7844

Szczegóły
Tytuł 7844
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

7844 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 7844 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7844 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

7844 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

jelita - J�zef Ignacy Kraszewski Tom pierwszy. Pora by�a jesienna, jeszcze letnim ciep�em ogrzana; na polach sta�y tam tylko niepozwo�one do brog�w i stod� kopy, gdzie duchowie�stwo dziesi�ciny z nich swojej nie oddzieli�o. Ma�o kt�ry zagon pochylonym od wiatru i deszcz�w zbo�em by� okryty. Na skoszonych ��kach pas�o si� byd�o swobodnie, na �cierniach rozproszone czernia�y owce. W�r�d ��tych p�l, pasami zorane na przysz�� siejb� wida� by�o role czarne, nad kt�rymi ulatywa�o ptactwo szukaj�ce w �wie�ej ziemi robaczego �eru. Na niebiesiech jeszcze jesie� nie rozwiesi�a by�a szarych opon deszczowych, porozrywane tylko ob�oki przesuwa�y si� po bladym b��kicie, z�otymi i pomara�czowymi bramowane pasami s�onecznych promieni. Wiejska cisza otula�a osad� wielk�, z dala lasami otoczon�. Siedzia�a ona tu zakryta od napa�ci nieprzyjaciela, kt�ry tak cz�sto kraj niszczy� i pustoszy�, bo nigdzie ko�o niej zgliszcz wida� nie by�o, a chaty czas mia�y postarze� w spo koju. W po�rodku na wzg�rzu, opasany wa�em poros�ym zieleni�, a obwarowanym cz�stoko�em, rozsiada� si� dw�r du�y, drew niany, z dachem wysokim. Brama wy�sza jeszcze od niego wjazd wskazywa�a. Sta�a ona teraz otworem. W podw�rzu dosy� pustym, w�r�d kt�rego studnia z �ura wiem i korytami najwidniejsz� by�a, roz�o�y�y si� wozy jakie�, od kt�rych konie odprz�gano. Jezdni zsiadali, gwarno by�o i czeladzi du�o, wybieg�szy z szop, kr�ci�o si� pospiesznie oko�o dworu. W�odarz miejscowy, w d�ugiej opo�czy podpasanej rzemie niem, w czarnych sk�rzniach , z twarz� ogorza��, z d�ugimi w�osy spadaj�cymi na ramiona, czapk� wysok� w r�ku trzy maj�c, w drugim kij bia�y, zdawa� si� zaj�ty i zak�opotany ugaszczaniem przyjezdnych. Spadli tu wida� niespodziewani, bo wszystko si� ko�o nich kr�ci�o, potraciwszy g�owy. Dw�r pa�ski, kt�ry w podw�rzu si� rozgl�da�, wcale by� wspania�y i znamionowa� dostatniego cz�eka. Kilkudziesi�ciu zbrojnych w nie lada or�, na koniach dobrych i strojnych, woz�w kilka, odzie� czeladzi barwna, postawy dworu i �o� nierza dumne a rzezkie mog�y bodaj udzielnego ksi���tka w podr�y kaza� si� domy�la�. Gospodarowa�o tu owo rycerstwo jakby w domu. Jeden, starszy wida� nad or�nymi, do w�odarza nakazuj�ce prze mawia�, a ten, czapki nie nak�adaj�c, zafrasowany czelad� pop�dza�. Trzeba by�o pomie�ci� ludzi i konie, na wypadek s�oty k�dy� pod dach zaci�gn�� wozy, cho� one sk�rami ponakrywane by�y, w ostatku gar�� t� znu�on� i zg�odnia�� karmi� i poi�. W�odarza te� g�os ochryp�y a krzykliwy co chwila nawo�ywa� parobk�w, a ci biegali, to i owo chwytaj�c postraszeni. Jeden pochwyci� ju� by� �uraw i, stan�wszy na zr�bie studni, co rychlej wod� w koryta nalewa�, bo konie spragnione do suchych si� cisn�y; drugi siano z szopy ci�gn��. Rycerstwo nakrzykiwa�o i kl�o. Ten sam ruch wida� by�o przy dworze, kt�rego drzwi wszystkie otworem sta�y i okna by�y odsuni�te. Lecz tu, opr�cz czeladzi, przyby�ych go�ci nie wida� by�o. W sieniach dwu zbrojnych spoczywa�o na �awie, �elazne he�my pozdejmowawszy z g�owy; siedzieli znu�eni, nic nie m�wi�c do siebie. W izbie s�siedniej, kt�rej drzwi nie zamkni�te by�y, tylko przywarte, dawa� si� s�ysze� krok ci� ki m�czyzny, kt�ry z wolna, dziwnie si� jako� porusza�. Po tym chodzie zna� by�o, jakby go droga odbyta nie uspokoi�a i nie znu�y�a. Zbrojni, co s�uchali pode drzwiami, spogl�dali czasem na siebie, jakby si� pytali, co on robi. W istocie kto� tam si� porusza� jakby bez my�li, a pod -w�adz� uczucia, co nim miota�o. Szed� to �ywo bardzo i jak by p�dzi� za czym�, to stawa� nieporuszony, to wl�k� si�, nogi za sob� ci�kie poci�gaj�c. Ruchom tym towarzyszy� to szcz�k or�a, kt�ry musia� mie� na sobie, to dychanie piersi zmordo wanej. Czasami przysiada� ci�ko na �aw�. S�ycha� by�o uginaj�ce si� pod nim suche drzewo, to wstawa� pospiesznie i biega� po izbicy, zbli�aj�c si� ku drzwiom samym i oddalaj�c w drugi koniec, sk�d g�ucho st�pania dochodzi�y. Or�na stra�, ile razy si� przysun�� ku drzwiom, zdawa�a si� gotowa� do powstania, a gdy si� nie doczeka�a pana, opa da�a znu�ona, swobodniej oddychaj�c. Tymczasem w podw�rzu orszak pa�ski zabiera� si� na noc ny spoczynek, bo wiecz�r nadchodzi�. W chacie stoj�cej niedaleko dworu baby ju� roznieci�y by�y ognisko wielkie, widne przez drzwi roztwarte, kt�rymi dym wilgotnych, nagle podpalonych polan wychodzi� k��bami. W drugiej obok, gdzie �a�nia by�a, tak�e parobcy co rychlej nak�adali drzewo, aby dla podr�nych, cho� p�no, k�piel by�a gotowa. Z wolna s�o�ce blade spuszcza�o si�, poza chmurami prze �wiecaj�c ku zachodowi. Od wsi dochodzi� teraz gwar i becze nia a ryk trz�d, kt�re z pastwisk powraca�y. Z dala u stawu ko�ata� m�yn. Stada kaczek sznurami i gromadami przeci�ga�y na b�ota. Z izby, po kt�rej si� przechadza� przyby�y pan czy go��, niekiedy przez okno odsuni�te, otwarte, pokazywa�a si� g�o wa. Ile razy ona wysz�a z tych ram, na ciemnym tle g��bi izby, ci, co w podw�rzu stali, a ujrzeli j� jak by po nich mrowie przechodzi�o, prostowali si�, milkli, stawali pokorni i gotowi na skinienie. By�a to g�owa, kt�ra na lada ramionach siedzie� nie mo g�a, ni do lada kogo nale�e�. Pa�skie oblicze, gro�ne, straszne, pi�kne razem i trwog� wra�aj�ce. Dwoje ocz�-w siwych, ale bladym wejrzeniem zimnym przeszywaj�cych, nos orli, czo�o wysokie, usta �ci�ni�te, policzki blade, zorane ju� bruzdami trosk i lat. Doko�a w�os bujny, siwiej�cy. Z ust dziwnie z�o. �onych, niby do u�miechu i k�sania razem, duma, pycha, panowania si�a i ��dza dysze� si� zdawa�y. Gdy wargi te zadrga�y, a oczy im szarym blaskiem swym szklannym za wt�rowa�y najm�niejszy poczu� trwog�, kt�ra czelad� na widok tego bladego oblicza przejmowa�a. G�owa ta wysuwa�a si� nagle, jak popchni�ta czym� ze �rodka, ale nie spogl�da�a na ludzi, co si� ni� czuli zagro�e ni patrza�a gdzie� w dal, jakby wyczekiwa�a i nas�uchi wa�a. Chwil� tak malowa�a si� na czarnym tle, z