5945

Szczegóły
Tytuł 5945
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

5945 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 5945 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5945 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

5945 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Jerzy Szaniawski Profesor Tutka Wydawnictwo Literackie Copyright by Wydawnictwo Literackie, Krak�w-Wroc�aw 1985 Ok�adka i ilustracje Daniel Mr�z ISBN 83-08-01485-2 Profesor Tutka w�r�d meloman�w Kilku mi�o�nik�w muzyki rozmawia�o o instrumentach. Zastanawiano si�, kt�ry z powszechnie znanych instrument�w dzia�a najsilniej, najbardziej bezpo�rednio na s�uchacza. Najwi�cej g�os�w otrzyma�y skrzypce. ('Skrzypce - powiedzia� kto� - mog� mnie doprowadzi� do ekstazy). Kto� inny uj�� si� za wiolonczel�, jednak�e w opinii g�rowa�y skrzypce. Gdy by�a mowa o fortepianie - owszem - przyznano mu wiele, i to, �e skala du�a, i wygra� mo�na wszystko - ale w�a�nie tego oddzia�ywania, tego, co mo�e doprowadzi� niemal do ekstazy - tego fortepian da� nie mo�e. - A jednak... - odezwa� si� milcz�cy do tej pory Profesor Tutka - a jednak... Opowiem pa�stwu pewne moje prze�ycie. Jecha�em statkiem z Genui do Aleksandrii. Morze by�o spokojne, a na pok�adzie zebra�o si� mn�stwo podr�nych. Mi�dzy nimi by� m�odzieniec, jak mi sam m�wi�, na wp� Grek, na wp� Rumun, cz�owiek w zachowaniu si� swoim troch� ekscentryczny, troch�, mo�na powiedzie�, wariat, ale P'anista wprost fenomenalny! W�a�nie z nim rozmawia�em, gdy na pok�adzie da� si� zauwa�y� jaki� gor�czkowy ruch za-'�gi. Po chwili spokojne morze zacz�o jakby przybiera� inny Kolor i wezwano nas do opuszczenia pok�adu, gdy� spodziewana 'est '- kr�tko m�wi�c - burza. W�wczas ten na wp� Grek, na wp� Rumun, pianista wprost fenomenalny, spojrza� na mnie i powiedzia�: - Chc� gra�! Zeszli�my z nim do saloniku koncertowego i pianista zasiad� do pot�nego fortepianu. Ledwie uderzy� w klawisze, sta�o si� co� nieoczekiwanego: dzi�b statku poszed� gwa�townie na d�, a przymocowany specjalnie do pod�ogi fortepian zerwa� swoje wi�zy i odjecha� na k�kach od pianisty. W ostatniej chwili chwyci�em pianist�, kt�ry z wyci�gni�tymi r�kami pozosta� na taborecie - powtarzam, w ostatniej chwili, gdy� dzi�b statku podni�s� si� nagle w g�r�, fortepian wraca�. Oczywi�cie, �e nie wr�ci�by grzecznie pod r�ce pianisty, ale p�dz�c ku przeciwleg�ej �cianie - zmi�t�by po prostu cz�owieka. Gdyby dzi�b statku wpada� tylko w d� lub podnosi� si� ku g�rze, fortepian je�dzi�by tam i z powrotem, po jednej linii - i mo�na by obra� jaki� punkt strategiczny, aby nas nie rozp�aszczy� na �cianie. Ale rozszala�a burza zacz�a rzuca� statkiem we wszystkie strony: skr�ca�a go, przewraca�a na boki. Nie mo�na by�o przewidzie�, z kt�rej strony uderzy w nas ju� wprost rozszala�y fortepian. W pewnej chwili rzucili�my si� do drzwi - drzwi kto� zamkn��! Groz� sytuacji powi�ksza�a ciemno��, w kt�rej rozszala�e cielsko fortepianu^ szczerz�c klawisze i j�cz�c strunami, przy ka�dym uderzeniu; o �cian� - wstrz�sa�o widmem �mierci. Nie my�l�c zupe�nie o tym, �e nikt tre�ci mego wolania nie rozumie, zacz��em krzycze� po polsku: "Ratunku, ratunku !" Pianista to samo krzycza� raz po grecku, a raz po rumu�sku. Wreszcie zacz�li�my krzycze�, ma�o krzycze� - .darli�my si� w j�zyku mi�dzynarodowym: "S.O.S.! S.O.S.!" Kto� otworzy� drzwi. W te drzwi otwarte wbiegli�my w ostatniej chwili, bo fortepian z jak�� w�ciek�o�ci�, z jak�� nieprawdopodobn� furi� p�dzi� za nami, a� opar� si� z j�kiem, �oskotem o �cian�. Prosz� pa�stwa - m�wi� Profesor Tutka - nie skrzypce, nie wiolonczela - ale fortepian, w�a�nie fortepian zrobi� na mnie najpot�niejsze wra�enie w mym �yciu - tego dnia, gdy szala�a burza na morzu, a ten na wp� Grek, na wp� Rumun, pianista... wprost fenomenalny! zasiad� do fortepianu i-.fortepian odjecha�. profesor Tutka a has�o "sztuka dla sztuki" Kto� z rozmawiaj�cych twierdzi�, �e kierunki i has�a w sztuce, kt�re pozornie s� ju� przestarza�e i zapomniane, zjawiaj� si� zn�w, jak powracaj�ca fala. Ale kto� inny twierdzi� z uporem, �e na przyk�ad takie has�o, jak "sztuka dla sztuki", ju� nigdy nie wr�ci. Uciszono si�, bowiem Profesor Tutka zacz�� opowiada�: - By�em w�wczas w Brazylii i znalaz�em si� tam na skraju dziewiczego lasu. W pewnej chwili pos�ysza�em, jak kto� powiedzia�: "szczeni� szczeka w szczawiu*. Czy mnie s�uch myli? Zn�w s�ysz�: "szczeni� szczeka w szczawiu*. Nas�uchuj�: i zn�w - "szczeni� szczeka w szczawiu*. Opowiadanie przerwa� s�dzia. - Prosz� pana, je�eli mi pan jeszcze czwarty raz powt�rzy - "szczeni� szczeka w szczawiu", to - za siebie nie odpowiadam! Bo rozumiem: nie wszystko, o czym m�wimy, ma posiada� my�l g��bsz�. Ale musi by� w tym jaki taki sens. A pan am tu opowiada... Dlaczego w szczawiu, pytam, dlaczego - w szczawiu?! , ~~ Panie s�dzio. Gdyby wobec pana kobieta-Polka powie- - a a. "szczeni� szczeka w szczawiu", m�g�by pan s�usz- 'e wysun�� zarzut, �e w tym nie ma my�li g��bszej. Ale: y y to powiedzia�a cudzoziemka, toby pana przede wszystkim zastanowi�o to, �e mo�e ona wym�wi� tak trudne s�owa. - Ano to m�w pan od razu, �e to by�a cudzoziemka. - Tak. Papuga. - Papuga? - Papuga. Zacz��em si� zastanawia�, sk�d papuga na skraju dziewiczego lasu m�wi po polsku? Zacz��em my�le� jak detektyw. A poniewa� czytywa�em i ksi��ki kryminalne, wiedzia�em, jak powinien my�le� detektyw. Naprz�d musi si� zastanowi� i dopiero - wywnioskowa�. Nigdy odwrotnie. Zastanowi�em si� i wywnioskowa�em, �e tu musi mieszka� jaki� Polak, kt�ry nauczy� m�wi� papug� po polsku. I nie jest to Polak zwyk�y. Bo, �e zdolny, a nawet utalentowany, to - nie ma w tym nic nadzwyczajnego: Polacy s� zdolni i utalentowani; ale by� to przy tym Polak - cierpliwy. Zacz��em si� zastanawia�, jaki cel mia� ten Polak, kt�ry uczy� papug�, jaka idea mu przy�wieca�a? Bo tego, czego dokona�, nie mo�na nawet nazwa� "szerzeniem kultury polskiej za granic�". I nie mo�na przypu�ci�, aby to zrobi� dla zabawki. Owszem, zna�em rodak�w na obczy�nie, co uczyli dla zabawki. Uczyli cudzoziemk� s��w nieprzyzwoitych, a potem taki nicpo� za boki si� �apa�, kiedy cudzoziemka w dobrej wierze to powtarza�a. Ale trzeba zauwa�y�, i� we wszystkich j�zykach s�owa nieprzystojne maj� to do siebie, �e