8105

Szczegóły
Tytuł 8105
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

8105 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 8105 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8105 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

8105 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

KIR BU�YCZOW PIERIESTROJKA W WIELKIM GUSLARZE SPIS TRE �SCI. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 Akt . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8 Jadalne tygrysy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 28 Szpiegowski bumerang . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 50 Niepotrzebna mi�o�s�c . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 58 Warsztat szewski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 64 Jab�o �n . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 84 Przesta �ncie kocha�c �o�zkina . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 92 Cena krokodyla . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 102 Co dwa buty, to nie jeden . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 115 Wm�wione �zycie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121 Marzenie zaocznego studenta . . . . . . . . . . . . . . . . . . 130 Li�ski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 149 Klina, klinem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 162 Sze�s�cdziesi �aty drugi odcinek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 172 Reinkarnacja z drugiej r�eki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 182 Ku gwiazdom! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 199 Czego tylko dusza zapragnie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 220 Epilog . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 232 Zagraniczny agent kosmiczny Wodewil w jednym akcie z prologiem Prolog Korneliusz Uda�ow szed� przez pole targaj �ac wiadro z grzybami. Grzyby by- �y takie sobie, ma�o szlachetne, w wi�ekszo�sci surojadki, kilka ma�slak�w, dwa kozaczki, jeden prawdziwek, ale robaczywy, znaleziony na �scie�zce � wala� si�e trzonkiem do g�ry. Widocznie jaki�s bardziej szcz�e�sliwy zbieracz znalaz� go i roz- czarowany wyrzuci�. Cz�owiek, kt�ry wybra� si�e na grzyby, a niesie do domu try- wialne drobiazgi, sk�onny jest do rozmy�sla �n o marno�sci �zycia i o tym, �ze czas ucieka zbyt szybko, a cz�ek i tak nie nauczy� si�e gospodarowa�c nim z po�zyt- kiem. Taki kto�s rozumie, �ze ju�z min�e�a czterdziestka, a najwa�zniejszej w �zyciu rzeczy jeszcze nie dokona� i nawet nie zdecydowa� jeszcze, co jest w tym �zyciu najwa�zniejsze. Cz�owieka takiego obowi �azkowo zaczynaj �a k �asa�c gzy i komary, przypieka go s�o �nce, a na �ysin�e wskakuj �a mu koniki polne. Oczywi�scie, m�g� p�j�s�c lasem, ale zachcia�o mu si�e wali�c przez pole koniczyny, ci�e�zkie i grz �askie po ostatnim deszczu. I dlatego cz�owiek marzy o cieniu, o kufelku kwasu chlebo- wego z lod�wki i przysi�ega sobie, �ze nigdy wi�ecej nie p�jdzie do lasu. . . I w tym momencie rozlega si�e huk, kt�ry wstrz �asa ca�ym wszech�swiatem, powoduje, �ze zwijaj �a si�e li�scie na drzewach i milkn �a �spiewaj �ace ptaki. Co�s ogromnego, po�yskuj �acego, okutanego ob�okiem pary i nieziemskiego ognia run�e�o dok�adnie na �srodek pola. By�a to kula z osmalonego metalu. Mia�a �srednic�e jakich�s czterech metr�w i, najwidoczniej, by�a statkiem kosmicznym � albo radzieckim, albo ameryka �nskim, albo i nieziemskiego pochodzenia. Kiedy Uda�ow sta� nieruchomo, rozmy�slaj �ac o kaprysach losu i ciesz �ac si�e, �ze kula nie zwali�a mu si�e na g�ow�e, otworzy� si�e luk i jeden po drugim wyszli z niej trzej przybysze z innej planety, a ich cech �a szczeg�ln �a by�o posiadanie trzech n�g. Przybysze pokr�ecili zielonymi g�owami, rozejrzeli si�e po okolicy i nikogo nie zauwa�zywszy, pognali do lasu. � St�jcie! � krzykn �a� Uda�ow. � St�jcie! Nie skrzywdz�e was! Jestem wa- szym bratem w rozumie! Jednak�ze przybysze albo nie chcieli, albo nie mogli poj �a�c uspokajaj �acych s��w Uda�owa. P�edzili do lasu tak, �ze tylko miga�y magnetyczne podk�wki na ich ob- casach. Uda�ow wystraszy� si�e, po�o�zy� na ziemi i troch�e pole�za� z policzkiem przyci�sni�etym do koniczyny. Pomy�sla� sobie, �ze przybysze uciekli, bo ich statek 3 za chwil�e wybuchnie. Uda�ow le�za� i o niczym nie my�sla�, a statek ci �agle nie wy- bucha� i sta� sobie po�sr�d pola z otwartym w�azem. Zm�eczywszy si�e oczekiwaniem �smierci Uda�ow wsta�, strzepn �a� z kolan kwiatki koniczyny i zgniecione mr�wki, po czym wolno skierowa� si�e do nie- ziemskiego statku. Obudzi� si�e w nim duch badacza. Przed w�azem zatrzyma� si�e i zapyta�: � Czy zosta� mo�ze tu kto�s, kto wejdzie ze mn �a w kontakt? Nie mo�zna powiedzie�c, by oczekiwa� odpowiedzi � zapyta� tylko dlatego, �ze chcia� okaza�c uprzejmo�s�c. Odpowiedzi nie by�o. Uda�ow postawi� na ziemi wiadro z grzybami i wszed� do wn�etrza statku. Panowa� tam p�mrok, do kt�rego Uda�ow przyzwyczaja� si�e dobr �a minut�e. Potem ju�z rozr��znia� poszczeg�lne przyrz �ady i ster statku, a tak�ze koje kosmonaut�w i ich osobiste rzeczy, zapomniane w czasie panicznej ucieczki. Uda�ow przycupn �a� na krzese�ku i zamy�sli� si�e nad swoimi kolejnymi dzia�ania- mi. Pewnie przyjdzie mu i�s�c do miasta i zg�osi�c gdzie trzeba l �adowanie statku kosmicznego. We wn�etrzu, gdzie w ciasnocie i niewygodzie mieszkali kosmonauci, poroz- rzucane by�y cz�e�sci ubrania, naczynia i inne drobiazgi. Uda�ow znalaz� tam b��e- kitny kaszkiet z komet �a w miejscu, gdzie zawsze by�a gwiazdka, i przymierzy� go. Kaszkiet pasowa� jak ula�. I kiedy Uda�ow zerkn �a� w wisz �ace nad sterem lusterko, w�asny widok bardzo mu si�e spodoba�. Nast�epnie Uda�ow podni�s� z koi dobr �a nieziemsk �a lornetk�e i wyjrza� za zewn �atrz, chc �ac sprawdzi�c jej moc. Okaza�a si�e bardzo dobra; przez ni �a Uda�ow zobaczy�, �ze do statku, podskakuj �ac na k�epkach koniczyny, p�edzi zielony �gazik�, w kt�rym siedz �a jacy�s ludzie po cywilnemu. Kiedy �gazik� zbli�zy� si�e jeszcze bardziej, Uda�ow rozpozna� w�sr�d pasa�zer�w wozu towarzysza Batyjewa we w�asnej osobie, przewodnicz �acego guslarskiego prezydium. Przez