dwojgiem r�k silnych, spartych na zr�bie okna, i gin�a w mroku. Na�wczas stra� siedz�ca na �awie w sieni s�ysza�a znowu ch�d niecierpliwy, chrz�st i st�kanie. Zmierzcha� zaczyna�o, gdy z dala ziemia zadrga�a, jakby od kopyt ko�skich. Zbrojni ludzie u studni pozwracali oczy ku go�ci�cowi i g�owa w oknie b�ysn�a. Stan�a, nie chowaj�c si� d�ugo do g��bi. R�k� przy�o�y� nas�uchuj�cy do ucha, czeka�. S�ycha� by�o k�usem nadje�d�aj�cych, kt�rych za drzewy i budowlami wida� jeszcze nie by�o. Zbli�ali si�. Rozeznawali ju� w podw�rzu nie t�tent p�dzonego stada, co si� p�osz�c roz p�dza, ale mierzone kroki gromadki ludzi, kt�rych konie na wyk�y i�� razem. Szcz�ka�o jakby �elazo. Ch�d by� ci�ki. G�owa w oknie porusza�a si� �ywo, wychyli�a wi�cej je szcze. Zza op�otk�w ukaza�y si� �elazne he�my spiczaste i dzid kilka. Patrz�cy znik�, odbieg�szy stanowiska. Kilkana�cie koni zmierza�o ku wrotom otwartym. Przodem jecha� w pi�knej zbroi czarnow�osy, silnie zbudowany m��, na koniu ci�kim i spoconym. �elazem by� okryty na p�, cho� w podr�y, obyczajem tych, co go nigdy nie zwykli byli zrzuca�, aby ramion nie oducza� od rycerskiego brzemienia. Za nim tu� pachole tarcz wioz�o i miecz, a dalej zbrojni, w� saci, zaro�li, ch�op w ch�opa ludzie dobrani a ro�li, r�nie pouzbrajani, p�dzili na koniach postrojonych, jak kogo sta�o, w rzemienne i mosi�ne rz�dziki. Na tarczy, kt�r� pachole wioz�o, i na he�mie u tego, co przodem jecha�, wida� by�o znami� zawo�ania , chust� bia��, zwini�t�, ze spuszczonymi ko�cami. Po znaku tym ludzie w podw�rzu musieli si� domy�la� kogo�, bo mi�dzy sob� �wawo szepta� zacz�li, rozst�puj�c si� i drog� woln� czyni�c przyjezdnym. Jad�cy na przedzie, zobaczywszy orszak u studni, troch� �ywiej podjecha� pod dw�r i, osadziwszy konia, zsiad� z nie go nie troszcz�c si� on, bo ju� pachole u cugli sta�o. Sam kro kiem pospiesznym wbieg�, ledwie na stra� w sieni spojrzaw szy, kt�ra, zobaczywszy go, powsta�a, i drzwi do izby otwo rzy�, gdzie w progu czeka� na� wcze�niej przyby�y. Ten, kt�rego�my siw� g�ow� tylko widzieli w oknie, sta� teraz ca�y, czekaj�c na go�cia, jeszcze z podr�nej zbroi nie rozdziawszy si�, przy mieczu, g�ow� tylko maj�c od he�mu wyswobodzon�, kt�ry na stole w�r�d izby rzucony �wieci� blaskiem, jaki okno na� ciska�o. Spojrzeli sobie w oczy i przyby�y r�k� wyci�gn�� ku siwe mu gospodarzowi. Nie powiedzieli s�owa do siebie, oczyma mierz�c si� tylko. B�g p�a� g�uchym, st�umionym g�osem odezwa� si� wreszcie siwy m��. B�g p�a�, �e�cie przybyli. Sroga po trzeba by�a rozmowy. Post�pili kilka krok�w ku przodkowi wielkiej a pustej izbicy. Czysta ona by�a, ale snad� dawno nie zamieszkiwana, bo w niej okrom niezb�dnego sprz�tu, �aw i sto�u, jakby wros�ego w pod�og�, nie by�o nic. Na stole he�m si� �wieci� i dzban sta� a kubek. Na �awie le�a� p�aszcz ci�ni�ty od nie chcenia. Bieg�em, jakom m�g� i co si� starczy�o, do Pomorzan pocz�� teraz, he�m zdejmuj�c i czo�o ocieraj�c z potu przy by�y. Pose� wasz mi nap�dzi� strachu, bo mi na �eb spieszy� kaza� do was. Obawia�em si� zasta� tu co z�ego. I nice� tu dobrego nie zasta� odpar� g�osem dr��cym siwy. C�? wojna? Krzy�acy znowu na karku. Nie nowina to odezwa� si� go��. Je�eli ich nie mamy, zawsze si� ich . spodziewamy. Rozejm pono wypowiedziany, wi�c ju� niszcz� pewnie w Mazowszu albo gdzie na granicy. Krzy�acy! Krzy�acy! z gorzkim u�miechem �ywiej coraz pocz�� siwy. To� chleb powszedni. Nie by�oby po co was wo�a� na nich. Potar� czo�o i urwa�, a po chwili, silnie si� w piersi bij�c, krzykn��. Nie o to dzi� idzie, ale o mnie i o wszystkich nas, i o t� ziemi� wielkopolsk� ca��, kt�ra przepadnie. Jak to? odpar� zdziwiony go��. Tak, jak m�wi� unosz�c si� ci�gn�� dalej siwy. Nadesz�a ta godzina, �e jej broni� potrzeba. Od kogo? zdumiony spyta� stoj�c go��. Siwy, kt�rego kilka s��w wyrzeczonych ju� o jakie� roznami�tnienie przyprawi�y, dr�a�, nie mog�c czy nie �miej�c powiedzie�, co my�la�. Rozgo��cie no si� rzek� hamuj�c pom�wimy o tym, bo m�wi� o czym jest, na Boga mi�ego! Spocznijcie z drogi, siadajcie. Ja te� ledwiem z konia zsiad�, ale we mnie wre wszystko... jeszczem nawet tchn�� nie m�g�. Straszycie mnie! rzek�, spokojnie miecz odpasuj�c, go��. Ani mog� odgadn��, o co idzie i co was tak zanie pokoi�o. Chybaby� kamiennym by� zakrzykn�� siwy aby� jak ja nie zakipia�, gdy ci rozpowiada� zaczn�. Ale go�ciem mi jeste�cie, synowcze mi�y; naprz�d trzeba po podr�y cia�o pokrzepi�. Klasn�� - r�ce. Wszed� jeden z siedz�cych u drzwi. Je�� i pi� niech dadz�, co maj� zawo�a� a nie opie szale! W�odarza p�dzi�, aby nas nie morzy� g�odem! W dzba nie woda tylko! Wyszed� zbrojny. Go�� si� tymczasem ze zbroi powoli rozdziewa� i r�ce wyci�ga�, a nogi prostowa�. Ciemne swe w�osy r�kami poprawi� i na ty� g�owy zarzuci�. Twarz jego wysz�a teraz w ca�ym blasku. Gdyby nie wieku r�nica i nie to, co on zawsze po sobie zostawia, gdyby nie �ycia zapisane �lady, twarz siwego do tej m�odszej by�aby wielce podobn�. Rysy mieli te� same, lecz wyraz ich by� r�ny. Ciemnow�osy mia� co� rycerskiego, but nego a lekcewa��cego w sobie, zwiastuj�cego, �e �ycie bra� po prostu, szed� jawnie do celu, a m�wi�, jak my�la�. I gdyby zgrzeszy�, by�by grzech sw�j wyzna�. Starszy t� but� mia� ju� przerobion� na dum� niezmiern�, dra�liw�, chorobliwie bolej�c�, niespokojn�. W tej chwili by�a ona jak rana roz darta tkn�� jej nie mo�na by�o. Wrzenie wewn�trzne zdra dza�o si� poruszeniami i wzrokiem ob��kanym a ostrym. Nie rozpocz�li jeszcze rozmowy, gdy ju� czelad� �e�ska i m�ska, tak po prostu odziana, jak j� tu niespodziani go�cie zastali, wnosi� pocz�a jad�o niewykwintne, mi�siwa pieczo ne, polewki, jaja, kasz�, a do nich piwo i mi�d. Oba do wojaczki i my�listwa nawykli, niewybredni, rzucili si� na ten posi�ek chciwie. Lecz starszy, szybko zaspokoiwszy g��d, rych�o porzuci� jedzenie, n� sw�j otar�, r�ce obmy� i pocz�� po izbie si� przechadza� zas�piony. D�u�ej u sto�u pozosta� go��, oczyma �cigaj�c gospodarza i przek�saj�c po woli. Str� tymczasem w kominie ogie� wieczorny nanieci�, a gdy dojad� go��, zebrano misy i zostawiono tylko mi�d i kub ki. Starszy popija� coraz, lecz w jaki spos�b, jak by sam nie wiedzia�, co czyni�. Zaprz�tni�ty