s� �atwe do wym�wienia. A tu - co� wr�cz innego: bo i przyzwoite, i trudne. A wi�c cz�owiek ten wk�ada� w t� nauk� trud, siln� wol�, up�r - i niew�tpliwie powa�n� prac�. Dlaczego to robi�? Widocznie ho�dowa� on has�u: "sztuka dla sztuki". S�uchacze Profesora Tutki orzekli, i� jest to przyk�ad doskona�y: ten Polak zdolny, utalentowany, a w dodatku Polak cierpliwy - nie zrobi� nic, jak to inteligentnie zauwa�ono, ani dla kraju, ani dla Brazylii. A wi�c has�o "sztuka dla sztuki*, kt�remu ho�dowa�, jako bezu�yteczne - ju� nie powinno powr�ci�. Profesor Tutka na ma�ej stacji kolejowej Wiecz�r jesienny, deszcz, do kawiarni wchodzili ludzie przemokni�ci, ten sk�ada� parasol, �w przeciera� mokre okulary, niejeden m�wi�: "ale czas...", "psi czas". Profesor .Tutka powt�rzy� po kim� w zamy�leniu: "psi czas, psi czas"... Po chwili zacz�� m�wi�: - Przypomnia� mi si�, panowie, taki, jak ten, wiecz�r. Tylko �e nie siedzia�em w�wczas w kawiarni, ale na ma�ej stacyjce kolejowej. Wysiad�em z jednego poci�gu, aby przesi��� si� na drugi. Nie jest to rzecz przyjemna czeka� na stacji par� godzin, wi�c wypowiedziawszy w my�li, jak to zwykle w takich razach bywa, krytyk� pod adresem dyrekcji kolejowej za z�e po��czenia, siad�em zrezygnowany w salce restauracyjnej, kt�ra by�a zarazem poczekalnia. Popatrzywszy na plakaty i og�oszenia rozwieszone na �cianach, wsta�em i zbli�y�em si� do ubogiego bufetu, za kt�rym siedzia�a panienka i czyta�a ksi��k�. Przeprosi�em, �e jej przerywam, i zam�wi�em szklank� herbaty. Znudzona, senna panienka przynios�a mi ciep�ego p�ynu, kt�ry na ma�ych stacyjkach nazywaj� herbat�. Ten kolor ��tawy, ta gruba zielonkawa szklanka i �y�eczka cynowa jeszcze wi�cej dodawa�y wszystkiemu melancholii. Ale taki ju� jest zwyczaj, �e si� na stacji kolejowej pije... Deszcz sp�ywa� po szybach, na �wiecie zimno i ciemno, pa- li nienka ma�om�wna, senna, nie interesuj�ca si� przyby�ym go�ciem, no i ta herbata w grubej zielonkawej szklance. Wierzcie mi, panowie, �e by�o smutno. Na szcz�cie od pieca sz�o ciep�o, a wszed�em tu troch� zmarzni�ty, przepojony wilgoci�, czu�em si� nieswojo, kto wie, mo�e mia�em troch� gor�czki. Spr�bowa�em o co� zapyta�, ale panienka odpowiedzia�a mi niech�tnie, nie odrywaj�c oczu od ksi��ki. Niech sobie czyta... Po jakim� czasie zobaczy�em za szybami �wiat�o i pos�ysza�em zbli�aj�cy si� poci�g. Wiedzia�em, �e to nie ten, kt�ry ma mnie powie�� dalej. Panienka nie podnios�a nawet oczu na szyby, wiedzia�a, �e to jaki� poci�g towarowy. Po chwili wszed� konduktor z latark� i zbli�ywszy si� do bufetu, powiedzia�: "Musi mi pani da� kieliszek w�dki". Powo�a�a si� na �wie�o wydane rozporz�dzenie, �e funkcjonariuszom kolejowym podczas s�u�by nie wolno sprzedawa� napoj�w wyskokowych. "Napo-j�w wyskokowych* - tak si� wyrazi�a. Konduktor odpowiedzia�, �e rozporz�dzenie jest rozporz�dzeniem, ale dzi� trzeba zrobi� wyj�tek: zimno, deszcz, wilgo� przenika cz�owieka do ko�ci, a poza tym wioz� tym towarowym nieboszczyka. "Chyba, �e tak" - odpowiedzia�a panienka i nala�a kieliszek w�dki. Konduktor wypi� i powiedziawszy: "psi czas, psi czas", znikn�� za drzwiami. Znudzony, zm�czony, czu�em, �e bym zasn��. Mo�e nawet przymkn��em oczy, bo gdy si� ockn��em, zobaczy�em w rogu poczekalni trzy osoby: starsz� dam�, cz�owieka wygl�daj�cego na cudzoziemca i jeszcze jednego pana w meloniku. Nie ��dali niczego do jedzenia, zreszt� zaczytana panienka nie zwraca�a na nich najmniejszej uwagi. Zacz��em ich obserwowa�. Wygl�dali bardzo charakterystycznie. Pani, mimo starszego wieku, ubrana by�a do�� jaskrawo; jej kapelusz z pi�rkiem mia� nawet w sobie co� komicznego. Obok niej siedzia� chudy, wysoki cz�owiek, o rudych w�osach. Mia� czapk� na g�owie, a szyj� owini�t� wielkim we�nianym szalem w krat�. W ustach trzyma� fajk�. Trzecim go�ciem by� pan w podobnym do mojego meloniku i takim, jak moje, palcie. Mia� przyjemn�, inteligentn� twarz i w og�le wydawa� mi si� podobny do mnie. Pani m�wi�a: "...Znam dw�ch m�czyzn. S� to przeciwnicy polityczni. Skacz� sobie do oczu, gdy zaczn� rozmawia�. Pods�ucha�am raz ich rozmow�. Jeden powiedzia�: "Zamordo- 12 wa�bym t� bab�". A drugi doda�: "Ch�tnie bym ci w tym dopom�g�". Tu byli w zgodzie". Cz�owiek, kt�ry mi si� wydawa� podobny dq mnie, spyta�: <(Czy to byli zi�ciowie pani?" "Tak - odpowiedzia�a z godno�ci� - jestem ich te�ciow�". Teraz zacz�� m�wi� cz�owiek, wygl�daj�cy na cudzoziemca: "Mam te�ciow�, ale ,nie mog� powiedzie�, abym by� dla niej niedobry. Powiedzia�a mi raz �ona, �ebym kupi� lekarstwo w aptece i zawi�z� je matce jej, kt�ra mieszka o pi�tna�cie kilometr�w dalej. Wyszed�em z mieszkania i zacz��em si� zastanawia�, czy jecha� te pi�tna�cie kilometr�w kolej�, czy te� p�j�� pieszo? Je�eli p�jd� pieszo, to zaoszcz�dz� pieni�dzy, ale zniszcz� mi si� buty. Zacz��em oblicza�, co w rezultacie wyniesie taniej. Gdy tak oblicza�em, nadszed� m�j s�siad; spyta�, dok�d si� wybieram? Powiedzia�em, �e do te�ciowej, ale przedtem musz� kupi� lekarstwo w aptece, i pokaza�em mu recept�. S�siad m�j powiedzia�, �e w og�le w medycyn� nie wierzy, a przeczytawszy recept�, chwyci� si� za g�ow�: "Cz�owieku - m�wi� - w tym jest ca�a kombinacja trucizn, kt�rymi lekarze od lat zatruwaj� chorych. Nigdy nie da�bym czego� podobnego drogiej mi osobie. Chyba... �e cncesz otru� te�ciow�". Nie chcia�em jej otru�, wi�c przesta�em wierzy� w medycyn� i lekarstwa nie kupi�em. Nie maj�c lekarstwa, nie mia�em po co jecha�. Zrobi�em dobrze, bo matka mojej �ony �yje do tej pory, a ja zaoszcz�dzi�em na bilecie kolejowym tam i z powrotem, a wzgl�dnie na obuwiu. No i nie wyda�em pieni�dzy na lekarstwo!" Odezwa� si� teraz podr�ny, kt�ry wydawa� mi si� podobny do mnie: "Je�eli mowa o te�ciowych, to powiem pa�stwu, �e par� dni temu powiedzia�a mi matka mojej �ony, �e pozytywka wnuka przesta�a gra�, wi�c kiedy b�d� wychodzi� z domu, musz� j� zabra� do naprawy. Tylko �ebym nie zapomnia�, bo mam opini�, �e jestem roztargniony. Wychodz�c przypomnia�em sobie pode drzwiami, �e mia�em cos zabra� do naprawy Ale co? Ju� wiem! Instrument muzyczny! Wi�c podszed�em do fortepianu, chc�c go w�o�y� do teki, ale poczuwszy wielki ci�ar, zorientowa�em si� szybko, �e to chodzi�o nie o fortepian, ale o inny instrument. Nawet Przypomnia�em sobie, �e - samograj�cy. Wi�c wzi��em gra- 13 mofon, ale dopiero gdy mi w sklepie powiedzieli, �e naprawy me wymaga, zorientowa�em sie i przypomnia�em sobie, �e to pozytywka*. Zm�czony - m�wi} profesor Tutka - przymkn��em oczy, a gdy je otworzy�em -_ towarzystwo znikn�o. Wyda�o mi si� to znikni�cie tak niespodziane bo przecie� nie spa�em, �e spyta�em panienki pr2y bufecie, kiedy wyszli ci podr�ni? Panienka odpowiedzia�a zdziwiona, �e tu nikogo opr�cz mnie me by�o. Nic nie rozumialem j wyszed�em na peron, my�l�c, �e tam zobacz� tych do�c dziwnych go�ci. W tej chwili poci�g towarowy rusza� w dalsz� droge Latarnia stacyjna o�wietli�a wagon, na kt�rym bie]aia klepsydra. Zdo�a�em przeczyta�: "Ferdynand Tyk, redaktor j wydawca tygodnika "Gw�d�"". ^Gw�d�", to znane mi dobrze pismo humorystyczne. Poci�g odjecha�. Wr�ci�em do pOczekalni. Zrozumia�em teraz wszystko: ci ludzie - "te�ciowa> ((sk�py Szkot" i ^roztargniony profesor.), to trzy znane postacie humorystyczne, kt�re konwojowa�y swego redaktora w jego ostatniej podr�y. Profesor Tutka daje przyk�ad opowiadania pogodnego Do towarzystwa, w kt�rym rozmawia� Profesor Tutka, podszed� zmartwiony m�odzieniec. Gdy spytano go, dlaczego jest w z�ym humorze - powiedzia�, �e nie przyj�to w pewnej redakcji opowiadania, kt�re napisa�. Nie dlatego, �e - z�e, tylko, i� - ponure i odbieraj�ce czytelnikom pogod� ducha. M�odzieniec irytowa� si� przy tym na redakcj� � pogod� ducha czytelnik�w. - Gdybym pisywa� - powiedzia� Profesor Tutka - to zani�s�bym do tej redakcji opowiadanie pogodne i s�oneczne. Opowiem, jaki mia�em kiedy� dzie�. Obudzi�em si�, podszed�em ku oknu, �eby zobaczy�, czy �adna pogoda, i na tle b��kitnego nieba ujrza�em kominiarza, stoj�cego na dachu. Dobrze, i� nie zobaczy�em paj�ka, gdy� wed�ug Francuz�w to oznacza zmartwienie. Wkr�tce potem mi�a staruszka-gospodyni poda�a mi �niadanie. Kawa pachnia�a, pieczywo przy �amaniu trzaska�o ze �wie�o�ci, mas�o wyborne. W gazecie, kt�r� przegl�da�em, radosne wiadomo�ci: nasza dru�yna pi�ki no�nej zwyci�y�a w Bukareszcie. Weso�y wyszed�em na miasto. Zobaczy�em znajomego, kt�ry z drugiej strony ulicy kiwa� r�k� i najwyra�niej szed� teraz ku mnie. �^dziwi�em si� troch�, gdy� od p� roku, zawsze, gdy mnie zobaczy�, znajdywa� interes po drugiej stronie ulicy. Powiedzia�, 15 i� cieszy si�, �e mnie widzi, mo�e mi dzi� odda� sw�j d�ug, i zaprosi� mnie nawet do przyjemnej restauracyjki, aby przy kieliszku wina swobodnie porozmawia�. Powiedzia� mi, �e si� niedawno o�eni� z urocz� kobiet�, powodzi mu si� dobrze, �e kraj nasz, dzi�ki centralnemu po�o�eniu w Europie, oczekuje wielka przysz�o��. Rozstali�my si� serdecznie, obiecuj�c, ?e si� znowu spotkamy. Z uczuciem przyjaznym dla znajomego, z my�lami, �e nigdy przedwcze�nie cz�owieka �le s�dzi� nie nale�y, bo nie liczy�em ju�, �eby odda�, co po�yczy� - poszed�em do biblioteki. Szukaj�c czego� innego - natrafi�em na nie znany nikomu dokument, dowodz�cy, i� cz�owiek, kt�ry uchodzi za �wi�to�� narodow�, wi�d� �ycie rozwi�z�e. Ucieszony tym odkryciem, uda�em si� do miejskiego parku porozkoszowa� si� wiosenn� zieleni� i tulipanami. Po alejach spacerowa�y zakochane parki, ptaki uwija�y si� na ga��ziach, a po pniu drzewa, tu� ko�o mnie, schodzi�a wiewi�rka. Usiad�em na �awce - po chwili mia�em s�siadk� - mi�� szesnastoletni� panienk�. Zacz�li�my rozmawia�, dowiedzia�em si�, �e jest rodem z Sanoka, brat jej zdaje w tym roku matur�, maj� domek z ogr�dkiem, mamie dokuczaj� wprawdzie b�le reumatyczne, ale jest bardzo czynna, piel�gnuje kwiaty, a w domu maj� fortepian, radio i dwa kanarki. Rozmawiali�my bardzo przyjemnie, mi�dzy nami nie czu�o si� r�nicy wieku, nie by�o, zda si�, innej p�ci, rozmowa pozbawiona cienia erotyzmu, rozmowa cz�owieka z cz�owiekiem, czysta, szlachetna a pe�na wdzi�ku. Po�egna�em panienk�, poszed�em dalej, zobaczy�em, jak pewna pani chce wepchn�� w�zek z dzieckiem na znaczne wzniesienie, ale idzie jej to ci�ko - wi�c pomog�em wjecha� z w�zkiem na g�rk� - a gdy mi dzi�kowa�a, sk�oni�em si� nisko i powiedzia�em: "Pani, spe�ni�em tylko obowi�zek obywatela: w tym w�zku le�y przysz�o�� nasza". Tak mi przyjemnie by�o w parku, �r�d zieleni, �r�d matek, nianiek i dzieci, �e pozosta�em tam do wieczora. A wieczorem wytrysn�a fontanna. Naprz�d szara, p�niej puszczono reflektory i sta�a si� srebrna, potem z�ota, wreszcie z bok�w wystrzeli�a czerwie�, fiolety, wybucha�y i gas�y coraz to inne kolory, s�owem - t�cza - kalejdoskop - cudo! Ciemnymi ulicami wraca�em do domu. Zadzwoni�em do swego mieszkania - nikt nie otwiera�. Zdziwiony - bo sta- 16 ruszka-gospodyni o tej porze nigdy nie opuszcza�a domu, zadzwoni�em po raz drugi. I zn�w nikt nie otwiera�. Zacz��em g�o�no puka� - za drzwiami cisza. Zaniepokojony nieco, poszed�em, aby poradzi� si� dozorcy. Cz�owiek ten zdziwi� si� i poszli�my teraz we dw�ch, �eby si� dobija�. Nikt nie odpowiada�. Profesor Tutka, powiedziawszy to, zamy�li� si� i milcza�, zainteresowani s�uchacze, nie mog�c doczeka� si� dalszego ci�gu opowiadania, spytali: "no i co dalej ?" Profesor Tutka ockn�� si� z zadumy. - My�l� o tym - powiedzia� - �e si� zagalopowa�em; gdybym m�wi� dalej, mog�oby wam to krew zmrozi� w �y�ach. Autor opowiadania pogodnego musi pami�ta� o tym, aby si� w odpowiednim miejscu zatrzyma�. Wi�c wr�c� do tej fontanny. Panowie! tryska�a prze�licznie. Okno - ...Prosz� pan�w - m�wi� Profesor Tutka - poniewa� s�dzia opowiedzia� nam, jak drogo kosztuje teraz odmalowanie okien, przypomnia�o mi si� pewne okno, na kt�re niegdy� patrza�em. To, co mam zamiar dzisiaj opowiedzie�, nie ma nic wsp�lnego z dro�yzn�, z farb� ani rzemie�lnikiem - po prostu - s�owo "okno" skojarzy�o si� w mym umy�le z pewnym wspomnieniem. Mieszkanie moje znajdowa�o si� na pi�trze w w�skiej, staro�wieckiej uliczce. Naprzeciw mego okna by�o tu�, o dziesi�� krok�w, okno po drugiej stronie uliczki. Co wiecz�r t�ga du�a kobieta zapuszcza�a rolet�, zapala�a �wiat�o, a ja widzia�em na tle tej zas�ony tylko wielki cie�, kt�ry porusza� si�, znika� i zn�w si� ukazywa�. Ale kiedy� zobaczy�em cie� drugi: cie� m�czyzny. M�czyzna by� znacznie, mo�e dwa razy mniejszy od kobiety. W pewnej chwili zobaczy�em, �e dwa cienie zbli�y�y si� do siebie, z��czy�y - to poca�unek. I tak ju� powtarza�o si� co wiecz�r. Ma�o interesuje mnie cudza mi�o��; nie by�em w�wczas ju� dzieckiem, wiedzia�em, �e m�czyzna i kobieta ca�uj� si� od wiek�w i ca�owa� si� b�d� i w nast�pnych wiekach; a wi�c wszystko to, powtarzam, nie by�o dla mnie ani zbyt ciekawe, ani nowe. Widzia�em tam tylko zabawk�, grotesk�, co� z teatru chi�skich cieni. 