6702

Szczegóły
Tytuł 6702
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

6702 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 6702 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6702 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

6702 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Stanis�aw Grzesiuk Boso, ale w ostrogach 1. I takie bywa �ycie Ulica Tatrza�ska Ulica Tatrza�ska to ma�a uliczka, mo�e oko�o dwustu metr�w d�uga, na kt�rej w okresie mojego dzieci�stwa sta�o zaledwie kilka dom�w. Le�y mi�dzy ulicami G�rsk� i Nabielaka. W tamtych czasach nie by�o na niej bruku, chodnik�w i latarni, a w domach �wiat�a i wody. Po wod� trzeba by�o chodzi� na inn� ulic�, p�ac�c jeden grosz za wiadro. By� te� jeden woziwoda, kt�ry rozwozi� wod� w du�ej, specjalnie do tego zrobionej beczce, krzycz�c na ulicy i w podw�rzach: "Woda - woda - woda!" U niego wiadro wody kosztowa�o pi�� groszy. Ulica otrzyma�a bruk i o�wietlenie wcze�niej, lecz w naszym domu dopiero na wiosn� 1939 roku za�o�ono na korytarzach �wiat�o i wod�. Do tego czasu trzeba by�o, jak m�wi�em, wiadrem przynosi� wod� i wiadrem wynosi� brudn� do zlewu na podw�rzu, a z podw�rza dopiero rynsztokiem sp�ywa�a ona do ulicznego �cieku. �wiat�o elektryczne w mieszkaniu mia� tylko w�a�ciciel sklepu, kt�ry przeci�gn�� lini� bezpo�rednio z ulicy, ja za� w 1938 roku przeci�gn��em od niego lini� do swego mieszkania. Dom by� czteropi�trowy i mieszka�o w nim czterdziestu pi�ciu lokator�w - nie licz�c sublokator�w. Mieszkania by�y jednoizbowe i mia�y wymiar cztery i p� na trzy i p� metra, zajmowa�y je rodziny z�o�one z pi�ciu, siedmiu os�b, a by�y i takie, gdzie mieszka�o jedena�cie os�b. Ust�p, by� nie skanalizowany, latem unosi� si� tam taki fetor, �e mo�na by�o udusi� si�. Wtedy niekt�rzy chodzili do pobliskiego, dziko rosn�cego parku albo na puste ogrodzone place, przechodz�c przez dziury w ogrodzeniu. Zim� zn�w nie uprz�tane nieczysto�ci zamarza�y tak wysoko, �e niemo�liwo�ci� by�o korzystanie z tego urz�dzenia. Najgorzej jednak by�o, gdy latem, w nocy, us�ysza�o si� g�o�ne wo�anie: "Okna prosz� zamyka�, z ust�pu wybiera� si� b�dzie!" Wtedy i w mieszkaniu mo�na by�o udusi� si� smrodem. �ycie towarzyskie koncentrowa�o si� na ulicy. Wieczorem ludzie stali grupkami na chodnikach, omawiaj�c wypadki dnia i obmawiaj�c swych bli�nich. Baby, stoj�c lub siedz�c na wyniesionych z domu sto�eczkach, gryz�y pestki dyni. Niekt�rzy grali w karty na ma�ym stoliku stawianym na chodniku przed domem. M�odzie� "urz�dowa�a" przewa�nie na rogu. Po jednej stronie ch�opcy, po drugiej dziewcz�ta - lecz te cz�ciej spacerowa�y. Dzieci - tych by�o pe�no wsz�dzie: na podw�rzu, na chodnikach i na �rodku ulicy. Bawi�y si� czyni�c przy tym wielki wrzask. Gdy by�em dzieckiem, czy ju� nawet doros�ym, a w domu rodzice zapytali: "Dok�d idziesz?" - odpowied� by�a zawsze jednakowa: "Na korytarz" lub: "Na ulic�". Wiadomo by�o, �e tam spotka si� zawsze kilku koleg�w, z kt�rymi mo�na pogada�, pohecowa�, urz�dzi� komu� kawa� albo zaplanowa� wyskok "w miasto" - do kina czy te� na zabaw�. Na ulicy te� dobierano si�, by za z�o�one pieni�dze kupi� w�dki, kt�r� pi�o si� w bramie, na ulicy lub za parkanem. Mieszka�cy ulicy to robotnicy fabryk, budowlani i niewykwalifikowani z rob�t publicznych. Tym, co mieli prace sta�e, powodzi�o si� - jak na owe warunki - dobrze. Bezrobotni i pracownicy sezonowi cierpieli bied�. W sobot� wieczorem na ulicy widzia�o si� ludzi pijanych. To ci, kt�rzy po zap�aceniu w sklepie d�ugu zaci�gni�tego na �ycie w ci�gu tygodnia, przepijali reszt� ci�ko zapracowanej tygodni�wki. W sobot� wieczorem i w niedziel� w wielu mieszkaniach s�ycha� by�o pijacki �piew na zmian� z awanturami, kt�re przewa�nie ko�czy�y si� pobiciem kogo�. Niejeden raz kto� zosta� ci�ko pobity, zdarza�o si�, �e i no�em dosta� i albo wyliza� si� z ran, albo przenosi� si� do wieczno�ci, a winny do wi�zienia - je�li policja dosz�a winnego. Bo "kapowa� nie wolno" - to g��wny punkt swoistego kodeksu honorowego obowi�zuj�cego na dzielnicy. Kto tej zasady nie przestrzega�, by� niecharakterny i jako taki by� bojkotowany przez otoczenie. Charakterno�� obowi�zywa�a od najmniejszych dzieci do starc�w, i to zar�wno m�czyzn, jak i kobiety. Nikt tu nikogo si� nie ba�. Silny nie ba� si� s�abszego, a s�aby nie ust�pi� silniejszemu. "Skar�y� nie wolno, odegra� si� wolno" - oto druga obowi�zuj�ca zasada. Ta zasada by�a przyczyn� nie ko�cz�cych si� nieraz i trwaj�cych ca�e lata "wojen" i antagonizm�w mi�dzy poszczeg�lnymi lud�mi, rodzinami, grupami, ulicami i ca�ymi dzielnicami. Obowi�zywa�a te� zasada grzeczno�ci na co dzie�. Grzeczny uk�on znajomym, "bardzo przepraszam", gdy tr�ci�o si� kogo�, czy chcia�o wymin��, i przy ka�dej najdrobniejszej okazji. Tam, na Tatrza�skiej, kl�o si�, ile wlezie, ale je�li w mie�cie u�y� kto� nieprzyzwoitego s�owa, natychmiast inny reagowa�: "No, ty! - s�ysza�o si�. - Spok�j w g�owie, porz�dek musi by�, ludzie s�, nie jeste� u siebie". Ten typ ludzi niekt�rzy nazywali: grand�. Lecz grandziarze to nie chuligani. Grandy odbywa�y si� tylko u siebie - mi�dzy sob� - i musia�y by� do tego przyczyny. W czasie wojny ludzie ci pokazywali okupantowi z�by i pazury, a po wojnie - ci, co prze�yli - wszyscy s� statecznymi obywatelami. O tym, jak� kto szed� drog�, cz�sto decydowa� przypadek. Chowali�my si� wszyscy razem, w jednakowych lub zbli�onych warunkach. Na przyk�ad czasem wystarczy�o, �e kto� zosta� bezrobotnym i d�ugo nie m�g� znale�� pracy. W domu bieda, ale ch�opak za z�odziejstwo si� nie bierze. Latem stara si� dosta� na publiczne roboty, zim� do �niegu. Pewnego dnia by� w grupie ch�opak�w, kt�rzy co� skradli - wi�c i jemu dali przypadaj�c� na niego cz��. Nast�pnym razem ju� sam rozejrza� si�, czy czego� si� nie da ukra��. A p�niej ju� szuka� okazji. Wreszcie wpad�, a po odsiedzeniu wyroku otrzymanie sta�ej pracy by�o ju� niemo�liwo�ci� i tylko takie �ycie mu zosta�o. Inny uczciwy cz�owiek w awanturze skrzywdzi� przeciwnika; i zn�w pozostawa�o mu tylko �ycie cz�owieka wyj�tego spod prawa, bez mo�liwo�ci otrzymania sta�ej pracy. Z tego te� powodu powsta�a zasada: "Kapowa� nie wolno". M�odzie�� nikt si� nie interesowa�. By�a ona pozostawiona samej sobie. Na Czerniakowie by�o wiele knajp i w ka�dym sklepie w�dka, ale ani jednego kina, �wietlicy, biblioteki lub czytelni. Ulica Tatrza�ska niczym nie r�ni�a si� od innych ulic po�o�onych w kwadracie mi�dzy ulicami Podchor��ych, Czerniakowsk�, Che�msk� i Belwedersk�. W takich warunkach mieszka�em i �y�em do 1940 roku, to jest do chwili aresztowania i zamkni�cia mnie przez Niemc�w w obozie koncentracyjnym. Co teraz robi�? Mam lat pi�tna�cie. Uko�czy�em szko�� powszechn�. Ze sprawowania otrzyma�em stopie� bardzo dobry. To drugi raz przez ca�e osiem lat nauki. Nie chcieli mi popsu� �wiadectwa. "Mo�e si� zmieni, jak doro�nie" - m�wili nauczyciele. Pierwszy raz stopie� bardzo dobry ze sprawowania otrzyma�em na pierwsze p�rocze pierwszego oddzia�u. Wszystkie inne by�y tylko, "odpowiednie". Sprawowanie obni�y�o mi stopnie z innych przedmiot�w. W sz�stym oddziale siedzia�em dwa lata. To wychowawca z�o�liwie zostawi� mnie na drugi rok. Twierdzi�, �e ca�y rok nie pracowa�em - a ja przecie� wszystko umia�em lepiej ni� inni! M�j "konik" to matematyka, fizyka i chemia. Upar�em si� tylko nigdy nie podnosi� r�ki i nie odpowiada� z �awki. To od oddzia�u pi�tego, gdy po b��dnej odpowiedzi nauczyciel powiedzia� wobec ca�ej klasy: "Siadaj, ba�wanie, jak nie wiesz, to si� nie wyg�upiaj!" Ca�a klasa wybuchn�a �miechem. Po tym zdarzeniu wi�cej ju� r�ki nie podnosi�em. Jak pada�o pytanie, to podpowiada�em koledze siedz�cemu obok mnie i on podnosi� r�k� i odpowiada�. Odt�d dzieci nazywa�y mnie "ba�wanem", ale nied�ugo to trwa�o, bo za przezwisko bi�em, i to bi�em dobrze. By�o kilka skarg rodzic�w, kilka ze szko�y, tr�jka ze sprawowania - ale wo�a� przestali, a ja wi�cej r�ki nie podnosi�em poza jednym wypadkiem, tu� przed uko�czeniem szko�y, ale to ju� by�a sprawa, jak to m�wi�, "gard�owa". W sz�stym oddziale nauczyciel wcale mnie pod koniec roku nie egzaminowa�. "Nie potrzeba - powiedzia� - ty i tak zostaniesz na drugi rok". Po sko�czonych egzaminach, a jeszcze przed wypisaniem �wiadectw, po lekcjach ukrad�em z katedry dziennik ze stopniami z ca�ego roku. Nad gliniank� Morskie Oko obejrza�em stopnie swoje i innych � dziennik podar�em i utopi�em. Nast�pnego dnia w szkole awantura: kto ukrad� dziennik? Pos�dzono jednego ch�opca, kt�ry nie by� pewien, czy zda do nast�pnej klasy. Wezwano jego ojca. Pytaj� ch�opca wobec ca�ej klasy, czy to on go wzi��. Ch�opiec si� nie przyznaje. Ojciec zaczyna go bi�. - Ja ukrad�em i zniszczy�em dziennik - odezwa�em si� g�o�no, wstaj�c z �awki. - Dlaczego� to, durniu, zrobi�? - wrzasn�� nauczyciel. - A co ja mia�em do stracenia? Przecie� i tak zostaj� na nast�pny rok. Okaza�o si�, �e jeszcze mia�em co� do stracenia - obni�ono mi stopie� ze sprawowania na nieodpowiedni i mia�em by� przeniesiony karnie do innej szko�y. Zatrzymano mnie na usilne pro�by matki, kt�ra obieca�a, �e b�dzie mnie pilnowa� i �e b�d� si� dobrze zachowywa� w szkole. W nast�pnym roku zn�w ze sprawowania "odpowiedni". A by�o to tak: Nauczycielka dawa�a korepetycje z tego przedmiotu, kt�rego nas uczy�a, synowi restauratora z naszej dzielnicy. Gdy przysz�o pisa� wypracowanie klasowe, nauczycielka sama nie dyktowa�a nam pyta�, tylko zwr�ci�a si� do tego ucznia: - Podyktuj pytania, wiesz, te, co wczoraj przerabiali�my. Po kilku dniach odda�a nam zeszyty i ka�dy podawa� stopie�, jaki otrzyma�. Gdy dosz�o do mnie, odkrzykn��em specjalnie g�o�no: - Niedostateczny! - O, to niedobrze, to bardzo niedobrze - odpowiedzia�a nauczycielka. - Gdyby m�j ojciec mia� knajp� i p�aci� pani, to i ja mia�bym bardzo dobry stopie�, tak jak i on - odpowiedzia�em, wskazuj�c palcem na syna knajpiarza. Co to by�a za awantura! Nauczycielka wysz�a z klasy i wr�ci�a z kierownikiem. Kierownik wygna� mnie do domu i kaza� przyj�� z ojcem. Nast�pnego dnia przyszed� ze mn� ojciec. W szkole postawiono spraw� tak: mam przeprosi� nauczycielk� wobec ca�ej klasy albo na dwa tygodnie b�d� zawieszony w nauce. Rozprawa odbywa�a si� w klasie, przy wszystkich dzieciach. Ojciec ka�e przeprosi� nauczycielk�, a ja zn�w upar�em si�, �e nie przeprosz�. Ojciec zacz�� bi�. - �eby mnie tatu� nawet zabi�, to nie przeprosz�, bo ja mam racj�! - wrzeszcza�em na ca�y g�os. - Czekaj, ju� ja ci wlej� w domu! - obiecuje ojciec. - To tak "wystawi�", �e mnie nawet policja nie znajdzie! - zagrozi�em. Po drodze do domu upewni�em si� jeszcze, czy ojciec mnie nie b�dzie bi�, i powt�rzy�em swoj� gro�b�: �e je�eli mnie uderzy, to uciekn� z domu, i to uciekn� nie na dwa, trzy tygodnie, ale tak, �e wi�cej mnie nie zobaczy. - Czy tatu� rozumie, �e ja mam racj�? - doda�em na zako�czenie. Ta gro�ba pomog�a. Ojciec ba� si�, �ebym nie uciek�. Jedna d�u�sza ucieczka zmienia�a nieraz ca�e �ycie dziecka. Wy�amywa� si� taki spod kontroli starszych, �eby �y�, musia� kra��, w ko�cu wpada� przy jakiej� kradzie�y - a wtedy dom poprawczy i koniec z uczciwym �yciem. Ojciec ukara� mnie inaczej. Przez ca�e dwa tygodnie nie wolno mi by�o wychodzi� z domu na ulic�. Najstraszniejsza dla mnie kara. Siedz�c w domu czyta�em ksi��ki, gra�em na mandolinie i tak przesiedzia�em ca�e dwa tygodnie w areszcie domowym. A na zako�czenie roku ze sprawowania "odpowiedni" i przeniesienie do innej szko�y. W oddziale si�dmym, w tej nowej szkole, mia� miejsce konflikt innego rodzaju. Zacz�o si� nieporozumienie z nauczycielem matematyki. Po pierwszym miesi�cu nauki - pierwsze wypracowanie klasowe. Szybko rozwi�za�em zadanie, bo kto odda� zeszyt, wychodzi� na boisko, a kartk� z rozwi�zaniem na brudno podrzuci�em kole�ance i odda�em nauczycielowi zeszyt. Gdy po kilku dniach otrzymali�my zeszyty klasowe, ze zdziwieniem stwierdzi�em, �e z klas�wki otrzyma�em stopie� niedostateczny. Sprawdzi�em jeszcze raz - wynik dobry. Zobaczy�em u kole�anki stopie� - bardzo dobry. Wynik taki sam, przecie� �ci�gn�a z mojej kartki, tylko �e u mnie troch� niechlujnie napisane, bo spieszy�em si� na boisko. Z zeszytem id� do nauczyciela. - Prosz� pana, dlaczego ja dosta�em dw�jk�? Przecie� tu nie ma �adnych przekre�le� - zapyta�em grzecznie. - Musia�o co� tam by�, siadaj