by� czym innym. Mi�y stryju odezwa� si�, na pr�no wyczekawszy, by m�wi� pocz��, czarnow�osy czekam na to, co�cie mi mieli rzec i po co wezwany by�em tak pilno. Siwy si� namarszczywszy stan�� i pocz�� patrze� na�. Oba�my Swidwy pocz�� ty� syn brata mojego, a dzi�, gdy jego na �wiecie nie ma, ty� drugiej ga��zi naszego rodu, zawo�ania Na��cz�w, g�ow�. Nie z Dobkiem chcia�em m�wi�, a z Na��czem i tymi, co z nim id�. Wiecie odpar� Dobek spokojnie �e dot�d po bo�e mu r�d nasz zawsze, w z�ej i dobrej doli, sp�jny by� i jako snop zwi�zany. Nie rozwi��e on si� i teraz. . Wszystkich bo nam si� trzeba, aby si� nie da� pogn� bi�! zawo�a� stary Swidwa. Dobek s�ucha�, jakby nie rozumia�. Ojczaszku rzek� �agodnie bom ja od �mierci pana rodzica mojego tak was nawyk� zwa� ojczaszku, c� nam zagra�a� mo�e? Dzi�ki Bogu stan�li�cie z �aski pana a kr�la naszego tak wysoko, �e ca�ym krajem w�adacie. Wielkopolsk� rz�dzicie, panem jej jeste�cie. Stary �achn�� si� ca�y. Tak, taki M�wisz o tym, co by�o zakrzykn�� a co nie jestl Tak, kr�l mi odda� wielkorz�dy w Polsce, bo ja mu ten kraj da�em, jam mu go ocali�, jam wyrwa� z r�k Szl�zak�w. Nale�a�o mi si� to i wi�cej... Gdyby nie ja, dawno by straci� Pozna� i Gniezno. Da� mi wielkorz�dy, bo musia� i by� powinien. Zapala� si� stary. Nie tylko mnie ci�gn�� dalej ale dzieciom moim Wielkopolska nale�a�a. Gdyby nie ja, nie mia�by jej �oktek dawno. Na tom rachowa�, �em tu dla siebie pracowa�, nie dla niego. By�bym koronie jego ho�dowa�, z ni� trzyma�, s�u�y� mu, ale w kraju tym, kt�ry ju� za sw�j uwa�a�em, com robi�, to by�a moja sprawa. Jam tu panem powinien by� pozosta�... jak inni... Tu stary po�kn�� snad� nazwisko pomorskich pank�w, kt�re chcia� wym�wi�. Dobek s�ucha�, coraz powa�niej�c. Teraz, je�eli ja nie opatrz� si� w czas, co czyni� m�wi� Swidwa stracone wszystko. Jaki mi koniec gotuje ten chytry starzec, kt� przewidzi? Jestem dla niego kamie niem na drodze, sol� w oku. Chciwy, poch�on��by wszystko, gdy tego, co ma, utrzyma� mu trudno. Czeski kr�l Jan, Krzy �acy, Mazury, wszystko przeciwko niemu. Zamiast broni� Kra kowa on si�ga po Wielkopolsk�. Zacz�� si� �mia� szydersko. Ojczaszku odpar� z cicha Dobek ale� bo to przecie jego dzielnica, przecie on koronowany kr�l nasz... Tak, tak Koronowany! �mia� si� Swidwa. Korony ja mu z g�owy nie zdejmuj�, ale w Poznaniu ja pan. Ho�du mu nie odmawiam, a wyrzuci� si� nie dam. Ju�em zaraz podej rzewa� z�e zamiary, gdy tu m�odego Ka�mirza z �on� wys�a� na mieszkanie do mnie. Teraz mu ju� wielkorz�dy oddaje, a ja wojewod� mam pod nim by�, wi�cej nic? Z zamkum si� dla kr�lewicza wynosi� musia� precz. Rozumiesz ty to? Patrza� na Dobka, kt�ry wcale nie okazywa� wzruszenia. Ojczaszku pocz�� uspokajaj�co rozumiem ci ja, �e tobie, co� tu d�ugie lata jakby udzielnym by� ksi���ciem, teraz pod rozkazy i�� dwudziestoletniego m�odzieniaszka mo�e przy kro, ale, mi�y panie, syn to kr�lewski, ziemia kr�lewska. C� pocz��! Stary Wincz Swidwa (tak go z Wincentego mianowano) ca�y si� wstrz�sn��. Tego nie znios�, nie b�dzie to! krzykn��. Raczej niech wszystko przepada, ni�bym ja mia� cierpie� upoko rzenie. By�by mo�e zap�dzi� si� dalej w wyznaniach, co chcia� poczyna�, gdyby go wyraz twarzy Dobka, na kt�r� spojrza�, nie powstrzyma�. Dobek jego oburzenia nie dzieli�, sta� zimny. Gotujcie si� na moje rozkazy, do kupy pod moj� cho r�giew odezwa� si� Wincz po ma�ym namy�le. Tom wam chcia� rzec. Nie opu�cicie mnie przecie samego. Na��cze i ich powinowaci p�jd� za mn�. Powinowactwo nie co innego znaczy, tylko powinno�� rodowi. Za Na��czami, opr�cz ich nieprzyjaci� plemiennych, musz� wszyscy... B�dzie tego wi� cej ni� p� Wielkopolski. Na Boga, ojczaszku przerwa� podchodz�c Dobek uspok�jcie si� ino. �lijcie albo jed�cie do kr�la, ale mu tak zaraz nie rzucajcie r�kawicy. Mo�ni my tu jeste�my, ani s�o wa, macie przyjaci�, ale i na nieprzyjacio�ach nam nie zby wa. �oktek stary jest, przyci�ni�ty, prawda, ale kr�l to i pan nasz. W�gry za nim stoj�, papie� si� nim opiekuje. Pan to nasz, namaszczony... Wstrz�s! si� Wincz stary i hukn��: . Milcz�e! Wiem ja to wszystko. On kr�l, a jam wielkorz�dzca, nie synaczek jego. Niech go sobie posadzi gdzie in dziej, ma zamk�w dosy� ja go w Poznaniu, gdziem pierw szym by�, nie �cierpi�. Drugim tu nie mog� by�! Nie b�d� Odwr�ci� si� i pocz�� chodzi� �ywo. Bucha� z niego gniew. Dobek patrza�, sta�, milcza�. Ojczaszku, na Boga! Namy�lcie si�, podumajcie rzek� w ostatku, widz�c, �e stary z�yma si� i rzuca ci�gle. Kr� lowi wojn� wypowiedzie� niema�a rzecz! �atwiej pono si� na to rzuci�, ni� podo�a� temu. Sroga to sprawa! Bo�e ucho waj! Ani tak straszna, ani taka ona trudna, jak ci si� widzi krzykn�� Wincz. Nie wiesz, jak� si�� mam. Niech ja tylko �oktka odst�pi�, a szala si� przewa�y. P�jdzie chyba zn�w na skarg� do papie�a, ale ju� nie do Rzymu, a do Awinionu, ale mu posi�k�w ojciec �wi�ty nie da... a b�dzie kl��! Ju�ci my do tych piorun�w nawykli. Nauczyli nas Krzy�acy, �e mo�na pod kl�tw� �y� s i nic si� nie stanie cz�owiekowi. Dobek r�ce za�ama�. Stary Wincz m�wi� coraz gor�cej. Ma kr�la Jana Czeskiego przeciwko sobie, kt�ry si� te� polskim kr�lem zowie, a jego krakowskim kr�lem tylko zw�. Ma Brandeburg�w , ma Szl�zak�w przeciwko sobie, ma moc krzy�ack�, a ta niema�a jest. Niech ja stan� po ich stronie wygnamy go! Oczy mu si� zaiskrzy�y okrutnie. Dobek milcza� namarszczony. C� ty na to? co? nalega� zapalony starzec. Milcz� rzek� powolnie Dobek. Wy�cie, ojczaszku, mocno za�aleni, a �al pomiarkowania nie zna. Trzeba och�o n��. Nie! Trzeba drugich rozpali�! zawo�a� Wincz. Ja? Nie och�on�! Jam zestarza� na wielkorz�dach, posiwia�, a mia� bym na staro�� karku ugi�� przed m�okosem? Nigdy! Sroga rzecz, sroga zamrucza� Dobek rozmys�u trzeba. Je�eli si� wam niesprawiedliwo�� sta�a, do kr�la by i�� wprost, a otwarcie mu skar�y�. Wincz si� roz�mia�. Tak to znasz �oktka? krzykn��. On, gdy co posta nowi raz, �elaznym klinem mu tego nie wybi� z g�owy. Ma�y jest, stary, lat siedemdziesi�t mu, ale kamienny. Syn ten to jego ukochanie, to jego przysz�o�� ca�a, dla niego mnie po�wi�ci�. Targowa� si� z nim, wod� warzy� daremno... Chcia� nieprzyjaciela, b�dzie go mia� we mnie. Ja sobie