drowania. Kilka zup, dobre wina, sprowadzane z po�udniowych kr�lestw. Kiedy� chcia�em tam pojecha�, ale dowiedzia�em si�, �e jest r�wnie obrzydliwie, co u nas, tylko bardziej gor�co. I ju� nie chc�. Wiele win wi�c pili�my, bia�e wytrawne, bia�e p�wytrawne, czerwone wytrawne i czerwone p�wytrawne. A potem przysz�y desery i czas win s�odkich, bia�ych, czerwonych i r�owych. Ale do�� ju� o tym. I tu ju� powoli zbli�a si� koniec mojej opowie�ci i nadchodzi chwila rozstrzygni��. Zabazgrane pergaminy nie mieszcz� si� ju� w schowku pod ceg��. Sytuacja staje si� niemi�a. Gacusiu m�j drogi, m�wi� sobie, zr�b co�. Bo ka�da opowie�� musi mie� zako�czenie. Znam si� na tym. Wielu bowiem wys�ucha�em bard�w, setki minstreli przez nasz dw�r si� przewin�o. Opowie��, taka z krwi i ko�ci, ma dobry pocz�tek, co� w �rodku i ma zako�czenie. I to nie byle jakie, bo w zako�czeniu tkwi ca�y smaczek. Mo�e by� przewrotne, zabawne, zaskakuj�ce, tragiczne, szcz�liwe. Ale musi by�, koniecznie i bezwzgl�dnie. Kiedy zaczyna�em pisa�, cieszy�em si� wielce. Zawsze chcia�em opowiada�, pasjami pragn��em opowiada�, tylko nie mia�em o czym. Bo ja nic nie potrafi� sam wymy�li�, musz� co� zobaczy�, pods�ucha� albo od kogo� przepisa�. A� tu taka okazja, sami widzicie. �ywa prawda, nic zmy�lonego. I teraz, z ci�kim sercem, siadam do zako�czenia tej przedziwnej opowie�ci. Ale nie ma zako�czenia. Ot� owej nocy kr�l wyruszy� do drugiego �wiata. Ja za nim, rzecz jasna. Lecz ledwo przekroczy� bram�, okr�ci� si� na pi�cie i zawr�ci�. Przylgn��em do muru, by mnie nie zobaczy� i hop za nim, do naszego �wiata. Wr�cili�my na kru�ganek, a ten znowu wraca. Przylgn��em i za nim. Chrum, chrum, mijamy krzewy, nietoperze �piewaj�. Nie doszli�my do kru�ganka. M�wi�c kr�tko, kilkana�cie razy kr�lisko goni�o tam i z powrotem. Wreszcie, co tu du�o kry�, straci�em rachub�. Nie wiem ju�, czy jeste�my u siebie, czy w �wiecie z�udze�. I czy w og�le istnieje ten �wiat z�udze�, czy to ca�y czas nasz �wiat. Ale wiemy ju�, jaki z tym ambaras, wi�c powtarza� nie b�d�. Tym razem kr�l zanurza si� w ciemno�� korytarzy. Wchodzi po schodach, nagle potyka si� i pada. M�wi�c kr�tko, potkn�� si� i g�ow� o stopie� trzasn��. Kiedy podbieg�em, on ju� nie �y�, tylko patrzy� na sklepienie gasn�cymi i pe�nymi zdziwienia oczyma. Zap�aka�em wi�c efektownie, a� przybieg�y stra�e. Potem pobieg�em do mej komnaty, do skrytki. I znalaz�em zabazgrane karteluszki. Z pocz�tku odetchn��em, przynajmniej wiem, �e jestem u siebie. Skoro bowiem w tamtym �wiecie nie maj� b�azna, to sk�d by mieli jego, czyli moje, notatki? Ale potem odezwa�y si� w�tpliwo�ci. C� to bowiem za dow�d? Skoro jest moja kom�rka, to dlaczego nie ma by� jakich� kartek. Nie wiem wi�c, gdzie jestem, co gorsza, zabrali mi kr�la. Mo�e jestem wi�niem iluzji? A wiadomo, �e bez kr�la nie wr�c� do prawdziwego �wiata. Pochowali go ju�, a ja uciek�em z uroczysto�ci i teraz spisuj� te s�owa. Jestem rozgoryczony i z�y. Czuj� si� oszukany przez los. A na dodatek z do�u, gdzie mie�ci si� krypta, dochodzi zawodzenie kr�lowej, dw�rek i my�liwskich ps�w. A na wie�y bezu�ytecznie bije dzwon. OPOWIE�� BERNOUTA I M�DREGO, KR�LA EGERNI Kr�la ��czy z b�aznem wi� szczeg�lna. Nie jest to ani przyja��, ani mi�o��, ani nienawi��, ani braterstwo. To jeszcze co� innego, co wi��e trwale i nierozerwalnie. B�azen wie o monarsze wszystko. Widzi mnie, kiedy jestem weso�y, towarzyszy mi w smutku. Jest moim powiernikiem i