7439

Szczegóły
Tytuł 7439
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

7439 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 7439 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7439 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

7439 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Tom Clancy D�ug honorowy Tom pierwszy T�umaczenie: Krzysztof Wawrzyniak Data wydania: 1999 Data wydania oryginalnego: 1994 Tytu� orygina�u: Debt of Honor Charakter wyznacza los cz�owieka Heraklit Dla Mamy i Taty Z wyrazami wdzi�czno�ci dla: Cartera i Woxa za opisanie mi szczeg��w, Russa, po raz kolejny, za wyk�ady z fizyki, Toma, Paula i Bruce'a za najlepszy zestaw map na �wiecie, Keitha, za wyt�umaczenie mi, co z tych map wynika dla pilota, Tony'ego, za to, �e odpowiednio nastawi� mnie do tematu, ch�opak�w z Saipanu, za opisanie mi �ycia na ich wyspie, a tak�e dla Sandy, za szata�sk� przeja�d�k� na grzbiecie w�a. Przeprosiny W pierwszym wydaniu "Bez skrupu��w" znalaz� si� fragment wiersza, kt�ry trafi� do mnie przypadkiem, i kt�rego tytu�u ani nazwiska autora nie by�em w stanie ustali�. Wiersz ten wyda� mi si� idealny jako epitafium dla mojego przyjaciela Kyle'a Haydocka, kt�ry zmar� na raka w wieku 8 lat i 26 dni - dla mnie zawsze b�dzie z nami. P�niej dowiedzia�em si�, �e tytu� tego wiersza brzmi "Ascension", a autork� tych wspania�ych strof jest Colleen Hitchcock, niezwykle utalentowana poetka z Minnesoty. Chcia�bym skorzysta� z okazji i poleci� jej wiersz wszystkim studentom literatury. Mam nadziej�, �e jej poezja wywrze na nich r�wnie wielkie wra�enie, tak jak to si� sta�o w moim przypadku. Spis tre�ci Prolog. Zach�d s�o�ca, wsch�d s�o�ca 1. Absolwenci 2. Bractwo 3. Kolegium 4. Pierwszy ruch 5. Teoria chaosu 6. Z zewn�trz i z wewn�trz 7. Katalizator 8. Przy�pieszenie 9. Gry na ca�o�� 10. Uwodziciele 11. Potop 12. Ceremonie 13. Wiatr i pr�d morski 14. Odbicia 15. Cholernie g�upia sprawa 16. G�owice 17. Pierwsze uderzenie 18. Jajko Wielkanocne 19. Drugie uderzenie 20. Trzecie uderzenie 21. B��kit 22. Globalny wymiar Prolog Zach�d s�o�ca, wsch�d s�o�ca Z perspektywy czasu, taki a nie inny pocz�tek wojny m�g� wyda� si� co najmniej dziwny. Tylko jeden spo�r�d wszystkich jej uczestnik�w zdawa� sobie spraw�, co si� dzieje, a i to by�o spraw� przypadku. Fina�ow� rozpraw� w kwestii spornego obszaru przeniesiono na wcze�niejsz� dat�, dlatego mianowicie, �e umar� kto� z rodziny adwokata. Za dwie godziny, o �wicie, ten�e adwokat, ju� wbity w �a�obny garnitur, mia� odlecie� na Hawaje. Dla pana Yamaty by�a to pierwsza transakcja, w kt�rej osobi�cie uczestniczy�, dzi�ki niej stawa� si� w�a�cicielem skrawka terytorium Ameryki. Owszem, posiada� ju� ca�e mn�stwo nieruchomo�ci, nie tylko na wyspach Pacyfiku, ale i na terenie kontynentalnej cz�ci Stan�w Zjednoczonych, lecz dotychczas wszystkie te transakcje pozostawia� w r�kach podstawionych przez siebie prawnik�w, nieodmiennie Amerykan�w, kt�rzy robili dok�adnie to, za co im Yamata p�aci�, na wszelki wypadek zwykle pod nadzorem kt�rego� z japo�skich podw�adnych Yamaty. Tym razem rzecz wygl�da�a inaczej. Powod�w znalaz�oby si� a� kilka. Po pierwsze, nieruchomo�� nabywa�a osoba prywatna, a nie firma. Po drugie, Saipan le�a� o dwa kroki od domu, a dok�adniej, dwie godziny lotu prywatnym odrzutowcem od Japonii. Adwokatowi prowadz�cemu spraw� Yamata wyja�ni�, �e chce naby� t� posiad�o�� w celach wypoczynkowych, na sobotnio-niedzielne wypady. Bior�c pod uwag� astronomiczne ceny nieruchomo�ci w Tokio, za cen� niedu�ego luksusowego apartamentu na najwy�szym pi�trze tokijskiego wie�owca mo�na by�o na Saipanie naby� kilkaset hektar�w terenu. A widok z okien domu, jaki Yamata zamierza� wybudowa� nad urwiskami, zapiera� dech w piersiach: z wynios�o�ci wida� by�o ogromne po�acie Oceanu Spokojnego, a w oddali inne wyspy archipelagu Marian�w. Powietrze musia�o tu by� najczystsze na ca�ej kuli ziemskiej. Nic dziwnego, �e pan Yamata zaproponowa� prawnikowi i�cie kr�lewskie honorarium, i to nie krzywi�c si� wcale, przeciwnie - z czaruj�cym u�miechem. Istnia� jeszcze jeden pow�d takiej decyzji. Wok� okr�g�ego sto�u przesuwano kolejne dokumenty, od fotela do fotela, tak aby ka�da ze stron uczestnicz�cych w transakcji mog�a z�o�y� podpis na odno�nych dokumentach, w miejscach zaznaczonych w tym celu ��tymi samoprzylepnymi karteczkami Post-It. Gdy si� tak sta�o, pan Yamata si�gn�� do wewn�trznej kieszeni marynarki i wydoby� z niej kopert�. Wyj�ty z niej czek poda� nast�pnie prawnikowi, kt�ry podzi�kowa� uni�onym g�osem. Jak�e typowym dla Amerykan�w, kt�rzy widz� przed sob� pieni�dze. Zadziwiaj�ce, na jakie ust�pstwa sk�onni byli i�� na widok got�wki! Trzy lata wcze�niej �aden japo�ski obywatel nie m�g�by legalnie wej�� w posiadanie teren�w na tych wyspach, ale od czego s� dobrzy prawnicy, dobre argumenty i odpowiednia got�wka? - Jeszcze dzi� po po�udniu dokonamy wpisu do ksi�g wieczystych. Yamata obdarzy� sprzedaj�cego teren uprzejmym u�miechem i skinieniem g�owy, wsta� z fotela i wyszed� z budynku, gdzie czeka� ju� samoch�d. Yamata usiad� z przodu, obok kierowcy i skinieniem podbr�dka nakaza� mu aby ruszy�. Skoro dobito targu, nie trzeba si� ju� by�o bawi� w dobre maniery. Jak wi�kszo�� wysp na Pacyfiku, Saipan jest pochodzenia wulkanicznego. Na wsch�d od wyspy opada ku g��binom s�ynny R�w Maria�ski, dziesi�ciokilometrowa otch�a� powsta�a w miejscu, gdzie jedna fa�da tektoniczna zanurza si� pod drug�, m�odsz�. Wynikiem dzia�alno�ci tej formacji geologicznej jest mi�dzy innymi sznur sto�k�w wulkanicznych, kt�rych wierzcho�ki to w�a�nie wyspy archipelagu Marian�w. Terenowa Toyota Land Cruiser ruszy�a niezbyt g�adk� szos� na p�noc, bior�c kolejne zakr�ty trasy wcinaj�ce si� w zbocza g�ry Achugao, w kierunku wydzielonych teren�w "Mariana Country Club" i Przyl�dka Marpi. Niedaleko przyl�dka Yamata kaza� kierowcy zatrzyma� samoch�d. Wysiad� i przelotnym spojrzeniem obrzuci� resztki wiejskich zabudowa�, kt�rymi ju� wkr�tce mia�a si� zaj�� brygada rozbi�rkowa. Zamiast jednak obej�� teren, na kt�rym stanie jego nowa posiad�o��, Yamata ruszy� prosto ku kraw�dzi skalnego urwiska. Jak na sze��dziesi�ciolatka, porusza� si� sprawnie