7873
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7873 |
Rozszerzenie: |
7873 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7873 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7873 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7873 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
George Alec Effinger �� � � Cz�owiek kt�ry wymy�li� prawd� o dziecku Todda i Ariany
� � FIONA: I my�lisz, �e to wystarczy? My�lisz, �e pozwol� ci odej��, tak po prostu?
� � JEFFREY: Moja droga, nie obchodzi mnie, co ty my�lisz. P�jd� do kuchni i zrobi� sobie fili�ank� kawy. B�dziesz mia�a czas, �eby przemy�le� wszystko, co ci powiedzia�em. Pamietaj, �e teraz znam twoj� male�k� tajemnice (JEFFREY podchodzi do kuchennych drzwi i zatrzymuje siei. Przynie�� ci kawy, Fiono?
� � FIONA: Mo�esz i�� do diab�a, ty szanta�ysto!
� � JEFFREY �mieje si� i wychodzi. *Barry Levitz spojrza� na zapisan� stron� i wypu�ci� powietrze w d�ugim westchnieniu. �ykn�� ze swojej fili�anki, ale kawa wystyg�a i zrobi�a si� gorzka. Skrzywi� si� i odstawi� fili�ank�. Popatrzy� na kartk� wkr�con� w maszyn�: wielka, pusta, bia�a przestrze�, kt�r� trzeba zape�ni� s�owami i wydarzeniami. Mia� jeszcze do napisania pi�� stron, musia� je sko�czy� w ci�gu godziny i odrzuca�o go na sam� my�l.
� � Popatrzy� przez pok�j na jednego z pozosta�ych pisarzy, m�od� kobiet� nazwiskiem Sharon Camp. Wali�a w maszyn�, jak gdyby Rosjanie zaj�li ju� West Side. Dialogi tryska�y spod jej palc�w, bohaterowie �yli, poruszali si� i oddychali na jej stronicach. Levitz pami�ta�, �e dawniej z nim te� tak by�o. Kiedy zaczyna� pracowa� dla telewizji. Kiedy jeszcze si� stara�.
� � Po chwili huraganowe uderzenia zwolni�y i ucich�y. Sharon Camp podnios�a wzrok znad maszyny, oszo�omiona, wci�� jeszcze pogr��ona w nierealnym �wiecie opowie�ci. To oznacza�o brak do�wiadczenia: bohaterowie serialu ci�gle wydawali si� jej bardziej �ywi od rzeczywistych ludzi. Uto�samia�a si� z nimi. Pisa�a, co m�wi� i robi�, potem ogl�da�a to wszystko przedstawiane przez aktor�w i czu�a si� jak kto� obdarzony niemal bosk� pot�g�. Levitz r�wnie� pami�ta� to uczucie.
� � - Sko�czy�a�? - zapyta�.
� � Sharon Camp wzdrygn�a si� i spojrza�a na niego.
� � - O tak - powiedzia�a. Wykr�ci�a stron� z maszyny. To by�a wielka konfrontacja pomi�dzy FION� a ADRIAN�. Naprawd� du�a rzecz. Jeszcze teraz serce mi wali.
� � - Uhum. No to jak och�oniesz, mo�e p�jdziemy na kaw�? Musz� wyrwa� si� st�d na par� minut, �eby zebra� my�li.
� � - Jasne, Barry. Tylko zapisz� sobie, co chcia�am dalej robi�.
� � Zajrza�a do otwartego notesu, wykre�li�a par� linijek i napr�dce zanotowa�a kilka wskaz�wek, jak powinna rozwija� si� nast�pna scena. Potem rzuci�a o��wek i rozprostowa�a ramiona z triumfuj�c� min�, a� Barry'emu zrobi�o si� niedobrze. By�a tak zadowolona z siebie, jak gdyby rzeczywi�cie stworzy�a co� godnego uwagi. Doszed� do wniosku, �e jest zbyt m�oda i naiwna, �eby niszczy� jej z�udzenia. Niech si� cieszy. On nie b�dzie si� wtr�ca�. Nie b�dzie jej �ci�ga� z ob�ok�w na ziemi�, tak jak �ci�gni�to jego. Czas wykona to okrutne zadanie bez jego pomocy.
� � Zeszli na d� do kantyny. Camp gada�a jak naj�ta.
� � - Z pocz�tku nie mog�am sobie wyobrazi�, o czym one maj� rozmawia�. To znaczy, przecie� nie widzia�y si� przez dwadzie�cia lat. A FIONA dopiero dwa tygodnie temu odkry�a, �e ADRIANA jest jej c�rk�. Nie mog�a jeszcze si� z tym oswoi�, prawda? Przynajmniej ja tak uwa�am. Wi�c kiedy wraca do domu i zastaje JEFFREYA z ADRIAN� w pozornie kompromituj�cej sytuacji, zupe�nie nie wie, co ma my�le�.
� � Levitz skorzysta� ze sposobno�ci, �eby podnie�� r�k� i wtr�ci� mimochodem par� rozs�dnych uwag.
� � - Dostajesz szkic fabu�y od g��wnego pisarza, zgadza si�?
� � Camp przytakn�a. Troch� sa�atki z kurczaka rozmaza�o si� jej po policzku.
� � - Wi�c nie tra� czasu na analizowanie, co si� mog�o dzia� w my�lach FIONY. Po prostu pisz to, co Mark kaza� ci pisa�. Na tym polega twoja praca. Nie jeste� �adnym cholernym. psychiatr� od tych fikcyjnych postaci. Dostajesz wskaz�wki od Marka i piszesz swoje sceny. To wszystko. Nie mo�esz rozdmuchiwa� swojego w�tku, Sharon, bo w ten spos�b tylko utrudnisz robot� innym pisarzom. Je�eli zaczniesz wysuwa� jak�� posta� na pierwszy plan, to twoja scena nie b�dzie pasowa�a do tego, co ja napisa�em.
� � Camp ponownie przytakn�a, przetykaj�c g�o�no.
� � - Przepraszam, Barry. Nie pomy�la�am o tym. Chcia�am tylko doda� troch� literackich warto�ci do...
� � - Zapomnij o literackich warto�ciach, skoncentruj si� na cierpieniu. Sprzedajemy cierpienie. Je�li gospodynie domowe chc� literatury, niech czytaj� Flauberta. - Levitz kwin�� g�ow� i wypi� swoj� kaw�. Pija� mn�stwo kawy, chocia� w kantynie podawano najgorsz� kaw� w ca�ym wolnym �wiecie. Kawa by�a jednym z najwa�niejszych element�w w jego �yciu, na r�wni z maszyn� do pisania. Kawa stanowi�a jednocze�nie motywacj� i pocieszenie, bodziec i nagrod�, eliksir �ycia i czarn� stron� egzystencji. �aden telewizyjny pisarz nie m�g� si� obej�� bez kawy. Kawa by�a nawet wa�niejsza ni� natchnienie. Nale�a�a do nieod��cznych atrybut�w wszystkich seriali, nie tylko serialu "Poszukaj innego lekarza". W p�godzinnych odcinkach pokazywano tylko dwa rodzaje akcji. Jednym by�o oryginalne wydarzenie wchodz�ce w sk�ad fabu�y: wypadek, �lub lub pr�ba morderstwa. Drugim by�o spotkanie przy kawie dw�ch postaci omawiaj�cych to wydarzenie. Czterdzie�ci procent ca�ego tygodniowego czasu emisji po�wi�cano na pokazywanie, jak jedna osoba opowiada drugiej osobie o tym, o czym ludzie siedz�cy przed telewizorami s�yszeli ju� p� tuzina razy.
� � Levitz protestowa� przeciwko temu na pocz�tku, kiedy zaczyna� pisa� scenariusze. Uwa�a� to za nudne i nie wnosz�ce nic nowego. "W�a�nie o to chodzi, Barry'", powiedzia� mu wtedy g��wny pisarz, Mark Lawrey. "Panie domu nie mog� codziennie ogl�da� serialu, mimo �e rozpaczliwie tego pragn�. Czasami prawdziwe �ycie staje na przeszkodzie. Czasami trzeba odebra� dzieci ze szko�y, pojecha� do banku, odda� samoch�d do naprawy czy co� w tym rodzaju, no i odcinek stracony. Gdyby akcja rozwija�a si� w rzeczywistym czasie, widz m�g�by si� zgubi�. Trzeba p�j�� na r�k� naszym sta�ym widzom, kt�rzy czasem musz� wyjecha� na tygodniowe wakacje i po powrocie chc� wiedzie�, co si� w tym czasie wydarzy�o. Nie mo�emy straci� naszych sta�ych widz�w".
