7291
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7291 |
Rozszerzenie: |
7291 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7291 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7291 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7291 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Douglas Adams
�YCIE, WSZECH�WIAT I CA�A RESZTA
AUTOSTOPEM PRZEZ GALAKTYK�
Trylogia w pi�ciu cz�ciach:
Autostopem przez Galaktyk�
Restauracja na ko�cu wszech�wiata
�ycie, wszech�wiat i ca�a reszta
Cze�� i dzi�ki za ryby
W zasadzie niegro�na
Douglas Adams
�YCIE,
WSZECH�WIAT
I CA�A RESZTA
T�umaczy� Pawe� Wieczorek
Dla Sally
Rozdzia� 1
Artura Denta ju� od d�u�szego czasu budzi� co rano
w�asny krzyk przera�enia. Otwiera� oczy i natychmiast
sobie przypomina�, gdzie si� znajduje.
Mniejsza z tym, �e jaskinia by�a zimna, �e by�a wil-
gotna i smrodliwa, prawdziwy problem polega� na tym,
�e le�a�a w �rodku Islington, niedaleko centrum Londy-
nu, a nast�pny autobus odchodzi� za dwa miliony lat.
Czas jest � je�li wolno si� tak wyrazi� � najgor-
szym miejscem, w jakim mo�na si� zgubi�, a Artur Dent
z pewno�ci� m�g�by to potwierdzi�, gdy� ju� wielokrotnie
gubi� si� zar�wno w czasie, jak i w przestrzeni. Gdy kto�
gubi si� w przestrzeni, ma przynajmniej co robi�.
Po d�ugim i skomplikowanym ci�gu wydarze�, w cza-
sie kt�rych � w dziwaczniejszych okolicach Galaktyki,
ni� m�g�by sobie kiedykolwiek wyobrazi� w naj�miel-
szych marzeniach � na zmian� to na niego wrzeszcza-
no, to go obra�ano, utkn�� na prehistorycznej Ziemi i na-
wet je�li jego �ycie sta�o si� obecnie bardzo, ale to bardzo
spokojne, ci�gle jeszcze by� lekko roztrz�siony.
Mija�o w�a�nie pi�� lat, odk�d nikt na niego nie na-
wrzeszcza�.
Odk�d cztery lata temu rozsta� si� z Fordem Prefec-
tem, prawie nikogo nie widywa�, nikt go wi�c te� od tego
momentu nie obrazi�.
Z jednym wyj�tkiem.
Zdarzy�o si� to pewnego wiosennego wieczora mniej
wi�cej dwa lata przed opisywanymi w�a�nie wydarzeniami.
W�a�nie wr�ci� tu� po zmroku do swej jaskini, gdy za-
uwa�y� b�yskaj�ce tajemniczo przez chmury �wiat�a. Od-
i
wr�ci� si� i zagapi� w g�r�, w sercu nagle zakie�kowa�a
mu nadzieja. Ratunek. Ocalenie. Najt�skniejsze marze-
nie rozbitka � statek.
Patrzy�, zdziwiony i podniecony, i wyba�usza� oczy,
a przez ciep�e wieczorne powietrze ni st�d, ni zow�d zu-
pe�nie bezg�o�nie sp�yn�� w d� srebrny statek kosmiczny
i rozpostar� d�ugie nogi w perfekcyjnej technicznie bale-
towej ewolucji. Osiad� mi�kko na ziemi, a s�yszalne przy
l�dowaniu delikatne buczenie zamar�o niby u�pione przez
wieczorn� cisz�. Wysun�� si� trap. Ze �rodka wyp�yn�o
�wiat�o. W luku pojawi�y si� kontury wysokiej postaci.
Obcy powoli zszed� po trapie i stan�� przed Arturem.
� Jeste� cymba�, Dent � powiedzia� po prostu.
Wygl�da� obco, bardzo obco. Mia� charakterystyczny
dla Obcych wzrost, cechuj�c� Obcych p�ask� g�ow� i ma�e,
typowe dla Obcych szparkowate oczy. Odziany by� w z�ote
szaty, u�o�one w ekstrawaganckie fa�dy, z szalenie obco
wygl�daj�cym deseniem na ko�nierzu; mia� blad�, szaro-
zielon� sk�r�, posiadaj�c� �w �wiec�cy po�ysk, jaki na
wi�kszo�ci szarozielonych twarzy udaje si� osi�gn�� je-
dynie za pomoc� wielu �wicze� i bardzo drogiego myd�a.
Artur gapi� si� na niego jak w� na malowane wrota,
a Obcy patrzy� na niego jakby nigdy nic.
Pierwsze jask�ki nadziei i podniecenia zosta�y naty-
chmiast pokonane przez zdziwienie i najrozmaitsze my�li
zacz�y walczy� w g�owie Artura o prawo do u�ycia strun
g�osowych.
� Ooo...? � zapyta�. � Blaa... aa... bla... � doda�.
� Ooo... too... ooo... kto? � wybe�kota� w ko�cu i pogr�-
�y� si� w pos�pnym milczeniu. U�wiadomi� sobie, �e prze-
cie� odk�d jest w stanie si�gn�� pami�ci�, nie odzywa�
si� do nikogo s�owem.
Obcy zmarszczy� czo�o i rzuci� okiem na co� w rodzaju
notatnika, kt�ry trzyma� w mizernej i chudej jak szczapa,
typowej dla Obcych d�oni.
� Artur Dent? � zapyta�.
Artur bezradnie kiwn�� g�ow�.
- Artur Filip Dent? � doda� Obcy, wydaj�c z siebie
co� w rodzaju przenikliwego szczekni�cia.
- Ee... ee... tak... ee... ee... � potwierdzi� Artur.
- Jeste� cymba� � powt�rzy� Obcy. � Jeste� naj-
prawdziwszym durniem.
� Ee...
Obcy sam sobie przytakn��, kiwaj�c potwierdzaj�co
g�ow�, postawi� w notatniku obco wygl�daj�cego ptaszka,
szybko odwr�ci� si� i ruszy� �wawo do statku, kt�rym
przed chwil� przyby�.
� Ee... � powiedzia� Artur desperacko � ee...
� Nie odzywaj si� tak do mnie! � warkn�� Obcy.
Wszed� na trap, min�� luk i znikn�� w �rodku. Statek
zamkn�� si� i po chwili rozleg�o si� g��bokie i pulsuj�ce
buczenie.
� Eee...hej! � wykrzykn�� Artur i zacz�� niemrawo
biec w jego kierunku. � Moment! Co to ma znaczy�?
Zaraz! Czekaj!
Statek zacz�� si� unosi�, cho� do�� dziwnie � spra-
wia� wra�enie, jakby pozbywa� si� w�asnego ci�aru. Na
chwil� zawis� w powietrzu, potem jednak wystrzeli� w nie-
zwyk�y spos�b w wieczorne niebo. Przelecia� przez chmu-
ry, kt�re na moment rozb�ysn�y jasnym �wiat�em, i tyle
go by�o, Artur za�, bezradnie podryguj�c i podskakuj�c
w miejscu, zosta� sam w �rodku niezmierzonych po�aci
ziemi.
� Co?! � wy�. � Co powiedzia�e�? Co jestem? Czekaj
no! Wracaj natychmiast i powiedz to jeszcze raz!
Skaka� i podrygiwa�, a� zabola�y go nogi, krzycza�, a�
zacz�o mu charcze� w p�ucach. Nikt nie odpowiada�. Nie
by�o nikogo, kto m�g�by go us�ysze� albo chcia� porozma-
wia�.
W tym w�a�nie momencie obcy statek kosmiczny z dud-
nieniem zbli�a� si� do g�rnych warstw atmosfery, sk�d
zaraz wyleci w przera�aj�c� pustk�, kt�ra oddziela od
siebie niesamowicie ma�� liczb� istniej�cych we wszech-
�wiecie rzeczy. Jego w�a�ciciel, Obcy z niezwyk�� cer�,
rozpar� si� w fotelu. Nazywa� si� Wowbagger Niesko�-
czenie Przed�u�ony i by� cz�owiekiem z zasadami. Sam
pierwszy by przyzna�, �e nie by�y one zbyt dobre, ale li-
czy�o si� przede wszystkim to, �e ma zasady. Poza tym
utrzymywa�y go w ruchu.
Wowbagger Niesko�czenie Przed�u�ony by� � zna-
czy si�, jest � jednym z bardzo niewielu nie�miertelnych
we wszech�wiecie. Ci, kt�rzy rodz� si� jako nie�miertelni,
wiedz� instynktownie, jak radzi� sobie z wiecznym �y-
ciem, Wowbagger niestety do nich nie nale�a�. Prawda
jest taka, �e od pewnego momentu zacz�� wr�cz niena-
widzi� tej sfory pogodnych �obuz�w. Nie�miertelno��
przytrafi�a mu si� zupe�nie niechc�cy, z powodu nieszcz�-
�liwego wypadku z przyspieszaczem cz�stek, kt�ry nagle
straci� rozum, p�ynnym obiadem i paroma gumowymi
kr��kami. Dok�adne szczeg�y tego nieszcz�liwego wy-
padku nie graj� roli, gdy� nikomu nie uda�o si� powt�rzy�
warunk�w, w jakich do niego dosz�o, wiele za� os�b, kt�re
tego pr�bowa�y, wysz�o na g�upk�w, zgin�o albo i jedno,
i drugie.