na miejsce - odpowiedzia� nauczyciel. Stoj�c przy nim podar�em zeszyt i wrzuci�em do kosza. Nauczyciel popatrzy� - i nie powiedzia� nic. Po kilku minutach wyda� nam zebrane poprzedniego dnia zeszyty domowe. Zajrza�em do �rodka, a tam napisane czerwonym o��wkiem: "Praca za miesi�c wrzesie� oceniona niedostatecznie". Poprawek �adnych nie ma - z tym, �e zeszyt te� niezbyt czysto prowadzony. Bez namys�u i ten zeszyt podar�em - i do kosza, a nauczyciel te� nic nie powiedzia�. - Poka� mi sw�j zeszyt - zwr�ci� si� do mnie nauczyciel nast�pnego dnia, gdy tylko wszed� do klasy. - Nie mam - odpowiedzia�em. - A gdzie go masz? - W domu zostawi�em. - To id� do domu po zeszyt. Wyszed�em i ca�� godzin� biega�em po boisku i ulicy. Nast�pna lekcja, matematyki - i wszystko powt�rzy�o si� dok�adnie tak jak poprzednio. I tak by�o przez miesi�c. W ko�cu by�o ju� tak, �e jak on wchodzi� do klasy, to ja sam wychodzi�em m�wi�c, �e id� do domu po zeszyt. Nauczyciel upar� si�, �e ja b�d� mia� zeszyt, ja upar�em si�, �e zeszytu mie� nie b�d�. Nie warto pisa�, je�li bez �adnej przyczyny stawia niedostateczne oceny, a w dodatku nie chce m�wi�, dlaczego. Po�apa� si� wreszcie, �e mnie w ten spos�b nie ugada, wi�c zamiast wysy�a� do domu, kaza� sta� w k�cie. Wszystkie lekcje matematyki sp�dza�em w k�cie - ale zeszytu nie przynosi�em. Do k�ta wychodzi�em sam, gdy tylko nauczyciel wchodzi� do klasy. Stanie w k�cie da�o mi mo�no�� robienia nowych wyczyn�w. St� nauczyciela przysuni�ty by� do pierwszych �awek, a za jego plecami sta�a rozsuwana tablica. Gdy by�o wypracowanie klasowe, nauczyciel dyktowa� zadania, dziel�c klas� na dwie grupy. Ja w tym czasie sta�em ju� w k�cie. Gdy on dyktowa�, ja na tablicy pisa�em dla pami�ci cyfry - bo tre�� zadania mia�em w g�owie - i w tym czasie, gdy nauczyciel siedzia� przy stole i czyta� ksi��k� albo sprawdza� zeszyty domowe, ja na dw�ch po��wkach tablicy rozwi�zywa�em zadania jednej i drugiej grupy. Uda�o mi si� to dwa razy. Wszyscy mieli wtedy dobrze rozwi�zane zadania. Za trzecim razem wypad�o tyle dzia�a� matematycznych, �e musia�em pisa� ma�e cyfry. Ci w ko�cu klasy nie mogli ich dojrze�, wi�c zacz�li kr�ci� si� po klasie, �eby zobaczy�, co tam jest napisane na tablicy. Nauczyciel obejrza� si� i wszystko si� wyda�o. Od tego dnia sadza� mnie przy swoim stole. I taka sytuacja trwa�a do ko�ca roku. Ten sam nauczyciel uczy� nas rob�t introligatorskich - ale tu to ju� ja by�em bardzo dobry. Trzy dni przed ko�cem roku nauczyciel zapowiedzia� nam, �e zamiast rob�t b�dzie pyta� z matematyki. Je�li kto� jest niepewny, to jeszcze b�dzie mia� mo�no�� poprawi� sw�j stopie�. Mnie to nie dotyczy�o, w jego poj�ciu ja by�em ca�kowicie przekre�lony - ale mimo to przyszed�em. Tego dnia nie posadzi� mnie obok siebie, bo to w�a�ciwie nie by�a ju� lekcja. Tego dnia pierwszy raz od czterech lat za�ama�em si� i podnios�em r�k�, chc�c odpowiada� na zadane pytania. Nauczyciel zacz�� od najprostszych pyta�: jakie znamy cyfry, jakie liczby dziel� si� przez 2, 3 itd. Na pocz�tku wszyscy podnosili r�ce - ja te�. Im pytania by�y trudniejsze - tym mniej r�k si� podnosi�o. Wreszcie po jednym pytaniu podnios�y si� tylko dwie r�ce. Ja podnosi�em przy ka�dym pytaniu, lecz jeszcze mnie nie pyta�. Teraz popatrzy� na mnie d�ugo i przenikliwie, lecz zapyta� drugiego. Nast�pne pytanie - tylko ja podnios�em r�k�. Zapyta� mnie i odpowiedzia�em dobrze. Nast�pne - zn�w tylko ja. Zapyta� - odpowiedzia�em. Pyta� dalej innych, lecz ja tak�e odpowiada�em. - Przyjd� do mnie po lekcjach do kancelarii - powiedzia�, gdy po sko�czonej lekcji wychodzi� z klasy. W kancelarii wzi�li mnie w obroty - kierownik szko�y, wychowawczyni klasy i nauczyciel matematyki. Przeprowadzili egzamin z matematyki - na �adnym pytaniu nie zaci��em si�. Kazano mi rozwi�za� dwa zadania, rozwi�za�em szybko i dobrze. - No widzisz - powiedzia� do mnie kierownik szko�y - m�g�by� mie� stopie� bardzo dobry, gdyby� si� uczy� przez ca�y rok, a tak to postawimy ci tr�jk�. A wi�c z dostatecznym stopniem z matematyki, bardzo dobrym ze sprawowania i bez �adnej perspektywy na przysz�o�� uko�czy�em szko�� podstawow� maj�c lat pi�tna�cie. Co teraz robi�? Czerniak�w 1933 Na dalsz� nauk� nie ma pieni�dzy i mo�liwo�ci. Ch�opak, kt�ry ma pi�tna�cie lat, powinien ju� stara� si� zarobi�, �eby by�a pomoc w domu. Ale jak zarobi�? Z�odzieje z naszego domu namawiali mnie, �ebym "pracowa�" z nimi. - Jeste� cwaniak, policja ciebie nie zna - z nami b�dzie ci dobrze, nie zginiesz. Odm�wi�em. Po co kra��, jak nie mo�na przynie�� do domu? Gdy by�em mniejszy, a nieraz co� z ch�opakami zw�dzili�my dla sportu - to w domu matka bra�a za �ap�, kaza�a odnie�� i przeprosi�, a czasem to jeszcze dobrze wla�a. Wi�c kra�� nie mia�o dla mnie sensu. Wszystkie ogrody i sady w okolicy by�y w mojej bezp�atnej dzier�awie. W�azi�em do ka�dego i nigdy mnie nie z�apano - ale to by�o robione tylko dla sportu. Lubi�em ka�de ryzyko i niebezpieczne sytuacje. Ojciec, jak by� trze�wy, nie m�wi� nic. Jak by� pijany, krzycza�, �ebym sobie roboty szuka�. C� wi�c robi�em? Rano przynosi�em matce dwa wiadra wody i wynosi�em brudn�. Potem przynosi�em w�giel z piwnicy lub ze sk�adu, kupi�em, co potrzeba, w sklepie - i ju� by�em wolny. Wtedy przynosi�em kilka wiader wody jednej lokatorce. Mia�a za drzwiami na korytarzu beczk�, z kt�rej bra�a wod� do prania i zmywania. P�aci�a mi pi�� groszy za przyniesienie jednego wiadra; tak samo jak u woziwody, tylko ja przynosi�em jej wod� pod drzwi, a od woziwody bra�o si� spod bramy i trzeba by�o nie�� na pi�tro. Jak przynios�em pi�� wiader, to zarobi�em dwadzie�cia groszy, bo jeden grosz za wiadro bra� inwalida przy pompie ulicznej. Nast�pnie kr�ci�em si� przy sk�adzie opa�owym. Niejeden raz zarobi�em troch� groszy za odniesienie komu� w�gla do domu. P�acili jeden grosz od kilograma. Pracowa� tam ju� starszy kolega, ale jak on poszed� z w�glem i nie by�o nikogo, a zn�w trzeba by�o odnie��, bra�em ja. Nie d�wiga�em po pi��dziesi�t kilogram�w, bo to by�o dla mnie za ci�ko, ale dwadzie�cia, trzydzie�ci to nosi�em. Teraz, gdy ju� mia�em pieni�dze, szed�em na Mokot�w do biblioteki. Nie