i energicznie, mimo �e w marszu przysz�o mu skaka� z kamienia na kamie�. Je�eli dawniej sta�o tu gospodarstwo rolne, to chyba nie za bogate. Jak�e wy�y� na takiej ziemi? Yamata pokr�ci� g�ow�. Zna� przecie� przesz�o�� tego miejsca i wiedzia�, kto tu mieszka� dawniej. Mieszka�, ale do czasu. Ze znieruchomia�� twarz� stan�� na samej kraw�dzi obrywu, przez miejscowych zwanego Urwiskiem Banzai. Od oceanu wia� porywisty wiatr. Z wysoko�ci urwiska Yamata widzia� niezliczone rz�dy fal, s�ysza� huk przyboju na ska�ach u podn�a - a by�y to te same ska�y, na kt�rych roztrzaska�y si� cia�a jego rodzic�w i rodze�stwa, uciekaj�cych przed po�cigiem ameryka�skiej Piechoty Morskiej. Widok zbiorowego samob�jstwa zmrozi� Amerykanom krew w �y�ach, o czym jednak nie m�g� wiedzie� pan Yamata. A zreszt�, nawet gdyby wiedzia�, co to zmienia�o? Japo�czyk z�o�y� d�onie i sk�oni� si� g��boko, po to, by przywo�a� duchy przodk�w i dlatego, �e chcia� im okaza� nale�n� cze��, uzna� ich w�adz� nad jego w�asnym losem. Przysz�o mu do g�owy, �e dzisiejsza transakcja by�a aktem sprawiedliwo�ci. Wraz z ni� w japo�skich r�kach znalaz�o si� 50,016 procenta terytorium Saipanu. Od chwili, kiedy rodzina Yamaty zgin�a z r�k Amerykan�w, min�o ju� ponad p� wieku. Yamata wzdrygn�� si�. Przypisa� ten dreszcz emocjom, jakie czu� w tej chwili, a mo�e tak�e blisko�ci duch�w jego przodk�w. Cho� p�ywy i pr�dy morza unios�y ze sob� cia�a ca�ej rodziny, ich duchy, ich kami, z ca�� pewno�ci� trwa�y tutaj, czekaj�c a� Yamata powr�ci. Japo�czyk znowu si� wzdrygn�� i zapi�� marynark�. Rzeczywi�cie chcia� w tym miejscu zbudowa� dom. Najpierw jednak czeka�o go inne zadanie. Aby co� zbudowa�, trzeba najpierw co� zniszczy�. Na przeciwnym kra�cu kuli ziemskiej �wiat osi�gn�� w tej�e samej chwili pe�n� doskona�o��. Kij golfowy p�ynnym ruchem odsun�� si� od pi�eczki i doskona�ym �ukiem uni�s� w g�r�, na mgnienie zamar� w miejscu, a potem takim samym �ukiem ruszy� w d�, z ka�dym kolejnym centymetrem trajektorii przy�pieszaj�c biegu. Cz�owiek, w kt�rego r�kach znajdowa� si� kij, przeni�s� ci�ar cia�a z jednej stopy na drug� i wyczekawszy na w�a�ciw� chwil�, odwr�ci� d�onie. Pos�uszna temu ruchowi g�owica kija obr�ci�a si� wok� osi w taki spos�b, �e uderzy�a w pi�k� dok�adnie pod k�tem prostym wzgl�dem zamierzonego toru lotu. �e sztuka si� uda�a, za�wiadcza� d�wi�k uderzonej pi�ki - doskona�e brzd�k (g�owica kija by�a wykonana z metalu). Opr�cz d�wi�ku, o sukcesie �wiadczy�o te� drgnienie, jakie przebieg�o wzd�u� grafitowego kija. Gracz nie musia� nawet patrze� w �lad za pi�k�. Nadal id�cy tym samym �ukiem kij podjecha� do g�ry i zatrzyma� si�, zanim jeszcze trzymaj�cy go m�czyzna sprawdzi�, co dzieje si� z pi�k�. Niestety, to nie Jack Ryan by� owym graczem. Ryan m�g� tylko z zazdro�ci� pokr�ci� g�ow�, u�miechn�� si� blado i ustawi� w�asn� pi�k� do uderzenia. - Dobrze j� paln��e�, Robby. Kontradmira� Robert Jefferson Jackson z Marynarki USA trwa� bez ruchu, okiem lotnika �ledz�c lot spadaj�cej pi�ki. Bia�y punkcik podskoczy� na wystrzy�onej trawie ponad dwie�cie metr�w od miejsca, w kt�rym stali gracze. Impet potoczy� pi�k� nast�pne dwadzie�cia metr�w do przodu. Dopiero kiedy pi�eczka zatrzyma�a si� niemal po�rodku pola, Jackson zauwa�y�: - Szkoda, bo chcia�em j� troch� podci��. - Nie pie�ci nas to �ycie, co, Robby? - zapyta� sarkastycznie Ryan, skupiony na rytuale przygotowa�. Ugi�� kolana, wyprostowa� plecy, schyli� g�ow�, ale nie za bardzo, o, tak... Kij, trzeba go troch� lepiej z�apa�, teraz dobrze... Ryan zrobi� wszystko to, co przez ostatni tydzie� wbija� mu do g�owy klubowy instruktor. Przez ostatni tydzie�, miesi�c, dwa miesi�ce... Wzi�� zamach... I b�c! Posz�o nawet nie�le. Na oko sto siedemdziesi�t metr�w, troch� na prawo od toru, pierwszy udany strza� od dawna... Nieprawda. Pierwszy udany strza� w �yciu. Ale �eby pos�a� pi�eczk� na tak� odleg�o��, Robby'emu wystarcza� sztywny metalowy kijaszek numer siedem. Ryana pociesza� fakt, �e by�a dopiero za kwadrans �sma, a wczesna pora sprawia�a, �e opr�cz Robby'ego nikt nie musia� ogl�da� jego w�tpliwych popis�w. - Dobrze chocia�, �e mi nie wpad�a do wody. Ryan nie wypowiedzia� tej my�li na g�os. - Od dawna grasz w golfa, Jack? - Pewnie. Gram ju� ca�e dwa miesi�ce. Jackson u�miechn�� si� lekko i id�c ku miejscu, gdzie czeka� na nich w�zek, zauwa�y�: - Bo ja zacz��em na drugim roku Akademii w Annapolis. Mam nad tob� par� lat przewagi, wi�c nic si� nie przejmujmy, tylko grajmy. S�uszna uwaga. Gra�o si� mi�o, tym bardziej, �e Greenbrier le�y w�r�d zielonych wzg�rz Zachodniej Wirginii. Pierwsze pensjonaty wzniesiono tu pod koniec osiemnastego stulecia. W pa�dziernikowy poranek bia�y masyw g��wnego hotelu wyrasta� spo�r�d ��tych i szkar�atnych li�ci. Drzewa zrzuca�y szaty w oczekiwaniu zimy. - Nie my�l sobie, �e chcia�em ci do�o�y� - zaznaczy� Ryan, sadowi�c si� na w�zku. Jego partner odwr�ci� si� z dziwnym u�miechem. - Mo�esz nawet nie pr�bowa�. I dzi�kuj Bogu, Jack, �e nie musisz zaraz gna� do pracy. Bo ja akurat musz�. Obaj od dawna zapomnieli, czym s� wakacje, chocia� d�u�szy wypoczynek niew�tpliwie dobrze by im zrobi�. Obaj marnie si� te� czuli w obecnych rolach i po cichu marzyli o czym� wi�cej. Dla Jacksona owym "czym� wi�cej" by� stopie� admira�a i odpowiedni do tego etat w Pentagonie. Ryan z kolei sam si� nie m�g� nadziwi�, �e tak go ci�gnie do �wiata interes�w, i �e tak ma�o poci�ga go praca na uczelni, co� o czym marzy� - czy przynajmniej wyobra�a� sobie, �e marzy - dwa i p� roku wcze�niej w Arabii Saudyjskiej. Domy�la� si�, �e brak mu aktywno�ci, zmian. Czy�by aktywno�� zacz�a dzia�a� na niego jak narkotyk? Zastanawiaj�c si� nad tym, Jack wydoby� z worka l�ejszy kij, tr�jk�. Uderzaj�c nim, nie mia� szans pos�a� pi�ki a� do samej chor�giewki, ale tak by�o bezpieczniej. Nie nauczy� si� jeszcze nawigowa� pi�eczk� wok� drzew na tym odcinku pola. Owszem, wakacje dobra rzecz, ale jeszcze lepiej, kiedy si� co� zaczyna wreszcie dzia�... - Nie �piesz si� i nie wal, jakby� chcia� t� pi�k� zamordowa�. Ona ju� nie �yje, zgoda? - Tak jest, rozkaz, panie admirale! - odburkn�� Jack. - I nie podno� od razu g�owy. Sam ci powiem, dok�d