8040

Szczegóły
Tytuł 8040
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

8040 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 8040 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8040 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

8040 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

SEBASTIAN MIERNCKI Pan Samochodzik i� Bractwa Rycerskie OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA WST�P W mro�n� styczniow� noc kapitan wyszed� przed pa�ac w jednej ze wschodniopruskich wsi. Obok widzia� cienie ogromnych zabudowa� folwarcznych obsypanych bia�� pierzyn� �niegu, przypominaj�cych mu obraz ciastek oblanych bia�ym lukrem na wystawie cukierni Schramkego w Hamburgu. To by� pierwszy miesi�c ostatniego roku Trzeciej Rzeszy. Kapitan przetrwa� wszystkie lata wojny w jednostce grenadier�w pancernych. Teraz w drodze nad Zalew Wi�lany odwiedzi� maj�tek kuzynostwa swego kolegi. Chcia� ich powiadomi�, �e kuzyn zgin�� w walkach pod Go�dapi�. Jego czo�g okopany na wzg�rzu, unieruchomiony z braku paliwa, zniszczy� trzy bolszewickie pojazdy, nim sam eksplodowa� po wrzuceniu do �rodka przez otwarty w�az wi�zki granat�w. Uczyni� to m�ody czerwonoarmista o sko�nych oczach i z�otawym odcieniu sk�ry. By� mo�e te same nieprzeniknione oczy patrzy�y teraz na niego nad muszk� mosina. - Ruscy! - krzykn�� kapitan do swoich trzech ludzi, kt�rzy wychodzili za nim. Do�wiadczeni grenadierzy rzucili si� do odwrotu. B�yskawicznie zaryglowali d�bowe drzwi prowadz�ce do pa�acu. Przebiegli kilkumetrow� sie� i wbiegli na werand�. Biegn�cy na przedzie kapral potr�ci� kolb� swojego MP-43 figur� stoj�c� na marmurowym postumencie. Popiersie wygl�daj�ce na antyczne zacz�o si� kiwa� na boki gro��c w ka�dej chwili upadkiem na pod�og�. Kapitan bezwiednie chwyci� je i postawi� bezpiecznie na komodzie pod oknem. *** Na ty�ach pa�acu sta� m�ody starszyna. Dowodzi� kilkuosobowym konnym zwiadem. Obejrzeli ju� artystyczne dziwad�a bur�uja. �Jak co� takiego mo�e si� podoba�?" - zastanawia� si� podoficer. �Nie do��, �e postawione z krwi i potu wyzyskiwanego ludu tej wsi, to jeszcze takie powyginane?" Rosjanin dziwi� si�, jak ludzie, kt�rzy potrafili bez powodu pali� ca�e rosyjskie wsie, podziwiali takie pokraki. Kamienna grota i wysepka na stawie podoba�y mu si�, ale co� takiego powinno by� jego zdaniem og�lnie dost�pne. Rosyjski zwiad nie pierwszy raz sta� przy pruskim pa�acyku i �o�nierze doskonale pami�tali rozkaz dow�dcy frontu zaczynaj�cy si� od s��w: ...Wkraczacie na ziemi� wroga... czas zemsty nadszed�". Te dwie frazy by�y wystarczaj�cym powodem, �eby �o�nierze rosyjscy z odwag� i po�wieceniem zdobywali kolejne miasta i wsie, �eby zniszczyli wie� Ma�ga. Pewnie nawet nie wiedzieli, �e w 1914 roku, w jej okolicach odby� si� ostatni akt bitwy pod Tannenbergiem, gdzie armia carska dosta�a strasznie lanie od armii niemieckiej. Teraz role odwr�ci�y si� - nadszed� czas zemsty... Wtedy w�a�nie na werandzie pokazali si� niemieccy �o�nierze. Starszyna rozpozna� charakterystyczny kszta�t zakrzywionego magazynka w karabinie pierwszego grenadiera. �Karabin b�dzie m�j" - pomy�la� zadowolony i nacisn�� spust. *** Kapitan widzia�, jak male�kie okienka na werandzie rozpryskuj� si� i seria z rosyjskiego automatu �cina kaprala. Biegn�cy za nim szeregowiec wyci�gn�� r�ce ze schmeisserem, ale te� nie zd��y� odda� strza�u. Kapitan i sier�ant padli na pod�og�. - Biegniemy do pokoj�w s�u�by - rozkaza� kapitan. Niemieccy �o�nierze przyjechali do pa�acu samochodem sztabowym stoj�cym przed frontonem. W posiad�o�ci nie zastali nikogo pr�cz dwojga starszej s�u�by. Reszta, ��cznie z w�a�cicielami maj�tku, uciek�a, bo wie�ci o okrucie�stwie Armii Czerwonej znacznie wyprzedza�y poch�d jej �o�nierzy. Grenadierzy na �rodku sieni zakr�cili w lewo i wtedy przez wybite okno wpad� do �rodka granat. Sier�ant nieszcz�liwie wywr�ci� si� na niego, a kapitan skoczy� za r�g, do pokoju. �ciany zakwit�y jasnym blaskiem, a potem nagle pociemnia�y od mn�stwa ciemnoczerwonych plam. Ostatni grenadier skoczy� na korytarz. Stan�� oko w oko z dow�dc� patrolu. Jednocze�nie nacisn�li spusty pistolet�w maszynowych. Kapitan poczu� uk�ucie w brzuchu i zerkn�� na mokr�, powi�kszaj�c� si� plam� na mundurze. S�ysza� kroki biegn�cych Rosjan. Ci�ko opar� si� o drzwi, one uchyli�y si� pod jego ci�arem. Grenadier stoczy� si� do ciemnej piwnicy. Jak przez sen s�ysza� rosyjskie przekle�stwa, przera�liwy p�acz s�u��cej, odg�os t�uczonej zastawy, otwieranych drzwi w meblach. Potem zaleg�a cisza. Przerwa�a j� seria z karabinu maszynowego. Po chwili do nozdrzy oficera zacz�� dociera� smr�d spalenizny. Chcia� wczo�ga� si� po schodach, ale nie mia� si�. Po godzinie na nieruchome cia�o grenadiera zacz�y si� sypa� pierwsze spalone fragmenty konstrukcji pa�acu. ROZDZIA� PIERWSZY OBSERWACJA HANDLARZY DZIE�AMI SZTUKI � WEZWANIE NA KONFERENCJ� Z NOWYM SZEFEM � PODS�UCHANA INFORMACJA � POLECENIE WYJAZDU DO DYLEWA � SPOTKANIE NA POLACH GRUNWALDU � KAPLICA POBITEWNA � GDZIE TOCZY�A SI� BITWA W 1410 ROKU? Ci�g�y, natarczywy dzwonek telefonu wyrwa� mnie z cudownych obj�� snu. Przetar�em oczy i szybko rozejrza�em si� na boki. Wszystko si� zgadza�o. Siedzia�em w fotelu Rosynanta zaparkowanego na granicy lasu pod nisko zwisaj�cymi ga��ziami brzozy. Przez szyb� doskonale widzia�em nowo wybudowan� will� znanego handlarza antykami. To wczoraj do p�na w nocy mia�em okazj� ogl�da�, jak bawi� si� polscy nowobogaccy. Pod koniec zabawy rozochocone towarzystwo skaka�o w garniturach, wartych tyle, co moja pensja, do basenu. Odruchowo poprawi�em swoje drelichy, kt�re za�o�y�em na wypadek, gdybym chcia� po kryjomu skrada� si� do willi, �eby pods�ucha� rozmowy. Si�gn��em do kieszeni bluzy po telefon kom�rkowy. - Tak, s�ucham? - powiedzia�em. - Jeszcze �pisz? - zapyta� mnie szef. Zerkn��em na zegarek. By�a �sma rano. - Tak, jeszcze wcze�nie, do tego sobota - odpowiedzialem. - Do nocy siedzia�em przy willi tego przyjaciela Jerzego Batury. Jerzy Batura by� synem Waldemara Batury, zdolnego, inteligentnego handlarza dzie�ami sztuki, z kt�rym m�j szef wielokrotnie stawa� w