by�a to prawdziwa biblioteka, lecz sklep sprzedaj�cy papier, zeszyty i przybory szkolne, w kt�rym na jednej �cianie by�y p�ki z ksi��kami. W�a�ciciel sklepu wypo�ycza� te ksi��ki za op�at� dziesi�ciu groszy od jednej ksi��ki po z�o�eniu dwu z�otych kaucji. Ze swego zarobku z�o�y�em kaucj� za dwie ksi��ki, ale by�y dnie, �e wymienia�em tylko jedn� ksi��k�; cz�ciej jednak wymienia�em dwie i czyta�em jednego dnia. Nikt nie dawa� mi �adnych rad co do wyboru lektury. Wyczytywa�em wi�c wszystkie ksi��ki o Dzikim Zachodzie, Karola Maya, Branda, Baxtera, kryminalne Roma�skiego, Marczy�skiego, Wallace'a i innych. Wyczyta�em ksi��ki o przygodach Arsena Lupina, Sherlocka Holmesa i wszystkie o Tarzanie; Micha�a Zevaco, Dumasa i Trylogi� Sienkiewicza. Ksi��ki grube dzielone by�y na kilka mniejszych i za ka�d� p�aci�o si� dziesi�� groszy. Gdy ju� mia�em w r�ku ksi��k�, bra�em w kiesze� kawa� chleba i szed�em nad star� fos� fortow� na Czerniakowie. Tam, le��c na s�o�cu, czyta�em. Dla urozmaicenia co pewien czas za�ywa�em k�pieli, a raz lub dwa razy w ci�gu dnia kilku z nas przep�ywa�o na drug� stron� fosy i zapuszczali�my si� w ogrody badylarzy na str�ki grochu. Moimi ulubionymi bohaterami z ksi��ek byli ludzie, kt�rych cechowa�a szale�cza odwaga i ryzykanctwo, obro�cy s�abych i uci�nionych, a bojowi wobec ludzi z�ych. W post�powaniu swoim stara�em si� na�ladowa� takich w�a�nie bohater�w. Cieszy�em si�, gdy raz uda�o mi si� wywali� okno w p�on�cym drewnianym budynku i zanim nadbiegli inni, wynios�em dwoje ma�ych dzieci oraz wyrzuci�em na podw�rze wszystkie ubrania z szafy. By�em wsz�dzie tam, gdzie grozi�o jakie� niebezpiecze�stwo, i musia�em zawsze nale�e� do tych, kt�rzy ostatni wycofuj� si� z niebezpiecznej sytuacji. �eby by� mocnym wobec z�ych, nie wystarcza�a sama odwaga, potrzebna by�a tak�e zaprawa i trening. W mieszkaniu na drzwiach wiesza�em stare ubrania i palta i godzinami �wiczy�em uderzenia g�ow� z r�nych pozycji. Wiedzia�em, �e jest to najskuteczniejsze i najbardziej zdradliwe uderzenie. Doszed�em do takiej wprawy, �e "na �eb" by�em jednym z najlepszych na Czerniakowie. Trenowa�em te� no�em. Rzucanie no�em do celu na odleg�o��. Ukrywanie no�a w r�kawie. B�yskawiczne wyci�ganie no�a z kieszeni spodni i z kieszeni marynarki, tak zwanej "za parkanem".. Niejeden urwany guzik i rozdarte spodnie kosztowa� trening przeskakiwania przez parkan, chodzenia po drzewach i skakania ze znacznych nawet wysoko�ci. Wyrabia�em w sobie siln� wol�, up�r i m�ciwo�� w stosunku do tych, kt�rzy skrzywdzili mnie z premedytacj� lub wykorzystywali swoj� przewag� fizyczn�. Po kilku awanturach ze starszymi i silniejszymi m�wiono o mnie: "Ch�opak grzeczny, ale i charakterny..." S�abszego nie uderzy�em nigdy. Wieczorem wyskakiwa�em na plac Unii Lubelskiej "postara� si� troch� na majdanie" - co znaczy po prostu: sprzedawa� gazety. "Stara�o si�" tam wielu koleg�w, z kt�rymi ko�czy�em szko��. Oni byli majdaniarzami rejestrowanymi (po z�o�eniu kaucji), ja stara�em si� na dziko: koledzy brali wi�cej gazet i cz�� dawali do sprzeda�y mnie. Jaki by� z tego zarobek? Dwa grosze od gazety w cenie pi�ciu groszy i trzy od dziesi�ciogroszowej. Od dodatku nadzwyczajnego osiem groszy od sztuki, ale wtedy mi nie dawali, ci�ko te� by�o trafi� na moment wydania. Umie� sprzeda� gazety - to by�a wielka sztuka. - Ile sprzeda�e�? - pyta�em jednego kolegi. - Dwana�cie sztuk - odpowiada. - A ja tylko dwie. - A ty ile? - pytam drugiego. - Pi�tna�cie. - A ja dwie. Wreszcie i ja po�apa�em si� w technice sprzedawania. Gdy dosta�em gazety do r�ki - jak najszybciej przed siebie, byle dalej, �eby by� tam, gdzie nie dotar� jeszcze �aden nowy gazeciarz. Raz dotar�em w ten spos�b do ulicy Filtrowej. W ka�dym tramwaju jad�cym w stron� placu Narutowicza id� dwie, cztery gazety. Po pewnym czasie gazeciarze z placu Narutowicza po�apali si�, �e im handel idzie s�abiej - zjechali kup�, dali mi dobry wycisk i przegnali z dobrego stanowiska. Pojecha�em do swoich ch�opak�w. Ci zostawili sw�j "majdan" w r�nych kioskach i sklepach i grup� w osiemnastu ch�opak�w zrobili�my nalot na tamtych. I odegrali�my si� - ale ju� wi�cej w ich parafi� nie je�dzi�em. Najlepszy zarobek by� wtedy, gdy uda�o si� kogo� zrobi� "na fryko". Przy wydawaniu reszty bilonem pieni�dze odlicza�o si� na w�asnej d�oni, k�ad�c na sp�d monet� upatrzon� dla siebie. Gdy kupuj�cy nadstawia� r�k�, oddawa�o si� wszystko, bo m�g� jeszcze raz sprawdzi�. Gdy postawi� woreczek, monet� le��c� na spodzie, na �rodkowym palcu, chwyta�o si� lekko ukrywaj�c j� mi�dzy palcami i chocia� d�o� by�a wyprostowana, pieni�dz pozostawa� w r�ku. Jeden taki "moniak" to tyle, co sprzeda� kilka gazet. Metod� t� stosowali gazeciarze i w�zkarze. Kiedy do ojca przychodzili koledzy, wiedzia�em, �e b�d� pili w�dk�, a mnie b�d� posy�ali, �eby im przynosi� po �wiartce. Siedzia�em wtedy kamieniem w domu. Gdy ju� nie�le sobie popili, wtedy robi�em "na fryko" po pi��dziesi�t groszy, po z�ot�wce, a nawet i po dwa z�ote. P�aci�em sobie za fatyg� siedzenia w domu. Latem je�dzili�my przewa�nie we czterech dwa razy w tygodniu do Kabackiego Lasu na jagody, grzyby lub orzechy laskowe. Na ulicy Pu�awskiej skakali�my w biegu na bufory ostatniego, towarowego wagonu przyczepionego do poci�gu osobowego i tak uczepieni jechali�my do Pyr i do lasu. Tam trzeba by�o uwa�a�, �eby nie da� si� z�apa� gajowym - tak jak w kolejce kolejarzom. Gajowi cz�sto robili ob�awy na zbieraj�cych jagody lub grzyby. To ju� by�o dla nas sportem - tak lawirowa� i ukrywa� si�, �eby nie z�apali. I nie z�apali nigdy �adnego z nas. W kolejce by�o gorzej. Tu niejeden konduktor stara� si� nas z�apa� albo przep�dzi� z kolejki. Raz jeden kolejarz wlaz� na dach towarowego wagonu i oblewa� nas oliw� z oliwiarki. Maj�c do�wiadczenie, brali�my w drog� solidne kije, �eby kolejarzowi nie pozwoli� wysun�� znad dachu r�ki czy g�owy. Gdy kolejka doje�d�a�a do stacji - wyskakiwali�my jeszcze w biegu i uciekali�my w odwrotnym kierunku. Czepiaj�c si� z boku osobowego wagonu dwa razy zerwali�my z g�owy siedz�cemu przy otwartym oknie rabinowi jarmu�k�, kt�r� �ydzi odkupywali od nas, p�ac�c po