polecia�a. - Nic mi nie m�w, Robbie. Sam wiem. �wiadomo��, �e Robbie nie b�dzie si� z niego �mia�, cho�by sta� si� �wiadkiem najdzikszych popis�w, by�a jeszcze gorsza ni� obawa przed drwin�. W ostatniej chwili Ryan przypomnia� sobie, �eby wyprostowa� plecy. Wynagrodzi� go upragniony d�wi�k. Pac. Nim podni�s� g�ow�, pi�ka by�a ju� o trzydzie�ci metr�w od niego i nadal lecia�a w lewo... Ale nie. Niestety. Ju� teraz wida� by�o, �e znowu niesie j� w prawo. - Jack? - No, co? - odezwa� si� Ryan nie patrz�c na partnera. - Ta twoja tr�jka. - Jackson parskn�� �miechem i mierz�c wzrokiem lot pi�eczki doda�: - Nic nie musisz zmienia�. Za ka�dym razem masz zrobi� tak samo. Ryan z trudem powstrzyma� si�, �eby nie wygi�� kija numer trzy na czaszce partnera. Kiedy w�zek ruszy�, roze�mia� si� jednak mimo wszystko. Podjechali do wy�szej trawy po prawej stronie do�ka, tam, gdzie na zielonym kobiercu majaczy�a pojedyncza bia�a plamka: pi�ka Robby'ego. - Nie t�sknisz za lataniem? - zapyta� z cicha. Robby pos�a� mu nieprzyjazne spojrzenie i zauwa�y�: - Ciebie te� nie trzeba uczy� cios�w poni�ej pasa. Ha, trudno, ale tak si� w�a�nie mia�y sprawy: Jackson rozsta� si� z karier� pilota, przeszed� przez sito selekcji do kadry admiralskiej i natychmiast zacz�� si� stara� o stanowisko komendanta Centrum Badawczego Marynarki w bazie lotnictwa morskiego w Patuxent River w stanie Maryland. Gdyby mu si� to uda�o, nosi�by tytu� G��wnego Pilota-Oblatywacza Marynarki USA. Ale nic z tego: Jackson otrzyma� przydzia� do J-3, czyli wydzia�u operacyjnego Kolegium Szef�w Sztab�w. Sekcja Planowania to dziwny przydzia� dla �o�nierza, zw�aszcza w epoce, w kt�rej samo zjawisko wojny zaczyna�o si� stawa� zamierzch�� przesz�o�ci�. W sztabie �atwiej by�o o dalszy awans, lecz Jacksonowi najbardziej zale�a�o na lataniu. Usi�owa� si� nie przejmowa� takim obrotem spraw i powtarza� sobie, �e nalata� si� ju� w �yciu dosy�. Zaczyna� karier� na Phantomach, by z czasem przesi��� si� na Tomcaty, otrzyma� dow�dztwo dywizjonu, a potem ca�ej grupy powietrznej na lotniskowcu. Kandydatem na admira�a r�wnie� zosta� wcze�nie, w czym zreszt� nie by�o nic dziwnego, bo mia� za sob� d�ugi ci�g sukces�w i nigdy nie zdarzy�o mu si� strzeli� g�upstwa. Wiedzia�, �e po kolejnym awansie - je�li do takiego dojdzie - zostanie dow�dc� lotniskowcowej grupy uderzeniowej, o czym dawniej, za m�odu, nie �mia� nawet marzy�. A tu, prosz�, lata min�y jak z bicza strzeli�, a dawne marzenia sta�y si� rzeczywisto�ci�. - Ciekawe, co nam przyjdzie robi� na staro��? - S� tacy, Rob, kt�rzy bior� si� za gr� w golfa. - Albo zn�w zaczynaj� kr�ci� akcjami i obligacjami - odparowa� Jackson, w my�lach dobieraj�c tymczasem odpowiedni kij. Najlepsza b�dzie �semka, nie za sztywna. Ryan ruszy� za Jacksonem ku pi�ce. - Bank inwestycyjny to nie kr�cenie - zaprotestowa� Jack. - Nie narzekaj, nie skrzywdzi�em ci� chyba? S�ysz�c to, pilot - niewa�ne, �e emerytowany, bo w oczach przyjaci� Robby mia� na zawsze pozosta� pilotem - podni�s� wzrok i u�miechn�� si� rado�nie. - Nie narzekam. Da�em ci g�upie sto tysi�cy, sir John, a ty� potrafi� je rozmno�y�, �e prosz�. Po tych s�owach z�o�y� si� do kolejnej pi�ki. Ot, �eby wyr�wna� rachunki. Pi�eczka upad�a po d�ugim locie na muraw�, podskoczy�a i zastyg�a nieca�e siedem metr�w od chor�giewki. - To m�wisz, �e zarobi�e� dosy�, �eby mi zafundowa� lekcje golfa? - Przyda�yby ci si�, przyda�y - przytakn�� Robby i pozwoli� sobie wreszcie na zmian� wyrazu twarzy. - Pomy�l, Jack, taki kawa� czasu. Uda�o si� nam zmieni� �wiat. - No, mniej wi�cej - zgodzi� si� Jack z wymuszonym u�miechem. Wiedzia�, �e s� tacy, kt�rzy nazywali obecn� dob� "ko�cem historii", lecz sam, jako posiadacz doktoratu w tej�e dziedzinie, pozwala� sobie na inne zdanie. - Powiedz, podoba ci si� to, jak teraz �yjesz? - Czemu nie? Codziennie jestem w domu, zwykle jeszcze przed sz�st�. Chodz� na wszystkie mecze moich dzieciak�w, latem na baseball, jesieni� na pi�k� no�n�, t� europejsk�. Sally lada chwila zacznie si� umawia� na randki, wi�c wol� czuwa� w pobli�u, a nie t�uc si� zakichanym VC-20B na posiedzenie, kt�re wszyscy uczestnicy i tak maj� g��boko w nosie. Jack tak si� rozbawi� w�asn� wizj�, �e doda�: - Czego mi wi�cej trzeba? No, najwy�ej �ebym si� troch� podci�gn�� w grze w golfa. - Nie wiem, czy tylko "troch�", Jack. Tego twojego zamachu nie wyprostuje nawet sam Arnold Palmer. Palmer nie, ale ja spr�buj�, nic si� nie b�j - doda� Robby. - Nie mnie dzi�kuj, tylko Cathy. Specjalnie mnie o to prosi�a. Tym razem Jack uderzy� za mocno i musia� nie�le si� napracowa�, zanim uda�o mu si� podprowadzi� j� wreszcie do do�ka, jeszcze trzy uderzenia, i gotowe. W sumie siedem. Robby uderzy� wszystkiego cztery razy. - Taki gracz jak ty powinien si� nauczy� kl�� - odezwa� si� Robby, kiedy szli do pocz�tku kolejnego odcinka. Ryan nie zd��y� mu nawet odpowiedzie�. Przy pasku mia� oczywi�cie przytroczony przywo�ywacz satelitarny, jeden z tych, za pomoc� kt�rych mo�na przes�a� wiadomo�� w dowolne miejsce. Jedynie g��bokie sztolnie i g��biny oceaniczne dawa�y ochron� przed sygna�em, a i to niewielk�. Jack si�gn�� po brz�cz�ce pude�ko u pasa, przekonany �e wiadomo�� b�dzie dotyczy� transakcji z Silicon Alchemy. Po co by� im nagle potrzebny? Przed odjazdem zostawi� przecie� szczeg�owe wskaz�wki. Mo�e komu� w biurze sko�czy�y si� spinacze, i wo�a ratunku? Numer na ciek�okrystalicznym ekraniku powiedzia� mu wszystko. - My�la�em, �e masz biuro w Nowym Jorku - zdziwi� si� Robby. Pierwsze trzy cyfry na ekraniku wskazywa�y jednak numer kierunkowy 202, a nie 212, jak si� tego spodziewa� Jack. Waszyngton, nie Manhattan. - Bo mam. Najcz�ciej nawet tam nie pokazuj� nosa, za�atwiam wszystko przez telefon z Baltimore. To znaczy, owszem, raz na tydzie� wskakuj� w ekspres i jad� tam... - Jack zmarszczy� czo�o. Numer 757-5000 nale�a� do centrali ��czno�ci w Bia�ym Domu. Zaraz, kt�ra to godzina? Za pi�� �sma rano? Widocznie to co� naprawd� powa�nego. Fakt, �e sygna� nie stanowi� niespodzianki. A mo�e? Jack zastanawia� si� nad w�asn� reakcj�. Ostatecznie czyta� gazety, wiedzia� wi�c, �e co� wisi w powietrzu. Zaskoczy� go co najwy�ej fakt, �e tak d�ugo