nar�d zwanego szefem miasta. Uda�ow uni�s� r�ek�e w powitalnym ge�scie. W�z zahamowa� i pasa�zerowie wy- szli z niego, zadziwieni niezwyk�ym widokiem. P�edz �ac tu mieli nadziej�e, �ze l �adu- j �acy statek kosmiczny b�edzie statkiem radzieckim, naszym, i oni pierwsi, nawet wyprzedzaj �ac parti�e i rz �ad, przycisn �a do swych piersi odwa�znych kosmonaut�w. Ale statek by� pozbawiony znak�w rozpoznawczych, a z kszta�tu by� podejrzany. I nagle przybyli zauwa�zyli, �ze w drzwiach statku stoi cz�owiek w nie naszym kaszkiecie i z symbolem komety oraz wielk �a nieziemsk �a lornetk �a na piersi. Cz�o- wiek �w by� niewysoki, przysadzisty, a reszta jego odzienia wskazywa�a na to, �ze jest miejscowy � albo grzybiarz, albo w�edkarz. � Pupykin, co ty tu robisz? � zapyta� zast�epca Batyjewa, niejaki Siemion Kara�s. Chcia� powiedzie�c �Uda�ow�, poniewa�z od dawna zna� Korneliusza Iwanowi- cza, ale oszo�omiony sytuacj �a u�zy� nazwiska dyrektora �a�zni miejskiej Pupykina, kt�ry wcale do Uda�owa nie by� podobny. 4 � Pupykin? � zapyta� cz�owiek w szarej marynarce, kt�rego Uda�ow spoty- ka� niejednokrotnie na naradach. M�e�zczyzna ten wyj �a� niebiesk �a ksi �a�zeczk�e i za- pisa� w niej kilka s��w. Od strony lasu bieg�y wiejskie dzieci z polnymi kwiatami i krzycza�y: � S�awa kosmonautom! � Nie jestem Pupykin � powiedzia� Uda�ow. � Nie jest Pupykinem? � zapyta� m�e�zczyzna w szarej marynarce. � Wstyd�zcie si�e, towarzysze � powiedzia� Batyjew. � Zewn�etrzne podo- bie �nstwo mo�ze wprowadzi�c w b� �ad. � W�a�snie widz�e, �ze to nie Pupykin � powiedzia� Kara�s. � Patrzy�em pod �swiat�o. � Sk �ad jeste�scie? � zapyta� Batyjew. Nie otrzyma� odpowiedzi, poniewa�z zaskoczony Uda�ow milcza�. Milczenie Uda�owa skonfundowa�o Batyjewa. M�e�zczyzna w szarej marynarce znowu wyj �a� z kieszeni niebiesk �a ksi �a�zeczk�e, otworzy� j �a i zapyta� w obcym j�ezyku: � Ar ju amerikan? Nie doczekawszy si�e odpowiedzi zada� drugie pytanie: � �ot is jor task? Ar ju e spaj? � Dzie �n dobry, je�sli sobie ze mnie nie kpicie � powiedzia� Uda�ow zeskaku- j �ac na ziemi�e i wyci �agaj �ac r�ek�e do towarzyszy z prezydium rady miejskiej. � Nie poznajecie, czy co? Uda�ow, z przedsi�ebiorstwa budowlanego. Korneliusz Iwano- wicz Uda�ow. Jego s�owa zag�uszy�y radosne i d�zwi�eczne okrzyki pionier�w i uczni�w, kt�- rzy witali kosmicznego bohatera. Poprzez dziecinne g�osy do Uda�owa, wyr��zniaj �acego si�e dobrym s�uchem, dotar�y s�owa m�e�zczyzny w szarej marynarce, wypowiedziane do ucha Batyjewa: � Przypuszczam, �ze on mo�ze by�c z Chi �nskiej Republiki Ludowo-Demokra- tycznej. Wiadomo nam, �ze dokonuje si�e tam pr�b. Nie wolno spuszcza�c z niego oka. Batyjew odst �api� o krok od Uda�owa. Patrzy� na �n nieprzyja�znie. Uda�ow ruszy� na Batyjewa, a ten cofn �a� si�e jeszcze o krok. Uda�ow odwr�- ci� si�e do Karasia, ale mi�edzy nich wcisn�e�a si�e grupa uczni�w, kt�rzy ob�adowali Uda�owa bukietami kwiat�w, a jeden z dzieciak�w zacz �a� pstryka�c zdj�ecia, utrwa- laj �ac przybycie Uda�owa z kosmosu. M�e�zczyzna w szarej marynarce nieuchwytnym dla oka ruchem wyci �agn �a� do ch�opca r�ek�e i skonfiskowa� aparat. Ch�opiec zacz �a� p�aka�c, ale m�e�zczyzna powie- dzia�: � Aparat zostanie ci zwr�cony. Niech si�e matka zg�osi, jasne? Ch�opiec powl�k� si�e przez pole do lasu, samotny i smutny, ale nikt z kole- g�w nie zauwa�zy� tej ma�ej tragedii. Nie zauwa�zy� te�z jej Uda�ow, kt�ry usi�owa� przebi�c si�e przez bukiety do Siemiona Karasia i krzycza� do niego: 5 � Nie jestem Pupykin, nie jestem Pupykin! Pupykin pracuje w �a�zni, a ja jestem Uda�ow! � Sam widz�e, �ze nie Pupykin � przyzna� si�e Kara�s. � Jaki tam z ciebie Pupykin? Pupykin dyrektoruje w �a�zni przecie�z. A i wy�zszy jest od ciebie. � A Uda�ow? � zapyta� Korneliusz Iwanowicz. � Uda�ow jest kierownikiem przedsi�ebiorstwa budowlanego � powiedzia� Siemion Iwanowicz. � I jaki tam z ciebie Uda�ow? Uda�ow jest znacznie ni�zszy. Batyjewowi znudzi�o si�e czekanie na wietrze. � Prosz�e do samochodu � powiedzia�. � Prosz�e pozwoli�c. . . posu �ncie si�e. . . o, tu.. Prosz�e. . . M�e�zczyzna w szarej marynarce wywiedzia� si�e, kt�re dzieciaki s �a prymusami i maj �a dobre oceny z zachowania, i z nich ustali� sk�ad ochrony statku kosmiczne- go. Uda�owa posadzono mi�edzy cz�owiekiem w szarej marynarce i samym to- warzyszem Batyjewem, s �asiedzi mocno �scisn�eli Uda�owa �okciami. Kara�s usiad� obok kierowcy. � Ruszaj � poleci� Batyjew szoferowi. � A moje grzyby? � zapyta� Uda�ow. � Grzyby? � Wiadro z grzybami sta�o, co prawda surojadki w wi�ekszo�sci. . . M�e�zczyzna w szarej marynarce wygi �a� si�e, jego r�eka w dziwny spos�b wy- ci �agn�e�a si�e na trzy metry, szybkimi ruchami spenetrowa�a ziemi�e, nie dotykaj �ac przy tym dzieci i znalaz�a wiadro z grzybami. Ale Uda�ow nie dosta� swego wia- dra, stan�e�o obok Karasia. Samoch�d rykn �a� silnikiem i pomkn �a� po k�epach koniczyny. Dzieci krzycza- �y za nim: �S�awa bohaterskim kosmonautom!�! � i rozchodzi�y si�e na miejsca wyznaczone do ochrony statku. Ci za�s, co �zle si�e uczyli albo niew�a�sciwie zacho- wywali si�e w szkole, stali z boku i patrzyli na statek z daleka. P�ki �gazik� p�edzi� do miasta, klaksonem rozp�edzaj �ac inne samochody, m�e�z- czyzna w szarej marynarce wyj �a� z kieszeni scyzoryk i zacz �a� spokojnie przecina�c pasek, na kt�rym wisia�a lornetka. W tym czasie, um�wiony z nim towarzysz Ba- tyjew, odwraca� uwag�e Uda�owa, pokazuj �ac mu okolic�e i chwal �ac si�e sukcesami. � Prosz�e popatrze�c w lewo � m�wi�. � Widzicie bogate ko�chozowe pola, obsiane zbo�zami i warzywami. Mimo niesprzyjaj �acych warunk�w klimatycznych zamierzamy w tym roku przekroczy�c plany w produkcji kukurydzy na kiszonki, jak r�wnie�z w produkcji byd�a rogatego. Niekt�rzy poszczeg�lni nasi wrogowie pow �atpiewaj �a w mo�zliwo�sci naszego powiatu w dziedzinie ro�slin motylkowych. Ale prosz�e popatrze�c w prawo. . . � Sz-szsz � odezwa� si�e m�e�zczyzna w szarym. � Na prawo patrze�c nie wolno. 