pi�� z�otych. Kiedy� w Gr�jcu w czasie "wycieczki" zdj�li�my ze stoj�cego na ulicy wozu skrzynk� w�dki, kt�r� wynie�li�my za stoj�c� w pobli�u stodo��. Gdy w�z odjecha�, przysz�o do nas trzech �obuz�w; zabrali nam wszystko, a za "fatyg�" dali tylko ka�demu z nas po p� litra w�dki. I to dobre, mogli nic nie da�. W kolejce raz tylko mnie z�apali. Posiedzia�em kilka godzin w komisariacie. Przysz�a matka, zap�aci�a pi�� z�otych kary, kt�re p�niej musia�em jej zwr�ci�, i zabra�a mnie do domu. Latem pojecha�em na dwa tygodnie pod Gr�jec do znajomych gospodarzy, u kt�rych ostatnie dwa lata sp�dzali�my wakacje. Z�odziejska wie�. Nocami ca�a prawie ludno�� wybiera�a si� na kradzie� zbo�a z dworskich p�l. Jedni zwozili, inni m��cili w stodo�ach... i rano by�o ju� wszystko w porz�dku. Za stodo�� ca�a sterta s�omy, zbo�e za� wym��cone i wywiane zosta�o ju� wywiezione na sprzeda� do miasta. Pewnej nocy ch�opi wybrali si� do odleg�ej o trzy kilometry wsi kra�� ul�ga�ki. Posz�o wtedy chyba ze, trzydzie�ci os�b i ja z nimi. Wszyscy piechot� przez cmentarz i las, a drog� dwa wozy do przywiezienia work�w z ul�ga�kami. Ciekawy by�em, jak b�d� rwali. Kazali mi zabra� ze sob� worek i p�acht�. Okaza�o si�, �e robi si� to �atwo, szybko i dok�adnie. Ka�dy rozk�ada swoj� p�acht� pod drzewem, dw�ch wchodzi na drzewo i trz�sie, potem ka�dy bierze p�acht� za rogi i zsypuje do swojego worka. P�niej worki na w�z, a sami zn�w piechot�, kr�tsz� drog� do domu. Z�odzieje to byli przewa�nie "wychowa�cy". Prawie ka�dy gospodarz mia� takiego "wychowa�ca". Po pierwszej wojnie �wiatowej brali na wychowanie dzieci z sieroci�ca, kt�re nie mia�y i nie zna�y swoich rodzic�w. Podrzutki. Pa�stwo do pe�noletno�ci dziecka p�aci�o im miesi�cznie pewn� sum� pieni�dzy, a oni mieli darmo z pocz�tku pastucha, p�niej parobka, tylko za jedzenie i marne ubranie. Gdy taki chcia� si� lepiej ubra�, p�j�� na zabaw� albo wypi� w�dki - krad�. W czasie �niw ludzie ze wsi chodzili pracowa� do dwor�w, kt�rych by�o kilka w okolicy. Pewnego dnia, gdy nie mia�em co robi�, wybra�em si� na dworskie ziemie zobaczy�, jak pracuj� znajomi ze wsi. Kosili zbo�e tu� pod lasem. S�o�ce sz�o ju� ku zachodowi. - Uwa�ajcie, dziedzic jedzie! - zawo�a� kto� ostrzegawczo. I wszyscy ra�niej zabrali si� do roboty. By� to m�ody jeszcze facet, na pi�knym koniu, ze szpicrut� w r�ku. Siedz�c sztywno, przez kilka minut w milczeniu przygl�da� si�, jak ludzie pracuj�. Zbli�y� si� do niego karbowy, co� m�wi� po cichu. Po chwili podesz�a z boku m�oda jeszcze ch�opka i prosi pokornie: - Prosz� ja�nie pana, niech ja�nie pan zwolni mnie o godzin� wcze�niej. Mam chore dziecko, zostawi�am je bez opieki. Nawet na ni� nie spojrza�. - Prosz� ja�nie pana bardzo - m�wi zn�w kobieta, Patrz� i oczom nie wierz�: poca�owa�a go w r�k�. Raz, drugi i wci�� powtarza swoje: "Prosz� ja�nie pana bardzo". Sta�em o dwa metry od "ja�nie pana", a nie wi�cej jak o dziesi�� metr�w od lasu. - O rany! Co za ja�nie pan! - krzykn��em tak g�o�no, �e wszyscy us�yszeli. - A moja dupa ja�niejsza ni� wszystkie ja�nie pany! W "ja�nie pana" jakby piorun strzeli�. Szarpn�� si� w moj� stron�. Z�apa�em jedn� lejce, zawin��em koniem i zanim schwyci� r�wnowag�, ju� ucieka�em do lasu. Ruszy� za mn�, ale by�em ju� w lesie. Tak wygl�da�o moje pierwsze i ostatnie spotkanie z "ja�nie panem". - Dok�d idziesz? - zapyta�a matka, widz�c, �e wychodz� z mieszkania. - Na ulic�. - �eby tylko zn�w jakiej skargi nie by�o. Nie pobij si� z kim - upomina�a. - Gdzie ch�opaki? - zapyta�em bawi�cego si� na ulicy dzieciaka, nie widz�c moich r�wie�nik�w. - Na ��czce w pi�k� graj� - odpowiedzia�. Gdy tam poszed�em, okaza�o si�, �e ch�opaki ju� szli do domu na obiad; na ��czce by� tylko jeszcze Olek, pod pach� mia� pi�k� futbol�wk�. - Zostaw nam pi�k� - poprosi�em - na moj� odpowiedzialno��. Jak przestaniemy gra�, to ci j� odnios� do domu. - Dobrze - odpowiedzia� Olek rzucaj�c mi pi�k�. - Tylko nikomu nie dawaj. Po godzinie kopania zabra�em pi�k�, by j� odnie�� w�a�cicielowi. Gdy dochodzili�my ju� do ulicy, przyszed� Zygmunt. By� to ch�opak z naszego domu, mia� osiemna�cie lat, trzy lata wi�cej ni� ja. - Dawaj pi�k� - zwr�ci� si� do mnie. - Nie mog� - odpowiedzia�em. - Olek kaza� mi j� odnie�� do domu, jak przestan� gra�. - Dawaj, dawaj, nie wyg�upiaj si�. Olek mnie nic nie obchodzi - odpowiedzia�. I chce mi wytr�ci� pi�k�. Zrobi�em unik i pi�k� odrzuci�em Jankowi, kt�ry sta� kilka metr�w z boku. Gdy podszed� do Janka, ten poda� pi�k� mnie. - Jak odrzucisz pi�k�, to dostaniesz w mord� - powiedzia� Zygmunt id�c do mnie. Odrzuci�em. Podszed� i uderzy� mnie pi�ci� w twarz. Nie wiedzia�em, co robi� - bi� si� z nim, czy nie bi�? By� trzy lata starszy i du�o silniejszy. - Jaki mocny - powiedzia�em tylko, gdy szed� w stron� Janka i ostrzega� go w ten sam spos�b jak mnie. - A chcesz jeszcze raz? - zapyta� zawracaj�c do mnie. - Chc�. Podszed� i uderzy�. Zrobi�em unik w d� i uderzy�em g�ow� tak, �e usiad� na trawie. Poderwa� si�, skoczy� i zn�w dosta� g�ow� i r�k�. I zacz�a si� bijatyka, kt�ra trwa�a kilkana�cie minut. Bij�c si�, powoli zbli�ali�my si� do domu. Ju� przed bram� nadszed� jego starszy brat, kt�ry mia� dwadzie�cia jeden lat. Wtedy ze zbiegowiska ludzi, kt�rzy przygl�dali si� walce, wyskoczy�o kilku, odepchn�li moich przeciwnik�w, krzycz�c: - Dw�ch takich byk�w na jednego dzieciaka! Wtedy szybko uciek�em do domu i powiedzia�em matce, �e pobi�em si� z Zygmuntem. - Czekaj - powiedzia�a matka, gdy wys�ucha�a wszystkiego - ojciec ci teraz da, jak przyjdzie z roboty. Chcesz pewnie, �eby ciebie zabili. Przecie� ich jest czterech braci i ojciec. Siedzia�em spokojnie w domu, czekaj�c na ojca. - Musisz mu dobrze wla� - radzi�a matka, gdy ojciec wr�ci� z roboty. - Jak to by�o? - zapyta� mnie ojciec. Wiedzia�em, �e ojciec jest sprawiedliwy, dlatego zawsze m�wi�em prawd� i ojciec mi wierzy�. Opowiedzia�em wszystko szczeg�owo. - Ja go bi� nie b�d� - zadecydowa� ojciec. - Zygmunt jest starszy, silniejszy i zacz��. - Ale on go strasznie pobi� - nastaje matka. - A jak Zygmunt by jego zbi�, to co by� powiedzia�a? Trzeba by�o si� nie da�, prawda? No to on si� nie da�. Nie