7897

Szczegóły
Tytuł 7897
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

7897 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 7897 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7897 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

7897 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Harlan Ellison �� � � Z Virgilem Oddumem Na Biegunie Wschodnim � � W dniu, w kt�rym wype�z� z zamarzni�tych Lodowych Krain, schodz�ce po stokach ska�y lodowce mia�y zielon� barw� morza: nie ko�cz�ce si� rzeki jakby szlifowanych szmaragd�w pod�wietlone od spodu. L�d b�yszcza� wspomnieniem przegranej szansy. By� to dzie� - a pami�tam to doskonale - w kt�rym purpurowe niebo Gor�cych Krain pe�ne by�o zarodk�w ouranid�w opadaj�cych ku ziemi; zarodki by�y martwe - zabi�a je emanacja lamp ultrafioletowych ochraniaj�cych pola fistaszkowe. W tym dniu �wietnie to pami�tam - Argo przycupn�a na horyzoncie Gor�cych Krain, niczym odwr�cona misa z rubinowego szk�a. � � Przype�z� do miejsca, gdzie siedzia�a wraz ze starym dromidem o imieniu Amos M�dry; przype�z�, dos�ownie przype�z� po grobli na Wysp� Medytacji. Poprzez mu� i szlam i bursztynowe b�oto najwi�kszej wyspy le��cej na terminatorze Medei. � � Jego ubi�r termiczny by� brudny i roz�azi� si� w szwach; podpe�z�szy do k�pki zbutwia�ych wodorost�w oderwa� velcronowy p�at zwykle zakrywaj�cy usta, jakby przesta�o mu ju� zale�e� na ca�o�ci jego ubrania. � � Kiedy zda�em sobie spraw�, �e zabiera si� do jedzenia owych wodorost�w, podszed�em szybko i nachyli�em si� przed nim, tak �e nie m�g� po nie si�gn��. � � - Nie radzi�bym bra� tego do ust - powiedzia�em. - To mo�e zaszkodzi�. � � Nie odpowiedzia� nic, ale spojrza� na mnie do g�ry, wci�� skulony na r�kach i kolanach. Jego twarz m�wi�a wszystko: by� wyg�odzony i je�li natychmiast nie dam mu czego� innego, zje te wodorosty, nawet je�li mia�oby to go zabi�. � � By�o to zaledwie sto dziewi�tna�cie lat po tym, jak rodzaj ludzki trafi� na Mede� i cho� odbywa�em w�wczas kar� penitencji na Wyspie Medytacji, nie by�em taki pewien, �e zale�y mi na towarzystwie innego cz�owieka. Zanadto m�czy�y mnie pr�by rozm�w z dromidami. A ju� na pewno nie mia�em zamiaru troszczy� si� o jego �ycie... nawet w tak niewielkim zakresie, jak odpowiedzialno�� za jego uratowanie. � � �mieszne, jak w takich chwilach r�ne my�li przelatuj� cz�owiekowi przez g�ow�. Przypomnia�em sobie w�wczas, gdy tak patrzy� na mnie rozpaczliwie, jeden z tych �art�w rysunkowych o cz�owieku pe�zn�cym po pustyni. Za wycie�czonym, brodatym podr�nikiem ci�gnie si� d�ugi sznur �lad�w, a� po sam horyzont. Natomiast na pierwszym planie znajduje si� ko�, na koniu cz�owiek spogl�daj�cy na owego nieszcz�nika wyci�gaj�cego d�o� b�agalnym gestem i ten facet na koniu u�miecha si� i pyta spragnionego w�drowca: "Mo�e kanapeczk� z szynk�?" � � Nie by� to chyba najlepszy �art. � � Wyrwa�em wi�c wodorosty i odrzuci�em, by nie m�g� si� do nich dobra�, dop�ki nie powr�c�, po czym pobieg�em do mojego sza�asu i przynios�em mu kawa�ek sera oraz plastykow� butelk� z wod�, po czym pomog�em mu usi��� do jedzenia. � � Jedzenie zabra�o mu troch� czasu; zanim sko�czy�, r�owe i bia�e zarodki zd��y�y nas ca�kowicie obsi���. Smr�d by� przera�liwy. � � Pomog�em mu wsta�. Ledwie trzyma� si� na nogach. I ca�y czas opiera� si� na mnie, gdy szli�my w kierunku sza�asu. Po�o�y�em go na dmuchanym materacu; natychmiast zamkn�� oczy i usn��. Mo�e zreszt� zemdla�, nie wiem. � � Nazywa� si� Virgil Oddum, ale wtedy tego jeszcze nie wiedzia�em. � � W og�le si� o nim wiele nie dowiedzia�em, wtedy, p�niej, nawet teraz. Ciekawe, �e wszyscy wiedz�, c o zrobi�, ale nie wiedz� dlaczego ani nawet, kim by�. Do niedawna nie znano jego nazwiska, nic o nim. � � Na sw�j spos�b jestem z tego niezadowolony. Mnie dlatego tylko niekt�rzy znaj�, bo ja zna�em jego, Virgila Odduma. Ale nie obchodz� ich, ani to, przez co przeszed�em, tylko on, z powodu tego, co zrobi�. Nazywam si� Pogue, William Ronald Pogue i te� jestem wa�ny. Nazwiska powinno si� zna�. � � Jazon �ciga� Tezeusza po wieczornym niebie prosto nad terminatorem, gdy przybysz si� obudzi�. Odlecia�y ju� chmary martwych zarodk�w i niebo by�o zn�w bursztynowe, a tarcz� Argo omywa�y pasma kolor�w. Pr�bowa�em rozmawia� z Amosem M�drym. � � Zazwyczaj rozmowa z Amosem M�drym by�a w�a�ciwie jej pr�b�. � � Ksenoantropologowie z bazy g��wnej w Perdue Farm w srebrnym p�ksi�ycu nazywaj� rozmow� z dromidami "ekstaz�" w jej dos�ownym znaczeniu, czyli "stanem poza sob�". Jest to jakby rodzaj wzbogaconej empatii, kt�ra przekazuje poj�cia i stany emocjonalne, ale w �adnym razie s�owa czy obrazy. Siadywa�em wpatruj�c si� w jednego z dromid�w, ten za� przysiada� na tylnych �apach i te� patrzy� na mnie, a jednocze�nie obaj starali�my si� pozna�, jakie s� my�li drugiego. Co� w tym rodzaju. Przewa�a�y niejasne uczucia, og�lne