kraju tego wydrze� nie dam! To m�wi�c uderzy� nog� w pod�og�, a� na stole kubki za drga�y. Dobek przyszed� powoli do� i chcia� go w rami� ca�owa�, aby uspokoi�. Odepchn�� go stary i rzuci� si� na �aw�. Dla was ja i dla ca�ego rodu pracowa�em pocz�� g�o sem przerywanym. Z tej ziemi chcia�em dziedzictwo zrobi� dla plemienia mojego. Tak�e samo z Pomorzem si� sta�o... z wielkorz�dzc�w poro�li w�adycy... Ale ja bym si� by� nie odrywa� od korony i tak jej ho�dowa� jak Szl�zacy czeskiemu kr�lowi. By�bym wiernym pozosta�. W samo serce mnie ugo dzi� niewdzi�czny �oktek. I zwi�d� mnie. Powiedzia�, �e Ka�mirza z m�od� �on� nie ma k�dy posadzi� i tylko mu na zamku mieszkanie da� niby chcia�, a �owy w lasach. Co mi to szko dzi�o? Nie sprzeciwia�em si�. Ali�ci najechali, zamek ich pe�en, Polak�w, Litwy, s�u�by, czeladzi, ciur�w, bab... ju� dla wielkorz�dzcy k�ta nie ma. Dalej Ka�mirz sobie rz�dy przyw�aszcza i on tu ju� rozkazuje, a ja stary pod nim wojewod�! Na r�wni mnie z kasztelanem J�drkiem stawia! Mnie! Wincza Swidw� z Pomorzan i Szamotu�! Mnie! To m�wi�c wsta�, rozprostowa� si� i, �cisn�wszy r�k� a wy pr�ywszy j�, zdawa� si� chcie� niewidzialnego odpiera� wroga. Dobek, czuj�c, �e mu si� sprzeciwiaj�c wi�cej go jeszcze podra�ni, milcza�. Spogl�da� tylko, szukaj�c w twarzy i oczach znak�w uspokojenia, kt�re nie przychodzi�o. Stary Wincz coraz to z kubka popija� i m�wi�, jakby sam do siebie, mniej zwa�aj�c na Dobka. Jeszczem ja tu dosy� silny, aby nie dopu�ci�, czego nie Jelita . chc�. W Polsce tej mojej lepiej mnie znaj� i wi�cej mnie si� boj� ni� �oktka i synka jego. Jest nas kupa, wszyscy moi p�jd� na skinienie ze mn�, za mn�. Nie odstanie dla niego �aden. Jam z�by na tym zjad�, aby tu si� panem uczyni�, i jestem nim. Kr�lewicz ze swoj� �piewaj�c� Litwink� i wszystkimi dziewkami poza wrota zamku nie rozkazuje, kra ju nie zna, ani jego nikt. W Krakowie si� chowa�, na W�grzech dokazywa�, nauczy� si� pi�knie stroi�, m�wi� g�adko, �pie wa� mo�e, ale do or�a niezdolny. M�okos jest, z nim ja sobie rady �atwo dam, a �oktek starzec... Sami�cie przecie m�wili, �e kamienny to pan prze rwa� Dobek. Tak, ale i kamienie ludzie krusz�, a jam te� nie przewi�s�o s�omiane! zawo�a� stary, uparty Wincz. Ojczaszku! pocz�� b�agaj�co synowiec. Nie do rady jam ci� tu wezwa� przerwa�, nie daj�c m�wi�, Wincz lecz bym ci.rozkazy da�. Rozumiesz? Zamilk� Dobek. Po chwili przecie Swidwa troch� si� zda� spokojniejszy. Przywiedli mnie do ostateczno�ci odezwa� si� nie jam winien, �e tam si� rzuc�, gdzie musz�, abym sromu unikn��. Ju�ci pana swojego nie zdradzicie! szepn�� Dobek. Wyraz ten zdrada jak miecz w piersi uderzy� starego. Porwa� si� z wrzaskiem. On mnie zdradzi�! zawo�a�. On mnie! Jam mia� obiecane wielkorz�dy do �ywota. Nie umar�em przecie, �yj�, zdrad� mi kr�lewicza na zamek wwiedli, zdrad� mnie z mo jego sto�ka zrzucili. Sami or� mi w r�ce pchaj�! Bior� go i nie puszcz�. W�r�d rozmowy noc nadesz�a ciemna, ale chmury si� prze rzedzi�y, niebo zaiskrzono od zachodu u g�ry sczernia�o i osy pa�o gwiazdami. W izbie zamkni�tej od ognia i upa�u dnia gor�co si� zrobi�o. Stary Wincz wsta� z �awy, na kt�rej sie dzia�, i poszed� do okna. Po tom ci� wezwa� pocz�� aby� mi ludzi zbiera�. Wszystk� si��, jak� my mamy, powinowaci nasi i przyjaciele, zwo�ywa� trzeba. Ojczaszku przerwa� Dobek poczniemy my, opatrz� si� i drudzy. A nie wszyscy p�jd� z nami, to pewna. Du�o mamy druh�w, ale i wrog�w dosy�. Wincz si� u�miechn��. Gar�� ich jest rzek�. Nie wo�a� ich, b�d� siedzieli po k�tach. Naszych wi�cej. Nie darmo ja tu lat tyle gospoda rzy� i ludzi sobie jedna�. Lecz je�li zmiarkuj�, �e przeciw kr�lowi ich prowadzi� masz? zapyta� Dobek. Oni. kro la nie znaj�, bom ja tu im za niego by� wyrwa� si� stary do�� mi tego. Wsta� z �awy i chodzi� pocz��. Na chwil� rozmowa si� przerwa�a, gdy w progu stan�� W�ostek, prawa r�ka wojewo dy, pu�kow�dzca jego, m�� jak olbrzym z w�sami miotlasty mi, w kaftanie sk�rzanym i pasie kutym, na kt�rym miecz wisia� ogromny. Wincz si� ku niemu zawr�ci�. Ludzi swych pomie�ci�e�? spyta�. Po szopach �pi�, warty stoj� rzek� W�ostek ale nie z tym przyszed�em. Ziemianin z Sieradzkiego jaki� od kr�la si� do was opowiada. Tylko co przyby�. Z pismem? zapyta� Wincz. Widzi mi si�, �e z g�b� tylko rzek� W�ostek. Dawaj go tu! zamrucza� wojewoda, powolnym kro kiem id�c ku drzwiom. Pu�kow�dzca wyszed� spiesznie i po chwili ma�ej wprowa dzi� zapowiedzianego pos�a. M�czyzna by� lat �rednich, prawy ziemianin a wojak, kt�ry si� w mi�kkich pieluchach nie chowa�. M�� jakby z d�bu wyrze�biony, s�uszny, barczysty, silny, twarz ni pi�kna, ni brzyd ka, a rozumna i mocy jakiej� dusznej pe�na. Po chodzie i obro cie zna� by�o, �e si� ani zatrwo�y, ni zdziwi, ani da zbi� z dro gi. Wszed� tak pewien siebie, jak by nie przed wojewod� stawa� mia�, a do r�wnego sobie w odwiedziny przybywa�. Sk�oni� si� ma�o, henn zdj�� i na r�ku swym go po�o�y�. . Czo�em, panie wojewodo. Sk�d B�g prowadzi? hamuj�c g�os zapyta� Wincz. Od wojska kr�lewskiego mnie wys�ano do was rzek� pose�. Kr�l? przem�wi� Wincz. Nie, panam nie widzia�, ino naszego wojewod� sieradz kiego, bom ja Sieradzianin znad Pilicy od Hebdy i Hebda mnie z rozkazu kr�la do was wyprawi�. Wojewoda, nim si� zapyta�, z czym, jakby mu niepilno si� by�o dowiedzie� lub �atwo si� domy�la�, o co sz�o naprz�d kubek miodu nala� i poda� go go�ciowi. Po drodze si� pokrzepcie rzek�. Wolnym krokiem przyby�y ku sto�owi podszed�, w�sy od garn��, kubek uj�� i miodu si� napi�. r H Z na� Dobek dobrze stryja swojego i wiedzia�, �e mimo gwa�towno�ci umia� w potrzebie i spokojnego uda�, i co wybucha�o z niego, w g��b nazad zepchn��, nie spodziewa� si� jednak, aby tak nag�a zmiana zaj�� w nim mog�a. Twarz nawet tylko co nami�tno�ci� drgaj�ca wyg�adzi�a si� jak je zioro w pogod�, ani zmarszczki na niej nie by�o; g�os brzmia�, jakby w duszy pok�j. panowa�. Z gwa�townych ruch�w prze szed� naraz do oci��a�ych jakich� i oboj�tnych. Przyby�y te� pewnie odgadn�� nie m�g�, i� na chwil� przedtem burzy� si� wojewoda. Niepilno mu by�o nawet pyta� o to, z czym przy jecha�. A jakie� tam drogi? rzek� zimno. R�ne rzek� z r�wnym spokojem pose�. Deszcze ju� ulewne przechodzi�y