7237

Szczegóły
Tytuł 7237
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

7237 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 7237 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7237 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

7237 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Bonnie MacDougal Z�amane przyrzeczenie Przek�ad Gra�yna Jagielska Cz�� pierwsza Przes�uchanie 1 Gdziekolwiek pojawi� si� Dan Casella, zwraca�y si� ku niemu wszystkie g�owy, rozst�powa�y t�umy. Jenny widywa�a to ju� wcze�niej w salach s�dowych i konferencyjnych, ale nigdy na lekcji baletu. Pianista pomyli� si� i przesta� gra�, a ostatnia fa�szywa nuta wibrowa�a jeszcze przez chwil� w niespodziewanej ciszy. Monsieur duBret wykona� doskona�y piruet na swoich sze��dziesi�cioletnich palcach i spojrza� na intruza spod �ci�gni�tych brwi. Jenny zamar�a, niemal zahipnotyzowana pojawieniem si� Dana w tym miejscu, o tej porze, podczas gdy smuk�e cia�a tancerzy przy por�czy zafalowa�y niespokojnie niby zas�ona na wietrze. Dan min�� ich jakby byli �wiadkami w kolejce do przes�uchania i podszed� do Jenny. Tkwi�a zawieszona nad pod�og� w grand plie; jej wdzi�k znik� nagle, wyprostowa�a si� jak nieporadny �rebak po raz pierwszy staj�cy na nogi. Z przera�eniem zda�a sobie spraw�, �e ma na sobie przepocony trykot, a ko�ski ogon opada jej sm�tnie na kark. W lustrze ukaza�a si� twarz Leslie. Wykrzywi�a si� do Jenny, otworzy�a szeroko usta i oczy w przesadnej pantomimie pytania: �To ON?� Jenny potrz�sn�a g�ow�, chocia� to rzeczywi�cie by� on. - Jennifer, potrzebuj� ci� - powiedzia� Dan swoim zawodowym, poufnym tonem. Nie nale�a�o pyta� dlaczego: Dan by� jej zwierzchnikiem. - P�jd� si� przebra� - zaproponowa�a. - Nie ma czasu. Zarzu� tylko co� na siebie. Spotkamy si� na zewn�trz. Skin�a g�ow� i ruszy�a do przebieralni. - Hco to si� hdzieje? - warkn�� maestro. -Przepraszam, monsieur. - Jenny zatrzyma�a si� przed nim na sekund�. - Pilna sprawa w biurze. - Hza du�o hzaj�� pani thaci! - Bo ma chrapk� na co innego - odezwa�a si� Leslie z ko�ca linii. Monsieur duBret spiorunowa� j� wzrokiem i Jenny skorzysta�a z okazji, by umkn��. - Do zobaczenia, malutka! - zawo�a�a Leslie. W przebieralni Jenny zasun�a za sob� kotar� kabiny, zdj�a baletki i owijacze, w�o�y�a szary �akiet i plisowan� sp�dnic�. Dan powiedzia�, �e nie ma czasu na przebieranie si� i Jenny wzi�a sobie do serca jego s�owa. Wcisn�a baletki do torby, w�o�y�a pantofle i w nieca�e pi�� minut by�a gotowa. Dan czeka�, z r�kami w kieszeni prochowca, r�wnie swobodny w zakurzonym westybulu pa�acu sztuk pi�knych, jak w ka�dym innym miejscu na ziemi. Kobiety - tancerki i studentki muzyki - mija�y go, unosz�c brwi i u�miechaj�c si� zach�caj�co, zaintrygowane niezwyk�ym zestawieniem jego mrocznej, niebezpiecznej urody z aparycj� filadelfijskiego prawnika. - Co si� sta�o? - P�aszcz w�o�y�a ju� w drzwiach, kt�re przed ni� otworzy�. - Nowa sprawa! - powiedzia�. - Kryzys! Na ulicy by�o zimno, zapada� zmierzch. Styczniowe dni by�y coraz d�u�sze, ale jeszcze nie na tyle, by si� to da�o odczu�. Jenny bieg�a truchtem Broad Street, by dor�wna� d�ugim krokom Dana. - Kim jest klient? - zapyta�a. Studia uko�czy�a dopiero dwa lata temu, ale ju� wiedzia�a, o co pyta� w pierwszej kolejno�ci. Najpierw og�lna perspektywa, dopiero potem fakty. - Harding & McMann. Harding & McMann nie byli klientami, lecz konkurencj�; g��wn� prawnicz� firm� filadelfijsk�, popularniejsz� nawet ni� ich w�asna - Foster, Bell & McNeil. Je�eli Harding & McMann potrzebowali adwokata, mogli skorzysta� z dwustu w�asnych. Dlaczego zwr�cili si� do Dana? - Co to za kryzys? - zapyta�a. - Przy�apali jednego ze swoich. - Krad� z firmy? - Gorzej! - Dan zatrzyma� si� przed czerwonymi �wiat�ami na Chestnut. - Okrada� klienta. �wiat�o si� zmieni�o i Dan dwoma krokami przemierzy� ulic�. - Co teraz? - zapyta�a, biegn�c za nim. - Teraz chce to og�osi� �wiatu. - Dan odwr�ci� g�ow� i u�miechn�� si� po raz pierwszy i ostatni tego wieczoru. - A my musimy go powstrzyma�. Klientami Harding & McMann by�a stara filadelfijsk� arystokracja finansowa i najpowa�niejsi mened�erowie, firma zajmowa�a wi�c g�rne pi�tra w starej kamienicy na Broad Street. Inni przenie�li si� do nowych biurowc�w na Market West, ale H & M trzyma�a si� twardo South Broad. Stuletnia historia firmy ��czy�a j� z tym miejscem - utrzymywali jej wsp�lnicy; trzeba by�o chroni� tradycj�, nie m�wi�c o sporych udzia�ach w przedsi�biorstwie, kt�re by�o w�a�cicielem budynku. Przecznic� dalej sta� pomnik Williama Penna, surowego kwakra, ulokowany do�� niefortunnie na tle empirowej architektury ratusza. Budynek by� ju� zamkni�ty na noc, ale stra�nika uprzedzono o ich przybyciu. Dan powiedzia� do interkomu swoje nazwisko, zamek odskoczy� i weszli do windy, kt�ra zawioz�a ich na dwudzieste pi�tro. Jenny spogl�da�a ukradkiem na Dana, gdy przeczesywa� d�oni� k�dzierzawe w�osy i poprawia� okulary, tego dnia w rogowej oprawie. Zmienia� je jak inni m�czy�ni krawaty, wi�c nigdy nie sta�y si� integraln� cz�ci� jego wygl�du. Bez nich jego twarz stawa�a si� niepowtarzalna. W mosi�nych drzwiach windy Jenny widzia�a swoj� r�wnie niepowtarzaln� twarz, szczup�� i owaln�, pozbawion� makija�u, o jasnych, g��boko osadzonych oczach, zbyt wysokim czole, kt�rego nie tuszowa�y d�ugie, br�zowe w�osy �ci�gni�te w kucyk. Szybko spu�ci�a wzrok, ale zd��y�a jeszcze pochwyci� odbicie swoich n�g w r�owych rajstopach. Drzwi windy si� otworzy�y i z krzes�a w recepcji poderwa� si� wysoki, �ysiej�cy blondyn. - Cze��, Dan! - powiedzia� z wyra�n� ulg�. - Cze��, Charlie. - Dan powita� go u�ciskiem d�oni bez u�miechu. - Jest tu jeszcze? - Trwa na posterunku. W sali konferencyjnej. Jenny pomy�la�a, �e to musi by� Charles Duncan, partner Harding & McMann. Bez marynarki, w rozlu�nionym krawacie, ze zn�kan� twarz�. - Charlie, to moja wsp�pracownica, Jennifer Lodge. A to jest Charlie Duncan. Duncan skin�� z roztargnieniem g�ow� i poprowadzi� ich przez hol. Biura by�y pogr��one w mroku, ale na ko�cu korytarza b�yska�a lampka, niby ostrze�enie