18 Pewnego dnia, o zmierzchu, kto� zapuka� do mego pokoju i po chwili wszed� nieznajomy cz�owiek, m�czyzna, chudy, w�t�y, nerwowy. T� nerwowo��, zreszt� opanowywan�, spostrzeg�em od pierwszej chwili. Gdy spyta�em: "Czym mog� s�u�y�?", i poprosi�em, aby usiad�, zacz�� m�wi�. - Prosz� pana. Zanim wyja�ni�, jaki cel ma moja wizyta, powiem, �e znam pana z widzenia: widzia�em, jak pan raz dawa� ja�mu�n� �ebrakowi; gdy panu dzi�kowa�, uk�oni� mu si� pan swoim melonikiem; a wi�c jest pan cz�owiekiem dobrym i uprzejmym. - Mo�e tak i by�o - powiedzia�em - ale co to ma za zwi�zek... - Jeszcze chwil�, wyja�ni� - m�wi� go�� - poza tym jest pan cz�owiekiem ju�... przepraszam bardzo, ale na tym punkcie s� niekt�rzy dra�liwi - jest pan cz�owiekiem ju�... niezbyt m�odym i wiele pan na pewno rozumie. - Nie jestem na punkcie swoich lat dra�liwy... Zapewne... niejedno ju� zdo�a�em widzie�, zrozumie� i jak to m�wi� - "zrozumie� znaczy - wybaczy�". - W�a�nie. Wi�c wybaczy mi pan przede wszystkim, �e tu nie proszony przyszed�em. To okno naprzeciwko jest oknem mojej �ony, kt�ra mnie... opu�ci�a. Widzia� pan pewno nieraz t� kobiet�. - Rzeczywi�cie, widuj� tam czasem jak�� pani�, kt�ra mi przypomina kobiety Rubensa. To jest pa�ska �ona? � - Rubensa, pan m�wi? - spojrza� na mnie podejrzliwie, jak by chcia� zbada�, czy to z mojej strony aprobata, czy z�o�liwo��. - Kocham t� kobiet� i �y� bez niej nie mog�. Panie, niech mi pan pozwoli popatrze� na ni� z tego okna. Nie widz�c jej, prze�ywam wprost niewypowiedziane katusze. - Prosz� pana, c�?... owszem... niech pan patrzy. Ale zdaje mi si�, �e to jest z�a metoda: nie wiem, czy to pana uspokoi. Poza tym... mo�e pan ujrze� co�, co pana �ywiej poruszy albo wyprowadzi z r�wnowagi... - Chce mi pan powiedzie�, �e zobacz� kochanka mojej �ony? Widzia� go pan! Wiem, wiem, �e taki jest! - Ale� niech si� pan uspokoi - m�wi�em �agodnie. - �wo�a� si� pan na m�j wiek, a wi�c do�wiadczenie, znajomo�� �ycia: wi�c powtarzam panu, obra� pan z�� metod�. Metoda 19 taka, aby kochan�, a nie kochaj�c� widzie�, �ledzi�, podgl�da�, to tylko w rezultacie bolesne rozdzieranie ran. Uwa�am, i� powinien pan trzyma� si� z daleka od tej dzielnicy miasta, stara� si� nawet, o ile mo�liwe, wyjecha� st�d na czas jaki�, je�eli ma pan na biurku fotografi� tej kobiety - niech pan lepiej w�o�y wizerunek g��boko do szuflady i nigdy na� nie patrzy; nawet je�eli przechowuje pan jakie� przedmioty, kt�rych dotyka�a ta kobieta - niech je pan usunie. - Najwa�niejszym przedmiotem, kt�rego dotyka�a - odpowiedzia� - jestem ja sam: jak si� mam usun��? Radzi pan, bym si� zabi�? - Ach! - odpowiedzia�em. - Nikomu nigdy tego nie doradzam. Pozwoli pan, �e zapytam: czym si� pan zajmuje? - Jestem urz�dnikiem w magistracie. - Pi�knie. Pracuje pan dla og�u mieszka�c�w. Nie we�mie nikt panu za z�e, �e chce pan par� chwil po�wi�ci� szcz�ciu czysto osobistemu. Ale czy tym szcz�ciem ma by� jedynie kobieta? Znam wielu, kt�rzy po zawodowej pracy nie sp�dzaj� czasu tylko przy kobiecie. Na przyk�ad bior� do r�k mandolin�. - Nie lubi� mandoliny! - To tylko przyk�ad... S� tacy, co wyszukuj� b��dy drukarskie i gafy w gazetach i bardzo ich to cieszy. Zna�em zn�w cz�owieka nieszcz�liwego w ma��e�stwie, kt�ry mimo starszego wieku postanowi� kszta�ci� si� dalej. A jednego zna�em, gdy go porzuci�a �ona, zacz�� hodowa� lewkonie. Doszed� do pi�knych rezultat�w. Czy nie interesuj� pana lewkonie? Nie wiem dlaczego, ale s�owa moje go�cia dra�ni�y. Widzia�em to i przesta�em m�wi�. Odpowiedzia� mi jednak grzecznie: - Podaje mi pan przyk�ady i rady rzeczowe, teoretycznie nawet dobre, ale... - Ha, w takim razie niech pan tu siedzi i patrzy. - A w my�li doda�em - "i g�owy mi nie zawraca, bo mam piln� robot�". Go�� m�j siedzia�, patrz�c w okno, a ja pochyli�em si� nad biurkiem i opu�ci�em wzrok na swoj� prac�. Gdy w pewnej chwili zerkn��em na siedz�cego, zobaczy�em, �e twarz mu si� zmieni�a, jak by z gniewu czy cierpienia. "Aha - pomy�la�em - ujrza� cie� rywala" i zn�w opu�ci�em oczy na le��cy 20 przede mn� papier. Nagle - zerwa�em si� z miejsca! Cz�owiek ten wprost sypa� kulami z rewolweru w cienie na rolecie-_ I zabi�? - spyta� po chwili jeden z pan�w. - Nie mia�em zamiaru - m�wi� Profesor Tutka - opowiedzenia jeszcze jednej historii, ko�cz�cej si� rewolwerem. Tematem moim by�o dzisiaj okno. Temat podsun�� mi pan s�dzia, kt�ry musia� zap�aci� du�o za odmalowanie. Dla rnnie okno, o kt�rym opowiada�em, by�o grotesk�, zabawk�; dla go�cia mego - czym� bolesnym, dramatycznym. OknO to samo. Potem zamieszkali tam inni ludzie, zdaje si�, szcz�liwi, w oknie by�y kwiaty i bawi�y si� za nimi dzieci. Kto�, kto mnie odwiedzi�, powiedzia� z u�miechem: "jakie mi�e okno". Dla mnie teraz okno, w kt�rym sta�y kwiaty, zza kwiat�w wygl�da�y dzieci, by�o wci�� nawiedzane przez trzy zabawne Postacie, z jakiego� teatru chi�skich cieni, kt�re w jednej parr�iet-nej chwili nabra�y wstrz�saj�cej dramatycznej tre�ci. - Pi�knie. Ale zabi� czy nie zabi�? - pyta� jeden z panow- - Zabi�. Zabi� we mnie na zawsze ch�� s�u�enia dobr� rad� ludziom zakochanym. Przeczucie Profesora Tutki Rozmawiano o r�nych dziwach, z kt�rych cz�owiek nie mo�e zda� sobie dok�adnie sprawy i dobrze tego wyt�umaczy�: o snach proroczych, o tajemniczych znakach ostrzegawczych, o przeczuciach. Dawano wiele przyk�ad�w. S�dzia, cz�owiek trze�wy, jak sam o sobie m�wi�, twierdzi�, �e mia� przeczucie, aby nie jecha� nocnym poci�giem. Nie pojecha� i zrobi� dobrze: poci�g ten si� wykolei�. Mecenas mia� raz sen, �e chce go zamordowa� klient: i rano przegra� spraw�. Doktor twierdzi�, �e w og�le nie wierzy w przeczucia i nie dawa� przyk�ad�w. Ale rejent opowiedzia� o swej babce, �e kiedy mia�a dziewi��dziesi�t siedem lat i by�a najzupe�niej zdrowa, powiedzia�a do otoczenia, �e wkr�tce umrze. �y�a jeszcze dwa lata, ale umar�a. Rodzina wtedy zacz�a przypomina�, co babka sobie przepowiedzia�a. Profesor Tutka s�ucha�, a potem opowiedzia� wypadek ze swego �ycia. - Mia�em niegdy� po raz pierwszy lecie� samolotem, �eby znale�� si� w mie�cie portowym nad Adriatykiem i stamt�d uda� si� statkiem w dalsz� podr�. Tego dnia, w kt�rym mia�em wsi��� do samolotu, czu�em si� nieswojo: nie mog� i teraz okre�li� dlaczego, ale czu�em, najwyra�niej czu�em, �e spotka mnie jakie� nieszcz�cie. Jednak postanowi�em nie ulega� 22 nerwom, karci�em si� w my�li, odrzuci�em wahania - jecha� czy nie jecha�. Wreszcie samolot ze mn� odlecia�. Gdy maszyna spada�a jak w przepa��, my�la�em sobie: "Przepad�em! To ju� m�j koniec". Ale s�siad, stary wilk powietrzny, �mia� si� z nowicjusza i m�wi� mi, �e to s� zwyk�e przyjemno�ci jazdy samolotem. Gdy uspokojony spyta�em go, czy dawno lata, odpowiedzia� mi, �e leci ju� po raz drugi w �yciu. Dolecieli�my bez wypadku na lotnisko w mie�cie portowym. By�em naprawd� zadowolony. Wyk�pa�em si� w hotelu i wyszed�em na miasto. Kpi�em ze wszelkich przeczu�, o�miesza�em si� przed sob� samym. Weso�y, radosny, przechadza�em si� po ulicach miasta, zachwyca�em domami oplecionymi glicyni�, a wszystkie m�ode dziewcz�ta wydawa�y mi si� poci�gaj�ce. Pami�tam jeszcze, i� rzuci�em do skrzynki pocztowej kartk� dla ukochanej w kraju, do kt�rej napisa�em: wszystkie me my�li s� tylko przy tobie", i wst�pi�em do jakiego� sklepu, gdy� zobaczy�em na wystawie drobiazg, potrzebny mi do dalszej podr�y. Si�gn��em do kieszeni, aby kupcowi zap�aci� - nie ma pugilaresu... Szukam jeszcze po innych kieszeniach - nie ma. Okradzione mnie! Prosz� sobie wyobrazi� - m�wi� Profesor Tutka - co to znaczy znale�� si� w obcym kraju, w obcym mie�cie, bez pieni�dzy, bez dokument�w, bez biletu na statek, kt�ry mia� mnie ^zawie�� dalej. To trzeba nazwa� katastrof�. By�em tym, kim -by�by s�dzia, gdyby pojecha� tym nocnym poci�giem, kt�rym nie pojecha�: to jest, sta�em si� cz�owiekiem wykolejonym. Powiem wi�cej: by�em zdruzgotany! Profesor Tutka przesta� m�wi� i siedzia� zamy�lony, jakby prze�ywa� wypadek, kt�ry spotka� go niegdy� nad Adriatykiem. Wreszcie s�dzia spyta�, jak sobie Profesor Tutka da� rad�, b�d�c w takiej sytuacji, w obcym kraju, w obcym mie�cie, bez pugilaresu? - Ano c� mia�em robi�?... - odpowiedzia� Profesor Tutka. - Wr�ci�em zgn�biony do hotelu. - Czy by� w tym mie�cie nasz konsulat, kt�ry panu pom�g�?- spyta� mecenas. -- Nawet nie wiem. Gdy wszed�em do swego POKOJU, 23 zobaczy�em pugilares na stole. Wychodz�c na miasto, po prostu zapomnia�em go zabra�. - Czy pan zakpi� w tej chwili z nas, czy z przeczucia? - spyta� jeden z pan�w. - W ka�dym razie nie z przeczucia. Przeczucie m�wi�o prawd�: spotka�a mnie katastrofa. Tylko, �e wyszed�em z mej ca�o. Profesor Tutka o przywi�zaniu do przesz�o�ci Nie by�o �r�d rozmawiaj�cych pan�w cz�owieka, kt�ry by czego� pi�knego nie straci� podczas wojny. Rejent straci� bibliotek�, kt�ra by�a istnym stadem bia�ych kruk�w. S�dziemu wstrz�s bomby porozrzuca� numizmaty, kt�re zbierali skwapliwie nie-numizmatycy. Mecenas lokowa� przezornie swoje kapita�y w mistrzach malarstwa polskiego z osiemnastego i dziewi�tnastego wieku i - pozosta� bez mistrz�w i bez pieni�dzy. Zacz�� opowiada� Profesor Tutka: - Oczywi�cie wszyscy�my potracili. Potracili�my rzeczy gorliwie przez nas zbierane, troskliwie przechowywane. Jednak�e wojna, jako taka, by�a dla nas prze�yciem i wstrz�sem tak silnym, �e straty, jakie ponie�li�my, jak by zmala�y. Ta sama strata podczas pokoju wydawa�aby si� wi�ksza. Znalem przed wojn� cz�owieka, kt�ry mia� w swym staro-kawalerskim mieszkaniu sporo �adnych rzeczy, ale najwi�cej ceni� szabl� tureck�, zdobyt� przez jednego z przodk�w podczas wyprawy wiede�skiej. Szabla ta z zatartym nieco napisem tureckim, mieszcz�cym w sobie dewiz�: "P�ksi�yc i honor!", czy co� w tym rodzaju, wysadzana drogimi kamieniami przy r�koje�ci, nale�a�a zapewne do jakiego� tureckiego dostojnika. Wygl�da�a rzeczywi�cie imponuj�co. I oto dnia pewnego 25 podczas nieobecno�ci gospodarza zakradli si� z�odzieje. Skradli t� cenn� szabl�. Widocznie z�odzieje byli nawet znawcami, gdy�, s�dz�c po niewielkich na og� szkodach, jakie zrobili - polowali g��wnie na ten klejnot. Znajomy m�j by� niepocieszony. Rozpacza�, jak by po stracie najbli�szej istoty. Ockn�wszy si� nieco z b�lu, rozwin�� niezwykle siln� akcj� w celu odzyskania szabli: obieca� wielk� nagrod�, kaza� rozes�a� depesze do wszystkich stacji pogranicznych, wys�a� ostrze�enia do antykwariusz�w w kraju i za granic�. Niestety, up�ywa�y tygodnie, a na �lad bezcennej szabli nie natrafiono. Doprawdy �al mi by�o cz�owieka, kt�ry po tej stracie tak bardzo rozpacza�. Zacz��em si� nawet nad tym zastanawia� i obala�em w my�li pogl�dy tych, kt�rzy twierdz�, �e najsilniejsze uczucia przejawiaj� si� w sprawach nieobcych i �wiatu zwierz�cemu: jak walka o byt, ��dze p�ci odmiennych, ch�� zachowania gatunku; ot� tutaj wchodzi�y w gr� uczucia nie znane lwicy czy zaj�cowi: bo ju� czysto ludzkim, zwi�zanym z intelektem, nale�y nazwa� tak wielkie uczucie do czas�w przesz�ych i do dzie� sztuki, w tym wypadku - sztuki tureckiej. Mia�em - m�wi� dalej Profesor Tutka - jakie� srebrne cacko staroweneckiej roboty, ale bardzo uszkodzone. Kto� ze znajomych da� mi adres majstra, kt�ry takie rzeczy nie tylko naprawia, ale nawet rekonstruuje cz�ci, a robi to wprost po mistrzowsku. Odnalaz�em z trudem tego majstra, co mieszka� w staromiejskiej dzielnicy, gdzie� poza ciemnym korytarzem, od kt�rego prowadzi�y kr�te schodki. Zobaczy�em w warsztacie posta� jakby powie�ciow�, kt�ra sta�a w�r�d cz�ci antyk�w, dziwnych narz�dzi, tygl�w, butli z kwasami. Powia�o na mnie staro�ytno�ci�, alchemi�. W pewnej chwili, gdy rozmawia�em ze starym mistrzem, zobaczy�em na �cianie dobrze mi znan� szabl� tureck�. Odkrycie to zrobi�o na mnie du�e wra�enie: odnalaz�em szabl� cz�owieka, kt�ry w ni� wk�ada� uczucia wy�sze, ludzkie, obce �wiatu zwierz�cemu. Na�o�y�em mask� dyplomaty i zacz��em m�wi� niemal oboj�tnie. - Hm, ma pan, widz�, jaki� ciekawy okaz. Wygl�da to na star� bro� pochodzenia wschodniego. - Tak - odpowiedzia� - szabla turecka. 