szranki. Moim prze�o�onym by� pan Tomasz N.N., zwany przez przyjaci� Panem Samochodzikiem, bo kiedy� mia� okropnie brzydki, ale niezawodny samoch�d w�asnor�cznej roboty domoros�ego wynalazcy. Niestety, wehiku� Pana Samochodzika uleg� zniszczeniu w wypadku, ale Polonia ameryka�ska zafundowa�a nam nowy pojazd, jeepa grand cherokee, czyli naszego Rosynanta, kt�ry mia� kilka ukrytych ciekawych elektronicznych i mechanicznych urz�dze� wielce przydatnych w naszych przygodach. - Wiem, �e pracowa�e�, ale dzi� mamy spotkanie z naszym nowym szefem i to w pilnym trybie! - poinformowa� mnie pan Tomasz. - O kt�rej? - j�kn��em. - Za p� godziny. - Jad� - westchn��em. Z tego co s�ysza�em, nasz poprzedni zwierzchnik mia� trafi� na plac�wk� dyplomatyczn� do Ameryki. Nikt nie wiedzia�, �e koledzy z resortu spraw zagranicznych �doceniali" ambicj� poprzedniego szefa i wys�ali go do Ameryki �aci�skiej. Przekr�ci�em kluczyk w stacyjce, jeszcze �ykn��em zimnej kawy z termosu i wyjecha�em w kierunku pobliskiej Warszawy. Willa, kt�r� obserwowa�em, znajdowa�a si� na obrze�ach stolicy, wi�c w sobotni ranek mog�em szybko dojecha� do Ministerstwa Kultury i Sztuki. Zatrzyma�em Rosynanta na parkingu i pobieg�em do gabinetu szefa. By� dzie� wolny, wi�c panna Monika, sekretarka pana Tomasza by�a nieobecna. - Chod�my - szef us�ysza� moje kroki i wyszed� do mnie. Zamkn�� drzwi na klucz i poprowadzi� mnie do gabinetu podsekretarza stanu, kt�remu podlega� nasz samodzielny referat. Zajmowali�my si� poszukiwaniem zaginionych w czasie wojny dzie� sztuki, ale tak�e �ledzili�my poczynania handlarzy antykami. W Polsce wci�� mo�na by�o znale�� do�� ciekawe i cenne eksponaty interesuj�ce kolekcjoner�w z Europy Zachodniej. Mieli�my przeciwdzia�a� wywo�eniu ich za granic�. Weszli�my do sekretariatu ministerialnego urz�dnika. By�a tam sekretarka. U�miechn�a si� na nasz widok. Nacisn�a guzik interkomu. - Ju� s� - powiedzia�a do mikrofonu. Po kilku sekundach otworzy�y si� drzwi gabinetu i stan�� w nich m�ody, ostrzy�ony na je�a m�czyzna w doskonale skrojonym garniturze, w jedwabnym krawacie zawi�zanym na modny w tym sezonie w�ze�. Sk�oni� si� panu Tomaszowi, a na m�j widok u�miechn�� si� pob�a�liwie. - Jestem asystentem nowego szefa pan�w - przedstawi� si�. - Je�eli b�d� mieli panowie jakie� sprawy do za�atwienia, to prosz� przedzwoni� do mnie - poda� nam swoj� wizyt�wk�. - A teraz prosz� do �rodka - szerzej otworzy� drzwi. Palcami przeczesa�em zmierzwione w�osy i za�enowany potar�em po nieogolonej twarzy. Szef id�cy przodem nagle przystan�� w progu. Zagapi�em si� i g�ow� uderzy�em w jego plecy. Wyprostowa�em si� i zerkn��em przez rami� Pana Samochodzika. Ze zdumienia a� mnie zatka�o. Zza biurka wysz�a w naszym kierunku kobieta, pani minister! Mia�a czterdzie�ci lat i w�osy upi�te w du�y kok. By�a �redniego wzrostu, ale nadrabia�a to butami na wysokim obcasie. Do pracy za�o�y�a elegancki kostium. - Dzie� dobry! - przywita�a nas. Wysz�a zza biurka i obu �cisn�a r�ce, zdecydowanie, po m�sku. Przedstawi�a si� i wskaza�a krzes�a przy wzorowanym na barokowy stoliczku w k�cie. Jej asystent przysiad� dwa metry od nas, otworzy� notes i robi� kr�tkie notatki dotycz�ce naszej rozmowy. - Rozumiem pan�w zdziwienie - powiedzia�a na wst�pie pani minister. - Jestem dzi� pierwszy dzie� w pracy. Mia�am oficjalnie przywita� si� z podleg�ymi dzia�ami w poniedzia�ek, ale panowie ju� dzi� otrzymaj� zlecenie i pewnie szybko si� nie spotkamy. - Na og� sami wybierali�my sobie zadania - nie�mia�o wtr�ci� szef. Pr�bowa� broni� samodzielno�ci naszego referatu. - Panowie! - zwierzchniczka stanowczo podnios�a d�o�, jakby nie by�a przyzwyczajona do jakiegokolwiek sprzeciwu. - Ca�� noc zapoznawa�am si� ze sprawozdaniami z pracy waszego dzia�u. Przyznam, �e by�a to pasjonuj�ca lektura. Pana dokonania by�y znakomite - sk�oni�a si� w stron� pana Tomasza. - Wydaje mi si� jednak, �e czasy si� zmieni�y, stajemy przed nowymi wyzwaniami. W kr�gu naszych zainteresowa� znajdzie si� nie tylko polskie dziedzictwo kulturalne, ale europejskie i �wiatowe. Pan Pawe� Daniec - zerkn�a na mnie, a potem krytycznie zlustrowa�a m�j militarny przyodziewek - jak widzimy, nie wyr�s� jeszcze z czas�w m�skiej przygody w jednostce komandos�w. Zapewniam pana, �e b�dzie pan musia� si� wykaza� nie tylko si�� mi�ni, ale i wiedzy prawniczej. - Zawsze dzia�ali�my zgodnie z prawem - wtr�ci� si� pan Tomasz. - Znaj� panowie ustawodawstwo obowi�zuj�ce w Unii Europejskiej na temat obrotu dzie�ami sztuki i zabytkami? - Najwa�niejsze tezy - powiedzia� pan Tomasz. - Prosz� to nadrobi�, by nie zarzucano nam braku kompetencji! Zgodnie kiwn�li�my g�owami. Nie wiem, co my�la� szef, ale ja ju� postanowi�em rozgl�da� si� za inn� prac�. - Teraz do rzeczy - pani minister zerkn�a na zegarek. - Za p� godziny stawicie si� u dyrektora Muzeum Narodowego. On was we wszystko wprowadzi. Do widzenia! Sk�onili�my si� energicznej szefowej i ruszyli�my do wyj�cia. - Panie Pawle, niech pan zmieni str�j. To ministerstwo, a nie poligon! - us�ysza�em za sob�. - Tak jest, prosz� pani! - prawie zasalutowa�em. Odetchn�li�my na korytarzu. - Herod-baba, lepiej czym pr�dzej uciekajmy w teren - u�miechn�� si� pan Tomasz. Pr�bowa� mnie pocieszy�. - Niech pan sam jedzie do Muzeum Narodowego, a ja co� zrobi� ze swoim wygl�dem - zaproponowa�em. -Nie - szef poci�gn�� mnie za rami�. - Musisz mie� wszystkie dane - doda� tajemniczo. - Us�ysza�e� co� ciekawego? - dopytywa� si� o efekty mojego �ledztwa. - Prawie nic - odpar�em. - Impreza szybko rozkr�ci�a si� i ma�o kto my�la� o pracy. Podkrad�em si� w pobli�e p�otu z mikrofonem kierunkowym. S�ysza�em jedynie, jak ten przyjaciel Batury m�wi� do kogo� przez telefon kom�rkowy: �Rycerze s� w drodze, a Jerzy szuka skrytki wok� g�ry". - Ciekawe - mrukn�� Pan Samochodzik i milcza� ca�� drog� do Muzeum Narodowego. Na miejscu musieli�my poczeka� jeszcze kwadrans, nim zaproszono nas do dyrektora, nie g��wnego, ale jednego z zast�pc�w. By� to mi�y pan, niski, szczup�y, co chwila przecieraj�cy okulary. Posadzi� nas w g��bokich wygodnych fotelach i pocz�stowa� mocn� herbat�. - Panowie, sprawa