zabarwienia emocjonalne... wspomnienia o czasie, gdy dromid by� �owc�, kiedy mia� jeszcze jeden cz�on, kt�ry odrzuci� wydaj�c na �wiat potomstwo; wizja wysokiej na kilometr fali przyp�ywu widzianej ongi� nieopodal Siedmiu S�up�w na Pier�cieniu; gonitwa za samicami i bezustanna kopulacja. Wszystko tu by�o; ka�dy moment �ycia, kt�re jak na dromida trwa�o bardzo d�ugo: ca�e pi�tna�cie medea�skich lat. � � Ale strasznie p�askie. Jak sztuka odgrywana przede mn� z ogromnym artyzmem, lecz bez ducha. Uk�ad my�li by� przypadkowy, bez ci�g�o�ci, bez przep�ywu. Brakowa�o barwy, interpretacji, jakiegokolwiek poj�cia, co to wszystko oznacza dla dromid�w. � � Brakowa�o w tym wdzi�ku i pi�kna; by�y to tylko dane. � � Tak wi�c pr�by "rozmowy" z Amorem r�wna�y si� pr�bom zaprogramowania komputera na tworzenie oryginalnej, znacz�cej poezji. Czasem mia�em wra�enie, �e Amora "przydzielono" do mnie, bym nie popad� w depresj�, by da� mi jakie� zaj�cie. � � Kiedy przybysz pojawi� si� u wej�cia do mego sza�asu pr�bowa�em w�a�nie sk�oni� Amora, by opisa� mi wizualn� natur� postawy religijnej wobec Kastora C, gwiazdy podw�jnej, kt�r� Amor i jego rasa znali jako Dziadek Ze Strony Matki i Dziadek Ze Strony Ojca. Dla ludzi z kolonii by�y to po prostu Fryksos i Helle. � � Pr�bowa�em wyt�umaczy� Amorowi zjawisko kontaktu oraz �adunek emocjonalny zwi�zany ze zmianami barw, kiedy pad� na nas podw�jny cie�, a gdy podnios�em g�ow�, zobaczy�em, �e facet stoi za mn�. Jednocze�nie poczu�em os�abni�cie ekstazy mi�dzy mn� i dromidem. Tak jakby jaka� inna stacja odbiorcza podkrada�a nam energi�. � � Cz�owiek sta� niepewnie, wymachuj�c r�kami i usi�uj�c zachowa� r�wnowag�. Patrzy� na Amosa, a ten gapi� si� na niego. Wyra�nie porozumiewali si� mi�dzy sob�, lecz jakie informacje sobie przekazywali, tego nie wiedzia�em. Potem Amos wsta� i odszed�, tym p�ynnym, ko�ysz�cym si� krokiem, jakiego nabywaj� starzy dromidzi, kiedy odrzuc� swe tylne cz�ony. Ja podnios�em si� z pewn� trudno�ci�; od chwili przybycia na Mede� rozwin�� si� u mnie pewien artretyzm kolan, kt�re sztywnia�y, gdy siedzia�em po turecku. � � Gdy wsta�em, on zacz�� si� przewraca�; nadal by� ogromnie wycie�czony tym czo�ganiem si� a� z Lodowych Krain. Upad� mi w ramiona; przyznaj�, �e piersz� moj� my�l� by�a z�o��, bo wiedzia�em, �e b�d� mia� z nim k�opoty. � � - Powoli, powoli - powiedzia�em. � � Pomog�em mu wej�� do sza�asu i po�o�y�em go'na dmuchanym materacu. - S�uchaj, stary - rzek�em - nie chc� wyj�� na skner�, ale jestem tu sam i mam jeszcze nieco do odsiedzenia. Nowe zapasy dostan� dopiero za cztery miesi�ce, wi�c nie mog� ci� tu trzyma�. � � Nie powiedzia� nic, tylko patrzy� na mnie. � � - Kim jeste�, do diab�a? Sk�d si� tu wzi��e�? � � Patrzy� na mnie. Kiedy� bardzo dok�adnie potrafi�em odczytywa� my�li cz�owieka z wyrazu jego twarzy. No wi�c patrzy� na mnie - z nienawi�ci�. � � Nie zna�em go nawet. Nie m�g� wiedzie�, o co idzie, co ja tu robi� na Wyspie Medytacji; nie mia� �adnego powodu, by mnie nienawidzi�. � � - Sk�d si� tu wzi��e�? Patrzy�. Ani s�owa z ust. � � - S�uchaj, ojciec, wy�o�� ci to jak analfabecie. Nie ma jak si� z kim� skontaktowa�, by ciebie st�d zabrali. A nie mog� ci� tu trzyma�, bo mam za ma�o zapas�w. I nie dam ci tu siedzie� i g�odowa� na moich oczach, bo po pewnym czasie na pewno poleziesz po moje �arcie, a ja si� b�d� broni� i jeden z nas tego nie prze�yje. A ja nie mam zamiaru dopu�ci� do czego� takiego, kapujesz? Wiem, �e robi� jak �winia, ale musisz sobie p�j��. Odpocznij par� dni, zbierz si�y. Jak p�jdziesz prosto przez Kotlin� Wschodni� i dalej przez Gor�ce Krainy, mo�e zobaczy ci� kto� spryskuj�cy pola. W�tpi�, ale mo�e. � � Ani d�wi�ku. Tylko patrzy� na mnie i mnie nienawidzi�. � � - Sk�d tu przyszed�e�? Przecie� nie z Lodowych Krain. Nic tam nie mo�e �y�. Trzydzie�ci stopni poni�ej zera. W�a�nie tam. - Cisza. - Tylko lodowce. W�a�nie tam. � � Cisza. Poczu�em, jak wzbiera we mnie nieopanowany gniew. � � - S�uchaj no, baranie, mam tego dosy�. Kapujesz? Mam tego dosy�. Musisz odej��. G�wno mnie obchodzi, czy jeste� hrabi� Monte Crespo, czy mo�e zaginionym Delfinem Threx; wypieprzasz st�d od razu, jak b�dziesz m�g� i��. - Wci�� patrzy� na mnie, a ja mia�em ochot� waln�� sukinsyna tak mocno, jak tylko mog�em. Musia�em si� opanowa�. W ko�cu za co� takiego trafi�em na Wysp� Medytacji. � � Zamiast tego wi�c ukucn��em i przez d�u�szy czas gapi�em si� na niego. Nawet nie mrugn��; patrzy� tylko na mnie. W ko�cu zapyta�em, bardzo cicho: - Co powiedzia�e� dromidowi? � � Przez drzwi wpad� do wn�trza sza�asu podw�jny cie� i podnios�em wzrok. By� to Amos M�dry. Ogonem podwin�� klap� zakrywaj�c� wej�cie, bo r�ce mia� zaj�te. Trzyma� sze�� �wie�o z�owionych b�yskawic, po jednej na ka�dym z trzech palc�w obu r�k. Sta� w drzwiach, a krwawy blask z nieba tworzy� koron� prze�wietlaj�c� jego pokryt� niebiesk� sier�ci� posta�; i