kim�, kto za mnie wypowiada rzeczy, kt�rych nawet ja nie mia�bym odwagi powiedzie�. Na dodatek trafi� mi si� b�azen chytry i przebieg�y. Zadziwiaj�ce, �e spo�r�d wszystkich ludzi dworu i mieszkaj�cych na zamku, jedynie ja zda�em sobie spraw�, jak przebieg�a bestia umila nam czas. A Gacek, bo tak nazwali w dzieci�stwie tego b�karta, skrywa� prawd� pod g�upawym grymasem, tkaj�c wok� siebie paj�czyn� iluzji. Nawet m�j szambelan i kanclerz, do�wiadczone pryki, nawet oni uwa�ali go za durnia. Ten za� pracowa� na sw� opini� rzetelnie i z wyrachowaniem. �lini� si�, d�uba� w nosie, sra� po k�tach sali tronowej. Nikt przy zdrowych zmys�ach nie robi�by czego� takiego. I on to wiedzia�, a poniewa� by� jak najbardziej zdrowy, poza garbem, lekkim zezem i kurczem nogi, wi�c przebiegle udawa� g�upiego. W ten spos�b m�g� dokazywa� i nie ryzykowa� nawet tego, �e kto� si� na niego zagniewa. Ma�o tego, zacz�� uchodzi� za lustro prawdy i pos�a�ca bog�w, tak jak ob��kani po wsiach. Lud ich s�ucha, bo skoro plot�, to przecie nie od siebie, tylko duchy przez nich przemawiaj�. I ca�y m�j g�upi dw�r uwierzy�, �e Gacek wypowiada my�li g��bokie, bo z ob��du p�yn�ce. Strach na mnie pad�, kiedy to zrozumia�em. Od tej pory bowiem b�azen m�g� m�wi� wszystko, udaj�c g�upka. I nikt mu nie przerywa�, zabobonny dw�r chciwie spija� z za�linionych ust Gacka s�owa udawanej prawdy. A b�azen wbija� we mnie szpile, dotykaj�c do �ywego najczulsze miejsca mojej duszy. �ypa� przy tym bezczelnie, wbija� celnie, bezb��dnie i do oporu. Prowadzi� w�asne gry, rozgrywa� pa�acowe podjazdy, trz�s� polityk� dworu. Wszystko potrafi� przeprowadzi�, a ja nic nie mog�em mu zrobi�. W Egerni odwieczne prawa wi�za�y monarch� z b�aznem i �adna krzywda nie mog�a si� trefnisiowi przydarzy�. Jako kr�l mog�em zabija� w�asne ma��onki, tru� syn�w, posuwa� dw�rki i �ony mych ministr�w, wypowiada� wojny, s�owem wszystko. Z prerogatyw tych korzysta�em swego czasu nami�tnie, dop�ki ca�ego mojego �ycia nie zdominowa�a walka z Gackiem. Mog�em wi�c wszystko, poza jednym. Nie mia�em prawa tkn�� b�azna. A ten nietoperz, szczwany lis, wiedzia� o tym doskonale i rz�dzi� mn� jak chcia�. Z pocz�tku �mieszy�y mnie jego �arty. P�niej zrozumia�em, �e zosta�em schwytany w sid�a. To ja sta�em si� b�aznem. B�aznowa�em, kiedy Gacek wytyka� mi mi�osne podboje, a sala rycza�a ze �miechu. Musia�em udawa�, �e jestem srogim pogromc� niewiast albo potulnym barankiem. Udawa�em wi�c dum� albo zak�opotanie, albo rado��, smutek, nawet zniecierpliwienie. Ta�czy�em, jak mi Gacek zagra�, niemal przeskakiwa�em z nogi na nog�, by odeprze� jego ciosy. Nikt z dworu nie rozumia� naszej gry, nikt poza b�aznem, rzecz jasna. Nikt si� wi�c poza nami nie liczy�, a skoro jedynym prawdziwym widzem by� Gacek, to ja przed nim b�aznowa�em, a nie on przede mn�. Ogo�oci� mnie niemal z wszystkich tajemnic, by�em nagi i bezbronny. Zna� moje sekrety, zna� m�j spos�b my�lenia, zna� s�abe miejsca. I triumfowa�. Wtedy zda�em sobie spraw� z grozy sytuacji. To on rz�dzi�, a ja b�aznowa�em. On, moim kosztem, rozwesela� m�j w�asny, prywatny dw�r. A ja nie mog�em nic zrobi�. Gdybym go zabi�, sam poszed�bym pod top�r, gdy� nasze odwieczne prawa uk�ada� musia� jaki� b�azen. Ca�e lata mija�y, a ja codziennie walczy�em z Gackiem i my�la�em, jak go pokona�. Do tej pory mia�em tylko jeden spos�b. Wyje�d�a�em na polowanie albo na zaprzyja�nione dwory, albo wizytowa�em graniczne zamki. Wtedy Gacek