jest nad wyraz delikatna - zacz��. - Ekipa warszawskich archeolog�w rozpoczyna jutro badania w miejscu dawnego pa�acu w Dylewie ko�o Ostr�dy. Spodziewamy si� znale�� tam unikatowe dzie�a sztuki. To b�dzie sensacja na skal� europejsk�. - Zawsze s�dzi�em, �e archeologia zajmuje si� badaniem okres�w historycznych przed nastaniem s�owa pisanego - wtr�ci�em. Dyrektor u�miechn�� si�. - Po cz�ci ma pan racj�, s� archeolodzy, kt�rzy m�wi�, �e prowadzenie wykopalisk w miejscach z pami�tkami z p�niejszych okres�w to nie archeologia - powiedzia�. - Tym razem badania b�dzie prowadzi� polski specjalista od kultur antycznych. - Kolekcja antyk�w ukryta przez w�a�ciciela dworu w dawnych Prusach Wschodnich? - nie dowierza� pan Tomasz. - Nie tylko - odpar� dyrektor. - Kierownik ekipy mia� tu dzi� by� na spotkaniu, ale musia� ju� wyjecha� na miejsce. On wam wszystko najlepiej wyja�ni. Najwa�niejsza jest dyskrecja. Bronimy si� przed rozg�osem, chocia� jaki� miejscowy dziennikarz ju� wszystko wyw�cha�. Na razie obieca� nic nie pisa�, ale ju� tam siedzi jak kwoka na jajach. Spojrzeli�my z szefem na siebie domy�laj�c si�, kim mo�e by� ten dociekliwy reporter. - Wyruszymy jeszcze dzi� - obieca� pan Tomasz. Po�egnali�my dyrektora i pojechali�my do domu Pana Samochodzika. Obaj mieli�my w szafach spakowane baga�e na wypadek nagiego wyjazdu. Zatrzymali�my si� na d�u�ej, by zaplanowa� nasze dzia�ania. Gdy jak pichci�em turystyczny obiad: makaron i klopsiki w sosie pomidorowym ze s�oika, szef przegl�da� zawarto�� swej biblioteczki. Po p�godzinie zjawi�em si� w pokoju, gdzie zasmucony szef siedzia� nad jedn� ksi��k� i map�. Poda�em mu talerz z dymi�c� potraw�. Podzi�kowa� i widelcem wskaza� map�. - To tu - oznajmi�. Pochyli�em si� nad sto�em i map�. Nasz teren operacyjny obejmowa� obszar zamkni�ty pasmem Wzg�rz Dylewskich i tras� Gda�sk - Warszawa. Z zachodu na wsch�d bieg�a droga, przy kt�rej znajdowa�o si� pole historycznej bitwy pod Grunwaldem. Na p�nocny zach�d od niego by�o jezioro B�br�wka po��czone strumykiem z mniejszym oczkiem bez nazwy. Oba akweny by�y po��czone kana�em z Grabarkiem, dop�ywem Drw�cy. Na po�udniowym kra�cu B�br�wka widzia�em miasteczko o tej samej nazwie. Kilometr na zach�d od niego by�o Dylewo. - �adna okolica - stwierdzi�em. - Tak - przyzna� szef nawijaj�c makaron na widelec. - Jezioro, najwy�sze wzniesienie na Mazurach, historyczne pole bitwy z rycerzami zje�d�aj�cymi na coroczn� inscenizacj�, pa�ac ze skarbami. Czy masz jakie� sugestie? Spojrza�em na u�miech pana Tomasza. Podziwia�em go za to, �e potrafi� wywnioskowa� r�ne rzeczy z niepowi�zanych z pozoru przes�anek. - Wyniki twojego nocnego czuwania? - podpowiada�. - Poddaj� si� - przyzna�em. - Po prostu nie chce ci si� my�le� - szef odstawi� pusty talerz. - Przyjrzyj si� mapie. Masz G�r� Dylewsk�, kilka oznacze� budynk�w zabytkowych, to pa�ace, �lady grodzisk i pole bitwy pod Grunwaldem. O czym to �wiadczy? Wysili�em pami��. -Ten obszar prawie od zawsze znajdowa� si� na pograniczu pa�stwa polskiego - przypomnia�em sobie. - Za czas�w pruskich, o ile pami�tam, pogranicze by�o puste, pozbawione grod�w. Jednak za czas�w pa�stwa krzy�ackiego w interesie Krzy�ak�w by�o obsadzi� pogranicze rycerzami, nada� im maj�tki, by mieli baczenie na granice. - Dobrze - pochwali� szef. - Gali Anonim opisuj�c wyprawy Boles�awa Krzywoustego na Prusy narzeka� na brak pruskich grod�w. Tak�e wyludnienie tych teren�w w czasie podboj�w krzy�ackich wskazywa�oby na niezamieszka�y pas puszczy granicznej. - Trzeba pami�ta�, �e u Prus�w grody pe�ni�y inne funkcje ni� na przyk�ad w Biskupinie - zauwa�y�em. - Plemiona pruskie podzielone na rody i rodziny zamieszkiwa�y ogromne po�acie puszczy. Grody s�u�y�y jako schronienie w czasie wojny i najazdu wroga. Cz�sto Prusowie po prostu kryli si� w ost�pach le�nych. - Masz racj� - przyzna� pan Tomasz. -Teraz przypomnij sobie, czego dowiedzia�e� si� w nocy? - �Rycerze s� w drodze, a Jerzy szuka skrytki wok� g�ry" - przypomnia�em. - I co? - Nie traktuj tego jak has�o, tylko jak informacj� - pouczy� mnie Pan Samochodzik. - Dok�d mog� jecha� rycerze? Nie �miej si� - �achn�� si� widz�c moj� min�. - Pod Grunwald, gdzie jak co roku odbywa si� inscenizacja bitwy pod Grunwaldem z udzia�em bractw rycerskich z ca�ej Polski i Europy. Co rycerze mog� przewie�� przez granic�? Bro�, zbroje i �redniowieczne wyposa�enie, bo w obozie rycerskim musz� �y� tak, jak nasi przodkowie. Dlatego wsp�cze�ni rycerze pos�uguj� si� kopiami staroci, a kto odr�ni dobrze zachowane orygina�y od kopii? Mina mi zrzed�a, gdy s�ucha�em prze�o�onego. -Analizujmy dalej. Wok� jakiej g�ry mo�e szuka� Jerzy? Wok� ka�dej, ale najbli�ej Grunwaldu jest G�ra Dylewska. Dla �otrzyka, jakiego pods�uchiwa�e�, g�ra to g�ra, nieistotne, czy ma cztery tysi�ce metr�w wysoko�ci, czy tylko trzysta dwana�cie. Dlatego jestem pewien, �e Batura i jego przyjaciel szykuj� jakie� �otrostwo w okolicach G�ry Dylewskiej. Lasy, jary, wzniesienia to wszystko doskona�e miejsca na skrytki, zw�aszcza gdy zna si� tam ka�dy k�t. Pan Samochodzik zerkn�� na zegarek. - Zbieramy si�, za trzy godziny mamy spotkanie - oznajmi�. - Gdzie? Z kim? - Z pewnym rycerzem pod Grunwaldem - us�ysza�em. Pan Tomasz zabra� zawczasu przygotowan� torb�. Pojechali�my do mnie po baga�e i wyjechali�my w kierunku Gda�ska. W�a�nie ko�czy�a si� pierwsza dekada lipca. W tym roku rocznica bitwy pod Grunwaldem przypada�a w pi�tek. Z urok�w lata na Mazurach i nad Ba�tykiem korzysta�a ca�a Polska, wi�c droga by�a zapchana samochodami. Prowadzi� pan Tomasz, a ja pr�bowa�em odespa� nocne czuwanie. Wczesnym popo�udniem zajechali�my na parking ko�o pola bitwy pod Grunwaldem. O tej porze roku zatrzymywa�y si� tu tylko autokary wynaj�te przez kolonie. Min�li�my stoiska oferuj�ce kopie rycerskiej broni i pami�tki z Grunwaldu. W t�umie spaceruj�cych mo�na by�o dojrze� ludzi ubranych w stroje przypominaj�ce do z�udzenia te znane ze �redniowiecznych rycin. - Wsp�cze�ni rycerze ju� przybyli na miejsce, by zorganizowa� widowisko - wyja�ni� mi pan Tomasz. Przechodzili�my ko�o granitowych cios�w ze zburzonego