wyci�ga� d�onie z rybami. � � Sze�� miesi�cy siedzia�em ju� na Wyspie Medytacji i codziennie pr�bowa�em upolowa� o�cieniem b�yskawic�. Serek arachidowy i inne paczkowane jedzenie pr�dko si� nudzi; cz�owiek a� si� d�awi na widok sreberka z opakowania. Potrzebowa�em �wie�ego jedzenia. Ka�dego dnia przez sze�� miesi�cy pr�bowa�em z�owi� co� �ywego. Ryby by�y zbyt szybkie; nie darmo nazwano je b�yskawicami. Dromidzi ca�y czas mi si� przygl�dali, ale ani jeden si� nie poruszy�, by mi pokaza�, jak oni to robi�. A teraz ten stary bezp�ciowiec Amos przynosi mi p� tuzina. I wiedzia�em ju�, co ten facet mu przekaza�. � � - Kim jeste�, do diab�a? - Nigdy w �yciu nie by�em na nikogo bardziej ci�ty, jak wtedy na niego. Mia�em ochot� mu przyla�, zetrze� ten nienawistny wyraz z jego twarzy, tak go ustawi�, �ebym nie musia� si� nim zajmowa�. On si� nadal nie odzywa�, tylko patrzy� na mnie; ale dromid wszed� do sza�asu - po raz pierwszy to zrobi�, niech go szlag trafi - i wsun�� si� mi�dzy nas, wyci�gaj�c r�ce z rybami. � � Ten facet umia� jako� kontrolowa� tubylc�w! Nic nie powiedzia�, ale wystarczy�o, �eby dromid wszed� mi�dzy nas i nak�ania� mnie do wzi�cia ryb. Wi�c zrobi�em to, kln�c obu pod nosem. � � Kiedy zacz��em patroszy� b�yskawice, poczu�em, �e stary dromid nawi�zuje ze mn� kontakt i to o wiele silniejszy ni� podczas ekstazy. Amos M�dry przekaza� mi, �e przybysz jest niezwykle �wi�tobliw� osob� i albo b�d� go dobrze traktowa�, albo... Ani si� zaj�kn�� na temat tego, co mo�e to drugie "albo" oznacza�, ale by� to silny kontakt, bardzo silny kontakt. � � Wi�c wzi��em ryby i w�o�y�em je do spi�arni, a dromidowi przekaza�em, �e jestem niewymownie wdzi�czny, on za� nie po�wi�ci� mi nawet odrobiny uwagi; kontakt si� urwa�. Amos M�dry nawi�za� ekstaz� z moim go�ciem le��cym sobie wygodnie na moim ��ku; po chwili wy�lizn�� si� z sza�asu i ju� go nie by�o. � � Przesiedzia�em prawie ca�� noc przygl�daj�c si� mu. On za� w jednej chwili jeszcze patrzy� na mnie, w nast�pnej ju� spa�; a ja sp�dzi�em t� pierwsz� noc z moim go�ciem patrz�c, jak si� rozwali� tam, gdzie ja powinienem le�e�, gdyby si� on nie pojawi�. Nawet przez sen mnie nienawidzi�. Ale by� zbyt s�aby, by nie zasn�� i rozkoszowa� si� tym uczuciem. � � Patrzy�em wi�c na niego, zastanawiaj�c si�, kim u diab�a mo�e by�. I tak by�o prawie przez ca�� noc, a� ko�cu nie wytrzyma�em i przed �witem spra�em go jak jasna cholera. ��� Dromidzi przynosili �ywno��. Nie tylko ryby, ale ro�liny, kt�rych nigdy przedtem nie widzia�em, co ros�y w Gor�cych Krainach na wsch�d od nas - tam, gdzie zawsze �mierdzia�o jak na wysypisku �mieci. Niekt�re ro�liny trzeba by�o gotowa�; inne by�y znakomite na surowo. Ale wiedzia�em, �e w �yciu by mi ich nie przynie�li, gdyby nie on. � � Nie odezwa� si� do mnie ani razu, ale te� nie powiedzia� dromidom, �e zla�em go tamtej pierwszej nocy. Jego zachowanie nie uleg�o zmianie. Och, wiedzia�em, �e potrafi m�wi�, bo we �nie rzuca� si� i miota� wykrzykuj�c r�ne rzeczy. Nie rozumia�em tego; musia� to by� jaki� obcy j�zyk. Co by to jednak nie znaczy�o, pami�� o tym przyprawia�a go o md�o�ci. Nawet we �nie cierpia�. � � Zdecydowa� si� zosta�. Wiedzia�em to od drugiego dnia. Z�apa�em go, jak krad� mi zapasy. � � Nie, to nie tak. Robi� to ca�kiem otwarcie, a ja nie musia�em go �apa�. Przegl�da� rzeczy z�o�one w szopie; g��wnie te, kt�rych na razie nie potrzebowa�em albo kt�re nie by�y mi ju� potrzebne. Kiedy odkry�em, �e szpera w moich zapasach, zd��y� ju� wyci�gn�� par� rzeczy: namiot u�ywany przeze mnie, dop�ki nie zbudowa�em sza�asu ze zwalonych przez burz� drzew fellnerowych, zapasowy materac dmuchany, holoprojektor, kt�ry by� w u�yciu przez pierwszy miesi�c prezentuj�c zabrane przeze mnie paciorki laserowe g��wnie z nagraniami teatru no i dramat�w kalamburowych. Rozrywki mi si� szybko znudzi�y; jako� nie pasowa�y do odbywanej penitencji. Go�� zaw�adn�� projektorem, ale paciorki zostawi� w spokoju. Wszystko le�a�o powyci�gane i u�o�one w stosy. � � - Co ty wyrabiasz? - stan��em za nim z zaci�ni�tymi pi�ciami i czeka�em, �eby tylko co� odszczekn��. � � Wyprostowa� si� z niejak� trudno�ci�, trzymaj�c si� za bok w miejscu, gdzie kopn��em go poprzedniej nocy. Obr�ci� si� i popatrzy� na mnie spokojnie. Zdziwi�em si�: wydawa�o mi si�, �e nie nienawidzi mnie tak bardzo, jak poprzedniego dnia. Nie ba� si� mnie, cho� by�em wi�kszy i udowodni�em mu ju�, �e potrafi� go st�uc, je�li mi si� zechce, albo zostawi� go w spokoju, je�li taka b�dzie moja wola. Po prostu gapi� si� na mnie czekaj�c, abym zrozumia�. � � A zrozumie� mia�em, �e facet zamierza zosta� na jaki� czas. Czy mi si� to podoba, czy nie. � � - Tylko nie w�a� mi w drog� - powiedzia�em. - Nie lubi� ci� i to si� nie zmieni. Zrobi�em b��d zabieraj�c ci te wodorosty, ale wi�cej b��d�w nie b�dzie. Odwal si� od moich zapas�w, odwal si� ode mnie i nie