� � Levitz powiedzia� "okay'". �ywi� w�wczas chwalebn� nadziej� �e zdo�a wznie�� serial na wy�szy poziom i ubarwi� go dowcipem, ale szybko zrozumia� ograniczenia swojego zawodu. Ta rozmowa rozbrzmiewa�a w jego pami�ci, kiedy spogl�da� na Sharon Camp ponad fili�ank� z kaw�.
� � - Jeszcze nabierzesz wprawy - powiedzia� jej. U�miechn�a si� blado.
� � - Dzi�kuj� za wotum zaufania.
� � Odwzajemni� u�miech i zastanowi� si�, jak� decyzj� podejmie FIONA podczas pobytu JEFFREYA w kuchni. Ta scena stanowi�a, w pewnym sensie fa�szywy trop, zapowiada�a nieuniknion� konfrontacj� pomi�dzy FION� a TODDEM kiedy� w przysz�o�ci. JEFFREY nie zna� w�a�ciwie ca�ej prawdy; FIONA tylko tak my�la�a. Mo�e JEFFREY powinien si� zdradzi� co� m�wi�c. Albo kto� powinien zadzwoni� do drzwi, podczas gdy JEFFREY by� w kuchni. To jest to!! Levitz u�miechn�� si�. Rozlega si� dzwonek do drzwi., kamera zatrzymuje si� na zbola�ej twarzy FIONY, organowa muzyka narasta i Cichnie ust�puj�c miejsca reklamom. To wybawi JEFFREYA i Levitza z k�opotliwej sytuacji, przynajmniej dop�ki Levitz nie zdecyduje, kto zadzwoni� do drzwi.
� � O pi�tej Levitz po�egna� si� z Camp, zajrza� do gabinetu Lawreya, �eby sprawdzi�; czy nie ma jakich� polece� albo pomys��w z ostatniej chwili, po czym wyszed� z biura. Z�apa� taks�wk� do swojego mieszkania na Wschodniej Dziewi��dziesi�tej Pierwszej Ulicy. Stan�� po�rodku kuchni i rozejrza� si� z niejasnym, lecz m�cz�cym uczuciem niezadowolenia. Jego mieszkanie sk�ada�o si� z typowej nowojorskiej) kuchni - p� lod�wki upchni�te pod w�skim blatem, ma�a kuchenka z czterema male�kimi palnikami i tylko tyle miejsca, �eby karaluchy nie wpada�y na siebie mijaj�c si� w przej�ciu - ciasnej �azienki i du�ego pokoju, kt�ry s�u�y� jednocze�nie za salon i sypialni�. Z okna rozci�ga� si� niczym nie przes�oni�ty widok na tyln� �cian� s�siedniego budynku. W tym budynku naprzeciwko mieszka�a du�a rodzina; nigdy nie zaci�gali zas�on i Levitz czasami mia� wra�enie, �e ogl�da kolejny telewizyjny serial z wy��czonym d�wi�kiem, oddzielony szeroko�ci� studni powietrznej. Czasami wrzeszczeli tak g�o�no, �e �a�owa�, �e nie mo�e ca�kiem ich wy��czy�.
� � Przyczyn� jego niezadowolenia by�o "Poszukaj innego lekarza". Bohaterowie serialu mieszkali w Nowym Jorku, ale nie w tym samym Nowym Jorku, co on. Ka�dy bohater mia� ogromne mieszkanie, ca�e akry przestrzeni, dywany rozpo�cieraj�ce si� szeroko niczym prerie i pokoje otwieraj�ce si� w niesko�czono�� na nast�pne pokoje. I �aden bohater serialu chyba nigdy nie przy�o�y� r�ki do prac domowych. Levitz nie potrafi� wyobrazi� sobie FIONY zmywaj�cej naczynia czy JEFFREYA je�d��cego po pod�odze odkurzaczem. Mo�e po�wi�cali tyle czasu na sk�adanie wizyt, picie kawy i strzelanie do siebie, �e nigdy nie zd��yli narobi� ba�aganu w mieszkaniu. Mo�e zjadali wszystkie posi�ki w restauracjach i sypiali w szafach na ubrania czy co� w tym rodzaju. Lata mija�y, ale w mieszkaniach nie pojawi�o si� nic nowego, nawet gazeta lub czasopismo. Czy ci ludzie nigdy nie przynosili mu do domu i nie rzucali tego na kanap�? Levitzowi ci�gle to si� zdarza�o. Na jego kanapie wci�� le�a�y rzeczy, kt�re rzuci� tam przed miesi�cami, wci�ni�te pomi�dzy poduszki. Rozmaite skamienia�e paskudztwa tkwi�y w warstwie geologicznej pod meblami; nie chcia� nawet na nie patrze�. Ale nie w mieszkaniach bohater�w seriali. Tam nawet nie by�o kurzu, nie m�wi�c ju� o ple�ni. Bohaterowie seriali mieli �ycie us�ane r�ami. Nawet �ar�wki nigdy im si� n i e przepala�y.
� � Prawdziwe �ycie n i e mog�o z tym konkurowa�. To t�umaczy�o zainteresowanie szerokiej publiczno�ci i ogromne dochody. To t�umaczy�o r�wnie� wysokie koszty rozwodowe Barry'ego Lewitza. Jedno ma��e�stwo minus jeden rozw�d r�wna si� sto procent strat finansowych. Levitz nie mia� �adnych szans na prowadzenie �ycia przypominaj�cego to, co tworzy� dla tych nierzeczywistych postaci. Ta �wiadomo�� musia�a wp�yn�� na jego samopoczucie, chocia� usi�owa� zachowa� dystans do ca�ej sprawy. Przy�apywa� si� na tym, �e zazdro�ci� FIONIE bogactwa, a JEFFREYOWI og�ady. Ch�tnie przeprowadzi�by si� do �azienki TODDA i ADRIANY, gdyby tylko m�g�; wydawa�a si� wi�ksza ni� ca�e jego mieszkanie.
� � Zadzwoni� telefon. Levitz wyci�gn�� r�k� i podni�s� s�uchawk�.
� � - Halo? - powiedzia�.
� � - Barry? - us�ysza� g�os Marianne, swojej by�ej �ony. Po tych wszystkich latach wci�� jeszcze pyta�a: "Barry?", jak gdyby spodziewa�a si�, �e kto� inny zaj�� jego miejsce. A kogo mog�a si� spodziewa�?
� � - Tak, skarbie. Czego sobie �yczysz?
� � - Barry, s�uchaj. Mam drobny k�opot i pomy�la�am sobie, �e m�g�by� mi pom�c.
� � - Jasne, Marianne, czemu nie. O co chodzi? - Levitz g��boko wci�gn�� powietrze, pr�buj�c si� opanowa�. Marianne miewa�a drobne k�opoty kilka razy w tygodniu i jedynym wyj�ciem, jakie zna�a, by� telefon do Barry'ego. Zwykle chodzi�o o pieni�dze.
� � - Chcia�am zapyta�, czy mo�esz zaopiekowa� si� Ma�ym Barry'm przez jeden dzie� w przysz�ym tygodniu. Musz� pojecha� do matki.
� � Ma�y Barry to by� jej foksterier. Nada�a mu to �artobliwe imi� ze wzgl�d�w sentymentalnych. Barry nie cierpia� i psa, i tego imienia.
� � - Chyba tak - powiedzia�. - Kt�rego dnia?
� � - Jeszcze nie wiem. Zadzwoni� do ciebie i dam ci zna�. Wiesz, co masz robi�, prawda?
� � - Jasne - odpar� wzdychaj�c.
� � - Zostawi� puszki z pokarmem n a zlewie. Zadzwoni� do ciebie i powiem ci, kt�rego dnia, dobrze?
� � - Jasne, skarbie. Dlaczego musisz: pojecha� do matki? My�la�em, �e �wietnie sobie radzi.
� � - Musz� ju� lecie�, Barry. Pogadamy jutro. - Rozleg� si� szczek odk�adanej s�uchawki i g�o�ne buczenie sygna�u. - Cholera - wymamrota� Levitz. Od�o�y� s�uchawk�.