zostawa� sam i pono� cierpia� bardzo. B��ka� si� po korytarzach, be�kocz�c do siebie, przesiadywa� osowia�y w tronowej. To by�y chwile mej zemsty. Ale tkwi� w tym jeden szkopu�. Ot� nienawidzi�em wyje�d�a�. W podr�y dostawa�em biegunki, podczas polowa� rzyga�em prosto z konia, za� na widok junak�w z pogranicznych stanic nogi pode mn� wiotcza�y. Gdzie� wi�c s�odycz zemsty, kiedy medyk wlewa w cz�owieka napary pio�unu, a nienawidzi�em pio�unu r�wnie szczerze jak Gacka. I na to znalaz�em spos�b. Ot� wyje�d�a�em przy d�wi�kach fanfar. Psy w�ciekle ujada�y, pacho�kowie prowadzili ��dne polowa� sfory. Gacek sta� na murach i t�skno patrzy� na orszak znikaj�cy za wzg�rzami. Ja te�, gdy� szybko od��cza�em od �wity i sp�dza�em dni pozornej podr�y w opuszczonej baszcie, do kt�rej b�azen nigdy nie zagl�da�. Kiedy za� uznawa�em, �e m�j nietoperz do�� wycierpia�, wraca�em witany przez pozosta�ych w zamku s�ugus�w. Nasz zwi�zek przypomina� nami�tny romans. Demonstracyjnie wyje�d�a�em, daj�c wyraz mego gniewu, b�azen za� wiotcza� i szarza� w oczach. Sadz�, �e naprawd� t�skni�, wierzy�em w to, inaczej moje zabiegi stawa�yby si� bezcelowe. Ca�y czas jednak gor�czkowo my�la�em, jak raz na zawsze rozwi�za� problem, bo kwestia b�azna coraz rozpaczliwiej domaga�a si� rozwi�zania. I wreszcie wpad�em na my�l prost� i w swej prostocie genialn�. Skoro nie mog� Gacka zabi�, a chcia�bym, skoro nie mog� go uwi�zi�, a co wiecz�r o tym marzy�em, podobnie jak �ni�em o torturach, kt�re m�g�bym mu zada� - skoro to wszystko by�o zakazane, to postanowi�em wp�dzi� go w ob��d. Postanowi�em pokona� b�azna jego w�asn� broni�. Wszyscy s� przekonani, �e Gacek jest niespe�na rozumu. Nikt wi�c niczego nie b�dzie podejrzewa�, je�li naprawd� wpadnie w ob��d. A prawdziwie g�upi b�azen to �aden k�opot, a na pewno mniejszy ni� perfidny i z�o�liwy. Jak tego dokona�? D�ugo my�la�em i zn�w cenne okaza�y si� obserwacje mego wroga. Gacek osi�gn�� pozycj� dzi�ki stworzeniu iluzji. Postanowi�em wi�c te� wykreowa� z�udzenie i to takie, od kt�rego m�j zwodziciel zg�upieje do reszty. Pomys� znalaz�em w starym, zakurzonym tomie ba�ni; g��wny bohater mia� tam problemy z odr�nieniem snu od jawy. Postanowi�em stworzy� drugi �wiat. Nieprawdziwy i iluzoryczny, ale bli�niaczo podobny do naszego. By�a w ogrodowym murze kamienna p�yta, niczym drzwi, na wysoko�� cz�owieka. Zna�em jej tajemnic� jeszcze od dziadka i wiedzia�em, �e sekretu tego nie posiad� m�j b�azen. Wystarczy�o nacisn�� niewielki kamyczek i p�yta wraz z p�okr�g�ym fragmentem chodnika obraca�a si� wok� w�asnej osi, kryj�c sprawc� tego ruchu w niszy. Nisza by�a w�ska, tyle tylko, �eby kr�g, po�rodku kt�rego wyrasta�y drzwi, m�g� si� swobodnie obraca�. S�owem, klasyczne ukryte przej�cie, nic nowego pod s�o�cem, zapewne dawna robota gnom�w. By�o wi�c przej�cie, kt�re wymy�li�em sobie jako bram� do innego �wiata. Wi�kszy problem by� ze stworzeniem �wiata. Za murem wszak nic konkretnego nie by�o. I tu po raz kolejny uciek�em si� do rozwi�za� najprostszych. Ot� �w drugi �wiat, ale z�udny, mia� si� okaza� bli�niaczo podobny do prawdziwego. A jaki� �wiat jest bardziej podobny do naszego ni�li nasz? A wi�c �wiat ten, z braku lepszego, by� naszym �wiatem. Naszym, a wi�c r�wnie� do naszego bli�niaczo podobnym. I tu kry�a si� pu�apka. Skoro bowiem nie spos�b odr�ni� owego innego �wiata od naszego, to jak mo�emy wiedzie�, gdzie aktualnie jeste�my? Zreszt� liczy�em na to, �e