gdzieniegdzie, to wody jesienne poprzybiera�y. Rozkis�o u was bardzo? m�wi� Wincz. Ano l U mnie nad Pilic� wody do�� rzek� go�� in dziej drogi niezgorsze. C�? Zbieracie si� ju�? Wici by�y? pyta� stary. Co �y�o, to si� pozbiega�o pod chor�gwie m�wi� zie mianin. Nie ma bo rady, kr�l chce raz sko�czy� z Niem cami. Wojewoda si� u�miechn��. Z Krzy�akami l poprawi�. Ano! Dobrze by by�o raz ich precz zegna� i Pomorze odzyska�, ale bodajby nie by�o trudno... Przy bo�ej pomocy zamrucza� z wielkim spokojem pose�. . Z czym�e was do mnie wyprawiono- odezwa� si� na reszcie Wincz. Waszej Mi�o�ci te� do tego ta�ca prosz� niezw�ocznie odezwa� si� wys�any. Kr�l pan nasz nakazuje, aby, co �yje, na granicy postawi�, bo Krzy�ak�w tylko co nie wida�. Wojewoda oboj�tnie u�miecha� si�. B�dzie ich s�ycha� wprz�dy, ni� wida� rzek�. G�o�no id� te Niemcy, ho, ho. Pose� nie zdawa� si� tym bynajmniej strwo�ony, g�adzi� si� po g�owie, usta �ci�ga�, nie ogarnia� go strach �aden przed t� g�o�n� pot�g�. Daremno was do mnie gnano odpar� wojewoda bom ja moj� powinno�� zna� i bez te.go. Co ma by�, w swoim czasie przyjdzie... Spocznijcie� u mnie doda�. A kto wam wska za�, �e mnie w Pomorzanach najdziecie? By�em ci w Poznaniu na zamku odpar� ziemianin stamt�d mnie za wami wyprawiono. Wojewoda nie rzek� nic. Namy�li� si� nieco i wskaza� na �aw� przyby�emu, aby siad�, sam te� nieco opodal si� usado wi�. Jak was zowi�? zapyta�. Florian Szary jestem, z Surd�gi nad Pilic� rzek� g�o sem spokojnym przyby�y. A zawo�anie wasze? R�nie nas wo�aj�, ano i Ko�larogi odpar� Florian. Ziemianie�my w Sieradzczy�nie, tak starzy jak ona. Sami te� na wojn� idziecie? sz�o dalej pytanie. Id� m�wi� Szary syna doros�ego nie mam jeszcze, a ojciec stary ju� i na konia nie si�dzie. Rad nierad ludzi pro wadzi� musz�. Jak to nierad? Ziemianin a rycerz zawsze wojnie rad by� musi rzek� wojewoda. I ja te� m�wi� z flegm� Szary ale ojczysko stare rady sobie nie da z s�siadem, a mam pod bokiem takiego z piek�a rodem... Westchn��. Roz�mia� si� tej szczero�ci wojewoda. Ten ci te� musi na wojn� doda�. Nie, nie p�jdzie, po�le kogo za siebie, bo b�dzie teraz w�a�nie z ojcem moim i czeladzi� wojowa� m�wi� Szary. Od czasu, jak tam siad�, dnia jednego pokoju od niego nie mie li�my. Westchn�� znowu. Dlatego cz�owiek, co by wojnie dla kr�la by� rad, nie mo�e si� ni� cieszy�, bo mu swoja w�asna dolega. Wincz patrza� uwa�nie na m�wi�cego, a �e w g�osie jego �al i smutek si� przebija�, nie wyci�ga� go ju� wi�cej na s�owo. Nalejcie sobie miodu rzek� p�g�osem. Nie wymawiaj�c si� podr�ny poszed� do dzbanka, nachyli� go, kubek nape�ni� i z nim powr�ci� na �aw�. Wojna b�dzie sroga pocz�� wojewoda troch� pomy �lawszy. Kr�lewskiemu wojsku nic zarzuci� nie mo�na, dobre ono jest, ale Niemcy w stal pookowywani, ka�dy z nich gdyby twierdza. Cho� do niego si� nasi dostan�, nie wiedzie�, sk�d go pocz��. Od st�p do g�owy �elazo, konie te� zbrojne. Prawda to rzek� Szary ale za to gdy kt�ry z konia padnie albo na ziemi� si� obali, nie podniesie si� �atwo i to porami go mo�na dobi�. Nie ruszaj� si� te� w boju tak r�czo, jak nasi. Ale za to murem stoj� roz�mia� si� wojewoda. To�cie pewnie s�yszeli, �e gdy w rz�d si� ustawi�, a chc� nie przyjacielowi oprze� si�, �a�cuchami jeden do drugiego, -od pasa do pasa poczepiaj� i wszyscy jakby z jednej bry�y. Za to rzek� Szary oboj�tnie byle jeden pad�, musz� z nim te� wszyscy le�e�. Rzadko to u nich bywa odezwa� si� wojewoda. Ju� co do tych spraw wojennych i or�a doskona�ego, nie wiem, czy gdzie na �wiecie lepszy jest ni� u Krzy�ak�w. Go roku do nich ci�gn� pielgrzymi nie tylko z Niemiec ca�ych, Francji, ale i z Anglii i kto wie z jakich kraj�w. Gdzie kto co wynalaz� i zrobi�, oni to pierwsi maj�. Or� od Saracen�w n, od Ara b�w, z W�och i z Hiszpanii. Powiadaj� nawet, �e jaki� ogie� . piekielny , co go niedawno mnich w klasztorze gdzie� na Niemcach zrobi�, ju� od lat trzech maj� u siebie. Jaki ogie�? zapyta� Dobek ciekawie. Kto go wie, co to takiego jest pocz�� wojewoda. Tajemnic� z tego robi�, jak �w ogie� przyrz�dza�, ale strasz ny bardzo, bo go z rur �elaznych puszczaj� z wielkim hukiem i leci daleko, a co napotka, to pali i kamienie ciska. Szary si� prze�egna� pobo�nie. Szata�ska chyba moc, a mnichy jej dusz� zaprzedawszy kupili rzek�. U nas o tym nie s�ycha�, dzi�ki Bogu. U nas nie s�ycha� odezwa� si� ironicznie wojewoda to prawda, a oni trzy lata temu ju� ten ogie� robi� si� nauczyli. Przyjdzie im oblega� twierdz�, rzuc� tylko ogniste pociski i, �eby najlepiej by�a obwarowana, to j� z�eg�. Ale na ludzi w boju przecie nie b�d� szata�sk� moc� ciskali? przerwa� ziemianin. Dlaczego? rzek� wojewoda. Albo oni nas za ludzi maj� i po�a�uj�? U nich conie Niemiec, to nie cz�owiek. Sro gie bestyjel Szary westchn��, lecz mi�d popi� i doda� tylko. Jak skoro moc szata�ska maj�, a ni� si� pos�uguj�, Pan B�g ich sam pobije jak Lucypera i zast�py jego. Wojewoda z prostoduszno�ci ziemianina u�miechn�� si� nieco. Mnie si� widzi dorzuci� �e nie z szatana oni to maj�, kiedy krzy�e na p�aszczach nosz�. Na p�aszczach roz�mia� si� Dobek ale nie w ser cach. Florian Szary spojrza� ku niemu i u�miechn�� mu si�. Wo jewoda tymczasem prawi� dalej: Nie b�dzie nam z nimi �atwo wojowa�, bo cho� nasz lud m�ny, ale tej chytro�ci i rozumu, co oni, nie ma. Oni w sto w��czni na naszych tysi�c id�. Milczeli s�uchaj�cy. Nie dlatego� serce mamy traci�? odezwa� si� Szary. M�drzy oni, ale i kr�l, pan nasz, rozumny jest i wie, jako z nimi poczyna�, a B�g �askaw. Sprawa nasza dobra, swojej ziemi bronimy, oni cudz� rozdrapuj�. Popi� miodem Szary, obejrza� si�, powoli z �awy wsta�, ku bek postawi� i sk�oni� si�, ku drzwiom zmierzaj�c. Jak� mam odpowied� zanie�� panu Hebdzie? spyta� od progu. Spieszno wami wtr�ci� Wincz. Jutro musz� by� w drodze rzek� Szary. Spoczywa� nie czas. Wojewoda posta� troch� dumaj�c. Jed�cie z Bogiem odezwa� si� a wojewodzie po wiedzcie, �e ja, co mi powinno�� moja ka�e, uczyni�. Znajd� mnie, gdzie potrzeba. Tak dwuznacznie odprawiwszy poselstwo, kiwn�� g�ow� wojewoda, r�k� da� znak. Szary si� troch� pok�oni� i wysun�� z izby. Czas by� do snu ju� dawno, Dobek te� przeci�gn�� si�, ziewn�� i obejrza� za