mieszaj si� do moich spraw z dromidami. Mam tu co� do zrobienia, a ty mi przeszkadzasz... Przywi��� ci kamie� do n�g i wrzuc� do rzeki, a czego ryby nie zjedz�, woda wyniesie w Lodowni. Kapujesz? � � Tylko zdziera�em sobie gard�o. A gorsze jeszcze od mojego nieracjonalnego zachowania, kt�re ju� raz z�ama�o mi �ycie, by�o to, �e on wiedzia� o tym, �e blefuje. Popatrzy� na mnie dostatecznie d�ugo, bym nie m�g� udawa�, �e moja godno�� ucierpia�a, a potem wr�ci� do przeszukiwania moich rzeczy. Wyszed�em, aby rozpyta� si� w�r�d dromid�w, ale tego dnia schodzi�y nam z drogi. � � Do nocy facet urz�dzi� ju� sobie w�asn� siedzib�. � � Nast�pnego za� dnia Amos M�dry sprowadzi� mi dwie samice, kt�re spocz�y na swych o�miu nogach w taki spos�b, �e niemal wydawa�o si�, i� siedzia�y. I ten stary bezp�ciowiec obja�ni� mnie, �e te dwie - u�y� poj�cia ekstatycznego, kt�re oznacza�o "pierwor�dki" - z��cz� si� ze mn� w kontakcie, by wyja�ni� ich stosunek do Dziadka Ze Strony Matki. By� to pierwszy akt pomocy z w�asnej woli, jaki spotka� mnie ze strony plemienia przez te ca�e sze�� miesi�cy. � � Wiedzia�em wi�c, �e m�j nieproszony go�� p�aci za swe niebogate utrzymanie. � � A p�niej tego samego dnia znalaz�em wetkni�t� w jeden z maszt�w sza�asu ciernist� ga��zk� krzewu szmaragdowego, ca�� okryta owocami. Gdzie znale�li j� tubylcy na tym kamienistym terenie, tego nie wiem. Jagody zacz�y ju� przejrzewa�, ale zrywa�em je �akomie drapi�c r�ce o ciernie i wyciska�em do ust ich zielony jak morze sok. � � Wiedzia�em wi�c, �e m�j nieproszony go�� p�aci za swe niebogate utrzymanie. � � I trwa�o tak dalej: on p�ta� si� po okolicy albo gada� godzinami z Amosem M�drym i ca�ym jego plemieniem, a ja zgrywa�em Pana na Zamku i bez skutku usi�owa�em wpoi� poj�cia filozoficzne rasie stworze�, kt�re przys�uchiwa�y si� z uwag�, by zaraz potem da� mi wyra�nie do zrozumienia, �e jestem ograniczony, bo nie potrafi� poj�� potrzeb Dziadka Ze Strony Matki. ���I nagle jednego dnia facet znikn��. By�o to na pocz�tku pory przej�ciowej i z Gor�cych Krain wia�y silne wiatry. Wyszed�em z sza�asu i pozna�em, �e jestem sam. Ale poszed�em zajrze� do jego sza�asu. By� pusty, tak jak si� spodziewa�em. Na pobliskim pag�rku dwie samice dromid�w i jeden stary bezp�ciowiec zajmowali si� poklepywaniem ziemi. Podszed�em do nich i zapyta�em, gdzie jest drugi cz�owiek. �owczynie odm�wi�y nawi�zania ze mn� kontaktu i nadal poklepywa�y ziemi�, jakby by� to jaki� obrz�d. Stary dromid podrapa� si� w swe g�ste niebieskie futro i o�wiadczy�, �e �wi�tobliwa osoba uda�a si� do Lodowych Krain. Znowu. � � Poszed�em na grobl� i spojrza�em ku lodowym bezkresom. Zrobi�o si� ju� ciep�o, ale tam w dalszym ci�gu panowa�a pustka. Dostrzeg�em niewyra�ne �lady pozostawione przez jego p�ozy, ale ani mi w g�owie by�o p�j�� za nim.. Je�li chcia� zgin��, to pies z nim. � � Poczu�em irracjonalne uczucie straty. � � Trwa�o ono przez jakie� trzydzie�ci sekund; potem si� u�miechn��em. Wr�ci�em do starego dromida i spr�bowa�em nawi�za� rozmow�. � � Osiem dni p�niej facet wr�ci�. � � Teraz ja zacz��em si� jego ba�. � � Jako� ponaprawia� ubi�r termiczny. By� on nadal pop�kany i nieomal si� nie nadawa� do u�ytku, ale facet przymaszerowa� z dala krokiem pewnym, a p�ozy na jego butach nios�y go �mia�o naprz�d a� do granicy ro�linno�ci. Wtedy si� schyli� i nieomal w marszu zrzuci� p�ozy i szed� dalej. Prosto ku obozowisku, w g�r� grobli. Kaptur mia� odrzucony do ty�u; oddycha� g��boko i nawet si� zbyt nie zm�czy�, a jego d�uga ko�ska twarz nie by�a zaczerwieniona od marszu. Mia� na twarzy prawie dwutygodniowy zarost i jak Boga kocham, wygl�da� na jednego z tych poszukiwaczy szcz�cia, kt�rych mo�na zobaczy� pal�cych fajki i zapijaj�cych si� gorza�� w barach wok� Port Medea. Bohater. �owca przyg�d. � � Przyszed� tu przez bagno i do�y wype�nione wodorostami; pomaszerowa� prosto do swego namiotu i wlaz� do �rodka, gdzie znikn�� na reszt� dnia. Tej nocy jednak, siedz�c na zewn�trz sza�asu i "s�uchaj�c" opowie�ci zapach�w, jakie wiatr ni�s� z Gor�cych Krain, ujrza�em Amosa M�drego i jeszcze dw�ch starych dromid�w, jak schodz� z pag�rka i zagl�daj� do namiotu faceta. Widzia�em, jak bohaterski �owca przyg�d wyszed� z namiotu i usiad� z nimi w kr�gu. � � Nie poruszali si�, nie gestykulowali, nic w og�le nie robili; zespolili si� tylko w kontakcie i przekazywali sobie wra�enia niczym Indianie fajk� pokoju. � � A nast�pnego ranka obudzi� mnie jaki� �oskot; narzuci�em ubi�r termiczny i wyszed�em z sza�asu. Zobaczy�em, �e facet sk�ada z r�nych grat�w co� w rodzaju sani. Zu�y� do tego p�ozy do but�w i palety towarowe, a tak�e wszystkie co do jednej liny, kt�rymi zwi�zane by�y moje zapasy. Sanie wygl�da�y przera�liwie, ale chyba po lodzie by pojecha�y, je�li wyni�s�by je poza granic� ro�linno�ci. � � W�wczas za�wita�o mi, �e on ma zamiar zabra� to wszystko do Lodowych