o nadchodz�cej burzy. Drzwi si� rozwar�y i w prostok�cie �wiat�a ukaza�a si� czterdziestoparoletnia kobieta. Mia�a na sobie wymi�t� bluzk�, niedbale wetkni�t� w sp�dnic�, w r�ku pusty dzbanek na kaw�. - P�aszcze... - powiedzia�a, zbyt zm�czona, by nada� s�owu ton pro�by. Oddali jej okrycia, kobieta znikn�a za rogiem, a Duncan wprowadzi� ich do sali konferencyjnej. Ka�da filadelfijsk� firma prawnicza, o ile jest warta papieru, na kt�rym spisano jej statut, ma paradn� sal� konferencyjn�, przeznaczon� na wa�ne ceremonie i okazje, kiedy trzeba wywrze� na kim� wra�enie. Sala Harding & McMann mia�a cztery metry wysoko�ci i kasetonowy sufit. Na �cianach wy�o�onych jakim� egzotycznym drewnem wisia�y portrety za�o�ycieli w dziewi�tnastowiecznych strojach i fryzurach. St� z polerowanego drewna mierzy� niemal dziesi�� metr�w. Siedzieli wok� niego m�czy�ni bez marynarek, mo�na powiedzie� - �mietanka filadelfijskiego Klubu Prawnik�w. Jenny domy�li�a si�, �e ma przed sob� zarz�d Harding & McMann. Tu r�wnouprawnienie nie dociera�o: wszyscy byli biali i powy�ej czterdziestego roku �ycia. Wygl�dali jednak mniej dystyngowanie ni� zwykle, w zmi�tych koszulach, z cieniami zarostu, kt�re zdawa�y si� wype�za� spod ko�nierzyk�w. Na tym tle Dan wygl�da� �wie�o i rze�ko. Twarze zebranych poja�nia�y na jego widok. - Dan, jak dobrze, �e jeste�! - Dzi�ki, �e tak szybko przyszed�e�. U ko�ca sto�u konferencyjnego siedzia� siwy m�czyzna, przygarbiony, ze zwieszon� g�ow�, jakby ugina� si� pod ci�arem winy. Spojrzenia obecnych wyra�nie go omija�y. W drugim ko�cu sali sta� pod �cian� m�odszy m�czyzna, szczup�y, dobrze zbudowany blondyn, bez marynarki, r�wnie wymi�ty jak inni, ale o dobre dwadzie�cia lat �wie�szy. W jego postawie zna� by�o napi�cie, kt�re Jenny dobrze zna�a. Mia� si� na baczno�ci, mi�nie pr�y�y si� pod bia�� bawe�nian� koszul�. M�odszy prawnik w sali pe�nej szef�w. �aden z nich nie by� nim mo�e oficjalnie, ale ka�dy posiada� pe�nowarto�ciowy g�os w wyborach nast�pnego wsp�lnika firmy. M�czyzna popatrzy� na Jenny i zanim ukry� u�miech - rozbawiony dziwacznym wygl�dem dziewczyny - jego oczy przybra�y ciep�y odcie� b��kitu. Zaczyna karier�, pomy�la�a Jenny, i ta iskra pokrewie�stwa by�a niemal warta za�enowania, jakie w tej chwili odczu�a. - Dan, to jest Tucker Podsworth, prezes naszego departamentu nieruchomo�ci - powiedzia� Duncan. Siwy m�czyzna wsta� i Dan u�cisn�� mu r�k�. Zbytek uprzejmo�ci wobec z�odzieja - zdaniem Jenny. Ona przywita�a go kr�tkim skinieniem g�owy. Kobieta, kt�ra wzi�a ich p�aszcze, wr�ci�a z nowym dzbankiem kawy. Postawi�a go na kredensie i usiad�a. Przed ni� le�a� blok do stenografowania, na pierwszej stronie widnia�y gniewne esy-floresy. Jenny zaj�a miejsce w po�owie d�ugo�ci sto�u i wyj�a z akt�wki ��ty notes, z kt�rym si� prawie nie rozstawa�a. - A wi�c - zagai� Duncan - od czego chcesz zacz��, Dan? Dan zdj�� marynark�, powiesi� j� starannie na oparciu krzes�a, po czym zasiad� u szczytu sto�u. Jenny nigdy nie widzia�a, �eby zajmowa� jakie� inne miejsce. �Chc� mie� pewno��, �e b�d� wszystkich widzia�� - powiedzia� kiedy� z rozbrajaj�c� szczero�ci�, a potem przej�� kontrol� nad oszo�omionymi lud�mi, kt�rzy nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Mia� dopiero trzydzie�ci siedem lat, by� m�ody jak na prawnika, najm�odszy na sali, je�eli nie liczy� czujnego urz�dnika pod �cian�. Nawet tutaj, w obecno�ci by�ego s�dziego federalnego, nie by�o w�tpliwo�ci, kto przewodniczy zebraniu. - Od pana Scotta - powiedzia� Dan i zwr�ci� spojrzenie na m�odego blondyna. - Prosz� od pocz�tku. Jenny a� drgn�a ze zdziwienia, u�wiadomiwszy sobie, �e z�odziejem jest spr�ony m�odzik, nie za� stary cz�owiek uginaj�cy si� pod ci�arem winy. Rzuci�a mu przestraszone spojrzenie, a on obla� si� rumie�cem - przekle�stwo ludzi o jasnej karnacji, kt�rzy nie potrafi� ukry� wstydu. Jenny wbi�a wzrok w notatnik. Tylko Dan patrzy� na Scotta. Inni spogl�dali na Dana - naturalna reakcja - woleli patrze� na potencjalnego wybawc�, ni� na cz�owieka, kt�ry m�g� ich zrujnowa�. Z�odziej wyprostowa� si� na swoim posterunku przy �cianie. - Mam klienta... - zacz��, po czym odchrz�kn��. - Czy mo�e powinienem powiedzie� - mia�em? Zapad�a gniewna cisza. Jenny rzuci�a mu ukradkowe spojrzenie. Ich oczy si� spotka�y i mia�a wra�enie, �e w sposobie, w jaki m�czyzna stara si� utrzyma� kontakt wzrokowy, jest pro�ba, by m�g� patrze� na co� innego ni� plecy swoich szef�w i twarz inkwizytora. - Dalej - powiedzia� Dan. - Zarz�dza�em rachunkiem powierniczym ustanowionym na mocy testamentu zmar�ej Elizabeth Mason Chapman. Znane nazwiska. Masonowie i Chapmanowie byli najstarszymi, najbardziej arystokratycznymi rodzinami w mie�cie. Obie wzbogaci�y si� na pocz�tku dziewi�tnastego wieku w przemy�le, potem przerzuci�y si� na bankowo��, a teraz zajmowa�y si� g��wnie ko�mi i dzia�alno�ci� charytatywn�. - Kto jest beneficjentem funduszu? - Wdowiec Reese Chapman otrzymuje do�ywotni� rent�, c�rka Catherine wyp�aty okazjonalne. Po �mierci Reese�a otrzyma kapita�. - Kto jest powiernikiem? - Brat pani Chapman, Curtis Mason. Wujek Curt powierzy� mi zarz�dzanie funduszem. - Wujek? - przerwa� mu Dan. - Nie, nie jeste�my spokrewnieni. - Scott zwraca� si� ju� wy��cznie do Jenny. - On i m�j ojciec s� starymi przyjaci�mi. Razem chodzili do Lawrenceville. Brwi unios�y si� wok� sto�u. Tacy w�a�nie byli ludzie Harding & McMann, ludzie, kt�rych ojcowie chodzili do szko�y z Masonem, kt�rzy obracali si� we w�a�ciwych kr�gach, sprowadzali odpowiedni� klientel�, kt�rzy byli, je�eli nie genialni, to przynajmniej przewidywalni i odpowiedzialni. Z pozoru. Brwi opad�y Jenny rzuci�a spojrzenie Danowi, ale jego twarz by�a nieprzenikniona. - Dalej - powiedzia�. - Wystawia�em czeki. Dwadzie�cia tysi�cy miesi�cznie dla Reese�a Chap-mana, zgodnie z warunkami funduszu. R�ne kwoty Catherine, w zale�no�ci od potrzeb. Podatki i honoraria ksi�gowych, tak�e nasze w�asne, skoro ju� o tym mowa. Charlie Duncan zblad� i pochyli� szybko g�ow�, �eby to ukry�. - Jak podpisywa� pan czeki? - Curtis G. Mason, powiernik. - Czy