b�azen, przebieg�y lisek, dostrze�e dramatyzm tego podobie�stwa. Inny �wiat go skusi, jak ka�da nowa tajemnica. B�dzie chcia� j� ods�oni�. Lecz zanim to si� stanie, wpadnie w ob��d. Przygotowa�em wi�c intryg�, rozstawi�em sieci i czeka�em na ofiar�. By�a cicha, spokojna noc. B�azen w��czy� si� po korytarzach, strasz�c cudzo�o�nych kochank�w. Kiedy us�ysza�em jego ko�lawe kroki na kru�ganku, ruszy�em w g��b ogrodu. Nie poszed� za mn�, wi�c po jakim� czasie wr�ci�em. Domy�la�em si�, �e ca�� noc przeczesywa� zaro�la i altany w poszukiwaniu domniemanej kochanki lub cho�by chusty, kawa�ka bielizny czy pantofelka. Ale nic nie znalaz�. Nast�pnej nocy ruszy� za mn�. Udawa�em, �e nie wiem, i� mnie �ledzi, cho� niemal czu�em na plecach jego smrodliwy oddech. Podszed�em do ukrytych drzwi, zachrz�ci�o i skry�em si� w niszy. S�ysza�em, jak obmacuje mur, co� mamrocze. Ale nic, za pierwszym razem nie wejdzie do innego �wiata, niech si� pom�czy, pob��dzi w domys�ach, co te� kr�l mo�e robi� za kamiennymi drzwiami. Po chwili zn�w uruchomi�em mechanizm i pogwizduj�c wyszed�em do ogrodu. Wr�ci�em do swych komnat. Nast�pnej nocy b�azen, nie�wiadom jeszcze niczego, mia� wkroczy� do innego �wiata. Zn�w mnie �ledzi�. Drzwi wykona�y p�obr�t i skry�em si� w niszy. Kiedy Gacek stan�� na p�ycie, uruchomi�em mechanizm, tym razem o ca�y obr�t. Kiedy p�yta wykona�a swe zadanie i b�azen zn�w zobaczy� trawnik i krzewy, ja dziarskim krokiem szed�em w stron� zamku. I tu m�j s�uga pad� ofiar� swej w�asnej inteligencji. Ka�dy bowiem z moich g�upich ministr�w od razu, swym prostackim umys�em, odgad�by prawd�. Wszyscy wiemy, co jest za murem: strome zbocze, nad kt�rym stoi zamek. Nie ma �adnego ogrodu, �adnego innego �wiata. Ale Ukleja musia� my�le� tak, jak sobie to wymarzy�em. Uzna� bowiem, �e kr�l nie obraca�by si� bez sensu w murze, by po chwili wr�ci� t� sam� drog�, kt�r� przyszed�. Dostojny monarcha musi mie� cel. Chodzi�o o to, by uzna� istnienie innego �wiata, takiego, jak �wiat w lustrze. Widzimy, �e jest, podobny naszemu, lecz ka�dy, kto maca d�oni� za zwierciad�em, wie, �e tak naprawd� by� nie mo�e. Do tego stworzy�em ca�� opraw�. Zawsze, kiedy przechodzili�my ze �wiata do �wiata, by�a noc, bi� dzwon, gdy� dzwonnik dzia�a� z mego rozkazu. S�owem, tajemnica pe�na dziw�w. Ruszyli�my na komnaty. Ja w�wczas, z braku lepszego pomys�u, odwiedza�em m� czcigodn� ma��onk�, kt�rej darowa�em osobne skrzyd�o zamku, gdy� nie cierpia�a dworu i dworskich zachowa�. Um�wi�em si� do tego ze stra�ami, �e kiedy zobacz� mnie po raz pierwszy danej nocy, maj� znieruchomie�, za� za drugim razem - zasalutowa�. To po to, �eby by�a r�nica pomi�dzy �wiatami. Tak wi�c odwiedzi�em ma��onk� i wr�ci�em do ogrodu. Po chwili byli�my ju� w naszym �wiecie. Przy �niadaniu b�azen zacz�� mnie ostro�nie bada�. Z�apa� haczyk i chcia� si� wszystkiego dowiedzie�. Milcza�em. Rozpocz�a si� mi�dzy nami gra ciekawsza ni� przedtem. On mi dawa� do zrozumienia, �e co� wie, ja udawa�em g�upka. A nocami odwiedzali�my moj� ma��onk�, zahaczaj�c o mur w ogrodzie. Poza tym wszystko toczy�o si� starymi torami. Audiencje, uczty, polowania. Tylko te noce. Gacek a� dr�a� z ciekawo�ci, mi�o by�o patrze�. Ja za�, udaj�c g�upka, pastwi�em si� nad nim oraz delektowa�em jego um�czeniem i zniecierpliwieniem. Wiedzia�em, �e snuje setki domys��w. Wreszcie postanowi�em zako�czy� t� gr�. Mia�em Gacka w sieci i domy�la�em si�, jak pr�buje si� z niej