6521

Szczegóły
Tytuł 6521
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

6521 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 6521 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6521 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

6521 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Lynn V. Andrews Szamanka Tytu� orygina�u Medicine Woman T�umaczy� Jerzy Moderski Copyright � 1981 by Lynn V. Andrews published by arrangement with Marlene G. Copyright � 1995 for the Polish translation by Zysk i�S-ka Wydawnictwo, Pozna� Projekt graficzny ok�adki Jacek Pietrzy�ski Redaktor Bogus�aw Jusiak ISBN 83-86530-54-5 Ksi��k� dedykuj� Davidowi Carsonowi � prawdziwie niewidzialnemu PODZI�KOWANIA Pozostaj� szczeg�lnie wdzi�czna D. H. Latimerowi, kt�ry okaza� si� ju� wilkiem-przewodnikiem wielu autor�w. Wyra�am te� g��bok� wdzi�czno�� i�szacunek memu wydawcy, Claytonowi Carlsonowi, co jest samo przez si� zrozumia�e. Szczeg�lne podzi�kowania nale�� si� tak�e Rosalyn Bruyere � prawdziwej siostrze, kt�ra zna sw�j cie�. Dzi�kuj� r�wnie� moim drogim nauczycielom india�skiej magii, bez kt�rych ksi��ka ta nigdy nie zosta�aby napisana. Szaman nie istnieje bez szamanki. Szaman otrzymuje moc od kobiety i�zawsze tak by�o. Szaman jest jej narz�dziem. Cho� mo�e wydawa� si�, �e jest inaczej, taka jest prawda. Agnes Whistling Elk Z�ocisty ksi�yc wzeszed� nad dalekimi wzg�rzami. Niebo by�o pi�kne i�ogromne. Z�oddali dobiega�a �a�obna pie�� kojot�w. Siedzia�am przy ognisku w�towarzystwie starej Indianki. Mia�a twarz pomarszczon� jak wyschni�te jab�uszko, wystaj�ce ko�ci policzkowe i�d�ugie warkocze opadaj�ce poni�ej ramion. Ozdobny naszyjnik szamanki odcina� si� na tle kraciastej koszuli Pendletona. � Twoje �ycie jest �cie�k� � m�wi�a, a�jej toporny akcent pocz�tkowo utrudnia� zrozumienie. � Chc�cy czy niechc�cy, szuka�a� tego w�swoich widzeniach. To dobrze, kiedy ma si� wizj�, sen. By�o w�niej co� poci�gaj�cego. Jej osobowo�� zdawa�a si� zmienia� bez ustanku. Mimo pewnych trudno�ci z�angielsk� wymow�, zaskakiwa�a mnie g��bok� erudycj�. Uderzaj�ce by�o te� jej zachowanie, pe�ne niezwyk�ej godno�ci. � Matka ziemia nale�y do kobiety, nie m�czyzny. To kobieta ma �ono. Tak przemawia�a do mnie, zanim jeszcze zosta�am jej uczennic�. Jest szamank� heyoka. Los sprawi�, �e �y�am blisko niej przez siedem lat. Ksi��ka ta jest opisem mojego pobytu w�jej dziwnym i�pi�knym �wiecie. Stanowi ho�d oddany mocy tej kobiety � mocy, kt�rej by�am �wiadkiem. Spaceruj� w�rozleg�ym pejza�u. Preri� porastaj� rzadkie krzewy sza�wii i�niskie cedrowe zaro�la. My�l� o�samotnej dolinie we wn�trzu ksi�ycowego krateru. W�ciszy tego pustkowia natrafiam na ozdobn� szafk�. Jest niezwykle pi�knej roboty. Przez przezroczyste, szklane drzwiczki widz� jej wn�trze. Po lewej stronie spogl�da na mnie zza szyby twarz kobiety � twarz pierwotnej, ameryka�skiej Indianki. Po prawej widz� granatowoczarnego kruka. Scena przywodzi mi na my�l obrazy Magritte'a. G�owa kobiety zaczyna nag�e ko�ysa� si� w�prz�d i�w ty� � miarowo, niczym metronom. � Ile razy mam ci powtarza� � napomina mnie, � �e koszyk �lubny nie jest na sprzeda�. Powinna� na niego zas�u�y�. Musisz zas�u�y�. Strofuje mnie, a�moj� uwag� przyci�ga w�tym momencie b�yszcz�cy wzrok kruka. Jego cia�o zaczyna obraca� si� w�stron� g�owy kobiety i�porusza� w�tym samym metronomicznym rytmie. Patrz� os�upia�a. Kruk zaczyna parodiowa� g�os Indianki. Oba glosy brzmi� tak gro�nie i�natr�tnie, �e przenika mnie dreszcz. Widzia�em tylko jeden koszyk �lubny w�moim �yciu. Wiem przypadkowo, �e koszyk ten wci�� istnieje. Gdzie, tego nie wiem. Hyemeyohis Storm Czy jeste� ju� gotowa do wyj�cia? � spyta� niecierpliwie Ivan. � Jeszcze nie � odpowiedzia�am. � Mo�e mi nie uwierzysz, ale my�l�, �e znalaz�am co� ciekawego. Wybra�am si� do Grover Gallery na otwarcie wystawy Stieglitza w�towarzystwie mego przyjaciela doktora Demetriva, psychiatry. Galeria by�a zape�niona, jak zwykle przy takich okazjach, patronami sztuki i�pretensjonalnymi aspirantami do wy�szej kultury, ale na to by�am przygotowana. Nie to mnie nu�y�o. Raczej sama ekspozycja, statyczna i�bezbarwna. Trwa�o to do chwili, gdy ujrza�am t� fotografi�. � Zaczekaj chwilk�, Ivan, to nie mo�e by� Stieglitz � powiedzia�am, ci�gn�c go za r�kaw. Stali�my przed zdj�ciem staroindia�skiego �lubnego koszyka. Ivan rzuci� przelotne spojrzenie, nadal znudzony, wci�� ci�gn�cy ku wyj�ciu. � Fascynuj�ce � powiedzia�am, przygl�daj�c si� bli�ej, � ale zupe�nie nie pasuje do Stieglitza. � Wpatrywa�am si� w�koszyk, kt�ry coraz bardziej przykuwa� moj� uwag�. Mia� zawi�y ornament, przypominaj�cy delfina z�w�em albo z�b�yskawic�. Cho� by�am kolekcjonerk� sztuki Indian ameryka�skich, nigdy do tej pory nie widzia�am niczego, co da�oby si� z�tym por�wna�. Nawet w�samym splocie koszyka by�o co� niezwyk�ego. Nie potrafi�abym orzec, czy by� pleciony, skr�cany, czy mo�e zrobiony jeszcze inaczej. Przyci�ga�a mnie jego doskona�o��. Trudno powiedzie�, sk�d pochodzi�, ale na pewno istnia� ju� w�jaki� spos�b � wcze�niej � w�mojej pod�wiadomo�ci. Ivan nadal mia� niezadowolon� min� i�ci�gle zerka� w�stron� drzwi. Odbitka formatu 8 x�10 mia�a tajemniczy odcie� sepii, czego nigdy nie przypisa�abym Stieglitzowi. Zastanawia�am si�, w�jakim okresie j� zrobi�. Zahaczy�am wzrokiem o�ma��, schludn� karteczk� pod zdj�ciem, wypatruj�c daty. By�a tam, oczywi�cie, ale spotka�a mnie niespodzianka. Wypisane nazwisko fotografa brzmia�o McKinnley. Male�ka wyspa w�morzu Stieglitz�w. Ivan patrzy� na mnie z�coraz wi�ksz� niecierpliwo�ci�., � S�ysza�e� kiedy o�fotografie nazwiskiem McKinnley? � spyta�am. � Nie przypominam sobie � odpowiedzia�, ci�gn�c mnie za r�k�. � Widz� tu natomiast ca�� kup� snob�w i�pseudointelektualist�w, wi�c wyno�my si� st�d i�chod�my na drinka. � Ale ja chc� t� fotografi� � opiera�am si�. � Wi�c przyjd� tu jutro i�za�atw to spokojnie � rzuci� Ivan i�ruszy� nagle do wyj�cia. � Pozw�l mi, chocia� zapisa� nazwisko. � Grzeba�am nerwowo w�torebce, szukaj�c bezskutecznie pi�ra. Podnios�am wzrok i�zobaczy�am Ivana, jak