Wowbagger podenerwowany i zm�czony zamkn�� oczy,
znalaz� w radiu pok�adowym stacj� nadaj�c� lekki jazz
i po raz kolejny stwierdzi�, �e m�g�by poradzi� sobie z nie-
�miertelno�ci�, gdyby nie te przekl�te niedzielne popo-
�udnia. Naprawd� m�g�by sobie z ni� poradzi�.
Na pocz�tku nie�miertelno�� sprawia�a mu przyje-
mno��. Pysznie si� bawi� nara�aniem �ycia, podejmowa-
niem �miertelnego ryzyka, zgarnianiem olbrzymich sum
z wysoko oprocentowanych, d�ugoterminowych lokat ka-
pita�u i w og�le �yciem d�u�ej od kogo si� da. Po pewnym
czasie okaza�o si� jednak, �e nie mo�e doj�� do �adu z nie-
dzielnymi popo�udniami i okropn� niech�ci� do robienia
czegokolwiek, kt�ra zaczyna si� oko�o godziny 2.55, gdy
cz�owiek stwierdza, �e ju� wzi�� tyle k�pieli, ile jest sens
bra� jednego dnia, �e bez wzgl�du na to, jak intensywnie
b�dzie si� wpatrywa� w artyku� w gazecie, nigdy go na-
prawd� nie przeczyta ani nie b�dzie stosowa� omawianej
w nim nowej rewelacyjnej techniki obrzezywania oraz �e
wskaz�wki nieub�aganie zbli�aj� si� do godziny czwartej
i zaraz zacznie si� d�uga, ponura godzina, kiedy dusza
pije herbat�.
W ten spos�b coraz wi�cej rzeczy przestawa�o mie�
urok. Z twarzy Wowbaggera zacz�� znika� u�miech za-
dowolenia, kt�ry zwykle prezentowa� na pogrzebach ko-
lejnych znajomych. Zacz�� pogardza� wszech�wiatem ja-
ko takim, a w szczeg�lno�ci ka�dym jego mieszka�cem.
Wtedy przyj�� pewne �yciowe zasady. Podj�� si� zada-
nia, kt�re da mu cel w �yciu i � w takiej mierze, w ja-
kiej m�g� to przewidzie� � pozwoli zachowa� werw� po
wsze czasy.
Podj�� decyzj�, �e b�dzie l�y� wszech�wiat. To znaczy:
b�dzie obrzuca� wyzwiskami ka�d� istot� we wszech�wie-
cie. Indywidualnie, osobi�cie, jedn� po drugiej i (z tego
powodu naprawd� rado�nie zgrzyta� z�bami) w kolejno�ci
alfabetycznej.
Gdy ten i �w � co czasem si� zdarza�o � rezono-
wa�, �e plan jest nie tylko nie przemy�lany, lecz po pro-
stu niemo�liwy do wykonania z powodu wielkiej liczby
istot, kt�re ci�gle si� rodz� i umieraj�, wbija� w adwer-
sarza lodowaty wzrok i m�wi�:
� Chyba wolno m�czy�nie mie� marzenia?
Tak wi�c zacz��. Wyposa�y� specjalnie zbudowany statek
kosmiczny w komputer zdolny do opracowywania danych
potrzebnych do sta�ego aktualizowania wiedzy o ludno�ci
znanego wszech�wiata i obliczania wynikaj�cych z tego
niesamowicie skomplikowanych tras podr�y.
W�a�nie teraz statek przecina� orbity planet Uk�adu
S�onecznego i szykowa� si� do okr��enia S�o�ca, by wy-
strzeli� jak z procy w przestrze� mi�dzygwiezdn�.
� Komputer! � odezwa� si� Wowbagger.
� Jestem! � wrzasn�� komputer.
� Dok�d teraz?
� W�a�nie obliczam.
Wowbagger przez chwil� patrzy� na wspania�e klejnoty
nocy, miriady male�kich diamentowych �wiat�w, obsy-
puj�cych �wiat�em niesko�czon� ciemno��. Ka�dy, dos�ow-
nie ka�dy z nich le�a� na jego drodze. Wi�kszo�� odwiedzi
miliony razy.
Przez chwil� wyobra�a� sobie tras� swej podr�y, ��-
cz�c planety lini�, jak przy grze z ponumerowanymi pun-
ktami. Mia� nadziej�, �e powsta�y wykres, widziany z od-
powiednio dobranego miejsca we wszech�wiecie, oka�e si�
bardzo nieprzyzwoitym s�owem.
Komputer zapiszcza� niemelodyjnie, informuj�c, �e jest
got�w z obliczeniami.
� Folfanga � stwierdzi�. Zapiszcza�. � Czwarta
planeta w systemie Folfanga � doda�. Zn�w zapiszcza�.
� Przewidywany czas podr�y trzy tygodnie. � Zn�w
zapiszcza�. � Spotkamy tam ma�ego rozrabiak� � za-
piszcza� � z plemienia A-Rth-Urp-Hil-Jpdenu. Zdaje mi
si� � doda� po ma�ej przerwie, w czasie kt�rej piszcza�
� �e zdecydowa�e� si� okre�li� go jako bezm�zgiego dupka.
Wowbagger zacharcza�. Przez chwil� ogl�da� majestat
Stworzenia za oknami.
� My�l�, �e utn� sobie ma�� drzemk�. Przez rejon ja-
kich stacji telewizyjnych b�dziemy przelatywa� w ci�gu
najbli�szych kilku godzin?
Komputer zapiszcza�.
� Kosmowid, My�lopix i Domowa �ebska Skrzynka
� zapiszcza�.
� Jakie� filmy, kt�rych nie widzia�em ju� trzydzie�ci
tysi�cy razy?
� Nie.
� No c�...
� Daj� Strach w kosmosie. Widzia�e� go dopiero trzy-
dzie�ci trzy tysi�ce pi��set siedemna�cie razy.
� Obud� mnie na drug� po�ow�.
Komputer zapiszcza�.
� Przyjemnych sn�w.
Statek lecia� przez noc.
W tym czasie na Ziemi zacz�o la� jak z cebra. Artur
Dent siedzia� w jaskini i prze�ywa� jeden z najpodlejszych
wieczor�w swego �ycia. Po g�owie chodzi�o mu, co mdg�
powiedzie� Obcemu, i rozgniata� muchy, kt�re te� mia�y
pod�y wiecz�r.
Nast�pnego dnia zrobi� sobie torb� z kr�liczego futra,
uzna� bowiem, �e mo�e mu si� przyda� do chowania r�-
nych rzeczy.
Rozdzia� 2
Min�y dwa lata od wizyty Wowbaggera. Poranek by�
�agodny i pachn�cy. Artur wype�z� z jaskini, kt�r� nazy-
wa� swym domem � dop�ki nie znajdzie si� lepsze okre-
�lenie lub lepsza jaskinia. Mimo �e gard�o zn�w go bola�o
od porannego krzyku przera�enia, by� ni st�d, ni zow�d
w szalenie dobrym humorze. Szczelnie owin�� si� swym
wy�wiechtanym szlafrokiem i promiennie u�miechn�� si�
do poranka.
Powietrze by�o czyste i pachn�ce, w wysokiej trawie
wok� jaskini igra� lekki wiaterek, ptaki szczebiota�y do
siebie, motyle trzepota�y �adnie to tu, to tam i ca�a przy-
roda sprawia�a wra�enie, �e sprzysi�g�a si� by� tak mi�a,
jak to tylko mo�liwe.
Jednak nie te wiejskie rozkosze powodowa�y, �e Artur
czu� si� weso�o. Rado�� bra�a si� st�d, �e wpad� mu do
g�owy bajeczny pomys�, jak poradzi� sobie ze straszliw�
samotno�ci�, majakami sennymi, fiaskiem pr�b za�o�enia
ogrodu, absolutnym brakiem perspektyw i bezsensem �y-
cia na prehistorycznej Ziemi. Pomys� polega� na tym, by
zwariowa�. Zn�w si� rozpromieni� i oderwa� z�bami ka-
wa�ek mi�sa z kr�liczej nogi, kt�ra zosta�a z kolacji. Przez
chwil� �u� szcz�liwy, potem postanowi� oficjalnie og�osi�
sw� decyzj�.
Wsta�, ruszy� pewnym krokiem i wbi� wzrok w pola
i wzg�rza. By nada� swym s�owom wag�, wetkn�� we w�o-
sy kr�licz� ko��. Szeroko rozpostar� ramiona.
� Wariuj�! � oznajmi�.
� �wietny pomys� � powiedzia� Ford Prefect, z�a-
��c ze ska�y, na kt�rej siedzia�.
Mdzg Artura zacz�� wykonywa� salta. Jego szcz�ka za-
cz�a robi� pompki.