26 _ Musi liczy� sobie szabelka sporo latek... nawet ten napis turecki;, widz�, jest nieco starty... _ Nie. Jest to kopia oryginalnej szabli tureckiej, zdobytej pod Wiedniem, kt�r� wyko�czy�em dwa dni temu. Wykona�em t� kopi� na ��danie pewnego klienta, kt�remu par� miesi�cy temu skradziono orygina�. - Hm... Ale jak pan m�g� wykona� tak wiern� kopi�? Czy�by na podstawie najbardziej szczeg�owego opisu mo�na zrobi� rzecz identycznie tak� sam�? - Orygina� zdobyty pod Wiedniem zna�em dobrze, gdy� sam go kilkana�cie lat temu na zam�wienie tego� klienta wykona�em. Profesor Tutka nie jest dzieckiem S�dzia opowiada� o swoim sze�cioletnim wnuku. Jest to ch�opczyk rozwini�ty, inteligentny, zdolny, sam nauczy� si� ju� nie�le czyta�, s�owem - dziecko udane. Ale boi si� ciemnego pokoju. Za nic tam nie pozostanie. S�dzia postanowi� wyt�umaczy� inteligentnemu wnukowi, �e ba� si� nie ma czego: �adnych* strach�w nie ma. Po tym wyk�adzie ch�opczyk uwierzy�, �e strach�w nie ma. inteligentny ch�opczyk zgodzi� si� p�j�� do ciemnego pokoju. S�dzia zamkn�� za nim drzwi. Po kilkunastu sekundach ch�opczyk wali� w drzwi zamkni�te, krzycz�c histerycznie: "nie chc�, nie chc�, otwieraj!" Zacz�� m�wi� Profesor Tutka: - By�em w�wczas cz�owiekiem m�odym, jeszcze studentem. Wyjecha�em do ma�ej miejscowo�ci kuracyjnej, gdzie otrzyma�em sezonow� prac�. Jecha�o si� od stacji kolejowej ko�mi. Gdy przeje�d�a�em przez niewielki most na rzeczce, konie nagle szarpn�y i zacz�y p�dzi� galopem. Wo�nica powiedzia� mi, �e w tym miejscu zawsze straszy. Miejscowo�� kuracyjna, do kt�rej przyje�d�a�o par�set ludzi, aby moczy� si� w s�onym b�ocie, nie obfitowa�a w rozrywki: jedyn� atrakcj� go�ci by� spacer na "Zamkow� G�r�". Owa "Zamkowa G�ra" nie by�a g�r�, tylko ma�ym wzniesieniem, na kt�rym pozosta�o par� kamieni jakiego� istniej�cego 28 niegdy� zamku. Zdaje si�, �e ten zamek wybudowa�a wyobra�nia w�a�ciciela zak�adu, kt�ry chcia� go�ciom uprzyjemni� pobyt. Przyjemno�ci� drug� by� �w most, na kt�rym straszy. Konie most ten przebiega�y w p�dzie szalonym. Jakoby niegdy�, jeszcze w wieku siedemnastym, z mostu skoczy�a do rzeki para kochank�w, kt�rym nie pozwolono si� pobra�. Skoczy�a - i uton�a. Od tej pory, zw�aszcza w nocy - strach jecha� po mo�cie. Patrz�c z mostu na rzeczk�, pomy�la�em raz, �e trudno sobie wyobrazi�, aby w tej wodzie po kolana m�g� kto� uton��. Poza tym dowiedzia�em si�, �e szos� wybudowano w wieku dziewi�tnastym, a trakt dawniejszy bieg� o par� kilometr�w dalej. A wi�c i mostu, z kt�rego skoczyli, by umrze�, w tym miejscu nie by�o. Zapozna�em si� ze starym wo�nic�, kt�ry wozi� go�ci na stacj�. Umia�em o tym i owym nie�le opowiedzie�, stary lubi� pos�ucha�, do��, �e przyja�nili�my si� z sob�. Gdy�my raz, jad�c w stron� kolei, cwa�owali przez most, a potem zatrzymali�my si� przed zajazdem i poszli na kieliszek, spyta�em, co te� to mo�e by� za przyczyna, �e na mo�cie straszy. Bo ludzie jak ludzie, mo�na im niejedno wm�wi�, ale konie?... Wo�nica nie odpowiedzia�, jak by nie s�ysza� pytania. Ale po trzecim kieliszku, nie pami�tam zreszt�, mo�e to by� i czwarty, obejrza� si�, nachyli� do mnie i m�wi� z cicha: "Prosz� pana... ja panu powiem, tylko niech pan nikomu tego nie powtarza". Obieca�em, �e nie powt�rz�, i do dnia dzisiejszego dotrzyma�em s�owa. "To jest - m�wi� wo�nica - taka nasza furma�ska sztuczka. Trzeba zna� konia. Ko� ma pami��. Ko�, chocia� czyta� nie umie, zawsze stanie, gdzie napisane "na miejscu i na wynos". Bo pami�ta, �e tam cz�owiek musi si� zatrzyma�. A z tym mostem, to robi�o si� tak: jak konie nowe, jeszcze mostu nie znaj�ce, to wtedy bra�o si� lejce mocniej w gar�� i wali�o konia wiele wlezie. I tak par� razy. Potem - ju� jak poczu�y przed mostem, �e si� wzi�o mocniej lejce, to ju� nie czeka�y na baty, tylko sz�y, jak by im kto ogony podpala�. Kiedy si� przejecha�o most i stan�o ko�o zajazdu, pyta�o si� go�cia: "ale straszy�o nas, co?" Je�eli go�� by� cz�owiek ludzki i poj�tny, to zawsze zaprosi� na w�dk�". A wi�c tajemnica zosta�a wyja�niona. Ale co panowie powiecie? Gdy�my wracali, noc ju� by�a p�na, a konie przed 29 mostem przysiad�y na zadach, szarpn�y w�zkiem i posz�y jak szalone, przyznam si�, �e nie by�o mi bardzo przyjemnie. Wstydzi�em si� tego i zacz��em rozmow� z wo�nic� od - "ha, ha", bowiem �miechem cz�owiek nieraz maskuje swe uczucia. Jechali�my ju� truchcikiem, kiedy zapyta�em: "Ha, ha... powiedzcie mi, panie Wawrzy�cu, to, o co spytam, to mo�e �mieszne, ha, ha, ale powiedzcie mi, kiedy tak sami w nocy jedziecie przez ten most, to was tak troch�... nie straszy?" - "Ii... ha, ha, ha... co ma straszy�?* Po chwili doda�: "Ale... je�eli mam ju� tak panu szczer� prawd� powiedzie�, to tak na bok i za siebie wol� si� nie ogl�da�". Panie s�dzio. Nie wiem, czy byli�my inteligentniejsi od pa�skiego wnuka. Tego powiedzie� nie mog�. Ale na pewno - starsi. Mieli�my poza tym dane historyczne, �e to nie by� most, z kt�rego skoczy�a para zakochanych. Znali�my r�ne "kulisy" sprawy; wiedzieli�my, dlaczego konie na mo�cie cwa�uj�. Dodam jeszcze, �e by�a to epoKa poromantyczna, epoka pozytywizmu. Na podstawie wielu rozm�w z wo�nic� mog�em stwierdzi�, �e jest to cz�owiek nale��cy do ludzi, jak to okre�laj�, ^trze�wych >>. Oczywi�cie o chwilach, kiedy by� pijany, nie m�wi�. A wi�c pomimo dowod�w niezbitych, �e tam straszy� nie .mo�e, jad�c przez most nie chcieli�my si� na boki i za siebie ogl�da�. Melonik Profesora Tutki Mecenas, cz�owiek solidny, ale - powiedzmy szczerze - troch� snob, opowiada�, jak b�d�c w Londynie, poszed� do pierwszorz�dnego krawca, zam�wi� sobie ubranie, zap�aci� za to du�o i - wygl�da� jak kr�l. A kr�lowa� w tym ubraniu nie rok, nie dwa, ale siedem lat. A siedem dlatego, �e w roku �smym skradli mu walizk�, w kt�rej znajdowa�a si� kreacja londy�skiego krawca. Mecenas, nosz�c to ubranie, czu� si� w nim po prostu wspaniale. By� pewny siebie, drwi� z mody: r�ne franty doko�a nosi�y marynarki to d�ugie, to kr�tkie, to szerokie, to wci�te: ubrania ich wygl�da�y elegancko, ale tylko do tej pory, dop�ki nie spotka�y si� z ubraniem mecenasa: wtedy - blad�y, gas�y, stawa�y si� za�enowane, smutne. Profesor Tutka, s�uchaj�c tego, powiedzia�: - Istotnie. Kupi� rzecz dobr�, solidn�, zawsze si� op�aci. Ale nie trzeba po to jecha� do Londynu. "Cudze chwalicie, swego nie znacie" - powiedzia� niegdy� rodakom poeta. A po tym poecie jeszcze paru innych karci�o ziomk�w za to, �e we Francji czy zamorskich krajach szukaj� rzeczy jakoby lepszych ni� u nas. Opowiem panom