8312

Szczegóły
Tytuł 8312
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

8312 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 8312 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8312 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

8312 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Stefan �eromski Pavoncello Nie mo�na powiedzie�, a�eby �ycie Ernesta Fosca od czasu pami�tnej przygody w filharmonii rzymskiej up�ywa�o w spos�b bardziej od poprzedniego urozmaicony. Kawiarnia przy ulicy Cavour sta�a si� miejscem bytowania nie tylko porannego, popo�udniowego i p�nonocnego a� do chwili zamkni�cia, lecz terenem dzia�alno�ci i, poniek�d, domem rodzinnym. Pewnego d�d�ystego wieczora Ernesto w sekrecie przeni�s� do kawiarni przy ulicy Cavour sw� walizk� niezbyt wielkich rozmiar�w i do�� umiarkowanej wagi, powierzy� j� opiece starszego garsona Ubaldo, cz�owieka wyj�tkowej dobroci, a sk�onnego do kredytu w spos�b prawie nieograniczony - z zaznaczeniem wszak�e wagi moralnej depozytu. Niepoka�na walizka wsuni�ta zosta�a w pewien r�g sionki, prowadz�cej z ostatniego zakamarka, jeszcze �ci�le kawiarnianego, pe�nego sta�ych go�ci, lecz stanowi�cej ju� bezpo�rednie przej�cie do piekie� �cis�ej kuchni. S�o�ce nie ogl�da�o jeszcze nigdy tego zak�tka od zamierzch�ego prabytu kawiarni. Przy blasku wiekuistego p�omyka gazu indywiduum zwane 'piccolo zgrywa�o si� tam sekretnie w "mor�" z osobisto�ci� zmywaj�c� fili�anki, mi�dzy jednym a drugim pohukiwaniem starszego garsona oraz mi�dzy jedn� a drug� b�yskawic� furii w oku, zgrzytaniem z�b�w i gromem w s�owie samego "dyrektora". Nad bezpiecze�stwem i losami walizki Ubaldo czuwa� w spos�b tajny, niepostrze�ony, a jednak wszechwidz�cy. Ilekro� jaka� postronna ciekawo�� czy to ze strony piccola, czy ze strony kogokolwiek wy�ej czy ni�ej postawionego na drabinie kawiarnianej hierarchii usi�owa�a dotrze� do wewn�trznej tre�ci i moralnej wagi antyczka, powi�zanego misternie rzemykami, sznurkami i zamykanego na do�� w�tpliwy blaszany zameczek, tylekro� Ubaldo w samym zarodku parali�owa� niezdrow� po��dliwo�� umys�u za pomoc� piorunuj�cego kopniaka w najniewinniejsz� w tym wypadku okolic� cia�a. Ernesto Fosca zasypia� bezpiecznie na go�cinnym sienniku przyjaciela, pewien, i� jego dobro pod okiem starszego garsona bezpieczne jest jak w zamczystym safesie banku. Od czasu umieszczenia w rogu s�onki wy�ej powo�anej walizki Ernesto Fosca w tej�e kawiarni przy ulicy Cavour otrzymywa� listy, ze wzgl�du, oczywi�cie, na zmienno�� adres�w sypialni, w kt�rych wypad�o mu noce przep�dza�. Ubaldo odbiera� listy i a� do chwili wr�czenia przechowywa� w swym pugilaresie, obszerniejszym ponad wszelkie wyobra�enie i okre�lenie. W chwili w�a�ciwej, czyli wolnej, wygrzebywa� owe listy - przewa�nie zreszt� mi�osnej natury spomi�dzy "dziesi�tek" i "setek" zat�uszczonych i nieu�ytecznych, fa�szywych i podartych, spomi�dzy rozmaitych notat, kwit�w i rachunk�w, nie uiszczonych przez go�ci sta�ych, mile widzianych i zaprzyja�nionych z instytucj�. Przygoda w filharmonii, o kt�rej ju� by�a wzmianka, wynik�a z racji pewnych