6 Uda�ow wiedzia�, �ze w prawo patrze�c wolno, poniewa�z tam w�a�snie trwa�a budowa chlewni, a budow�e realizowa�o przedsi�ebiorstwo Uda�owa. Ale m�e�zczy- zna w szarej marynarce pewnie nie wiedzia�, �ze to budynek chlewni, dlatego na wszelki wypadek zakaza� patrzenia. Mo�zna go by�o zrozumie�c. Dzi�s to chlewnia, a jutro � obiekt. � Mo�zna � powiedzia� Uda�ow. � To chlewnia. W tym samym momencie m�e�zczyzna w szarym woln �a r�ek �a uprzejmie, ale energicznie, zamkn �a� mu usta. Tak jechali sobie dalej. Cz�owiek w szarym pi�owa� rzemyk i, kiedy czu� si�e zm�eczony, przeszukiwa� kieszenie Uda�owa od swojej strony. Batyjew wyj �a� z kie- szeni gazet�e i zacz �a� Uda�owowi czyta�c artyku� o sytuacji mi�edzynarodowej, wol- no, ale dok�adnie artyku�uj �ac poszczeg�lne d�ugie i trudne s�owa. Twarda d�o �n m�e�zczyzny w szarym na wszelki wypadek spoczywa�a na ustach Uda�owa, dla- tego ten nie m�g� powiedzie�c Batyjewowi, �ze ju�z czyta� ten artyku� i, cho�c jest bardzo wdzi�eczny za trud, wola�by pos�ucha�c o sporcie. � Dok �ad z nim? � zapyta� Batyjew, kiedy samoch�d wjecha� do miasta. � Do was? � W �zadnym wypadku � powiedzia� m�e�zczyzna w szarym. � Wszystko od- b�edzie si�e oficjalnie. Mo�ze b�edziemy go wymieniali na naszych. Mo�ze z Moskwy zadzwoni �a. Na razie damy go do ciebie. � Do mnie nie mo�zna � sprzeciwi� si�e Batyjew. � Ja jestem z nomenklatury, nie b�edzie si�e dobrze kojarzy�o. � No to do towarzysza Karasia � nie sprzecza� si�e m�e�zczyzna w szarej ma- rynarce. Z nim te�z nikt si�e nie sprzecza�. Uda�owa zaprowadzono do gabinetu Karasia. Korytarz przemierzyli szybko, przodem pomyka� Kara�s, za nim Uda�ow, z ty�u cz�owiek w szarym, kt�ry nie ustawa� w usi�owaniach przepi�owania rzemyka, a ju�z ca�kiem z ty�u szed� mili- cjant Sielkin, kt�rego zgarn�eli z placu. Akt Sekretarka Karasia, Maria Pachomowna, stara przyjaci�ka �zony Uda�owa, Ksenii, zobaczy�a ten poch�d, ale nie dotar�o do niej jego prawdziwe znaczenie. � Dzie �n dobry, Korneliuszu Iwanowiczu � powiedzia�a. � Nazbierali�scie grzyb�w? Wiadro z grzybami zosta�o w samochodzie pod stra�z �a szofera, ale Uda�ow odpowiedzia� kobiecie otwarcie i szczerze, jak odpowiada� zawsze i wszystkim. � Jakie tam grzyby! � powiedzia�. � Sanie surojadki. Co prawda, trzy praw- dziwki by�y. Zapomnia�, �ze prawdziwek by� tylko jeden, i to robaczywy. Cz�owiek w sza- rym popchn �a� Uda�owa w plecy, a milicjant otrzyma� polecenie pozostania przy Marii Pachomownie. Ju�z znikaj �ac za drzwiami m�e�zczyzna �w odwr�ci� si�e i o�swiadczy�: � Taki z niego Uda�ow, jak z ciebie kura. Jasne? � Nie � odpar�a sekretarka. � Potem porozmawiamy � obieca� cz�owiek w szarym, � Rozumiemy si�e? � Nie! � zakrzykn�e�a biedna kobieta. � Korneliuszu Iwanowiczu, co si�e dzieje? Kara�s zasycza� niczym �zmija. Trzasn�e�y obite czarn �a sk�r �a drzwi, w gabinecie Karasia by�o ich teraz trzech. � No wi�ec tak � powiedzia� cz�owiek w szarym, podchodz �ac bli�zej do Ka- rasia i m�wi �ac szeptem, �zeby Uda�ow nie s�ysza�. � Nie wiadomo, mo�ze on zna rosyjski. Dlatego konieczne jest zachowanie ostro�zno�sci. . . � Znam rosyjski, znam � wtr �aci� si�e Uda�ow, kt�ry wszystko s�ysza�. � Prosz�e nie przerywa�c � powiedzia� do �n m�e�zczyzna w szarym i znowu za- cz �a� szepta�c Karasiowi na ucho: � Ucz �a ich naszego j�ezyka. Wi�ec w jego obecno- �sci ani mru-mru. Ju�z poleci�em przeszuka�c jego statek. S �adz�e, �ze go str �aci�y nasze znakomite soko�y z gospodarstwa Pantielejenki. A teraz wy b�edziecie odwraca�c jego uwag�e. Porozmawiajcie z nim, a ja p�jd�e si�e skomunikowa�c. Szary cz�owiek wyparowa�, jakby w og�le nie istnia�. Uda�ow m�g�by przy- si �ac, �ze nie otwiera� drzwi i do okna si�e nie zbli�za�. Siemion Kara�s by� nieco 8 skonsternowany obecno�sci �a Uda�owa i zacz �a� wertowa�c rozm�wki rosyjsko-an- gielskie, wyszukuj �ac jaki�s potrzebny mu zwrot. � Siemion � powiedzia� Uda�ow, kiedy zostali sami � czy ty mnie nie po- znajesz? Kara�s akurat znalaz� potrzebne zdanie i wypowiedzia� je: � Du ju lajk a�er kantry? � Ja tego nie rozumiem � powiedzia� Uda�ow. � Zapomnia�em. Kiedy�s wcze�sniej zna�em obce j�ezyki, ale teraz zapomnia�em. Kara�s Uda�owa zrozumia�. I przestraszy� si�e. By� to niewielkiego wzrostu m�e�zczyzna, ale w pasie znaczny i jako�s przypominaj �acy samego Uda�owa. � Czy podoba si�e wam pobyt w naszym kraju? � Je�sli ty, Siemionie � powiedzia� przepe�niony udr�ek �a Uda�ow � ci �agle jeszcze my�slisz, �ze jestem Chi �nczykiem, to si�e mylisz, poniewa�z jestem Rosja- ninem i mieszkam na Puszkina szesna�scie. A skoro moje s�owo mniej znaczy, ni�z s�owa naszego towarzysza, z kt�rym si�e wcze�sniej niemal nie widywa�em, to czuj�e si�e pokrzywdzony. � Przenie�sli go do nas z wojew�dztwa. � Kara�s zamilk�, wzi �a� si�e w gar�s�c, przypomnia� sobie, �ze nie ma prawa zagranicznemu kosmonaucie zdradza�c we- wn�etrznych tajemnic i ponownie chwyci� za rozm�wki. � �ot is jor nejm? � zapyta� i na wszelki wypadek przet�umaczy�: � Jak si�e nazywacie? � Uda�ow si�e nazywam � odpowiedzia� zm�eczony tym wszystkim Korne- liusz Iwanowicz. � Wiem � powiedzia� Kara�s z pewnym rozdra�znieniem, z takim, jakie od- czuwa prze�o�zony, zetkn �awszy si�e z t�epot �a podw�adnego. � Wiemy. Ale tak na- prawd�e, to jak? � Nie musisz mnie tu przes�uchiwa�c � sprzeciwi� si�e Uda�ow. � Nie widz�e ku temu �zadnych podstaw. Widzia�e�s moje wiadro? Z grzybami? No wi�ec w�a�snie by�em na grzybach. Zwali� si�e z nieba statek. Wszed�em do �srodka, czapk�e przy- mierzy�em, a wy akurat przyjechali�scie. No to na czym polega moja wina przed narodem i rz �adem? � A gdzie on jest? � surowym tonem zapyta� Kara�s. � Kto? � Ten, co najpierw przylecia�? � Ci, co przylecieli, z trzema nogami? Do lasu uciekli! � Dlaczego uciekli do lasu? Wystraszyli si�e ciebie? � Mo�ze, ale raczej nie. Ale jednak ty, Siemionie, lepiej prawdziwych przyby- szy by�s chwyta�, a nie uczciwego pracownika gospodarki miejskiej bra� do niewoli i wozi� pod konwojem. � Rozumiesz, Uda�ow, to s �a takie sprawy. . . � odpowiedzia� Kara�s, jakby przyznaj �ac tym samym, �ze Uda�ow r�wnie�z ma prawo do istnienia. � Nie masz 9 poj�ecia, jak sprytni s �a nasi ideologiczni przeciwnicy. Co to dla nich podszy�c si�e pod mojego znajomego s �asiada Uda�owa? � A gdzie w takim razie jest Uda�ow? � Co�s czepi� � gdzie i gdzie! Nie ma Uda�owa! Zakopali. Mo�ze