Mason wiedzia�, co pan robi? - To wiedzia�. - A czego nie wiedzia�? Scott zaczerpn�� powietrza. - Nie wiedzia�, �e zacz��em wypisywa� czeki got�wkowe i deponowa� je na w�asnym koncie bankowym. Jenny wlepi�a w niego wzrok, ale Danowi nawet nie drgn�a powieka. Pozosta� niewzruszony. - Od jak dawna i ile? - zapyta�. - Od czterech miesi�cy. Oko�o dw�ch milion�w dolar�w. Takimi w�a�nie sumami operowali Masonowie i Chapmanowie: nikt nie okrada� ich na kilka tysi�cy dolar�w. Jenny zastanawia�a si�, na co posz�y pieni�dze. Sp�ata po�yczki na op�acenie studi�w, raty za bmw, nawet weekendowa narkomania nie poch�on�yby u�amka tej sumy. Ale Dan chcia� wiedzie�, jak�, zanim zapyta: �dlaczego�. - Do jakiego banku przelewa� pan pieni�dze? - Do maklera. Connoly & Company. U niego te� za�o�ono fundusz powierniczy, na koncie z prawem wystawiania czek�w. - Kto otrzymywa� wyci�gi z konta tego funduszu? - O ile wiem, to Curtis G. Mason. Dan milcza� przez chwil�, zanim zada� nast�pne pytanie. Tonem pogaw�dki, jakby chcia� po prostu zaspokoi� ciekawo��. - Jak pan wpad�? Ruchem g�owy Scott wskaza� Tuckera Podswortha, kt�ry rozprostowa� ramiona, odchrz�kn�� i powiedzia� tonem r�wnie patrycjuszowskim, jak jego nazwisko: - To by� przypadek. Wszed�em do gabinetu Scotta po pewne akta. Zostawi� na biurku otwart� ksi��eczk� czekow�. Czek by� ju� wystawiony i podpisany nazwiskiem Masona. - Sk�d pan wiedzia�, �e to bezprawne dzia�anie? - Atrament jeszcze nie wysech�. A rano dzwoni�em do Curta do Palm Beach. Dan odwr�ci� si� do Scotta i zmierzy� go d�ugim, szacuj�cym spojrzeniem. - Ma pan racj� - przyzna� Scott. - Du�a nieostro�no��. Zas�u�y�em sobie na wpadk�. - Albo chcia� pan tego. Napi�cie p�k�o i Scott odbi� si� od �ciany w nag�ym przyp�ywie podniecenia. - Nie, nie! Widzi pan, zamierza�em to wszystko odda�. Gdybym mia� czas sfinalizowa�... - Co sfinalizowa�? - Inwestycje wujka Curta. - Chcia� pan powiedzie� - inwestycje funduszu. - Nie. Prywatne inwestycje wujka Curta. To na nie posz�y te dwa miliony. Na rozruch inwestycji wujka Curta. Dan popatrzy� na Jenny i przez ca�� d�ugo�� sto�u wyczu�a sygna�, elektryzuj�cy impuls, kt�ry m�wi�, �e mo�e jednak da si� zbudowa� na czym� lini� obrony. - Jeszcze raz, od pocz�tku - powiedzia� Dan. - Pieni�dze posz�y na pana prywatne konto. - Pocz�tkowo. Potem wystawia�em czeki na ten rachunek - realizowane przez bank w obecno�ci w�a�ciciela konta. Podpisywa�em je nieczytelnym zakr�tasem i robi�em przelew na rachunek maklerski wujka Curta. - Po co? Scott u�miechn�� si� krzywo, co w innych okoliczno�ciach mog�oby si� wyda� Jenny czaruj�ce. - Lubi� gra� na gie�dzie. Jestem w tym dobry, naprawd�. Ale nigdy nie mia�em do�� got�wki. I nie b�d� mia�, a� sko�cz� trzydzie�ci pi�� lat i zostan� beneficjantem funduszu babki. Wi�c bawi�em si�, tworz�c nieistniej�ce pakiety papier�w warto�ciowych. I patrzy�em, jak op�aci�aby si� inwestycja, gdybym je faktycznie kupi�. Na papierze by�em ju� kilka razy milionerem. Wujek Curt skar�y� si�, �e jego makler nie osi�ga po��danych rezultat�w, wi�c pokaza�em mu swoje wyniki. By� pod wra�eniem. Powiedzia�: �Nie chcia�by� robi� tego dla mnie? Zajmij si� moimi transakcjami, rozm�w si� z maklerem i zobaczymy jak ci p�jdzie�. Powiedzia�: �Makler dostaje prowizj�, ale powiem ci, co zrobimy: zap�ac� ci jak za doradztwo, a je�eli co� zarobisz, mo�esz si� spodziewa� poka�nej premii�. Zgodzi�em si�, cho� - prawd� m�wi�c - zrobi�bym to nawet za darmo. To by�a moja szansa, by zagra� naprawd�, a je�eli ca�y zysk zgarnie wujek Curt... C�, zawsze podsy�a� mi klient�w, dawa� zarobi� - pomy�la�em, �e to uczciwa wymiana. Przela� sto tysi�cy na rachunek inwestycyjny, da� mi pe�nomocnictwo i kaza� bra� si� do roboty. - Nazwisko maklera? - zapyta� Dan. - Brian Kearney. Connolly & Company. - Ten sam cz�owiek, u kt�rego jest zdeponowany fundusz powierniczy? Scott skin�� g�ow�. �pieszy� si�, �eby opowiedzie� reszt� swojej historii. - Wi�c otworzy�em nowe akta, Mason, Doradztwo Inwestycyjne, i po�wi�ci�em mu ca�y sw�j czas. Poszed�em na ca�o��. Chcia�em szybkich efekt�w, �eby pokaza� wujowi Curtowi, na co mnie sta�. Makler powiedzia�, �e zbytnio ryzykuj�, ale ta gra wymaga agresji. - I wszystko pan przegra�. - Wcale nie - odpar� Scott. - Po miesi�cu na rachunku by�o ju� dwie�cie tysi�cy. Podwoi�em jego inwestycj�! Ale potem rynek zawi�d�. Wszystkie pozycje spada�y na �eb, na szyj� tak szybko, �e nie nad��a�em ich �apa�. Wujek Curt wydzwania�. �Jak nam dzisiaj posz�o?� Nie mia�em odwagi powiedzie� mu prawdy. Zreszt�, pomy�la�em: �nie musi wiedzie�, nadrobi� straty�. Wi�c m�wi�em: ��wietnie, wczoraj zarobi�e� pi��dziesi�t tysiak�w na tej zwy�ce IBM�. Potem posz�o ju� lawinowo. Po trzech miesi�cach na rachunku nie by�o ani dolara, a wujek my�la�, �e ma dwa miliony. Dan rzuci� Jenny spojrzenie m�wi�ce: �To wa�ne, zapisz�. - My�la�, �e inwestycja przynios�a mu dwa tysi�ce procent zysku w trzy miesi�ce? Scott skin�� g�ow�, kr�tko i zdecydowanie. - Tak mu powiedzia�em. Ufa� mi. - Wi�c wzi�� pan pieni�dze z funduszu powierniczego. - A� si� prosi�o. Dziesi�� milion�w dolar�w. Reese Chapman dostaje tylko dwadzie�cia tysi�cy miesi�cznie, a Catherine nie ma wielkich wymaga�. Maj�tek przejdzie na ni� po �mierci Chapmana, kt�ry ma dopiero pi��dziesi�t par� lat. Nikt na tym nie ucierpia�. Wi�c tak, okrad�em Catherine, �eby sp�aci� wujka Curta. - I Mason nic o tym nie wiedzia�? - Oczywi�cie, �e nie. - Nie ciekawi�o go, sk�d pochodz� te czeki? - Powiedzia�em mu, �e to doch�d. Zysk z transakcji. - Nadal prowadzi pan te transakcje? - Tak. Nadrabiam straty. - Ile wynosi dzisiaj saldo rachunku Masona? - Oko�o miliona siedmiuset pi��dziesi�ciu tysi�cy dolar�w. Zyska�em pi��dziesi�t tysi�cy od zesz�ego miesi�ca. - Zyska� pan? - powiedzia� Dan g�osem jak brzytwa, rezerwowanym na takie w�a�nie okazje. - Podsumujmy: uszczupli� pan maj�tek powierniczy o dwa miliony, przegra� sto tysi�cy Masona, jego saldo jest o dwie�cie pi��dziesi�t tysi�cy ni�sze, ni� mu pan powiedzia�. Wed�ug moich oblicze�, jest pan stratny dwa miliony trzysta pi��dziesi�t tysi�cy. Wysysa� krew. Twarz Scotta poblad�a, opar� si� plecami o �cian�. - Tak-b�kn��. 