pow��czystych spojrze�. Ernesto Fosca by� swego czasu drugim skrzypkiem w orkiestrze filharmonii. Jego nadzwyczajna pi�kno�� przyci�ga�a zawsze w czasie koncert�w spojrzenia pa� i panien z l� s�siaduj�cych z estrad�. Tym razem - trzeba nieszcz�cia! - w lo�y s�siaduj�cej z estrad� siedzia�a m�oda osoba wielkiej urody, najwidoczniej cudzoziemka, i - trzeba nieszcz�cia! - blondyna. Dama - trzeba nieszcz�cia! - wyszpera�a Ernesta, skoro tylko koncert si� zacz��, i od tej chwili wyr�nia�a go z t�umu wszystkich innych muzyk�w swymi w�asnymi lazurowymi oczyma i przy u�yciu szkie� lornetki z tak� natarczywo�ci�, �e istotnie przeszkadza�a mu w interpretacji tekstu symfonii. Fosca nie by� w sprawach estradowych laikiem, nie oozwala� sobie na takie zbytki, a�eby pierwsze z brzegu oczy z pierwszej lo�y wytr�ca�y go z r�wnowagi i z partii. Ale to ci�g�e nagabywanie nie tylko spojrzeniem, szk�ami, lecz i u�miechem, ju� to jakby niespodziewanie zachwyconym, ju� iakby bolesnym, zacz�o go koniec ko�c�w niepokoi�. Trzyma� si� w ryzach i gra� jeszcze pewniej ni� zwykle. Gra� na "strunach duszy" tej tam blondyny. Nadyma� si�, marszczy�, potrz�sa� czarn�, l�ni�c� grzyw�, przechyla� g�ow� i demonicznie przyciska� szcz�k� do deski skrzypiec, s�owem, wyczynia� z siebie wielkiego artyst�. Na widok tych bestialskich gest�w oczy cudzoziemki omdlewa�y coraz bezradniej. Ernesto pocz�� interesowa� si�, po prostu przez wrodzon� mu badawczo�� intelektu, znamiennymi objawami tych omdle�. Przyprawia� nawet swe w�asne jastrz�bie oczy o mniemane zachwyty. Ostatecznie - cz�owiek jest cz�owiekiem. I kiedy� przecie w �yciu ma si� dwadzie�cia sze�� lat! Przep�yn�a w�a�nie wspania�a pierwsza cz�� w "Patetycznej Symfonii" Czajkowskiego. Rozleg� si� spazmatyczny dwug�os skrzypiec g��wnych i otwar�a si� przed s�uchaczami jak gdyby wielka kwietna dolina, w kt�rej daleko�ci samotna fletnia wabi ku sobie. Fosca, zatopiony w�a�nie w tyle zajmuj�cej rozmowie swych oczu z oczyma cudzoziemki, przegra� najpoprawniej w �wiecie �w dwug�os skrzypcowy, literalnie nie wiedz�c o tym, �e go ju� przegra�. Nie wiadomo, jakim si� to sta�o sposobem, do��, �e si� sta�o. Wyda�o si� m�odzie�cowi, �e jeszcze skrzypce nie gra�y tej pie�ni. Ernesto Fosca powt�rzy� sobie mechanicznie, w zapomnieniu o �wiecie bo�ym, sw�j skrzypcowy udzia� w spazmatycznym dwug�osie, gdy ju� wiolonczela inny temat traktowa�a. To solo wylecia�o w powietrze jak raca. Kapelmistrz rzuci� w skrzypka pioruny oczu i wykona� takie ruchy pa�eczk�, i� zaiste r�wna�y si� �cinaj�cym czynno�ciom kata na szafocie. Ten�e kapelmistrz trzyma� Fosc� przez chwil� w swych rozszala�ych wyci�gni�tych r�kach, jak czarnego kreta schwytanego na gor�cym uczynku. W niego to wali� swym hebanowym narz�dziem kary, jakby mu wymierza� w�ciek�e ci�gi z prawej i lewej strony. Symfonia run�a w swe niezbadane przestwory. Ernesto Fosca poczu� zimno w rdzeniu pacierzowym. Przeczuwa�, i� ten passus na sucho mu nie ujdzie. W istocie, ledwie rozleg�y si� oklaski, kat zeskoczy� z szafotu i przywo�a� do siebie winowajc� ruchami przypominaj�cymi zarzucanie rzemiennego arkanu, d�ugiego