Krain. - Zastopuj, ojciec - powiedzia�em. Nie przerwa� pracy. Podszed�em do niego i kopn��em go w biodro. M�wi�em, zastopuj ! � � Facet wysun�� w ty� praw� r�k�, schwyci� mnie za lew� nog� i uni�s� w powietrze. Zorientowa�em si�, �e lec�, a kiedy si� podnios�em z ziemi o dwa metry od niego, nie mog�em z�apa� tchu. A facet nadal pracowa�, odwr�cony ty�em do mnie. � � Pop�dzi�em w jego kierunku. Nie przypominam sobie, �eby spojrza� na mnie, ale chyba musia� to zrobi�, bo jak inaczej wyliczy�by trajektori� mojego nast�pnego lotu ? � � Kiedy przesta�em dysze� i wypluwa� ziemi�, chcia�em si� podnie��, ale przeszkodzi�a mi stopa wsparta o m�j grzbiet. My�la�em, �e to on, ale kiedy nacisk zel�a� i mog�em spojrze� przez rami�, zobaczy�em niebiesk� sylwetk� �owczyni z w��czni� w muskularnej lewej r�ce. W��cznia nie by�a wymierzona we mnie, ale ma�o co brakowa�o. Nie przeszkadzaj �wi�tobliwemu m�owi przes�anie by�o a� nazbyt wyra�ne. � � Godzin� p�niej poci�gn�� sanie za trzy liny opasuj�ce go w piersi i powl�k� si� po grobli i przez b�oto. Szed� mocno pochylony do przodu, uwa�aj�c, by sanie nie zapad�y si� w grz�zawisku. Wygl�da� jak jeden z tych starych hologram�w przedstawiaj�cych ch�opa na roli, ci�gn�cego p�ug za pomoc� sk�rzanych rzemieni opasuj�cych go wok� g�owy. � � Odszed�; nie by�em na tyle g�upi, by s�dzi�, �e ju� go wi�cej nie zobacz�. Ostatecznie by�y to p u s t e sanie. � � Co na nich b�dzie, gdy facet wr�ci? ��� By�a to gruba, wieloelementowa rura d�ugo�ci z p�tora metra. Go�� od�upa� prawie ca�y l�d, kt�ry j� okrywa� przez dwadzie�cia lat - a ja wiedzia�em, co to za rura i sk�d si� wzi�a, czyli wi�cej, ni� mog�em o nim samym powiedzie�. � � By� to laser rdzeniowy z rozbitego satelity energetycznego, kt�rego orbita nie wiadomo czemu oszala�a dwa lata po tym, jak Rejon Energetyczny Bieguna P�nocnego go wystrzeli�. Satelita mia� s�u�y� do dzielenia, a nast�pnie rozpuszczania lodowc�w, kt�re zanadto si� zbli�y�y do osad przybrze�nych; rozbi� si� w Lodowych Krainach gdzie� mi�dzy Biegunem Wschodnim i Lodowni� - a by�o to niemal dwadzie�cia lat temu. Przelatywa�em nad tym miejscem, gdy mnie tu wie�li z Enrique, a pilot uzna�, �e trzeba mi troch� pokaza� okolic�. Obejrzeli�my wrak satelity, obecnie stanowi�cy fragment skomplikowanej rze�by lodowej ukszta�towanej przez wiatr i burze. � � A ten �obuz, kt�ry najpierw zak��ci� mi spok�j, a potem tam polaz�, jako� wygrzeba� laser i jego zasilacz - je�li nie myli�em si� co do przeznaczenia grubej obr�czy na jednym ko�cu rury i ci�gn�� go przez cholera wie ile kilometr�w... po co? � � Dwie godziny p�niej zobaczy�em go w jednym z w�az�w prowadz�cych do si�owni termoj�drowej mojego obozowiska. Zapas deuteru trzeba by�o uzupe�nia� co p�tora roku, bo nie mia�em rafinerii. � � Facet ogl�da� emitery dostarczaj�ce mi ciep�a i elektryczno�ci. Nie mia�em poj�cia, co kombinuje, ale w�ciek�em si� i zacz��em wrzeszcze�, by zabiera� si� stamt�d, nim obaj zamarzniemy na �mier� z powodu jego g�upoty. � � Po jakim� czasie facet wylaz� i zamkn�� w�az, po czym poszed� majstrowa� przy swoim z�omowanym laserze. � � W ci�gu nast�pnych tygodni omija�em go z daleka. Siedzia� przy laserze, do kt�rego podkrada� r�ne niepotrzebne na razie duperele, jakie m�g� znale�� w obozowisku. Sta�o si� jasne, �e cho� roz�o�yste skrzyd�a baterii s�onecznych op�ni�y upadek satelity, nawet one jednak nie zapobieg�y powa�nemu uszkodzeniu miotacza. Nie mia�em poj�cia, po co facet w og�le przy nim grzebie, ale marzy�o mi si�, �e je�li go uruchomi, to mo�e p�jdzie sobie do diab�a. � � A ja b�d� znowu w punkcie wyj�cia, sam po�r�d stworze�, kt�re nie malowa�y obraz�w, nie �piewa�y pie�ni, nie uk�ada�y ta�c�w ani nie stwarza�y bog�w; kt�rym obce by�o poj�cie sztuki, kt�re odpowiada�y na moje pr�by porozumienia si� na poziomie estetycznym z t� sam� niewzruszon� oboj�tno�ci�, z jak� zachowuj� si� wnuki zmuszane do zabawiania stukni�tej babci. � � By�a to faktycznie penitencja. ���I przyszed� dzie�, gdy robota by�a uko�czona. Za�adowa� wszystko na sanie: laser, jaki� zaimprowizowany odbiornik energii pod��czony do rury, m�j holoprojektor, pasy i liny oraz tr�jno�ny statyw, po czym wlaz� do si�owni i siedzia� tam przez godzin�. Kiedy wr�ci�, porozumia� si� z Amosem, kt�ry zjawi� si�, jakby wezwany bez s��w; a gdy rozmowa si� sko�czy�a, facet zaprz�g� si� do sani i powoli poci�gn�� wszystko za sob�. Chcia�em i�� za nim, tylko po to, �eby zobaczy�, dok�d si� wybiera, ale Amos mnie zatrzyma�. Stan�� przede mn� i wszed� w ekstaz�, by udzieli� mi rady, �e �wi�tobliwego m�a nie nale�y niepokoi�, podobnie jak nie nale�y rusza� nowych po��cze�, kt�re �w m�� zrobi� w si�owni. � � Oczywi�cie owe rady nie zosta�y udzielone w s�owach; by�y to jedynie niejasne uczucia i niedoskona�e wizje. Aluzje, wra�enia, sugestie, intuicyjne zach�ty. Ale zrozumia�em, o co idzie. By�em