2 Zapad�a noc i z szerokiej rzeki �wiate�, w jak� zmienia�a si� po zmroku Schuylkill Expressway, zrobi� si� w�ski strumyczek. Zegarek Jenny spoczywa� w noskach baletek, ale obliczy�a, �e jest po dziesi�tej. Kawa, kt�rej nikt nie pi�, wydziela�a kwaskowaty zapach, same opary utrzymywa�y ich w stanie pobudzenia. Kobieta, kt�ra przynios�a dzbanek, siedzia�a w sekretariacie i przerabia�a notatki Jenny na o�wiadczenie, kt�re Dan m�g�, ale nie musia� podsun�� Scottowi do podpisu. Uzyska� og�lny obraz sytuacji i przyst�pi� do uzupe�niania szczeg��w. Kiedy i w jakiej kolejno�ci wystawiono czeki? Jakie sumy wp�yn�y i kiedy to mia�o miejsce? Jakich transakcji dokonano? Rozmowy z maklerem. Rozmowy z Masonem. Z gabinetu Scotta, pi�tro ni�ej, przyniesiono akta i roz�o�ono na stole. Dan nachyla� si� nad nimi, wytycza� papierowy szlak, strzela� pytaniami, kiedy brakowa�o danych. Scott a� si� pali� do pomocy. - Nie, to by�o najpierw - powiedzia�, zmieniaj�c uk�ad dokument�w. - Prosz� spojrze� na dat�. Wtedy to zrobi�em. Dan powtarza� pytania sprzed godziny i sprawdza� starannie, czy otrzymuje te same odpowiedzi. Scott zdawa� sobie z tego spraw�, ale nie protestowa�. �Hej, nie �ywi� urazy, bracie - zdawa� si� m�wi�. - Wykonujesz tylko swoj� prac�. Rozumiem�. Pytanie �dlaczego� nadal dr�czy�o Jenny. Dlaczego ten cz�owiek zaprzepa�ci� ogromne mo�liwo�ci, zanim m�g� je w pe�ni wykorzysta�? Mieli ze sob� tyle wsp�lnego. Podobnie jak ona, przebrn�� przez studia prawnicze, przetrwa� przynajmniej kilka atak�w zw�tpienia, jakie s� nieod��czn� ich cz�ci�. Wst�pi� na praktyk� do firmy, kt�ra traktowa�a wsp�pracownik�w jak ludzkie zera, pracuj�ce dwa tysi�ce godzin rocznie za okre�lon� stawk�, zawsze w cieniu wsp�lnik�w niech�tnie dziel�cych si� s�aw� i fortun�. Scott ma trzydzie�ci dwa lata, wiedzia�a wi�c, �e ko�czy sta� i wkr�tce rozpocznie starania o status wsp�lnika firmy - prawdziwego prawnika; cel, do kt�rego ona b�dzie d��y�a ca�ymi latami. Wszystko to nie mie�ci�o jej si� w g�owie. Nikt inny nie dostrzega� w tym nic niezwyk�ego. Komitet szef�w rozproszy� si� po korytarzu, sk�d dochodzi� szmer rozm�w. �o��dek Jenny kurczy� si� z g�odu na wspomnienie sa�aty, kt�ra by�a jego ostatnim go�ciem, o dwunastej w po�udnie. Pisk drukarki ucich� i sekretarka wesz�a na sal� z plikiem kartek. Dan odda� je Jenny, a ona z miejsca zabra�a si� do pracy. Skup si� na dzia�aniach firmy, a raczej na jej bierno�ci, poinstruowa� j� Dan, na jej wiedzy, a raczej niewiedzy. St�d w o�wiadczeniu znalaz�y si� sformu�owania: �Nikt w Harding & McMann nie uczestniczy�... �, �Dzia�a�em sam, bez niczyjej wiedzy... �, �Podj��em nast�puj�ce kroki, by ukry� swoj� dzia�alno�� przed firm�... �. W dole ostatniej strony, pod wykropkowan� lini� na podpis widnia�o nazwisko wydrukowane. Scott Bartlett Sterling. Jenny a� podskoczy�a. Podnios�a wzrok i odszuka�a go wzrokiem. Sta�, wpatruj�c si� we w�asne odbicie w ciemnych szybach okien. Scott z�odziej by� Scottem Sterlingiem? Zna�a to nazwisko. Przez ostatni rok Leslie pr�bowa�a um�wi� j� z koleg� swojego narzeczonego ze studi�w, prawnikiem o nazwisku Scott Sterling. Bruce i Leslie byli przekonani, �e Scott i Jenny s� dla siebie stworzeni, ale ona stawi�a op�r i nic z tego nie wysz�o. Mimo to wiedzia�a o nim niema�o. Pochodzi� ze starej filadelfijskiej rodziny, jego ojciec by� kim� wa�nym w przemy�le. O�eni� si� z kapry�n� dziedziczk�, kt�ra rzuci�a go dla gracza polo. Mia� dziecko, kt�re rzadko widywa�. Zobaczy� w lustrze, �e na niego patrzy. Odwr�ci�a wzrok za�enowana, zastanawiaj�c si�, czy i on skojarzy� sobie jej nazwisko, czy pami�ta� nagabywania swego kumpla Bruce�a. Zebra�a swoje papiery i umkn�a na korytarz. Dwadzie�cia minut p�niej zredagowane o�wiadczenie wysz�o z drukarki i szefowie wr�cili na sal� konferencyjn�. Popo�udniowe cienie na ich brodach rozwin�y si� w regularn� szczecin�, kt�ra podchodzi�a niemal pod zapuchni�te oczy. - Prosz� to przeczyta� - powiedzia� Dan do Scotta, k�ad�c przed nim dokument. - Sprawdzi�, czy wszystko si� zgadza. Nikt si� nie odezwa�, kiedy Scott czyta� o�wiadczenie. S�ycha� by�o tylko jak czyj� staro�wiecki zegarek g�o�no odmierza sekundy. Cykanie stawa�o si� g�o�niejsze z ka�d� chwil�. W ko�cu Scott podni�s� g�ow�. Twarz mu spowa�nia�a. - Tak, to wszystko prawda - powiedzia�. Jenny - i by� mo�e tylko ona - wychwyci�a nut� niedowierzania w jego g�osie: nie, to nie mo�e by� prawda. - Scott! Zmiana w g�osie Dana by�a bardzo subtelna, ale Jenny wiedzia�a, co oznacza. Koniec przes�uchania. Pora na wsp�prac�. - My�l�, �e wyra�� opini� wszystkich obecnych, je�eli powiem, �e to, co pan tu dzisiaj zrobi� jest godne podziwu. Kto� inny m�g�by si� zamkn�� w sobie i pozwoli� firmie b��dzi� po omacku. Cholernie u�atwi� mi pan zadanie i znacznie poprawi� sytuacj� firmy. Doceniam to i wiem, �e wszyscy na tej sali czuj� podobnie. Nie wygl�da�o na to. Wystarczy�oby jedno spojrzenie na ich twarze, by si� o tym przekona�, ale Scott wpatrywa� si� gorliwie w Dana. - Zrobi�em to, co uwa�am za s�uszne - powiedzia�. - Naba�agani�em, wi�c chc� posprz�ta�. Dan wsta� i si�gn�� do wewn�trznej kieszeni marynarki, nadal wisz�cej na oparciu krzes�a. Wyj�� pi�ro i poda� Scottowi. Wszyscy ci ludzie, kt�rzy przez ostatnie par� godzin starannie omijali Scotta wzrokiem, nagle zapomnieli o wzgl�dach przyzwoito�ci i zgodnie gapili si� na niego. Postawa Scotta zmieni�a si� w jednej chwili. Straci� czujno�� i nabra� poczucia wa�no�ci. �W ko�cu raczyli�cie zwr�ci� na mnie uwag�, co?