lasso, na antylop� uciekaj�c� w pop�ochu. W zakamarkach kulis kapelmistrz wyliczy� przest�pcy w same bia�ka oczu setki, tysi�ce, miliony wyraz�w tak dalece nieparlamentarnych, niesmacznych, gminnych, transtewera�skich, i� s�uchacz nie zdo�a� wielu z tych metafor gwarowych nie tylko spami�ta�, ale nawet jednych od drugich wyr�ni�. Nadto kapelmistrz o�wiadczy� w furii, kt�ra �adn� miar� nie mog�a mu wyj�� na zdrowie, i� Fosca traci miejsce drugiego skrzypka dzi�, w tej�e godzinie, w tej�e minucie, w tej tercji. Nadto ten�e o�wiadczy�, i� do�o�y wszelkich stara�, a�eby Fosca nie m�g� si� dosta� nigdzie, nigdy, w �adnym punkcie globu ziemskiego na miejsce drugiego skrzypka w orkiestrze. Nadto ten�e przekl�� go i wydziedziczy�, wygna� z Rzymu, z Romanii, z Toskanii, z Umbrii, z Lombardii, z W�och, z Europy, z kontynent�w, z l�d�w, z ziemi. Targa� swe d�ugie, mocno przerzedzone k�dziory, zgrzyta� wypr�chnia�ymi z�bcami, jakby z zamiarem odgryzienia cudnego nosa zg�upia�emu skrzypicielowi i pocwa�owa� w przestrze� do miarodajnych czynnik�w, ziej�c ��daniem kontrasygnowania natychmiast tych�e postanowie�. Postanowienia tyrana i kata w jednej osobie zosta�y kontrasygnowane. Na miejsce "drugiego" wszed� rywal, czatuj�cy od kwarta��w na gratk� tego rodzaju. Pocz�tkowo Fosca niewiele sobie robi� z ca�ej afery. Wielkie mi rzeczy: drugie miejsce w orkiestrze dla niego, artysty, kompozytora! Nic, co prawda, do tej pory tak dalece nie skomponowa� i nic nie wyda�, ale za to jaki� ogrom pomys��w i kompozycyj mia� w sobie - a przynajmniej, ile� o tych �wiatach wewn�trznych m�g� powiedzie� w gronie koleg�w artyst�w, skoro~do zwierze� na ten temat przysz�o! Dop�ki czu� w pugilaresie liry wyp�acone mu przez filharmoni� na skutek zerwania kontraktu, lekcewa�y� sobie utrat� posady. Lecz liry wyfruwa�y z pugilaresu szybciej ni� sp�oszone wr�ble ze stodo�y. Ten i �w z przyjaci� po�yczy� na par� dni jeden i drugi dziesi�tek. Za tego i owego wypad�o zap�aci� po bratersku obiad i kolacj�, a nazajutrz znowu obiad, a nawet znowu kolacj�. I oto wnet zamanifestowa�a si� osobliwa cienko�� i wiotko�� grubej dopiero co paczki banknot�w. Ernesto zacz�� powa�nie zastanawia� si� nad sytuacj�. Lecz zastanawiaj�c si� wci�� powa�nie i g��boko, �y� po dawnemu p�ytko i lekkomy�lnie. Wbrew oczywisto�ci, w g��bi swej w�a�nie lekkomy�lnej duszy wierzy�, i� kapelmistrz filharmonii dozna wyrzut�w sumienia, zawstydzi si�, uderzy w piersi, zmi�knie, z�agodnieje, zapomni. Pocz�tkowe nadymanie si� ust�pi�o miejsca pewnym dalekim zabiegom za po�rednictwem przyjaciela przyjaci�, postawionego na drabinie bur�uazyjnej wy�ej, ni� zazwyczaj postawieni byli �wiatoburcy przyjaciele. Lecz odpowied� kata by�a zimna, nieub�agana i ordynarnie zwi�z�a. Kapelmistrz odpowiedzia� z szyderstwem, i� "solista" Fosca ma wszelkie dane, �eby grywa� w kinematografach, a nawet o nieba! - w restauracjach, na czele w�asnej orkiestry. "Solista" - a wi�c wszystko pami�ta�... "W kinematografach"... Nie tylko krwawa ironia zawarta by�a w tym wyroku. Zawarta w nim by�a - niestety! - konieczno��. Co robi�? Drugiej filharmonii