przez hitlerowc�w pomnika grunwaldzkiego, kt�ry ufundowa� Ignacy Paderewski w Krakowie w pi��setn� rocznic� bitwy, gdy zaczepi� mnie �ebrak stoj�cy na poboczu. By� ubrany w czarny p��cienny w�r z kapturem zakrywaj�cym twarz. Sta� na bosaka przepasany sznurem, z kosturem w jednej i misk� na datki w drugiej r�ce. Podoba� mi si� jego pomys� na inscenizacj� epoki, ale natarczywo�� zdenerwowa�a. - Na pielgrzymk� do Ziemi �wi�tej zbieram, mi�o�ciwy panie - chrypia�. - Czy na wypraw� do pobliskiej gospody? - za�artowa�em strz�saj�c rami� �ebraka. - Co ty, Pawle? - rzek� szef z wyrzutem. - Tak traktujesz pielgrzyma? - u�miechn�� si� i rzuci� do miski drobn� monet�. - Pomodl� si� za wasze dusze w kaplicy - znowu zachrypia�o spod kaptura. Po chwili przepychali�my si� przez t�um m�odzie�y, kt�ra ledwo dawa�a sobie rad� z w�dr�wk� w tym upale. Stan�li�my ko�o pomnika grunwaldzkiego i przygl�dali�my si� kamiennej makiecie po�o�enia wojsk przed bitw� w 1410 roku. - Ciekawa bitwa - mrukn�� pan Tomasz. - Z pozoru wszystko wiemy, ale uczeni do dzi� spieraj� si� o istotne szczeg�y. - Gdzie ten rycerz? - niecierpliwi�em si�. - Mamy go szuka� w�r�d dziesi�tk�w namiot�w w rycerskich obozach? - r�k� wskaza�em tereny wok� muzeum bitwy grunwaldzkiej, gdzie sta�y namioty i palisady. Bli�ej pomnika rycerstwo przygotowa�o plac turniejowy z wie�ami obl�niczymi, koz�ami, narz�dziami �redniowiecznych tortur, saracenami, padokami dla koni i wielkim targowiskiem. W drewnianych budkach mo�na by�o kupi� wyroby rzemie�lnik�w pracuj�cych takimi samymi metodami jak ich poprzednicy przed wiekami. Za wysok� drewnian� palisad� ustawiono r�nej wielko�ci namioty skupione w niewielkie kr�gi, czyli podobozy poszczeg�lnych chor�gwi. - Nie, p�jdziemy do kaplicy - zdecydowa� szef. - To tylko dwie�cie metr�w, a b�dziemy w cieniu. Ten rycerz m�wi�, �e nas znajdzie. Poszli�my poln� drog� w kierunku k�pki drzew na zachodzie. Upa� by� obezw�adniaj�cy. Zdawa�o si�, �e nawet muchom nie chcia�o si� bzycze� z nale�yt� sumienno�ci�. Tylko polne skowronki zachowa�y wigor i pod�piewywa�y. Zm�czeni siedli�my pod kamiennym murem okalaj�cym zarys fundament�w kaplicy pobitewnej. - Kamie� z pomnika po�wi�conego Ulrykowi von Jungingenowi? - dziwi�em si�. - Niemcy �wi�cili pami�� wielkiego przegranego? - Pami�taj, �e to on stawi� op�r i poleg� w walce ze s�owia�skim barbarzy�cami - powiedzia� szef. - Tak przynajmniej przedstawiano go w krzy�ackich kronikach. Jednak nie zadziwia ci�, dlaczego postawiono t� kaplic�? - Ku chwale i pami�ci poleg�ych tu rycerzy - odpowiedzia�em. - Jak my�lisz, czemu akurat w tym miejscu? - Musia�o tu zdarzy� si� co� wa�nego? - domy�la�em si�. - Tak, pewnie tu poleg� dowodz�cy bitw� po stronie krzy�ackiej - m�wi� szef. - Zauwa�, �e ju� we wrze�niu 1410 roku kr�l W�adys�aw Jagie��o w li�cie do biskupa pomeza�skiego Jana wspomina� o zamiarze ufundowania tu klasztoru wed�ug regu�y �wi�tej Brygidy. Wiosn� 1411 roku, jak wspominano w kronikach, sta�a tu ju� drewniana kaplica krzy�acka. W 1413 roku sprowadzono cudowny obraz Matki Boskiej i dzwon. W 1414 roku ko�ci�ek spalono w czasie tak zwanej wojny g�odowej. Od 1595 roku wybudowany tu wcze�niej murowany ko�ci� zacz�� popada� w ruin�. W 1720 roku kazano go rozebra�, bo nadal odbywa�y si� pielgrzymki do tego miejsca, a pastorzy czerpali nieopodatkowane dochody ze sprzeda�y �wiec, wot�w i odzie�y tutaj cudownie uzdrowionych. Na pocz�tku XX wieku postawiono tu pomnik wielkiego mistrza. - Skoro wedle przekaz�w von Jungingen zgin�� w wirze walki, to bitwa rozegra�a si� gdzie� tu? - domy�li�em si�. - Tak, w promieniu p� kilometra od tego miejsca - przytakn�� pan Tomasz. - Nieprzypadkowo wybrano lokalizacj� kaplicy. Pami�taj jeszcze o jednym. W bitwie pod Grunwaldem nie bra�a udzia�u piechota - to by�a bitwa rycerzy, czyli je�d�c�w. Z drugiej strony nieznane jest nazwisko wojownika, kt�ry powali� wielkiego mistrza. - To jak zgin�� wielki mistrz, skoro nie zabi�a go ch�opska piechota, jak to zaprezentowali Sienkiewicz i Matejko? - Wystarczy�o, �e zosta� zrzucony z konia, w takim zamieszaniu zosta�by stratowany. Wyobrazi�em sobie ten sam lipcowy skwar, szcz�k zbroi, r�enie koni walcz�cych kopytami i z�bami, j�ki rannych i mod�y umieraj�cych. - Uff, ale upa� - j�kn�� pan Tomasz ocieraj�c chusteczk� pot z czo�a. - Mo�e �yk wody? - us�yszeli�my nad sob� czyj� g�os. Zerkn��em do g�ry. Wpierw ujrza�em d�o� wystaj�c� z szerokiego r�kawa czarnego odzienia, �ciskaj�c� kamionkowy kubek, na kt�rego �ciankach szkli�y si� krople krystalicznie czystej wody. Potem zza muru wyjrza�a u�miechni�ta twarz Olbrzyma. By� to nasz znajomy dziennikarz pracuj�cy w lokalnej gazecie ukazuj�cej si� na terenie Warmii i Mazur. U�ciskali�my go serdecznie, bo prze�yli�my z nim wiele przyg�d w kt�rych by� nieocenionym kompanem. Mia� prawie dwa metry wzrostu i twarz dziecka, a g�ow� niemal ogolon� na zero. Nosi� te� okulary, kt�re przy jego wzro�cie nadawa�y mu pozory �lamazarno�ci. - To mia� by� rycerz, a nie �ebrak - powiedzia�em z wyrzutem do pana Tomasza. - To ty nie wiesz, �e jak rycerz rusza� do Ziemi �wi�tej, to odk�ada� zdobne pancerze? - za�mia� si� Olbrzym. Napili�my si� wody z manierki wys�uchuj�c uwag Olbrzyma, �e w Pi�mie �wi�tym nakazano spragnionego napoi�, co uczyniwszy oczekuje chocia� kilku dni odpustu. Opowiedzia� nam, �e robi materia� wcieleniowy. Na polach Grunwaldu jest �ebrakiem, a w obozie archeolog�w robotnikiem przy wykopkach. - Z �ebractwa i wo�enia ziemi w taczkach mo�na nie�le wy�y� - zapewnia�. - Chyba rzuc� pisanie. - M�w! - pan Tomasz rozkaza� Olbrzymowi. - Wszystko, co wiesz i masz zamiar napisa�. - A co chcecie wiedzie�? - Olbrzym opar� si� wygodnie o kamienie z pomnika von Jungingena. - Archeolodzy dopiero przyjechali, rycerze zbieraj� si� przed bitw�. Mog� wam jedynie powiedzie� o rze�bach, kt�re skradziono z parku w Dylewie. Kto� ju� wyczu� koniunktur� i chyba wiem kto. Widzia�em Jerzego Batur�. ROZDZIA� DRUGI KTO W�SZY WOKӣ DYLEWA? � L�DOWANIE W B�BR�WKU � ZAK�ADAM BAZ� W �MUZIE" � BIWAK NA WYSPIE � NIESPODZIEWANA WIZYTA MA�GOSI � POZNAJ� MIESZKA�C�W