zwlekano. Spodziewa� si� czego� takiego od paru tygodni. Podszed� do w�zka golfowego i z worka na kije wysup�a� telefon kom�rkowy. Jedyny element sprz�tu, co do kt�rego mia� absolutn� pewno��, jak si� nim pos�ugiwa�. Rozmowa potrwa�a trzy minuty. Ubawiony tym wszystkim Robby cierpliwie czeka� na siedzeniu w�zka. Owszem, Ryan przebywa w Greenbrier. Tak, wie, �e w pobli�u znajduje si� lotnisko. Czy znajdzie wolne cztery godziny? Mniej ni� godzina tam i z powrotem, godzinka na miejscu. Na obiad b�dzie z powrotem, a teraz, je�li mu na tym zale�y, mo�e nawet doko�czy� parti� golfa, wzi�� prysznic i przebra� si� przed podr�. Sk�adaj�c telefon i chowaj�c go do bocznej kieszeni worka Jack powtarza� sobie, �e nie musi si� �pieszy�. Ten, kto do niego dzwoni�, dysponowa� najlepszymi taks�wkami na �wiecie. Jedyny k�opot, �e kiedy �w kto� raz kogo� polubi�, nie wypuszcza� go z r�k do ko�ca �ycia. Pracowa�o si� dla tego kogo� wygodnie, lecz wygody jedynie maskowa�y stan faktyczny, czyli zwyk�e niewolnictwo. Jack pokr�ci� g�ow� i ustawi� si� nad pi�k�. Chwilowa przerwa w grze musia�a mu dobrze zrobi�, bo pi�eczka wyl�dowa�a w najkr�cej przystrzy�onej trawie, oko�o dwustu metr�w dalej. Ryan bez s�owa ruszy� w stron� w�zka, zastanawiaj�c si� w duchu, jak si� wyt�umaczy przed Cathy. Hala produkcyjna l�ni�a sterylno�ci� i nowo�ci�, lecz in�ynier nie m�g� si� oprze� wra�eniu, �e co� jest z ca�ym przedsi�wzi�ciem nie tak. Jego rodacy tradycyjnie najbardziej ze wszystkiego wystrzegali si� ognia, a do urz�dze�, kt�re miano tu wyrabia�, �ywili po prostu wstr�t. In�ynier czu� si� wi�c troch� nieswojo, jak gdyby w ciszy pomieszczenia dobiega�o go co i rusz bzyczenie muchy - rzecz niemo�liwa, jako �e ka�da cz�steczka powietrza w sterylnym wn�trzu przesz�a przez najlepszy system filtr�w, jaki uda�o si� zaprojektowa� w tym kraju. Sukcesy koleg�w napawa�y pracownika s�uszn� dum�, tym bardziej, �e sam zalicza� si� do grona najzdolniejszych in�ynier�w. Duma z kolei pomaga�a wywi�za� si� z zadania i pozwala�a zapomnie� o bzyczeniu i innych majakach. In�ynier skrupulatnie sprawdza� poszczeg�lne cz�ci linii produkcyjnej. Sk�d te skrupu�y? Je�li to samo wolno by�o zrobi� Amerykanom, Rosjanom, Anglikom, Francuzom, Chi�czykom, a po nich nawet Hindusom i Pakista�czykom, c� sta�o na przeszkodzie jego krajowi? Kwestia symetrii, i tyle. W innej cz�ci tego samego budynku trwa�a ju� wst�pna obr�bka specjalnego surowca. Zaopatrzeniowcy natrudzili si� solidnie, �eby na czas �ci�gn�� wszystkie specjalne elementy, bo tych ostatnich zaczyna�o brakowa� na rynku. Wi�kszo�� produkowano za granic�, ale cz�� wytwarzano tak�e w kraju, na potrzeby eksportowe. Wynaleziono te elementy z my�l� o jednym, konkretnym zastosowaniu, lecz z czasem znaleziono jeszcze inne. Ca�y czas jednak istnia�a mo�liwo�� - odleg�a, lecz przecie� realna - �e powr�ci si� do zastosowania pierwotnego. Pracownicy wielkich firm wytwarzaj�cych te cz�ci lubili sobie �artowa� na ten temat. Dot�d ko�czy�o si� na �artach. Koniec z �artami. In�ynier u�wiadomi� to sobie ostatecznie, kiedy gasz�c �wiat�o dok�adnie zasun�� za sob� drzwi hali. Harmonogram by� napi�ty i dlatego prace musia� zacz�� jeszcze tego samego dnia, o �wicie. Trzeba si� b�dzie zadowoli� paroma godzinami snu. Mimo �e Ryan zagl�da� tu do�� cz�sto, budynek nieodmiennie przejmowa� go dziwn� czci�. Tym bardziej dotyczy�o to dzisiejszej wizyty, tak zaplanowanej, �e trudno j� by�o uzna� za rutynow�. Najpierw dyskretny telefon do hotelu, �eby zam�wi� samoch�d na lotnisko. Samolot oczywi�cie ju� czeka�: dwusilnikowy, dziesi�ciomiejscowy turbo�mig�owiec. Maszyna sta�a daleko od budynk�w lotniska, a od zwyk�ych cywilnych samolot�w odr�nia�y j� tylko insygnia Si� Powietrznych USA i fakt, �e za�oga mia�a na sobie kombinezony z zielonkawego nomeksu. U�miech, uk�on, moje uszanowanie. Pani sier�ant upewni�a si�, �e Ryan wie, co si� robi z pasem bezpiecze�stwa i raz -dwa om�wi�a na u�ytek pasa�era sposoby ewakuacji z samolotu. Pilot obejrza� si� na nich niecierpliwie, jako �e czas goni�. Ruszyli natychmiast. Ryan dziwi� si� troch�, �e nie dosta� do r�ki papier�w, kt�re by go wtajemniczy�y w now� spraw�. Na razie popija� lotnicz� Coca-col� i �a�owa�, �e nie przebra� si� w drugi, mniej wymi�ty garnitur. Inna sprawa, �e sam postanowi� si� nie przebiera�. G�upie skrupu�y. Lot trwa� czterdzie�ci siedem minut, do l�dowania w bazie Andrews podchodzili bez kolejki. Wypada�oby w�a�ciwie polecie� �mig�owcem z Andrews do Bia�ego Domu, lecz zrezygnowano z tego punktu programu, by nie zwraca� uwagi. Major Lotnictwa, zn�w ca�y w uk�onach, podprowadzi� Ryana do tandetnej s�u�bowej limuzyny z milkliwym kierowc�. Ryan rozsiad� si� z ty�u i zamkn�� oczy. Major usadowi� si� z przodu. Pr�ba drzemki nie powiod�a si�, cho� Ryan zna� ju� do znudzenia widoki wzd�u� drogi szybkiego ruchu Suitland, a drog� m�g�by recytowa� z pami�ci. Ze Suitland zjechali na obwodnic� I-295, a z niej prawie natychmiast na dolotow� I-395, kieruj�c si� ku zjazdowi na Maine Avenue. Poniewa� by�o wczesne popo�udnie, pokonali tras� dosy� szybko. Nied�ugo potem samoch�d zatrzyma� si� przy wartowni u zachodniego wjazdu do Bia�ego Domu. Rzecz nies�ychana, stra�nik machn�� tylko r�k�, nakazuj�c im, aby jechali dalej. Z przodu majaczy� ju� ocieniony markiz� zjazd do podziemnego gara�u. Pod markiz� u�miecha�a si� znajoma twarz. - Cze��, Arnie - Ryan poda� prawic� szefowi personelu Bia�ego Domu. Arnold Van Damm by� zbyt dobrym fachowcem, �eby rezygnowa� z jego us�ug przy zmianie rz�dz�cej ekipy, a poza tym prezydent Robert Durling potrzebowa� kogo� tak ustawionego jak Arnie. Na pocz�tku my�la� oczywi�cie o tym, by go zast�pi� kt�rym� z w�asnych ludzi, lecz van Damm bi� ich wszystkich na g�ow�. Ryan stwierdzi� w duchu, �e Arnie prawie si� nie zmieni�: te same sportowe koszule firmy L. L. Bean, ta sama szczero�� na obliczu. Nowe by�y tylko zmarszczki i wyraz wielkiego zm�czenia. Ba, to samo da�oby si� powiedzie� nie tylko o nim. - Przy ostatnim spotkaniu kaza�e� mi si� st�d zabiera� - zacz�� konwersacyjnie Jack, pr�buj�c si� zorientowa�, o co chodzi. - Ka�demu wolno strzeli� byka, Jack. Oho. Ryan w mgnieniu oka zdwoi� czujno��, lecz