�, zdawa� si� m�wi�. Dan pochyli� si� nad nim, wskazuj�c miejsce do podpisu. Oczy Scotta pow�drowa�y na koniec strony, palce zacisn�y si� mocniej na pi�rze. Nagle podni�s� g�ow� i odszuka� spojrzeniem Jenny. Poczucie w�asnej wa�no�ci znik�o, pozosta�a jedynie niepewno��. I jeszcze co� - b�aganie o pomoc. Nie, pomy�la�a z przera�eniem. Nie u mnie jej szukaj. Nie rozumiesz, �e jestem po przeciwnej stronie? Ale jego oczy j� zaklina�y: �Co mam zrobi�? To nie moja liga�. Wzrok Dana pobieg� za jego spojrzeniem. Wyprostowa� si� i wbi� w Jenny wzrok r�wnie uporczywy jak Scott. Ale w oczach Dana nie by�o pytania. By� rozkaz. Jenny przywo�a�a na usta cie� zach�caj�cego u�miechu i skin�a leciutko g�ow�. Scottowi nie trzeba by�o nic wi�cej. Z�o�y� zamaszysty podpis. Sal� przebieg�o zbiorowe westchnienie ulgi. - Parafowa� pozosta�e? - zapyta� Scott tonem prawnika, w kt�rego obecno�ci podpisano setki testament�w. Nie czekaj�c na odpowied�, nabazgroli� swoje inicja�y w rogu ka�dej strony. - Nie b�dziemy ju� pana zatrzymywa� - powiedzia� Dan. - Odprowadz� pana do windy. Wstaj�c, Scott omi�t� wzrokiem zgromadzonych, ale nie zaryzykowa� po�egnania. Krzes�a j�kn�y, kiedy stukilowe cia�a odchyli�y si� na oparcia. Napi�cie prys�o jak ba�ka mydlana. - Mia�e� racj�, Charlie - odezwa� si� jeden z m�czyzn, tr�c d�oni� szczecin�. - Casella jest dobry. Nie wierzy�em, �e mu si� uda. - Mamy cholerne szcz�cie, �e si� zgodzi�. - Ale nawet Dan Casella nie uratuje nam ty�k�w. Ostatnia uwaga, wyg�oszona d�wi�cznym g�osem s�dziego Moore�a zwarzy�a nastroje. Dan wr�ci�, ocieraj�c r�k� o r�k�, jakby w�a�nie sko�czy� grzeba� w �mieciach. Skin�� g�ow� Charliemu Duncanowi i Duncan odchrz�kn��. - Maggie? Sekretarka podnios�a z trudem g�ow�. - Nie b�dziesz nam ju� dzisiaj potrzebna. Wr�� do domu taks�wk�. Kobieta wsta�a i skierowa�a si� do wyj�cia. Dan zamkn�� za ni� drzwi i odwr�ci� si� do m�czyzn przy stole. - Co dalej? - zapyta� Duncan. - Zwolnijcie go. Jenny skuli�a si� w sobie, cho� takie rozwi�zanie by�o nieuniknione. - Wszyscy s� za? - zapyta� Duncan i r�ce pow�drowa�y w g�r�. - Napisz� wypowiedzenie i przedstawi� ci do podpisu, Charlie. Dor�czycie mu jutro do domu. - A je�eli przyjdzie do pracy? - zatroska� si� Tucker Podsworth. Nikt nie mia� w�tpliwo�ci, �e Scott jest do tego zdolny. - Wr�czycie mu list - powiedzia� Dan. - Je�eli b�dzie chcia� zlikwidowa� biuro, nie przeszkadzajcie mu, ale niech kto� z nim zostanie i patrzy, co pakuje. Je�eli b�dzie sprawia� k�opoty, zadzwo�cie do mnie. - Tucker, zosta�e� oddelegowany - powiedzia� Duncan i Podsworth ci�ko westchn��. - Ustawcie kogo� przed jego gabinetem - ci�gn�� Dan. - Opiecz�tujcie drzwi do czasu, gdy b�dziemy mogli przejrze� zawarto��. Wejd�cie w jego komputer i wyci�gnijcie wszystkie dane. - Charlie, jutro rano zadzwonimy do Curtisa Masona. Tucker, jak to wygl�da z prawnego punktu widzenia? Czy mamy obowi�zek powiadomienia Reese�a Chapmana i jego c�rki? Czy prawo - to zrobi�? Podsworth zwleka� z odpowiedzi�. Jenny my�la�a ju�, �e zapomnia�, jak brzmia�o pytanie, kiedy si� w ko�cu odezwa�. - W przypadku tak wyra�nych dowod�w zaniedbania obowi�zk�w powierniczych ze strony Masona... Powiedzia�bym, �e mamy prawo i obowi�zek zawiadomi� Chapmana o tym, co si� sta�o. - Co z jego c�rk�? Nast�pi�a kolejna pauza, potem Podsworth potrz�sn�� g�ow�. - Powiadomienie ojca wystarczy. - Okay. Jutro zadzwonimy do Masona i Chapmana, powiemy, co si� sta�o i poprosimy, �eby tu przyszli - oddzielnie - przedyskutowa� spraw�. Panie s�dzio, mo�emy liczy� na pana obecno��? S�dzia Moore skin�� g�ow�. Wiekowi wsp�lnicy-figuranci znali swoje obowi�zki. Dan zacisn�� d�onie na oparciu krzes�a. - Potem zadzwonimy do prokuratora okr�gowego. Rozleg� si� szmer protestu. - To chyba nie jest konieczne - odezwa� si� John Warrington. Dan odwr�ci� si� w jego stron�. - Czy kto� ma w�tpliwo�ci, �e zosta�o pope�nione przest�pstwo? - Czeka�, ale nikt si� nie o�mieli�. - Czy kto� chce przeszkodzi� wymiarowi sprawiedliwo�ci? A mo�e odpowiada� za wsp�udzia�? Warrington potrz�sn�� g�ow�. - Je�eli to u�atwi sytuacj�, sam do niego zadzwoni� - zaproponowa� Dan. Nikt si� ju� nie odezwa�. - I ostatnia kwestia. O�wiadczenie do prasy, wyja�niaj�ce co si� sta�o i jakie kroki zosta�y podj�te w celu zaradzenia z�u. - Nie! - Kilka os�b zaprotestowa�o g�o�no, inni kr�cili przecz�co g�owami. - Wolicie, �eby Mason przedstawi� prasie w�asn� wersj� wydarze�? - Nie zrobi tego - powiedzia� Podsworth. - Jest jednym z nas. Dan pu�ci� krzes�o i wsun�� d�onie do kieszeni. - Jeden z was wyj�� dwa miliony dolar�w z konta powierniczego i przela� na w�asne. Masonowi nie pozostaje nic innego, jak dotrze� do prasy przed wami. - Dan, nie mo�emy poda� tego do publicznej wiadomo�ci - powiedzia� Duncan. - Po�owa klient�w z funduszami powierniczymi wycofa si� w przeci�gu tygodnia. - Wycofaj� si� wszyscy - wtr�ci� Warrington - je�eli pomy�l�, �e nie mog� mie� zaufania do w�asnych prawnik�w. - A co pomy�l�, je�eli przeczytaj� wersj� Masona? Duncan wzruszy� ramionami. - Mo�emy mie� tylko nadziej�, �e uznaj� go za wariata. On b�dzie m�wi� swoje, my swoje. Dan czeka� niezadowolony z werdyktu, wa��c szans� na odwo�anie. - Ty jeste� klientem - powiedzia� w ko�cu. Wymieniono niemrawe �yczenia dobrej nocy. Dan w�o�y� marynark� i ruszy� do drzwi. Jenny posz�a za nim. 3 Dan milcza� podczas d�ugiej jazdy wind� w d�. Jenny ju� nieraz widywa�a go poch�oni�tego walk�, planowaniem nast�pnej kampanii, oboj�tnego na to, co si� wok� dzieje. Od p� roku by� jej zwierzchnikiem, ale nie czu�a si� z nim ani troch� swobodniej ni� w dniu, kiedy zosta�a wezwana do gabinetu s�ynnego Casella. Teraz te� nie chcia�a przerywa� jego zamy�lenia, nawet po to, by spyta�, czego od niej oczekuje. Ockn�� si� dopiero, kiedy wyszli na ch�odne nocne powietrze. - Gdzie zostawi�a� samoch�d? - zapyta�. - Odprowadz� ci�. Jego galanteria zawsze wprawia�a j� w zak�opotanie. - Przyjecha�am poci�giem - odpar�a, kr�c�c g�ow�. - Stacja jest zaraz za rogiem. - Jest pierwsza w nocy. Poci�gi przesta�y chodzi� o p�nocy. - O! - Jak ten czas leci, pomy�la�a, ale uzna�a, �e lepiej nie m�wi� tego g�o�no. - Chod�, odwioz� ci�. - Nie! - zaprotestowa�a. - Nie mo�esz... To znaczy... mieszkam a� w Radnor. - Chod� - powt�rzy� i ruszy� w stron� parkingu. Zawaha�a si�. Nie chcia�a go irytowa� dalszymi protestami, ba�a si�, �e ju� to zrobi�a, zmuszaj�c dojazdy na przedmie�cia Main Line w �rodku nocy. Mieszka� nie dalej ni� dziesi�� przecznic od centrum. Ale po chwili pobieg�a za nim i szli dalej w