w Rzymie, stolicy �wiata, nie by�o. Nie by�o r�wnie� orkiestry, gdzieby skrzypek tej miary, co Fosca, z tak powa�n� przesz�o�ci�, kwalifikacjami i aspiracjami, m�g� zasi��� przy pulpicie, "ofiarowa� sw�j talent dla dobra �wietnej ca�o�ci". A tymczasem liry znika�y. I oto, nikomu z przyjaci� nie m�wi�c ani s�owa, zataiwszy ten fakt przed najbli�szymi sercu, Ernesto Fosca... pocz�� grywa� jako "solista" w kinematografie firmy Cines. Tam "ofiarowa� sw�j talent". Chodzi� do budy kinematograficznej, na miejsce swej ha�by, zau�kami, ty�ami, podw�rzami, w kapeluszu nasuni�tym na oczy. Zgi�ty w pa��k wsuwa� si� na miejsce z drzwiczek umieszczonych pod estrad� i wygrywa� rzewne albo siarczyste ilustracje ekranowych katastrof i perypetyj. Co najgorsza, za ten upadek p�acono mu tak podle, �e nie podobna by�o ze sprzeda�y ducha na funty istnie�, wy�y�. Ledwie starczy�o na obiad w garkuchni, na op�acenie wsp�lnego z kolegami legowiska i na maskowanie sp�aty d�ug�w fundamentalnych, zaci�gni�tych i zaci�ganych u dobrotliwego Ubalda na ma��- czarn�, powtarzaj�c� si� usque ad intinitum. Ubranie w zatrwa�aj�cy spos�b przeciera�o si� na �okciach, rudzia�o systematycznie i nabiera�o plam na klapach, r�kawy popad�y w szczeg�lniejsz� mani� strz�pienia si� w okolicach d�oni, a nogawice w pobli�u kostek. Kolana wypchn�y w pewnej cz�ci odzienia dwie podobizny kopu�y Panteonu, nie poddaj�ce si� ju� prawom pierwotnego zaprasowania. Krawat skr�ci� si� w istny stryczek. Kapelusz, czaruj�cy borsalino, z dawniej nadanego mu kszta�tu artystycznego zawadiactwa przeszed� samowolnie w stan rozpaczliwej obwis�o�ci skrzyde�. Bielizna! Skarpetki! Chustki do nosa! Chroniczny brak papieros�w i chroniczny brak drobnych na myd�o i golarza! Ze wszystkiego pozosta�a tylko ta sama szata�ska uroda. W�osy z odcieniem po prostu fioletowym - �r�d�o przezwiska "Pavoncello", Pawik - oczy pi�kno�ci czarodziejskiej, usta, z�by, kszta�t g�owy i wspania�a gracja ca�ej postaci. W kapeluszu ze skrzyd�ami obwis�ymi czy nie - w zrudzia�ym czy w nowiusie�kim korcie, ogolony do cna czy fio�kowy od nie skrobanych w ci�gu kilku dni policzk�w, warg i brody, Ernesto Fosca by� najpi�kniejszym W�ochem w Rzymie, cudem i wzorem rasy �aci�skiej. Gdy przed po�udniem, wylaz�szy z posp�lnych siennik�w i spod starych peleryn, bez �niadania i bez papierosa, niesiony by� przez zastarza�y na��g wprost na r�g ulicy Cavour, a zaciek�e rozmy�lanie nad sposobem pompni�cia od kogo� z przypadkowo spotkanych znajomych forsy na �niadanie nadawa�o oczom, ukrytym w cieniach obwis�ego ronda, wyraz g��bokiej melancholii - nie by�o kobiety jakiejkolwiek rasy, wieku i hierarchii spo�ecznej, kt�ra by go nie prowadzi�a oczyma i westchnieniem a� do oleandr�w kawiarni. W kawiarni samej bywa�o w tych godzinach pusto. Nikoqo ze "�wiata"! Garsony, w bezczynno�ci zleniwia�e i spanoszone, wita�y tego go�cia wzrokiem kamiennym, a niejednokrotnie ledwie dostrzegalnym wzruszeniem ramion. "Dyrektor", o ile zjawia� si� w tym czasie, zginaj�c sw�j byczy kark przed rzeczywistymi klientami budy, tego nie p�ac�cego go�cia wita� przelotnym mrugni�ciem