wiedziony mocnym u�ciskiem d�oni, pr�dko znalaz� si� w �rodku. Agenci Tajnej S�u�by, kt�rzy strzegli wej�cia, bez ceregieli wr�czyli mu przepustk� i przepu�cili przez bramk� z wykrywaczem metali. Za pierwszym razem wykrywacz zabrz�cza�, wi�c Ryan od�o�y� na tack� klucz do hotelowego pokoju i ju� spokojnie spr�bowa� znowu. Kolejny brz�czyk. Okaza�o si�, �e zapomnia� o jeszcze jednym metalowym przedmiocie: miniaturowej �opatce do zaklepywania szram wydartych w darni pola golfowego. - Kiedy� ty zd��y� zabra� si� za golfa? - zapyta� van Damm z rechotem, kt�ry harmonizowa� z wyrazem twarzy najbli�szego tajniaka. - Mi�o s�ysze�, �e si� za mn� nie w��czycie, skoro nie wiesz. Gram od dw�ch miesi�cy. Jeszcze troch� i przechodz� na zawodowstwo. Szef personelu wskaza� Ryanowi ukryte schody po lewej. - A wiesz, dlaczego na t� gr� m�wi si� "golf"? - Wiem, s�ysza�em. Dlatego, �e s�owo "chujoza" by�o ju� zaj�te. - Ryan zatrzyma� si� na p�pi�trze i waln�� wprost: - A co tu jest grane, Arnie? - Nie udawaj, �e nie wiesz - us�ysza� tylko. - Dzie� dobry, doktorze Ryan! - przywita�a go starsza agentka Helen D'Agustino, jak zawsze pi�kna, jak zawsze w osobistej ochronie prezydenta USA. - Poprosz� za mn�. Prezydentura to zaj�cie, kt�re bynajmniej nie odm�adza. Roger Durling by� mo�e niegdy� spadochroniarzem, wspinaj�cym si� w Wietnamie na wzg�rza Centralnego P�askowy�u, i nawet teraz lubi� biega� dla zdrowia czy gra� w squasha, lecz tego popo�udnia wygl�da� jak cie� cz�owieka. Jack u�wiadomi� sobie pr�dko co� jeszcze: przed prezydenckim obliczem znalaz� si� natychmiast, bez postoju w jednej z licznych poczekalni, a u�miechy na twarzach prezydenckiej �wity by�y a� nadto wymowne. Durling poderwa� si� zza biurka nader �ywo, jak gdyby chcia� okaza�, jak bardzo si� cieszy na widok go�cia. - Co tam s�ycha� w papierach warto�ciowych, Jack? U�cisk d�oni towarzysz�cy tym s�owom by� mocny i pewny. A tak�e niecierpliwy. - Du�o s�ycha�. Mam mas� roboty, panie prezydencie. - Bez �art�w. A partyjki golfa w Zachodniej Wirginii? - zapyta� Durling, wskazuj�c Ryanowi fotel przy kominku, a pod adresem pary agent�w, kt�ra przyprowadzi�a Ryana, doda�: - To by�oby wszystko. Pa�stwu ju� dzi�kuj�. - Najgorszy z moich obecnych na�og�w - przytakn�� Ryan, s�ysz�c jak za jego plecami zamykaj� si� drzwi. Nie pami�ta� okazji, przy kt�rej znajdowa�by si� tak blisko najwa�niejszej osoby w pa�stwie bez opieki agent�w Tajnej S�u�by. A je�li zwa�y�, od jak dawna by� osob� najzupe�niej prywatn�... Durling tak�e zasiad� w fotelu i opar� si� wygodnie. Emanowa�a z niego energia, cho� raczej ta umys�owa, nie cielesna. Wida� by�o, �e rozmowa za chwil� stanie si� ciekawa. - Powinienem w�a�ciwie przeprosi� za zak��cenie wakacji, lecz nic z tego - us�ysza� Ryan od prezydenta Stan�w Zjednoczonych. - Doktorze Ryan, te wakacje trwaj� ju� dwa lata. Ale od dzi� koniec. Dwa lata. Przez pierwsze dwa miesi�ce tego okresu Jack le�a� bykiem i w zaciszu gabinetu zastanawia� si�, czy nie zacz�� szuka� posady wyk�adowcy. Ka�dego ranka obserwowa�, jak Cathy wybiega z domu, by zd��y� na czas do kliniki uniwersytetu Johna Hopkinsa, przygotowywa� dla malc�w drugie �niadanie i powtarza� sobie, jakie to cudowne, m�c nareszcie odpocz��. Kiedy za� up�yn�y owe dwa miesi�ce, Jack musia� przyzna� w duchu, �e nigdy jeszcze tak si� w �yciu nie nam�czy�, jak w�a�nie podczas ostatnich tygodni bezczynno�ci. Wystarczy�y trzy rozmowy kwalifikacyjne, by znalaz�o si� dla niego zaj�cie w firmie inwestycyjnej, dzi�ki czemu zn�w m�g� ka�dego ranka �ciga� si� z �on� o to, kt�re z nich pierwsze wyjdzie z domu, i oczywi�cie marudzi�, �e na nic nie ma teraz czasu. Korzy�� mia� natomiast Jack tak�, �e nie zwidywa� mu si� ju� kaftan bezpiecze�stwa. Co z tego, �e przez ostatnie lata usk�ada� troch� pieni�dzy? Siedzenie na oszcz�dno�ciach wcale mu si� nie u�miecha�o. Poza tym pieni�dze interesowa�y go coraz mniej. Rzecz polega�a na tym, �e nie zdo�a� dot�d znale�� dla siebie miejsca w �yciu. Zaczyna� si� ju� martwi�, czy w og�le kiedykolwiek to nast�pi. - Panie prezydencie, pob�r do wojska sko�czy� si� par�dziesi�t lat temu - odpar� teraz od niechcenia. �art by� jednak nie na miejscu i Jack po�a�owa� swoich s��w ju� w chwili, gdy je wypowiada�. - Raz ju� powiedzia� pan ojczy�nie "nie, dzi�kuj�" - us�ysza�. Ci�ta odpowied� po�o�y�a kres u�miechom. Czy�by Durling znajdowa� si� a� pod tak� presj�? Fakt, �e na brak k�opot�w prezydent nie m�g� ostatnio narzeka�, a nadmiar stresu przyprawia� go o wieczne zniecierpliwienie, do�� nieoczekiwane u osoby, kt�rej g��wnym zadaniem by�o chwalenie i uspokajanie szerokich rzesz. Z tym oczywi�cie, �e prezydent zwraca� si� w tej chwili nie do szerokich rzesz, a do jednej osoby: do Jacka Ryana. - Odm�wi�em wtedy, panie prezydencie, bo mia�em naprawd� dosy�. Nie wiem, czy w tamtym stanie w og�le bym si�... - Pana sprawa. Czyta�em pa�skie akta. W ca�o�ci - doda� Durling. - Wiem nawet, �e gdyby nie ta pa�ska akcja w Kolumbii przed paroma laty, mnie te� mog�oby nie by� w tym gabinecie. Mia� pan okazj� przys�u�y� si� krajowi, a potem mia� pan sposobno��, �eby sobie odpocz��, wr�ci� pan do �wiata finans�w... Podobno nawet z niez�ym skutkiem. No, ale teraz pora wraca� mi�dzy nas. - W jakim charakterze? - zapyta� Jack. - W charakterze lokatora gabinetu za rogiem, po drugiej stronie korytarza Tamtejsi pa�scy poprzednicy niezbyt si� popisali - doda� Durling, bo w samej rzeczy, Cutter i Elliot nie sprawdzili si� ani troch�, a nowy, osobi�cie wybrany przez Durlinga doradca do spraw bezpiecze�stwa narodowego, Tom Loch, nie radzi� sobie zupe�nie Z porannej prasy Ryan dowiedzia� si�, �e Loch lada dzie� rozstanie si� z fotelem. Wygl�da�o na to, �e przynajmniej tym razem gazety nie k�ami�. - Co tu du�o m�wi�, doktorze Ryan, jest nam pan potrzebny. Nam i mnie osobi�cie. - Bardzo mi to mi�o s�ysze�, panie prezydencie, ale tak w gruncie rzeczy... - W gruncie rzeczy, Ryan, mam na g�owie koszmarny kociokwik w sprawach wewn�trznych, doba ma tylko dwadzie�cia cztery godziny, a moi wsp�pracownicy prze�cigaj� si� w tym, co by tu jeszcze sknoci�. Cierpi na tym ca�y kraj, cho� wcale nie musi. Nie opowiadam takich rzeczy na zewn�trz, poza