milczeniu. Puste ulice pe�ne by�y bursztynowego �wiat�a i cieni w kolorze sepii. Ch��d przenika� do ko�ci. Samoch�d Dana sta� samotnie na firmowym pi�trze gara�u. Czarny i smuk�y, przyczajony do skoku niby dziki kot, od kt�rego wzi�� swoj� nazw�. Jenny wsun�a si� na fotel pasa�era, trzymaj�c w obj�ciach torebk�, akt�wk� i worek z baletkami. W samochodzie by�o jeszcze zimniej ni� na dworze i Jenny skuli�a si� pod p�aszczem. - Wiedzia�em, �e b�d� ci� dzisiaj potrzebowa� - powiedzia� Dan. - Ale nie s�dzi�em, �e a� tak. - Przekr�ci� kluczyk w stacyjce. Nie potrafi�a odczyta� wyrazu jego twarzy o�wietlonej poblaskiem z deski rozdzielczej. - Napisa�am tylko o�wiadczenie - powiedzia�a. - Gdyby nie ty, w og�le by go nie by�o. - Wycofa� samoch�d z miejsca parkingowego i zacz�� zje�d�a� z rampy. - Nie widzia�a�, co si� sta�o? Zacz�� si� waha�. W ko�cu przypomnia� sobie, �e jest prawnikiem, na lito�� bosk�! Wtedy popatrzy� na ciebie i to przes�dzi�o spraw�. - My�la�am, �e dajesz mi sygna� - powiedzia�a Jenny, jakby chcia�a si� usprawiedliwi�. - Da�em. - Znale�li si� na poziomie ulicy i Dan wyjecha� na Market Street. - Wykorzysta�em to, �e nawi�za�a� z nim kontakt. Kontakt, pomy�la�a. Waha�a si�, czy powiedzie� mu o swojej niedosz�ej znajomo�ci ze Scottem Sterlingiem, o tym, �e przyjaciele chcieli ich wyswata�. Ale wydawa�o si� to trywialne wobec wydarze� wieczoru i problem�w, jakie przed nimi sta�y. Tylko g�upiec m�wi�by o takich sprawach w tej chwili, a Jenny nie mog�a znie�� my�li, �e mo�e wyda� si� Danowi g�upia. - Co zrobisz z tym o�wiadczeniem? - zapyta�a. - Przeka�esz prokuraturze? Potrz�sn�� g�ow�. - Jest mi potrzebne wy��cznie do ochrony H & M. Ochrony przed czym? Czego� tu nie rozumia�a. Pami�ta�a rad�, jak� us�ysza�a podczas szkolenia m�odych pracownik�w zesz�ej jesieni. Jeden ze starszych wsp�lnik�w firmy powiedzia�: ��adne g�upie pytanie nie jest tak g�upie, jak niezadane w og�le. Pytajcie!� Doda�, �e jest to najlepsza rada, jak� kiedykolwiek us�ysz�. Ale �atwiej by�o jej udzieli�, ni� si� do niej zastosowa�. Jenny otworzy�a usta, �eby powiedzie�: �Czego� tu nie kapuj�, ale wyduka�a: �Nie jestem pewna, czy w pe�ni rozumiem, na czym polega zagro�enie�. Skrzywi�a si�, s�ysz�c w�asne s�owa. - Chcia�am powiedzie�... Pieni�dze zosta�y u�yte niezgodnie z przeznaczeniem, ale nie zosta�y stracone. S� prawie w ca�o�ci na koncie Masona. - My�lisz, �e on je po prostu odda? - Musi. Nie s� jego. - Nie s�? Gdyby tak zwany doradca inwestycyjny spe�ni� swoj� obietnic�, Mason mia�by dzisiaj na koncie dwa miliony dolar�w. Sterling nie podebra� forsy z funduszu powierniczego dla zabawy. Zrobi� to, �eby pokry� straty poniesione na gie�dzie. - Chcesz powiedzie�, �e H & M mo�e by� odpowiedzialna nie tylko za te dwa miliony skradzione z konta funduszu, ale tak�e za dwa miliony zysk�w, kt�re nigdy nie istnia�y? - Na pocz�tek. - Ale Sterling nie jest maklerem. H & M nie ponosi odpowiedzialno�ci za jego prywatne interesy z Masonem. - W�a�nie! - powiedzia� Dan, zadowolony, �e ich my�li biegn� jednym torem. - Mason jest sprytny. Kaza� Sterlingowi otworzy� nowe akta, Mason Doradztwo Inwestycyjne. Argument na to, �e wszystkie jego interesy by�y prowadzone w ramach firmy. - My�lisz, �e to Mason za tym stoi? - Kto jeszcze na tym skorzysta�? - H & M przez swoje faktury - wyrzuci�a z siebie Jenny. Brwi Dana pow�drowa�y w g�r�. - To znaczy, mo�e kto�... - wyj�ka�a. - Nie... - przerwa� jej. - Masz racj�. Oni te� na tym zyskuj�; powinni to nadzorowa�. Dan przeni�s� wzrok z powrotem na szos�, a Jenny przypomnia�a sobie dwa incydenty z ich kr�tkiej znajomo�ci. Pierwszy zdarzy� si� przed kilkoma miesi�cami. Dan rzuci� zdawkow� uwag�, o kt�rej prawdopodobnie natychmiast zapomnia�. �Wiesz co, by�aby� cholernie dobrym prawnikiem, gdyby� nauczy�a si� obstawa� przy swoim�. Drugie zdarzenie mia�o miejsce na samym pocz�tku ich wsp�pracy. Dan wygra� w�a�nie wielki proces antytrustowy, z�o�ono apelacj� i Jenny, �wie�o upieczona urz�dniczka s�du apelacyjnego, zosta�a oddelegowana do jego biura. - Chc�, �eby� przejrza�a protoko�y s�dowe - powiedzia�, a ona skrupulatnie notowa�a jego s�owa. - Opracuj wszystkie kwestie, jakie mog� wyp�yn�� w trakcie rozprawy. Przeanalizuj je. Potem przedstaw mi szkic... - Jenny ju� kiwa�a g�ow�, wiedz�c, co b�dzie dalej. -... podsumowania drugiej strony. Popatrzy�a na niego ze zdumieniem. - Nie b�d� wiedzia�, co mam powiedzie� w swoim podsumowaniu, je�eli nie b�d� wiedzia�, co oni powiedz� w swoim - wyja�ni�. - Jennifer - doda�, kiedy zbiera�a si� do wyj�cia. - Zr�b to z uczuciem. Dobra lekcja, jedna i druga. M�ody prawnik m�g� si� sporo nauczy� od Dana Caselli i dlatego tylu koleg�w zazdro�ci�o Jenny przydzia�u. Dan zjecha� z autostrady, skr�ci� w lewo, w stron� jej domu. - Jaka to ulica? - zapyta�. - Coventry Road. Skr�� w nast�pn�. Potem prosto jakie� trzy kilometry. Dobrze utrzymane podmiejskie domy ust�pi�y miejsca otwartym polom. Po prawej stronie ukaza� si� dwumetrowy mur z kamienia i ci�gn�� si� wzd�u� drogi na przestrzeni stu metr�w. - Na szczycie wzg�rza w lewo - powiedzia�a Jenny. Dan zwolni�, skr�ci� i samoch�d min�� dwa kamienne s�upy, kt�re kiedy� przytrzymywa�y bram� z kutego �elaza. We mgle nie wida� by�o nic poza g�stym lasem. - Co to za miejsce? - zapyta� w ko�cu Dan. - Stara posiad�o�� Dundee. Mieszkam w wozowni. - Dundee? To ci ludzie od Heritage Cereal? - Tak. Na rozwidleniu dr�g w lewo. �wiat�a reflektor�w przesuwa�y si� po zachwaszczonych polach i g�stych zagajnikach jakby czego� szuka�y, a� spocz�y na starej budowli. By�a kryta gontem i z trzech stron obejmowa�a dziedziniec. Wygl�da�a bardziej jak stodo�a ni� dom. Samoch�d podskoczy� na kocich �bach dziedzi�ca. W obu skrzyd�ach mie�ci�y si� gara�e, �rodek zosta� przerobiony na dwupi�trowy budynek mieszkalny, wzniesiony wok� masywnego komina. - Niez�y lokal - zauwa�y� Dan. - Wietrzny i dach przecieka, ale mnie si� podoba. - Mieszkasz tu sama? Pytanie nie mia�o podtekstu. M�ode prawniczki zatrudnione w �r�dmiejskich firmach rzadko mieszka�y w odludnych wozowniach na wsi, to wszystko. - Nie - powiedzia�a. - Mam wsp�lokatork� - doda�a pospiesznie - moj� przyjaci�k� Leslie... - Nawet to wyja�nienie wyda�o si� niewystarczaj�ce, brn�a wi�c dalej. - Kole�ank� z baletu. - I kilku podopiecznych - zauwa�y� Dan. Wielki ��ty pies, kt�rego Jenny karmi�a od miesi�ca, sta� w drzwiach i macha� do�� niepewnie ogonem, podczas gdy dwa koty pl�ta�y mu si� mi�dzy nogami. - Nie, to tylko przyb��dy. - Jenny wzi�a w jedn� r�k� torebk�, akt�wk� i torb� na baletki, drug� otworzy�a sobie drzwi. - Dzi�ki za podwiezienie. By�a ju� w drzwiach, kiedy Dan opu�ci� szyb�. - Jennifer! - Tak? - Odwr�ci�a si�, o�lepiona przez reflektory, ale ju� zamieniona w s�uch, gotowa przyj�� nowe zlecenie. - Nie wiedzia�em, �e jeste� tancerk�. Okno si� zamkn�o, samoch�d okr��y� dziedziniec i znikn��. 