wychod� tylko teraz na ulic�, bo ci wlej� - poradzi� ojciec. - Ja sam wyjd�, dowiem si�, co s�ycha�. Po pewnym czasie wr�ci� i powt�rzy� rozmow� z ojcem Zygmunta, z kt�rym spotka� si� na ulicy. - No co? Pana ch�opak pobi� mojego. Ale wy z nami nie wygracie, nas jest wi�cej. - A co mnie to obchodzi - odpowiedzia� ojciec. - Chcecie, to go bijcie. Ale ja was ostrzegam, �e to jest m�ciwy szczeniak. Wy mieszkacie wy�ej. Jak wy go dzisiaj pobijecie, to on si� jutro zaczai na schodach i kt�remu z was no�em kichy wypu�ci. Ale co mnie to obchodzi, chcecie, to go bijcie. Z tej awantury da� mi ojciec tak� nauk�: - Pami�taj - powiedzia� - jak zaczepisz kogo�, to ju� ja ci wlej�. - M�wi�c to podsadzi� mi pod nos swoj� ci�k�, wielk� pi��. - Je�li pobijesz s�abszego - te� ci wlej�. Ale jak tobie kto� wejdzie w drog�, to gry�, drap, zabij, a nie daj si�, bo tu jest takie �ycie, �e jak pozwolisz sobie wej�� na g�ow� wielkiemu, to za dwa tygodnie ju� ka�dy szczeniak b�dzie chcia� wej��. Nie zaczepi� mnie nigdy �aden z tej rodziny, a z Zygmuntem pogodzi�em si� dopiero po trzech latach. Gonili�my si� z Antosiem. Gdy mi uciek� za parkan mi�dzy stosy cegie�, wszed�em na latarni� gazow�, by zobaczy�, gdzie si� schowa�. - Z�a� st�d! - zawo�a� kto� energicznie z do�u. - Nie chc�! - odpowiedzia�em i wtedy dopiero spojrza�em w d�. By� to Heniek. Ch�op lat dwadzie�cia jeden, z drugiej ulicy. - Z�azisz czy nie? - wo�a zn�w. - Nie! - odpowiadam. - Z�a�, bo ci� �ci�gn�! - A spr�buj! Poci�gn�� mnie za nogi tak, �e chocia� wystawi�em r�ce, to jednak twarz� uderzy�em o bruk ulicy. Poderwa�em si� na nogi - a w r�ku ju� mia�em otwarty du�y spr�ynowy n�. Uczy�em si� tej sztuczki. W kieszeni n� le�y zamkni�ty, a wyci�gam ju� otwarty. - Czego szurasz? - zapyta�em spokojnie, chocia� by�em w�ciek�y i bola�a mnie twarz. - Pewnie dawno "�ledzia nie po�kn��e�"? - Zje�d�aj st�d, bo kos� oberwiesz - ostrzega� Anto�, te� z no�em w r�ku, nast�puj�c na niego z boku. Heniek mrukn�� co� pod nosem i poszed� sobie. Nast�pnego dnia mija�em si� z nim na ulicy - nie zaczepi� mnie. Ale Antka wieczorem pobi�. Wi�c nast�pnego dnia we czterech pognali�my go kawa� drogi, rzucaj�c za nim kamieniami. Po dw�ch dniach, gdy rano nios�em matce dwa wiadra wody i odpoczywa�em przed bram� rozmawiaj�c z kole�ank�, zobaczy�em, �e od rogu ulicy idzie Heniek. Zaczepi mnie czy nie zaczepi - zastanawia�em si�. Na wszelki wypadek wsadzi�em r�k� w kiesze�, w kt�rej mia�em sw�j n�. Zatrzyma� si� przy mnie. Napar� na mnie bokiem i tr�caj�c �okciem zapyta� ironicznie: - A mo�e zechcesz si� ze mn� bi�? Ustawi� mi si� doskonale na uderzenie g�ow�, wi�c od razu uderzy�em. Gdy uderzy� mnie pi�ci� w twarz, ja ju� mia�em otwarty n� w r�ku. Zg�upia�, sta� jak baran. Zza rogu wyszed� policjant. Schowa�em n� za podszewk� przez dziur� w kieszeni. - Panie w�adzo, bi� mnie no�em - m�wi� Heniek do policjanta. "Ciapciak - pomy�la�em - zaczyna pierwszy, a potem: �Panie w�adzo�". Policjant obmaca� mnie, wyj�� zza podszewki n� i zabra� mnie do komisariatu. Poprosi�em kole�ank�, �eby odnios�a matce wod� i powiedzia�a, �e jestem w komisariacie. Dopiero wieczorem przyszed� po mnie do komisariatu ojciec. W drodze do domu nic si� do mnie nie odzywa�, a w mieszkaniu bez jednego s�owa uderzy� mnie w twarz. Gdy chcia� uderzy� drugi raz, zrobi�em unik i waln�� w szk�o lampy naftowej, kt�ra sta�a na stole. Zbi� szk�o i lampka zgas�a. Ojciec poszed� do sklepu, kupi� nowe szk�o, oczy�ci� lampk�... i nast�pi� dalszy ci�g. Ojciec nic nie m�wi� - ja te� nie. Dopiero nast�pnego dnia matka powiedzia�a mi, za co dosta�em. Okaza�o si�, �e gdy ju� mnie zabrali z ulicy, Heniek przyszed� do mnie do domu i prosi�, �eby rodzice zwr�cili mi uwag�, bo ja go zawsze zaczepiam i nie daj� mu spokojnie przej��. Ojciec wla� mi dlatego, �e zaczepiam, i to zaczepiam starszych. "Och, �achudra - pomy�la�em sobie. - Czekaj ty, ja na tobie jeszcze sobie odbij� i �panie w�adzo�, i skar�enie, i �zaczepianie�". Wkr�tce Heniek poszed� do wojska. Gdy wr�ci�, to ja przez ten czas podros�em i ju� by�em bojowym i dobrym kozakiem. Takich jak on ju� si� wtedy nie ba�em. Niejeden raz zawraca�, gdy mnie spotka� na ulicy. Uczciwie ostrzeg�em go przez znajomych, �e si� odegram, jak tylko znajd� okazj�. Nie da� mi okazji. Po wojnie, gdy ju� wr�ci�em do Warszawy, spotkali�my si�. Natychmiast wr�ci�a dawna ch�� zemsty, ale on tak si� ucieszy�, �e ja �yj�, tak serdecznie mnie powita� i ugo�ci�, �e wreszcie darowa�em mu jego dawny niecharakterny post�pek. Ostatnia niedziela na kortach By�a na ulicy Belwederskiej knajpa "Sielanka". Po zlikwidowaniu knajpy pozosta�y tylko dwa korty tenisowe, kt�re wynajmowano na godziny. Gra� w tenisa przychodzili "obcy z miasta". Elegancko ubrani, w bia�ych spodniach i szortach, szcz�liwi i zadowoleni z �ycia, ze spor� ilo�ci� forsy w portfelach. By�o nas sze�ciu w wieku dwunastu, trzynastu lat do podawania pi�ek i konserwacji kort�w. Za zarobione pieni�dze musieli�my kupowa� gips do wyznaczania linii. To, co w�a�cicielka bra�a za wynajmowanie kort�w, to by� jej czysty zysk - bo nie wk�ada�a w nie ani �adnej pracy, ani pieni�dzy. W dnie powszednie nie by�o wielu graj�cych i przychodzili oni tylko po po�udniu. Dlatego po lekcjach w szkole szli�my urz�dowa� na korty i dopiero tu uzgadniali�my, kt�rzy z nas zostan� na dy�urze, a kt�rzy p�jd� do domu odrabia� lekcje. Po odrobieniu lekcji nast�powa�a zmiana. Je�li go�cie grali tylko na jednym korcie, podawali�my pi�ki na zmian�, tak �eby ka�da dw�jka mog�a co� zarobi�. Przez pewien okres go�cie p�acili nam sami, pi��dziesi�t groszy za godzin� na jednego, dlatego w tym czasie odbywa�y si� walki konkurencyjne z ch�opakami z innych ulic. P�niej w�a�cicielka pobiera�a op�at� za podawanie pi�ek, a nam wyp�aca�a trzydzie�ci groszy za godzin�, reszt� potr�caj�c na konserwacj� kort�w. W ten spos�b zako�czy�a si� walka o korty i zmniejszy�y si� zarobki. Zarobione na podawaniu pi�ek pieni�dze oddawali�my rodzicom, a sobie zostawiali�my pi��dziesi�t groszy albo z�ot�wk�, w zale�no�ci od tego, ile si� zarobi�o. Za te pieni�dze kupowali�my sobie pestki, owoce, wod� sodow� i