sam na Wyspie Medytacji, na �asce dromid�w, kt�ra b�dzie trwa�a, dop�ki nie zaczn� przeszkadza� �wi�temu �owcy przyg�d, kt�ry zjawi� si� znik�d, by wywo�a� we mnie t� w�ciek�o��, przed kt�r� ucieka�em w gwiazdy. � � Odwr�ci�em si� wi�c plecami do lodowca (oby poch�on�� tego faceta) i spr�bowa�em znale�� jaki� sens w bezsensie mojego �ycia. Kimkolwiek on by�, wiedzia�em, �e nie wr�ci, i nienawidzi�em go za to, �e u�wiadomi� mi moj� bezu�yteczno��. � � Tej samej nocy mia�em niewiele wnosz�c� rozmow� z dromidem-samic� o turkusowej sier�ci. Nast�pnego dnia zgoli�em brod� i zacz��em si� zastanawia� nad powrotem. � � Przez nast�pne dwa lata facet przychodzi� i odchodzi� jedena�cie razy. Nigdy si� nie dowiedzia�em, gdzie i jak tam mieszka�. Za ka�dym powrotem by� chudszy, bardziej zm�czony, ale coraz bardziej podekscytowany. Tak jakby spotka� samego Boga. Dromidzi zacz�li tam chodzi� ju� w pierwszym roku; szli do niego przez mroczne bezkresy Lodowych Krain. Nie by�o ich przez wiele tygodni, a gdy wracali, m�wili co� mi�dzy sob�. Pyta�em Amosa, co tam robili, na co odpowiedzia� poprzez ekstaz�: - On musi przecie� �y�, prawda? - na co odpowiedzia�em: - No, chyba tak - cho� w�a�ciwie to chcia�em powiedzie�: - Niekoniecznie. � � Wr�ci� raz po nowy ubi�r termiczny. Ja dosta�em najnowszy model w niedawnym transporcie zapas�w, wi�c si� nie sprzeciwia�em, gdy wzi�� m�j poprzedni. � � Wr�ci� i na ceremoni� pogrzebow� Amosa M�drego i, jak mi si� wydawa�o, sprawowa� ca�y obrz�d. Ja sta�em w wielkim kr�gu i nie m�wi�em nic, bo mnie nikt nie prosi�. � � Wr�ci� te� po to, by sprawdzi� po��czenia w si�owni. � � Ale po dw�ch latach ju� nie powr�ci�. � � Za to rozpocz�y si� w�dr�wki dromid�w z ogromnych, wygl�da�o, odleg�o�ci przez Wysp� Medytacji, grobl�, do Lodowych Krain. Przychodzili setkami, potem tysi�cami; mijali mnie, by znikn�� w krainie wiecznej nocy. A� pewnego dnia jedna z grup zbli�y�a si� do mnie, a ich przyw�dca, Ben z Dawnych Czas�w, po��czy� si� ze mn� w ekstazie i rzek�: - Chod� z nami do �wi�tobliwego m�a. - Dot�d zawsze mnie zatrzymywali, gdy chcia�em tam i��. � � - Po co? Dlaczego teraz chcecie, �ebym tam poszed�? Nigdy przedtem mi nie pozwalali�cie! - Czu�em, jak krew gotuje mi si� w �y�ach, mi�nie w piersiach si� zaciskaj�, podobnie jak pi�ci. Pr�dzej ich wszystkich bagno poch�onie, nim p�jd� do tego starego �obuza! � � I wtedy stary dromid zrobi� co�, co mnie zdumia�o. Przez te trzy lata niczym mnie nie zadziwili poza przynoszeniem mi po�ywienia na ��danie faceta. Teraz za� tubylec wyci�gn�� w prawo r�k� o smuk�ych palcach, a jeden z samc�w, wielki �owca o jasnoniebieskim futrze, poda� mu jego w��czni�. Ben skierowa� ostrze ku ziemi i kilkoma ruchami narysowa� w zeschni�tym b�ocie dwie sylwetki. � � By� to wizerunek dw�ch ludzi stoj�cych obok siebie, trzymaj�cych si� za r�ce. Z g�owy jednego z nich rozchodzi�y si� promieni�cie linie, a podobne linie wychodzi�y z ko�a, kt�re dromid narysowa� u g�ry. � � Rysunek by� pierwszym tworem artystycznym wykonanym przez istot� z Medei, jaki kiedykolwiek widzia�em. A o ile si� nie myli�em, w og�le p i e r w s z y m wykonanym przez jakiegokolwiek tubylca. I sta�o si� to w mojej obecno�ci. Serce zabi�o mi mocniej. To j a spowodowa�em! Wpoi�em poj�cie sztuki przynajmniej jednemu z tych stworze�. � � - P�jd� z wami do niego - powiedzia�em. � � Mo�e m�j czas oczyszczenia zbli�a� si� do ko�ca. Mo�e cho� w pewnej mierze zas�u�y�em na przebaczenie. � � Sprawdzi�em generator dostarczaj�cy energii mojemu ubiorowi termicznemu, wydosta�em p�ozy i raki, wypcha�em produktami w sreberku zasobnik na �ywno�� i poszed�em za nimi. Tam, gdzie nie wolno mi nawet by�o chodzi�, a co dopiero przeszkadza� �wi�tobliwemu m�owi. No, zobaczymy, kt�ry z nas dw�ch jest wa�niejszy: bezimienny intruz, kt�ry przyszed� i odszed� bez cho�by "dzi�kuj�", czy William Ronald Pogue, cz�owiek, kt�ry da� Medea�czykom sztuk�. � � Po raz pierwszy od wielu lat czu�em si� lekki, swobodny, wa�ny. Na ten rysunek w b�ocie natrysn��em utrwalacz; w ko�cu mo�e si� on okaza� najcenniejszym eksponatem Muzeum Sztuki Tubylczej Williama Ronalda Pogue. Zachichota�em z tego dowcipu i pomaszerowa�em w g��b Lodowych Krain za grup� dromid�w. ���Z bli�a�o si� przesilenie i wiatry wia�y coraz mocniej, a burze by�y coraz bardziej nieprzyjemne. Nie tak niezno�ne jak te, kt�re przyjd� w miesi�c p�niej, ale te� paskudne. � � Min�li�my ju� pierwszy lodowiec widoczny jeszcze z Wyspy Medytacji, �w lodowy grzbiet nazwany przez kartograf�w Seuratem. Potem wspinali�my si� przez Bezimienn� Prze��cz; dromidzi wykuwali sobie uchwyty w��czniami i pazurami, ja za� zaczepia�em si� rakami. Przez prze��cz wp�ywa�y zielone cienie. W jednej chwili mogli�my jeszcze w zmroku dostrzec drog�, w nast�pnej za� nie by�o ju� nic wida�. Przez ca�� godzin� le�eli�my rozp�aszczeni na lodowej p�aszczy�nie, smagani