- Przez pewien czas te� by�em wariatem � powie-
dzia� Ford. � Szalenie dobrze mi to zrobi�o.
Oczy Artura rozpocz�y kr�cenie m�ynka.
- Wygl�dasz... � zacz�� Ford.
- Gdzie si� podziewa�e�? � przerwa� mu Artur,
kiedy poszczeg�lne cz�ci jego g�owy sko�czy�y zestaw
�wicze�.
� Wsz�dzie � powiedzia� Ford. � Tu i tam. � Wy-
szczerzy� z�by w spos�b, o kt�rym doskonale wiedzia�,
�e wywo�uje u jego rozm�wc�w ch�� chodzenia po �cia-
nach. � Pozwoli�em swemu rozumowi dosta� na jaki�
czas fio�a. Uzna�em, �e je�li �wiat b�dzie mnie potrzebo-
wa�, to si� zg�osi. Tak te� si� sta�o.
Z okropnie wy�wiechtanej i torby wyj�� czujnikomat
sub-eta.
� Przynajmniej tak mi si� wydaje. Ten m�drala nie-
dawno wyda� z siebie kilka d�wi�k�w. � Ford potrz�s-
n�� czujnikomatem. � Je�li to by� fa�szywy alarm, zwa-
riuj�. Oszalej� z powrotem.
Artur potrz�sn�� g�ow� i usiad�. Spojrza� w g�r� na
Forda.
� My�la�em, �e nie �yjesz... � powiedzia� prosto
z mostu.
� Przez jaki� czas tak by�o � powiedzia� Ford �
ale potem postanowi�em zosta� na par� tygodni cytryn�.
Szalon� przyjemno�� sprawia�o mi wskakiwanie i wyska-
kiwanie z ginu z tonikiem.
Artur odchrz�kn��. Zaraz potem odchrz�kn�� jeszcze
raz.
� Gdzie do diab�a...? � spyta�.
� ...znalaz�em gin z tonikiem? � doko�czy� weso�o
Ford. � Znalaz�em jeziorko, kt�re uwa�a�o, �e jest pe�-
ne ginu z tonikiem, wi�c wskakiwa�em do niego i wyska-
kiwa�em. Przynajmniej wydaje mi si�, i� uwa�a�o, �e jest
pe�ne ginu z tonikiem... Mo�e jednak � doda� z u�mie-
chem, na widok kt�rego ka�dy roztropny cz�owiek wdra-
pa�by si� na drzewo � tylko tak sobie ubzdura�em...
Czeka� na reakcj� ze strony Artura, ten jednak nie
by� a� tak g�upi.
� Opowiadaj dalej � poprosi� z rezygnacj�.
� Sedno sprawy tkwi w tym, rozumiesz � ci�gn��
Ford � �e nie ma sensu doprowadza� si� do szale�stwa
bronieniem si� przed szale�stwem. Tak samo dobrze
mo�na przesta� si� m�czy� i zachowa� rozs�dek na
p�niejszy u�ytek.
� Jeste� zn�w przy zdrowych zmys�ach czy nie? �
zapyta� Artur. � Pytam z czystej ciekawo�ci.
� By�em w Afryce � odpar� Ford.
� Naprawd�?
� Naprawd�.
� I jak tam by�o?
� A wi�c to jest twoja jaskinia? � zapyta� Ford.
� No tak...
Artur czu� si� bardzo dziwnie. Prawie po czterech la-
tach izolacji tak si� cieszy� i czu� tak� ulg� na widok For-
da, �e m�g�by si� rozrycze�. Z drugiej strony Ford by�
typem, kt�ry natychmiast dzia�a� na nerwy.
� Bardzo mi�a � uzna� Ford, patrz�c na jaskini�
Artura. � Musisz jej naprawd� nienawidzi�.
Artur nie zada� sobie trudu, by odpowiedzie�.
� Afryka by�a bardzo ciekawa � ci�gn�� Ford. �
Zachowywa�em si� tam bardzo osobliwie. � Zamy�lony
gapi� si� w dal. � Zacz��em by� okrutny dla zwierz�t
� rzuci� od niechcenia � ale jedynie dla hobby.
� Aha... � ostro�nie podtrzyma� temat Artur.
� Naprawd� � zapewni� Ford. � Nie chcia�bym
si� jednak naprzykrza� z detalami, gdy�...
� Gdy�?
� ...mog�yby by� dla ciebie przykre. Mo�e ci� mimo
wszystko zainteresuje, �e wy��cznie ja jestem odpowie-
dzialny za form� zwierz�cia, kt�re w swojej epoce pozna�e�
jako �yraf�. Pr�bowa�em te� uczy� si� lata�. Wierzysz mi?
- Opowiedz.
- Kiedy indziej. Chcia�bym tylko nadmieni�, �e Au-
tostopem mo'wi...
- Auto...?
- Autostopem. Przewodnik Autostopem przez Gala-
ktyk�. Pami�tasz go jeszcze?
- Oczywi�cie. Pami�tam, �e wrzuci�em go do rzeki.
- No tak � rzek� Ford � a ja go wy�owi�em.
- Nie m�wi�e� o tym.
- Nie chcia�em, �eby� wrzuci� go tam jeszcze raz.
� Rozumiem � zgodzi� si� Artur. � I co m�wi?
- Kto?
� Autostopem. Co m�wi Autostopem?
� Autostopem mdwi, �e latanie to sztuka, a raczej
sztuczka. Polega na tym, by rzuci� si� na ziemi� i nie
trafi� w ni�. � U�miechn�� si� s�abo. Wskaza� na ko-
lana spodni i podni�s� r�ce, by pokaza� �okcie. By�y tam
same dziury. � Na razie niezbyt mi idzie � powie-
dzia�. Wyci�gn�� r�k�. � Arturze, bardzo si� ciesz�, �e
ci� widz�.
Z nag�ym nap�ywem wzruszenia i zadziwienia Artur
pokr�ci� g�ow�.
� Przez lata nie widzia�em nikogo na oczy � powie-
dzia�. � Nikogo. Prawie ju� zapomnia�em, jak si� mdwi.
Ci�gle zapominam s�owa... cho� �wicz�, m�wi�c... do tych...
no... Jak nazywa si� to, do czego nie wolno m�wi�, bo
ludzie pomy�l�, �e jest si� wariatem? Jak Jerzy III.
� Kr�lowie? � zaproponowa� Ford.
� Nie, nie � powiedzia� Artur. � Te przedmioty,
z kt�rymi zwykle rozmawia�. Jeste�my nimi otoczeni, na
mi�o�� bosk�! Sam posadzi�em setki. Wszystkie usch�y.
Drzewa! �wicz�, rozmawiaj�c z drzewami... A co to ma
znaczy�?
Ford ci�gle jeszcze wyci�ga� r�k�. Artur patrzy� na ni�,
nic nie rozumiej�c.
- U�ci�nij - rozkaza� Ford.
Artur wykona� polecenie. Z pocz�tku niepewni jakby
nagle mog�o si� okaza�, �e to nie r�ka, ale ryba. Potem
z przyp�ywem ulgi z�apa� j� mocno w obie d�onie. �ciska�
i �ciska�.
Po chwili Ford uzna� za wskazane zabra� r�k�.
Wspi�li si� na czubek pobliskiej ska�y i ogl�dali ota-
czaj�cy pejza�.
� Co si� sta�o z lud�mi z Golgafrinchamu? � zapy-
ta� Ford.
Artur wzruszy� ramionami.
� Wielu nie wytrzyma�o zimy przed trzema laty �
odpar� � a tych paru, kt�rych zosta�o, powiedzia�o na
wiosn�, �e musz� mie� wakacje, i prysn�o tratw�. Hi-
storia uczy nas, �e musieli utrzyma� si� przy �yciu...
� Aha � skwitowa� to Ford � no, no... � Wzi��
si� pod boki i zn�w zacz�� si� rozgl�da� po pustym �wie-
cie. Nagle pojawi�o si� w nim co� energicznego i zdecydo-
wanego.
� Ruszamy � powiedzia�, dr��c podniecony z nad-
miaru energii.
� Dok�d? Jak? � zapyta� Artur.
� Nie wiem � odpar� Ford � ale czuj�, �e nadszed�
czas. Co� si� szykuje. Ju� ruszyli�my w drog�. � Zni�y�
g�os do szeptu. � Odkry�em zawirowania w strumieniu.
Z wysi�kiem patrzy� w dal i sprawia� wra�enie, �e bar-
dzo by mu odpowiada�o, gdyby wiatr zwiewa� mu dra-
matycznie w�osy z czo�a, wiatr by� jednak zaj�ty nie opo-
dal wyg�upianiem si� z paroma li��mi.
Artur poprosi� o powt�rzenie, gdy� niedok�adnie zro-
zumia� sens. Ford powt�rzy�.
� W strumieniu? � Artur dalej nic nie rozumia�.
� W strumieniu czasoprzestrzeni � wyja�ni� Ford,
a poniewa� w tym samym momencie wiatr przefrun��
obok nich, wyszczerzy� do Artura z�by.