wydosta�. Wiedzia�em, �e z�apa� haczyk i po swojemu wierzy w istnienie fantastycznego innego �wiata. Dzisiejszej nocy wydarzy si� fina�. Ja kilkana�cie razy odwiedz� to nasz, to tamten �wiat, a� sp�owia�y z ciekawo�ci Ukleja straci rachub�. Pogubi si� do�� szybko. A� wreszcie upozoruj� w�asn� �mier�, jaki� wypadek na schodach. A b�azen do ko�ca �ycia nie b�dzie wiedzia�, czy jest tam, czy te� tu. Po mej pozornej �mierci wyjad� na d�u�szy czas, aby ob��d s�ugi rozkwit� i nabra� kolor�w. Kiedy wr�c�, spodziewam si� zasta� go ot�pia�ego i za�linionego i to w spos�b autentyczny i nie udawany. Do dzie�a wi�c. OPOWIE�� CZCIGODNEGO DAMROTA, NAUCZYCIELA KR�LEWICZ�W EGERNI Dziwne wydarzenia mia�y miejsce w Egerni za panowania nieszcz�snego Bernouta I, przez kronikarzy z�o�liwie zwanego M�drym. A by�o to tak. Zawsze twierdzi�em, �e kr�l musi mie� b�azna. By�o tak i jest, odk�d Egernia sta�a si� krajem cywilizowanym i w�asnego w�adc� posiadaj�cym. Tak ka�e i obyczaj prastary, i prawo odwieczne, a r�wnie� m�dro�� stoi za tym wielka. Monarcha bowiem i b�azen nici� tajemn� i magiczn� zostaj� po��czeni, i jeden bez drugiego �y� nie potrafi�. Dlatego od kiedy nast�pca tronu zapowiedzia�, �e nie p�jdzie w �lady ojc�w swych i dziad�w, i b�azna przy sobie trzyma� nie b�dzie, od pocz�tku wiedzia�em, �e zapowiada to wydarzenia ponure i nieszcz�liwe. A zacz�o si� to tak. Wiele lat temu wychowawc� i piastunem kr�lewskich syn�w by�em, kt�ra to godno�� od pokole� w mym rodzie przekazywana by�a z ojca na syna. Kiedy tylko kr�lewiczowie siedem lat ko�czyli i od kr�lowej matki przysz�o im odej�� do spraw m�skich i rycerskich, pod m� opiek� trafiali, by pozna� tajniki wojennego rzemios�a, wiedzy i dobrych obyczaj�w. Dla niekt�rych z nich koron� zako�czy� si� to mia�o. Kr�l z rzadka syn�w widywa�, poch�oni�ty rz�dzeniem, przyjmowaniem pos��w i rozs�dzaniem spor�w poddanych. By� on bowiem ojcem pa�stwa i ca�ego narodu, kt�ry ws�uchiwa� si� musi w troski wszystkich swych dzieci, a nie tylko tych, kt�rych pozostaje dos�ownym rodzicielem. By� w�wczas po�r�d trzech kr�lewicz�w i Bernout, najm�odszy, lecz i najm�drszy pomi�dzy nimi. Pierworodny okaza� si� wojownikiem urodzonym i po wielokro�, kiedy wiek m�ski osi�gn��, dowodzi� hufcami ojca swego podczas bitew, jakie za czas�w Wojny Tuzinowej przysz�o naszemu kr�lestwu stacza�. Nie b�d� o tym pisa�, kroniki i bardowie po wielokro� wychwalali m�stwo naszego rycerstwa, odnotowuj�c ka�dy bohaterski czyn m�odego wodza. Wt�ry z kr�lewskich syn�w ku kobietom nami�tno�� mia� pot�n�, rozbuchan� i nienasycon�. Tedy na nocnych bataliach si�y swe trwoni�, dojrzewaj�c i m�niej�c w wieku nad wyraz m�odym. Powiadaj� po dzi� dzie�, i� wzdycha�y za nim wszystkie kobiety, co w zamku pod�wczas zamieszkiwa�y, a on ochoczo i bez r�nic dla wieku czy stanu na westchnienia owe odpowiada�. Wkr�tce te� rozsia� hojnie sporo kr�lewskiego nasienia i spowinowaci� krwi� monarsz� po�ow� szlacheckich dwor�w, nara�aj�c si� na bezsilny i ja�owy gniew kr�lewskich palatyn�w i seneszali. Najm�odszy za�, jak to cz�sto bywa w ba�niach, najm�drszy by� i najroztropniejszy. Czyta� on wiele i sporo czasu w bibliotece zamkowej sp�dza�. Prowadzi� te� uczone dysputy z mistrzem alchemii, kt�ry dla kaprysu monarchy niestrudzenie nad niemo�liwymi wynalazkami pracowa�. M�odzieniec przebywa� te� d�ugie godziny w wie�y, odst�pionej przed wiekami czarodziejowi, i tam, wraz z s�dziwym, brodatym magiem, zg��bia� tajniki