macha� do mnie zza szyby. Z�westchnieniem zdecydowa�am, �e zapami�tam ��lubny koszyk� i��McKinnley�. Pobieg�am, �eby dop�dzi� Ivana. Tej samej nocy zacz�y si� dziwne wizje. Nie mog�am zasn��. S�ysza�am pohukiwania sowy w�ga��ziach wielkiego orzecha za oknem mojej sypialni. Otuli�am twarz ko�dr� i�le�a�am bez ruchu. Kiedy zaczyna�am zasypia�, pojawi�y mi si� w�p�nie obrazy �lubnego koszyka, tajemnicze i�mroczne. Znienacka wizja rozwia�a si�, zmieniaj�c w�d�wi�k � dziki �opot skrzyde� na granicy �wiadomo�ci. Zbudzi�am si� gwa�townie i�usiad�am przera�ona na ��ku z�szeroko otwartymi oczami. Ze z�o�ci� odrzuci�am przykrycie i�pobieg�am do �azienki. W��czy�am �wiat�o i�pocz�am ha�a�liwie przerzuca� zawarto�� apteczki, co rusz podejrzliwie zerkaj�c w�lustro, czy aby nie pojawi si� jaki� cie� za moimi plecami. Butelka aspiryny wymkn�a mi si� z�r�k i�rozprys�a na drobne kawa�ki na pod�odze. Kiedy schyli�am si�, �eby pozbiera� szk�o i�tabletki, r�bn�am si� w�g�ow�. � Niech to diabli! � wyrwa�o mi si�. Prze�kn�am �yk alka-seltzera i�czmychn�am z�powrotem do ��ka. W�pokoju by�o ciemno, tylko odblask ksi�yca ta�czy� po mojej twarzy. Pomy�la�am o�Anais Nin, bohaterce opowie�ci, kt�ra zasn�a przy pe�ni ksi�yca, dr��c i�przewracaj�c si� w�jego niepokoj�cym blasku, a� utraci�a dusz�. Gdy powt�rnie zapad�am w�sen, za oknem zn�w pohukiwa�a sowa, a��lubny koszyk majaczy� przede mn�, tym razem trzymany przez star� Indiank�, kt�ra wyci�ga�a go w�moj� stron� i�wpatrywa�a si� we mnie oczyma jak polerowane lusterka. Wizja utrzymywa�a si�, p�ki nie zasn�am z�wyczerpania. Nast�pn� rzecz�, kt�ra do mnie dotar�a, by� dzwonek telefonu. By� ranek. � Halo � powiedzia�am, jeszcze nie ca�kiem rozbudzona. � Z�pani� Lynn Andrews, prosz�. Grover Gallery, dzwonimy w�odpowiedzi na wczorajszy telefon. � Tak, to ja, we w�asnej osobie. Zostawi�am wczoraj wiadomo�� dotycz�c� fotografii �lubnego koszyka, kt�r� widzia�am na wystawie Stieglitza. Czy mogliby�cie zatrzyma� j� dla mnie? � �lubny koszyk, m�wi pani? � Tak, india�ski koszyk �lubny, sfotografowany przez McKinnleya, o�ile pami�tam. Nawet nie jestem pewna. My�l�, �e to by� McKinnley. � McKinnley? � Tak, nie. Stare zdj�cie jakiego� fotografa. � Pozwoli pani, �e sprawdz�. � Po��czenie zosta�o przerwane. Sygna� brz�cza� w�s�uchawce. Obj�am r�kami bol�c� g�ow�. Kilka minut p�niej telefon zadzwoni� znowu. � Pani Andrews? � Tak. � Nie mamy takiej fotografii ani pod nazwiskiem McKinnleya, ani �adnego innego autora. � Co to znaczy, nie macie fotografii? � Wyprostowa�am si� nagle, zaalarmowana. � Nie ma w�naszym spisie �adnego �ladu india�skiego �lubnego koszyka, pani Andrews. � Us�ysza�am wyra�ne zniecierpliwienie w�jej glosie. � Ale� to niemo�liwe. To znaczy, musia�a zaj�� jaka� pomy�ka. Zaraz tam b�d�. Dzi�kuj�. Czu�am, �e ogarnia mnie wyra�na obsesja. Przepycha�am si� samochodem w�stron� bulwaru La Cienega, wyczerpana po prze�yciach ostatniej nocy, otumaniona zamieszaniem, jakie wywo�a� poranny telefon, i�pe�na pogardy dla nieudolno�ci w�tak prostej sprawie, jak prowadzenie katalogu. Zaparkowa�am przed wej�ciem i�zamaszy�cie wkroczy�am do galerii. Obszerne bia�e wn�trze i�obfito�� wisz�cych na �cianach fotogram�w spot�gowa�y moje wzburzenie, podobnie jak scena, kt�ra si� potem rozegra�a. W�a�ciciel galerii podszed� do mnie i�zlustrowa� badawczym wzrokiem moj� star� torb� od Gucciego i�stoj�cego na zewn�trz sportowego jaguara. Mia� ostre rysy, by� sztywny i�pretensjonalny. � Pani Andrews? � Tak. Dzwoni�am w�sprawie fotografii �lubnego koszyka. Widzia�am j� tutaj wczoraj wieczorem. To by� McKinnley. M�j g�os zabrzmia� obco przez �ci�ni�te gard�o. � Pozwoli pani, �e przerw�. Przede wszystkim prosz� usi��� i�napi� si� herbaty. Ze �mietank�? Z�cukrem? Doskonale. � Opu�ci� pomieszczenie, nie czekaj�c na moj� odpowied�. Usiad�am na jedynym meblu, jaki znajdowa� si� w�galerii � okr�g�ej, puszystej, pomara�czowej kanapie w�kszta�cie p�czka, z�oparciem po�rodku, zaprojektowanej tak, aby w��aden spos�b nie da�o si� usi��� na niej wygodnie. M�czyzna wr�ci� z�dwiema fili�ankami i�usiad� wr�czaj�c mi jedn� z�nich. Siedzieli�my plecami do siebie w�pe�nej powagi ciszy i�popijali�my herbat�. Uzna�am, �e to on powinien przem�wi� pierwszy. W�narastaj�cej paranoi dosz�am do wniosku, �e ukry� t� fotografi�, aby wy�udzi� ode mnie wi�cej pieni�dzy. � Pani Andrews, to musi by� pomy�ka. Szukali�my w�naszych spisach bardzo dok�adnie, mamy tylko jedn� fotografi� McKinnleya. � Przerwa� i�obr�ci� si�, aby spojrze� na mnie. Wyci�ga� przy tym szyj� i�podpiera� si� r�k�, �eby nie spa�� z�kanapy na posadzk�. � Wobec tego prosz� mi pokaza� t� fotografi�. Podni�s� wzrok na bia�y sufit i�wyszed� ponownie. Jego nieobecno�� przeci�ga�a si� w�niesko�czono�� i�by�am pewna, �e przygotowuje dla mnie astronomiczn� cen� za odbitk�. Siedzia�am, skr�caj�c palcami pomara�czowe futro kanapy w�ma�e kulki i�przygl�da�am si� zdj�ciom na �cianach. Maski z�fotografii odpowiada�y mi z�owieszczymi spojrzeniami, niczym czarno-bia�e echo moich nocnych koszmar�w. Wsta�am i�zacz�am nerwowo chodzi�. Marszand powr�ci� z�niewielk� teczk�, spojrza� na mnie i�powiedzia� przesadnie s�odkim g�osem: Prosz�, oto ona, pani Andrews. � Otworzy� teczk� na pomara�czowym siedzeniu kanapy i�zaprezentowa� star� fotografi� z�Little Big Horn, z�oko�o 1850 roku. Schwyci�am j�, szukaj�c pod spodem gor�czkowo zdj�cia �lubnego koszyka. Teczka by�a pusta. � Pan k�amie � powiedzia�am. Cz�owieczek odskoczy� do ty�u i�wykrzykn�� po�piesznie: � Powiedzia�em ju� pani, �e nie mamy tej fotografii i o�ile wiem, nigdy nie mieli�my. Doprawdy, pani Andrews, wydaje mi si�, �e posuwa si� pani za daleko. Zdaj�c sobie spraw� z�w�asnej porywczo�ci i�braku opanowania, przeprosi�am go, po czym wymkn�am si� z�galerii. Pojecha�am w�d� La Cienega, potem zawr�ci�am w�stron� Beverly Hills. Po przyje�dzie do domu zaparzy�am kolejn� herbat� i�osun�am si� na sof�, wyci�gaj�c przed siebie zzi�bni�te nogi. Potem si�gn�am po telefon i�wykr�ci�am numer Ivana. � Gabinet doktora Demetrieva � odezwa�a si� sekretarka. � Czym