� � Zastanawia� si�, dlaczego by� takim ust�pliwym facetem, takim pantoflarzem. Dlaczego pozwala�, �eby Marianne w�azi�a mu na g�ow�? Poczucie winy? Nie mia� poczucia winy. Przynajmniej my�la�, �e nie mia�.
� � Levitz zabra� si� za przygotowanie kolacji - dzi� wiecz�r Cheeris - kiedy zabrz�cza� dzwonek u drzwi. Przez g�ow� przemkn�a mu okropna my�l, �e za drzwiami stoi Marianne z Ma�ym Barry'm w ramionach i torb� na zakupy wy�adowan� puszkami pokarmu dla ps�w. To by�o niemo�liwe. Otworzy� wszystkie zamki opr�cz �a�cucha i wyjrza�.
� � - Barry? - To by� jego najleps:sy przyjaciel, Sammy. Baum, kt�ry �ywi� dla Levitza nabo�ny podziw, poniewa� Levitz pracowa� w telewizji. Od czasu do czasu, kiedy Levitz nie by� zm�czony, pozwala� si� podziwia�. Sammy zachowywa� si� tak sama jak Marianne. "Barry?" A kogo m�g� si� spodziewa�?
� � - Cze��, Sammy. - Levitz zdj�� �a�cuch i otworzy� drzwi.
� � - Jad�e� ju� obiad? - zapyta� Baum wchodz�c do �rodka.
� � - No, ju� go pos�odzi�em, ale jeszcze nie dola�em mleka.
� � - Co takiego? - wykrzykn�� Baum. - Pracujesz w telewizji i jadasz na obiad p�atki zbo�owe?
� � Levitz westchn��.
� � - Nie lubi� gotowa� tylko dla siebie, Sammy. Co innego, gdyby Marianne ze mn� mieszka�a.
� � - Wiem. Ja te� czasami gotowa�em, kiedy Frieda �y�a. Teraz wol� przegry�� byle co i byle gdzie. Dlaczego nie jadasz w restauracjach, Barry? Sta� ci� na to.
� � Levitz w��czy� wielozakresowe radio. Rozleg�y si� �ciszone tony czego�, co brzmia�o jak Mahler. Levitz usiad� w nogach ��ka i popatrzy� na Bauma.
� � - Nie lubi� r�wnie� siedzie� samotnie w restauracji o�wiadczy�.
� � - Rozumiem, o co ci chodzi.
� � Na chwil� zapad�a cisza, zm�cona jedyne szmerem muzyki z radia.
� � - Dlaczego nie p�jdziemy gdzie� razem na dobry obiad? - zaproponowa� Baum. -Ja mam depresje i ty masz depresje. To nam dobrze zrobi. Nie chce ju� dzisiaj my�le� o Friedzie.
� � A Levitz nie chcia� my�le� o Marianne. Sze�� czy siedem du�ych whisky z wod� sodow� powinno mu w tym pom�c.
� � - Zgoda - powiedzia�. - Dok�d p�jdziemy?
� � - Znam now�, wspania�� w�osk� restauracje w �r�dmie�ciu. Spodoba ci si�.
� � - Nie przepadam za w�osk� kuchni�, Sammy.
� � - Ale� tak. Chod�.
� � Levitz by� zbyt zm�czony, �eby protestowa�. I tak zawsze zamawia� stek, gdziekolwiek poszed�, we w�oskich restauracjach, chi�skich restauracjach, bez r�nicy. Wiedzia�, �e do stek�w mo�e mie� zaufanie. Nie lubi� grzeba� widelcem w warstwach sos�w, �eby sprawdzi�, co w�a�ciwie je.
� � Obaj siedzieli jeszcze przez chwile zbieraj�c si�y, a potem wstali i wyszli z mieszkania. Zjechali wind� do westybulu. Czeka�a tam m�oda kobieta. Nazywa�a si� Nicki Nichols i mieszka�a dok�adnie nad apartamentem Levitza. Cz�sto dobiega�y stamt�d rozmaite dziwne, �omocz�ce odg�osy w rozmaitych dziwnych godzinach, ale Levitz by� zbyt nie�mia�y, �eby interweniowa� albo z�o�y� skarg�.
� � - Och - powiedzia�a Nicki bez tchu. - Tak si� ciecze, �e pana z�apa�am, panie Levitz. Czy podpisze pan moj� petycje? Chc� si� dosta� na list� kandydat�w do rady miejskiej.
� � Levitz wymieni� szybkie spojrzenie z Baumem. Oczywiste by�o, �e ta kobieta ma tyle� szans na zwyci�stwo w wyborach, co niedojrza�y melon.
� � - Jasne - odpar�. Nabazgra� sw�j podpis we wskazanym miejscu.
� � - Och, strasznie dzi�kuje, panie Levitz.
� � - Zawsze mia�em wysokie poczucie obywatelskiego obowi�zku - o�wiadczy� Levitz.
� � - Wiesz - powiedzia� Baum, kiedy wychodzili z budynku - je�li ona w ko�cu zostanie burmistrzem Nowego Jorku, mo�esz mie� pretensj� tylko do siebie.
� � Z�apali taks�wka i przedzieraj�c si� przez nat�ony ruch dotarli do w�oskiej restauracji Bauma. Baum zam�wi� ciel�cin� z parmezanem i ravioli. Levitz zam�wi� stek z pieczonym ziemniakiem. Obaj wypili po trzy drinki, zanim podano jedzenie. Wypili jeszcze po dwa do posi�ku, a potem postanowili p�j�� gdzie� na kieliszek. Wtedy w�a�nie Levitz straci� rachub�. Obudzi� si� w swoim mieszkaniu nie maj�c poj�cia, jak si� tam dosta�. Le�a� w ��ku, ca�kowicie ubrany i okr�cony w prze�cierad�a. Czu� si� jak �wistek papieru, kt�ry zgnieciono i rzucono w k�t pokoju. By� zadowolony, �e mieszka tu od dawna; chyba nie zdoby�by si� na szukanie �azienki. Na szcz�cie �azienka by�a tam, ,gdzie si� spodziewa�. Levitz sta� przez dziesi�� minut pod gor�cym prysznicem, a potem przypomnia� sobie, �e ju� si� obudzi�. W ci�gu p� godziny ubra� si� do wyj�cia, chocia� nie mia� na to najmniejszej ochoty. Zastanowi� si�, czy nie zadzwoni� do pracy i nie zawiadomi�, �e zachorowa� - mo�e zawiadomi�, �e .umar� - ale wiedzia�, �e je�eli zrobi to jeszcze raz, wywo�a katastrofa. Nie pozostawa�o nic innego, jak zjecha� na d� i z�apa� taks�wka. W windzie pogratulowa� sobie odwagi.
� � Nie takie �ycie prowadzi� JEFFREY, rozmy�la� Levitz w drodze do pracy. Bohaterowie serialu poch�aniali alkohol w olbrzymich ilo�ciach i nigdy nie mieli kaca. Mo�e zawdzi�czali to kawie. Jakim cudem zawsze mieli tak nieskazitelnie wyprasowane garnitury, tak nienagannie u�o�one w�osy?
� � Ci�ko opad� na krzes�o za biurkiem i pomodli� si�, �eby dzisiaj nie by�o �adnych niespodzianek. Mia� uczucie, �e nie poradzi�by sobie nawet z wymian� ta�my w maszynie. Gdyby wybuch�a trzecia wojna �wiatowa, wola�by raczej wyparowa� ni� wlec si� na d� do jakiego� schronu. Nala� sobie pierwsz� fili�ank� kawy na rozpocz�cie roboczego dnia i zerkn�� na Sharon Camp. Wali�a w maszyn� z najwi�ksz� szybko�ci�, tworz�c pe�ne tre�ci dialogi na pustym papierze. To jej sprawia�o przyjemno��, u�wiadomi� sobie Levitz. On te� niegdy� pracowa� z entuzjazmem, ale nigdy z przyjemno�ci�, bo przecie� nigdy nie traktowa� powa�nie tego serialu. Otworzy� szerzej oczy; zdumia�o go, �e kto� m�g�by traktowa� powa�nie "Poszukaj innego lekarza". Jeszcze bardziej rozbawi�a go my�l, �e to m�g�by by� kt�ry� z pisarzy pracuj�cych przy serialu. Levitz parskn�� �miechem.
� � Mark Lawrey w po�piechu wpad� do biura. - Mamy drobny k�opot - o�wiadczy�.