czar�w, kl�tw i wieszczb. Ch�tny by� te� sztukom i �yciu dworskiemu, nie by�o te� ode� lepszego i dowcipniejszego gaw�dziarza, dlatego podczas uczt i biesiad zawsze gromadzi� wedle swego miejsca wdzi�czne grono s�uchacz�w. Do kobiet i do wojaczki poci�g mia� mniejszy, cho� i w tym wzgl�dzie niczego mu nie zbywa�o. Dumny by�em z mych wychowank�w, a i kr�l radowa� si�, i� tak mu si� synowie udali. Ani w Egerni, ani w pa�stwach o�ciennych nie by�o po�r�d m�odzie�c�w szlachetnej krwi r�wnie dorodnych, jak ci trzej. A ch�opcy ro�li, a� weszli w wiek m�ski. Kr�lestwo rozkwita�o wraz z nimi i wydawa�o si�, i� nic nie mo�e zbruka� czysto�ci tego obrazu. Ale oto chmury pocz�y si� zbiera� nad panuj�c� rodzin�. Wpierw zaniemog�a kr�lowa matka i po kilku tygodniach ci�kiej choroby po�egna�a si� z naszym �wiatem. Kr�l wraz z synami posmutnia� i ka�dy z tych prawych m��w na sw�j spos�b usi�owa� zag�uszy� w sobie �kanie po stracie najbli�szej im kobiety. Ojciec wraz z pierworodnym postanowili rozw��czy� sw� t�sknot� na polach bitewnych, po�r�d szcz�ku or�a i gry wojennych b�bn�w. Drugi z kr�lewicz�w rozcie�cza� pami�� po zmar�ej matce w setkach przypadkowych kochanek, kt�rych twarze zlewa�y si� w jedno oblicze, zamazuj�c to najukocha�sze i najdro�sze sercu. Najm�odszy za�, Bernout, ca�ymi dniami grywa� sam ze sob� w szachy, czyta� m�dre ksi�gi i podczas uczt �mia� si� gorzko z siebie, ludzi wok� i losu, kt�ry okrutnie do�wiadczy� jego rodzin�. A� nadesz�y z p�nocy wie�ci ponure. Kr�l wraz z synem polegli w bitwie o Grz�skie Pola, w�asn� krwi� okupuj�c zwyci�stwo Egerni i zako�czenie Wojny Tuzinowej. Powiadaj�, �e na czele armii ruszyli na przeciwnika i klinem rozbili szeregi wroga, po czym polegli, wpierw wysadzeni przez kopijnik�w z siode�, a potem okrutnie stratowani kopytami w�asnej konnicy. Straszliw� �mier� mieli, dlatego bohaterami ich okrzykni�to, a nast�pnej wiosny co drugie dziecko rodzaju m�skiego, kt�re przysz�o na �wiat w kr�lestwie, imiona zmar�ego w�adcy i jego syna dosta�o. A lirnicy roznie�li te opowie�ci pomi�dzy ludzi, by ka�da wie� i miasteczko mog�y zap�aka� nad m�cze�stwem i po�wi�ceniem w�adc�w. Kiedy w pustych grobowcach spocz�y symboliczne prochy ojca i syna, koronowano pod�ug zwyczaju najstarszego z rodze�stwa, a wi�c starszego brata Bernouta. Tak ka�e prawo Egerni, cho� wszyscy ministrowie i dostojnicy dworu, a i ja mi�dzy nimi, wiedzieli�my, �e to najm�odszy z racji swej m�dro�ci i rozwagi winien monarch� zosta�. Bernout jednak zna� obyczaje prastare i ani razu przeciw bratu nie wyst�pi�, rozwa�nie w cie� komnat si� chowaj�c. Wydawa�o si�, �e los zebra� ju� sw�j haracz i ostawi kr�lewsk� rodzin� w spokoju. Min�a �a�oba i krwawi�ce serce Egerni z wolna pocz�o si� zabli�nia�, ko�ysane tak krwawo okupionym pokojem. M�ody w�adca okaza� si� m�drym swego ojca nast�pc�. Du�o je�dzi� w obce kraje, by w�asnym s�owem na nowo piecz�towa� podpisane przed dziesi�cioleciami traktaty pokojowe, od dawna gwarantuj�ce spok�j naszych granic. Ustatkowa� si� ponadto i cho� trzyma� w komnatach rozleg�y babiniec, nie mog�c si� zdecydowa�, kt�rego z licznych potomk�w za prawowitego uzna�, poddani i dw�r wybaczyli mu szale�stwa m�odo�ci. Tak min�o kilka lat, by zn�w los, ten tu�acz niestrudzony, co po go�ci�cach i traktach w�druje, ko�acz�c po wielokro� do tych samych drzwi, przypomnia� w�adcom Egerni o swej pos�pnej pos�udze. Kr�l go�ci� akurat w jednym z s�siednich