mog� s�u�y�? � Chcia�abym m�wi� z�Ivanem. Tu Lynn Andrews. � Doktor ma pacjenta. Prosz� poda� sw�j numer. Przeka��, �eby zadzwoni� do pani p�niej. � To pilne. Prosz� powiedzie� mu, �e jestem na linii. Sekretarka kaza�a mi czeka�. Szum muzyki w�s�uchawce dra�ni� moje uszy. � Halo � przem�wi� znienacka Ivan. � Ivan, przypomnij sobie ten �lubny koszyk z�wczorajszego wieczora. Jakie by�o nazwisko fotografa? � Jaki znowu koszyk? Jaka fotografia? Ja mam tu przypadek samob�jczego rozstroju nerwowego, wi�c prosz�, po�piesz si�, Lynn. � Przepraszam, �e ci przeszkadzam, ale musz� si� czego� dowiedzie� o�tej fotografii w�galerii. Wczoraj wieczorem, nie pami�tasz? � Nie pami�tam �adnej fotografii ani �adnego koszyka � stwierdzi� nieodwo�alnie. � A�to by�a wystawa Stieglitza. Nie podoba mi si�, �e przeszkadzasz mi w�pracy. � Ale� pokaza�am ci j� tu� przed naszym wyj�ciem... � Lynn, s�dz�, �e powinna� za�atwi� to z�moj� sekretark� i�zam�wi� sobie u�mnie wizyt� � doci�� mi Ivan. � Nigdy nie pokazywa�a� mi fotografii �lubnego koszyka, zapewniam ci�. � Ivan, czy jeste� ca�kowicie pewien? To wa�ne. To by�a stara, sepiowa odbitka, co najmniej siedemdziesi�cioletnia. Zrobiona przez McKinnleya, jak mi si� zdaje. � Powtarzam ci, �e niczego takiego mi nie pokazywa�a�. Zadzwoni� do ciebie p�niej. Od�o�y� s�uchawk�. Czu�am, �e kr�ci mi si� w�g�owie. By�am przekonana, �e widzia�am t� przekl�t� fotografi�. Dotyka�am jej, a�potem widzia�am j� we �nie. Co si� ze mn� dzia�o? Nagle poczu�am si� bardzo zm�czona. Rozejrza�am si� po pokoju. Wygl�da� jak kombinacja afryka�skiej wioski z�muzeum india�skim. Przez lata gromadzi�am niezmordowanie bezcenn� kolekcj� plemiennych rze�b kongijskich, magicznych fetyszy i�bo�k�w wojny, kocy Indian Navajo i�wszelkiego typu koszyk�w pochodz�cych z�Ameryki P�nocnej i�Gwatemali. Pok�j by� pe�en poezji i�czaru india�skich tradycji. Koszyki wisz�ce na �cianach, symetryczne i�doskona�e, nale�a�y do moich ulubionych eksponat�w. A�tamten �lubny koszyk, przepojony magi�... Nigdy nie czu�am tak mocno i�wyra�nie, �e pragn� posiada� jaki� przedmiot. Rozsiad�am si� w�fotelu i�popatrzy�am na przeciwleg�� �cian�, gdzie wisia� przedmiot mojej poprzedniej fascynacji: bia�o-czarny r�cznie tkany pas p�odno�ci z�Gwatemali. Obok niego umie�ci�am fotografi� Wielkiego Jaguara ze �wi�tyni Maj�w, zrobion� w�Tikal kilka miesi�cy temu. Zacz�am rozpami�tywa� wszystkie trudy ca�omiesi�cznych poszukiwa� tego pasa. Pojecha�am w�wczas wynaj�tym jeepem z�Gwatemala City w�kierunku Chichicastenego � starego miejsca targowego Indian, gdzie, jak mi powiedziano, mog�am znale�� ten rodzaj pasa, na jakim mi zale�a�o. Pi�kno krajobrazu zapiera�o dech w�piersiach � szachownica upraw i�wymy�lna sie� kana��w nawadniaj�cych pokrywa�y tarasowe zbocza wzg�rz. Majowie gwatemalscy od wiek�w znali i�stosowali nawadnianie p�l. Ziemia by�a �yzna, pokryta bujn� zieleni�. Czu�am jej zupach, po��czony z�zapachem dymu z�palenisk w�pokrytych strzechami chatach. Dotar�am do podjazdu do Chi Chi, kiedy s�o�ce by�o jeszcze wysoko. Prastara osada znajdowa�a si� na szczycie wysokiego wzg�rza o��ci�tym szczycie, a�droga do niej by�a zdradliwa, nawet dla jeepa o�nap�dzie na cztery ko�a. Mniej wi�cej w�po�owie w�skiego podjazdu pod g�r� musia�am si� zatrzyma�. Okaza�o si�, �e cyrkowa ci�ar�wka przewo��ca s�onic� ze s�oni�tkiem wyjecha�a zza zakr�tu nad urwiskiem. Przejazd zosta� zatarasowany na d�ugie godziny. Wy��czy�am silnik i�wysiad�am z�auta. Gromada podekscytowanych ptak�w �wiergota�a w�koronach drzew. Ich ga��zie, ��cz�ce si� wysoko nad ziemi�, nasuwa�y skojarzenie ze sklepieniem katedry. Wsteczny bieg ci�ar�wki nie dzia�a�, a�z ka�dym ruchem obu s�oni samoch�d trzeszcza� i�osuwa� si� coraz bardziej w�stron� kraw�dzi. Nadci�ga�y, jedno po drugim, nast�pne auta. W�ciekli Gwatemalczycy wykrzykiwali przekle�stwa i�dobre rady pod adresem kierowcy. Narasta�o zamieszanie. S�onica i�s�oni�tko ko�ysa�y ci�ar�wk� w�prz�d i�w ty�. Drewniane boki ogromnej klatki zaczyna�y p�ka�. Samoch�d chwia� si� niebezpiecznie, o�dwie stopy od g��bokiej na tysi�c st�p przepa�ci. W�a�nie wtedy nadjecha� autobus wype�niony cyrkowcami. Zdeformowane kar�y z�zardzewia�ymi �a�cuchami, t�uste kobiety i�wytatuowani, ogoleni na �yso m�czy�ni z�lewarkami i�ko�owrotkami wysypywali si� kolejno z�wn�trza. Linoskoczkowie, akrobaci i�tancerki � wszystko ciemni, niewysocy Gwatemalczycy � zacz�li wrzeszcze� na turyst�w, �eby odsun�li si� z�drogi. S�onie w�panice tr�bi�y przera�liwie, ci�ar�wka zsuwa�a si� gro�nie coraz bli�ej przepa�ci i�� zarazem � pewnej �mierci obu zwierz�t. Kar�y pe�za�y pod ci�ar�wk�, dodaj�c sobie animuszu obscenicznymi przekle�stwami. Oko�o pi��dziesi�ciu ludzi obserwowa�o ten spektakl � tury�ci w�szortach, Gwatemalczycy i�Indianie w�tradycyjnych strojach, i�huipiles, d�wigaj�cy na g�owach kosze z�towarem na targ. Wszyscy zamarli, wstrzymuj�c oddech. Jeden z�kar��w owin�� �a�cuch wok� osi ci�ar�wki, a�kto� inny przywi�za� drugi koniec do zderzaka autobusu. Silnik autobusu zacz�� pracowa�. A� nie do wiary, �e zderzak to wytrzyma�, nie wspominaj�c o�starym, zardzewia�ym �a�cuchu. Kiedy ci�ar�wka zacz�a si� porusza�, jedna z�kobiet i�wytatuowany m�czyzna zabrali si� do usuwania od�amk�w skalnych spod k�. Robili to b�yskawicznie odrzucaj�c je na boki niczym �wir. Zwierz�ta przesta�y si� miota�. Kar�y skaka�y i�wywija�y kozio�ki, a�ca�y las zatrz�s� si� od naszych radosnych wiwat�w. Cyrk ruszy� w�dalsz� drog�. Dojecha�am do Chi Chi tylko po to, by si� dowiedzie�, �e powinnam polecie� do odleg�ej prowincji Gwatemali, do Tilak-Peten, starych ruin Maj�w, i�tam odszuka� handlarza, kt�ry sprzeda mi pas. Musia�am zn�w wskoczy� do jeepa i�jecha� z�powrotem do Gwatemala City. Kolejne p� dnia drogi. Za to lot do Tilak-Peten by� niezapomnianym prze�yciem. Dziesi�� miejsc, a�ja by�am jedynym pasa�erem. Samolot okaza� si� starym wojskowym transportowcem z�czas�w II�wojny �wiatowej. Pomi�dzy listwami pod�ogi mog�am obserwowa� gwatemalsk� d�ungl�. Przylecieli�my nad male�kie lotnisko zgodnie z�rozk�adem, o�sz�stej rano, ale nawet