Artur skin�� g�ow�, potem odchrz�kn��.
� Masz na my�li � zapyta� ostro�nie � co� w ro-
dzaju rzeczki, w kt�rej k�pi� si� Vogoni? O tym m�wisz?
� M�wi� o wirach w kontinuum czasoprzestrzeni.
� kiwn�� g�ow� Artur. � Wiry... A wi�c to one?
Wsun�� r�ce w kieszenie szlafroka i spojrza� rozumnie
w dal.
- Co? � zapyta� Ford.
- Ee... kto to jest w zasadzie Wir?
Ford patrzy� podra�niony.
- M�g�by� raz us�ysze�, co mdwi�? � k�apn�� Ford.
- S�ucha�em ca�y czas � odpar� Artur � ale nie
iestem pewien, �e to co� da�o.
Ford z�apa� go za ko�nierz szlafroka i zacz�� m�wi�
tak powoli, wyra�nie i cierpliwie, jakby by� pracownikiem
O�rodka Rozliczeniowego Poczty i Telekomunikacji.
� Wygl�da na to, �e... istnieje kilka miejsc... z zak��-
ceniami... w strukturze....
Artur patrzy� g�upio na t� cz�� szlafroka, kt�r� z�apa�
Ford. Ford zacz�� m�wi� dalej, zanim Artur zd��y� za-
mieni� g�upie spojrzenie w g�upi� uwag�.
� ...w strukturze przestrzeni i czasu � sko�czy�.
� Ach, to tak... � Artur uda� m�drego.
� Tak, dok�adnie tak � potwierdzi� Ford.
Stali na jakiej� g�rze na prehistorycznej Ziemi i rezo-
lutnie patrzyli sobie w oczy.
� I co to wywo�a�o?
� Wywo�a�o � odpar� Ford � powstanie stref de-
stabilizacji.
� Rzeczywi�cie? � zapyta� Artur, kt�rego oczy na
chwil� przesta�y wybiega� na boki.
� Rzeczywi�cie � odpowiedzia� Ford z podobnie
nieust�pliwym spojrzeniem.
� To dobrze! � ucieszy� si� Artur.
� Rozumiesz ju�? � spyta� Ford.
� Nie.
Przez chwil� by�o bardzo cicho.
� Trudno�� tej rozmowy polega na tym � o�wiad-
czy� Artur, przybieraj�c zamy�lon� min�, kt�ra wpe�z�a
mu na twarz powoli, jak alpinista pokonuj�cy pe�n� pu-
�apek pionow� �cian� � �e jest zupe�nie inna od wi�-
kszo�ci rozm�w, kt�re prowadzi�em w ostatnim czasie.
Jak ci ju� wyja�nia�em, odbywa�y si� zwykle z drzewami.
Nie by�y podobne do naszej. Mo�e poza kilkoma dysku-
sjami z wi�zami tkwi�cymi gdzieniegdzie w bagnie.
� Arturze... � ostrzegawczo przerwa� Ford.
� Tak? S�ucham?
� Uwierz po prostu w to, co m�wi�, i wszystko stanie
si� proste, bardzo proste.
� Trudno mi w to uwierzy�.
Ford wyj�� czujnikomat sub-eta. Wydawa� on z siebie
nieokre�lone bucz�ce d�wi�ki i s�abo migota�a jego ma�a
lampka.
� Baterie si� wyczerpa�y? � spyta� Artur.
� Nie, po strukturze czasoprzestrzeni b��ka si� zak��-
cenie, wir, strefa destabilizacji i jest tu gdzie� w pobli�u.
� Gdzie?
Ford powoli porusza� przyrz�dem, zakre�laj�c dr��ce
lekko p�kole. Wtem lampka zap�on�a ci�g�ym �wiat�em.
� Tam! � krzykn�� Ford, wyci�gaj�c r�k�. � Tam
za kanap�!
Artur spojrza� we wskazanym kierunku. Ku wielkiemu
zaskoczeniu zauwa�y�, �e na polu przed nimi stoi kanapa
w stylu chesterfieldzkim, obita aksamitem w paisleyo-
wskie wzory. Gapi� si� na ni� w wysoce inteligentny spo-
s�b. Do g�owy zacz�y mu przychodzi� sprytne pytania.
� Dlaczego na polu stoi kanapa? � zapyta�.
� Przecie� ci m�wi�em! � zawo�a� Ford, zrywaj�c
si� na nogi. � Wiry w strukturze czasoprzestrzeni!
� I to ich kanapa? � zapyta� Artur, kt�ry powoli
wstawa� i � jak mia� nadziej� (aczkolwiek niezbyt wiel-
k�) � powoli zaczyna� rozumie�, o co chodzi w ca�ej hi-
storii.
� Artur! � wrzasn�� Ford. � Kanapa stoi tam z po-
wodu zak��ce� w strukturze czasoprzestrzeni, co ca�y
czas chc� u�wiadomi� twemu nieuleczalnie rozmi�k�emu
m�zgowi. Zosta�a wyrzucona z czasoprzestrzeni, jest �mie-
ciem wyrzuconym na brzeg przez fale przestrzeni i czasu.
Niewa�ne, czyja jest � musimy j� z�apa�, bo jest nasz�
jedyn� szans�, by si� st�d wydosta�!
Szybko zlaz� ze ska�y i pogna� przez pole.
� Z�apa�? � wymamrota� Artur, potem rozbawiony
zmarszczy� czo�o, zobaczy� bowiem, �e kanapa odp�ywa
w dal, oci�ale podskakuj�c.
Z okrzykiem zupe�nie nieoczekiwanego zachwytu ze-
skoczy� ze ska�y i podniecony rzuci� si� za Fordem i nie-
dorzecznym meblem. Biegali rado�nie po trawie, podska-
kiwali, �miali si�, wykrzykiwali do siebie polecenia, by
nagania� kanap� to z tej, to z tamtej strony. S�o�ce z roz-
marzeniem �wieci�o na ko�ysz�c� si� traw�, a polne owa-
dy lata�y za nimi jak oszala�e.
Artur czu� si� szcz�liwy. By� szalenie zadowolony z te-
go, �e dzie� przebiega wreszcie zgodnie z planem. Zale-
dwie dwadzie�cia minut temu postanowi� zwariowa�,
a ju� gna� po polach prehistorycznej Ziemi, �cigaj�c ka-
nap� w stylu chesterfieldzkim.
Kanapa podskakiwa�a to tu, to tam i sprawia�a wra-
�enie zar�wno tak twardej jak drzewa, obok kt�rych szy-
bowa�a, jak i eterycznej niby rozp�ywaj�cy si� sen, gdy
przenika�a przez drzewa niczym duch.
Ford i Artur biegli za ni� niezdarnie i bez�adnie, ka-
napa robi�a uniki i kluczy�a, jakby kierowa�a si� skompli-
kowan� matematyczn� topografi�, co by�o zreszt� prawd�.
Dalej j� gonili, a ona w dalszym ci�gu ta�czy�a i wirowa�a,
a� nagle zawr�ci�a i skuli�a si�, jakby mia�a uciec poza
wykres szykuj�cej si� katastrofy � w tym jednak mo-
mencie prawie na niej siedzieli. Robi�c wielkiego susa
i wydaj�c gromki okrzyk, wskoczyli na kanap�. W tej
chwili S�o�ce ze�lizgn�o si� z horyzontu, oni za� spadli
w otch�a� pustki i nieoczekiwanie wynurzyli si� na �rodku
murawy Kr�lewskiego Klubu Krykietowego w St. John's
Wood w Londynie, i to pod koniec ostatniego meczu mi-
strzostw � przeciw Australii � w roku tysi�c dziewi��-
set osiemdziesi�tym kt�rym�, gdy Anglii do zwyci�stwa
brakowa�o zaledwie dwudziestu o�miu punkt�w.
Rozdzia� 3
Fakty, kt�re warto zapami�ta� z historii Galaktyki,
nr 1 (wed�ug Popularnej historii Galaktyki �Codziennego
Kuriera Gwiezdnego"):
Nocne niebo nad planet� Krikkit jest najbardziej nie-
ciekawym widokiem w ca�ym wszech�wiecie.
Rozdzia� 4
By� uroczy, zachwycaj�cy dzie�, gdy Ford i Artur wy-
kozio�kowali z anomalii czasoprzestrzeni i spadli na nie-
skaziteln� muraw� Kr�lewskiego Klubu Krykietowego.
Aplauz t�umu by� og�uszaj�cy. Nie dotyczy� ich, ale mi-
mo to instynktownie si� uk�onili.
Ca�e szcz�cie, gdy� ma�a, ci�ka czerwona pi�ka, kt�-
r� oklaskiwa� t�um, przelecia�a z gwizdem milimetry nad
g�ow� Artura. W t�umie zemdla� m�czyzna.
Rzucili si� na plecy, ziemia zdawa�a si� w do�� niemi�y
spos�b wirowa� wok� nich.
� Co to by�o? � sykn�� Artur.
� Co� czerwonego � odsykn�� Ford.