� � - Cholera - mrukn�� Levitz.
� � - Jaki k�opot? - chcia�a wiedzie� Camp.
� � Lawrey spochmurnia�.
� � - Chodzi o Waltera Morrisona.
� � Morrison by� aktorem, kt�ry gra� w serialu DR. KEITHA BEAUMONTA. By� jednym z najwi�kszych gwiazdor�w dziennej telewizji.
� � - Za��da� wi�cej pieni�dzy - domy�li� si� Levitz. Chce odnowi� sw�j kontrakt.
� � - Uhum - potwierdzi� Lawrey. - Facet jest kompletnie pozbawiony poczucia rzeczywisto�ci. Powinni�cie us�ysze�, ile za��da�. Co on sobie wyobra�a, �e jest Robertem de Niro? Chce za du�o pieni�dzy, a oni si� na to nie zgodz�.
� � - Musz� si� zgodzi� - stwierdzi�a Camp. - Nie mog� pozwoli�, �eby Morrison odszed�. Wyst�puje w serialu od pi�tnastu lat.
� � W pokoju zapad�a nag�a cisza. Levitz u�miechn�� si� bez humoru. B�d� musieli pozby� si� DR. KEITHA BEAUMONTA. Nagle i niespodziewanie. Fabu�a Lawreya b�dzie wymaga�a znacznych przer�bek.
� � - Czy to pewne? - zapyta� Levitz.
� � - Dowiemy si� jeszcze dzisiaj - wyja�ni� Lawrey. W�a�nie z nim rozmawiaj�. Dostaniemy wiadomo�� przed lunchem.
� � - Wypisujemy role Morrisona z serialu? - zagadn�a Camp. - Nie zast�pi� go nikim?
� � - Nie - odpar� Lawrey. - On jest DR. KEITHEM BEAUMONTEM. A producenci zaj�li twarde stanowisko. Je�li znajdziemy innego aktora do tej roli, pozostawimy Morrisonowi mo�liwo�� powrotu kiedy� w przysz�o�ci. Zabicie postaci, jednej z g��wnych postaci, to ostrze�enie dla pozosta�ych aktor�w. Po czym� takim nikt ju� nie b�dzie ��da� wi�cej pieni�dzy od producent�w.
� � - Jak to zrobimy? - zainteresowa�a si� Camp. Lawrey wyszczerzy� z�by.
� � - Mam ju� zal��ek wspania�ego pomys�u. Zajrz� do was p�niej. Na razie wracajcie do pracy. Mo�e b�dziecie musieli skorygowa� to, co piszecie, ze wzgl�du na przysz�e zmiany w rozwoju akcji. Dam wam zna�, jak tylko dostan� wiadomo�� z dzia�u finansowego.
� � Levitz wzruszy� ramionami. Przechodzi� ju� przez to samo z innym aktorem, ale nigdy z tak popularn� postaci� jak DR BEAUMONT.
� � Min�a godzina, podczas kt�rej Levitz pracowa� nad scen� pomi�dzy ADRIAN. a SUMMER, by�� prostytutk�, kt�ra teraz by�a sekretark� JEFFREYA. SUMMER mia�a urodzi� dziecko, kt�rego ojcem, jak podejrzewa�a, by� QUINN, m�odszy brat TODDA. By�a to pierwsza z ca�ej serii scen, kt�re zapocz�tkuj� nowy w�tek. Lawrey zaplanowa�, �e QUINN zabije SUMMER przez przypadek, ale b�dzie s�dzony za morderstwo. Oczyszczenie si� z podejrze� zabierze mu du�o czasu. Levitz w�a�nie zmaga� si� z trzeci� wersj� sceny - dwie kobiety pi�y kaw� w pa�acowym apartamencie SUMMER - kiedy g��wny pisarz ponownie mu przeszkodzi�.
� � - Wszystko za�atwione - oznajmi� Lawrey.
� � - To dobrze - powiedzia�a Camp..
� � - Czy Morrison zgodzi� si� na warunki, czy te� producenci ust�pili i dali mu tyle, ile za��da�?
� � - Ani jedno, ani drugie. BEAUMONT odchodzi i to jak najszybciej. Nie by�o mowy o zast�pieniu Morrisona innym aktorem.
� � Levitz przypuszcza�, �e Morrison si� wycofa.
� � - To mo�e by� niez�a zabawa - stwierdzi�. - Jak to zrobimy?
� � Lawrey b�ysn�� pe�nym satysfakcji u�miechem. On rzeczywi�cie lubi� zn�ca� si� nad tymi nieszcz�snymi postaciami.
� � - Ano, DR KEITH BEAUMONT by� pozytywnym bohaterem i romantycznym bo�yszczem tego serialu od samego pocz�tku. Uratowa� wi�cej ludzi i zdemaskowa� wi�cej intryg ni� wszystkie pozosta�e postacie razem wzi�te.
� � - Nikt nie ma motywu, �eby go zabi� - powiedzia� Levitz w zamy�leniu.
� � - Jaki� okropny wypadek? - zasugerowa�a Camp. Lawrey potrz�sn�� g�ow�.
� � - Oto, co zrobimy: powi��emy ze sob� jednocze�nie wszystkie trzy bie��ce w�tki. Zaraz, tylko pos�uchajcie; chyba jeszcze nigdy nie by�o czego� takiego. Musimy zmieni� BEAUMONTA w potwora. Rozumiecie, przez te wszystkie lata on sta� za ka�d� zbrodni�, kt�r� pope�niono w tym spo�ecze�stwie. Wszyscy uwa�ali go za poczciwego starego lekarzyn�, a on tymczasem obci��y� odpowiedzialno�ci� za swoje przest�pstwa tuzin innych os�b. To BEAUMONT zabi� ojca TODDA. To BEAUMONT ukrad� FIONIE obligacje na okaziciela, a nie MARTIN. I tak dalej. B�dziemy musieli wszystko opracowa� w ci�gu dw�ch tygodni. Musicie to wprowadzi� do bie��cych w�tk�w. Przypuszczam, �e BEAUMONT jest ojcem dziecka SUMMER, wyobra�cie sobie! Rozumiecie, o co chodzi.
� � - Bomba - powiedzia� Levitz. Lawrey kiwn�� g�ow�.
� � - Opracowanie tego na papierze zabierze mi kilka dni, wi�c na razie piszcie dalej tak, jak ustalili�my. Mo�e b�dziemy musieli od�o�y� te sceny na p�niej, dop�ki ta sprawa si� nie sko�czy.
� � - Po prostu wypisujemy go z �ycia - stwierdzi� Levitz, rozkoszuj�c si� t� my�l�.
� � - Jakie b�dzie zako�czenie? - zapyta�a Camp.
� � - Wyobra�am sobie wielkie przyj�cie - oznajmi� Lawrey. -Jaka� okazja, jeszcze nie-wiem dok�adnie. Prawie ca�a obsada zbierze si� w jego mieszkaniu. Kto� b�dzie chcia� go obrabowa�, jaki� zamaskowany w�amywacz w czarnym ubraniu, rozumiecie, i ten w�amywacz dostanie si� do ukrytego w �cianie sejfu BEAUMONTA. Opr�cz akcji, pieni�dzy i bi�uterii znajdzie tam jego tajny dziennik. BEAUMONT jest takim egocentrycznym maniakiem, �e udokumentowa� ka�d� ze swoich zbrodni. Dziennik zostanie ujawniony na przyj�ciu i kto� wpakuje BEAUMONTOWI kul� w �eb. Albo mo�e on sam si� zastrzeli. Teraz, jak o tym my�l�, bardziej podoba mi si� takie rozwi�zanie. BEAUMONT pope�ni samob�jstwo na ekranie.
� � - A kim jest ten w czarnej masce? - zapyta� Levitz.
� � - Jeszcze nie wiem - odpar� Lawrey. - To b�dzie pocz�tek ca�kowicie nowego w�tku.
� � - Strasznie mi si� to podoba - o�wiadczy�a Camp. - Nie mog� si� doczeka�, �eby zacz�� nad tym pracowa�. Mam nadziej�, �e dostan� scen� samob�jstwa.
� � - Przykro mi - powiedzia� Lawrey . - T� scen� napisz� sam.