obr�bem tego gabinetu, ale tu, we w�asnym gronie, chc� je opowiada� i musz�. W Departamencie Stanu mamy burdel. W Obronie jeszcze wi�kszy. - Za to w Departamencie Skarbu Fiedler radzi sobie doskonale - zaoponowa� Jack, - A je�li zale�y panu, �eby co� zrobi� z Departamentem Stanu, niech pan da awans Scottowi Adlerowi. Fakt, �e m�ody, ale doskonale zna si� na robocie, a do tego ma wyobra�ni� polityczn�. - �eby go przepchn��, musia�bym si� bawi� w r�czne sterowanie zza tego biurka, a na to nie mam czasu. Buzzowi Fiedlerowi przeka�� pa�skie komplementy - doda� Durling p�artem. - Fiedler to geniusz, je�li chodzi o tak� d�ubanin�, jak po drugiej stronie ulicy. Facet jest dok�adnie jak trzeba. Z tym, �e je�li chce pan w og�l� zdusi� inflacj�, trzeba si� za to zabra� teraz, zaraz. - Obsmaruj� go za to z prawa i z lewa - przerwa� Durling. - Nie szkodzi, dok�adnie tak mu kaza�em. Ma broni� dolara przed spadkiem, a inflacj� zdusi� do zera. Moim zdaniem powinno mu si� uda�. Przynajmniej na razie na to si� zanosi. - Ja te� tak my�l�. Ryan skin�� g�ow� na znak, �e si� zgadza, w my�lach b�agaj�c rozm�wc�, by ten przeszed� wreszcie do rzeczy. - Prosz� to przeczyta�. - Durling poda� mu skoroszyt z aktami. - Ju� czytam - Jack rozchyli� ok�adk� i przerzuci� pierwsze, sztywne stronice z ostrze�eniami na temat najwymy�lniejszych sankcji prawnych wobec os�b, kt�re odwa�� si� rozpowszechni� tre�� dokumentu. Jak zwykle, cenne informacje, kt�rych ochron� tak martwili si� autorzy postanowie� kodeksu o odpowiedzialno�ci karnej, nie odbiega�y a� tak bardzo od wie�ci, kt�re ka�dy szary obywatel m�g� wyczyta� na �amach "Time". Co wi�cej, dziennikarze z "Time" mieli lepsze pi�ra. Praw� r�k� Jack si�gn�� po kaw�. Fili�anka by�a irytuj�co krucha, jak�e r�na od kubk�w bez ucha, kt�re tak lubi�. Zastawa sto�owa w Bia�ym Domu by�a mo�e elegancka, ale zdecydowanie niepraktyczna. Ka�da wizyta w tych murach przypomina�a Ryanowi odwiedziny w rezydencji nieprzyzwoicie nadzianego szefa; wi�kszo�� szczeg��w wystroju wydawa�a si� odrobink� w z�ym... - Co� nieco� o tym s�ysza�em, ale nie spodziewa�em si�, �e sprawa jest a� tak... ciekawa - mrukn�� Jack. - Ciekawa? - W g�osie Durlinga da�o si� s�ysze� nieobecne na jego twarzy rozbawienie. - Oryginalnie pan to uj��, nie powiem. - Kto jest dyrektorem pionu operacyjnego, nadal Mary Pat? - zapyta� Ryan Odpowiedzi� by�o tylko skinienie g�owy. - By�a tu u mnie miesi�c temu, �eby wyszarpn�� fundusze na modernizacj� swojej po��wki Firmy. Owszem, argumenty mia�a nie do zbicia. Nie dalej jak wczoraj Al Trent dosta� w komisji zgod� na poprawk� w bud�ecie na ten temat. Jack roze�mia� si�. - P�jdzie tym razem przez Rolnictwo czy Sprawy Wewn�trzne? - zapyta�, �wiadomy, �e t� cz�� bud�etu CIA przekazywano Firmie prawie wy��cznie poprzez inne agendy rz�dowe. - S�ysza�em, �e przez Zdrowie i Opiek� Spo�eczn�. - No tak, ale zanim co� b�dzie z tych pieni�dzy, min� jeszcze dwa albo trzy lata... - Wiem, wiem - Durling zakr�ci� si� nerwowo w fotelu - Ale, ale, Jack, je�li naprawd� tak si� pan tym wszystkim przejmuje, to dlaczego... - Je�eli czyta� pan moje akta, to dobrze wie pan, dlaczego. Jack mia� w rzeczywisto�ci ochot� powiedzie�, �e ile� mo�na od niego w ko�cu chcie�, ale nie zdoby� si� na to. Nie pora i nie miejsce, a i rozm�wca nie ten. Wr�ci� wi�c do lektury dokument�w, po�piesznie przewracaj�c kolejne stronice. - Sam zdaj� sobie spraw�, jakim b��dem by�a rezygnacja z us�ug �ywych agent�w na rzecz tych nowinek technicznych. Trent i Fellows s� tego samego zdania, co pani Foley. W tym gabinecie, Jack, ma si� tyle roboty, �e czasem cz�owieka mo�e rozbole� g�owa. Ryan podni�s� wzrok i prawie si� u�miechn�� na widok twarzy prezydenta. Durling by� wyko�czony, o czym najlepiej �wiadczy�y si�ce pod oczami. Sam Durling z kolei ujrza� podobne �lady na twarzy Jacka Ryana. - Kiedy mo�e pan przyst�pi� do obowi�zk�w? - zapyta� prezydent Stan�w Zjednoczonych. In�ynier zd��y� ju� wr�ci� do swojej hali. W��czy� kolejno wszystkie lampy i przyjrza� si� automatycznym obrabiarkom. Kierowa� nimi z oszklonej budki kontrolnej, tak umieszczonej na podwy�szeniu, �e podnosz�c lekko g�ow� mo�na by�o mie� na oku wszystkie czynno�ci, jakie si� dzia�y w ca�ej hali. Za kilka minut mia�a si� tu zjawi� zmiana. To, �e szef przybywa najwcze�niej - i to w kraju, w kt�rym norm� jest zjawianie si� w pracy dwie godziny wcze�niej ni� trzeba - mia�o odpowiednio nastroi� podw�adnych. Pierwszy z nich pokaza� si� w hali nieca�e dziesi�� minut p�niej, powiesi� marynark� na haku i pomaszerowa� do k�ta, �eby przygotowa� kaw�. Nie herbat� - obaj z in�ynierem u�wiadomili sobie jednocze�nie ten fakt. Zachodnie obyczaje, tak? Reszta pracownik�w przyby�a du�� grup�, z�oszcz�c si� po cichu lecz i zazdroszcz�c koledze, kt�ry tak umia� zapunktowa� u siedz�cego w o�wietlonej budce szefa. Jeszcze tylko par� �wicze� gimnastycznych, potrzebnych by si� rozlu�ni� i by okaza�, jak bardzo za�odze zale�y na zadaniu, i mo�na by�o w��cza� obrabiarki. Dwie godziny przed wyznaczon� por� in�ynier wychyn�� wreszcie z budki i przywo�a� do siebie ca�� zmian�, aby om�wi� z ni� szczeg�y zadania. Wszyscy wiedzieli doskonale, o co chodzi, lecz instrukta� nale�a� im si� tak czy owak. Pogadanka zaj�a dziesi�� minut, a kiedy si� sko�czy�a, wszyscy zabrali si� do pracy. Tym razem by� to najzupe�niej normalny spos�b rozpocz�cia wojny. Kolacja by�a od�wi�tna, bo siedli do niej w belkowanej, wysokiej jadalni przy d�wi�kach fortepianu, skrzypiec i w brz�ku kryszta�owych kieliszk�w. Rozmowy toczy�y si� jednak zupe�nie zwyczajnie. Tak przynajmniej si� wydawa�o Jackowi, kt�ry popija� wino i mozoli� si� nad g��wnym daniem. Sally i ma�y Jack radzili sobie w szkole po prostu �wietnie. Kathleen za miesi�c sko�czy dwa latka. Na razie najm�odsza biega�a po ca�ym domostwie na urwisku Peregrine, stanowcza i wymagaj�ca jak na sw�j wiek. Ulubienica i pupilka ojca, a do tego postrach ��obka. Robby i Sissy starali si� jak umieli, lecz wci�� pozostawali bezdzietni, musieli wi�c te� si� zadowoli� rolami przyszywanego wujka i cioci Ryanowej tr�jki. Byli zreszt� z tego dumni prawie jak sam Jack i Cathy. Jack wiedzia�, �e musi im by� smutno, ale