� Gdzie jeste�my?
� Ee, na czym� zielonym.
� Kszta�ty � wymrucza� Artur. � Musz� zobaczy�
kszta�ty.
Aplauz zosta� gwa�townie zast�piony zdziwionymi po-
sapywaniami i zmieszanymi chichotami setek ludzi, kt�-
rzy nie mogli si� jeszcze zdecydowa�, czy chc� uwierzy�
w to, co przed chwil� ujrzeli, czy nie.
� Kanapa nale�y do obywateli? � zapyta� jaki� g�os.
� Co to by�o? � wyszepta� Ford.
Artur uni�s� wzrok.
� Co� niebieskiego � odpar�.
� Ma konkretny kszta�t? � zapyta� Ford.
Artur popatrzy� jeszcze raz.
� Wygl�da � sykn�� w�ciekle, marszcz�c brwi �
jak policjant.
Na chwil� przycupn�li, rzucaj�c wok� siebie ponure
spojrzenia. Niebieska rzecz w kszta�cie policjanta postu-
ka�a Forda i Artura w ramiona.
� No, wy dwaj � powiedzia� kszta�t � ruszamy si�.
S�owa te zadzia�a�y na Artura jak pora�enie pr�dem.
Skoczy� w g�r� jak pisarz s�ysz�cy dzwonek telefonu
i rzuci� seri� przestraszonych spojrze� na roztaczaj�c�
si� woko'� panoram�, kt�ra nagle okaza�a si� czym� prze-
ra�aj�co zwyczajnym.
� Sk�d pan to ma? � wrzasn�� na policyjny kszta�t.
� Mam co? � Kszta�t by� mocno zdziwiony.
� To przecie� Kr�lewski Klub Krykietowy, nie? Gdzie
pan go znalaz�, jak pan go tu przyni�s�? My�l� � doda�
Artur, �api�c si� za g�ow� � �e b�dzie najlepiej, jak si�
uspokoj�.
Gwa�townie usiad� przed Fordem.
� To policjant! � poinformowa� go. � Co teraz zro-
bimy?
Ford wzruszy� ramionami.
� A co chcia�by� robi�?
� Chc�, �eby� powiedzia� mi, �e przez ostatnie pi��
lat �ni�em � odpar� Artur.
Ford wzruszy� ramionami i zrobi�, co mu kazano.
� Przez ostatnie pi�� lat �ni�e� � oznajmi�.
Artur wsta�.
� W porz�dku, panie wachmistrzu � powiedzia�.
� Przez ostatnie pi�� lat �ni�em. Niech pan zapyta jego
� doda�, wskazuj�c na Forda. � Wyst�powa� w tym
�nie.
Po tych s�owach ruszy� wolnym krokiem w kierunku
linii autowej, wyg�adzaj�c po drodze szlafrok. Nagle zo-
baczy�, �e ma go na sobie, i si� zatrzyma�. Zacz�� wpa-
trywa� si� w swdj str�j i ruszy� biegiem w kierunku po-
licjanta.
� Sk�d mam to ubranie?! � wrzasn��.
Nagle z�ama� si� wp� jak scyzoryk i pad� w drgawkach
na muraw�.
Ford potrz�sn�� g�ow�.
� Ma za sob� trudne dwa miliony lat � wyja�ni�
policjantowi. Wsp�lnie d�wign�li Artura na kanap� i za-
cz�li go znosi� z murawy. Nieco im przeszkodzi�o nag�e
rozp�yni�cie si� kanapy w powietrzu.
Reakcje publiczno�ci na te wydarzenia by�y r�norodne.
Wi�kszo�� obecnych nie umia�a poradzi� sobie z widokiem
i zamiast patrze�, s�ucha�a sprawozdania radiowego.
� Ciekawy incydent, Brian � powiedzia� pierwszy
sprawozdawca do drugiego. � Zdaje mi si�, �e na boi-
skach krykietowych nie by�o zagadkowych materializacji
od... no od... hm, chyba nigdy nie by�o... By�y?... Czy
o czym pami�tam?
� O Edgbaston w tysi�c dziewi��set trzydziestym
drugim...
� No tak, c� si� wtedy sta�o...?
� Je�li dobrze pami�tam to w momencie, gdy Willcox
mia� rzuca� na Cantera, od strony pawilonu nagle przez
boisko przebieg� jaki� widz.
Nasta�a chwila ciszy, pierwszy sprawozdawca my�la�.
� Taa... aa... ak... � powiedzia� � oczywi�cie... ale
tak naprawd� nie by�o przecie� w tym nic tajemniczego...
Nie zmaterializowa� si�, po prostu przebieg� przez boisko.
� Zgoda, ale twierdzi�, �e widzia�, jak co� si� zmate-
rializowa�o na murawie.
� Naprawd�?
� Tak. Krokodyl, je�li si� nie myl�, krokodyl jakiego�
gatunku.
� Ach! Czy kto� jeszcze go widzia�?
� Najwyra�niej nie. Nikomu nie uda�o si� wydusi�
z tego cz�owieka dok�adnego opisu, dlatego szukano bar-
dzo pobie�nie.
� I co si� z nim sta�o?
� Hm, chyba kto� zaproponowa�, �e we�mie go na
obiad, on jednak zapewnia�, �e jad� ju� lunch i to ca�kiem
niez�y, st�d przestano zajmowa� si� spraw� i kontynuo-
wano mecz. Warwickshire wygra�o trzema bramkami.
� To jednak zupe�nie co� innego ni� dzisiejsza histo-
ria. Tych bowiem z pa�stwa, kt�rzy w�a�nie w��czyli od-
biorniki, zainteresuje by� mo�e, �e eee... na boisku Kr�-
lewskiego Klubu Krykietowego zmaterializowa�o si� dw�ch
m�czyzn, dw�ch do�� obdartych m�czyzn, oraz kana-
pa... chesterfieldzka, mam racj�...?
� Tak, chesterfieldzka.
� Wygl�da jednak na to, �e nie maj� z�ych zamiar�w,
s� ca�kowicie �agodni i...
� Przepraszam, Peter, je�li wolno na kr�tko prze-
rwa�, chc� powiedzie�, �e kanapa w�a�nie znikn�a.
� Rzeczywi�cie. No to o jedn� zagadk� mniej. Mimo
wszystko to co� godnego zanotowania w historii krykieta,
szczeg�lnie �e wydarzy�o si� w tak dramatycznym mo-
mencie gry, kiedy Anglii do zwyci�stwa w turnieju wy-
starczy zdoby� jedynie dwadzie�cia cztery punkty. M�-
czy�ni w�a�nie opuszczaj� muraw� w towarzystwie fun-
kcjonariusza policji i my�l�, �e wszyscy si� zaraz uspokoj�,
a gra zostanie wznowiona.
� A wi�c, prosz� pana � zacz�� policjant, gdy uto-
rowali sobie drog� przez ciekawski t�um i po�o�yli na kocu
nieruchome cia�o Artura � mo�e b�dzie pan tak uprzej-
my i opowie mi, kim jeste�cie, sk�d przybywacie i co mia�o
znaczy� to przedstawienie.
Ford przez chwil� patrzy� w ziemi�, jakby w jakim�
celu pr�bowa� skoncentrowa� si�y, potem wyprostowa� si�
i rzuci� policjantowi spojrzenie, kt�re trafi�o go ca�� po-
t�g� ka�dego centymetra odleg�o�ci sze�ciu lat �wietlnych
mi�dzy Ziemi� i ojczyzn� Forda w okolicy Betelgeuse.
� W porz�dku � rzek� Ford bardzo spokojnie. �
Opowiem panu.
� Nie, to niekonieczne � po�piesznie przerwa� po-
licjant � i cho� nie wiem, co to mia�o znaczy�, prosz�
uwa�a�, by nie zdarzy�o si� ponownie. � Policjant od-
wr�ci� si� i odszed�, szukaj�c kogo�, kto nie pochodzi z Be-
telgeuse. Na szcz�cie plac by� pe�en takich ludzi.
�wiadomo�� Artura powraca�a do jego cia�a z bardzo
daleka i szalenie opornie. By�a ostro�na, ostatnio prze�y�a
w nim bowiem przera�aj�ce momenty. Powoli i ze strachem
w�lizgn�a si� do �rodka i usadowi�a na swym miejscu.
Artur usiad�.
- Gdzie jestem? � zapyta�.
� W Kr�lewskim Klubie Krykietowym � powiedzia�
Ford.
� Wspaniale � uzna� Artur, na co jego �wiadomo��
jeszcze raz po�pieszy�a na zewn�trz, by zaczerpn�� po-
wietrza. Cia�o zn�w zwali�o si� na muraw�.
Dziesi�� minut p�niej Artur siedzia� w namiocie z na-
pojami, pochylony nad fili�ank� herbaty, a na wym�czon�
twarz powoli wraca�y mu rumie�ce.
� Jak si� czujesz? � zapyta� Ford.
� Jestem w domu � ochryple odpar� Artur. Zamkn��
oczy i chciwie wdycha� aromat herbaty, jakby to by�a...