sam go zakopa�e�s! � To znaczy � sam siebie zakopywa�em? � Wiesz co? Przesta �nmy udawa�c, dobrze? � Ja ci to jeszcze przypomn�e. Prosi�e�s mnie wczoraj, �zebym ci po�zyczy� ko- newk�e? Teraz za choler�e ci nie dam. � Ty mnie nie strasz. Twoja wdowa mi da. W tym momencie za drzwiami rozleg� si�e straszny huk i trzask �amanych me- bli. � Nie rusza�c si�e! � pisn �a� Kara�s blokuj �ac brzusz yskiem Uda�o wa przy biur- ku i chwytaj �ac do r�eki masywn �a popielnic�e. Drzwi otworzy�y si�e i do gabinetu wpad�a Ksenia Uda�owa z paruj �acym garn- kiem w jednej r�ece i dowodem osobistym w drugiej. Wiadomo�s�c o tym, �ze Uda�o- wa aresztowano zasta�a j �a w kuchni, wi�ec, nie wypuszczaj �ac garnka z r �ak, chwy- ci�a dow�d Korneliusza, w�o�zy�a do niego za�swiadczenie z USC i pop�edzi�a do gmachu prezydium rady miejskiej. � Za co go aresztujecie? � krzykn�e�a od progu. � Nic nie zrobi�, a je�sli i zrobi�, to z nie�swiadomo�sci. Wypu�s�ccie go, b�agam was i zaklinam ostatnimi s�owy! Kara�s zg�upia�, zacz �a� si�e cofa�c, ale w tym momencie przez otwarte drzwi wszed� m�e�zczyzna w szarej marynarce i powstrzyma� Kseni�e nast�epuj �aco: � Obywatelko Uda�owa, mo�zecie stwierdzi�c, �ze ten zagraniczny agent ko- smiczny by� wcze�sniej waszym m�e�zem? � Jak to tak? � zdziwi�a si�e Ksenia. � Oto jego dow�d. � Nie m�wi�e o dowodzie. Czy jeste�scie pewna, �ze ten cz�owiek przez pewien czas zamieszkiwa� w waszej rodzinie pod postaci �a waszego m�e�za? To mo�ze mie�c wielkie znaczenie dla s �adu. � Nie odpowiadaj mu, Ksiusza � powiedzia� Uda�ow uwalniaj �ac si�e od chwytu Karasia. � On ci�e bierze na prowokacj�e. � Przecie�z on ma w dowodzie zameldowanie. Od lat. Dziecko z nim mamy � powiedzia�a Ksenia. � A jakie ma znaki szczeg�lne? � zainteresowa� si�e cz�owiek w szarym. � Jakie? No, �ysy jest, siorbie jak je kapu�sniak. . . � To nie s �a znaki szczeg�lne. � A jakie s �a znaki? � Pieprzyki, myszki, blizny i plamy na sk�rze. Gdzie, kto, kiedy? � Myszki? � zdziwi�a si�e Ksenia. � Myszki s �a. . . � Ksiusza! � krzykn �a� ostrzegawczo Uda�ow. 10 � Przypomnia�am sobie! Oczywi�scie, �ze myszka jest, tylko miejsce niezbyt pi�ekne. � Ksiusza! � Mo�zecie mi to powiedzie�c w tajemnicy � powiedzia� m�e�zczyzna w szarej marynarce. � Na ucho. O tu. � Mo�zna, Korneliuszu? � M�w � machn �a� r�ek �a Uda�ow. � Wszystko mu powiedz. Tylko niech si�e ten koszmar wreszcie sko �nczy. Wszed� milicjant ze skrzynk �a, z kt�rej stercza�y r��znokolorowe pr�eciki i zwi- sa�y w��kna przewod�w. � Z waszego polecenia � zameldowa� � wyj�eto wszystkie sekretne przyrz �a- dy nawigacyjne z obiektu, kt�ry naruszy� nasz �a przestrze �n powietrzn �a. Przyrz �ady zosta�y wyj�ete za pomoc �a m�otka i �srubokr�etu. Milicjant nazywa� si�e Pilipienko, mieszka� w zau�ku Krasnoarmiejskim, zaraz za rogiem ulicy Puszkina, i, rzecz jasna, zna� Uda�owa, dlatego wi�ec przywita� si�e i powiedzia�, stawiaj �ac skrzynk�e na biurko przed Karasiem: � Dobrze, Korneliuszu, �ze ci�e spotka�em! � A co w tym dobrego. . . � Nie �zartuj�e. Ja mam spraw�e. Obieca�e�s mi podzieli�c si�e w temacie do�swiad- czenia w pracy w dru�zynie ormowc�w z m�odzie�z �a z technikum rzecznego. I co? �Zadnej �swiadomo�sci w tobie nie ma! � No nie wiem. . . � westchn �a� Uda�ow, rzuciwszy niepewne spojrzenie na typa w szarej marynarce. � Ja rozumiem, �ze jeste�s zaj�ety � powiedzia� Pilipienko, niew�a�sciwie inter- pretuj �ac wymijaj �ac �a odpowied�z s �asiada. � Wszyscy jeste�smy zaj�eci. W tym momencie cz�owiekowi w szarym znudzi�o si�e czeka�c, a�z przyjaciele si�e nagadaj �a i rzuci� z rozdra�znieniem: � Jak jeste�s zaj�ety, to prosz�e i�s�c dalej i nie przeszkadza�c w pracy. � A ty co sobie tak ze mn �a pozwalasz? � zdziwi� si�e milicjant, b�ed �acy cz�o- wiekiem niezale�znym i nawet, rzec mo�zna, odwa�znym. W ubieg�ym roku sam rozbroi� dw�ch przest�epc�w, kt�rzy przyjechali do Guslaru z Lebiediani. � A tak sobie pozwalam. Wyj�s�c mi st �ad! Milicjant wyszed� oburzony. Ca�e jego plecy wyra�za�y oburzenie. Przekonawszy si�e, �ze w pokoju nie by�o ju�z innych �swiadk�w, m�e�zczyzna w szarym gestem przywo�a� do siebie Kseni�e i szepn �a� do niej: � Prosz�e m�wi�c mi na ucho. � Ale co mam m�wi�c? � zawstydzi�a si�e Ksenia. � Prosz�e meldowa�c szeptem o miejscu, kszta�cie i wymiarze myszki na wa- szym ma��zonku. Ksenia zarumieni�a si�e mocno i powiedzia�a: � Na tym. . . 11 � Na czym tym? � Na liter�e p. . . � No m�w, Ksiusza, m�w! � podnosi� j �a na duchu Uda�ow. � Stop, stop, stop, stop! � krzykn �a� cz�owiek w szarym. � Bez podpowie- dzi! Jak b�edziecie podpowiada�c to usun�e was z boiska! Kara�s nie wytrzyma� i roze�smia� si�e � sytuacja ta wyda�a mu si�e nader �smieszna. � Zatrzymany! � zwr�ci� si�e, w szarej marynarce do Uda�owa. � Prosz�e za mn �a. Szerokim gestem otworzy� drzwi p�ekatej szary, w kt�rej przechowywane by�y proporczyki, odznaki, pami �atkowe medale i prace klasyk�w marksizmu. � Wchodzimy za drzwi, �zeby nikt nie widzia�! Uda�ow wszed�. � Teraz prosz�e si�e rozebra�c! � poleci� cz�owiek w szarym. Uda�ow najpierw chcia� si�e postawi�c, ale rozmy�sli� si�e � odgadni�eta myszka mo�ze go uratowa�c. Wszed� za drzwi, rozpi �a� pas i opu�sci� spodnie. M�e�zczyzna w szarym wzi �a� Kseni�e za r�ek�e, podprowadzi� do drzwi szafy i po- wiedzia�: � Prosz�e pokaza�c. Kara�s wychyli� si�e sponad g�rnej kraw�edzi szafy, ale Ksenia zamachn�e�a si�e na �n garnkiem, z kt�rego wyla�a si�e ju�z niemal ca�a zupa, �zeby nie podgl �ada�. � Niech zdejmie spodenki � powiedzia�a. � Zdejmuj, Korniusza, nie wstyd�z si�e. Tu sami swoi. Korneliusz opu�sci� spodenki i m�e�zczyzna w szarej marynarce pochyli� si�e, �zeby zobaczy�c myszk�e we wskazanym miejscu. Myszki nie by�o. � Wczoraj jeszcze by�a � zdziwi�a si�e Ksenia. � Jasne � powiedzia� m�e�zczyzna w szarej marynarce. � Prosz�e si�e ubra�c. Tego w�a�snie oczekiwali�smy. Wasi ludzie zawsze wpadaj �a na drobiazgach. Nie pomy�sla� pewnie tw�j szef, �ze �sci �agniemy z ciebie spodnie! � Poczekajcie � powiedzia� Uda�ow ci �agle jeszcze stoj �ac w postawie pin- gwina, przygl �adaj �acego si�e swojemu dzieci�eciu, kt�re schowa�o si�e mi�edzy jego �apkami, by