pos�aniem. Mnie jeszcze sen nie bierze rzek� rozstaj�c si� z nim wojewoda a jutro pom�wiemy z sob�, bo mi ludzi przy prowadzi� musisz i godziny do stracenia nie ma. Dobek ju� na wychodnym si� wstrzyma�. Spojrza� stryjowi w oczy, m�wi�c wejrzeniem to, czego ju� nie �mia� powt�rzy� s�owy. Zrozumia� wzrok Wincz i odwr�ci� si� z uporem. Spij spokojnie rzek� �ciskaj�c go za r�k�. �adna si�a w �wiecie nie mo�e mnie od tego odwie��, com raz po stanowi�. Dobek wyszed�. Zaledwie si� oddali� do izby, w kt�rej mu pos�anie ludzie jego przygotowali, gdy wojewoda W�ostka do siebie zawo�a� kaza�. Zbli�y� si� do niego znowu rozgor�czko wany i niecierpliwy. �lij mi po ludzi rzek� spieszy�! Ju� mnie pos�ami gnaj� a� tu. Niech pu�ki wszystkie i co naszego rycerstwa jest, do mnie przybywa. Im wi�cej nas b�dzie, tym lepiej. Zbiera�, a wici s�a� nagl�ce pod gard�em, pod sromot�, do ostatniego cz�eka. Potrzebuj� ludzi wielu. . M�wi� tak przerywanym g�osem, a W�ostek, proste niby cz�eczysko, tak mu w oczy patrza�, jakby jego my�l odgady wa�. By�o to spojrzenie starego s�ugi albo zwierz�cia wierne go, co si� z cz�owiekiem z�ywszy, czyta mu w oczach i nie wypowiedziane wyrywa z g��bi duszy. Po cichu rzek� W�o stek: Nie ju� tak pilno kr�lowi s�u�y�, kiedy on nas... Nie doko�czy�; wojewoda tylko na� spojrza� i po ramieniu go uderzy�. Ludzi trzeba rzek� porywczo a co potem mnie wiedzie�. Id�, a spraw si�! W drugiej izbie zgotowane by�o pos�anie dla Wincza, nie na �o�u, bo go tam brak�o, ani na tarczanie, bo i tego nie by�o we dworze, ale obozowe, na ziemi, sk�rami pokryte. Pod szed� Wincz ku niemu, popatrza�, lecz uk�ada� si� do snu nie mia� ochoty. Pachole go rozebra�o do siwego kaftana, siad� w nim duma� na �awie. We dworze ucich�o spali wszyscy; wojewoda na komin polan dorzuca� kaza�, sen go nie bra�. W duszy jego ca�e �ycie przechodzi�o p�omieniami i czerni�, wspomnieniami jasnymi i smutnymi. Sta� jakby w progu nowego a na stare si� ogl� da�. �al serce �ciska� chwilami, to gniew bra� g�r� duma nim rzuca�a, wszystko zas�aniaj�c sob�. Zemsty pragn��. Tak d�uga noc pos�pna cicho up�yn�a ca�a w p�nie, p�burzy tej dusznej, kt�ra czasu obliczy� nie da�a. Zacz�o ju� szarze� na dzie� i ogie� wygasa�, gdy wojewoda, jak siedzia� u sto�u wsparty na r�ku, usn��. Otwar�szy oczy, zaledwie m�g� im uwierzy�. W p�mroku sta�a przed nim posta� niewie�cia, w d�ugich szatach podr� nych, w bia�ej zawilce doko�a twarzy i pod brod�, w czapce na g�owie, z chust� bia�� w r�ku. Sta�a i r�ce z�o�ywszy zwis�o patrza�a na� z politowaniem i przestrachem razem. Twarz, kt�r� bia�y r�bek otula�, pi�kna niegdy�, by�a je szcze urodziw�, szlachetn�, a s�odyczy pe�n�, razem i m�stwa nie niewie�ciego. Wielkie czarne oczy w oprawie powiek za rysowanych wdzi�cznie patrza�y �zawo, ale �mia�o i brwi nad nimi ciemne jaki� b�l �ci�ga�. Wyraz jego pi�tnowa� i usta ma�e a zblad�e. Pani� i matron� pozna� w niej by�o �atwo, kt�ra cho� nie wiast�, wi�c ledwie na p� woln� si� czu�a, zachowa�a powag� i wiar� w moc swoj�. Patrza�a tak na �pi�cego, jak by sta�a nad kolebk� chorego dziecka, zrozpaczona i m�na, ufaj�ca w Bogu. Wojewoda podni�s� g�ow�, oczy przetar�, obejrza� si� do ko�a, jak by nie wierzy� im i potrzebowa� przypomnie� sobie, k�dy si� znajduje. Ona wci�� milcz�c wpatrywa�a si� jeszcze, a potem rzuciwszy nagle z wybuchem p�aczu i j�ku zawiesi�a mu si� na szyi. Halka? Co ty tu? zamrucza� poruszaj�c si� Wincz. Halka? tutaj? Tak, tutaj a� zbieg�am za tob� odezwa�a si� niewiasta g�osem d�wi�cznym a pewnym. Tak, musia�am dogoni� ciebie bo wiem, czuj�, co si� w duszy twej dzieje, Winczu m�j! G�os jej zmi�k� i w p�acz si� znowu przemieni�. Wojewoda z lekka odtr�ci� j� od siebie. Babskie trwogi dziecinne rzek� pomieszany c� si� ma dzia�? Nic si� nie sta�o i nic... Winczu m�j, panie m�j, w twojej duszy sta�a si� okrop na sprawa pocz�a Halka. Nie m�wi�e� mi nic, alem niedaremnie �y�a z tob� lat tyle i umiem odgadywa� nawet to, co jutro my�le� b�dziesz. Odst�pi�a na krok i za�ama�a r�ce. Panie m�j! Nie! To si� nie stanie. Lepiej by� m�czen nikiem ni� katem i zdrajc�! Ostatni wyraz pos�yszawszy wojewoda jak piorunem ci�ni�ty rzuci� si� z �awy, wyprostowa�, g�ow� odrzuci� na ramiona. Mnie zdradzili krzykn�� z�b za z�b! Nie zdrada to b�dzie, ale sp�ata d�ugu. Nie by�bym m�em, gdybym �cierpia� sromot�, nie zmazawszy jej krwi�. Usta Halki otwar�y si�, jakby m�wi� co� chcia�a. Milcz! Milcz! zawo�a� wojewoda, kt�rego twarz stra . szlrwym wyrazem si� zmieni�a. Ty� niewiasta, ty nie rozu miesz tego, nie twoja rzecz. Strze� swej czci, ale mojej stra� zostaw mnie. Ruszy� si�, jak by i�� chcia�; niewiasta mu drog� zast�po wa�a. Zgad�am wi�c! zawo�a�a podnosz�c r�ce. Panie m�j! Jeszcze czas! Z gwa�townego oburzenia i gniewu Wincz przeszed� nagle w jakie� ur�ganie i szyderstwo, z kt�rym mu �atwiej mo�e by�o �onie dsta� placu. Do��! Do��! Wiesz, �e si� nikomu miesza� w moje spra wy nie daj�. D�ugie w�osy macie, czeszcie je, aby pi�knie �wieci�y, to wasza rzecz! Da� mi pok�j! Da� mi pok�j! �on� jestem twoj� odpar�a m�nie Halka. Nie mie szam si� do niczego, lecz gdy o cze�� i sumienie chodzi, ubij mnie... Wojewoda ruszy� ramionami. Ubi�, nie ubij� rzek� szydersko lecz na ko� lub w�z wsadzi� ka�� i odprawi�, aby� mi nie rozbija�a g�owy. Swidwowie si� nigdy babom wodzi� nie dawali, ani ja po zwol�. Namarszczy� si� gro�no, lecz �ona sta�a nieustraszona. �zy bieg�y po jej twarzy, nie wiedzia�a, co m�wi� mia�a, s��w jej nie sta�o, pad�a na kolana. Wojewoda si� rozgniewa� i krzyk n��, lecz widz�c j� omdlewaj�c� na po�y, schyli� si�, podni�s� w milczeniu i na �o�u swym, kt�re sta�o nie tkni�te, po�o�y�. Dwie towarzyszki, kt�re za drzwiami czeka�y, wsun�y si� natychmiast niespokojne o pani�, a wojewoda, korzystaj�c z tego, wy�lizn�� si� z sypialni, przeszed� wielk� izb� pierwsz� i nie zatrzyma� si�, a� w podsieni u s�up�w. Tu ju� by� Dobek, kt�ry wsta� raniej. Nie powitali si� na wet. Wojewoda by� gniewny i wzruszony. Zwr�ci� si� do niego. Nie masz tu ju� co d�u�ej go�ci� rzek�. Wiesz, cze go ��dam. Jed�! Dobek popatrzy� mu w oczy. Jam g�ow� domu, jam wojewod� waszym, nie zrzucili mnie jeszcze. Pos�uchu ��dam, pos�uch mie� musz�. Nie