o�tak wczesnej porze by�o tam duszno i�gor�co nie do wytrzymania. Pilot zatoczy� ko�o nad pasem ruin o�powierzchni oko�o pi��dziesi�ciu mil kwadratowych, boja�liwie unikaj�c wi�kszych skupisk d�ungli. Po odczekaniu, a� miejscowy wie�niak przep�dzi swoj� krow� z�brudnego pasa startowego, mogli�my wreszcie spokojnie wyl�dowa�. Muzeum, za�o�one na lotnisku dla wygody turyst�w, �wieci�o pustkami. Jaka� kobieta powiedzia�a mi, �e handlarz, kt�rego szukam, polecia� w�a�nie do Gwatemala City, a�samolot powrotny mam dopiero za cztery godziny. By�am za�amana. Kupi�am puszk� zimnego soku i�map�, z�kt�rej dowiedzia�am si�, jak doj�� do �wi�tyni Wielkiego Jaguara. Zanim wyruszy�am ubit� �cie�k� w�stron� �wi�tyni, w�o�y�am jeszcze nowy film do aparatu. Ptaki w�d�ungli naigrywa�y si� ze mnie, czyni�c straszliwy harmider. Powietrze poranka przesycone by�o korzennym zapachem. Po obu stronach �cie�ki ros�y olbrzymie palmy i�paprocie oplecione pn�czami bidium. W�miar� jak upa� narasta�, poci�am si� coraz bardziej. Podwin�am bia�� koszul� i�zawi�za�am na piersiach. By�am zupe�nie sama w�r�d pot�nych kamiennych akwedukt�w, platform, steli i�tak dog��bnie poch�oni�ta ogl�daniem rze�b i�hieroglif�w, �e nawet nie spostrzeg�am, kiedy zab��dzi�am. Skr�ci�am na chybi� trafi� mi�dzy ruiny i�przy wej�ciu na male�ki dziedziniec zderzy�am si� znienacka z�wysokim Indianinem. Krzykn�am zaskoczona. � Co ty tu robisz? � zapyta�. � Powinna� by� na p�nocy. � To znaczy w�mie�cie? � spyta�am. Spojrza� na mnie surowo i�m�wi� dalej, jakby zna�a mnie dobrze. � Musisz jeszcze wr�ci� do miasta, ale potem odby� podr� daleko na p�noc. � Jak mog� doj�� do lotniska? � zapyta�am nerwowo, chc�c zako�czy� jak najpr�dzej t� rozmow�. � Usi�d� � powiedzia�. Wyg�adzi� piasek pod nogami i u�ywaj�c kija, starannie narysowa� map�, po czym wskaza� kierunek, w�kt�rym powinnam pod��a�. T�umaczy� powoli i�starannie, abym go dobrze zrozumia�a. Zwr�ci�am uwag� na wdzi�k i�elegancj�, z�jak� m�wi�. Kiedy sko�czy�, poczu�am, �e powinnam mu co� ofiarowa�, wi�c zacz�am przeszukiwa� torb�, ale jedyn� rzecz�, na jak� natrafi�am, by� dwudziestodolarowy banknot. Da�am mu go, a�on spojrza� na mnie z�intensywnym, dziwnym b�yskiem w�oczach. � Pieni�dze, kt�re mi da�a�, wi��� ci� � powiedzia�. � Po�l� ci dw�ch pomocnik�w w�ci�gu czterdziestu czterech dni. Pierwszym pomocnikiem b�dzie kobieta. Nie rozpoznasz pocz�tkowo, �e jest twoim sprzymierze�cem. B�dziesz musia�a pozyska� j� dla siebie. Drugim pomocnikiem b�dzie m�czyzna, kt�ry wytyczy tw�j szlak. � Przedar� banknot na dwie cz�ci i�zwr�ci� mi po�ow�. � Zachowaj to. � By�am wystraszona i�zm�czona. � Spotkamy si� jeszcze � doda�. � Zachowaj te prze�amane pieni�dze w�twoim tobo�ku. � Masz na my�li moj� portmonetk�? Rozmowa by�a zako�czona. Wskaza� tylko kierunek lask� i�powiedzia�: � Nigdy nie wracaj w�to miejsce. �piesz si�. Nie chcia�am urazi� tego cz�owieka, kt�ry by� najwyra�niej odrobin� stukni�ty. Mog�am przecie� wr�ci� do Gwatemali i�tych �wi�ty�, kiedy tylko przysz�aby mi na to ochota. Skin�am jednak g�ow� na znak, �e zrozumia�am. � �piesz si�, albo ju� nigdy nie odnajdziesz swojej drogi. Wsta� i�odszed�, znikaj�c niemal w�tej samej chwili w�d�ungli. W�pierwszym odruchu chcia�am wyrzuci� bezwarto�ciowy skrawek banknotu, ale w�ko�cu zatkn�am go za kart� kredytow� w�portfelu. Zmierza�am ku lotnisku, ku Gwatemala City, ku mojemu upragnionemu pasowi. Teraz pas wisia� na mojej �cianie. By� pi�kny, na pewno wart wysi�ku, jaki w�o�y�am w�jego odszukanie. �ykn�am herbaty, zdaj�c sobie nagle spraw�, �e min�� ju� miesi�c od spotkania z�m�odym Indianinem. No tak, i�tyle z�tego, pomy�la�am. Na pewno nie by�o �adnej pomocnicy na widoku, bez wzgl�du na to, co �w cz�owiek mia� na my�li. � Je�li b�d� musia�a zosta� tu dzi� wieczorem, oszalej� � powiedzia�am do siebie g�o�no. Pochyli�am si�, si�gaj�c po srebrne pude�ko, kt�re sta�o na stoliku do kawy, unios�am wieczko i�wyj�am karteczk� z�nagryzmolon� dat� i�nazwiskiem. M�j stary przyjaciel Artur Desser wydawa� przyj�cie osiemnastego lutego o��smej � w�a�nie tego wieczora. Wrzuci�am zaproszenie z�powrotem do pude�ka. By�am za�amana na skutek niewyspania i�nieprzyjemnych prze�y� w�galerii. Zaczyna�am mie� w�tpliwo�ci, czy przypadkiem nie wymy�li�am sobie tej fotografii. Przerzuci�am nawet og�oszenia z�weekendowego �Timesa� sprawdzaj�c, czy wystawa Stieglitza rzeczywi�cie mia�a miejsce. Wystaw� zapowiadano. Potem zn�w straci�am nad sob� kontrol�. Zatelefonowa�am do kilku galerii w�Nowym Jorku. Bez rezultatu � �adna z�nich nie mia�a fotografii �lubnego koszyka McKinnleya, cho� jedna s�ysza�a podobno o�takiej. Potrzebowa�am dozy realno�ci. Zdecydowa�am si� p�j�� do salonu kosmetycznego Elisabeth Arden i�zrobi� pedicure. Kiedy wr�ci�am do domu, przysiad�am na skraju ��ka, przebieraj�c �wie�o pomalowanymi palcami st�p w�dywaniku z�futra jelenia. Nastawi�am budzik na dwie godziny, wtuli�am g�ow� w�poduszk� i�zasn�am. � Nie, nie, nie. � Us�ysza�am w�asny g�os krzycz�cy z�oddali. Obudzi�am si� gwa�townie, zlana polem, a�wok� le�a�y porozrzucane poduszki. Musia�am miota� si� we �nie na wszystkie strony. Usiad�am w�po�cieli, ci�gle maj�c przed oczyma senny koszmar. Pr�bowa�am odepchn�� r�koma powietrze, maj�c wra�enie, jakby ogromny ci�ar przygni�t� mi pier�. Wizja nie mog�a by� zwyk�ym snem. Widzia�am j� wyra�nie � dziewczynka z�niesamowitymi, b�yszcz�cymi oczami wyci�ga�a ku mnie �lubny koszyk. Kiwa�a na mnie abym podesz�a bli�ej, a�potem nagle sama zacz�a rosn��, a�koszyk zrobi� si� ogromny. Ruszy�a w�moj� stron�, gro�nie napieraj�c na mnie koszykiem. � O�m�j Bo�e, tylko nie to � j�kn�am. Zapali�am �wiat�o i�spojrza�am na budzik. W�a�nie w�tym momencie zadzwoni�. Wy��czy�am go i�po�o�y�am si� na wznak, dr��c wtulona w�pozosta�e na ��ku poduszki. Mia�am ochot� zerwa� si� i�pozapala� wszystkie �wiat�a. Gdy wsta�am wreszcie i�ubiera�am si� na party u�Artura, dygota�am jeszcze ze strachu. Ruszy�am w�stron� Bel Air, wzd�u� Carolwood Drive, obok domu Walta Disneya. Mia�am przed sob� nieca�e dziesi�� minut drogi. Wspomnia�am