� � - On zawsze zabiera dla siebie wszystkie rodzynki, zanim podzieli placek - rzuci� Levitz. Lawrey wr�ci� do swojego gabinetu, Camp zacz�a wali� w maszyn�, a Levitz zabra� si� znowu do sceny z ADRIAN� i SUMMER. U�wiadomi� sobie, �e t� scen� trzeba b�dzie przerobi� po zako�czeniu sprawy BEAUMONTA. Wszystkie powi�zania pomi�dzy bohaterami serialu zmieni� si� w spos�b niemo�liwy do przewidzenia. Za wcze�nie jeszcze by�o na snucie domys��w. Levitzowi p�acono za pisanie i by� na tyle obowi�zkowy, �eby tkwi� przy maszynie do godziny pi�tej, przelewaj�c na papier cierpienie, kt�re mo�e nigdy nie zosta� wykorzystane. Mia� w sobie niemal niewyczerpane zasoby cierpienia.
� � Po zako�czeniu dnia pracy poszed� do wind razem ze Sharon Camp. �rodkowa winda zadzwoni�a i drzwi si� rozsun�y.
� � - �pieszysz si� dzisiaj ? - zapyta�a Camp. - Mo�e wst�pimy gdzie� na par� kieliszk�w i opowiesz mi, w jaki spos�b zakatrupimy DR. BEAUMONTA.
� � Levitz westchn��.
� � - Marze o tym, Sharon, ale musze wraca� do domu. Moja by�a �ona b�dzie do mnie dzwoni� w wa�nej sprawie. Musze karmi� jej cholernego psa przez kilka dni, kiedy nie b�dzie jej w mie�cie.
� � - Och. No to mo�e jutro?
� � - Jasne - zapewni� j� Levitz. -Jutro po pracy. Zalejemy si� i zaczn� si� do ciebie dobiera�.
� � Camp zachichota�a z zak�opotaniem.
� � - Wspaniale.
� � Wsiedli do windy i w milczeniu zjechali na d�. Levitz czu�, �e powiedzia� co� niew�a�ciwego. Po�egnali si� na chodniku. Camp jecha�a do �r�dmie�cia, a Levitz w przeciwnym kierunku.
� � Telefon dzwoni�, kiedy Levitz otworzy� drzwi swojego mieszkania. Wpad� do �rodka i chwyci� s�uchawk� spodziewaj�c si�, �e us�yszy brookli�ski akcent Marianne.
� � - Halo - zawo�a�.
� � - Levitz?
� � - Tak, kto m�wi?
� � - Tu Walter Morrison. S�uchaj, Levitz, podobno wszyscy skaczecie z rado�ci, �e odchodz� z serialu.
� � Levitz przytrzyma� s�uchawk� i spojrza� na ponury budynek po drugiej stronie studni powietrznej.
� � - Wcale nie skaczemy z rado�ci, Walterze - odpowiedzia�.
� � - Podobno nie mo�ecie si� doczeka�, �eby mnie zabi�. Dos�ownie walczycie ze sob� o ten przywilej.
� � - To nieprawda, Walterze. W ka�dym razie to nic osobistego. Popatrz na to z punktu widzenia pisarza. Wspania�a okazja, wyzwanie dla naszych umiej�tno�ci. To co� ca�kiem nowego w tym serialu. To nie ma nic wsp�lnego z naszymi uczuciami wobec ciebie.
� � - A jakie s� twoje uczucia wobec mnie?
� � - Nigdy si� nie k��cili�my, Walterze.
� � - No to uwa�aj, Levitz. Wcale nie jestem zachwycony t� sytuacj�. Bez trudu za�apie si� do innego serialu. M�j agent przeprowadzi� ju� kilka wst�pnych rozm�w. Wiec je�li mam si� po�egna� z wami w wielkim stylu, lepiej dopilnuj, �ebym dobrze wypad�. Lepiej niech to b�dzie kawa�ek naprawd� dobrej roboty.
� � - Porozmawiaj o tym z Markiem, Walterze. On to rezerwuje dla siebie.
� � - Do diab�a z Lawreyem. Ty za to odpowiadasz. Morrison nagle si� roz��czy�. Levitz trzyma� s�uchawka i s�ucha� martwego, zimnego buczenia sygna�u. U�wiadomi� sobie, �e ostatnio coraz cz�ciej to mu si� zdarza.
� � Rozleg�o si� pukanie do drzwi.
� � - Barry?
� � - Chwileczka, Sammy.
� � Levitz nie by� w nastroju, �eby wypu�ci� si� na miasto ze swoim s�siadem. Dopiero co min�� mu kac po poprzedniej nocy. Podszed� do drzwi i otworzy� je.
� � Baum wszed� do salonu i usiad� na kanapie.
� � - Co nowego? - zagadn��.
� � Levitz marzy� tylko, �eby Baum sobie poszed�. Nie mia� r�wnie� ochoty na przyjacielsk� pogaw�dk�. Mia� ochot� uwali� si� na ��ko i uci�� sobie drzemk�.
� � - Nic specjalnego - odpar�.
� � - O ma�o nie zosta�em dzisiaj zabity - oznajmi� Baum. Zarumieni� si� nieznacznie z przej�cia.
� � - Och, naprawd�? - Levitzowi brakowa�o energii na okazywanie nale�ytego zdumienia.
� � - Uhum. Kto� przypadkiem str�ci� doniczka z parapetu i roztrzaska�a si� na chodniku tu� obok mnie. Dok�adnie tam na dole. Wida� jeszcze, w kt�rym miejscu upad�a.
� � Nowy Jork, Nowy Jork, c� za wspania�e miasto, pomy�la� Levitz.
� � - Wiec rzeczywi�cie mia�e� szcz�cie, Sammy. Widocznie jaki� anio� opiekuje si� tob�.
� � - Przynajmniej jak dot�d - Baum pochyli� si� i odpuka� w stolik do kawy, kt�ry tylko wygl�da� na drewniany.
� � - Pomy�la�em sobie, �e wyjdziemy na miasto i oblejemy te okazje.
� � - Nie dzisiaj, Sammy. Musze czeka� na telefon od Marianne.
� � - Och, no dobra. Mo�e jutro. Je�li nast�pna doniczka nie spadnie z nieba i nie zabije mnie. Albo ciebie. Levitz za�mia� si� ponuro.
� � - Ja nie zgin� od doniczki - o�wiadczy� z przekonaniem. - Wszech�wiat na pewno przygotowa� dla mnie co� specjalnego. - Przemkna�a mu wizja Waltera Morrisona zaciskaj�cego palce wok� jego szyi.
� � Baum wsta� i wolno ruszy� do drzwi.
� � - No to chyba wyskocz� gdzie� na kolacje - powiedzia�.
� � - Uhum - mrukn�� Levitz zamykaj�c mu drzwi przed nosem. Kiedy zak�ada� �a�cuch, ponownie zadzwoni� telefon.
� � - Mam dzisiaj cholerne powodzenie - burkn�� Levitz. To by�a oczywi�cie Marianne.
� � - Wyje�d�am dzi� wieczorem, z�otko - powiedzia�a. Nie b�dzie mnie tylko do pojutrza. Musisz nakarmi� Ma�ego Barry'ego jutro rano i jutro wieczorem, i znowu pojutrze rano. Trzy razy, okay?
� � - Jasne, Marianne. Chyba dam rade:
� � - Zostawi� puszki...
� � - ...na zlewie, wiem. Baw si� dobrze u matki i nie martw si�.
� � Nast�pi�o kr�tkie milczenie.
� � - No dobrze, licz� na ciebie. Masz jeszcze klucze?
� � Levitz westchn��.
� � - Tak, Marianne. Pozdr�w twoj� matka ode mnie, je�li jeszcze pami�ta, kim jestem.
� � - Bo�e, Barry, ona nie jest a� taka z�a.
� � - Okay. Pogadamy pojutrze.
� � Marianne jak zwykle gwa�townie rzuci�a s�uchawka. Levitz odetchn�� i wsta�, przeci�gaj�c si� i ziewaj�c. Mia� ochot� na drzemk� i u�wiadomi� sobie, �e jest bardzo g�odny. Sam nie wiedzia�, czy jest bardziej g�odny, czy zm�czony; powinien rzuci� moneta. Postanowi�, �e najpierw szybko przygotuje kolacje, a potem prze�pi si� godzinka czy dwie. Szed� w�a�nie do kuchni, �eby sprawdzi�, co ma w lod�wce, kiedy po raz drugi rozleg�o si� stukanie do drzwi. Pomodli� si� do Boga, �eby to nie by� znowu Sammy Baum.