ratowa�c si�e przed dojmuj �acym mrozem Antarktydy. � Powinna tam by�c. Cz�owiek w szarej marynarce prze�swidrowa� na wylot Kseni�e swym przeni- kliwym spojrzeniem i rzek� g�osem przesyconym hipnotyzuj �ac �a moc �a: � Wy, obywatelko, u swojego m�e�za widzia�y�scie myszk�e. A ten myszki nie ma. I przy okazji � czy widzia�y�scie u swego m�e�za kiedykolwiek tak �a czapk�e z takim herbem? I wskaza� na niebieski kaszkiet z rysunkiem komety, kt�ry Korneliusz zapo- mnia� zdj �a�c w pomieszczeniu, chocia�z by� cz�owiekiem dobrze wychowanym. Wtedy Ksenia zala�a si�e gorzkimi �zami i powiedzia�a: 12 � Ale on jest taki podobny! � Kseniu! � Nie zbli�zaj si�e do niej! Je�sli wy � to wy, to gdzie jest myszka? � Ksiusza, mo�ze nie tam popatrzy�a�s? � b�aga� Uda�ow. � Mo�ze jej nie wida�c w tym miejscu? Kara�s mocno chwyci� Uda�owa za r�ece, by ten nie zastosowa� sekretnych chwyt�w ju-jitsu. � Dzi�ekujemy wam, jeste�scie naszym cz�owiekiem � powiedzia� m�e�zczyzna w szarym mocno �sciskaj �ac Ksenii d�o �n i wypychaj �ac j �a do sekretariatu. � Mo�ze �zle popatrzy�am � powiedzia�a Ksenia. � Mo�ze pomyli�am strony cia�a? � Wszystko jasne. Prosz�e nie poddawa�c si�e zastraszaniu. On nie ma myszki z �zadnej strony. I zacz �a� popycha�c Kseni�e w kierunku drzwi. � Kseniu, pilnuj dziecka! � krzykn �a� Uda�ow za �zon �a. Nie mia� jej niczego za z�e. Ksenia p�aka�a. M�e�zczy�znie w szarym uda�o si�e wypchn �a�c j �a za drzwi, gdzie przy� �aczy�a si�e do milicjanta i Marii Pachomowny. Oboje wyrazili swoje wsp�- czucie, Maria Pachomowna powiedzia�a: � A jak si�e zamaskowa�, �scierwo! Milicjant Pilipienko powiedzia�: � Ciekawe, co oni zrobili z prawdziwym Uda�owem? Mo�ze go wrzucili pod poci �ag? Zazwyczaj tak robi �a, pod poci �ag rzucaj �a. . . A ja mu powiedzia�em o or- mowcach. . . Nie trzeba by�o ods�ania�c wszystkich naszych kart. Ksenia cicho szlocha�a. W gabinecie Karasia m�e�zczyzna w szarym wyj �a� z kieszeni motek cienkiej i mocnej linki nylonowej; Uda�ow zdziwi� si�e, jak wiele rzeczy mie�sci si�e w kie- szeniach tego cz�owieka, a potem pomy�sla� nie wiadomo dlaczego, �ze zaraz go tu powiesz �a, i nawet ju�z rzuci� spojrzenie skaza �nca na �zyrandol dyndaj �acy z ha- ka wystaj �acego z wysokiego sufitu, chocia�z, oczywi�scie, nikt nie zamierza� go wiesza�c. � S �adz�e, �ze na wszelki i niespodziewany wypadek nale�zy go przywi �aza�c do krzes�a � powiedzia� m�e�zczyzna w szarej marynarce. � Je�sli nam umknie, to nam nie wybacz �a. � Oczywi�scie, towarzyszu � zgodzi� si�e Kara�s. � Ja go b�ed�e trzyma�. A po- wiadomili�scie tamtych? � Ju�z startuj �a � powiedzia� m�e�zczyzna w szarej marynarce rozwijaj �ac sznu- rek. � Czekamy na nich lada moment. Nasi ludzie dy�zuruj �a na lotnisku, dlatego wskazany jest po�spiech. Mi�edzy nami m�wi �ac. . . Kara�s drgn �a� i wyrazi�scie wskaza� oczami Uda�owa. 13 � To nic � powiedzia� m�e�zczyzna w szarym. � Sprawdza�em, on rosyj- ski zna kiepsko. Wymienimy go na naszego cz�owieka. Mo�ze nawet umowa ju�z zosta�a podpisana. � A z kim b�edziecie wymienia�c? � zapyta� Uda�ow. M�e�zczyzna wyrazi�scie pokr�eci� palcem przy skroni. � Dobra tam, wymieniajcie z kim chcecie � machn �a� r�ek �a Uda�ow. � Byle szybciej, bo ju�z mam stres. � Dam ja ci stres! � zagrozi� m�e�zczyzna w szarym, przywi �azuj �ac Uda�owa do krzes�a. Kara�s przesun �a� po biurku skrzynk�e z przyrz �adami, wy�amanymi ze statku kosmicznego i wyj �a� kartk�e papieru w linie. � B�ed�e notowa� � powiedzia�. � S�usznie. Powinni�scie u nas pracowa�c � pochwali� go m�e�zczyzna w szarej marynarce. � Dzi�ekuj�e � powiedzia� dumny Kara�s, odkr�ecaj �ac ko�paczek pi�ra. � Na to nigdy nie jest za p�zno. M�e�zczyzna w szarym wyj �a� ze skrzynki d�ugi cylinder z dwoma szyszkami na ko �ncach i urwanymi drucikami zwisaj �acymi z bok�w. � Zacznijmy, na przyk�ad, od tego � o�swiadczy�. � Co to jest? Do czego si�e stosuje? Do zdj�e�c? � S�owo honoru, �ze nie wiem � powiedzia� Uda�ow. � A sk �ad to wy�ama- li�scie? Mo�zecie mie�c nieprzyjemno�sci. � Uda�ow � powiedzia� z wyrzutem Kara�s � jak ci nie wstyd grozi�c towa- rzyszowi majorowi? � A ja ci nie jestem Uda�ow � powiedzia� Uda�ow, kt�rego cierpliwo�s�c ju�z si�e wyczerpa�a. W ci �agu jakich�s dwu godzin odebrano mu jego dobre imi�e, na- rodowo�s�c, �zon�e, syna, dru�zyn�e ormowc�w, a zostawiono w zamian tylko cudzy niebieski kaszkiet. � Jestem nieznanej narodowo�sci pogwa�cicielem przestrzeni powietrznej. � Zapisuj, Kara�s! � powiedzia� m�e�zczyzna w szarym, nie kryj �ac triumfu w g�osie. � Przyzna� si�e, �ze przenikn �a� do naszej przestrzeni powietrznej bez- prawnie i w celu. . . W jakim celu? � Jaki dla was lepszy, w takim przenikn �a�em. � Przenikn �a� w celu wysadzenia w powietrze obiekt�w w okolicy miasta Wielki Guslar. � Ale on tego nie powiedzia� � usi�owa� zachowa�c przyzwoito�s�c Kara�s. � Zaraz powie � powiedzia� m�e�zczyzna w szarym. � Powiem � zgodzi� si�e Uda�ow. P�eta w�zyna�y mu si�e w r�ece i m�eczy�o go pragnienie. � No to notuj, Kara�s. Ju�z si�e do wszystkiego przyzna�. 14 Kara�s zacz �a� zapisywa�c du�zymi literami Uda�owskie przyznanie w temacie szkodliwego trybu dzia�ania, a cz�owiek w szarej marynarce podpowiada� mu szczeg�y. Potem odwr�ci� si�e do Uda�owa, kt�ry sm�etnie przygl �ada� si�e grucha- j �acym na parapecie go��ebiom: � Uprzedzam, �ze b�edziesz musia� podpisa�c si�e na dole ka�zdej strony. � Przecie�z mam zwi �azane r�ece. W tym momencie kto�s energicznie zapuka� do drzwi. � Jeste�smy zaj�eci � obruszy� si�e Kara�s. M�e�zczyzna w szarym rzuci�: � Chwila. Zaraz im odpowiem. Ze swojej bezdennej kieszeni wydoby� pistolet maszynowy i odbezpieczy� go. Na palcach podszed� do drzwi. Uda�ow z Karasiem znieruchomieli. Kara�s przy tym pochyli� si�e nad biurkiem, a Uda�ow wcisn �a� si�e w krzes�o. Cz�owiek w sza- rym gwa�townym ruchem otworzy� drzwi. Podni�s� pistolet maszynowy tak, �ze ten celowa� prosto w pier�s ka�zdemu, kto usi�owa�by wej�s�c do gabinetu. � R�ece! � rzuci� kr�tki rozkaz. W drzwiach gabinetu sta� sam towarzysz Batyjew. Zblad� i wolno uni�s� r�ece. W tym samym momencie dwaj nieznani Uda�owowi ludzie wyskoczyli spod pach towarzysza Batyjewa, wpadli