PENSJONATU � ROBERT PODS�UCHUJE MOJE ROZMOWY � WIECZORNE W�DKOWANIE � HARCERSKI PATROL TOLI Olbrzym kr�tko opowiedzia� o tym, czego dowiedzia� si� grzebi�c w archiwalnych numerach gazet, kt�re pisa�y o Dylewie i o tym, co wiedzia� na temat kradzie�y. - Nie znam niestety zbyt wielu fakt�w - przyzna�. - Wi�cej b�dzie wiedzia� kierownik archeolog�w, ale on nie ma zamiaru ze mn� rozmawia�, chc�c wszystko zachowa� w tajemnicy. Nie chce rozg�osu, ale niech tylko brukowce o tym si� dowiedz�, to b�dzie sensacja na ca�y kraj i wtedy te� b�d� musia� pu�ci� materia� u siebie, �eby mnie redaktor naczelny nie zjad� �ywcem na przystawk� do obiadu. - Gdzie widzia�e� Batur�? - zapyta�em. - Kr�ci� si� po G�rze Dylewskiej - odpowiedzia�. - Mieszka�cy wsi opowiadali o warszawiaku, kt�ry wypytywa� o lokalne legendy, opowie�ci o skarbach, jaskinie. Teraz z kolei opowiedzieli�my Olbrzymowi o naszych podejrzeniach zwi�zanych z przyjazdem jakiej� grupy rycerzy. - Pawe� zostanie w ukryciu, znajdzie sobie cichy zak�tek, gdzie� nad jeziorem B�br�wka - zaproponowa� szef. - Ja zamieszkam z archeologami, a Olbrzym b�dzie mia� na oku rycerzy. - Kto bierze samoch�d? - zapyta�em. - Ja - szef u�miechn�� si� triumfalnie. - B�dziesz z nami w kontakcie. Olbrzym te� ma samoch�d i b�dzie je�dzi� do archeolog�w. Prawda? - Jak mnie wpuszcz� - mrukn�� dziennikarz. - Poprosz�, �eby chcieli z tob� rozmawia�, w ko�cu dotrzyma�e� danego s�owa - obieca� Pan Samochodzik. Olbrzym mieszka� razem z rycerzami z Olsztyna, wi�c po�egna� nas i poszed� �ebra�, jak powiedzia�, na obiad. Z panem Tomaszem wr�cili�my do Rosynanta i ruszyli�my w kierunku Dylewa. W B�br�wku szef zatrzyma� si� przy rynku, obok neobarokowego ratusza z umieszczon� centralnie male�k� wie�� zegarow�. Zza siedziby rajc�w wygl�da�a masywna, jakby przygarbiona sylwetka murowanej, gotyckiej �wi�tyni. W perspektywie kamieniczek ulicy prowadz�cej od rynku ujrza�em wysok� bram� i resztki fortyfikacji miejskich. Krzy�acki zamek wybudowany pod koniec XIV wieku znajdowa� si� na niedu�ej wyspie, za ko�cio�em. Z warowni zosta�y zaledwie ruiny dw�ch skrzyde� i wie�a chyl�ca si� nad toni� jeziora jak krasnal przegl�daj�cy si� w lustrze. - Powodzenia! - szef u�cisn�� mi d�o� na po�egnanie. - Miej oczy szeroko otwarte. - Do zobaczenia! - klepn��em mask� Rosynanta, gdy odje�d�a� zostawiaj�c mnie samego na rynku miasteczka. Natychmiast poczu�em si� nieswojo, jakby wzrok wszystkich mieszka�c�w by� skupiony w�a�nie na mnie, obcym w tym miejscu. Rozejrza�em si� doko�a. Fryzjer, knajpa, supersam przerobiony z dawnego GS-u, poczta i male�ki szyldzik z napisem: �Policja" stanowi�y doskonale znany krajobraz miejscowo�ci na prowincji. Do tego na pobliskim bazarze Cyganie dzwonili r�cznie robionymi patelniami, a Rosjanie i Bia�orusini zachwalali towary wy�o�one na drewnianych �awach. Musia�em zrobi� zapas �ywno�ci i rozejrze� si� za jakim� noclegiem. W sklepie, pod ostrza�em bacznych spojrze� miejscowej klienteli, kupi�em konserwy i chleb. Szuka�em czego� takiego jak �Informacja turystyczna", aby dowiedzie� si�, gdzie w pobli�u jest pole namiotowe lub gospodarstwo agroturystyczne. Oczywi�cie miejscowy urz�d gminy mia� takow� instytucj�, kt�ra rzecz jasna w �rodku sezonu turystycznego musia�a by� zamkni�ta. Wizyta u fryzjera da�a spodziewany efekt. - Pan archeolog? - najpierw zapyta� mnie fryzjer, elegancki brunet z hiszpa�skim w�sikiem i w�osami przylizanymi �elem. - Nie, turysta - zaprzeczy�em, widz�c podejrzliwo�� w oczach rozm�wcy. - Aha, a z daleka? - Z Warszawy. Przyjecha�em popatrze� na bitw�, a przedtem odpocz�� nad jeziorem. Pop�ywa�, rybki po�owi�... - W B�br�wce nie ma ryb - rzuci� znad gazety staruszek siedz�cy na krze�le pod �cian�. - Przynajmniej spr�buj� - wzruszy�em ramionami. - Niech pan idzie do �Muzy" - zaproponowa� fryzjer. - Na ko�cu jeziora, ale tam spok�j. Blisko do Dylewa, gdzie ci archeolodzy z Warszawy przyjechali. Jak panu si� znudzi samotno��, to pan sobie do nich p�jdzie, co� wypije, zabawi si�... - przy ostatnich s�owach porozumiewawczo zmru�y� oko. - Dzi�kuj� za wskaz�wk� - powiedzia�em wychodz�c. Ko�o ratusza znalaz�em ma�� tablic� informacyjn� z map� gminy. Moje podejrzenia potwierdzi�y si�. Pensjonat o tajemniczej nazwie �Muza" by� jedynym w okolicy. Zawsze mog�em zaszy� si� gdzie� w lesie, ale wtedy by�bym unieruchomiony, bo nie mia�bym gdzie zostawi� rzeczy. Zerkn��em na map� okolicy i wyszed�em z miasteczka na p�noc. Po godzinie dotar�em do pensjonatu. Pi�trowy budynek ze spadzistym dachem poro�ni�tym winoro�lami stal przy przesmyku pomi�dzy jeziorem B�br�wka i tym bezimiennym, stanowi�cym jakby kropk� nad �i". �Muza" usadowi�a si� na zachodnim brzegu na wzniesieniu, sk�d by� pi�kny widok na okolic�, zas�oni�ta od p�nocy �cian� lasu ��cz�cego si� z zielonym pasmem Wzg�rz Dylewskich. - Dzie� dobry! - uk�oni�em si� gospodyni, kt�ra wysz�a na podw�rko zwabiona szczekaniem weso�ego wilczura zamkni�tego za drucianym ogrodzeniem. - Dzie� dobry - odpowiedzia�a. - Jaki� desant si� tu szykuje? - za�artowa�a patrz�c na m�j str�j. - Nie, tak wygodniej - t�umaczy�em si�. Pani na �Muzie" mia�a oko�o czterdziestu lat, d�ugie jasne, proste w�osy i wygl�d rozmarzonej poetki. - Czy znajdzie si� u pani jedno miejsce do spania? - zapyta�em. - Dopiero od �rody zwolni si� jeden pok�j - powiedzia�a. - A mog� gdzie� postawi� namiot? - Na wyspie? - zaproponowa�a. Obejrza�em si� za siebie. Metr od brzegu jeziora by�a d�uga kiszka wyspy szerokiej mo�e na dziesi�� i d�ugiej na trzydzie�ci metr�w. Prowadzi�a na ni� w�ska k�adka - deska stanowi�ca ca�y mostek podparty dwoma cienkimi palikami. - �wietnie - ucieszy�em si�. -A mog� u pani zam�wi� posi�ki? - Tak - zgodzi�a si� gospodyni, kt�r� nazwa�em w my�lach Poetk�. Przekroczy�em wi�c m�j Rubikon i wyl�dowa�em na bezludnej dot�d wyspie. Poszuka�em cichego zak�tka i na po�udniowym kra�cu znalaz�em polank� otoczon� olszynami. Rozstawi�em namiot, kt�ry okry�em faszyn� ze �ci�tych ga��zek, wyci�tych tu wcze�niej przez kogo�. Przygotowa�em ma�e palenisko otoczone kamieniami i na koniec wyk�pa�em si� w jeziorze. Przep�yn��em