Leona Craiga, zaanga�owanego w�rozbudow� Bel Air, kt�ry by� w�a�cicielem s�siaduj�cej z�domem Disneya posiad�o�ci. Obejmowa�a ona rozleg�y park na miar� Wersalu, z�wieloma akrami starannie wytyczonych �cie�ek i�po�aci r�anych klomb�w, rozci�gaj�cych si� z�pogodn� doskona�o�ci� wok� domu. Papa, jak nazywa�a go rodzina, czaruj�cy i�przemi�y cz�owiek, kt�ry �y� zupe�nie samotnie w�tym wielkim domostwie � nie licz�c kr�tkich, okoliczno�ciowych odwiedzin rodziny � by� alkoholikiem. By� cz�owiekiem, kt�ry � maj�c wszystko � zwyk� jeszcze upija� si� do nieprzytomno�ci. Zawsze bardzo mnie to dziwi�o. Papa by� taki, jak wi�kszo�� przyjaci� moich rodzic�w, kt�rzy pierwsz� po�ow� �ycia sp�dzili na zbijaniu fortuny, a�drug� prze�ywali dotkni�ci chorob� zgorzknienia i�autodestrukcji. Nie chcia�am, aby moje �ycie zako�czy�o si� w�taki spos�b. Symbole bogactwa rozci�ga�y si� jak okiem si�gn�� po obu stronach kr�tej drogi. Zwolni�am, �eby popatrze� na luksusowe ogrody, d�ugie aleje drzew, li�cie po�yskuj�ce srebrzy�cie w��wietle ksi�yca. Te manikiurowane krzewy i�klomby, wypielone i�jakby zaprojektowane za pomoc� cyrkla, przynosi�y mi zawsze ukojenie. Uporz�dkowany i�zasobny �wiat Bel Air by� mi znany i�bliski. Lubi�am napawa� si� tutejszym powietrzem i�cisz� i�dziwi�am si� nieodmiennie, gdy kto� m�wi�, �e chcia�by �y� gdzie indziej. Jednak�e tego wieczora czu�am si� jak wyczerpana bateria. Zwr�ci�am wzrok na drog� i�przyspieszy�am. Po przejechaniu trzech mil dotar�am przed dom Artura. Zobaczy�am �wiat�a w�oknach i�ju� z�ulicy pos�ysza�am dobiegaj�c� z�wn�trza muzyk�. Oko�o dziesi�ciu samochod�w parkowa�o na ulicy � mercedesy, rolls-royce'y i�olbrzymi pick-up o�nap�dzie na cztery ko�a. Ciekawi�o mnie kogo Artur zaprosi� tym razem. Uwielbia� intelektualne wieczorki, zestawiaj�c ze sob� naukowc�w, przedsi�biorc�w, artyst�w i�przer�nych guru. Zarobi� znaczne pieni�dze na rafineriach, by� czterokrotnym rozwodnikiem z�dw�jk� dzieci i�odby� ju� wszystkie psychiczne i�psychodeliczne w�dr�wki, jakie tylko mo�na sobie wyobrazi�. Doprowadzi�o go to donik�d, a�ja � chocia� lubi�am Artura � zawsze mia�am si� na baczno�ci w�jego towarzystwie. Nigdy nie by�o wiadomo, co zrobi � zw�aszcza podczas takiego w�a�nie przyj�cia. Z�g�o�nika domofonu odezwa� si� metaliczny g�os z�obcym akcentem. To by�a francuska s�u��ca. � Francoise, to ja, Lynn Andrews. Pos�ysza�am szcz�k zamka i�Francoise otworzy�a masywn� bram� zdobion� chi�sk� lak�. � Comment ca va? � zapyta�am. � Tres bien, merci Mademoiselle Andrews. Cest manifique � wykrzykn�a, dotykaj�c mojego kimona z�czarnego jedwabiu i�poklepuj�c mnie przyja�nie po ramieniu. Nagle zza zieleni otaczaj�cej basen wypad�y psy Baskerville'�w, jak nazywa�am pieski Artura. By�y to teriery rasy Yorkshire � ma�e, kud�ate poduszeczki pe�ne w�ciek�o�ci, bez przerwy warcz�ce i�ujadaj�ce. � Och, uwaga na tego, pani Andrews � powiedzia�a zaniepokojona Francoise. � Prosz� pami�ta�, �e on gryzie. � Merlin mnie nie ugryzie. Zna mnie. Merlin warkn��, obw�cha� moje palce u�n�g, po czym rado�nie zatopi� ma�e, ostre z�bki w�nogawce moich spodni. � Au, ty ma�y diable! � wrzasn�am, odtr�caj�c go nog� od siebie. Nie przebi� sk�ry, ale w�spodniach zostawi� kilka dziur. � Wstr�tny pies! � zbeszta�a go Francoise. Schyli�a si� i�zagoni�a trzy szczekaj�ce psy do psiarni. Ruszy�am w�g�r� po ceglanych schodkach prowadz�cych do salonu. Na ka�dym stopniu sta�y znicze, a�z balkonu powy�ej zwiesza�y si� girlandy jasnor�owych kwiat�w. U�szczytu schod�w sta� u�miechni�ty Artur, ubrany w�sw�j tradycyjny niebieski sweter z�Yale i�spodnie z�szarej flaneli. W�d�oni trzyma� drinka. � Kochanie, sp�ni�a� si� � przywita� mnie. � Tw�j pies w�a�nie mnie ugryz�, ten ma�y potw�r! � Miewa takie sk�onno�ci. Wejd�, prosz�, kochanie. Masz pi�kne w�osy. Chcia�bym ci przedstawi� kilkoro wa�nych ludzi. Zdj�� ze mnie kimono i�powiesi� je w�szafie. � Co takiego wykombinowa�e� na dzisiaj, Arturze? � Mam dla ciebie szczeg�ln� niespodziank�. India�skiego szamana, kt�ry napisa� ten bestseller �Siedem strza��. S�ysza�a� o�nim? � Tak. Jestem zachwycona. � By�em tego pewien � powiedzia� Artur sarkastycznie. Weszli�my do prostok�tnego, bia�ego salonu. Ogie� trzaska� w�kominku. Na suficie igra�y subtelne, pryzmatyczne refleksy �wietlne z��light boxu Raya Howletta�. Malowid�o Fritza Scholdera pokrywa�o ca�� �cian� za wielk�, sk�rzan� sof�, a�rozpadaj�cy si� ze staro�ci, wysoki na sze�� st�p pos�g Buddy przypatrywa� si� nam z�pogodn� refleksj�. Artur przedstawi� go�ci. � Lynn, chcia�bym, aby� pozna�a moich najstarszych, najdro�szych przyjaci� z�Connecticut, George'a Haalmsteada i�jego �on� Pamel�. George jest bankierem. � Mi�o mi � powiedzia�am. � Doktora Demetrieva znasz dobrze. U�ciskali�my si� z�Ivanem. � A�to moja przyjaci�ka Helen, kt�ra fetuje dzi� swoje wielkie zwyci�stwo w�pewnej sprawie ubezpieczeniowej. Spojrza�am na ni� z�ciekawo�ci�. � Czy mia�a� ju� kiedy� okazj� pozna� doktora Friedlandera i�jego towarzyszk� Lorraine? � Nie s�dz�. � Doktor Friedlander studiuje antystarzenie. W�a�nie wr�ci� z�Indii. � Bardzo mi mi�o. � Wymieni�am u�cisk d�oni z�doktorem. Mia� ogolon� g�ow�, kt�ra po�yskiwa�a raz r�owo, raz niebiesko w��wietle �light boxu Howletta�. Jego w�s w�typie Fu Manchu prezentowa� si� nie�le. Lorraine by�a wysoka i�mia�a w�sobie co� z�pantery. U�miechn�a si� do mnie. Nast�pnie Artur przedstawi� mnie aktorce, kt�r� uwielbia�am od wielu lat. Mia�a na sobie bufiaste spodnie i�boa z�pi�r. � A teraz chcia�bym ci przedstawi� autora Siedmiu strza�. Oto Hyemeyohsts Storm. Unios�am r�k� w�ge�cie powitania. Moim pierwszym wra�eniem by� spok�j, rozleg�y jak ziemie P�nocy. Artur przyni�s� w�dk� i�tonik. Wzi�am drinka machinalnie, ledwo zwr�ciwszy uwag�, gdy wcisn�� mi szklank� do r�ki. Zacz�li�my rozmawia� ze Stormem o�jego ksi��ce i�Skacz�cej Myszy, moim ulubionym rozdziale. Podczas rozmowy mia�am wra�enie, �e co� w�jego osobowo�ci przejmuje powoli w�adz� nade mn�. Wielu ludzi marzy, �eby znale�� si� kiedy� pod wp�ywem jakiej� osoby, kt�ra potrafi�aby wnie�� pi�kno w�ich �ycie. W�a�nie teraz odczu�am co� podobnego, a�nie by�o to w��aden spos�b zwi�zane z�tym, co Storm m�wi� i�robi�. Chyba dzia�a�a tak sama jego obecno��, a�mo�e jeszcze przyja��, z�jak� si� do mnie odnosi�. Do dzi� tego nie wiem. Mia�am wra�enie przykucia do niego, nagiego wej�cia razem z�nim w�jaki� magiczny kr�g � by�am nie tylko obok, ale i�wewn�trz niego. Rzeczy zewn�trzne, kt�re do tej chwili dostarcza�y oparcia i�pewno�ci, zacz�y mi si� jawi� jako �r�d�o ograniczenia i�dyskomfortu. Poczu�am si� nieswojo. W�moje zauroczenie wkroczy�a s�u��ca, przerywaj�c je wezwaniem na kolacj�. Podnie�li�my si� z�miejsc i�wyszli�my przez ogr�dek na taras, na ch�odne nocne powietrze. Skierowali�my si� kr�tymi, aluminiowymi schodkami do �doliny Thanka� � tak nazywa�am w�my�lach jadalni� Artura ozdobion� dzie�ami sztuki tybeta�skiej. Zauwa�y�am, �e Artur i�Helen mieli niejakie k�opoty z�utrzymaniem r�wnowagi. Zapowiada� si� trudny wiecz�r. � I�co o�nim s�dzisz? � szepn�� do mnie Artur, wskazuj�c na Storma. � Bardzo interesuj�cy � odpowiedzia�am lakonicznie. Artur usadzi� nas wok� d�ugiego, drewnianego sto�u z�kompozycj� z�kwiat�w po�rodku. Po�yskiwa�y srebra i�kryszta�y. Sam zasiad� u�szczytu sto�u, a�Storma umie�ci� na przeciwleg�ym ko�cu, na tak zwanym �gor�cym miejscu�. Usiad�am po prawej r�ce Storma. Francoise wraz z�drug� francusk� s�u��c� zacz�y serwowa� sa�atk� z�przywi�d�ego szpinaku i�rozlewa� do kieliszk�w jedno z�dw�ch win przewidzianych na ten wiecz�r. Wszyscy rozmawiali o�badaniach antystarzeniowych doktora Friedlandera. Ko�czyli�my sa�atk�. Ton rozmowy by� lekki i�beztroski. � Tego wieczoru, mam nadziej�, b�dziecie czu� si� na tyle swobodnie, by m�wi� i�robi� wszystko, na co tylko przyjdzie wam ochota � wtr�ci� w�pewnym momencie Artur. � W porz�dku, Arturze, ale pod warunkiem, �e z�humorem i�bez ironii � odpowiedzia� Ivan ze swoim sympatycznym, rosyjskim akcentem. � �adnych ogranicze�, �adnych ogranicze� � zaoponowa�a be�kotliwie Helen i�uj�a kieliszek, wznosz�c toast za w�asne s�owa. Francoise zacz�a podawa� g��wne danie � pieczone go��bie z�nie�uskanym ry�em. � Nigdy nie nale�y przyjmowa� �adnych ogranicze�. Potem tylko op�akujemy ich �mier� � powiedzia�a aktorka, rozcinaj�c pier� go��bia, �eby dobra� si� do farszu. � Czy zgodzisz si� ze mn�, Ivan? � Tak. Zw�aszcza ty, p�ki �yjesz, b�dziesz zawsze chodzi� w��a�obie. I�przegrana. � Ivan spojrza� na ni� �artobliwie. � My�l�, �e jedynej odpowiedzi dla poszukuj�cych sensu w�tym �wiecie dostarcza freudowska psychoanaliza � rzuci� Artur, dolewaj�c sobie wina. � Jedyn� recept� jest robi� to, co zamierzasz, a�je�li nie mo�esz tego robi�, to znajd� kogo�, kto zrobi to za ciebie � powiedzia� bankier z�Connecticut. Artur zwr�ci� si� do mnie. � Lynn, s�dz�, �e ka�dy, kto staje po stronie Indianina, jest przegrany. Francoise zbiera�a ze sto�u naczynia, a�druga s�u��ca podawa�a cretne caramel. � Uwa�asz, �e jestem przegrana? � zapyta�am, przyzwyczajona do jego wyskok�w. � W�tym, co dotyczy Indian, na pewno tak. A�co pan s�dzi o�tym, panie Storm? � Nic szczeg�lnego � odpowiedzia� spokojnie Storm. � Z�panem i�tak zawsze mog� rozmawia� jak r�wny z�r�wnym. W pokoju zapad�a cisza. � Co pan ma na my�li? � zapyta� Artur. � Zademonstruj� to � powiedzia� Storm. Jego obecno�� narzuca�a si� teraz wszystkim nieodparcie. � Powiedz �Ivan si� nie liczy�. Ten cz�owiek wydawa� si� tak g��boki i�tajemniczy jak kanion. Zdecydowanie nale�a� do plemienia Dakota albo Montana. Mo�na to by�o wyczu�. � Ivan si� nie liczy � powt�rzy Artur. � Powiedz �Lynn si� nie liczy�. � Lynn si� nie liczy. � Powiedz �Helen si� nie liczy�. � Wymieniwszy wszystkich go�ci, Storm wskaza� na siebie i�powiedzia� � Je�li to pana nu�y, nie b�d� ju� z�panem rozmawia�. � Pan si� nie liczy i�nadal uwa�am, �e jest pan przegrany � rzuci� gwa�townie Artur i�znowu nape�ni� kieliszek. � Czy chce si� pan za mn� bawi�, czy nie, ja i�tak b�d� si� bawi� z�panem � powiedzia� Storm. Jego g�os zabrzmia� zdecydowanie z�owieszczo. Skierowa�am rozmow� na inne tory, pytaj�c doktora Friedlandera, co robi� w�Indiach. � Prowadzi�em badania, jakkolwiek moja metoda mo�e si� wydawa� dziwna i�nienaukowa. Zainteresowa�a mnie zdolno�� niekt�rych ludzi do obni�ania temperatury cia�a, zale�nie od woli. Stwierdzili�my, �e je�li cia�o zachowuje ni�sz� temperatur�, proces starzenia ulega spowolnieniu. Zajmowa�em si� tym od lat i�pozna�em jogin�w, kt�rzy potrafili pozostawa� w�transie przez wiele dni, co musia�o powodowa�, jak przypuszcza�em, obni�on� temperatur� cia�a. Pojecha�em, wi�c do Indii, �eby to sprawdzi�. � A jak pan im mierzy� temperatur�? � spyta�a aktorka. � Cho� zabrzmi to mo�e zabawnie, u�ywa�em termometru rektalnego. Podr�owa�em po Indiach i�wpycha�em joginom termometr do ty�k�w. Wszyscy wybuchn�li �miechem, z�wyj�tkiem Artura, kt�ry wci�� szepta� co� ze z�o�ci� do ucha Helen. W�pewnym momencie kaza� jej wyj��. Odesz�a od sto�u, zalewaj�c si� �zami. Nie zwracaj�c uwagi na sprzeczk�, zapyta�am: � Czy stwierdzi� pan, �e utrzymywali ni�sz� temperatur�? � Tylko w�niekt�rych przypadkach uda�o mi si� odnotowa� istotn� r�nic�. � Czy mia� pan do czynienia z�jakimi� powa�niejszymi guru podczas tych podr�y? � zapyta� Ivan. � By�o ich kilku. Zw�aszcza mistrzowie, o�kt�rych nikt nie s�ysza�, �yj�cy w�g�rach. By� taki jeden, kt�ry rozebra� mnie do naga i�kaza� nosi� kamienie. Mia�em zbudowa� �wi�tyni� dla niego i�jego uczni�w. To by�o g��boko w�d�ungli. Min�y miesi�ce, nim uko�czy�em budow�. W�wczas dopiero pozwoli� zmierzy� sobie temperatur�, po czym kaza� mi zburzy� wszystko, co zbudowa�em. Artur przerwa� mu i�zwr�ci� si� do Storma. � Panie Storm, w�r�d swoich jest pan niew�tpliwie uwa�any za co� w�rodzaju jogina, prawda? � Tak, rzeczywi�cie. � Zatem dlaczego doktor Friedlander nie wtyka panu termometru w�ty�ek? � Artur sprawia� wra�enie rozw�cieczonego. Wszystkich zatka�o. Storm wsta� spokojnie i�obszed� st� dooko�a, patrz�c Arturowi prosto w�oczy. Przestrze� mi�dzy nimi wydawa�a si� na�adowana elektryczno�ci�. Si�gn�� w�kierunku �o��dka Artura. Wygl�da�o to tak, jakby