� o ile zna� si� na rzeczy � herbata. Rzeczywi�cie by�a
to herbata. � Jestem w domu � powt�rzy� � w do-
mu. To Anglia, tera�niejszo��, majaki senne min�y. �
Zn�w otworzy� oczy i pogodnie si� u�miechn��. � Jestem,
gdzie moje miejsce � wyszepta� z przej�ciem.
� Wydaje mi si�, �e powinienem powiedzie� ci dwie
rzeczy � odezwa� si� Ford, podsuwaj�c mu przez st�
�Guardiana".
� Jestem w domu... � powt�rzy� Artur.
� C�, po pierwsze � Ford wskaza� na dat� wyda-
nia gazety � Ziemia za dwa dni zostanie zniszczona.
� Jestem w domu � jeszcze raz powt�rzy� Artur.
� Herbata... krykiet... dobrze przystrzy�one trawniki,
drewniane �awki, bia�e p��cienne marynarki, piwo w pu-
szkach... � Jego oczy zacz�y si� powoli koncentrowa�
na gazecie. Z lekkim zmarszczeniem czo�a odwr�ci� g�ow�.
� Ju� j� widzia�em � powiedzia�. Jego oczy powoli po-
w�drowa�y ku dacie, w kt�r� Ford leniwie stuka� palcem.
Na jedn�, dwie sekundy twarz Artura zlodowacia�a, za-
raz zacz�a jednak wykonywa� sztuczk� z niesamowicie
powolnym osuwaniem si�, kt�r� w tak frapuj�cy spos�b
maj� opanowan� zwa�y wiosennej kry na Antarktydzie.
� Po drugie � doda� Ford � wszystko wskazuje na
to, i� w brodzie wisi ci ko��. � Odsun�� fili�ank� z her-
bat�.
Przed namiotem z napojami s�o�ce �wieci�o na zado-
wolon� publiczno��. �wieci�o na bia�e kapelusze i czer-
wone twarze... �wieci�o na lody na patyku i je rozpusz-
cza�o. �wieci�o na �zy ma�ych dzieci, kt�rych lody w�a�nie
si� rozpu�ci�y i spad�y z patyk�w. �wieci�o na drzewa,
b�yska�o na wiruj�cych krykietowych kijach i odbija�o si�
od niezwyk�ego obiektu, kt�ry zaparkowa� za otaczaj�cy-
mi stadion planszami i kt�rego najwyra�niej nikt nie za-
uwa�y�. Wyla�o kube� �aru na Forda i Artura, gdy mru��c
oczy, wyszli z namiotu i zacz�li rozgl�da� si� dooko�a.
Artur dygota�.
� Mo�e powinienem....
� Nie! � odpar� ostro Ford.
� Co? � zapyta� Artur.
� Nie pr�buj dzwoni� do siebie do domu.
� Sk�d wiedzia�e�, �e...?
Ford wzruszy� ramionami.
� W�a�ciwie to dlaczego nie? � spyta� Artur.
� Cz�owiek rozmawiaj�cy z sob� samym przez telefon
nigdy nie dowiaduje si� przy tym niczego dobrego � od-
par� Ford.
� Ale...
� No to patrz! � kaza� Ford. Si�gn�� po wyimagino-
wan� s�uchawk� i wykr�ci� wyimaginowany numer. �
Halo? � powiedzia� do wyimaginowanego mikrofonu.
� Czy zasta�em Artura Denta? Halo, tak... m�wi Artur
Dent. Prosz� nie odk�ada� s�uchawki! � Rozczarowany
przygl�da� si� wyimaginowanej s�uchawce. � Od�o�y�.
� Wzruszy� ramionami i ostro�nie po�o�y� wyimagino-
wan� s�uchawk� na wyimaginowane wide�ki. � To nie
pierwsza moja anomalia czasowa � zako�czy�.
Wystarczaj�co ju� rozdra�niona mina Artura Denta
zosta�a zast�piona jeszcze bardziej rozdra�nion�.
� A wi�c nie siedzimy w domu przy ciep�ym kominku?
� Przesad� by�oby nawet twierdzi� � odpar� Ford
- �e weszli�my do przedpokoju i wycieramy si� suchym
r�cznikiem.
Mecz trwa�. Rzucaj�cy zacz�� podchodzi� do bramki
d�ugimi krokami, zmieni� ch�d w trucht i w ko�cu ruszy�
biegiem. Nagle zmieni� si� w huragan r�k i ndg, z kt�rego
po chwili wylecia�a pi�ka. Bramkarz obr�ci� si� i trzasn��
j� za siebie, a� przelecia�a przez obramowanie boiska.
�ledz�ce krzyw� lotu pi�ki oczy Forda zadr�a�y. Zamar�.
Zn�w zacz�� �ledzi� lot pi�ki i zn�w drgn�y mu oczy.
� To nie m�j r�cznik � oznajmi� Artur, kt�ry w�a�-
nie grzeba� w swej torbie z kr�liczego futra.
� Ciii... � sykn�� Ford. Z napi�ciem mru�y� oczy.
� Mia�em golgafrinchamski r�cznik do joggingu �
upiera� si� Artur. � Niebieski z ��tymi gwiazdkami. To
nie ten.
� Ciii... � ponownie sykn�� Ford. Zakry� jedno oko
r�k� i patrzy� drugim.
� Ten jest r�owy � m�wi� Artur. � Mo�e to tw�j?
� By�oby mi�o, gdyby� przesta� gada� o swoim r�cz-
niku � zez�o�ci� si� Ford.
� Nie jest m�j � upiera� si� Artur � w�a�nie to
chc� ci...
� Moment, w kt�rym chcia�bym ci� poprosi�, by� prze-
sta� gada� o r�cznikach � stwierdzi� Ford z gro�nym po-
mrukiem w g�osie � w�a�nie nadszed�.
� W porz�dku � zgodzi� si� Artur i wepchn�� r�cz-
nik z powrotem do nieporadnie zszytej torby z kr�liczego
futra. � Rozumiem, �e z perspektywy kosmicznej rzecz
jest prawdopodobnie nieistotna, ale nagle mie� r�owy
r�cznik zamiast niebieskiego z ��tymi gwiazdkami to po
prostu dziwne...
Ford zacz�� si� zachowywa� do�� niezwykle. Dok�adnie
m�wi�c, nie zacz�� si� zachowywa� dziwnie, lecz w spos�b
dziwnie inny od pozosta�ych dziwnych sposob�w swego
zachowania. Oto, co robi�: Nie zwracaj�c uwagi na roz-
bawione spojrzenia, jakie wywo�ywa� w oczach ludzi sto-
j�cych w cisn�cym si� wok� boiska t�umie, pociera� sobie
twarz szarpi�cymi ruchami r�k, kuca� za jednymi osoba-
mi, spoza innych wyskakiwa� w g�r�, potem zamiera�
w bezruchu i mruga�. W chwil� p�niej zacz�� si� powoli
i ukradkiem skrada�, marszczy� przy tym czo�o w wyrazie
zdziwienia i skupienia jak lampart, kt�ry nie wie zbyt
dok�adnie, czy w odleg�o�ci kilometra nie wypatrzy� w�a�-
nie na gor�cej, zakurzonej r�wninie napocz�tej puszki po-
karmu dla kot�w.
� Torba te� nie jest moja � nagle odezwa� si� Artur.
Wybi�o to Forda z rytmu, rozproszy�o jego uwag�.
W�ciek�y odwr�ci� si� do Artura.
� Nie m�wi�em o moim r�czniku! � uprzedzi� go Ar-
tur. � Ju� stwierdzili�my, �e ten nie jest m�j. Chodzi o
to, �e torba, w kt�r� chcia�em wsadzi� nie m�j r�cznik,
te� nie jest moja, cho� niezwykle do niej podobna. Osobi-
�cie uwa�am to za nadzwyczaj dziwne, zw�aszcza �e sam
j� zrobi�em na prehistorycznej Ziemi. Te kamienie te� nie
s� moje � doda�, wyjmuj�c z torby kilka p�askich sza-
rych kamieni. � Zak�ada�em zbi�r ciekawych kamieni,
ale te, jak ka�dy mo�e zobaczy�, s� bardzo nudne.
Przez t�um przebieg� podniecony wrzask i zag�uszy�
odpowied� Forda. Pi�ka krykietowa, kt�ra wywo�a�a t�
reakcj�, spad�a z nieba prosto do tajemniczej torby z kr�-
liczego futra, o kt�rej m�wi� Artur.
� Powiedzia�bym, �e to te� bardzo dziwne � o�wiad-
czy� Artur, kt�ry szybko zamkn�� torb� i udawa�, �e szu-
ka pi�ki na ziemi. � My�l�, �e tu jej nie ma � powie-
dzia� do ch�opc�w, kt�rzy zgromadzili si� wok�, by wzi��
udzia� w poszukiwaniach. � Prawdopodobnie gdzie�
si� potoczy�a. Chyba tam. � Niejasno zakre�li� kieru-
nek, w kt�rym chcia�by, by si� ulotnili. Jeden z ch�opc�w
patrzy� szyderczo.