prosz� o rad� nikogo. Jed�, a spiesz! Dobek tak go widzia� poruszonym, i� d�ugo przem�wi� nie m�g�. Do dzi� dnia odezwa� si� w ko�cu by�em ga��zi mej Na��czowego zawo�ania g�ow�, ale od dzi� nie chc� by� wi� cej. Stawcie na miejsce moje innego, ja tam, gdzie wy, nie p�jd�. Wincz natar� na� gro�no. Wiesz�e ty, dok�d ja id�? zawo�a�. Wiem rzek� Dobek stanowczo i dlatego z wami i�� nie chc�. Zwr�ci� si�, wo�aj�c na swych ludzi. Wczoraj �agodny i mi�kki Dobek dzi� wyst�powa� m�sko i �mia�o. Wojewoda zamrucza� tylko i podni�s�szy g�os: Bez jednego cz�eka obej�� si� �atwo zawo�a�, �miej�c si� z�o�liwie. Z Panem Bogiem! Pami�tajcie tylko, �e ja, cho�by mi wielkie rz�dy odj�� chciano, rychlej tu rozkazy wa� b�d� ni� kto inny! Dobek ze spuszczon� g�ow�, nie chc�c sporu przed�u�a�, z b�lem wypowiedziawszy, co mia� na sercu, sta� milcz�cy. R�kami tylko dawa� swym ludziom w dziedzi�cu znaki, a�eby mu konie co rychlej prowadzono. Czelad� bieg�a, siod�aj�c i w�dzid�a nak�adaj�c, bo konie dopiero u wodopoju by�y. Przeci�gn�� si� wi�c wyjazd, na kt�ry Dobek, z�ymaj�c si� i niecierpliwi�c, czeka�. Wincz, kt�ry sta� d�ugo w nadziei, �e z synowcem na nowo rozmow� zawi��e, w ko�cu widz�c go odwr�conym w stron� i umy�lnie milcz�cym, odszed� gniewny. Mia� ju� siada� na podprowadzonego mu konia m�odszy Na��cz, gdy za p�otem ukazali si� jezdni i w podw�rzec wpad� k�usem zbrojny m��, od Dobka m�odszy, z oczyma bystrymi, �ywy, wes�, lecz co� obce pochodzenie i obyczaj zdradzaj� cego maj�cy w sobie. Str�j jego i uzbrojenie by�o mniej wi� . cej takie, jak na�wczas nosili wszyscy ci, co do zamo�niejsze go liczyli si� rycerstwa. Polska nie odr�nia�a si� wielce od narod�w Zachodu po wierzchowno�ci� w wy�szych spo�ecze�stwa klasach. Wojsko by�o mniej dobrze uzbrojone, ubo�si ziemianie nosili si� ze staro�wiecka i pod�ug dawnego obyczaju. Ale na dworach kr�l�w i ksi���t, maj�cych stosunki cz�ste z Europ�, str�j i zbroja pochodzenia francuskiego, w�oskiego, niemieckiego przewa�a�y. Duchowie�stwo, kt�re dawniej je�dzi�o do Rzymu cz�sto, teraz do Awinionu, rycerstwo, kt�re tak�e ch�tnie si� zaci�ga�o za granic� dla poznania �wiata, kupcy dla zysku przywozili sprz�t, or�, sukna flamandzkie, holenderskie tkaniny, klejnoty, bro� itp. Na wojnie ziemianie bogatsi zbro je nosili takie, w jakie Niemcy i Francuzi opatrzeni byli. Przybywaj�cy wygl�da� je�eli nie z cudzoziemska, to na wz�r obcych w stal okuty i suknie mia� wykwintnie szyte, o kt�re dba� si� zdawa�, JCo� te� jego mia� drucian� siatk� na sobie i rozmaite �wiec�ce blaszki na rz�dzie. M�czyzna lat oko�o trzydziestu, pi�knej twarzy, ciemno w�osy, zr�czny, zatoczy� koniem przed dworzec jakby dla po pisu i cho� du�o mia� blach na sobie, lekko skoczy� z siod�a, konia pacholikowi tarczowemu oddaj�c. W chwili, gdy Dobek spoziera� ku niemu, oczy si� ich spot ka�y. Znajomi musieli by�, bo przyjezdny chcia� go wita� i po sun�� si� ju� ku niemu, gdy Dobek, g�ow� mu skin�wszy tylko, szybko podanego wierzchowca dosiad� i od podsieni ruszy�. Przyby�y stan�� nieco tym zdziwiony, gdy Wincz, kt�ry mu sia� go zobaczy�, wyszed� na spotkanie. Ujrzawszy gospodarza rycerz zwr�ci� si� zaraz ku niemu i powita� go z poszanowa niem wielkim. Zamienili wejrzenie, jak by si� porozumiewali. Wojewoda wprowadzi� go do dworu, lecz nie do izby, blisko kt�rej �on� zostawi�, ale do g��bszej komnaty na ty�ach, tak pustej jak ca�e to domostwo. Przyby�y �w go�� osiad�ym by� od dziada w Wielkiej Pol sce i liczy� si� ju� do tutejszych ziemian, chocia� krwi� do nich nie nale�a�. Ojciec jego na dw�r kr�la Przemka spro wadzony z Niemiec dla bieg�o�ci w sztuce turniej�w i r�nych rycerskich �wiczeniach, zas�u�ywszy si� panu, otrzyma� od niego posiad�o�ci znaczne, ziemi� i lasy. Tu si� z c�rk� ubo giego ziemianina o�eni� i nazwisko nawet swe niemieckie von Kopfen zmieni� na Kop�. Syn jego Petrek na p� by� Niemcem dla ojca, p� Polakiem dla matki, wi�cej go jednak pono ci�gn�o serce nad Ren, sk�d pochodzi�, ni� nad Wart� i Wis��. Za m�odu stary oddawa� go na s�u�b� rycersk� do wojsk cesarskich. Petrek w��czy� si� z nimi po W�oszech, napatrzy� �wiata i nabra� smaku do obczyzny. Gdy powr�ci�, nic mu w domu nie smakowa�o, t�skni� za Niemcami i za �yciem za chodnim. Wszystko mu w domu si� barbarzy�skim wydawa �o, wy�miewa� si� z ludzi i obyczaju. Lecz ziemie, jakie po ojcu wzi��, trzyma�y go tu, a �e z ziemiany prostakami �y� nie lubi�, najwi�cej po dworach r� nych przesiadywa�. Nim kr�lewicz Ka�mirz przyby� do Pozna nia, wiesza� si� u dworu wojewody pozna�skiego Wincza Swidwy z Pomorzan i Szamotu�. Lubi� go on, bo weso�ymi roz mowy i �piewkami wedle obyczaju niemieckiego i opowiada niem o podr�ach swych go zabawia�. Petrek, cho� go pan wojewoda stale do siebie chcia� przy wi�za�, nie da� si� skusi� �adn� dostojno�ci�. Siadywa� u nie go po dobrej woli, a podczas znika� i m�wiono r�nie o nim. Jedni utrzymywali, �e za granic� je�dziwa� i po dworach nie mieckich si� zabawia�, drudzy, �e z Krzy�akami wyprawy przeciwko Litwie jako go�� odbywa�. On sam powiada�, �e doma siedzia�. Do stosunk�w z zakonem niemieckim, z powo du, �e si� on srodze z kr�lem �oktkiem zadziera�, niebezpiecz nie przyznawa� si� by�o. Jak wszyscy tacy ludzie, co raz b��dnego �ycia zakoszto wali i miejsca zagrza� nie lubi�, Petrek p�ochy by�, bawi� si� i �mia� lubi�, szuka� weso�ego towarzystwa, wypraw awantur niczych, towarzysz�w coraz nowych. Na m�stwie mu nie zby wa�o, lecz wi�cej mia� jeszcze wprawy i zr�czno�ci ni� si�y, a sprytu i wymowy ni� rozumu i powagi. Gdy z wojewod� razem weszli do pustej izby, a wojewoda . si� obejrza� wko�o, jak by upewni� chcia�, �e ich nikt nie pod s�ucha, Petrek he�m ju� zdj�� i pasa pocz�� sobie zwalnia�. Zbli�yli si� do siebie tak, aby po cichu rozmawia� mogli. Dotar��e� a� do gniazda? zapyta� Wincz. Z u�miechem zwyci�skim g�ow� naprz�d Petrek da� znak potakuj�cy. Panie wojewodo rzek� weso�ym g�osem z przechwa�k� butn� znacie s�ug� waszego, �e co zamierza, zawsze dopi�� musi, cho�by karku nastawi� przysz�o. I tym razem, prawd� m�wi�c, w chwili, gdy ju� wojna wypowiedziana, gdy oni id� na nas, dosta� si� do wielkiego mistrza nie by�o �atwo. Samli on