pod mostkiem na przesmyku do oczka o �rednicy stu metr�w i zawr�ci�em. Gdy wychodzi�em z wody, w wej�ciu do mojego namiotu ujrza�em podeszwy bia�ych adidas�w. Zakrad�em si� jak najciszej, chwyci�em nieproszonego go�cia za kostki i poci�gn��em do siebie. Natychmiast jakby w��czy�a si� syrena alarmowa, taki wrzask podnios�a dziewczyna, kt�r� ci�gn��em za stopy. Szybko pu�ci�em j�. - Aaa! - rykn��em jak lew. - �adnie to tak grzeba� komu� w namiocie? Dziewcz� przesta�o wrzeszcze�. Niewysoka blondynka o d�ugich w�osach zawi�zanych w niezgrabny kok mia�a najwy�ej siedemna�cie lat. - Co tu robi�a�? - zapyta�em j�. - By�am ciekawa, kto nowy przyjecha�. - Nie mog�a� poczeka�, a� b�d� w obozie i mo�e odziany przynajmniej w spodnie - wymownie zerkn��em na k�piel�wki. - Co� ty, wstydzisz si�? - blondynka za�mia�a si� i wtedy b�ysn�y jej �adne chabrowe oczy i zauwa�y�em morze pieg�w usadowionych na nosie i policzkach. - Nie przystoi, �eby taka m�oda panienka sama odwiedza�a samotnie mieszkaj�cego m�czyzn� - wyja�ni�em. Wypchn��em j� z namiotu, sam wszed�em do �rodka sznuruj�c wej�cie i ubiera�em si�. - Mam przyj�� z kole�ank�? - za�artowa�a. - To teraz przedszkolaki samodzielnie sp�dzaj� wakacje? - by�em z�o�liwy. Uwaga o m�odym wieku urazi�a pannic�. Zamilk�a. Wyjrza�em w nadziei, �e sobie posz�a. Siedzia�a na trawie i czeka�a. - Pawe� - przedstawi�em si� podaj�c jej r�k�. - Ma�gosia - odpowiedzia�a. - Idziesz na kolacj�? Po k�pieli czu�em g��d, wi�c zgodzi�em si� z ochot�. Poszli�my wpierw po k�adce, potem wzd�u� brzegu jeziora do pensjonatu. Zdobi�y go drewniane rze�by wykonane przez miejscowych artyst�w. W jadalni panowa� niemal wiktoria�ski nastr�j. Jej �rodek zajmowa� du�y st�, wykonany z ciemnego drewna, otoczony kilkoma krzes�ami z wysokimi oparciami. Zastawa mo�e nie by�a wyszukana, bo z ciemnego, niet�uk�cego si� szk�a, ale srebrne sztu�ce robi�y wra�enie i si�� woli powstrzymywa�em si� przed lustrowaniem motyw�w zwierz�cych na r�czkach. Od grubych mur�w i ciemnego kredensu bi� ch��d, tak upragniony i poszukiwany tegorocznego gor�cego lata. Mog�em si� za�o�y� o wszystko, �e kominek w rogu, przy wsp�lnej �cianie z kuchni�, dawa� zim� wiele przytulnego ciep�a. Kolejny raz m�j militarny przyodziewek wywo�a� konsternacj� w�r�d ludzi. Obecni na posi�ku go�cie Poetki spojrzeli na mnie z mieszanin� zdziwienia i �yczliwego zainteresowania. Gospodyni posadzi�a mnie po�rodku d�u�szego boku sto�u. Do fili�anki wla�a herbat� i zaprosi�a do posi�ku. - To pan Pawe� Daniec - przedstawi�a mnie wszystkim. - Przyjecha� tu na wypoczynek i zostanie a� do czasu bitwy. Tak umownie okre�lano w tych stronach rycersk� inscenizacj� na polach Grunwaldu. Go�cie Poetki patrzyli na mnie �yczliwie. Czu�em si� jak u cioci na imieninach. G�odnym wzrokiem ch�on��em p�miski z w�dlinami i serem, sosy do mi�s w salaterkach, �adnie pokrojone pomidory i og�rki. Mia�em ochot� poch�on�� to wszystko, ale zauwa�y�em, �e tu ka�dy celebrowa� k�sy, nie robi� kanapek, tylko kroi� plasterki szynek, prawie nies�yszalnie pos�uguj�c si� no�em i widelcem. - Pan pewnie g�odny? - zach�ca�a mnie Poetka. - Troch� - przyzna�em. Gospodyni widz�c moje zmieszanie zacz�a zagadywa� mieszka�c�w pensjonatu o wra�enia z wycieczek po okolicy. Ma�gosia by�� c�rk� polsko-niemieckiego ma��e�stwa. Mama by�a Polk�, a jej tata ma�om�wnym Niemcem. Oboje bardzo przypominali doskonale znany nam obrazek niemieckich turyst�w: kr�tkie spodenki, koszulki, aparaty fotograficzne i kamery wideo. Obok mnie siedzia� niepozorny m�odzieniec, kt�rego charakterystyczn� cech� by�a kamizelka z wypchanymi kieszeniami. Na wieszaku w sieni zauwa�y�em kapelusik z przyczepionymi przyn�tami i w�dki stoj�ce w k�cie. Przypuszcza�em, �e m�j s�siad musia� by� zapalonym w�dkarzem. Pe�nego obrazu dope�nia�y dwie pary zakochanych w sobie m�odych ludzi. Jedna z nich przypomina�a duet sportowc�w, kt�rzy po wysi�ku fizycznym uzupe�niali niedob�r energii. Co chwila zerkali na siebie zalotnie i sprawiali wra�enie, jakby zaraz chcieli wystartowa� do maratonu w biegu do pokoju na pi�trze. W drugiej parze to ona rz�dzi�a, co chwila podsuwaj�c m�czy�nie jaki� smakowity k�sek, ale gdy ten gotowa� si� do d�u�szego delektowania si� jak�� potraw�, �ona pop�dza�a go. ,.Sielanka" - pomy�la�em. Uzna�em, �e nie ma tu podejrzanych os�b i skupi�em si� najedzeniu. Dostosowa�em si� do stylu panuj�cego w tym miejscu. Na koniec si�gn��em po chusteczk� przeci�gni�t� przez male�k� drewnian� figurk� zwierz�cia z d�ugimi zakrzywionymi rogami. - No w�a�nie, co to jest? - za�mia�a si� Poetka. - To jest zagadka. Wszyscy spojrzeli na mnie wyczekuj�co. - Muflon - odpowiedzia�em. - Z przodu nieco podobny do wilka, ale postura barana i charakterystyczne rogi wskazuj� na muflona. Czyta�em, �e my�liwi wprowadzili te zwierz�ta na Wzg�rza Dylewskie. Nie tego si� spodziewano. Widocznie figurki muflon�w by�y zasadzk� na ka�dego nowego w pensjonacie. - Brawo! - ucieszy�a si� Poetka. - Jest pan pierwszym, kt�ry zgad�! Sk�oni�em si�, a potem wsta�em i podzi�kowa�em za pocz�stunek. Uciek�em na wysp� otworzy� konserw� i naje�� si�. Gdy by�em w po�owie kulinarnej dogrywki, przysz�a do mnie Ma�gosia. - Ale ich za�atwi�e� tym muflonem - zagadn�a. Zaskoczona przygl�da�a si� otwartej konserwie i bochenkowi chleba. - Mam taki zwyczaj, �e czytam o okolicy, do kt�rej si� wybieram na wypoczynek - odpowiedzia�em. Rozpali�em ma�e ognisko i zagotowa�em na nim wod� na herbat�. Ma�gosia patrzy�a na moje czynno�ci z zainteresowaniem. - Nigdy nie by�a� na obozie? - zapyta�em j�. - Nie. - I pewnie nigdy nie musia�a� sama sobie robi� jedzenia? - domy�la�em si�. - Nie. - A kim jest tw�j tata, �e sta� go na niesamodzieln� c�rk�? Ma�gosia gwa�townie wsta�a otrzepuj�c spodnie z trawy. - Ten w�dkarz te� mnie wypytywa�, co robi tata - m�wi�a gniewnie. - Co wy sobie wyobra�acie?! - Przepraszam! - przerwa�em t� tyrad�. Poda�em jej kubek z herbat�. - Smaczna - orzek�a pr�buj�c. Siedzia�em w milczeniu patrz�c na zach�d s�o�ca za Wzg�rzami Dylewskimi. Nie wierzy�em w�asnym oczom, gdy ujrza�em na niebie charakterystyczny kszta�t