podmuchami szalej�cego wichru, kt�ry usi�owa� oderwa� nas i cisn�� w le��c� w dole przepa��. � � Wok� nas ta�czy�y i migota�y podw�jne cienie; nagle wszystko poczerwienia�o, wiatr ucich� i doszli�my przez krwawe teraz cienie do grzbietu masywu ci�gn�cego si� za Seuratem. � � Przed nami opada�o d�ugie zbocze, przechodz�ce w lodow� r�wnin� pe�n� do��w �niegowych, ca�kowicie odmienn� od p�l lodowych le��cych dalej na zach�d. Dzie� S�oneczny szybko ust�powa� miejsca Dniowi Ciemnemu. � � Widok tego, co by�o po drugiej stronie r�wniny, przes�ania�a wielka �ciana mro�nej mg�y unosz�cej si� nad tundr�. Poprzez jej k��by dostrzega�em s�abo zarysowane kontury wielkiego, po�yskuj�cego masywu Rio de Luz, owej pot�nej, d�ugiej na wiele kilometr�w g�ry lodowej stanowi�cej granic� pomi�dzy krainami terminatora oraz zamarzni�t� nico�ci� tej strony Medei, kt�ra nigdy nie zwraca�a si� ku Argo. Rio de Luz - Rzeka �wiat�a. � � Pospieszyli�my w d� zbocza; niekt�rzy dromidzi po prostu podwijali pod siebie swe dwie, cztery czy sze�� n�g i ze�lizgiwali si� ku r�wninie kozio�kuj�c. Dwa razy i ja upad�em, potoczy�em si�, ze�lizn��em na zadku; spr�bowa�em si� podnie�� i w ko�cu zdecydowa�em si� zjecha� na plecaku jak na sankach. Kiedy dotarli�my do r�wniny, by� ju� prawie Dzie� Ciemny i okolic� przes�oni�a mg�a. Postanowili�my przeczeka�, dop�ki nie nadejdzie Dzie� Mroczny; wykopali�my sobie w porostach tundry miejsca do spania i zagrzebali�my si� w nich. � � Nad g�owami w�ciek�� czerwieni�, zieleni� i purpur� ja�nia�a zorza polarna. Zamkn��em oczy i zaton��em w cieple ubioru termicznego. Czeg� jeszcze po tym wszystkim m�g� chcie� ode mnie "�wi�tobliwy m��" ? ��� Przeszli�my przez zas�on� mgie�, a Rio de Luz s�abo b�yska�a odbitym �wiat�em za sw� mask� z szarozielonej pary. Ocenia�em, �e przebyli�my ponad trzydzie�ci kilometr�w w drodze z Wyspy Medytacji. By�o wyra�nie ch�odniej; w niebieskiej sier�ci dromid�w po�yskiwa�y, niczym rubiny i szmaragdy, kryszta�ki lodu. Dziwna sprawa; tubylc�w ogarn�o uczucie jakby wyczekiwania z zapartym tchem. Szli teraz szybciej, niepomni na siek�cy wiatr i ka�u�e �niegu, w kt�rych zapada�y si� ich stopy. Pop�dzali jeden drugiego chc�c jak najszybciej dotrze� do Rzeki �wiat�a i tego, do czego facet potrzebowa� mojej pomocy. � � Marsz trwa� d�ugo i prawie przez ca�y czas widzia�em z tej lodowej �ciany niewiele ponad jej okrutny kszta�t unosz�cy si� co najmniej p�tora kilometra ponad tundr�. Kiedy jednak mg�a zacz�a si� rozwiewa�, im bardziej si� zbli�ali�my do st�p wielkiej g�ry lodowej, tym cz�ciej musia�em odwraca� wzrok od tego, co le�a�o na przedzie: nieustanna zorza o�wietla�a l�d odbijaj�c si� od niego niemo�liwym do zniesienia blaskiem. � � Dromidzi pognali do przodu, a ja zosta�em sam, maszeruj�c przez tundr� ku Rio de Luz. � � Wyszed�em z mg�y. � � I spojrza�em na to, co unosi�o si� przede mn�, dotyka�o gniewnego nieba i ci�gn�o si� jak okiem si�gn�� na prawo i lewo. Zdawa�o si�, �e ma wiele kilometr�w d�ugo�ci, ale to by�o niemo�liwe. � � Us�ysza�em w�asny j�k. � � Nie mog�em jednak odwr�ci� wzroku, nawet je�li oznacza�o to �lepot�. � � O�wietlona przez nieustannie zmieniaj�c� si� kurtyn� medea�skiego nieba Rio de Luz sta�a ca�a odmieniona. Facet sp�dzi� tu trzy lata topi�c, tn�c i kszta�tuj�c kilometry �ywego lodu (nie potrafi� powiedzie�, ile ich by�o) w dzie�o sztuki najwy�szej klasy. � � Konie najgor�tszej krwi p�dzi�y dolinami srebrnego �wiat�a. Gwiazdy rodzi�y si�, oddycha�y i zamiera�y w jednym, przelotnym momencie. Strz�py bursztynowego blasku rozbija�y si� o szlifowan� jak brylant �cian� lodu. Bajkowe wie�yce, zbyt cienkie, by mog�y istnie� naprawd�, unosi�y si� z ocienionych g��bin i zmienia�y barw� co ka�dy metr ich d�ugo�ci. Legiony t�cz p�dzi�y od szczytu do szczytu, niczym kaskady najcenniejszych klejnot�w. Kszta�ty, formy i przestrzenie stapia�y si� i znika�y, nim oko zd��y�o si� na nich zatrzyma�. W rozpadlinie facet utworzy� intaglio, czarne i z�owieszcze jak widmo �mierci. Kiedy jednak �wiat�o uderzy�o w nie niespodziewanie, roztrzaskuj�c si� i spadaj�c w umieszczon� poni�ej mis�, widmo sta�o si� wielkim ptakiem wieszcz�cym z�ot� obietnic�. I niebo te� tam by�o; ca�e, odbite i zupe�nie nowe, bo �ci�gni�te na d� i pojmane. Argo i dalekie s�o�ce, Fryksos i Helle, Jazon i Tezeusz. oraz wspomnienia s�o�c, kt�re kiedy� panowa�y w obecnie pustych miejscach, a teraz nawet pami�� po nich nie pozosta�a. �ni�em o czasach dawno minionych, gdy patrzy�em w jedno pole zmieniaj�cych si� barw, kt�re bulgota�o �piewem. Serce moje przepe�nia�y uczucia, kt�rych nie zna�em od dzieci�stwa. I nie by�o ko�ca temu wszystkiemu. Punkty jasnoniebieskiego �wiat�a �lizga�y si� po faluj�cych �cianach rze�bionego lodu, mkn�y ku zag�adzie w g��bi wi�kszego rytu, zatrzymywa�y si� przez moment na jego skraju, by zaraz rzuci� si� w zielon� nico��. Znowu