d�o� Storma zanurzy�a si� w�jego splocie s�onecznym. Zacz�� obraca� i�poci�ga� r�k�, jakby wyrywa� mu wn�trzno�ci. Artur szamota� si� nieporadnie przez chwil�. � Zrobi�em to dla ciebie, Lynn � powiedzia� Storm, patrz�c na mnie. � Zabra�em jego wol�. Teraz mo�emy rozmawia� spokojnie. Wr�ci� na swoje miejsce. Pozostali go�cie wydawali si� nie�wiadomi tego, co zasz�o, i�prowadzili zwyk��, rytualn� rozmow�, typow� dla takich przyj��. Podobnie zachowywa� si� Artur, kt�ry nagle i�w niewyt�umaczalny spos�b wytrze�wia�. Wygl�dali na zahipnotyzowanych, a�kiedy zacz�am rozmawia� ze Stormem, nikt nie zwraca� na nas uwagi. Nie wspomnia�am nawet s�owem o�tym, co wydarzy�o si� przed chwil� � ba�am si�. W�ko�cu zapyta�am dr��cym g�osem, czy nie s�ysza� kiedy� o��lubnym koszyku. � Widzia�em jeden �lubny koszyk w�moim �yciu � powiedzia�, ignoruj�c zupe�nie obecno�� wprowadzonych w�trans go�ci. � Naprawd�? � zapyta�am podekscytowana, nieomal zapominaj�c o�ca�ym incydencie. � Przypadkowo wiem, �e koszyk ten wci�� istnieje. Gdzie, nie mam poj�cia. � Ale� musi pan wiedzie�, gdzie mam go szuka� � nalega�am. Przygl�da� mi si� d�ugo, z�namys�em, wreszcie powiedzia� ostro�nie: � Poszukiwania koszyka rozpocz��bym od rezerwatu Indian Cree, na p�noc od Crowley, w�Manitobie. � Zawaha� si� i�d�ugo zaci�ga� papierosem, ca�y czas intensywnie mnie obserwuj�c, po czym podj�� w�tek: � Spr�bowa�bym znale�� star� kobiet�, zwan� Agnes Whistling Elk. Ona jest heyoka, tak nazywamy szamanki. Kobieta-kt�ra-pokazuje-jak. Nikt nie wie dok�adnie, gdzie Agnes mieszka. Ci�gle jest w�ruchu i�zdaje si�, �e bardzo jej to odpowiada. � Jak mog� do niej trafi�, skoro nie znam jej adresu? � To bardzo trudne. Na szcz�cie jest jeszcze jedna kobieta, kt�ra b�dzie mog�a ci pom�c. Nazywa si� Ruby Plenty Chiefs. Jestem pewien, �e Ruby b�dzie zna�a miejsce pobytu Agnes, ale nie mog� obieca�, �e na pewno ci pomo�e. Jest bardzo dyskretna, na sw�j spos�b. Mo�e zdarzy� si� i�tak, �e odb�dziesz ca�� t� podr� tylko po to, �eby us�ysze� od Ruby, �e masz zwija� manatki i�wraca� do domu. �adne perswazje nie sk�oni� jej do zmiany zdania, je�li tak zdecyduje. � Czy istnieje jaki� spos�b, �eby prze�ama� lody? � Tak, zawie� jej tyto�, karton papieros�w i�tradycyjny koc india�ski. Tak ka�e obyczaj. Pami�taj, �e koszyk �lubny jest �wi�ty. Nie �ud� si�, �e mo�esz go mie� tylko, dlatego, �e tak chcesz. Mo�esz mie� koszyk tylko wtedy, gdy b�dziesz tego godna. � Crowley w�Manitobie? � zapyta�am s�abym g�osem. � Dlaczego chcesz w�a�nie ten koszyk? Jest przecie� mn�stwo india�skich koszyk�w, kt�re nie s� tak niebezpieczne. � Zda�am sobie nagle spraw�, �e bawi� si� ze mn�. � Widzia�am wczoraj jego zdj�cie na wystawie Stieglitza. Od tego czasu ci�gle mam sny na jego temat. To obsesja. Musz� go znale��, albo przynajmniej jego fotografi�. Tej, kt�r� widzia�am na wystawie, nie by�o nast�pnego dnia w�galerii. Nic nie s�yszeli na jej temat. Musia�o to by� przywidzenie. � Zbierasz dzie�a sztuki kultur pierwotnych? � Jestem po�redniczk� i�kolekcjonerk� sztuki Indian ameryka�skich. Zbieram r�wnie� koszyki. � Musisz si� liczy� z�tym, �e b�dziesz mia�a mn�stwo problem�w ze zdobyciem tego koszyka. To rzecz naj�wi�tsza i�wa�ny symbol w��wiecie �ni�cych. � �ni�cych? � Tak, �ni�cych. � Kim oni s�? � S� tymi, kt�rzy miewaj� wizje dotycz�ce siebie i�innych, ale to nie miejsce, �eby o�tym m�wi�. Je�li traktujesz rzecz powa�nie, narysuj� ci map� drogi z�lotniska w�Winnipegu do rezerwatu Cree. Dam ci m�j numer telefonu. Zapisa� numer na karteczce, po�piesznie wyrysowa� schematyczn� map� na odwrocie i�wcisn�� mi j� do r�ki. Potem u�miechn�� si� do mnie ciep�o, powiedzia� zebranym dobranoc i�wyszed�. Dopiero w�wczas zauwa�y�am, �e wsun�� mi r�wnie� w�d�o� strz�pek szarego futra. Obecni nadal zachowywali si� dziwnie. Wkr�tce potem rozjechali si� do dom�w. Nast�pnego ranka zbudzi� mnie telefon Artura. � Lynn, czy naprawd� by�em taki okropny wczoraj wieczorem? � Arturze, powiniene� przesta� pi�. � Przepraszam, strasznie mi przykro. � Jedzenie by�o fantastyczne. � Nie pami�tam dok�adnie, co wczoraj robi�em. Strasznie mnie boli �o��dek i�okolice splotu s�onecznego. Boli jak diabli. � Arturze, jeszcze raz dzi�kuj� za mi�y wiecz�r. Zadzwoni� do ciebie p�niej, gdy wstan� z���ka. Mo�e si� przewr�ci�e�? Czym�e jest glos kobiety, je�li nie g�osem katcina? Agnes Whistling Elk M�j Air Canada 727 wyl�dowa� na lotnisku w�Winnipegu. Nie zwlekaj�c posz�am wynaj�� samoch�d. Po trzydziestu minutach p�dzi�am ju� w�kierunku Crowley. Opu�ci�am szyb� i�odetchn�am surowym, kanadyjskim powietrzem. Co, u�licha, przygna�o mnie tutaj, ka��c szuka� jakiego� koszyka? W�czasie jazdy ani na chwil� nie mog�am przesta� o�nim my�le�. W�pewnym momencie mign�y mi przed oczyma ostre kontrasty �wiat�a i�cienia, a�widok rozleg�ej przestrzeni otworzy� si� znienacka przede mn�. Zamruga�am, �eby si� ockn��. Droga by�a pusta i�monotonna. Mocniej chwyci�am kierownic�. Zacz�am si� zastanawia�, czy zabra�am odpowiednie ubranie. Mia�am na sobie d�insy marki Sasson, wysokie buty i�kurtk� my�liwsk� w�kolorze khaki, kupion� u�Kerra. Moja walizka by�a wypchana swetrami, we�nianymi skarpetami i�flanelowymi pi�amami, nie licz�c ogromnej kosmetyczki. Powoli zaczyna�am odczuwa� ch��d, wi�c w��czy�am ogrzewanie. Radio dzia�a�o, ale odbi�r by� s�aby. Wy��czy�am je. Pod bezkresnym niebem rozci�ga� si� jak okiem si�gn�� przestronny, wspania�y krajobraz Manitoby. Zielone trawy gi�y si� i�ko�ysa�y w�podmuchach wiatru na rozleg�ych, pofa�dowanych pag�rkami przestrzeniach. Nagle maska samochodu skr�ci�a gwa�townie w�lewo. Strzeli�a lewa przednia opona. Zakl�am, czepiaj�c si� rozpaczliwie kierownicy, podczas gdy samoch�d, ta�cz�c na wszystkie strony, przejecha� w�poprzek drogi i�wpad� na �agodny stok pobocza szosy. Zahamowa�am, nie my�l�c ju� wi�cej o�pi�knie kanadyjskiego pejza�u. Siedzia�am przez chwil�, �api�c oddech, a�potem jednym szarpni�ciem otworzy�am drzwi. � Paskudny pech! Wysiad�am, ze z�o�ci� kopn�am ko�o i�zacz�am rozgl�da� si�, wypatruj�c jakiego� znaku �ycia czy chocia�by budki