o moim meloniku. Z g�ry m�wi�, �e to wyr�b krajowy. Melonik ten nosz� ju� jedena�cie lat. Jedena�cie lat pada na� deszcz, �nieg, lub b�bni w niego grad. Nie traci fasonu. Ju� w pierwszym roku po kupnie mia� on 31 niemi�� przygod�: zostawi�em go na krze�le; do pokoju wesz�a rozdra�niona dama, m�wi�c, �e jest w po�o�eniu rozpaczliwym: "Tylko si��� i p�aka�". Tak si� wyrazi�a. Siad�a i zap�aka�a. Panowie! - na moim meloniku! Pomy�la�em - "�le"... Ale to nic!... Podbi�em ku�akiem melonik ode dna i zn�w mia� fason, i zn�w mia� sw�j szyk. Kiedy� zatrzyma�em si� w gromadce przygl�daj�cej si� ulicznemu kuglarzowi. Artysta po;: rosi� uprzejmie, abym da� mu na chwil� melonik. Pokaza� zabranym, �e jest pusty. Nakry� go chusteczk�, zabra� chusteczk� i wyj�� trzy go��bie. Z mego melonika! Przypomnia�o mi si� w tej chwili, �e ja sam pokazywa�em raz sztuczk� swoim melonikiem: jecha�em kolej�, naprzeciw mnie w przedziale siedzia�a pani z ma�� dziewczynk�. Dziewczynka czego� grymasi�a i p�aka�a. Oczy mia�a jak szparki, a z tych szparek ciek�y �zy. Rondkiem z ty�u mego melonika dotyka�em z lekka oparcia nad plecami, unios�em oczy, jak bym obserwowa� prz�d mego melonika i zacz��em dmucha� ku g�rze. Melonik nad czo�em zacz�� si� unosi�^ a gdy mniej dmucha�em - opada�. Dziecko przesta�o p�aka�, a jego oczy jak szparki zacz�y si� ze zdziwienia rozszerza�, rozszerza� i sta�y si� okr�g�e jak m�y�skie kamienie. I mamie si� to podoba�o: prosi�a, �eby jeszcze raz. Wi�c jeszcze raz pokaza�em sztuczk�. Ale kiedy� z moim melonikiem by�o naprawd� �le. Nag�y wiatr powia� i zdmuchn�� kapelusz. Widzia�y to dwa psy. Psy tylko czekaj� na tak� okazj�: zacz�y goni�. Z�apa�y. Jeden chcia� sobie przyw�aszczy� kapelusz ; - drugi. Chwyci�y za rondo i zacz�y si� z sob� mocowa�. Staram si� by� zawsze grzeczny, wi�c zacz��em prosi� uprzejmie: "�adne pieski, mi�e pieski, oddajcie kapelusz, nie b�dziecie przecie� chodzi�y w meloniku!') Odda�y. I jak panowie my�licie? �achman? i trzep? Nie. Melonik dalej sztywny, elegancki, do twarzy, szyk! Tak, prosz� pan�w - m�wi� Profesor Tutka - opowiedzia�em wypadki tylko niekt�re. Ale �ycie cz�owieka, jak �ycie melonika, nie sk�ada si� z wypadk�w tylko, mniej lub wi�cej efektownych; cz�owiek, jak te� jego melonik, zu�ywaj� si� w trudzie codziennym. Codziennie tym melonikiem k�aniam si� kobietom, m�czyznom, starcom i dzieciom. K�aniam si� 32 przyjacio�om i ludziom nie�yczliwym; �egnam nim l�dy, gdy p�yn� na morze, i witam nowe ziemie. Poza tym pod tym melonikiem faluj�, kr���, rodz� si� moje my�li; uk�adaj� si� w zdania, kt�re zamykam niekiedy zdecydowan� kropka i zatrzymuj� w galopie albo ka�� im p�yn�� dalej, stosuj�c wielokropek... Cz�sto r�wnie� si� zjawia znak zapytania. Pytajnik ten czasami jest tw�rczy, czekaj�cy na odpowied�, czasem ma w sobie zarodek waha�. Ale za to wykrzyknik jest radosny, to zn�w gniewny, bojowy. Przy tym ma intencje, jak by chcia� wylecie� w g�r� i przebi� m�j melonik. Tak, prosz� pan�w! Pod moim melonikiem tocz� si� my�li, czasem, przyznaj�, poziome, przyziemne, ale czasem wybuchaj� my�li p�omienne, podniebne, my�li - wulkany! To wszystko musi wytrzyma� m�j melonik. I zawsze jest sztywny, elegancki, do twarzy - szyk. A wyr�b krajowy. Profesor Tutka by� dziennikarzem Niekt�rzy z rozmawiaj�cych pan�w twierdzili, �e ludo�erstwo istnieje do tej pory. S�dzia uwa�a�, �e to nie jest pewne. Doktor powiedzia� kr�tko: "bajki". A Profesor Tutka: - Prosz� pan�w. Nie wiem, czy ludo�erstwo istnieje dzi� jeszcze, ale istnia�o na pewno jakie� trzydzie�ci lat temu. By�em w�wczas m�odym cz�owiekiem i pozna�em redaktora pisma. Opowiedzia�em w kawiarni par� historii z nied�ugiego jeszcze mego �ycia, a redaktor uzna�, �e mam zdolno�ci improwizacyjne. Zaproponowa� mi prac� w swoim pi�mie. Da� mi takie zadanie: "P�jdzie pan do dzielnicy portowej, znajdzie pan gospod� Pod Lampartem; dowiedzia�em si� - m�wi� redaktor - �e tam przesiaduje pewien kapitan floty handlowej, kt�ry po rozbiciu statku dosta� si� na wysp� zamieszka�� przez ludo�erc�w, sk�d go cudem uratowano. Pozna go pan po tym, �e pali fajk�, pije porter i patrzy w przestrze�. Poprosi go pan o wywiad. Nie chodzi o to, �eby to, co panu poda, by�o zupe�nie prawdziwe - ale ma to by� - egzotyczne. Wyka�e pan swoje zdolno�ci". Poszed�em Pod Lamparta. Dzie� - os�b niewiele. Zobaczy�em cz�owieka z fajk�, kt�ry pi� porter i patrzy� w przestrze�. Przedstawi�em si� i poprosi�em o wywiad. Odpowiedzia� oboj�tnie: 34 - Prosz�. - S�ysza�em, �e pan kapitan wpad� w r�ce ludo�erc�w. - Wpad�em. - M�wiono mi, �e to by�o na archipelagu "Ma�ych Kokos�w*. _ Tak. - Co ci z�oczy�cy zrobili panu na wst�pie? Czy skr�powali panu r�ce? - Nogi. - Jak si� zachowywali poza tym? - Grzecznie. - Czy m�g� si� pan kapitan jako� z nimi porozumie�? - Nie pr�bowa�em. - Czy chcieli pana upiec? - Ugotowa�. - Czy mieli kocio�? - Du�y. - Czy nie zechcia�by pan kapitan podzieli� si� z og�em czytelnik�w wra�eniami cz�owieka, kt�rego maj� za chwil� zje��. Jakie to jest uczucie? - G�upie. Gdy zapisywa�em w notesie s�owo "g�upie", odezwa� si� cz�owiek siedz�cy przy s�siednim stoliku. - Przepraszam najmocniej - powiedzia� - ale bardzo mnie to interesuje: nie przecz�, �e kapitana chcieli zje��, ale nie mog�o si� to sta� na archipelagu "Ma�ych Kokos�w". Bada�em przed laty dok�adnie wyspy archipelagu "Ma�e Kokosy" i stwierdzi�em, i� obywatele tamtejsi - to jarosze. Nie jedz� niczego, co chodzi lub lata. Nie jedz� nawet jaj, bo sama my�l, �e zawarto�� jajka mo�e w przysz�o�ci chodzi� lub lata�, jest dla nich wstr�tna. Budowa szcz�k i jelit tych ludzi wskazuje wyra�nie na to, �e s� trawo�erni. A wi�c surowy czy pieczony kapitan nie m�g�by w nich wzbudzi� apetytu. By� to na pewno archipelag inny, kt�rego nie bada�em. Zwr�ci�em si� teraz do kapitana, kt�ry oboj�tnie patrzy� w przestrze�. - Co pan kapitan na to? - Nic. - Mo�e to istotnie nie by� archipelag wysp "Ma�e Kokosy"? 