� � By� mile zdziwiony ujrzawszy Nickie Nichols.
� � - Prosz� wej�� - powiedzia�.
� � - Dziekuj� - odpar�a. Wygl�da�a na zap�akan�.
� � - Jak tam twoja petycja?
� � - Musia�am zrezygnowa�. W�a�nie o tym chcia�am z panem porozmawia�, panie Levitz.
� � Wprowadzi� j� do salonu.
� � - Napijesz si� kawy, Nicki?
� � Odm�wi�a ruchem r�ki.
� � - Pami�ta pan, jak par� miesi�cy temu by�am taka pijana, �e nie mog�am dosta� si� do w�asnego mieszkania i pan pozwoli� mi tutaj spa�?
� � To by�a bardzo dziwna noc.
� � - Uhum - przytakn��.
� � - No wi�c - ci�gn�a Nicki, szukaj�c wzrokiem jakiego� wsparcia - wiec dzisiaj posz�am do lekarza i... i on powiedzia�...
� � Levitz poczu� zimny dreszcz. Pomy�la�; �e wie, co ona pr�buje mu powiedzie�.
� � Nicki Nichols zacinaj�c si� m�wi�a dalej.
� � - Powiedzia�, �e... �e ja chyba b�d� mia�a... Levitz mi�osiernie podni�s� r�k� i przerwa� jej.
� � - Spokojnie, Nicki, rozumiem. Ale dlaczego mi o tym m�wisz?
� � Jej oczy rozszerzy�y si�.
� � - Poniewa�... ja jeszcze nigdy nie by�am... zwi�zana z �adnym m�czyzn� w taki... w taki spos�b. To znaczy na pewno by�am z m�czyzn�, ale nie pami�tam nawet, kim by� ten m�czyzna ani gdzie...
� � Levitza ogarn�� jeszcze wi�kszy ch��d.
� � - Czy chcesz mi powiedzie�, �e my�lisz, �e ja jestem tym m�czyzn�?
� � Po �adnej twarzy Nicki pop�yn�y strumienie �ez.
� � - To chyba jedyna... jedyna mo�liwo��... - jej g�os zacicha�.
� � Levitz wyci�gn�� r�k�, �eby dotkn�� jej ramienia, ale wzdrygn�a si� i uchyli�a.
� � - Zapewniam ci�, Nicki, �e to nie by�em ja. By�a� bardzo pijana, nie zdawa�a� sobie sprawy, gdzie by�a� poprzednio i z kim, a ja pozwoli�em ci tutaj spa�. Sam spa�em na kanapie. Rano wezwali�my dozorc�, kt�ry wpu�ci� ci� do twojego mieszkania. Nic wi�cej si� nie wydarzy�o.
� � - Ale je�li to prawda...
� � - Zapewniam ci�, Nicki, �e to prawda.
� � - ...to kto...kto...
� � Levitz zamkn�� oczy. Czu� si� okropnie. Tak, to by�o prawdziwe cierpienie.
� � - Tego nie wiem, Nicki. Przykro mi, �e musisz przez to przej��, ale gdyby� chcia�a z kim� porozmawia� albo gdyby� potrzebowa�a pomocy, zadzwo� do mnie, prosz�. - Powoli popycha� j� w kierunku drzwi. Doszed� do wniosku, �e nie ma ju� ochoty na drzemk�; zapragn�� upi� si� i zapomnie� o cudzych problemach.
� � - Dzi�kuj� panu, panie Levitz - szepn�a Nicki Nichols. - Pan jest bardzo uprzejmy. Chyba b�d� musia�a powa�nie to wszystko przemy�le�.
� � - Tak, chyba tak. Wszystko b�dzie dobrze, zobaczysz. Uda�o mu si� wypchn�� j� za drzwi, na korytarz. Odwr�ci�a si� i popatrzy�a na niego ogromnymi, zaczerwienionymi oczami.
� � - Ale kto?
� � - Nie wiem, Nicki. Mo�e nigdy si� tego nie dowiesz. Przytakn�a ze �zami. Levitz zamkn�� za ni� drzwi. Wygl�da�o na to, �e Nicki Nichols chwilowo przestanie ubiega� si� o stanowisko radnego.
� � Zrobi� sobie kawy, nape�ni� fili�ank� i zasiad� przed telewizorem. Pokazywano w�a�nie now� komedi� sytuacyjn�, kt�rej jeszcze nie widzia�. Popija� kaw� i wpatryv4a� si� w ekran. Ka�dy ma jak�� histori�, pomy�la�. To jest cholerne Nagie Miasto, gdzie rozgrywa si� osiem milion�w nudnych, jednakowych historii:
� � Nast�pnego dnia w pracy Sharon Camp podesz�a do biurka Levitza.
� � - Mog� z tob� chwil� porozmawia�, Barry? - zapyta�a.
� � - H�? Och, naturalnie. W�a�nie pisa�em scen� z dzieckiem TODDA i ADRIANY. Mo�e jednak to wcale nie jest ich dziecko. O co chodzi?
� � Wygl�da�a na zak�opotan�.
� � - Chod�my na kaw�.
� � Oho, pomy�la� Levitz. Zszed� za Camp na d� do kantyny, zamiast po prostu przynie�� sobie fili�ank� z dzbanka stoj�cego na piecyku. Usiedli naprzeciwko siebie; byli prawie sami w przestronnym pomieszczeniu.
� � - Powiedzia�am Markowi o tym, co m�wi�e� wczoraj o�wiadczy�a Camp.
� � Levitz wytrzeszczy� na ni� oczy.
� � - Co ja takiego wczoraj m�wi�em? - zapyta�.
� � - No wiesz - odpar�a czerwieni�c si�. - �e zaczniesz si� do mnie dobiera�. To jest seksualna napa��, panie Levitz. Nie mog� z panem pracowa�, je�li pan b�dzie traktowa� mnie jak obiekt seksualny.
� � Levitz nawet nie pami�ta� tej uwagi. By� jak og�uszony. Je�li Sharon Camp naprawd� uwierzy�a, �e traktowa� j� jak obiekt seksualny, to stanowczo przecenia�a swoje wdzi�ki. W opinii Levitza stanowi�a idealny model do rze�by Henry'ego Moore'a - wielki ty�ek i male�ka g��wka.
� � - Mark powiedzia� - ci�gn�a Sharon - �e powinnam z tob� porozmawia� w cztery oczy. Powiedzia�, �e powiniene� mnie przeprosi�. Chcia�abym dosta� te przeprosiny na pi�mie, po prostu �eby mie� dow�d.
� � - Sharon - odpar� Levitz - niepotrzebnie rozdmuchujesz t� spraw�. W najmniejszym stopniu nie m�wi�em tego powa�nie. To by�a zwyk�a, lu�na, przypadkowa uwaga. Zapewniam ci�, �e my�l� o tobie jako o sympatycznej, ci�ko pracuj�cej kole�ance z pracy.
� � Camp wygl�da�a tak, jak gdyby mia�a si� rozp�aka�.
� � - Wi�c dlaczego to powiedzia�e�? Nikt nigdy nie m�wi� do mnie w taki spos�b.
� � W to Levitz m�g� bez trudu uwierzy�.
� � - Przyrzekam ci, �e wi�cej tego nie zrobi�. Zgoda?
� � - Dobrze - odparta. - Jeszcze tylko napisz to i podpisz, i zr�b kopi� dla Marka.
� � Levitz poczu� gwa�town� ch��, �eby trzasn�� j� w szcz�k�. U�miechn�� si�.
� � - Jasne, Sharon - powiedzia�. Potem wsta� i wr�ci� do swojego biurka. Sharon Camp b�dzie mia�a szcz�cie, je�li jeszcze kiedy� odezwie si� do niej cho� s�owem.
� � P�niej tego ranka Mark Lawrey zajrza� do biura, �eby wzi�� sobie fili�ank� kawy. Levitz podni�s� wzrok.
� � - Mark - odezwa� si�. - Dzi� rano wpad�em na niez�y pomys�. Chodzi o dziecko TODDA i ADRIANY.
� � Lawrey zmarszczy� brwi.
� � - To dobrze - stwierdzi�. - Zaczyna�em ju� my�le�, �e powinni�my bardziej rozwin�� ten w�tek. We� sobie kaw� i przyjd� do mojego gabinetu. Pogadamy.