szybuj�cego orlika krzykliwego, b�d�cego przecie� w polskim spisie gatunk�w zagro�onych wygini�ciem. Z drugiego brzegu dobieg� mnie charakterystyczny odg�os krzyku derkacza, s�siada orlika na tej samej li�cie. Gdy w trawie zaszele�ci�a jaszczurka zwinka w typowym dla niej ubarwieniu szaro-czarnym z licznymi ��tymi c�tkami, by�em zdziwiony tak liczn� obecno�ci� w tym rejonie rzadkich, chronionych gatunk�w zwierz�t. Wtedy poczu�em dziwny zapach, nie pasuj�cy do tego miejsca. - Za�o�� si�, �e ma�� go�dzikowa nie odp�dza wszystkich komar�w - powiedzia�em na g�os. Ma�gosia zerkn�a na mnie jak na wariata gadaj�cego do siebie. - Nie wiedzia�em, �e w�dkarze opr�cz ryb �api� z szuwar�w tak�e s�owa prywatnych rozm�w - kontynuowa�em. Wtedy trzciny z prawej strony zatoki rozchyli�y si� i wyszed� z nich w�dkarz ubrany w wodery, czyli d�ugie, si�gaj�ce prawie do pasa, gumowe buty i spodnie w jednym. - Ta m�oda dama g�o�no wspomnia�a o mnie i chyba pa�stwa nie dziwi moje zachowanie? - j�ka� si� zaczerwieniony faktem, �e z�apa�em go na pods�uchiwaniu. Teraz zwr�ci�em baczniejsz� uwag� na w�dkarza. Mia� oko�o dwudziestu pi�ciu lat, czarne, kr�tko przyci�te, kr�cone w�osy, twarz o regularnych rysach z silnie zarysowan� szcz�k�. - G�upio wysz�o - przyzna� siadaj�c obok mnie. - Robert - przedstawi� si�. - Chodz� tu za szczupakiem. Wczoraj uciek� mi z haczyka. Tylko machn�� ogonem, rozdziawi� paszcz�, jakby si� �mia�. S�ucha�em w�dkarskich opowie�ci zastanawiaj�c si�, ile jest w nich prawdy, na ile Robert stara si� by� autentyczny. Ma�gosia szybko znudzi�a si� opisem d�ugo�ci ryby. - Mo�e p�jdziemy razem na ryby? - zaproponowa�em. - To ty te�?! - oburzy�a si� Ma�gosia i wsta�a. - Cze��! - rzuci�a, nim odesz�a. - Rezolutna, co? - u�miechn�� si� Robert. - Tak - przyzna�em. Nast�pn� godzin� sp�dzili�my nad brzegiem rzucaj�c spinningami. Raz mnie, raz Robertowi z�apa� si� m�ody, niewymiarowy szczupak. Zgodnie z zapewnieniami klienteli fryzjera w B�br�wku w jeziorze prawie nie by�o ryb. Zapadaj�cy wiecz�r zwabi� nad wod� owady, na kt�re polowa�y ryby, co chwila z pluskiem burz�ce nieruchom�, o�owian� to� wody, w kt�rej ciemn� pr�g� odbija�y si� buki na brzegach. Rozmawiali�my o rybach oraz �eglarstwie i Robert sprawia� wra�enie obznajomionego z wod�. Pochodzi� z Koszalina i na Mazury przyjecha� w interesach. Zawsze zatrzymywa� si� w �Muzie", bo tu odnajdywa� prawdziwy spok�j i cisz�, a jednocze�nie domow� atmosfer� kontrastuj�c� z ofert� wielkich hoteli. Obiecali�my sobie powt�rzy� nazajutrz seans w�dkarski i po�egnali�my si�. Mog�em teraz w spokoju przemy�le� plany na najbli�sze dni. Roz�o�y�em map� i stara�em si� zapami�ta� wszystkie naniesione na niej �cie�ki. Zrobi�em sobie drug� porcj� herbaty i ws�ucha�em si� w noc. Zgasi�em latark�, bo jej �wiat�o zbytnio kusi�o r�ne krwio�ercze owady. - Czuwaj! - nagle us�ysza�em nad uchem. Podskoczy�em zaskoczony. Za mn� na granicy cienia i �wiat�a z ogniska sta�o dw�ch harcerzy. Upodabnia�y ich harcerskie mundury, jednakowe fryzury i gro�ne spojrzenia. Ni�szy mia� okulary i wielkie piegi na nosie i policzkach. Wy�szy wysmarowa� sobie twarz jakim� smarem czy farbami. Obaj mieli po pi�tna�cie lat. - Tola! - zawo�a� w kierunku krzak�w. - Mamy samotnika! -A wy jeste�cie Bolek i Lolek? - za�artowa�em. - Mam do�� wiecznego nachodzenia mojego obozu! To ju� trzeci najazd tego dnia. Jutro si� st�d wynosz�! Z krzak�w wysz�a blondynka z dwoma kucykami wystaj�cymi spod niebieskiego beretu. - Czuwaj! - rzuci�a. -Niech pan si� nie gor�czkuje. Szukamy w okolicy podejrzanych osobnik�w. Krytycznie przyjrza�em si� sobie z przesadn� dok�adno�ci�. - Pasuj� - orzek�em z�o�liwie. -Niech pan nie �artuje, to powa�na sprawa - powiedzia�a Tola. - Siadajcie, druhowie, odpocznijcie - zaprosi�em ich do ogniska. - Przed wami droga daleka. - Sk�d pan wie, dok�d idziemy? - zapyta� okularnik. - A gdzie jest teraz skupisko harcerzy? - przedrze�nia�em go. - Pod Grunwaldem! Na r�kawach macie emblematy harcerskich dru�yn grunwaldzkich. Co roku organizujecie zloty na polach Grunwaldu. Ciekawe tylko, co was przynios�o a� tu? - Byli�my w Dylewie - oznajmi� z dum� wy�szy. - Pan wie, co tam jest? - Gdybym si� przyzna�, to dopiero by�bym podejrzany, prawda? - u�miechn��em si� z�owieszczo. Przestraszona Tola szeroko otworzy�a oczy. - Nazywam si� Pawe� Daniec i wiem, co jest w Dylewie, czego szukaj� tam archeologowie i jestem idealnym kandydatem na podejrzanego cz�owieka, kt�ry chce zabra� naukowcom ich skarby - drwi�em. Harcerze nie wiedzieli, co pocz��. Pocz�stowa�em ich herbat�. - Wypada�oby, �eby�cie si� przedstawili - zasugerowa�em. Oczywi�cie zrobili to. Szefowa patrolu mia�a pseudonim �Tola", okularnik �Kobra", a wysoki �Kijanka". - Pierwszy raz widz�, �eby harcerzami rz�dzi�a harcerka - dra�ni�em ich. - Emancypacja - filozoficznie stwierdzi� Kobra. - Si�a wy�sza - doda� Kijanka. - Cicho! - Tola strofowa�a podw�adnych. - Sk�d pan tak du�o wie? - Jakie macie prawo, �eby mnie tak przes�uchiwa�? - udawa�em oburzonego. - Sam pan powiedzia�, �e jest podejrzany - zauwa�y� Kobra. - I ten militarny str�j - uzupe�ni� Kijanka. - Zrobi� pan sobie gniazdko jak komandos albo szpieg. Westchn��em zrezygnowany. - Jestem zwyk�ym turyst� - zapewnia�em. - O archeologach wiem, bo wszyscy w okolicy m�wi� tylko o nich. - A czemu nie mieszka pan w pensjonacie, tylko pod namiotem? - zapyta�a Tola. - Czekam, a� zwolni si� pok�j, a okolica bardzo mi si� podoba. Kto wie, czy nie pozostan� d�u�ej i to w�a�nie tu, na wyspie. - Pan Robert wyje�d�a w �rod�, to b�dzie pan mia� pok�j - powiedzia�a Tola. - Znacie w�dkarza? - zdziwi�em si�. - Pewnie, spotkali�my go przy drodze do Dylewa - wyja�ni� Kijanka. - I to nie jest �aden w�dkarz. - Cicho! - krzykn�a Tola. - Nie umiesz trzyma� j�zyka za z�bami? - Napu�ci� was na mnie, a sam polecia� do Dylewa?! - udawa�em wzburzonego. - Nie napu�ci�, tylko zwr�ci� uwag� - u�ci�li� Kobra. - To tajny detektyw - prawie szepn�a Tola. - A pan jest podejrzany i b�dziemy pana mieli na oku. O! Wsta�a podrywaj�c ca�y patrol na nogi. Po chwili w nocnej g�uszy ucich�y ich kroki. Wyj��em