pa�stw, kiedy odezwa� si� w nim dawny nienasycony m�odzian. Po uczcie, jak� na jego cze�� wydano, sp�dzi� noc z urocz� dzieweczk�, kt�ra ch�tn� i powoln� mu by�a. Rankiem wybuch� skandal, gdy� dziewcz� owo okaza�o si� by� kap�ank� miejscowej �wi�tyni, kt�ra od swych s�u�ek wymaga dziewictwa ca�kowitego i niepodwa�alnego. Miejscowy w�adca stara� si� za�agodzi� spraw�, uk�adaj�c si� z kap�anami i usi�uj�c przeb�aga� rozgniewane b�stwo. Niestety, czy to za spraw� ka��cej r�ki boga, czy te� ch�odnego ostrza skrytob�jczego sztyletu, kr�l Egerni nie prze�y� nast�pnej nocy. Cia�o monarchy przewieziono do stolicy. Kiedy �a�obny kondukt przemierza� trakty kr�lestwa, poddani �kali i padali na kolana przed trumn�, rozdzierani szczer� rozpacz� i �alem, gdy� lud Egerni mi�uje swoich w�adc�w uczuciem szczerym i odwiecznym. I spocz�� przedwcze�nie zmar�y monarcha w krypcie obok rodzicieli i brata, a na tron wst�pi� Bernout I, przez wszystkich uwa�any za m�drego. I wtedy nowy kr�l og�osi�, �e nie b�dzie mie� b�azna. Powiedzia�, �e rodzin� kr�lewsk� spotka�o tyle nieszcz�� i tragedii, �e nieprzyzwoito�ci� b�dzie trzymanie trefnisia. Wy�si urz�dnicy kr�lestwa pocz�li protestowa�, a po�r�d nich ja, co zna�em Bernouta od dzieci�cia, ja krzycza�em najg�o�niej, nara�aj�c si� na gniew i ryzykuj�c wygnanie. Przede wszystkim prawo i tradycja nakazywa�y ka�demu z kr�l�w zwi�za� sw�j los z losem b�azna. Nadto wiedzia�em, �e tylko b�azen, kt�ry z kr�lem w prywatno�ci jego przebywa, mo�en jest pom�c w�adcy w jego troskach. B�azen jest nie tylko rozweselaczem monarszego oblicza. Jest te� powiernikiem, doradc� i towarzyszem samotno�ci. Ci�ar rz�dzenia pa�stwem jest tak wielki, a majestat kr�lewski tak szczelnym murem odgraniczaj�cy od �miertelnik�w, �e nie ma nad b�azna osoby, co potrafi�aby r�wnie dobrze w brzemieniu tym ul�y�. Kr�l rad wys�ucha�, gniewu nie okaza�, lecz swoje powt�rzy�. Z pocz�tku my�leli�my, �e czas zaleczy rany i wkr�tce b�azen pojawi si� u Bernoutowego boku. Min�� jednak rok i dwa, paj�czynami zaros�y drzwi krypty, a kr�l trwa� przy swoim zdaniu. Wznowiono wystawne uczty, podczas kt�rych przygrywali muzycy, ta�czy�y tresowane nied�wiedzie, za� wino la�o si� galonami. A b�azna nie by�o i by� nie mia�o. Martwi�em si� o monarch�, wiedzia�em bowiem, �e nic dobrego z tego wynikn�� nie mo�e. Tak min�o kilka lat i naraz kr�l pocz�� sam trefnisia udawa�. Mia�o to miejsce podczas jednej z uczt, kiedy go�cili u nas pos�owie z dalekiego zamorskiego kraju. Kr�l pocz�� si� sam ze sob� przekomarza�. Wszyscy�my �miali si� do rozpuku, gdy� pami�ta� jeszcze dw�r dawne gaw�dy kr�lewicza Bernouta i teraz to pomieszanie r�l kr�la i b�azna uznano za dow�d, �e pogoda wr�ci�a w serce monarchy. Ca�e jeszcze miesi�ce bawi� w�adca biesiadnik�w podobnymi krotochwilami, za� nikt nie niepokoi� si� tym, gdy�, jak m�wi�, humor Bernouta by� kiedy� powszechnie znany. Potem mia�y nast�pi� dziwne wydarzenia, kt�re sprawi�y, �e ludzie z bliskiego monarchy otoczenia przestali patrze� na rzecz spokojnie. Razu pewnego pods�ucha�em, przechodz�c korytarzem, jak Bernout rozmawia sam ze sob�, g�os zmieniaj�c. Raz swoim przemawia�, drugim razem skrzekliw� barw� si� odzywa�, jak to zwyk� czyni� odgrywaj�c rol� b�azna. Zdziwi�em si�, lecz w�wczas pomy�la�em jeszcze, �e �wiczy przed biesiad�, by dw�r po raz kolejny uradowa�. Jednak dialogu tego nigdy publicznie nam nie przedstawi�. Innym razem spostrzeg�em, �e kr�l