co zrobi�? Ciekawe, czy Sissy p�acze czasem z tego powodu w zaciszu sypialni, na przyk�ad kiedy Robby musi tkwi� daleko od domu? Tak si� sk�ada�o, �e Jack nie mia� brata. Nie szkodzi - Robby by� mu bli�szy ni� prawdziwy brat. Szkoda, �e szcz�cie nie chce si� u�miechn�� do przyjaciela i jego �ony, tym bardziej, �e Sissy to naprawd� anio�... - Ciekawe, jak sobie radz� beze mnie w pracy. - Na pewno zacz�li planowa� inwazj� na Bangladesz - podsun�� Jack, postanawiaj�c zn�w w��czy� si� do rozmowy. - Nie, na ten pomys� wpadli w zesz�ym tygodniu - odpowiedzia� mu rozbawiony Jackson. - W�a�nie, jak sobie tam bez nas radz�? - zmartwi�a si� Cathy, my�l�c zapewne o losie swoich pacjent�w. - Przynajmniej ja mam spok�j. Sezon koncertowy zaczyna si� dopiero za miesi�c - zauwa�y�a Sissy. - Mhhm - skwitowa� to Ryan i zn�w zapatrzy� si� w talerz, nie bardzo wiedz�c, w jaki spos�b przyjdzie mu si� podzieli� nowin�. - Jack, ja wszystko wiem - wyr�czy�a go wreszcie Cathy. - Nie udawaj, �e nie masz nic na sumieniu. - Sk�d... Kto ci...? - Spyta�a mnie, gdzie si� podziewasz - wyja�ni� Robby z drugiego ko�ca sto�u. - Wiesz, �e nam, oficerom Marynarki, nie wolno k�ama�. - My�la�e�, �e b�d� w�ciek�a? - zapyta�a Cathy swego m�a. - W�a�nie. - Nie macie poj�cia, co siedzi w tym facecie - wyja�ni�a Cathy pozosta�ym biesiadnikom. - Co rano bierze do r�ki gazet� i z miejsca marudzi. Wieczorem w��cza w telewizji dziennik, to samo. W niedziel� ogl�da wywiady z politykami i marudzi. Jack - doda�a ju� ciszej. - My�lisz mo�e, �e sama bym si� zgodzi�a rozsta� z chirurgi�? - Pewnie nie, ale to nie to samo, co... - Mo�e i nie to samo, ale dla ciebie to samo, i kropka. Kiedy zaczynasz? - zapyta�a m�a Caroline Ryan. 1 Absolwenci Jack s�ysza� kiedy� w radio audycj� na temat pewnego uniwersytetu na �rodkowym Zachodzie USA. Naukowcy opracowali tam specjalny zestaw urz�dze�, maj�cy bada� warunki we wn�trzu tornado czyli tr�by powietrznej. Odt�d ka�dej wiosny profesorowie i doktoranci ustawiali maszyn� - przezywan� "Toto" na cze�� pieska porwanego przez tornado w bajce o Czarodzieju z Oz - na domniemanej trasie przysz�ego kataklizmu. Jednak ich wszystkie dotychczasowe wysi�ki spe�za�y na niczym. Ryan by� zdania, �e gdyby to od niego zale�a�o, potrafi�by badaczom wskaza� odpowiednie miejsce. Inna sprawa, �e drzew po drugiej stronie ulicy, w Parku Lafayette, nie muska� dzi� ani jeden powiew. Dziwne. Biuro prezydenckiego Doradcy Do Spraw bezpiecze�stwa Narodowego by�o przecie� od zawsze autentycznym okiem cyklonu. Co gorsza, m�g� si� tu dosta� praktycznie ka�dy, kto zechcia�. - Bo wiesz - wr�ci� do przerwanego w�tku Ryan, siadaj�c w fotelu - wszystkim si� wydawa�o, �e teraz sprawy potocz� si� du�o pro�ciej. Zr�cznie nie ujawni� rozm�wcy, �e przez "wszystkich" rozumia� g��wnie siebie. - Ha! Dawniej w �wiecie obowi�zywa�y pewne regu�y gry, a teraz sk�d. �adnych regu� - przypomnia� mu Scott Adler. - A powiedz mi, Scott, jak sobie z tym radzi prezydent? - Pytasz serio? - Adler chcia� przez to powiedzie�, �e s� w Bia�ym Domu i nie wiadomo, ile magnetofon�w nagrywa tre�� ich rozmowy. - Dobrze, masz. Sknocili�my spraw� w Korei, ale si� nam upiek�o. Bogu dzi�ki, �e nie sknocili�my niczego na tak� skal� w Jugos�awii, ale tam zn�w trudno by�o co� jeszcze bardziej zepsu�, taka to mi�a okolica. Z Rosj� radzimy sobie o tyle, o ile. Afryk� mo�na spokojnie przedrze� na p� i wyrzuci� do kosza. Jedyne, co nam ostatnio rzeczywi�cie wysz�o, to ten pakt o wymianie handlowej... - Do kt�rego nie przyst�pi�y ani Chiny, ani Japonia - doko�czy� za niego Jack. - Ale, ale! Przecie� nie kto inny jak my dwaj uspokoili�my Bliski Wsch�d. Ju� zapomnia�e�? Tam przynajmniej wszystko si� jako� trzyma. - To gdzie jest teraz najgor�cej, twoim zdaniem? - zapyta� Jack, kt�remu nie zale�a�o na komplementach z okazji misji bliskowschodniej. "Sukces", jaki wypracowali, przyni�s� jak najfatalniejsze skutki uboczne, na tyle powa�ne, �e Jack wycofa� si� w�wczas ze s�u�by rz�dowej. - Wybieraj, przebieraj - zach�ci� go Adler. Ryan tylko kiwn�� g�ow�. - A szef Departamentu Stanu? - Hanson? Politykier - orzek� zawodowy dyplomata z dum� ca�kiem na miejscu u kogo�, kto z pierwsz� lokat� uko�czy� szko�� kadr Fletchera i przeszed� w Departamencie Stanu wszystkie szczeble kariery, nie zwa�aj�c na nud� i intrygi. Mo�e nie zjad� z�b�w na dyplomacji, ale na pewno rozwi�d� si� i wy�ysia�. Jack domy�la� si�, �e Adler haruje tak po prostu dlatego, �e zale�y mu nie na sobie, a na Ameryce, jak by to �miesznie nie zabrzmia�o. Jego ojcu uda�o si� prze�y� Auschwitz i znale�� w USA bezpieczny dom. Dla Adlera mia�o to znaczenie. Co wa�niejsze, nie kocha� Ameryki na �lepo - nawet teraz, kiedy obecna posada trafi�a mu si� z politycznej nominacji. Podobnie jak Jack Ryan, Adler zale�a� w stu procentach od gospodarza Bia�ego Domu, lecz mimo to nie ba� si� uczciwie odpowiada� na wszystkie pytania. - Gorzej ni� politykier - wspom�g� go Ryan - To prawnik, zawodowy kr�tacz. Tacy si� zawsze we wszystko wpieprzaj�. - Wiecznie te twoje urazy. - Adler u�miechn�� si� i nagle spowa�nia�. - O co ci chodzi, Jack? Czy dzieje si� co� nowego? - Nowego? Pr�dzej s� to stare porachunki. Pos�a�em dw�ch ludzi, �eby za�atwili spraw� jak trzeba. Zasadnicze prace ��czy�y w sobie elementy g�rnictwa i wiertnictwa przemys�owego - za to roboty wyko�czeniowe przypomina�y k�adzenie finezyjnej sztukaterii. Czas za� bardzo goni�. Wszystkie otwory by�y ju� gotowe, cho� wcale nie tak prosto jest wyku� idealnie pionow� sztolni� w litej bazaltowej skale - a w dolinie by�o a� dziesi�� takich sztolni Ka�dy z otwor�w mia� dziesi�� metr�w �rednicy i czterdzie�ci metr�w g��boko�ci. Dziewi�ciuset robotnik�w, pracuj�c na trzy zmiany, uko�czy�o wiercenia dwa tygodnie przed ustalonym terminem, i to mimo obowi�zuj�cych �rodk�w ostro�no�ci. Od najbli�szej linii szybkiej kolei Szin-Kansen doprowadzono sze�ciokilometrow� bocznic�. Na ca�ej jej d�ugo�ci zamiast zwyk�ych kratownic, podtrzymuj�cych przewody zasilania, ustawiono s�upy z zaczepami. Do zaczep�w z kolei podwi�zano sze�� kilometr�w siatki maskuj�cej. Dla geologa historia tej japo�skiej doliny stanowi�a z pewno�ci� pasjonuj�ce