4 Dan dociska� peda� gazu, dop�ki wskaz�wka pr�dko�ciomierza nie dosi�gn�a setki. Droga by�a w�ska i kr�ta, ale o tej godzinie praktycznie nale�a�a do niego. Wiejskie krajobrazy miga�y za oknami osnute smugami sinej mg�y. Poruszy� ramionami, pr�buj�c rozlu�ni� napi�te mi�nie karku. Chryste, co za noc! H & M da� cia�a, ale wszyscy oczekiwali, �e wyci�gnie co� z kapelusza i uratuje ich firmowy ty�ek. Co wi�c powinien zrobi�? Szuka� rozpaczliwie w kapeluszu, czy przekona� klienta, �e kapelusza nie ma? Ciemny kszta�t mign�� w �wietle reflektor�w i Dan nadepn�� na hamulec. Samoch�d zatrzyma� si� z piskiem opon. Dwa metry od maski sta� jele�, dr��c z przera�enia. Dan wstrzyma� oddech. Wst�gi mg�y otacza�y zwierz� niesamowit� po�wiat�. Nacisn�� klakson; jele� zadr�a� mocniej, ale nie poruszy� si�. Dan przypomnia� sobie, �e �wiat�o dzia�a na zwierz�ta parali�uj�co i zgasi� reflektory. Kiedy zn�w je w��czy�, o�wietli�y pust� szos�. Ogarn�o go dziwne uczucie dezorientacji. Main Line by�a dla niego obcym terytorium, ale nie chodzi�o tylko o to. To miejsce mia�o w sobie co� nierealnego - mg�a, jele�, dom Jennifer, zupe�nie nie z tego �wiata. Przez chwil� mia� wra�enie zagubienia w czasie i przestrzeni. Przekr�ci� klucz w stacyjce i ryk silnika przywr�ci� mu poczucie rzeczywisto�ci. Ruszy� w stron� domu. Apartamentowiec sta� kilka przecznic na po�udnie od budynku s�du federalnego, gdzie Dan rozpoczyna� karier�, �cigaj�c handlarzy narkotyk�w i polityk�w. Od czasu, gdy zrezygnowa� z posady rz�dowej, fortuna si� do niego u�miechn�a, ale zamiast si� wyprowadzi�, zamieszka� na wy�szym pi�trze. Teraz by� w�a�cicielem ma�ego penthouse�u - penthouse�u, poniewa� by� najlepszy, ma�ego - poniewa� nadal potrzebowa� jedynie sypialni i �azienki. O�wietlenie mieszkania, ch�odne i ostre, mia�o harmonizowa� z minimalistycznym wystrojem, za kt�ry dekorator wn�trz zainkasowa� maksymalne honorarium. Dan klepn�� przycisk i lampy rozb�ys�y nad sk�rzanymi meblami w kolorze o�owiu. By� to widocznie dzie� sprz�tania, bo mieszkanie pachnia�o cytryn� i ajaksem. Czerwone �wiate�ko automatycznej sekretarki b�yska�o w holu. Dan odwiesi� p�aszcz, �ci�gn�� krawat i marynark�. Zdj�� okulary. Nie potrzebowa� ich - szk�a mia�y minimaln� moc - ale wiedzia� z do�wiadczenia, �e wi�kszo�� ludzi nie przypisuje inteligencji komu�, kto ma w�oskie nazwisko i �r�dziemnomorskie rysy twarzy. Okulary pomaga�y. W��czy� odtwarzanie i zwi�kszy� g�o�no��, �eby s�ysze� z kuchni. Zamaszystym ruchem otworzy� lod�wk�. Sze�ciopak piwa i kartonik z resztkami chi�skiego jedzenia. - Dan! - tchn�� z aparatu kobiecy g�os. - My�la�am o tobie. Min�o tyle czasu. Mo�e wpadniesz? Do zobaczenia. Dan poci�gn�� �yk piwa i przekl�� w my�li wszystkie kobiety, kt�re nie przedstawiaj� si� automatycznym sekretarkom. Poszed� do holu, �eby cofn�� ta�m�, ale w�a�nie rozpocz�o si� drugie nagranie. - Danny, tu Teresa - powiedzia�a jego siostra, jedyna kobieta, kt�rej g�os rozpoznawa� zawsze, nawet wtedy, gdy dr�a� z napi�cia. - Tony si� do ciebie nie odzywa�? Jest po p�nocy, a on jeszcze nie wr�ci� do domu. Mia�y�my z nim dzisiaj troch� k�opotu i mama si� zamartwia. Zadzwo�, co? Chwyci� s�uchawk� i wykr�ci� numer, zanim nagranie dobieg�o ko�ca. Teresa odebra�a po pierwszym sygnale. - Tony? - Jezu! - Dan spojrza� na zegarek. Dochodzi�a druga. - Jeszcze go nie ma? - To Danny. - Ponad g�osem siostry dobieg� go szloch matki. - Co robi�, Dan? Dzwoni� na policj�? - Nie. - Jego brat sko�czy� ledwo czterna�cie lat, ale mia� ju� tak zababran� kartotek�, �e wystarczy�oby na ca�e �ycie. - Nic nie r�bcie. Zaraz tam b�d�. Od szeregowych dom�w na Gasker Avenue, upchanych tak �ci�le, �e niemal wchodzi�y na siebie, dzieli�o go dziesi�� przecznic i kilka �wiat�w. W po�owie drogi Dan u�wiadomi� sobie, �e powinien wzi�� taks�wk�, bo b�dzie mia� k�opot z zaparkowaniem. W tej dzielnicy starzy ludzie przesiadywali ca�ymi dniami na ogrodowych krzes�ach na ulicy, rezerwuj�c miejsca parkingowe dla syn�w, kt�rzy wr�c� wieczorem z pracy. Dan nie m�g� liczy�, �e kto� zrobi to dla niego. W domu matki pali�y si� �wiat�a, musia� jednak objecha� kwarta� i wr�ci� na Broad, zanim znalaz� pi�� metr�w wolnego kraw�nika. Bez marynarki by�o mu zimno, kiedy bieg� chodnikiem, a potem po marmurowych schodach, kt�re matka szorowa�a do po�ysku. W oknie ujrza� twarz Teresy. Na widok Dana opu�ci�a zas�on� i posz�a otworzy� drzwi. By�a w p�aszczu. - Nie pokaza� si�? Pokr�ci�a g�ow�. Mary, ich matka, siedzia�a w k�cie kanapy, ubrana w kwiecist� podomk�, kt�ra zlewa�a si� z pokrowcami w kapu�ciane r�e. - Co si� sta�o? - zapyta� Dan. Ostry ton jego g�osu sprawi�, �e Mary zako�ysa�a si�, zaciskaj�c r�ce na brzuchu. Tony pojawi� si� w jej �yciu zbyt p�no; szala�a na jego punkcie od dnia, w kt�rym si� urodzi�. Teresa opad�a na kanap�, nadal w zapi�tym p�aszczu. - Zmy� si�. Powiedzia�am, �eby zosta� dzisiaj w domu cho� raz - nigdy nie wiemy, dok�d i z kim idzie. Doprowadzi� mam� do rozpaczy i si� zmy�. Unios�a r�k� i odgarn�a z oczu kosmyk w�os�w. Purpurowy �lad znaczy� policzek - odcisk pi�ci. Gniew chwyci� Dana za gard�o. - Zabij� go! - wychrypia�. Odwr�ci� si� i wybieg� z domu. - Danny, nie! - zawo�a�a za nim Mary. Teresa nie odezwa�a si�. Dan bieg�, w d� marmurowych schod�w, w