najwi�ksz� przyjemno�� - kino w koszarach wojskowych, gdzie dzieci p�aci�y za wej�cie dwadzie�cia groszy. W niedziel� siedzieli�my na kortach od godziny sz�stej rano do wieczora. Dwie dw�jki pracowa�y, trzecia odpoczywa�a. Ju� w sobot� wieczorem umawiali�my si�, kt�ry z nas wstanie pierwszy i b�dzie budzi� innych. - Cygan! - rozleg� si� pewnej niedzieli o godzinie sz�stej rano wrzask kolegi. Zanim zd��y�em odpowiedzie�, ju� wrzask powt�rzy� si�. - Zaraz id�! - odkrzykn��em. Zerwa�em si� z ��ka i zacz��em szybko ubiera� si�, a na podw�rzu wci�� s�ycha� by�o piskliwy, dziecinny g�os, wo�aj�cy kolejno innych koleg�w. - Zamkniesz�e ty mord�, psia twoja ma�, szczeniaku! - krzykn�� przez okno jaki� zbyt wcze�nie zbudzony, nerwowy lokator. - A bo co? Nie wolno?! - odkrzykuje ch�opak. - Ju� po pi�tej, to mo�na krzycze�! - pyskowa�, wa�ny, �e nikt mu nic nie mo�e zrobi�. Chlust! S�ycha� chlapni�cie wody o bruk podw�rza. To zn�w jaka� nerwowa lokatorka wyla�a na niego garnek wody. - Stara ma�pa! - krzyczy ch�opak. - �eby ci� tak po �mierci zleli. Ch�opaki! - wrzasn�� zn�w. - Czekam na was na ulicy! Po kilku minutach ju� ca�a nasza sz�stka sta�a przed bram�. Wczesny pogodny letni ranek. Na ulicy pusto, nie wida� jeszcze �adnego przechodnia - bo by�a to ma�a boczna uliczka, kt�r� nikt obcy pr�cz mieszka�c�w i ludzi, kt�rzy szli kogo� na naszej ulicy odwiedzi� - nie chodzi�. Jeszcze zaspani, wolnym krokiem poszli�my w kierunku ulicy Belwederskiej . �eby za wcze�nie nie budzi� w�a�cicielki, na korty dostali�my si� przez wysoki parkan. Z szopy stoj�cej w ogrodzie wzi�li�my miot�y, gips i deski do wytyczania linii. Gdy place tenisowe zosta�y ju� zamiecione, przyci�gn�li�my do�� du�y walec i wsp�lnym wysi�kiem, uczepieni przy dyszlu, ubijali�my plac. - No, ch�opaki, teraz ju� za bardzo si� spieszymy, bo jak ta stara szantrapa wstanie, to nam zaraz znajdzie jak�� robot� - powiedzia� Heniek. - A jakby�my si� tak zbuntowali? - odpowiedzia�em. - I nie chcieli nic innego robi�? Obci�a nam dwadzie�cia groszy za godzin�, sami musimy dba� o kort i w dodatku, cholera, robi z nas s�u��cych! - Nie warto - odpowiedzia� Heniek - bo nas wygna i przyjd� inni. Przedtem mieli�my po pi��dziesi�t groszy, ale stale musieli�my si� bi� z ch�opakami, kt�rzy chcieli zaj�� nasze miejsca. Rzeczywi�cie, przypomnia�y mi si� bijatyki na kije i kamienie, z kt�rych niejeden raz wychodzi� kt�ry� z rozbit� g�ow�. Walki odbywa�y si� ca�ymi ferajnami - ulica na ulic�. Nasza ulica by�a ma�a, ale pakowna. W jednym tylko domu by�o nas jedenastu r�wie�nik�w. Graj�cy w tenisa mieli mo�no�� wybra� sobie ch�opak�w do podawania pi�ek, bo p�acili im sami, wi�c by�o nas zawsze wi�cej, ni� potrzeba. Jak przychodzili dobrzy gracze, to wybierali tych, kt�rych ju� znali z tego, �e potrafi� dobrze zbiera� i podawa� pi�ki i �e w czasie gry nie b�d� si� pl�ta� po placu. Teraz by�o nas tylko sze�ciu, z oberwanym zarobkiem i dodatkow� prac� przy konserwacji kortu, ale mieli�my pewno��, �e nikt si� nam nie wci�nie do podawania, bo zarobek wyp�aca�a nam w�a�cicielka. P�aci�a hurtem za ca�y dzie�, a my obliczali�my sami, kt�ry z nas ile godzin podawa�. By�y wypadki, �e gangrena stara nawali�a nam za dwie albo trzy godziny - "bo tak jej wychodzi�o w obliczeniu". Wtedy strat� ponosili�my wszyscy solidarnie. - Ciekawe, o kt�rej przyjd� pierwsi go�cie - zagada�em. - Chyba nie wcze�niej ni� o �smej albo o dziewi�tej - odpowiedzia� Heniek, najwi�kszy nygus, ten w�a�nie, kt�ry nas z takim rabanem budzi�. - Musimy dobrze zapisywa�, kt�ry z nas ile godzin podawa�, bo to niedziela, ca�y dzie� podawania, wi�c stara na pewno b�dzie chcia�a nas na kilka godzin r�bn��. - Jak b�dzie chcia�a, to i tak ci� r�bnie i nic jej nie zrobisz - odpowiedzia�em. - Czy nic nie zrobi�, to dopiero zobaczymy - odgrozi� si� Maniek. W czasie tej rozmowy pracowali�my bez przerwy. Robili�my linie, sypi�c gips w odpowiednio d�ugi szablon zrobiony z desek. - Stara ju� wsta�a - m�wi�. - O, cholera, patrzcie, idzie do nas, zaraz nam znajdzie jak�� robot�, �eby nam si� nie nudzi�o. I nie omylili�my si�. Zostawi�a trzech do wysypywania linii, a trzech innych zabra�a do mieszkania, �eby pozamiatali pod�ogi. Ja trzyma�em w r�kach pude�ko z gipsem, wi�c zosta�em na placu z jeszcze dwoma ch�opakami do przenoszenia szablonu, a pozostali, kln�c koncertowo pod nosem, �eby stara nie s�ysza�a, poszli zabawia� si� w pomoc domow�. Po naci�gni�ciu siatek korty by�y ju� gotowe do u�ytku. O godzinie dziewi�tej przyszli pierwsi go�cie, od razu na obydwa korty. Tworzyli�my sta�e dw�jki, wi�c stara pu�ci�a z domu jednego, a dw�ch dalej musia�o pracowa�. Po godzinie go�cie si� zmienili i zmieni�a si� jedna nasza dw�jka. Wolna dw�jka w tym czasie podlewa�a w ogrodzie truskawki i tak na zmian�, a� do po�udnia. Gdy czterech podawa�o pi�ki, pozostali dwaj podlewali w ogrodzie kwiatki i jarzynki. Podawanie sz�o normalnie, nic si� szczeg�lnego nie zdarzy�o. W po�udnie w wolnym czasie urywali�my si� do domu na obiad. Po po�udniu przysz�a "zaraza", to znaczy du�e towarzystwo, kt�re przyprowadzi�o ze sob� ch�opc�w do podawania pi�ek. Rodzinka. Zawsze ci�ko by�o podawa� przy du�ej grupie, bo oni si� zmieniali przy grze, a my ganiali�my bez przerwy, podczas gdy przy mniejszym towarzystwie odpoczywali�my cz�sto razem z nimi. Jednak chocia� by�o ci�ko, ale zarobek szed�, a jak grali bez podawania albo mieli swoich podawaczy - to wtedy te godziny by�y dla nas stracone. Ci wynaj�li kort na trzy godziny. Dla nas to trzy godziny odpoczynku i trzy godziny straty zarobku. "No czekajcie - pomy�la�em sobie - zobaczymy, jak wam si� to op�aci". Pokr�cili�my si� po terenie, wreszcie usiedli�my na wysokim parkanie i obserwowali�my gr� i podawanie. - Pata�achy - odezwa� si� Maniek. - Ja bym takiemu mord� obi�, jakby mi si� tak pl�ta� po korcie - doda� Heniek. - R�biemy pi�ki? - zaproponowa�em. - Za te pi�ki my nie odpowiadamy, a maj� ich, widz�, do cholery i ciut, ciut. Tam gdzie my podawali�my, nie mog�a zgin�� �adna pi�ka. Obserwowali�my pi�ki w locie, widzieli�my zawsze, gdzie kt�ra upad�a, i tam si� szuka�o. Je�li nie znale�li�my od razu, to znalezione