35 - Mo�e. W tej chwili odezwa! si� g�os jeszcze jeden - go�cia siedz�cego nieco dalej. Zauwa�y�em na razie tylko tyle, �e ma on bia�y ko�nierzyk, zapinany nie z przodu, a z ty�u, co znaczy�o, �e go�� nale�y do stanu duchownego. - Pan si� myli - m�wi� duchowny - w archipelagu wysp "Ma�e Kokosy* nie ma jarosz�w. - Jak to nie ma? Bada�em t� spraw�, wys�any przez m�j uniwersytet imienia Marco Polo. - No... profesorowie i tego uniwersytetu czasem si� myl�. - Zapewne wielebny ojciec ma na my�li wypadki, �e zamiast kapelusza bierzemy nieraz lask� swego kolegi. Ale archipelag to jest rzecz ju� wi�ksza i nie mog� wzi�� jednego za drugi. - A jednak wzi�� pan profesor jeden archipelag za drugi Prawdopodobnie tamte wyspy, kt�re pan bada�, nale�a�y do archipelagu "Spokojnych Lw�w", bo wyspy archipelagu "Ma�e Kokosy" zwiedza�em niedawno jako misjonarz, ale nie mog�em pom�c do zbawienia ani jednej duszy, gdy� ani jednej �ywej duszy tam nie znalaz�em. S� to bowiem wyspy bezludne. Profesor z misjonarzem zacz�li si� gor�co sprzecza�, ale kapitana widocznie nie interesowa�a ta dyskusja: wsta�, aby odej��. Spyta�em jeszcze: - Czy chce pan kapitan, abym wywiad sw�j da� mu do sprawdzenia przed wydrukowaniem? - Nie. Profesor Tutka przesta� m�wi�. S�dzia spyta�: - Ju� pan sko�czy�? - Sko�czy�em. - Nie przecz�, �e s�ucha�em z zainteresowaniem - m�wi� s�dzia - ale w�a�ciwie niczego nie dowiedzieli�my si�: kapitan m�wi�, �e go chcieli zje��, profesor twierdzi�, �e nie chcieli, bo to byli jarosze, a misjonarz dowodzi�, i� nie mogli by� jaroszami, bo ich tam w og�le nie by�o. Wi�c gdzie tu prawda? - Redaktor mi powiedzia�, �e to niekoniecznie ma by� prawdziwe - chodzi o to, aby by�o egzotyczne. O kr�tkowidzach Jeden z pan�w, wybitny kr�tkowidz, m�wi�, �e kr�tko-widztwo to prawdziwe nieszcz�cie. I opowiedzia�, �e st�uk� raz okulary i by� wprost bezradny. Na to doktor: - Nie mo�na kr�tkowidztwa nazwa� nieszcz�ciem, nawet gdy si� st�uk� okulary: idzie si� do optyka i kupuje nowe. - Ale jak znale�� w obcym mie�cie optyka, gdy si� nie ma okular�w? Pr�bowa�em odczyta� szyldy na sklepach, ju� mi si� wydawa�o, �e czytam "optyk", a to by�a "apteka". W aptece poinformowano mnie bardzo uprzejmie, jak znale�� optyka, ale nie brano pod uwag�, �e nie zobacz� punkt�w orientacyjnych, kt�re mi wskazywano, jak na przyk�ad przystanek tramwajowy, pomnik czy drapacz chmur. - Kiedy ju� o tych rzeczach mowa - odezwa� si� Profesor Tutka - opowiem panom o przygodzie znajomego kr�tkowidza. Poszed� on z �on� do wielkiego magazynu z konfekcj� damsk�. �ona wybiera�a co�, co mia�o jej s�u�y� do podniesienia urody, a m�� tymczasem przechadza� si� po obszernym magazynie. Pomimo �e mia� wzrok kr�tki, dojrza� niezwykle eleganck� sylwetk� kobiety, kt�ra stoj�c przy ladzie ogl�da�a �urnal. Zbli�y� si�, ju� mia� szepn�� - "jestem oczarowany", i dopiero w�wczas spostrzeg�, �e jest to manekin. Sztuczna 37 kobieta, zrobiona zr�cznie, �udz�co, by�a reklam�, czy te� zabawk� dla go�ci. M�� wr�ci� spokojnie do �ony, po czym wyszli oboje ze sklepu. �ona powiedzia�a na ulicy: "Gdy tylko zobaczysz kobiet�, kt�ra nie jest twoj� �on�, stajesz si� nieopanowany; c� to za nieprzyzwoite zachowanie podchodzi� tak blisko do nieznajomej". - "Ha, ha - odpowiedzia� m�� - sztuczna".- "Wiem, �e sztuczna".- "Wi�c czego si� d�sasz? To zdarzenie mia�o w sobie pierwiastek komizmu, a ty si� nie �miejesz, tylko si� gniewasz". - "Nie wykr�caj si� pierwiastkiem komizmu! Zawsze jeste� taki sam i niepoprawny*. Poniewa� Profesor Tutka na tym sko�czy�, s�dzia powiedzia� : - Nie rozumiem, do czego pan d��y�, aby w ten spos�b zako�czy� to opowiadanie. Skoro �ona wiedzia�a, �e m�� podszed� zbyt blisko do kobiety "sztucznej, z jakiej racji m�wi�a mu s�owa nieprzyjemne? �ona nie mia�a racji. - �ona mia�a racj�. M�� jej interesowa� si� kobiet� prawdziw�. Spragniony Arab, ujrzawszy na horyzoncie oaz�, kieruje swego wielb��da w t� stron�; okazuje si�, �e to by�a fatamorgana, z�udzenie. Ale kiedy kierowa� swego wielb��da w t� stron�, oaza dla Araba by�a prawd�. Opowiadanie "barwne" S�dzia, na og�l malkontent, twierdzi�, i� w sprawozdaniach, oceniaj�cych ksi��ki, czyta si� cz�sto jakie� okre�lenia, kt�re nic nam nie m�wi�. Tu przeczyta� z gazety: opowiadania s� barwne". - Czyta�em te opowiadania - m�wi� s�dzia - i nie wiem, dlaczego sprawozdawca pisze, �e to "barwne". "Barwne", "barwne" - przedrze�nia� zirytowany s�dzia. - Szablon... u�atwienie... aby tylko co� powiedzie�. Lubi� dok�adno��: niech mi taki pan powie, dlaczego to "barwne". Na to odezwa� si� Profesor Tutka: - Nie wiem, czemu pan s�dzia si� irytuje. Opowiadanie mo�e by� barwne. Opowiem panom, jak� mia�em przygod�. Zamieszka�em nad rzek�, w osiedlu rybackim. Przebywa�o tam w lecie kilkana�cie os�b z miasta. Wyszed�em nad rzek� i poci�gn�a mi� nagle woda, aby si� w niej wyk�pa�. Rozebra�em si� i rzuci�em do rzeki. P�ywa�em z rozkosz�: stylem klasycznym, po kozacku i crawlem. P�yn��em w d�, to zn�w w g�r� rzeki, dawa�em nurka, wynurza�em si�, wreszcie, parskaj�c, zadowolony, radosny, podszed�em do krzaczka, za kt�rym pozostawi�em ubranie. Ale widz� tylko m�j melonik. Ubranie, bielizna, buty znikn�y! Albo czyj� niem�dry figiel, albo sprawka z�odziejska. Co robi�? Jestem nagi, nawet bez 39 �adnych trykocik�w. Jak przej�� przez wiosk� ryback� do mojego domku? No i ten melonik! Na�o�� go na g�ow� - b�d� �mieszny; u�yj� go jako listka figowego - b�d� �mieszny. Naraz z lasku wy�oni�a si� na jasn� ��k� purpurowa plama: to znajoma pani - s�siadka - zbli�a�a si� w moj� stron� w czerwieni swego p�aszcza. Wyszuka�em odpowiedniej wielko�ci krzaczek i ukrywszy za nim trzy czwarte mej postaci, zacz��em macha� melonikiem i wo�a�, prosz�c, aby mnie jako� poratowa�a. Zacna dama przej�a si� moim nieszcz�ciem i powiedzia�a, �e jest w kostiumie k�pielowym, odda mi tymczasem sw�j czerwony p�aszcz, a sama p�jdzie szuka� dla mnie m�skiej garderoby. Pani by�a t�ga i du�a, wi�c szata jej wesz�a na mnie doskonale. Wyobra�cie sobie, panowie, teraz ��k� jasnozielon�, dalej ciemn� lini� sosnowego lasku, w g�rze b��kit nieba, a mnie w kardynalskiej purpurze z czarnym akcentem mego melonika. Czerwie� zwabi�a ku mnie dwie ma�e dziewczynki. Dobrze, i� - dziewczynki, by�oby gorzej, gdyby zwabi�a pstrokatego byka, kt�ry pas� si� nie opodal. Jedna z dziewczynek mia�a bia�� sukienk�, czerwone korale i nios�a ��te kwiatki; dziewczynka druga mia�a b��kitn� sukienk� i ci�gn�a za sob� w�zek pe�en lalek i pajac�w. Dodajmy do tego, �e kr��y�y nad nami kolorowe motyle. A niebo b��kitne, ��ka

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!