� Wszystko w porz�dku? � spyta� ch�opiec.
� Nie � odpar� Artur.
� To dlaczego masz ko�� w brodzie? � zapyta� ch�opiec.
- Tresuj� j�, by podoba�o jej si� wsz�dzie, gdzie zo-
stanie wsadzona. � Artur by� dumny z u�o�onego przez
siebie zdania. �Co� takiego powinno bawi� i pobudza�
m�ode umys�y" � pomy�la�.
� Hm � powiedzia� ch�opiec, schyli� g�ow� na bok
i zastanawia� si�. � Jak si� nazywasz?
� Dent � odpowiedzia� Artur. � Artur Dent.
� Jeste� cymba�, Dent � rzek� ch�opiec. � Jeste�
najprawdziwszym durniem.
Ch�opiec patrzy� na co� obok, by udowodni�, �e nie-
szczeg�lnie mu si� �pieszy z uciekaniem; po chwili od-
szed� wolnym spacerkiem, drapi�c si� po nosie. Artur na-
gle sobie przypomnia�, �e za dwa dni Ziemia b�dzie ruin�,
tym razem jednak ta my�l niezbyt go zabola�a.
Wznowiono mecz now� pi�k�. S�o�ce w dalszym ci�gu
�wieci�o, a Ford ci�gle skaka� w g�r� i w d�, potrz�sa�
g�ow� i mruga�.
� Co� ci chodzi po g�owie, prawda? � zapyta� Artur.
� Zdaje mi si� � odpar� Ford tonem, kt�ry Artur
zd��y� ju� pozna� jako ton, kt�rym Ford przepowiada�
zupe�nie niepoj�te rzeczy � �e jest przed nami NTP.
Wskaza� palcem. Dziwnym trafem kierunek, kt�ry
wskazywa�, nie pokrywa� si� z kierunkiem jego spojrze-
nia. Artur najpierw spojrza� w jednym kierunku, to zna-
czy na obramowania boiska, potem w drugim � na mu-
raw�. Kiwn�� g�ow�, wzruszy� ramionami. Jeszcze raz
wzruszy� ramionami.
� Co? � zapyta� Artur.
� NTP.
� N...?
� ...TP.
� A co to jest?
� Nie Tw�j Problem.
� Aha. To dobrze. � Artur si� rozlu�ni�. Nie mia�
poj�cia, o czym m�wi�, ale przynajmniej by�o po wszy-
stkim. Myli� si�.
� Tam z przodu � powiedzia� Ford, zn�w wskazu-
j�c na obramowania i patrz�c na muraw�.
� Gdzie?
� Tam!
� Widz� � zapewni� Artur, nic nie widz�c.
� Naprawd�?
� Co?
� Jeste� w stanie � spyta� Ford cierpliwie � wi-
dzie� NTP?
� Zdaje mi si�, �e powiedzia�e�, �e to nie m�j problem.
� Tak powiedzia�em.
Artur powoli, ostro�nie i z wyrazem niesamowitej t�-
poty sk�oni� g�ow�.
� Chcia�bym wiedzie�, czy jeste� w stanie to zobaczy�
� powiedzia� Ford.
� A ty widzisz?
� Tak.
� A jak to wygl�da? � zapyta� Artur.
� Sk�d mam to, do pioruna, wiedzie�, cymbale? �
wykrzykn�� Ford. � Je�li widzisz, to mi opisz.
Artur poczu� tu� pod skroniami t�pe pulsowanie. By�o
to zjawisko wyst�puj�ce przy wielu rozmowach z Fordem.
Jego m�zg sta� na czatach jak przestraszone szczeni�
w budzie. Ford wzi�� go za rami�.
� NTP � zacz�� wyja�nia� � to zjawisko polega-
j�ce na tym, �e czego� nie mo�esz zobaczy�, nie widzisz
albo tw�j m�zg nie pozwala ci zobaczy�, bo my�lisz, �e
to nie tw�j problem. Dok�adnie to oznacza NTP. Nie Tw�j
Problem. M�zg po prostu wymazuje obraz, tworzy �lep�
plamk�. Je�li patrzysz prosto na co�, co jest nie twoim
problemem, to nic nie widzisz, chyba �e dok�adnie wiesz,
czego szukasz. Jedyn� mo�liwo�ci� jest ujrze� to co� przy-
padkiem k�tem oka.
� Aha, to dlatego...
� Tak � przerwa� Ford, kt�ry wiedzia�, co Artur za-
mierza powiedzie�.
� ...podskakiwa�e� w g�r� i w d�...
� Tak.
� ...mruga�e�...
- Tak.
� ...i...
- Zdaje mi si�, �e wiesz, co jest grane.
� Widz� � oznajmi� Artur. � To statek kosmiczny.
Przez chwil� Artur by� do g��bi poruszony reakcj� wy-
wo�an� ujawnieniem tego faktu. T�um wyda� z siebie ryk;
ludzie ze wszystkich stron zacz�li biec, krzycze�, wy� i pa-
da� jeden na drugiego w dzikim nie�adzie. Artur, zdziwio-
ny, zatoczy� si� do ty�u i rozgl�da� ze strachem. W chwil�
p�niej rozejrza� si� z jeszcze wi�kszym zdziwieniem.
� Podniecaj�ce, nie? � odezwa�a si� jaka� zjawa.
Zjawa dygota�a przed oczami Artura, cho� prawdopodob-
nie to oczy Artura dygota�y przed zjaw�. W ten sam spo-
s�b dygota�y mu usta.
� C... c... c... c... � powiedzia�y usta Artura.
� Zdaje mi si�, �e twoja dru�yna w�a�nie wygra�a �
powiedzia�a zjawa.
� C... c... c... c... � powt�rzy� Artur, interpunktuj�c
ka�de zaj�kni�cie na plecach Forda. Ford przera�ony pa-
trzy� na sk��biony t�um.
� Nie jeste� Anglikiem? � zapyta�a zjawa.
� J... j... j... j... jestem � odpar� Artur.
� No to, jak ju� m�wi�em, twoja dru�yna w�a�nie wy-
gra�a mecz. To oznacza, �e popi� zostaje u was. Musisz
si� chyba z tego powodu cieszy�. Do�� lubi� krykiet, cho�
nie chcia�bym, by us�ysza� to ktokolwiek spoza tej pla-
nety. Bardzo bym nie chcia�.
Zjawa wykona�a ustami ruch, kt�ry m�g�by zosta� zin-
terpretowany jako z�o�liwe wyszczerzenie z�b�w, trudno
jednak by�o powiedzie� cokolwiek pewnego, gdy� s�o�ce
tkwi�o dok�adnie za ni� i tworzy�o wok� jej g�owy o�le-
piaj�c� aureol� oraz o�wietla�o srebrzy�cie po�yskuj�ce
w�osy i brod� we wzbudzaj�cy g��boki szacunek i wysoce
dramatyczny spos�b, trudny do pogodzenia z wyobra�e-
niem z�o�liwego szczerzenia z�b�w.
� Mimo to � powiedzia�a zjawa � za par� dni b�-
dzie po wszystkim, nie? Jak jednak m�wi�em, gdy wi-
dzieli�my si� poprzednim razem, by�o mi bardzo przykro.
No, ale co ma przemin��, przemija.
Artur spr�bowa� co� powiedzie�, zrezygnowa� jednak
z nier�wnej walki. Zn�w szturchn�� Forda.
� Ju� my�la�em, �e sta�o si� co� strasznego � po-
wiedzia� Ford � ale to tylko sko�czy� si� mecz. Powin-
ni�my postara� si� st�d wydosta�. Cze��, Slartibartfast,
co tu robisz?
� Ach, tak sobie �azikuj�, rozgl�dam si� � powie-
dzia� starzec wynio�le.
� To tw�j statek? Mo�esz nas podwie��?
� Cierpliwo�ci, cierpliwo�ci � uspokoi� go stary.
� Wiesz, pytam dlatego, �e ta planeta zostanie
wkr�tce zniszczona.
� Wiem � odpar� Slartibartfast.
� No tak, chcia�em jedynie o tym napomkn��... �
powiedzia� Ford.
� Napomkni�cie zauwa�one.
� Je�li wi�c uwa�asz, �e akurat w takiej chwili mu-
sisz si� szwenda� po boisku krykietowym....
� Uwa�am.
� ...to jest tw�j statek.
� Zgadza si�.
� Tak przypuszcza�em. � Ford nagle si� odwr�ci�.
� Cze��, Slartibartfast � powiedzia� w ko�cu Artur.
� Cze��, Ziemiaku � odpar� Slartibartfast.
� W ko�cu � stwierdzi� Ford � umrze� mo�na tylko
raz.
Starzec uda�, �e tego nie s�yszy, i uwa�nie patrzy� na
boisko oczami pe�nymi czego�, nie maj�cego �adnego wi-
docznego zwi�zku z tym, co dzia�o si� wok�. Dzia�o si�
za� niewiele � t�um zbiera� si� szerokim kr�giem wo-
k� �rodka pola. Jedynie Slartibartfast wiedzia�, co ludzie
widz� wewn�trz kr�gu.