p�niej pi�ki trzymali�my w szopie i oddawali�my je, gdy go�cie przychodzili nast�pnym razem. Jak pi�ka wpad�a w ma�e przej�cie mi�dzy kortem a ogrodem, to nale�a�o szuka� jej w zupe�nie innym miejscu, bo w�wczas za krzakiem ja�minu skr�ca�a i s�abym torem toczy�a si� mi�dzy zagony. Ka�dy z nas m�g� od razu powiedzie�, pod kt�rym krzakiem truskawek pi�ka le�y. Spojrza�em - pi�ka wpad�a w furtk� za ja�min. Ch�opak pobieg� za pi�k�. Szuka�, szuka�, wreszcie zrezygnowa� i wr�ci� na kort. Po kilku minutach zlaz�em z parkanu, z zupe�nie innej strony wszed�em do ogrodu i zabra�em pi�k� spod krzaczka, pod kt�rym spodziewa�em si� j� znale��. No, to jedn� pi�k� ju� mamy. Odnios�em j� do altany, w kt�rej mieli�my schowek pod ruchom� desk� pod�ogi, i zn�w usiad�em na parkanie. Po pewnym czasie inna pi�ka potoczy�a si� pod parkan, tu� pod nami. Heniek wyj�� z kieszeni pi�k�, kt�r� znale�li�my kiedy� po odej�ciu go�ci, i siedz�c na parkanie bawi� si� uderzaj�c ni� o ziemi�. Gdy za kt�rym� uderzeniem nie uda�o mu si� z�apa� pi�ki, zszed� na ziemi� i podni�s� dwie, swoj� i t� drug�. I zn�w swoj� do kieszeni, a frajersk� do altany pod pod�og�. Nast�pna pi�ka przelecia�a nad parkanem na ulic�. Ch�opiec wlaz� na parkan, rozejrza� si�, a gdy pi�ki nie zauwa�y�, wr�ci� na kort, nie przejmuj�c si� jej brakiem. To ju� mamy trzy. Do tych dosz�a jeszcze czwarta, kt�ra zn�w zakr�ci�a za krzakiem ja�minu. - Wystarczy - szepn��em ch�opakom. - Wi�cej nie bierzemy, bo mo�e by� draka. Po trzech godzinach, gdy ju� zako�czyli gr�, okaza�o si�, �e brakuje sze�ciu pi�ek. Wtedy uczciwie pomogli�my im w szukaniu i znale�li�my brakuj�ce do rachunku dwie pi�ki. To odsun�o od nas podejrzenie, �e to my mogli�my podw�dzi� brakuj�ce cztery pi�ki. Nast�pna grupa na ten sam kort - to dw�ch m�odych facet�w z pannami. Korty wynaj�li na dwie godziny. I zn�w pech. Graj� bez podawania. Podnosz� pi�ki sami. A nas jest sze�ciu i podajemy na zmian� tylko na jednym korcie. Przekazali�my sobie po cichu, �e tych te� urz�dzimy na klawo - tak, �e odechce im si� gra� bez podawania. Ale co im urz�dzi�? Pi�ek bra� nie mo�na, bo maj� tylko sze��, a zn�w zrobi� co� musimy, �eby chocia� wyr�wna� straty moralne za te pi�� godzin strat materialnych. Bo mo�e nie zez�o�ci�oby nas to tak, gdyby to by�o p�niej, a nie bezpo�rednio po tamtych graczach. Usiedli�my na trawie tu� przy altanie, w kt�rej go�cie u�o�yli swoje manele, i kombinowali�my, jak� im zrobi� szkod�. W tym czasie gracze zrobili ma�� przerw� na odpoczynek. - E, ma�y! - zawo�a� w nasz� stron� jeden facet. Podbieg�em pierwszy przeczuwaj�c, �e b�dzie jakie� zlecenie po��czone z napiwkiem. - Przyniesiesz nam piwa i papieros�w? - zapyta�. - Ile tylko pan zechce - odpowiedzia�em. Da� mi dziesi�cioz�otow� monet�, zastrzegaj�c, �ebym przypadkiem nie uciek�. Kupi�em w budce wszystko, o co mnie proszono, i za��da�em reszty w drobnym bilonie. Mo�e uda mi si� zrobi� go "na fryko". I rzeczywi�cie uda�o mi si� zawadzi� z�ot�wk� i moja strata zosta�a prawie wyr�wnana. Je�li jeszcze dobrze sprzedamy pi�ki, to wyjdziemy na czysto, z zyskiem, mimo straconych pi�ciu godzin bez podawania. Wszystko uk�ada�o si� �adnie i dobrze, gdy raptem widz�, �e Maniek zapuszcza grabk� w otwarty woreczek le��cy na �aweczce przy altanie i wyci�ga papierow� "monet�". Je�li papierowa, to najmniej dwadzie�cia z�otych, bo do dziesi�ciu z�otych by�o w bilonie. - Dajesz dol�? - szepn��em cicho, robi�c do niego oko. Maniek kiwn�� g�ow� na znak zgody. - Schowaj dobrze i nie odchod� nigdzie, a� bomba p�knie. Bo jak odejdziesz, to b�dzie poruta, a mo�e nie zauwa��. W�a�cicielka torebki ju� po kilkunastu minutach zauwa�y�a brak pieni�dzy. Kto ukrad�? Na pewno kt�ry� z nas. Ale z nas czterech, siedz�cych przy altanie, �aden nawet na chwil� nie odszed�. Zawo�ano w�a�cicielk� kort�w, zrewidowano wszystkich, ale pieni�dzy nie znaleziono. Tylko ja jeden mia�em z�ot�wk� zarobion� "na fryko" - ale tu przecie� chodzi�o o wi�ksz� sum�. Najdok�adniej rewidowano Ma�ka, bo siedzia� przy torebce. Chcieli zawo�a� policjanta. Ch�opaki zacz�li p�aka�, a najserdeczniej robi� to Maniek. W ko�cu doszli do wniosku, �e pieni�dze musia�y si� wysun�� przy wyjmowaniu chusteczki. Szukali�my wszyscy na trawie i tam, gdzie przypuszczalnie mog�o si� to zdarzy�, ale ze zrozumia�ych wzgl�d�w pieni�dze si� nie znalaz�y. Gdy po pracy, kt�ra sko�czy�a si� dla nas po godzinie si�dmej wieczorem, po zdj�ciu i schowaniu siatek do szopy, poszli�my do starej po wyp�at�, ta poda�a nam do wiadomo�ci, �e b�dzie nam p�aci� tylko za prac� w dnie powszednie, a niedzielny zarobek b�dzie zatrzymywa�a na kupno nowych siatek, bo stare s� ju� mocno zniszczone. Tu ju� zbuntowali�my si�. Potr�ca nam po dwadzie�cia groszy z ka�dej godziny na gips - czyli wi�cej, ni� wynosi koszt gipsu, zamiatamy, wa�ujemy i znaczymy kort, zdejmujemy i zak�adamy siatki, odpowiadamy za zaginione przy podawaniu pi�ki i teraz jeszcze na sw�j koszt mamy kupowa� siatki? Jeden ch�opiec zacz�� nawet p�aka�, a Maniek - najstarszy z naszej grupy - stan�� sztorcem. Za��da� wyp�acenia zarobku, i to nie po trzydzie�ci, a po 50 groszy za godzin� - tak jak ona bierze od go�ci, o�wiadczaj�c, �e ju� tu wi�cej nie przyjdzie, bo do tego wszystkiego jeszcze pos�dzaj� go o z�odziejstwo. Ja zagrozi�em, �e napuszcz� swego ojca, kt�ry jak przyjdzie, to jej mord� obije, a wstawienie z�b�w b�dzie j� dro�ej kosztowa�o ni� to, co nam chce zabra�. Wreszcie stara z w�ciek�o�ci� wyp�aci�a nam zarobek, jednak tylko po trzydzie�ci groszy za godzin�, twierdz�c, �e poprzedniego dnia kupi�a gips, za kt�ry musimy zap�aci�, i wymy�laj�c zabroni�a nam pokazywa� si� wi�cej na korcie. - Jazda st�d, szczeniaki! �ebym was tu wi�cej nie widzia�a! - krzycza�a �api�c za kij. Gdy byli�my ju� przy furtce, zatrzymali�my si� gwi�d��c i krzycz�c g�o�no. - Zaczekaj, ty stara k... - krzykn�� Maniek. - Jeszcze ci si� odegramy. Teraz byli�my mocni, bo znajdowali�my si� ju� za bram�. Gdy p�dzi�a do nas z kijem, polecia�o w jej kierunku kilka kamieni, kt�re zahamowa�y jej zap�dy. Zadowoleni z siebie, poszli�my na ul

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!