� � W chwil� p�niej, kiedy obaj m�czy�ni popijali z fili�anek, Levitz u�wiadomi� sobie, �e to nie przypadek ani przemo�ne pragnienie kawy sprowadzi�o Lawreya w pobli�e jego biurka.
� � - Mam dla ciebie niedobre nowiny, Barry - oznajmi� g��wny pisarz.
� � Levitz na chwil� zamkn�� oczy i pomodli� si� w duchu o mi�osierdzie.
� � - Co si� sta�o? - zapyta�.
� � - Zwalniamy ci�. No, nie dlatego, �e jestem niezadowolony z twojej pracy. Ale producenci uwa�aj�, �e tak b�dzie najlepiej dla serialu. Zacz�o si� od odej�cia Waltera Morrisona. Chc� przenie�� program na now� p�aszczyzn�, �eby przyci�gn�� m�odszych widz�w. Zamierzaj� o�ywi� fabu�� wprowadzaj�c wi�cej seksu, wi�cej przemocy i sam nie wiem, czego jeszcze. Zamierzaj� r�wnie� doda� element fantastyki, a ja walcz� z nimi ju� od p� roku. Mo�liwe, �e za par� tygodni sam b�d� szuka� pracy.
� � Kawa by�a gorsza ni� zwykle. Levitz postawi� fili�ank� na biurku Lawreya, nie dbaj�c o to, czy zostawi mokry �lad na stosie papier�w.
� � - A walczy�e� r�wnie� o to, �eby mnie nie wylali?
� � - Owszem, z�o�y�em skarg� - odpar� Lawrey. - Powiedzia�em, �e jeste� tu najwa�niejszy, a oni powiedzieli na to, �e Sharon lepiej pasuje do ich plan�w zwi�zanych z serialem.
� � - Czy to prawda? Czy to ma co� wsp�lnego z tym idiotycznym oskar�eniem o napa�� seksualn�?
� � Lawrey niespokojnie wierci� si� w fotelu.
� � - Nie, Barry, ja tak nie my�l�. Ale w pewnym sensie ciesz� si�, �e odchodzisz, bo naprawd� nie chcia�em mie� do czynienia z tym oskar�eniem. Znam Sharon i znam ciebie. Mog� sobie wyobrazi�, jak to wygl�da�o w rzeczywisto�ci.
� � - Czy�by? - Levitz wsta� ze z�o�ci�. - Wspaniale. Wi�c mog� st�d odej�� i nikt nie b�dzie my�la�, �e jestem maniakiem seksualnym. P�jd� wyczy�ci� moje biurko.
� � - Barry...
� � Levitz zmierzy� go w�ciek�ym spojrzeniem.
� � - Do diab�a z tym, Mark - powiedzia� i wyszed�. Zbli�a�a si� dopiero pora lunchu, ale dla Levitza dzie� pracyju� si� sko�czy�. Dziwnie by�o wraca� do domu tak wcze�nie. Poniewa� by� obecnie bezrobotny, pojecha� metrem zamiast taks�wk�.
� � Wysiad� z metra cztery stacje przed swoj�, poniewa� zapomnia� rano nakarmi� tego cholernego psa. Otworzy� kluczem drzwi mieszkania Marianne. Pies wybieg� mu na spotkanie, ale kiedy zobaczy� Levitza, a nie swoj� pani�, zatrzyma� si� i zacz�� cicho warcze�.
� � - Tylko otworz� puszk� i zabieram si� st�d do diab�a powiedzia� Levitz. Wiedzia�, �e zwierzak a� si� pali, �eby go ugry��. Postanowi�, �e da teraz Ma�emu Barry'emu obie puszki, wi�c nie b�dzie musia� wraca� tu wieczorem. Upora� si� z tym w ci�gu trzech minut, a po nast�pnej minucie by� ju� na ulicy i szed� w stron� stacji metra.
� � Co teraz? - zastanowi� si�. Trzeba zg�osi� si� do urz�du zatrudnienia. Trzeba p�j�� co� zje��. Trzeba po prostu usi��� w jakim� barze i zala� si�. Levitz oceniaj�c swoje najbli�sze, nieweso�e perspektywy, mia� wra�enie, �e jego �ycie leg�o w gruzach. Co jeszcze mo�e go spotka�?
� � Na schodach przed jego blokiem czeka� jaki� d�entelmen. Levitz zerkn�� na niego i w my�lach uzna� go za komiwoja�era.
� � - Przepraszam pana - odezwa� si� m�czyzna.
� � - Tak? - odpar� Levitz ostrym tonem, daj�c do zrozumienia, �e nie jest cz�owiekiem, kt�rego mo�na lekcewa�y�.
� � - Czy pan mieszka w tym budynku?
� � - Tak - rzuci� Levitz niecierpliwie.
� � - Jestem um�wiony z lokatorem z mieszkania 2-C. Przypadkiem nie mieszka pan na drugim pi�trze? Chcia�em podnaj�� to mieszkanie.
� � - Nawet nie wiem, kto mieszka na drugim pi�trze. Ja mieszkam na czwartym.
� � - Aha - powiedzia� m�czyzna. - A mo�e w 4-C? Bo gdyby pan mi pozwoli� tylko rzuci� okiem, m�g�bym si� zorientowa�, jak wygl�da 2-C.
� � - Nie, bardzo mi przykro, mieszkam w 4-A. M�czyzna u�miechn�� si�.
� � - W takim razie pan Barry Levitz? Oho, pomy�la� Levitz.
� � - Tak - przyzna�.
� � - Wi�c to jest dla pana. - M�czyzna wcisn�� Levitzowi do r�ki jaki� papier i szybko odszed�. Levitz jeszcze nigdy w �yciu nie dosta� wezwania do s�du. Odczu� pewien podziw dla tego cz�owieka, kt�ry tak sprytnie rozegra� ca�� spraw�. Lekko oszo�omiony popatrzy� na papier. Po przet�umaczeniu prawniczych sformu�owa� zrozumia�, �e Nicki Nichols (kt�ra w rzeczywisto�ci mia�a na imi� Imojean) wnios�a przeciw niemu spraw� o uznanie ojcostwa.
� � - Cudownie - mrukn�� Levitz. - Po prostu wspaniale. Ciekawe, jak wygl�da m�j horoskop na dzisiaj.
� � Nie ma potrzeby wspomina�, �e samotna jazda wind� d�u�y�a mu si� jak nigdy.
� � Znalaz�szy si� wreszcie w domu, Levitz pr�bowa� si� i uspokoi�. "Ludzie codziennie wylatuj� z pracy. To nic wielkiego. Znajd� posad� w innym serialu, tak samo jak Walter Morrison. I ta sprawa o ojcostwo. Wystarczy jeden test na grup� krwi". Przynajmniej mia� tak� nadziel�
� � Czu� si� jak posta� z serialu "Poszukaj innego lekarza", w dodatku kt�ra� z drugoplanowych postaci. Mia� ochot� pogada� o swoich problemach z SUMMER, by�� prostytutk�. Podoba� mu si� spos�b, w jaki malowa�a oczy.
� � Ta my�l podsun�a mu dziwaczny pomys�. Podni�s� s�uchawk� telefonu i nakr�ci� numer Marka Lawreya.
� � - Halo - odezwa� si� Lawrey.
� � - Mark - powiedzia� Levitz - nie m�w ani s�owa, dop�ki nie sko�cz�. Chc�, �eby� mi powiedzia�, czy jeste� teraz sam w gabinecie.
� � - Nie.
� � - Dobrze - ci�gn�� Levitz. - Kto u ciebie jest? Aktor?
� � - Nie.
� � - Kt�ry� z pisarzy?
� � - Tak.
� � - Sharon Camp?
� � - Tak, sk�d wiedzia�e�?
� � - I oboje pijecie kaw�, zgadza si�? Za�o�� si� o dziesi�� dolc�w, �e pijecie kaw�.
� � - Co to ma wsp�lnego z czymkolwiek, do cholery? Przez ca�y dzie� pij� kaw�.
� � - Nic, Mark, nic. Naprawd�. Po prostu przeprowadzam nieformalne dochodzenie.
� � - Zwariowa�e� chyba. I nie zawracaj mi wi�cej g�owy.. Widocznie potrzebujesz psychiatry, Levitz. - Rozleg� si� trzask gwa�townie od�o�onej s�uchawki.