przemierza korytarze ku�tykaj�c niezdarnie, a wi�c krokiem, kt�ry b�aznowi przypisa�. Od ministr�w i dworzan zebra�em podobne spostrze�enia. I niejasne z pocz�tku podejrzenie, kt�re d�ugo odpycha�em od siebie, coraz silniej w moim umy�le wierci�o i domaga�o si� uznania w prawdzie. I wreszcie powiedzia�em sobie, nie bez b�lu i cierpienia, �e m�j ukochany wychowanek jest ob��kany. S�yszano w �wiecie o przypadkach, kiedy obcy duch wkrada si� do umys�u i odt�d pospo�u z gospodarzem mieszka, rz�dz�c sko�atanym cz�owiekiem. Wewn�trz walka si� toczy, raz jeden z duch�w zwyci�a, innym razem drugi, za� powolne cia�o przemawia r�nymi g�osami, ulegaj�c wp�ywom obcych si�. W ksi�gach opisane s� takie przypadki, kiedy w jednym ciele dwoje ludzi pomieszkuje. Czego�my nie robili, by kr�la uleczy� i ocali�. Przez jego komnaty przewijali si� medycy, czarodzieje, alchemicy i kap�ani, leczono go przer�nymi specyfikami, sypano na ogie� zio�a, wypowiadano zakl�cia i egzorcyzmy. Ca�e dnie w �wi�tyni pali�y si� kadzid�a, a kap�ani bez przerwy �piewali modlitwy. Uczeni i �wi�ci m�owie sprowadzani byli z ca�ego �wiata, pr�bowano tajemnych i staro�ytnych rytua��w. Nic z tego, w Bernoucie mieszkali pospo�u kr�l i b�azen. Wreszcie poddali�my si�. Ja z niepokojem �ledzi�em rozw�j kr�lewskiego syna, l�kaj�c si�, �e ten po ojcu ob��d odziedziczy. Stara�em si� te� nie spuszcza� oka z samego monarchy, w obawie, i� ten, podczas zmys��w pomieszania, krzywd� sobie albo komu� wyrz�dzi. A kr�l zacz�� si� zachowywa� coraz bardziej nieobliczalnie. Znika� na ca�e noce w ogrodzie, b��ka� si� po kru�gankach, z b�aze�skim grymasem i stru�k� �liny w k�ciku ust. S�u�ba pa�acowa donosi�a mi, �e wydaje im dziwaczne rozkazy. Wszystko to by�o smutne, lecz nie wydawa�o si� gro�ne. A� pewnej nocy krzyk b�azna i ob��ka�czy �miech rozbudzi� ca�y zamek. Wszyscy, pocz�wszy od gwardzist�w i na ministrach sko�czywszy, zerwali si� z ��ek i ruszyli w stron�, sk�d dochodzi� g�os. Kiedy przedar�em si� przez skamienia�ych dworzan i dopad�em w�adcy, my�la�em, ze sam popad�em w ob��d. Na schodach, w ka�u�y krwi, le�a� martwy kr�l, Bernout I, zwany M�drym. Jego szlachetne oblicze patrza�o t�po w sufit, spojrzeniem martwym i ch�odnym. Obok za�, umazany krwi� i szlochaj�cy, siedzia� z przykurczon� nog� drugi Bernout, z t�pym, b�aze�skim grymasem na twarzy. Ani ja, ani nikt inny, nie rozumia�, co si� sta�o. Pochowali�my jedno z cia� w grobowcu, nie wiedz�c, kogo grzebiemy. Przecie� Bernout �y�, teraz ju� nieodmiennie graj�c b�azna. Ale nikt te� nie �mia� w�tpi� w to, �e cia�o, kt�re spocz�o w krypcie, r�wnie� nale�y do monarchy. Sam sprawdzi�em znami� na piersi, kt�re Bernout mia� od urodzenia, jak r�wnie� blizn� pod �ebrem, pozosta�o�� po m�odzie�czym pojedynku. I zw�oki, i b�azen mogli si� obydwoma znakami poszczyci�. I to ju� koniec historii. Pochowali�my kr�la, za� b�azen od tamtej pory siedzia� w sali tronowej, bezradnie kiwa� si� na boki, be�kocz�c niezrozumiale. Rzadko opuszcza� okolice tronu, wi�c i tam musieli�my Bernouta karmi� i piel�gnowa�. Ten za� wi�d� w oczach, co jaki� czas rozpytywa�, kiedy wr�ci monarcha i dalej kiwa� si� monotonnie. Wreszcie zasn�� na zawsze, a my pochowali�my go obok matki, ojca i braci. I tak zako�czy�a si� ta przedziwna i tragiczna historia, a ja do �mierci i do znudzenia b�d� powtarza�, �e �le jest, kiedy w�adca zapiera si� swego b�azna.

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!