dowodzi� b�dzie? zapyta� ciekawie woje woda. My�l�, �e nie odpar� Petrek. Poprowadzi mo�e swoich do Torunia, a wypraw� dowodzi� b�dzie marsza�ek . Widzieli�cie jego samego? pocz�� bada� wojewoda. Tak jako was widz�, w tej chwili �miej�c si� odpar� Petrek. Widzia�em go i m�wi�em z nim, bo takiej sprawy ani nawet wielkiemu komturowi, ani marsza�kowi porucza� nie mog�em. Musia�em z samym Luderem m�wi� i to na cztery oczy. Do Bromberga M a� musia�em, aby go pochwy ci�. Wojewoda s�ucha� widocznie z zaj�ciem wielkim, dech wstrzymywa�, oczy mu si� zaiskrzy�y. Petrek, jak by tej nie cierpliwo�ci dowiedzenia si� skutku nie rozumia�, m�wi� prze chwalaj�c si� oboj�tnie. Przyj�li mnie bardzo dobrze jak starego znajomego i to warzysza broni. W Toruniu musia�em z nimi pi� ca�� noc. Ochota okrutna, bo si� na t� wypraw� z wielkim sercem go tuj�, a dali sobie has�o w pie� ci��, co napadn�, i pali�, �eby jedna chata ni budynek po nich nie pozosta�. M�wi�, �e ko rzysta� chc� z tego, i� kr�la Jana z sob� nie b�d� mie� w po cz�tku wyprawy, bo Czech im ludzi wyrzyna� nie dawa�, a chrzci� kaza�, czego mu darowa� nie mog�. Ale c� mistrz? Co mistrz? przerwa� wojewoda. Mistrz te� mnie przyj�� dobrze i zaraz do rozmowy dopu�ci� m�wi� Petrek cho� go�ci dostojnych mia� z Anglii i Niemiec, kt�rych przyjmowa� musia�. C� rzek�? co? wtr�ci� Wincz. M�w, a nie trzymaj mnie na wolnym ogniu! Zdawa� si� radowa� postanowieniu waszemu odezwa� si� Petrek ale c�? Og�lnymi s�owy tylko si� ze mn� o tym rozgada�, wci�� powtarzaj�c jedno: Sam z wojewod� o tym musz� si� uk�ada�. Chce, aby�cie do niego przybyli. M�wili�cie mu warunki moje? pyta� Wincz. Ju�ci� to by�o najpierwszym rzek� Petrek i� chce cie i domagacie si�, aby waszego kraju nie napastowali i nie niszczyli, a uwa�ali go jako sprzymierzony. Na to mi rzek� kwa�no mistrz, i� do arcybiskupa gnie�nie�skiego �al ma i na nim si� m�ci� musi , ani mu mo�e darowa�, cho� na tej ziemi siedzi. Nachmurzy� si� wojewoda. Ci�gn� ju�? Gdzie s�? zawo�a�. My�l�, �e ko�o Torunia si� zbior� wszyscy i mistrza tam te� zastaniecie, ale pr�dko potrzeba i��, aby was wyprzedza j�c nie rozlali si� na Wielk� Polsk�. Wojewoda na �aw� przysiad�szy zaduma� si�. Pojedziecie ze mn� rzek� po namy�le. Rozumie si�, �e nie odst�pi� was pr�dko dorzuci� Petrek. Nie pochlebiaj�c sobie, trudno by te� by�o beze mnie, kt�ry wszystkie drogi i przesmyki znam i rozm�wi� si� z nimi umiem, dosta� si� z ca�� g�ow� do Krzy�ak�w. Wojewoda wsta�, popatrzy� na pod�og�, poduma� Cicho! rzek�. Cicho! Zapowiedz� si� �owy na jutro, pojedziemy w lasy, wy ze mn� i do Torunia! Nie mo�e ju� inaczej by�. Chcieli tego... zmusili mnie. Nie mog� inaczej... Sromu nie znios� lepiej �mier�. Chcia� kr�l... chcia�... sta nie si�. Westchn�� ci�ko wojewoda. T�umaczy� si� jakby z potrze by przed samym sob� i powt�rzy� razy kilka jeszcze p�g�o sem: Chcia� kr�l... zmusi� mnie... Nie mo�e ju� inaczej by�... nie mo�e... Jelita . III L wierdza i osada krzy�acka w Toruniu, przed stu laty ju� napr�dce na�wczas sklecona pod strachem takim, �e buduj�cy j� cz�na gotowe do ucieczki trzyma� musieli, na pa�ci Prusak�w obawiaj�c si� mia�a czas rozrosn�� si�, wy buja�, umocni� w r�kach Zakonu. Teraz by�o to okaza�e i silne zamczysko, gr�d murami, basz tami i sam� rzek�, a wa�ami i przekopy broniony. Z dala ju� �ciany jego wspaniale si� okazywa�y, �wiadcz�c, jak ci, co tu niegdy� z ma�� gar�ci� przyci�gn�li na cudz� ziemi�, silnie w ni� ju� wro�li i w pot�g� si� wzbili. Min�y dawno te czasy, gdy za lichym wa�em i napr�dce wbitymi ostroko�ami pierw sza gromadka rycerzy niemieckich przysz�a tu, na prawym brzegu rzeki stawia� kroki nie�mia�e, co j� tak daleko zapro wadzi� mia�y. W przeci�gu wieku Toru�, ci�gle si� rozpo�cieraj�c, krze pi�c ci�gle, nowymi osadnikami zaludniaj�c, walczy� teraz niemal z Malborkiem o lepsze. W murach by�o si� gdzie i wi�kszej sile rycerzy pomie�ci�, a znaczne zapasy or�a i �ywno�ci w wielkich gmachach by�y nagromadzone. �aden rok nie min��, by si� tu z czerwonej ceg�y misternie budo wane domostwo jakie nie podnios�o ku g�rze. Krzy�acy w cz�stych wycieczkach swoich tu mieli miejsce zborne i st�d wyci�gali w r�ne strony. Z pewn� czci� byli dla tego jednego z najpierwszych gniazd swoich, pe�nego pa mi�tek. Tu teraz mistrz Luder, ksi��� brun�wicki, z tego domu, kt�ry trzech swoich cz�onk�w odda� na pos�ugi Zakonu, dopro wadzi� wojsko, kt�re na Polsk�, grabie� i po�og� �oktkowych w�o�ci przeznaczonym by�o. Sama g�owa rycerskiego tego stowarzyszenia wiod�a star szyzn� i go�ci na brzeg Wis�y, zda� tu maj�c dow�dztwo mar sza�kowi i komturowi wielkiemu. Dziwiono si� troch� temu, i� wielki mistrz, kt�ry zawczasu o�wiadczy�, i� sam wypraw� dowodzi� nie mo�e, chcia� j� a� do Torunia wie��, cho� wa�ne sprawy powo�ywa�y go do Malborga. Mistrz Luder, kt�ry po Orselnie , zabitym zdradziecko, na st�pi�, mia� wielkie zadanie na barkach swoich. Krzy�acy, kt� rym od przesiedlenia si� na t� ziemi�, podarowan� im dla dal szych na poganach zdobyczy, wiod�o si� ze szcz�ciem szcze g�lnym, cho� je s�abo�ci i nieopatrzno�ci tych zawdzi�czali, co ich na pomoc wezwali Krzy�acy, od przybycia swojego tu z surow� regu�� zakonn�, samym trybem �ycia wojennego z niej si� wy�amywa� pocz�li. Dawne owe prawa, kt�re ich p�mnichami czyni�y, zapom niane zosta�y i lekcewa�one. Nap�yw rycerskich awanturni k�w z ca�ej Europy przynosi� tu z sob� wcale nie mnisze oby czaje. Wyprawy na pogan dzikimi jak oni czyni�y ludzi. Nie szanowano w nich nic, ani te� siebie. Zakonnik co dzie� na �mier� si� nara�aj�c, gdy tylko m�g�, z �ycia chwili ka�dej korzysta�. Zamiast modlitw brzmia�y �piewy weso�e i piosnki mi�osne u sto��w, nie mierzono wina, nie wzbraniano kosztownych �a�cuch�w. Mnich, co nie powinien by� mie� �adnej w�asno �ci, bo nawet suknia, kt�r� nosi�, mog�a mu by� odj�ta, �upi� czasu wojny i �upu nie oddawa� do og�lnej skarbnicy. Roz pusta, samowola, zbytki si� zago�ci�y. Przysz�o do tego, �e jeden obra�ony rycerz, kt�rego przesz�y mistrz na wypraw� wzi�� nie chcia�, m�ciw� r�k� go ubi�. Po zabitym Orselnie wybrano mistrzem Ludera, kt�ry swym tytu�em ksi���cym i zwi�zkami

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!