zagadnienie. Tak si� przynajmniej wydawa�o kierownikowi budowy. Dolina by�a tak w�ska i wci�ta, �e rankiem s�once pokazywa�o si� nad jej strom� wschodni� kraw�dzi� dobr� godzin� po czasie. Nic dziwnego, �e w przesz�o�ci budowniczowie kolei nie chcieli si� tutaj pcha� G��bokim w�wozem, przy dnie szerokim miejscami zaledwie na dziesi�� metr�w, p�yn�a dawniej g�rska rzeka, lecz dawno skierowano j� w inne koryto, pozostawiaj�c suchy, skalny okop, jak zapomnian� po wojnie transzej�. Zapomnian�? A mo�e przygotowan� z my�l� o nast�pnej wojnie? Kierownik doskonale zdawa� sobie spraw�, na czym w istocie polega zadanie, cho� oficjalnie powiedziano mu tylko, �eby trzyma� j�zyk za z�bami i robi� swoje. Z doliny mo�na si� by�o wydosta� jedynie wzd�u� jej biegu, albo prosto w g�r�. Czyli poci�giem lub �mig�owcem. Inne mo�liwo�ci ur�ga�yby prawom balistyki. Czyli innych mo�liwo�ci nie by�o. Kierownik obserwowa�, jak olbrzymia �adowarka firmy Kowa pakuje na wagon kolejn� porcj� pokruszonej ska�y. By� to ju� ostatni �adunek. Za chwil� dieslowska lokomotywa przetokowa poci�gnie sznur pe�nych wagon�w w stron� g��wnej linii, gdzie przejmie je elektrow�z. - Gotowe - zameldowa� brygadzista, wskazuj�c ku kraw�dzi sztolni. Robotnik stoj�cy na dnie cylindrycznego leja naci�gn�� dolny koniec d�ugiej ta�my mierniczej Dok�adnie czterdzie�ci metr�w. Oczywi�cie wcze�niej obmierzono ju� dok�adnie ca�� sztolni� za pomoc� laserowych teodolit�w, lecz tradycja nakazywa�a sprawdzi� te pomiary r�cznie, okiem do�wiadczonego robotnika. Wiertacz, kt�ry sta� na dnie sztolni, by� ju� po czterdziestce i zna� si� na rzeczy. Na jego twarzy malowa� mu si� wyraz wielkiej dumy. Oczywi�cie on tak�e nie mia� poj�cia, co w�a�ciwie buduje jego brygada. - Hai! - skwitowa� pokaz kierownik rob�t i sk�oni� si� leciutko. Wiertacz z dna otworu skwapliwie, lecz godnie odwzajemni� uk�on. Pozostawa�o teraz czeka�, a� na platformie nast�pnego poci�gu przyb�dzie gigantyczna betoniarka. Wok� sztolni le�a�y z�o�one w stosy pr�ty zbrojeniowe i kratownice, w komplecie. Pozostawa�o tylko opu�ci� je kolejno na dno skalnej studni. Ko�cz�c wiercenia w takim tempie, brygada prze�cign�a najbli�szych s�siad�w o dobre sze�� godzin, a sz�st� grup� a� o dwa dni. Brygada mozol�ca si� nad sztolni� numer sze�� natkn�a si� bowiem na wyj�tkowo trudne pod�o�e skalne i mimo najlepszych wysi�k�w zosta�a w ogonie. Kierownik rob�t wiedzia�, �e b�dzie musia� zaraz si� tam uda�, podzi�kowa� ludziom z sz�stki za ich herkulesowe wysi�ki i pocieszy�, �e nie musz� si� wstydzi� z ostatniego miejsca. Brygada numer sze�� stanowi�a najlepszy zesp�. Szkoda, �e mia�a takiego pecha. - Jeszcze trzy miesi�ce. Zd��ymy na czas - orzek� tonem fachowca brygadzista. - Kiedy sz�stka przestanie si� wreszcie grzeba�, zabawimy si�. Wasi ludzie zas�u�yli sobie na to. - Co� ma�o to wszystko zabawne - zauwa�y� Chavez. - A w dodatku upa� - zgodzi� si� z nim Clark. Klimatyzacja w ich Land Roverze albo zwyczajnie wysiad�a, albo da�a za wygran�. Na szcz�cie zabrali ze sob� zapas butelkowanej wody. - Upa�, ale na szcz�cie sucho - pocieszy� Clarka Chavez takim tonem, jak gdyby wilgotno�� powietrza mia�a jeszcze znaczenie w temperaturze 44 stopni Celsjusza. 114 stopni Fahrenheita! Lepiej ju� by�o liczy� w skali Celsjusza, zawsze to troch� ch�odniej Ka�dy oddech parzy� p�uca i gard�o, piek�ce od przegrzanego powietrza. Ding odkr�ci� korek kolejnej plastikowej butelki z wod�. �r�dlana woda, tyle �e ma�o ch�odna. 39 stopni. Ciekawe, �e smakowa�a jak z lod�wki. - Na wiecz�r zapowiedzieli przymrozki. Mo�e spadnie do trzydziestu stopni. - Co ty powiesz.! Dobrze, �e zabra�em ze sob� sweter. - Chavez zamilk�, otar� pot z czo�a i zn�w przy�o�y� lornetk� do oczu. Szk�a by�y pierwszorz�dne, ale pomaga�y tyle co nic, troch� lepiej by�o jednak przez nie wida� kipiel rozpra�onego powietrza, kt�ra przelewa�a si� jak fale na wzburzonym, niewidzialnym morzu, W tych okolicach jedynymi �ywymi stworzeniami by�y pustynne s�py, kt�re dawno oczy�ci�y do po�ysku ko�ci ka�dego zwierz�cia, kt�re si� tu zab��ka�o. Chavezowi przysz�o na my�l, �e dawniej uwa�a� Pustyni� Mojave za odludn� i ponur� okolic�. Tam przynajmniej mo�na si� by�o natkn�� na kojota, a tu? Clark zastanawia� si� tymczasem, dlaczego zawsze musi to wygl�da� tak samo. Podobne zadania wyznaczano mu od... Czy�by ju� od trzydziestu lat? Mo�e nie od trzydziestu, ale prawie. Rany boskie. Przez ca�y ten czas Clarkowi nie zdarzy�o si� wype�nia� misji tam, gdzie czu�by si� mi�dzy swymi, niewidzialny. Niby niewa�ne, ale miejscowe alibi zaczyna�o si� im powoli wyczerpywa�. Ca�y ty� Land Rovera zawalony by� sprz�tem geodezyjnym i skrzynkami na pr�bki skalne. Wszystkie te manele mia�y wm�wi� tubylcom, �e pod ich izolowanym masywem skalnym spoczywa ogromne z�o�e molibdenu. Tubylcy wiedzieli zapewne doskonale, jak wygl�da z�oto, ale z�oto pozna ka�dy. Co innego minera� przez g�rnik�w zwany pieszczotliwie kurwibdenem: dla niewtajemniczonych by� on zagadk�, ale za to na rynku p�acono za niego niez�e ceny. Clark ju� niejeden raz udawa� poszukiwacza molibdenu. Na widok wyprawy geologicznej w ludziach nieodmiennie odzywa�a si� ta sama �y�ka chciwo�ci. Jak�e tu nie uwierzy�, �e st�pa si� po skarbcu, po kt�ry tylko si�gn��? W dodatku ze swoj� szerok�, poczciw� twarz� John Clark naprawd� wygl�da� na do�wiadczonego in�yniera-geologa, kogo� komu si� ufa. Clark sprawdzi�, kt�ra godzina. Spotkanie wyznaczyli za p�torej godziny, o zachodzie s�o�ca, ale warto by�o przyjecha� wcze�niej, cho�by po to, �eby sprawdzi� teren. Gor�co, w polu widzenia nikogusie�ko - rzecz jasna. Wyznaczone miejsce le�a�o o trzydzie�ci kilometr�w od g�ry, co do kt�rej mieli dzi� prowadzi� negocjacje. Kr�tkie negocjacje. Krzy�owa�y si� tu dwie drogi, czy raczej dwa szlaki pustynne, jeden id�cy z p�nocy na po�udnie, a drugi z grubsza bior�c ze wschodu na zach�d. Oba go�ci�ce wida� by�o doskonale, i to pomimo wiatru i piasku zawiewaj�cego �lady. Clarkowi nie mog�o si� to pomie�ci� w g�owie. Trwaj�ca od kilku lat susza pogorszy�a tylko tutejsze warunki, ale nawet je�li czasem pada deszcz, sk�d bior� si� ludzie, kt�

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!