Ford nuci� pod nosem. By� to jeden d�wi�k, powtarzany
w regularnych odst�pach. Mia� nadziej�, �e kto� zapyta,
co nuci, nikt tego jednak nie zrobi�. Gdyby kto� zapyta�,
odpowiedzia�by, �e nuci tytu� piosenki Noela Cowarda Sza-
le�stwo z mi�o�ci i to raz za razem. Zwr�cono by mu wtedy
uwag�, �e przecie� ci�g�e powtarza jeden d�wi�k, na co by
odpowiedzia�, �e z powod�w, kt�re � jak ma nadziej�
- s� jasne, opuszcza s�owa �z mi�o�ci". Irytowa�o go, �e
nikt nie pyta.
� Je�li wkr�tce nie p�jdziemy � wybuchn�� w ko�-
cu � to zn�w mo�emy wpa�� w bagno, a nic mnie bar-
dziej nie za�amuje ni� przygl�danie si�, jak ginie planeta.
Mo�e z wyj�tkiem bycia na niej, gdy to nast�puje. Albo
� doda� cichym g�osem � snucia si� po okolicy i ogl�-
dania mecz�w krykieta...
� Cierpliwo�ci � powt�rzy� Slartibartfast. � Nad-
chodz� historyczne wydarzenia.
� Dok�adnie to samo m�wi�e�, gdy spotkali�my si�
poprzednim razem � wtr�ci� Artur.
� No i dzia�y si� � powiedzia� Slartibartfast.
� Tak, to prawda � przyzna� Artur.
W tej chwili wszystko wskazywa�o na to, �e odb�dzie
si� jedynie jaka� dziwna ceremonia. Organizowano j�
chyba bardziej dla telewizji ni� dla widz�w, gdy� nikt
z obecnych i tak nie by� w stanie nic zobaczy�. Rozw�j
wydarze� mo�na by�o �ledzi� jedynie przez radio.
Ford agresywnie wykazywa� brak zainteresowania.
Rozz�o�ci� si�, gdy us�ysza�, �e popi� zaraz zostanie
przekazany kapitanowi dru�yny angielskiej i to na sa-
mym �rodku murawy; zapieni� si� z w�ciek�o�ci, gdy oz-
najmiono, �e odbywa si� to tak dlatego, �e Anglicy zdobyli
go po raz n-ty; zawy� prawie ze zmartwienia po komu-
nikacie, �e popi� to pozosta�o�ci spalonej poprzeczki
bramki krykietowej. Gdy za� poproszono go o przemy�le-
nie faktu, i� owa poprzeczka zosta�a spalona w 1882 roku
w Melbourne w Australii, by og�osi� ��mier� angielskiego
krykieta", wci�gn�� g��boko powietrze i odwr�ci� si� do
Slartibartfasta; nie mia� jednak szansy powiedzenia cze-
gokolwiek, gdy� starca nie by�o. Slartibartfast z niezwy-
k�ym zdecydowaniem maszerowa� w�a�nie w stron� boi-
ska z tak rozwianymi w�osami, brod� i szatami, �e wy-
gl�da� tak, jak wygl�da�by Moj�esz, gdyby Synaj nie by�
� jak si� go przedstawia � dymi�c� ognist� g�r�, ale
porz�dnie przystrzy�onym trawnikiem.
� Powiedzia�, �e spotkamy si� przy jego rakiecie �
poinformowa� Artur.
� A co, na K��tliwe Fojerwarki, ten stary idiota w�a-
�ciwie robi?
� Spotka si� z nami za dwie minuty przy statku �
powt�rzy� Artur, wzruszaj�c ramionami, co mia�o pod-
kre�li� zupe�n� rezygnacj� z my�lenia.
Ruszyli w drog�. Do ich uszu dochodzi�y dziwne od-
g�osy. Pr�bowali ich nie s�ysze�, lecz dotar�o do nich, �e
Slartibartfast p�aczliwym g�osem prosi o wydanie mu sre-
brnej urny z popio�em, gdy� �jest to sprawa najwy�szej
wagi dla przesz�ego, dzisiejszego i przysz�ego bezpiecze�-
stwa Galaktyki"; tak samo dotar�o do nich, �e jego s�owa
skwitowano niepohamowan� weso�o�ci�. Postanowili to
zignorowa�.
Tego, co zdarzy�o si� potem, nie mogli ju� zignorowa�.
Nagle z d�wi�kiem, jaki wyda�oby z siebie sto tysi�cy lu-
dzi m�wi�cych r�wnocze�nie �wap", dok�adnie nad boi-
skiem nie wiadomo sk�d pojawi� si� stalowy bia�y statek
kosmiczny. Wygl�da� niesamowicie gro�nie; zawis� w po-
wietrzu, cicho mrucz�c.
Przez chwil� nic nie robi�, jakby oczekiwa�, �e wszyscy
wr�c� do swych zaj�� i nie b�d� zwraca� uwagi na to, �e
wisi w powietrzu.
Potem zrobi� co� nieoczekiwanego: otworzy� si� i wy-
plu� co� zupe�nie niezwyk�ego, dok�adnie jedena�cie zu-
pe�nie niezwyk�ych obiekt�w.
By�y to roboty. Bia�e roboty.
Najdziwniejsze w nich by�o to, �e ubra�y si� stosownie
do sytuacji. Nie tylko by�y ubrane na bia�o, ale tak�e trzy-
ma�y w r�kach przedmioty wygl�daj�ce na kije do kry-
kieta. Ma�o � mia�y co�, co wygl�da�o na pi�ki do kry-
kieta, ma�o � wok� piszczeli mia�y co�, co wygl�da�o
na bia�e ochraniacze piszczeli. Ochraniacze by�y niezwyk-
�e, poniewa� wbudowano w nie dysze, kt�re pozwoli�y tym
przedziwnie eleganckim robotom zlecie� z zawieszonego
w powietrzu statku i rozpocz�� zabijanie ludzi.
� Hopla! � ucieszy� si� Artur. � Wygl�da na to,
�e co� zaczyna si� dzia�.
� Szybko do statku! � zacz�� krzycze� Ford. � Nie
chc� o niczym wiedzie�, chc� si� tylko dosta� do statku.
� Ruszy� biegiem. � Nie chc� o niczym wiedzie�, ni-
czego nie chc� widzie�, niczego nie chc� s�ysze�! � krzy-
cza� biegn�c. � To nie moja planeta, nie �yczy�em sobie
tu si� znale�� i nie chc� mie� z tym nic wsp�lnego. Za-
bierzcie mnie st�d i zawie�cie na prywatk�, gdzie b�d�
inni tacy jak ja!
Z boiska unios�y si� p�omienie i dym.
� Wygl�da na to, �e ta nadprzyrodzona brygada przy-
gna�a w niez�ej liczbie... � papla�o samo dla siebie ja-
kie� zadowolone radio.
� To, czego potrzebuj� � rycza� Ford, by podkre�li�
swe poprzednie uwagi � to dobry drink i podobni do
mnie ludzie! � Bieg� dalej, zatrzymuj�c si� tylko na
kr�tk� chwil�, by capn�� Artura za rami� i poci�gn�� go
za sob�. Artur przyj�� bowiem sw� zwyk�� w sytuacjach
krytycznych postaw�, polegaj�c� na staniu z szeroko roz-
dziawionymi ustami i pozwalaniu, by wszystko dzia�o si�
obok bez jego uczestnictwa.
� Graj� w krykieta � wymrucza�, id�c za Fordem
i potykaj�c si� o w�asne nogi. � Mog� przysi�c, �e graj�
w krykieta. Nie wiem dlaczego, ale graj�. To nie zabija-
nie, lecz wy�miewanie si� z zabijanych! Ford, oni stroj�
sobie z nas �arty!
Nie�atwo by�o uwa�a� inaczej bez uprzedniego zdoby-
cia znacznie wi�kszej wiedzy o historii Galaktyki, ni� do-
tychczas uda�o si� to Arturowi w trakcie podr�y.
Eteryczne, cho� brutalne postacie, kt�rych ruchy wi-
da� by�o przez g�st� zas�on� dymu, zdawa�y si� wykony-
wa� groteskowe parodie serwdw; ich odmienno�� od pra-
wdziwych serwdw polega�a na tym, �e ka�da pi�ka, kt�r�
posy�a�y przy u�yciu swych kij�w w r�ne miejsca, eks-
plodowa�a tam, gdzie upad�a. Ju� pierwsza pi�ka kaza�a
Arturowi zmieni� pocz�tkowy pogl�d, �e ca�a impreza jest
by� mo�e jedynie dowcipem reklamowym australijskich
producent�w margaryny.
Wszystko sko�czy�o si� tak samo nagle, jak si� zacz�o.
Jedena�cie bia�ych robot�w wznios�o si� w ciasnym szyku
przez buchaj�ce k��by dymu w niebo. Z towarzyszeniem
kilku ostatnich b�yskawic ognia roboty znikn�y w uno-
sz�cym si� w