do gabinetu i wytr �acili bro �n z r �ak cz�owieka w szarym. Automat podskoczy� w g�r�e i wypu�sci� kr�tk �a seri�e. Posypa� si�e tynk. Jeden z nowo przyby�ych uderzy� m�e�zczyzn�e w szarej marynarce kantem d�o- ni w szyj�e, i, p�ki ten wolno, jak na przygodowym filmie, wali� si�e na dywan wykonany maszynowo, drugi z nieznajomych go�sci krzykn �a�: � Przecie�z to Matwiej, z drugiego wydzia�u! � Przesadzi� major � powiedzia� pierwszy nieznajomy z wyra�znym wsp�- czuciem i, wyjrzawszy do sekretariatu, poleci� Pilipience wynie�s�c i po�o�zy�c gdzie�s walaj �ace si�e bez przytomno�sci cia�o towarzysza Matwieja. Dopiero potem, kiedy towarzysz Batyjew domy�sli� si�e, �ze mo�ze opu�sci�c r�ece, towarzysz Kara�s, ostro�znie i delikatnie podtrzymuj �ac go pod �okie�c, doprowadzi� do swego biurka, a Maria Pachomowna szybciutko wymiot�a z pod�ogi tynk, po- ciski i �uski, przypomniano sobie o Uda�owie. � To on? � zapyta� Batyjew, jakby po raz pierwszy w �zyciu widzia� Uda�owa. � To jest. . . Dalej Kara�s opowiada� szeptem i Uda�ow, kt�ry by� bardzo zadowolony, �ze mimo wszystko nie zosta� zastrzelony, nie usi�owa� pods�uchiwa�c kierownictwa. Gdyby sytuacja wygl �ada�a inaczej, to mo�ze by si�e i wyk��ca� i udowadnia�, mo�ze nawet przypomnia�by Batyjewowi, jak trzy dni temu grozi� on, �ze zdejmie Uda- �owa z zajmowanego stanowiska za to, �ze jego przedsi�ebiorstwo nie wykona�o re- montu o�srodka wypoczynkowego. Ale w obecnym rzeczy po�o�zeniu � milcza�. My�sla� tylko o tym, �ze s �adz �ac z aktualnej sytuacji mi�edzynarodowej, lepiej je- �sli go uznaj �a za ameryka �nskiego kosmonaut�e, ni�z za chi �nskiego czy izraelskiego. Przecie�z je�sli uznaj �a za ameryka �nskiego, to przes�uchaj �a, pogro�z �a, potrzymaj �a 15 w wi�ezieniu, i to w Moskwie, bo przecie�z nie na prowincji, i b�edzie trzeba si�e przyzna�c, kto i po co go tu przys�a�. Potem pewnie wsp�praca mi�edzynarodowa we�zmie g�r�e i ode�sl �a Uda�owa z powrotem do Stan�w Zjednoczonych Ameryki w trybie wymiany. Tam on sobie po�zyje, p�ki si�e wszystko nie wyja�sni, wr�ci do kraju, obkupiony w ciuchy, mo�ze nawet kupi co nieco dla �zony i syna. Ale je�sli przyj- dzie si�e przyzna�c, �ze jest Chi �nczykiem, to droga twa, Korneliuszu, prowadzi pro- sto do miasta Pekin, gdzie po�ami �a ci jak psu nogi i r�ece i po�sl �a na wie�s rozrzuca�c na polach naw�z w celach reedukacji. No a gdyby ci�e uznali za �Zyda? Wy�sl �a do ich ojczyzny. A po drodze obowi �azkowo dotr �a do Uda�owa palesty �nscy eks- tremi�sci i wysadz �a go w powietrze za pomoc �a gar�sci plastiku. I s�usznie. A je�sli nie wysadz �a � to jeszcze gorzej, wpakuj �a go do izraelskiej armii, obrzezaj �a go i przysypie jego ko�sci piasek surowej pustyni Synaj. . . �za pop�yn�e�a po policzku Uda�owa. A za przymkni�etymi drzwiami ci �agle p�aka�a, nie mog �ac si�e powstrzy- ma�c Ksenia, kt�ra przypomnia�a sobie, �ze pomyli�a si�e z t �a myszk �a. T�e myszk�e mia� nie Uda�ow, a jej dawny przyjaciel z czas�w m�odo�sci, o kt�rym Uda�ow nie wiedzia� nawet, a ca�e to zamieszanie i napi�ecie jakby przes�oni�o mg� �a oczy Ksenii, i w wyniku tego pomyli�a lokalizacj�e owej myszki. Teraz wyra�znie pa- mi�eta�a, gdzie jest prawdziwa myszka, ta uda�owska, ale ten cz�owiek, co zadawa� jej pytania, dopiero co zosta� wyniesiony z gabinetu w takim stanie, �ze ju�z nic go nie interesowa�o. Ksenia nie wiedzia�a wi�ec od kogo �z �ada�c, by Uda�ow znowu �sci �agn �a� spodnie. � Rozwi �a�zcie go � powiedzia� towarzysz Batyjew grzmi �acym g�osem. S�owa te dotar�y do zamy�slonego Uda�owa nie od razu. Dopiero, kiedy jeden z nieznajomych zacz �a� rozpl �atywa�c link�e na jego �scierpni�etych r�ekach, poj �a� �ze nadesz�o oswobodzenie. Sam towarzysz Batyjew osobi�scie pomaga� odpl �atywa�c Uda�owa, a Siemion Kara�s dr�z �ac �a z emocji r�ek �a nala� mu z karafki wody do kryszta�owej szklanki i poda� j �a Uda�owowi, temu samemu Uda�owowi, kt�rego jeszcze chwil�e temu nie uwa�za� za cz�owieka. Wtedy Korneliusz zrozumia�, �ze jednak zdecydowano si�e uzna�c go za obywatela ameryka �nskiego. Towarzysz Batyjew powiedzia�: � Mam nadziej�e, �ze nie macie pretensji do naszych wsp�pracownik�w, kt�- rzy wykazali si�e czujno�sci �a i s �adz�e, �ze kiedy wasi towarzysze po raz pierwszy spotkaj �a naszych wys�annik�w, to te�z wyka�z �a si�e czujno�sci �a. Czy w tym jest co�s dziwnego? � Nie, nie ma w tym nic dziwnego. � Prosz�e sobie wyobrazi�c. . . � Towarzysz Batyjew by� naczelnikiem no- woczesnym, mia� znaczek uko �nczonego uniwersytetu w klapie marynarki i dobre okulary przywiezione z delegacji na kongres entomolog�w w Hiszpanii. Wyst�epo- wa� tam w charakterze znakomitego specjalisty od ko�atka domowego i przygl �ada� 16 si�e wy�smienitym pomnikom z dziedziny architektury oraz ci�e�zkiej doli ludno�sci miejscowej. � Prosz�e sobie wyobrazi�c, �ze przychodzicie do swojego lasu a tam spada nasz statek. Bez �zadnych znak�w rozpoznawczych. Przecie�z te�z mo�zecie uzna�c, �ze statek zosta� wys�any w okre�slonym celu. . . Tu towarzysz Batyjew ostro�znie pu�sci� oko, poniewa�z chcia� nawi �aza�c cieplej- sze stosunki z tym cholernym przybyszem, kt�re to stosunki tak fatalnie popsuli nadgorliwi podw�adni. Uda�ow nie wiedzia� � bo i sk �ad on, zwi �azany, mia� wiedzie�c � �ze po sygna- le towarzysza Matwieja w szarej marynarce, w wojew�dztwie zacz�e�a si�e panika, kt�ra dotar�a przewodami do samej Moskwy. Stamt �ad te�z nadszed� komunikat, �ze wed�ug wszelkich danych statek, kt�ry wyl �adowa� pod Wielkim Guslarem, nie by� ani ameryka �nskim, ani chi �nskim, ani �zadnym innym, a najprawdziwszym mi�edzy- gwiezdnym statkiem, pos�a �ncem dalekich gwiezdnych �swiat�w, na kt�re wskazy- wa� Cio�kowski i kontaktu z kt�rymi od dawna oczekiwano w okre�slonych ko�ach. Wi�ecej nawet, istnia�a opinia, �ze nieziemscy przybysze mog �a najpierw wyl �adowa�c w celu kontaktu w jakim�s bur�zuazyjnym, imperialistycznym, albo przynajmniej w nie przy� �aczonym pa �nstwie. Na to kompetentni ludzie gwa�townie oponowa- li, twierdz �ac, �ze nieziemscy przybysze, b�ed �ac wiod �acymi w dziedzinie ideologii, nigdy nie pozwol �a sobie p�j�s�c na kontakt z zacofanymi w dziedzinie stosunk�w