telefon kom�rkowy i chcia�em zadzwoni� do szefa. Niestety na wyspie nie mog�em z�apa� zasi�gu. Wybieg�em na brzeg, a potem na nadbrze�n� skarp�. �lizga�em si� na trawie mokrej od wody ze zraszacza Pomaga�em sobie r�koma. Znalaz�em zapisany w pami�ci mojego telefonu numer pana Tomasza i nacisn��em odpowiedni klawisz. Odebra� po dziesi�tym dzwonku. - Niech pan uwa�a! - zawo�a�em. - W okolicach Dylewa kr�ci si� pewien podejrzany facet. - Wiem, harcerze dzwonili do nas i opisali samotnego osobnika mieszkaj�cego na wyspie. Rysopis pasowa� do ciebie - za�mia� si� Pan Samochodzik. Nagle ten �miech urwa� si�, gdy w s�uchawce us�ysza�em grzmot pot�nego wybuchu. ROZDZIA� TRZECI PRZYBYWAM DO DYLEWA � POZNAJ� CZ�ONK�W EKIPY ARCHEOLOGICZNEJ � CO WIEMY O HISTORII PA�ACU? � UK�AD MI�DZY FRANZEM VON ROSEM I ADOLFO WILDTEM � LOSY KOLEKCJI RZE�B � PAN JASIO W PA�ACOWYM PARKU � WIECZORNA POGADANKA O PRACY NA WYKOPALISKACH � OSTRZE�ENIE PRZED ATAKIEM � NOCNY WYBUCH Z �alem �egna�em Paw�a, kt�rego sylwetk� jeszcze przez jaki� czas widzia�em we wstecznym lusterku. Pojecha�em na p�noc, do Dylewa. Na ma�� wie� sk�ada�y si� klocki blok�w by�ych pracownik�w Pa�stwowych Gospodarstw Rolnych i skrzy�owanie dziurawych asfalt�wek oraz sklep z nieod��cznymi w takich miejscach schodami. By�y one o�rodkiem �ycia kulturalnego mieszka�c�w i wymiany plotek. Obok sklepu by�a �wietlica. Za krzy��wk� wje�d�a�o si� na teren dawnego folwarku. Ogromne obory i chlewy z czerwonej ceg�y straszy�y zapadni�tymi dachami i dziurami w miejscu okien. Przejecha�em przez dawn� bram� pa�acowego parku obok ko�cio�a i zatrzyma�em si� przy neoklasycystycznym ryzalicie dawnego pa�acu w Dylewie. Obejrza�em si� na �wi�tyni�, kt�rej szesnastowieczne za�o�enie przebudowano prawdopodobnie w XIX wieku, zreszt� bez smaku, nieudolnie. Teraz z kolei przyjrza�em si� resztkom pa�acu. Nad schodami z metalow� barierk� wisia�a tabliczka informuj�ca, �e tu ma siedzib� niepubliczna szko�a w Dylewie. Poszed�em wzd�u� budynku, mijaj�c zej�cie do pomieszcze� w przyziemiu. Stan��em przy ogromnej, kilkunastometrowej szeroko�ci pustce. Dalej zobaczy�em blok mieszkalny. Domy�li�em si�, co si� tu kiedy� sta�o. Z jakich� przyczyn znikn�a centralna cz�� pa�acu, a jej ryzality przystosowano do potrzeb powojennego �ycia we wsi. Na tym trawniku sta�a i debatowa�a grupa m�odych ludzi i jeden niewysoki m�czyzna o siwych, kr�tko przyci�tych w�osach, energiczny, ubrany w d�insy, koszul� i sk�rzan� kamizelk�, z kt�r� - jak si� p�niej okaza�o - nie rozstawa� si� prawie nigdy, bo w swych wielu kieszeniach skrywa�a mi�dzy innymi przyrz�dy do nabijania fajki. Domy�li�em si�, �e najstarszy w dyskutuj�cym gronie, musi by� profesorem Tadeuszem, kt�rego przyjaciele nazywali �Miki", co by�o przer�bk� jego nazwiska. U st�p profesora siedzia� z p�przymkni�tymi �lepiami du�y rudow�osy pies z oklapni�tymi uszami. Studenci wo�ali na niego �Donald". Profesor, gdy zauwa�y� moj� obecno��, przeprosi� zebranych i podszed� do mnie. - Miki - przedstawi� si�. - Tak mnie przezywaj�. Pan Tomasz N.N., jak s�dz�? - Tak - u�miechn��em si� �ciskaj�c d�o� Mikiego. - Przyjaciele nazywaj� mnie czasami Pan Samochodzik, ale wol� swoje imi�. - Zapraszam na obiad - Miki chwyci� mnie pod r�k� i poprowadzi� do schod�w od strony parku. - Tu by�a g��wna bry�a pa�acu - t�umaczy� mi. - A tu by�a weranda - wskaza� trawnik pod m�od� wierzb� p�acz�c�. Gromada m�odzie�y posz�a naszym tropem, lekko kr�conymi schodami na pierwsze pi�tro do jadalni. Gdy usiedli�my przy stole, Miki postuka� widelcem w szklank� z kompotem. - Moi drodzy! - przem�wi�. - Ten mi�y pan, kt�ry do��czy� do naszej ekipy, to pan Tomasz z Ministerstwa Kultury i Sztuki. Jego zadaniem jest wspomaganie nas w poszukiwaniach talentem, wiedz� i do�wiadczeniem. Jest on dyrektorem departamentu zajmuj�cego si� poszukiwaniami zaginionych dzie� sztuki. Przyznacie, �e to idealna pomoc? M�odzi ludzie zgodnie pokiwali g�owami. Miki przedstawi� mi swoich wsp�pracownik�w. Piotr, wysoki, ostrzy�ony na zero blondyn w okularach, by� asystentem profesora i mia� tytu� doktorski. Basia, niedu�a blondyneczka o rozwichrzonych lokach i twarzy dziewcz�cia, by�a specjalistk� od konserwacji znalezisk. Renata, wysoka, troch� wynios�a, d�ugow�osa brunetka, zajmowa�a si� g��wnie katalogowaniem, a to za spraw� prawie niebia�skiego talentu do odrysowywania rzeczy i �adnego charakteru pisma. By�a jeszcze Ela, powa�na jak na sw�j m�ody wiek, skupiona, ale i jakby troch� rozmarzona, a przeznaczono j� do pomocy Basi i Renacie. M�skie grono uzupe�niali: fotograf Szymon, d�ugow�osy brunet wygl�daj�cy raczej na harleyowca ni� na naukowca, i Marek, doktorant ze sztuki antycznej, ch�opi�cy, u�miechni�ty z rzemykiem przewi�zanym na szyi, w clili�cie na g�owie i kwiecistej koszuli rozpi�tej prawie do p�pka. - Tomaszu, mo�e zdradzisz nam, co powinni�my zrobi�, �eby dobrze poprowadzi� poszukiwania w terenie? - zapyta� mnie Miki przy posi�ku. - Po�o�y�bym nacisk na u�wiadomienie mieszka�com Dylewa celu waszych poszukiwa� - odpowiedzia�em po chwili namys�u. - Ludzie b�d� sobie wyobra�ali, �e B�g wie jakie bogactwa tutaj si� znajduj�. Zadzia�a syndrom psa ogrodnika, kt�ry sam nie zje i drugiemu nie da. - Masz racj� - przyzna� Miki. - Renata, przygotuj na komputerze �adne zaproszenie na prelekcj�. Na kiedy? - zwr�ci� si� do mnie o rad�. - Proponuj� jeszcze dzi� - odpar�em. - Mamy sobot�. Trzeba r�wnie� poprosi� ksi�dza, �eby w czasie jutrzejszej mszy... - Jasne, genialne - Miki g�adzi� si� po brodzie. - Dzi� przyjedzie jeszcze profesor Rivalenni, specjalista od historii w�oskiej sztuki. Mo�e on co� opowie wieczorem... Do ko�ca obiadu by� gotowy plan dzia�ania. Piotr z Szymonem i Markiem mieli zaj�� si� naborem pracownik�w do kopania. Dziewczyny pobieg�y do sypialni, �eby przygotowa� plakat. Miki przypi�� Donaldowi smycz i poszli�my na spacer do parku. Wyszli�my na w�sk� �cie�k� prowadz�c� mi�dzy krzakami je�yn i olchami. - Tomaszu, znasz histori� tego parku? - zapyta� mnie Miki. - Z przykro�ci� przyznaj�, �e nie. Szuka�e

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!