telefonicznej. Nic z�tego, pustka jak okiem si�gn��. Zda�am sobie spraw�, �e od chwili wyjazdu poza obr�b Winnipegu nie mija�am ani nie wyprzedza�am �adnego auta. W�tej sytuacji musia�am przygotowa� si� do w�asnor�cznej zmiany ko�a. Zawlok�am ca�e niezb�dne wyposa�enie przed samoch�d, �ami�c sobie paznokie� przy okazji, a�potem usiad�am w�pyle szosy, dumaj�c nad tym, jak pos�u�y� si� lewarkiem. Dobrze, �e w�og�le by� lewarek. Potrzebowa�am p� godziny, by odgadn��, jak umie�ci� go pod ram� auta. Kiedy pochyla�am si� na kl�czkach, wsuwaj�c go pod samoch�d, dostrzeg�am na szosie dwie ludzkie sylwetki, zmierzaj�ce w�moim kierunku. Zerwa�am si� na r�wne nogi, zamierzaj�c pomacha� i�zawo�a� o�pomoc, kiedy nagle powstrzyma�am si�. Byli to dwaj m�odzi Indianie. Poczu�am si� nieswojo. Gdy podeszli bli�ej, us�ysza�am, jak rozmawiaj� w�j�zyku, kt�ry przypuszczalnie by� j�zykiem Cree. Jeden mia� na sobie br�zow�, we�nian� opo�cz�, zwan� mackinaw, drugi postrz�pion� kurtk� wojskow�. Zbli�yli si� do samochodu i�ten w�mackinaw pochyli� si�, �eby obejrze� ko�o. Potem wyprostowa� si� i�obaj wybuchn�li �miechem. Patrzyli na mnie, wyszczerzaj�c z�by i�wymieniaj�c uwagi w�j�zyku Cree. By�am w�ciek�a. � Czy jest tu gdzie� w�pobli�u telefon? Wykrzywili twarze w�jeszcze szerszym grymasie. � Czy m�wicie po angielsku? � Wielu Indian z�rezerwat�w nie m�wi. M�czyzna w�mackinaw wzruszy� ramionami. �aden nie uczyni� najmniejszego gestu, �eby mi pom�c. � Serdeczne dzi�ki, padalce. Opad�am zn�w na kolana, powracaj�c do mocowania si� z�lewarkiem. Trzydzie�ci minut p�niej by�am upa�kana brudem i�smarem, spocona i�wyczerpana, ale ko�o zosta�o wymienione. Mia�am cich� nadziej�, �e nie, odpadnie, kiedy rusz�. Nie mog�am wprost uwierzy�, �e przez ca�y ten czas Indianie stali sobie tak po prostu z�boku i�przygl�dali si�. Zataszczy�am lewarek i�narz�dzia do baga�nika i�zatrzyma�am si� na chwil� przed nimi. Stali dziesi�� st�p ode mnie i�gapili si� bezczelnie. � Jeste�cie par� zwyk�ych palant�w. W�a�nie zamierza�am wsi��� do auta i�odjecha�, kiedy ten w�kurtce zacz�� zaciera� r�ce, jakby je my�. Pomy�la�am, �e to dziwne zaj�cie, ale nie przypisa�am mu wi�kszego znaczenia. Nagle wstrz�sn�� ramionami, odrzuci� g�ow� do ty�u i�zacz�� gestykulowa�, jakby u�ywa� jakiego� j�zyka migowego. Poczu�am ucisk w�gardle i�narastaj�ce napi�cie mi�ni szcz�k. Ciekawa by�am, czy istnia� jaki� zwi�zek pomi�dzy tym, co robi�, a�tym, co ja odczuwa�am. Na chwil� oczy zasz�y mi mg��, a�kiedy powr�ci�a ostro�� widzenia, m�czyzna sta� bez ruchu, z�opuszczonymi r�koma. Obaj patrzyli na mnie z�uwag�. � Podwie�� was? � zapyta�am nieoczekiwanie, sama zdziwiona swoj� reakcj�. Ten w�podartej kurtce u�miechn�� si�. � Jasne, bardzo ch�tnie skorzystamy. Dzi�kujemy pani. � Zaskoczy� mnie swoj� p�ynn� angielszczyzn�. Wdrapali si� na tylne siedzenie i�pojechali�my. Ko�o by�o najwyra�niej w�porz�dku. Rozz�oszczona zdecydowa�am, �e nie b�d� zwraca� na nich uwagi. Niesko�czona wst�ga asfaltu ci�gn�a si� przede mn�. Umiera�am z�g�odu. Jechali�my w�milczeniu. Odleg�e drzewa sprawia�y monumentalne wra�enie. Powoli zaczyna�am czu� si� zjednoczona z�rozleg�� przestrzeni� prerii. Indianin w�obszarpanej kurtce zaintonowa� rytmiczn� powoln� pie��: He ya he yah oooooah. Jego towarzysz zawt�rowa� mu. Spojrza�am w�lusterko wsteczne. �piewali z�zamkni�tymi oczami i�kiwali g�owami do taktu. Przenios�am wzrok z�powrotem na drog� i�zwolni�am, widz�c przebiegaj�cego kr�lika. He ya yah oooooah, jestem samotnym kowbojem, he ya he yah oooooah. Angielski zwrot w�pie�ni zaskoczy� mnie. W�lusterku obserwowa�am, jak Indianin w�mackinaw �piewa�. Nasze oczy spotka�y si� i�zaczerwieni�am si�, zawstydzona jego spojrzeniem. Nagle pojawi� si� przed mask� jaki� ptak o�ogromnych skrzyd�ach. Lecia� prosto na nas. Skr�ci�am w�bok kierownic�, ale niepotrzebnie. Tu� przed szyb� wzbi� si� w�g�r� i�znikn�� mi z�pola widzenia. Indianie zacz�li �piewa� g�o�niej i�raptem umilkli. � Tutaj wysiadamy. Rozejrza�am si� w�poszukiwaniu jakiego� domostwa czy chocia�by �cie�ki. Nic, tylko dzika preria. Zjecha�am na bok i�zatrzyma�am w�z. � Jeste�cie pewni, �e w�a�nie tu chcecie wysi���? � Tak � odpowiedzia� ten w�mackinaw i nie patrz�c na mnie, otworzy� drzwi. Ch�odny powiew wtargn�� do wn�trza. Zapomnia�am zupe�nie o�wietrze. � Przyjemnej jazdy � rzuci� Indianin w�wojskowej kurtce. Obrzuci� mnie kr�tkim spojrzeniem i�poszed� za przyjacielem. Wkr�tce obaj znikn�li za grzbietem najbli�szego pag�rka. Po d�u�szej je�dzie zauwa�y�am gigantyczne cienie nadci�gaj�cych chmur. Sun�y jak duchy nad preri�. Obserwowa�am ich granatowe k��by przewalaj�ce si� nad falist� r�wnin�, dziel�ce si� i�formuj�ce na nowo, o�ciemnych i�wyrazistych, na�adowanych elektryczno�ci� kraw�dziach. Ich cienie sprawia�y wra�enie, jakby chcia�y pobawi� si� ze mn� w�chowanego. Ujrza�am, jak k�pa wysokich topoli znika nieoczekiwanie, aby wy�oni� si� po chwili zza wzg�rza, kt�rego nie zauwa�y�am wcze�niej. Nadal nie widzia�am nawet �ladu ludzkiego istnienia. Przyspieszy�am, ale � jak mi si� zdawa�o � up�yn�y jeszcze d�ugie godziny, zanim dotar�am do Crowley. Linie na mapie Storma urywa�y si�, wyznaczaj�c koniec podr�y. Sta�o tam pi�� czy sze�� budynk�w. Nad drzwiami jednego z�nich widnia� napis g�osz�cy, �e mie�ci si� tu sklep i�skup towar�w. Jaka� Indianka z�dw�jk� dzieci wysz�a stamt�d, trzaskaj�c za sob� drzwiami. Zaparkowa�am samoch�d pomi�dzy starym pick-upem z�przyczep� do przewozu koni a�drugim, nowszym, pe�nym br�zowych dzieciak�w zajadaj�cych ciasteczka. Dzieci patrzy�y na mnie i�chichota�y, napychaj�c buzie pokruszonymi babeczkami w�czekoladzie. Gdy wysiad�am z�auta, przyjecha� w�tumanach kurzu jeszcze jeden pick-up z�przyczep�. Ze �rodka wyskoczy� Indianin w�kowbojskim stroju. By� ogromny � musia� wa�y� ze dwie�cie funt�w, mo�e nawet wi�cej. � Hej, panienko, ty tutaj na rodeo? � zapyta�. � Nie, nawet nie wiedzia�am, �e macie tu rodeo. � No to teraz wiesz � za�mia� si�. � B�dziemy rzuca� lassem, tam dalej, przy drodze, a� do

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!