spo�ecznych formacjami, chocia�z mog �a by�c wprowadzani w b� �ad. I dlatego, kiedy z Moskwy zadzwoniono do towarzysza Batyjewa i powiedziano mu, �ze odrzuto- wiec z odpowiednimi towarzyszami na pok�adzie wystartuje w ci �agu najbli�zszych dziesi�eciu minut, a kolejne samoloty przylec �a zaraz za nim, Batyjew zrozumia� � albo przybysz, kt�ry przylecia� do powierzonego mu powiatu, b�edzie z przyj�ecia zadowolony, albo on sam przestanie by�c z �zycia zadowolony w og�le. I od razu sta�o si�e jasne, �ze p�ki Batyjew otrzymywa� z Moskwy nap�ed, za przybysza zabra� si�e major z departamentu miejskiego i ju�z nawet zd �a�zy� przy- wi �aza�c przybysza do krzes�a sznurem. Ale najgorsze by�o to, �ze z jego polecenia ze statku wyrwano wszystkie cenne przyrz �ady i wys�ano do budynku prezydium miejskiego w celu wyja�snienia ich szpiegowskiego sedna. Lada moment mogli przylecie�c akademicy, genera�owie i szefowie organ�w rz �adowych. A przybysz, bardzo podobny do dyrektora firmy budowlanej Uda�o- wa, siedzi przywi �azany do krzes�a i poddawany jest haniebnemu przes�uchaniu. I mimo �ze przybysz, rozcieraj �ac nadwer�e�zone sznurem r�ece i otrz �asaj �ac si�e z tynku, opad�ego po nieudanej strzelaninie w gabinecie Karasia, udawa�, �ze nie gniewa si�e, w Batyjewie z ka�zd �a sekund �a wzbiera� coraz wi�ekszy gniew na tego idiot�e Karasia, nie m�wi �ac ju�z o KGB jako instytucji. Ale KGB nic nie m�g� zrobi�c, oni zawsze wykonuj �a swoje obowi �azki. Ale Kara�s nie, Kara�s odpowie. Bez taryfy ulgowej. 17 � Co ty mu podsuwasz? Co podsuwasz naszemu drogiemu nieziemskie- mu go�sciowi?! � zakrzykn �a� Batyjew, odsuwaj �ac na bok grub �a r�ek�e Karasia ze szklank �a wody. � Ale. . . ona jest przegotowana � zdo�a� tylko wykrztusi�c Kara�s. � Co, nie masz reprezentacyjnej? Mo�ze chcesz powiedzie�c, �ze w dolnej szufladzie biurka nie ma butelki koniaku �Dwin�? � �Dwina� nie mam � zacz �a� mamrota�c Kara�s, widz �ac, �ze nadesz�a jego ostatnia godzina. � Jest �Martel�, na konferencji wojew�dzkiej rozdawali. � No to na co czekasz?! Kara�s wygi �a� si�e i wyj �a� z dolnej szuflady biurka butelk�e francuskiego konia- ku wysokiej klasy i zacz �a� z�ebami wygryza�c korek. Jeden z nieznajomych ele- ganckim, wyrobionym ruchem wyj �a� butelk�e z ust Karasia, skr�eci� korek, drugi nieznajomy podsun �a� szklank�e, a ta zosta�a migiem nape�niona. Towarzysz Batyjew w�asnor�ecznie poda� j �a Uda�owowi. � Prosz�e za�zy�c � powiedzia�. � To nigdy nie zaszkodzi po podr��zy. � Ale�z co wy � powiedzia� Uda�ow. � W bia�y dzie �n? W godzinach pracy? Kara�s, kt�remu nikt niczego nie wyja�sni�, ci �agle jeszcze bra� Uda�owa za ame- ryka �nsko-chi �nskiego kosmicznego szpiega i uwa�za�, �ze zachowanie towarzysza Batyjewa mo�zna wyt�umaczy�c tylko tak, �ze w r�ece wrog�w trafi� jaki�s nasz ko- smonauta i trzeba zrobi�c wszystko, by go mo�zliwie szybko wymieni�c, p�ki czego�s tam nie nagada�. A mo�ze, my�sla� Kara�s, dokona�o si�e jakie�s ocieplenie w stosun- kach mi�edzynarodowych i tego szpiega zrobi �a wsp�lnym internacjonalnym boha- terem. Bo my�sli o tym, �ze istnieje �zycie na innych globach Sieni �a Kara�s w og�le nie dopuszcza�, poniewa�z nie m�g� nawet si�e pogodzi�c z tym, �ze Ziemia jest okr �a- g�a. Kara�s wiedzia� wszystko, czyta� gazety i tak dalej, �swi�etowa� wraz z ca�ym narodem Dzie �n Kosmonautyki, ale w duchu uwa�za�, �ze Ziemia jest p�aska, a ca�a reszta jest podyktowana wymaganiami bie�z �acej polityki. � Prosz�e nie odmawia�c � nalega� towarzysz Batyjew, podnosz �ac szklank�e do ust Uda�owa. Spoza szkie� importowanych okular�w jego oczy b�yszcza�y tak ostro, jak na kwartalnej naradzie po�swi�econej rolnictwu. � Tylko je�sli do towarzystwa � powiedzia� w ko �ncu Uda�ow. � Tylko z wa- mi. G�o�sne westch nienie ulgi wyrwa� o si�e z piersi Batyje wa. Przyby sz nie �zywi urazy! Batyjew wykona� ruch palcami i nieznajomy natychmiast nala� do drugiej szklanki. Kara�s zamierza� nala�c z butelki dla siebie, ale nieznajomy mu nie pozwoli�. Nieznajomy wiedzia�, kto ma racj�e, a kto jest winien. � Zak �ask�e � poleci� Batyjew. Kara�s zakrz �atn �a� si�e, zadzwoni� do Marii Pachomowny, a ta przynios�a na ta- lerzyku z lod�wki nieco podeschni�ete kanapki z �ososiem. Polecenie zosta�o wy- 18 konane migiem, poniewa�z ucieszy�a j �a odmiana na lepsze losu Korneliusza Iwa- nowicza, kt�rego z powodu ignorancji chcieli uzna�c za ameryka �nskiego szpiega. Kiedy przekaza�a talerzyk i wr�ci�a do swojego sekretariatu, to powiedzia�a do Ksenii, siedz �acej na sk�rzanej kanapie: � Serce moje czuje, �ze wszystko si�e u�o�zy. Twojego, On sam cz�estuje ze szklanki. � �Zeby tylko wypu�sci�. Sama go pocz�estuj�e w domu � powiedzia�a Ksenia. � Gdzie to widziane, �zeby prostego dyrektora przed- si�ebiorstwa budowlanego g�owa miasta ze szklanki poi�a? Nie sko �nczy si�e to do- brze. . . Nie mog�a istnie�c bardziej b��edna opinia. Batyjew wypi� z Uda�owem. Francuski koniak zapar� dech w piersiach, i, za- nim si�egn�eli po kanapki, musieli dobr �a minut�e chwyta�c powietrze ustami, niczym ryby wyj�ete z wody. Ale jako�s przesz�o. Obaj mieli wpraw�e i do�swiadczenie. Batyjew pytaj �aco zerkn �a� na opr��znion �a do po�owy butelk�e. Kara�s powiedzia�: �Zdrowia �zycz�e!�, drzwi otworzy�y si�e po mocnym uderzeniu, tak �ze wszyscy podskoczyli, a nieznajomi si�egn�eli do bioder � chcieli wyszarpn �a�c bro �n s�u�zbo- w �a, ale nie zd �a�zyli, a do gabinetu wpad�a Ksenia, kt�ra zrozumia�a, �ze przy okazji wymiany najwa�zniejszych w danej sytuacji os�b jest szansa na odbicie m�e�za. � �Sci �agaj spodnie! � krzykn�e�a ci�e�zko dysz �ac, z kt�rego to powodu jej pe�ne j�edrne piersi w�sciekle falowa�y. � Poka�z�e. Batyjew sta� poruszaj �ac ustami, ale nie zdo�a� niczego powiedzie�c. Uda�ow chcia� natomiast powiedzie�c, wyja�sni�c, ale po wch�oni�etym koniaku odczu� miej- scowe znieczulenie j�ezyka. Kara�s zamkn �a� oczy. Nieznajomi zastanawiali si�e, strzela�c czy nie strzela�c, a Ksenia wrzasn�e�a ponownie: � �Sci �agaj portki, m�wi�e ci! W tym momencie, w ca�kowitej ciszy, towarzysz Batyjew zacz �a� szybko ma- nipulowa�c przy sprz �aczce swego paska, nie odrywaj �ac spojrzenia