d� ulicy a� do skrzy�owania. Nie czu� ju� zimna. Oczy zasz�y mu mg��, zatrzyma� si� na rogu, zamruga� powiekami, �eby odzyska� ostro�� widzenia. By� u siebie, w dzielnicy, kt�rej plan m�g� kiedy� narysowa� z zawi�zanymi oczami. Teraz jednak by�o to terytorium wroga. Domy by�y ciemne, w bramach, poza kr�giem �wiate� latarni, czai�y si� cienie. Kiedy� grasowa� na tych ulicach, nietykalny, nie�miertelny, teraz emanowa�y zagro�eniem. Z Broad wyjecha�a furgonetka i pe�z�a ulic�, ciemna, z przydymionymi szybami. Min�a dom matki i zatrzyma�a si� na rogu. Dan zacz�� si� cofa�, pozostaj�c w cieniu budynk�w. Wewn�trz furgonetki zapali�a si� lampka, o�wietlaj�c trzech m�czyzn na przednim siedzeniu. Odezwa�y si� st�umione, gard�owe g�osy, tylne drzwi otworzy�y si� i ciemna posta� stan�a na chodniku. Twarz, kt�r� ujrza� w �wietle latarni, nale�a�a do Tony�ego. - Hej! - krzykn�� Dan. Na d�wi�k jego g�osu drzwi zatrzasn�y si�, furgonetka ruszy�a i skr�ci�a za r�g. Tony zamar� na chodniku. By� muskularny i z pewnej odleg�o�ci, ubrany tak jak teraz w motocyklow� kurtk� i wojskowe buty, m�g� uchodzi� za du�o starszego. Ale z bliska nadal by� ch�opcem o g�adkich policzkach, jedwabistych czarnych lokach i oczach jak gwiazdy. Te oczy biega�y teraz w prawo i lewo, szukaj�c drogi ucieczki, podczas gdy umys� formu�owa� alibi. Ale Dan nie da� bratu czasu ani na jedno, ani na drugie. Chwyci� go obiema r�kami za prz�d kurtki. - Co jest grane? Kim byli ci faceci? Wiesz, kt�ra godzina? - Nie znam ich. - Odpowiedzia� Tony. - Tylko mnie podwie�li. - Podwie�li sk�d? Gdzie ty by�e�, do cholery?! - Puszczaj! - Ch�opiec podbi� r�ce brata i wykona� b�yskawiczny zwrot. Dan przytrzyma� go od ty�u. W wewn�trznej kieszeni kurtki wyczu� twardy, kanciasty przedmiot. - Co to jest? - zapyta�, wyci�gaj�c r�k�. - Odpieprz si�! Dan wykr�ci� Tony�emu rami� i dobra� si� do jego kieszeni. Wyci�gn�� rewolwer. - Jezu Chryste! - powiedzia� zd�awionym g�osem. - Nie! Oddaj. To nie moje! Kaliber 30, ci�ki, zimny i �mierciono�ny. Dan sprawdzi� b�benek, ale odkrycie, �e jest pusty, nie przynios�o mu ulgi. Zatkn�� bro� za pasek, a kiedy Tony skoczy�, �eby j� odzyska�, wymierzy� bratu cios w szcz�k�. Ch�opiec krzykn��. Drzwi otworzy�y si� i w progu stan�a matka. Jednego ich przynajmniej nauczy�a w dzieci�stwie: porz�dni ludzie nie za�atwiaj� spraw osobistych na ulicy. Dan chwyci� Tony�ego za ko�nierz i wci�gn�� do domu. - Danny, dobrze ju�, on wr�ci�! - Mary chwyci�a go za rami�. Teresa sta�a milcz�c, siniak na jej policzku krzycza� do niego z drugiego ko�ca pokoju. Tony wyrwa� si� i rzuci� ku schodom. Dan strz�sn�� r�k� matki i pobieg� za nim, przesadzaj�c po dwa stopnie. Zdyszany dotar� na drugie pi�tro w chwili, gdy Tony zatrzasn�� drzwi. Rozleg� si� chrobot klucza. Ale Dan zna� dobrze zamki w rodzinnym domu. Podni�s� nog� i kopni�ciem wywa�y� drzwi. Brat by� ju� przy oknie, pr�buj�c unie�� �aluzj�. Dan zna� r�wnie� okna i wiedzia�, �e nie otwieraj� si� wtedy, gdy potrzeba. - Ostrzega�em ci� - powiedzia�. - Jeszcze jedna taka wpadka i wybij� ci z g�owy chuliga�stwo! Tony zostawi� okno i odwr�ci� si�, gotowy do walki. - To ona do ciebie zadzwoni�a?! - krzykn��. - Ta cipa... Dan odpi�� pasek od spodni i wyszarpn�� go jednym ruchem. Tony pr�bowa� przemkn�� pod jego ramieniem, ale Dan chwyci� go za g�ow� i wymierzy� p� tuzina raz�w. Mg�a w�ciek�o�ci opad�a, ale jego gniew nadal wibrowa� w powietrzu. Tony da� nura na ��ko i skuli� si� pod �cian�. Dan wsun�� pasek na miejsce, ale nie zapi�� klamry, na znak gotowo�ci. Z korytarza dobieg�y szepty kobiet, szarpni�ciem otworzy� wi�c drzwi. Mary wesz�a do pokoju, rzuci�a mu spojrzenie i podbieg�a do Tony�ego. Zap�akany ch�opiec wyci�gn�� ku niej r�ce, a ona tuli�a jego g�ow�, ko�ysa�a syna w ramionach. - Cicho, cicho, male�ki - powtarza�a. Dan popatrzy� na Teres�. Przewr�ci�a oczami. - Odejd� ode mnie! - krzykn�� nagle Tony i pchn�� matk� tak mocno, �e upad�a na ��ko. - Tego ju� za wiele! - Dan chwyci� Tony�ego za rami� i postawi� na nogi. - Nie, Danny - powiedzia�a Teresa cicho. - Wystarczy. - Nie, nie wystarczy - odpowiedzia�, ale opu�ci� r�ce. Tony klapn�� z powrotem na ��ko. Z k�cika ust p�yn�a mu stru�ka krwi. Wygl�da� na mniejszego, ni� by� w rzeczywisto�ci. Wygl�da� jak ma�y ch�opiec, kt�ry by� kiedy� beniaminkiem rodziny. Teresa pomog�a Mary wsta� i obie popatrzy�y niepewnie na Dana. - Tak. Co teraz? - mrukn��. Przeczesa� w�osy d�o�mi i wypad� z pokoju. Na korytarzu opar� si� o pop�kan� �cian�. Od pi�ciu lat chcia� to wyremontowa�. Przy okazji przyda�oby si� zainstalowa� nowe o�wietlenie, �eby klatka schodowa nie wygl�da�a tak ponuro. �ycie matki i Teresy by�o wystarczaj�co pos�pne. - Co teraz? - powt�rzy�. Pi�� minut p�niej wr�ci� do pokoju. Kobiety nadal sta�y na �rodku, czekaj�c, a� Dan wytyczy nowy kurs. Tony przyciska� chusteczk� do wargi i obserwowa� go przez rz�sy. - Teresa, przynie� walizk� - powiedzia� Dan. - Du��. Mamo, pomo�esz mi. - Otworzy� g�rn� szuflad� komody. Bielizna, skarpetki, numery �Hustlera�. - Danny, co zamierzasz? - zapyta�a Teresa. - On si� wyprowadza - odpar�. - Do mnie. - Nie! - pisn�� Tony. - Zamknij si�! - Pochyli� si� nad nim gro�nie. - Ani s�owa! - On ju� b�dzie grzeczny - powiedzia�a Mary. - Prawda, Tony? Powiedz Danny�emu, �e ju� b�dziesz grzeczny. - Daj spok�j - zakpi�a Teresa. - Nie mo�esz tego zrobi�. Pracujesz dwana�cie godzin na dob�. Podr�ujesz po ca�ym kraju. Kto si� wtedy nim zajmie? - Kto zajmie si� wami, je�eli on zostanie? - Potrafimy zatroszczy� si� o siebie. - Tak? - Kiedy dotkn�� siniaka na jej policzku, skrzywi�a si� i odepchn�a jego d�o�. Wyci�gn�� bro� zza paska i podetkn�� siostrze pod nos. - Chcesz zobaczy�, co b�dzie, jak u�yje tego nast�pnym razem? - On nigdy by... - zach�ysn�a si� Mary. - Przynie� walizk� - powiedzia� Dan i Teresa wysz�a bez s�owa. Dan wprowadzi� samoch�d na miejsce parkingowe. By�o zarezerwowane dla niego, tyle �e nie przez staruszka na ogrodowym krzese�ku, a przez ko�c�wk� numeru konta, na kt�re wp�ac

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!