� � Levitz przypomnia� sobie, �e Sammy Baum mia� dzisiaj wolny, dzie�. Przeszed� przez korytarz i zastuka� do drzwi Bauma. Po chwili Baum otworzy�.
� � - Barry! - zawo�a�. - Co ty robisz w domu o tej porze?
� � - Specjalna nagroda za wy�wiadczone us�ugi - o�wiadczy� Levitz.
� � - Mog� wej��?
� � - No, hmm... Barry...
� � - Zaj�ty? Nie szkodzi, Sammy, wpadn� p�niej.
� � - Ale� nie, Barny, nie o to chodzi. Och, wejd��e. - Odsun�� si� od drzwi i Levitz zobaczy�, �e Baum nie by� sam. W rogu obrzydliwej kasztanowej kanapy Bauma siedzia�a m�oda kobieta.
� � To by�a oczywi�cie Nicki Nichols.
� � - Cze��, Imojean - powiedzia� Levitz, dziwi�c si�, �e nie czuje gniewu ani rozgoryczenia.
� � Nicki Nichols wydawa�a si� onie�mielona, zak�opotana albo zawstydzona; unika�a jego spojrzenia.
� � - Cze��, panie Levitz.
� � Levitz u�miechn�� si� do nich obojga.
� � - Pijecie kaw�? - zagadn��.
� � - Zosta�o troch� w dzbanku, je�li masz ochot� - powiedzia� Baum.
� � - O nie. Jako� od razu pomy�la�em sobie, �e pewnie pijecie kaw�. Chcia�em tylko sprawdzi�, czy mam racj�.
� � No, musz� lecie�. Bawcie si� dobrze, dzieciaki. Wpadn� p�niej, Sammy.
� � Levitz wr�ci� do w�asnego mieszkania z lekkim sercem ogarni�ty dziwn� eufori�.
� � Reszta dnia min�a bez �adnych wydarze�. Levitz by� niemal rozczarowany. Spodziewa� si�, �e przed p�noc� spotkaj� go co najmniej jeszcze dwie osobiste kl�ski i jaka� naturalna katastrofa. Obejrza� kilka film�w w telewizji, podgrza� sobie puszk� zupy i przeczyta� par� pocz�tkowych rozdzia��w powie�ci nowego autora, kt�ry naprawd� potrafi� pisa�, jak g�osi� tekst na zakurzonej ok�adce. �aden z bohater�w powie�ci nie pi� kawy. Wszyscy pili bia�e wino.
� � Rano przez chwil� bawi� si� my�l�, �eby zapomnie� o Ma�ym Barry'm, ale Marianne mia�a wr�ci� wieczorem i oczywi�cie znalaz�aby ostatni� puszk� pokarmu dla ps�w. Po nakarmieniu psa Levitz zastanowi� si�, jak najlepiej sp�dzi� ten czwartek. W rezultacie pojecha� na stadion Shea, �eby po raz pierwszy w �yciu obejrze� mecz baseballu. Wypi� dwie kwarty piwa i zasn�� podczas pi�tej rozgrywki. Nie dowiedzia� si�, kto wygra� mecz, ale za to nabawi� si� nier�wnej opalenizny. Wr�ci� do domu metrem z g�ow� p�kaj�c� od b�lu. Telefon dzwoni�, kiedy Levitz otwiera� drzwi. Pobieg� odebra� telefon. To by�a Marianne.
� � - Barry?
� � - Tak, do cholery, Barry. Jeste� w domu?
� � - Zosta� na miejscu, Barry. Nie wychod� nigdzie. Wezwa�am policj� i zaraz u ciebie b�d�.
� � - O czym ty m�wisz', Marianne? W jej g�osie pobrzmiewa�a histeria.
� � - Wiesz cholernie dobrze, o czym m�wi�, ty �ajdaku! Ma�y Barry le�y tu sztywny jak drewno, otruty! - Rzuci�a s�uchawk�.
� � Levitz przez chwil� sta� bez ruchu, mrugaj�c oczami i pr�buj�c zrozumie�, co si� sta�o. Wykr�ci� numer Marianne.
� � - By� zupe�nie zdrowy dzisiaj rano - powiedzia�.
� � - Oczywi�cie; �e by� zdrowy! Dlaczego; Barry, dlaczego? Nigdy nie my�la�am, �e jeste� do tego zdolny!
� � - Dlaczego my�lisz, �e ja to zrobi�em?
� � - Nikt inny nie m�g� wej�� do mieszkania. Jeste� potworem, Barry, jeste� chorym umys�owo zbrodniarzem, kt�ry tylko udaje takiego poczciwego niedo��g�. Jakie jeszcze zbrodnie pope�ni�e�, Barry? Jakie potworne zbrodnie pope�ni�e�?
� � Levitz mia� tego do��; ze z�o�ci� od�o�y� s�uchawk�. Rozleg�o si� pukanie do drzwi. To Sammy, pomy�la� Levitz; teraz kolej na niego.
� � - Panie Levitz? Policja, prosz� otworzy�. Wiemy, �e tam jeste�, Levitz.
� � Levitz zamkn�� oczy i wzi�� g��boki oddech. �a�owa�, �e nie zd��y� zrobi� sobie fili�anki kawy. Zdj�� �a�cuch i z rozmachem otworzy� drzwi. By� pewien, �e zafascynowana rodzina po drugiej stronie studni powietrznej obserwuje ca�e to zamieszanie z wytrzeszczonymi oczami.
� � - To on, panie oficerze! - krzykn�� Sammy Baum. - To ten cz�owiek! To Levitz, zgadza si�!
� � - O co chodzi, panie oficerze? - zapyta� Levitz z przelotnym u�miechem. Usi�owa� wygl�da� na rozs�dnego i uczynnego obywatela.
� � - Ten tu cz�owiek twierdzi, �e pan zrzuci� z okna doniczk�, kt�ra o ma�o go nie zabi�a - o�wiadczy� gliniarz. Rozpozna� swoj� w�asn� doniczk�, a pan jest jedyn� osob�, kt�ra ma klucze do wszystkich zamk�w w jego drzwiach. Nawet dozorca budynku nie ma wszystkich kluczy.
� � - Ale... - zacz�� Levitz.
� � - Chcemy tylko zada� panu kilka pyta�, panie Levitz powiedzia� drugi policjant. Poprowadzili go korytarzem. Przy windach zebra� si� t�um ludzi, przyci�gni�tych przez ha�as i zamieszanie. Przez chwil� Levitzowi zdawa�o si�, �e w�r�d po��dliwie obserwuj�cych go twarzy spostrzeg� Waltera Morrisona. Po co Morrison tu przyszed�? �eby opisa� nast�pne perfidne zwyci�stwo w swoim tajnym dzienniku?
� � Jeden z gliniarzy chwyci� Levitza i pchn�� go na �cian�; drugi szybko zatrzasn�� kajdanki na jego nadgarstkach.
� � LEVITZ: Po co to? Niepotrzebne...
� � PIERWSZY GLINIARZ: Wystarczy. Ma pan prawo odm�wi�...
� � SAMMY: Zabierzcie go st�d, zanim mu �eb rozwal�!
� � Uj�cie t�umu. Kamera powoli przesuwa si� z lewa na prawo, zatrzymuj�c si� na twarzy DR. KEITHA BEAUMONTA.
� � DR BEAUMONT �mieje si�, wyra�nie ucieszony tym przedstawieniem.
� � PIERWSZY GLINIARZ: ...obro�ca zostanie wyznaczony z urz�du.
� � LEVITZ: �apcie tego cz�owieka! �apcie go! On to wszystko zrobi�, to wszystko b�dzie zapisane w jego tajnym dzienniku! (LEVITZ milknie; jego oczy rozszerzaj� si�, kiedy u�wiadamia sobie prawd�). M�j Bo�e, przecie� to samo planowali�my dla niego! Jakim� sposobem uda�o mu si� wszystko odwr�ci�! On wypisa� mnie z mojego w�asnego �ycia!
� � DRUGI GLINIARZ: Nie cierpi� tych czubk�w, a ty, Mike?
� � PIERWSZY GLINLARZ: Jak z nim sko�czymy, urwiemy si� i skoczymy gdzie� na kaw�.
� � Nieruchome uj�cie zbolalej twarzy LEVITZA. Muzyka organowa narasta i cichnie. Stopniowe zaciemnienie. Ko�cowe napisy.
przek�ad : Danuta G�rska
��� powr�t