od piersi Kse- nii, a Uda�ow przestraszy� si�e, �ze Batyjew mo�ze, korzystaj �ac ze swej s�u�zbowej pozycji, wykorzysta�c Kseni�e, wi�ec ruszy� w jego stron�e, by temu przeszkodzi�c. Batyjew odpycha� go �okciem, powtarzaj �ac niemal bezg�o�snie: � Co za kobita! Co za kobita! Joanna d�Arc! Jego spodnie opad�y na pod�og�e, ods�aniaj �ac d�ugie szare spodenki, a Uda�ow stara� si�e t�e opadaj �ac �a cz�e�s�c ubrania schwyta�c; tylko Ksenia nie straci�a przytom- no�sci umys�u. Popatrzy�a na m�eskie osobliwo�sci Batyjewa i poleci�a: � Ubieraj si�e! Nie o ciebie mi chodzi. Chc�e pokaza�c myszk�e Uda�owa. Przy- pomnia�am sobie, ma j �a na drugim po�sladku i bli�zej �srodka! Dawaj, Korniusza, poka�z temu capowi sw�j ty�ek. Batyjew sta�, podtrzymuj �ac ledwie trzymaj �ace si�e spodnie, a Karasia, kt�ry ju�z zrozumia� co i jak, zacz �a� d�awi�c nie daj �acy si�e powstrzyma�c �smiech, ale i tak za- 19 cz �a� t�umaczy�c, �ze Ksenia, �zona Uda�owa z przedsi�ebiorstwa budowlanego uzna�a kosmicznego podr��znika za swego m�e�za, co te�z usi�uje udowodni�c za pomoc �a myszki, z kt�r �a przydarzy�a jej si�e wpadka w obecno�sci towarzysza majora. Ksiusza za�s opami�eta�a si�e, odwr�ci�a od Batyjewa i Korneliusz, uspokoiwszy j �a jak m�g�, wyprowadzi� z gabinetu. Ksenia w�eszy�a po drodze i ju�z podejrzewa- �a m�e�za, �ze przygotowa� t�e inscenizacj�e tylko po to, by m�c si�e napi�c z nowymi kolegami. Ale uda�o mu si�e przekona�c �zon�e, by poczeka�a jeszcze troch�e w sekre- tariacie Marii Pachomowny. Kiedy Uda�ow wr�ci� do gabinetu, Batyjew ju�z doprowadzi� si�e do porz �adku i, u�smiechaj �ac si�e nie�smia�o, poda� Uda�owowi drug �a szklank�e koniaku. Kara�s sta� obok niego i spazmatycznie oblizywa� wargi. � Kobity mamy ogniste! � powiedzia� skonfundowany Batyjew. Znowu wpadka z tym kosmonaut �a � dlaczego nam, ludowi rosyjskiemu tak si�e nie wie- dzie w mi�edzyplanetarnej wsp�pracy! � Zgadzam si�e � powiedzia� Uda�ow przyjmuj �ac szklank�e. � No to mo�ze za kobitki wypijemy � zaproponowa� Batyjew. � Tak normalnie, to ona jest w porz �adku � powiedzia� Uda�ow. � Tylko teraz denerwuje si�e o mnie. Rozumiem j �a. W ko �ncu tyle razem prze�zyli�smy! � To si�e zdarza � zgodzi� si�e Batyjew. � Ogie �n kobitka!.. A mo�ze o�ze �n si�e z ni �a? Weselisko ci wyprawimy. Jak ona si�e nazywa, Siemionie? � Ksenia � powiedzia� Kara�s. � Ksenia Uda�owa. � No, i o�zenimy ci�e z Ksenia. Znajdziesz swoje ludzkie szcz�e�scie! Batyjewowi zamarzy�o si�e, �ze kosmiczny w�edrowiec wyrazi zgod�e. To by by�a ta inicjatywa, kt�r �a zaaprobuje nawet Biuro Polityczne � taki krok w dziedzinie przyja�zni mi�edzygalaktycznej! A jakby si�e jeszcze uda�o urz �adzi�c tak, �zeby we- sele odby�o si�e u nich. . . � Zaprosisz mnie na �slub � powiedzia� Batyjew. � Dobrze? Uda�ow zgodzi� si�e. Ale powiedzia�: � Tylko przed s �asiadami troch�e b�edzie nie�adnie. � Z s �asiadami si�e pogada. � A syn? � Syna ja zaadoptuj�e � powiedzia� Batyjew. Uda�ow wi�ecej argument�w nie mia�, wi�ec wypili po drugiej szklance. Przyjemne ciep�o rozla�o si�e po zm�eczonym wydarzeniami Uda�owskim cie- le. W g�owie zaszumia�o, Uda�ow przesta� czu�c skr�epowanie, a w zamian poczu� mi�o�s�c nie tylko osobi�scie do towarzysza Batyjewa, ale i do innych, mi�ych i przy- jaznych ludzi. � No jak tam u was? � zapyta� Batyjew, siadaj �ac naprzeciwko Uda�owa z kanapk �a w r�eku. � Osi �agn�eli�scie du�zy post�ep? � Niez�y, nie uskar�zamy si�e. 20 Uda�ow rozumia�, rzecz jasna, �ze nadal go maj �a nie za tego, co trzeba, ale nie sprzecza� si�e, nie chcia� urazi�c dobrego towarzysza Batyjewa. Za taki koniak mo�zna nawet zgrzeszy�c ob�ud �a. Bo jeszcze wezm �a i znowu przywi �a�z �a? � D�ugo do nas lecieli�scie? � Jakby to powiedzie�c. . . � Rozumiem, rozumiem. . . � Batyjew obrzuci� spojrzeniem obecnych w ga- binecie, ale nikt nie ruszy� do wyj�scia. � Sami tu w�edrowali�scie? � Tu? � Tu. � Mnie tu towarzysze przywie�zli. Towarzysz Kara�s i jeszcze jeden, m�wiono o nim major. � Rozumiem. � W g�osie Batyjewa rozbrzmia� metal. � Z tymi towarzysza- mi rozliczymy si�e p�zniej, nie martwcie si�e. �Zaden system nie jest zabezpieczony przed b��edami. U nas b��edy zdarzaj �a si�e znacznie rzadziej ni�z w systemie kapita- listycznej eksploatacji, ale, sami rozumiecie, ludzie s �a tylko lud�zmi. . . I mimo �ze wykorzenili�smy spo�eczne przyczyny pija �nstwa, chuliga �nstwa i prostytucji, po- szczeg�lne przypadki jednak�ze maj �a miejsce pod wp�ywem wra�zej propagandy. � Prostytucja te�z istnieje? � zdziwi� si�e Uda�ow. Wcze�sniej nie s�ysza� o tym w swoim ojczystym mie�scie, nikt mu o tym nie m�wi�. � Nie � zaprzeczy� towarzysz Batyjew. � Nie w bezpo�srednim znaczeniu, a tylko w du�zych miastach i w postaci wyj �atk�w. � Aha � powiedzia� Uda�ow. � A wy dobrze w�adacie rosyjskim � powiedzia� Batyjew. � Niemal bez obcego akcentu. U siebie w ojczy�znie si�e uczyli�scie? � W domu � zgodzi� si�e Uda�ow. Ciekawe, pomy�sla�, jaki mam teraz akcent? Musz�e uwa�za�c, �zeby nie by�o jed- nak tego akcentu. � Ten obywatel � Kara�s postanowi� przywr�ci�c do siebie sympati�e towa- rzysza Batyjewa, ale nie bardzo wiedzia�, jak to zrobi�c � dobrze r�wnie�z w�ada j�ezykiem angielskim. Rozmawiali�smy z nim. � Co? � przestraszy� si�e Batyjew. Rozumia�, �ze je�sli ta informacja prze- niknie do zachodniej prasy, to tam rozgorzeje w�sciek�a kampania, skierowana na dyskredytacj�e naszego kraju. Najmici pi�ra natychmiast o�swiadcz �a, �ze mi�edzy- planetarny przybysz lecia� wcale nie do nas, a na Zach�d, a nasze my�sliwce po prostu go przechwyci�y i skusi�y do niewoli. � Dobrze m�wi�e � upiera� si�e Kara�s, kt�ry chcia� b�ysn �a�c wykszta�ce- niem. � Prosz�e potwierdzi�c: rozmawiali�smy po angielsku? � To on m�wi� � powiedzia� Uda�ow. � W jakim j�ezyku m�wi� do mnie, nie powiem, nie jestem pewien, to i nie b�ed�e cz�owieka oskar�za�. Ale przez ca�y czas �z �ada�, �zebym mu jakie�s dane przekaza�. . . 21 Kara�s zadygota�. Rozumia� ju�z, �ze paln �a� co�s g�upiego. Zrozumieli to r�w- nie�z nieznajomi, kt�rzy przysun�eli si�e do �n z obu stron i przycisn�eli mu do bok�w �okcie. � Uda�o

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!