us�ysza�em w�asny j�k i odwr�ci�em si� patrz�c na tundr� i mg��, i nie zobaczy�em nic, zupe�nie nic! Zbyt wielkim b�lem by�o nieogl�danie tego dzie�a. Czu�em, jak gard�o �ciska mi strach, �e umknie mej uwadze cho� chwila tego wspania�ego widowiska rozgrywaj�cego si� na lodowym gobelinie. Znowu si� do� odwr�ci�em, a on by� zupe�nie nowy, ogl�da�em go na nowo i zawsze, tak jak to by�o przed chwil�... czy to tylko chwila... jak d�ugo patrz� na to bajeczne widowisko... ile min�o lat... i czy b�d� mia� tyle szcz�cia, �e sp�dz� reszt� �ycia stoj�c tu i wdychaj�c to osza�amiaj�ce pi�kno przed mymi oczami? Nie potrafi�em zebra� my�li; wdycha�em powietrze w p�uca tylko wtedy, gdy ju� si� dusi�em. � � I nagle poczu�em, jak mnie stamt�d odci�gaj�; krzykiem zaprotestowa�em przeciwko trzymaj�cym mnie si�om, kt�re chcia�y pozbawi� mnie cho� jednej sekundy owego niebotycznego narkotyku. � � Odci�gni�to mnie jednak i sprowadzono do st�p Rzeki �wiat�a; tym, kt�ry to zrobi�, by� Ben z Dawnych Czas�w. Zmusi� mnie, bym usiad� plecami do g�ry i dopiero po bardzo d�ugim czasie, gdy �ka�em i chwyta�em ustami powietrze, zacz��em rozumie�, �e by�o ju� prawie po mnie, �e to miejsce oczarowa�o mnie niemal na �mier�. Nie czu�em jednak wdzi�czno�ci do Bena; dusza moja rwa�a si�, by patrze� na owo pi�kno bez ko�ca. � � Dromid wszed� ze mn� w kontakt ekstatyczny i wtedy dopiero si� troch� uspokoi�em. Barwy przed moimi oczami zblad�y nieco. Ben trzyma� mnie w silnym kontakcie, a� z powrotem sta�em si� Williamem Pogue. Nie jedynie instrumentem, za pomoc� kt�rego lodowa g�ra �piewa�a sw� pie��, ale sob� samym, zn�w sob� samym. � � I podnios�em wzrok, i ujrza�em dromid�w zgromadzonych wok� cia�a "�wi�tobliwego m�a", pazurami rysuj�cych co� w lodzie. Domy�li�em si� teraz, �e to nie ja da�em im sztuk�. � � On le�a� twarz� w d� na lodzie, jedn� r�k� wci�� �ciskaj�c rur� lasera. Holoprojektor by� po��czony z komputerem; na jego ekranie widnia� obraz rze�by. Prawie ca�y narysowany liniami czerwonymi, migoc�cy, zanikaj�cy i powracaj�cy w miar� nap�ywu energii dostarczanej z si�owni w moim obozowisku. Ale jeden fragment w pobli�u mostu o niemo�liwym kszta�cie oraz minaretu by� wyrysowany na niebiesko. � � Patrzy�em na to przez d�u�szy czas. Wtedy Ben oznajmi� mi, �e po to mnie tu sprowadzono. �wi�tobliwy m�� umar�, nie doko�czywszy swego dzie�a. Za� oni tutaj, przy rze�bie, po raz pierwszy zrozumieli, czym jest pi�kno, czym sztuka i �e s� jednym z Dziadkami na niebie. Potem Ben przekaza� mi jasny, czysty obraz: wizerunek cz�owieka ulatuj�cego, by si� po��czy� z Argo. By� to ten sam wizerunek z paru kresek, jaki przedtem narysowa� w b�ocie; by� to m�j nieproszony go�� z liniami rozchodz�cymi si� promieni�cie z jego g�owy. � � W ekstazie dromida by� jaki� b�agalny ton. Zr�b to dla nas. Zr�b to, czego on nie zd��y�. Doko�cz dzie�a. � � Spojrza�em na le��cy laser, na niedoko�czony hologram b�yskaj�cy czerwieni� i b��kitem. Laser by� wielki i ci�ki; p�tora metra d�ugo�ci. I nadal w��czony; facet umar� przy pracy. � � Widzia�em, jak wydrapuj� swe pierwsze rysunki, nawet najmniejszy z dromid�w; i zap�aka�em w duchu nad Williamem Pogue, kt�ry doszed� tak daleko, jak m�g�, by odkry�, �e to by�o za ma�o. I nienawidzi�em tego cz�owieka, bowiem osi�gn�� to, czego mnie si� nie uda�o osi�gn��. I wiedzia�em, �e gdyby doko�czy� dzie�a, odszed�by w krain� wiecznego lodu i tam szybko umar� w ciemno�ciach odpokutowawszy ju� swoje - i jeszcze wi�cej. � � Dromidzi przestali wyskrobywa� rysunki, tak jakby Ben nakaza� im poniewczasie zwraca� na mnie wi�cej uwagi. Patrzyli na mnie swymi lisimi oczyma, teraz wype�nionymi napi�ciem i zadziwieniem. W odpowiedzi obrzuci�em ich ponurym spojrzeniem. Dlaczego mia�bym to zrobi�? Dlaczego, do cholery? Dla kogo? Przecie� nie dla mnie, to pewne! � � Siedzieli�my tak przy sobie i z dala od siebie, przez d�ugi czas, a wszech�wiat s�a� sw� najlepsz� jasno��, by odda� ho�d dzie�u. Cia�o penitenta le�a�o u moich st�p. � � Od czasu do czasu zerka�em na uprz��, kt�ra podtrzymywa�a laser w pozycji do ci�cia. Na pasach do ramion by�a zastyg�a krew. � � Po chwili wsta�em i podnios�em urz�dzenie. By�o znacznie ci�sze, ni� my�la�em. ��� Teraz przychodz� zewsz�d, by to obejrze�. Nadali mu now� nazw�: Gobelin Odduma i nikt ju� nie pami�ta o Rzece �wiat�a. Teraz wszyscy m�wi� o czarodziejstwie. Mo�e dawno temu ten cz�owiek spowodowa� gdzie� indziej �mier� tysi�cy, ale m�wi�, �e nieumy�lnie; to za�, co da� Medea�czykom, by�o w pe�ni �wiadome. Wi�c prawdopodobnie s�uszne jest, by wszyscy wiedzieli, kto to by� Virgil Oddum i co stworzy� na Biegunie Wschodnim. � � Ale powinni wiedzie� i o mnie. By�em tam! Te� troch� zrobi�em. � � Nazywam si� William Ronald Pogue i te� by�em wa�ny. Nazwiska powinno si� zna�. Prze�o�y� Wiktor Bukato ��� powr�t

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!