oraz jakim� ��cznikowym, ledwie pochwytnym wydymaniem byczego karku. Te ruchy kawiarnianego bawo�u budzi�y w melancholiku kipi�cy gniew i wywo�ywa�y na wargi niejedne z tych starorzymskich metafor, kt�re by� s�ysza� od nerwowego kapelmistrza, skierowan� ku swej osobie. Nie zaspakaja�o to jednak g�odu ani ucisza�o ��dzy dymu w dzi�s�ach, z�bach i, na podniebieniu. Zdarza�y si� dni, i� Ubaldo, bez ��dania, pytania, skinienia, spojrzenia, przynosi� jedne ma�� czarn� z kapk� wody, zabarwionej jak�� ciecz� bia�� - tudzie� jednego briosza, niezdatnego do u�ytku z racji przepalenia albo niedopieczenia. Stawia� przed ponurym muzykiem tac� z takim westchnieniem, jakby na to miejsce przyd�wiga� fontann� Trevi - bez s�owa oddala� si� i tkwi� mi�dzy gramofonem i kredensem, przypatruj�c si� pos�pnymi oczyma apetytowi bruneta. Zdarzenia takie trafia�y si� w pocz�tkach epoki niepowodze�. Z czasem usta�y. Melancholijny kompozytor m�g� sobie siedzie�, przegl�da� krajowe i cudzoziemskie ilustracje, pogwizdywa� i ziewa�, nawet wyk�uwa� zak�adowymi wyka�aczkami swe prze�liczne z�by - nikogo to nie wzrusza�o ani sk�ania�o do wsp�czucia. Ubaldo drzema�, a raczej - o, ob�udo! - udawa�, �e drzemie. W tych rannych godzinach przyjaciele arty�ci, malarze, rze�biarze, muzycy, architekci, poeci, literaci, dziennikarze, m�odzi profesorowie rewoltuj�cy przeciwko "prykom", nim sami zostali zakamienia�ymi "prykami" - wszystek �w wrzeszcz�cy �wiat "sta�ych" gdzie� co� robi� albo, co prawdopodobniejsza, jeszcze si� wylegiwa�. Wyj�tkowe to by�y wypadki, �eby o tej samej godzinie kt�rykolwiek z tamtej kompanii zajrza� do kawiarni. Na widok takiego przybysza ciep�a rado�ci przep�ywa�o przez st�skniony organizm lazzarona Foski. Pewny by� w�wczas papieros, nie by�a "wykluczona" fili�anka fus�w z tak zwanym mlekiem i nieod��czn� skamienielin� briosza. Cz�ciej ni� kto� ze znajomych zjawia�a sie o tej porze jaka� kobieta samotna albo cudzoziemska panna, tkwi�ca w familijnej gromadzie. Nast�powa�y w�wczas nieuniknione u�miechy i spojrzenia, d�ugie jak Via Appia. Wszystko ko�czy�o si� zazwyczaj wyj�ciem z kawiarni, spacerem po Via Appia, ko�owaniem, g�upim przystawaniem i jeszcze, g�upszym nawracaniem bez powodu, a� do chwili obiadowej, kiedy ju� kiszki literalnie w struny skrzypcowe si� skr�ca�y. Z czasem usposobienie personelu kawiarni tak dalece wyzby�o si� wszelkiego ciep�a (z wyj�tkiem Ubalda, kt�ry nie tak �atwo si� zmienia�), i� Ernesto Fosca w godzinach rannych unika� tego nieprzyjemnego lokalu. Od jednego z towarzysz�w, pisuj�cego w pewnej gazetce artyku�y z zakresu plastyki, rewolucyjne a� do granic w�cieklizny, Ernesto otrzyma� bezp�atny bilet wst�pu do wszystkich prawie muze�w. W tych tedy przedobiadowych godzinach ju� to zwiedza� osobliwo�ci miasta Rzymu, ju� przesiadywa� na g�odno w galeriach i muzeach. Z�o�liwi twierdzili, i� ten Fosca zmieni� zaw�d: nie b�dzie ju� pono grywa� na skrzypcach w kinematografie, lecz przedzierzga si� w cicerona. W tym celu uczy si� ruin. By�a to, oczywi�cie, potwarz. Ernesto niczego si� nie uczy�. Po prostu, nie maj�c rano nic a nic do roboty, gni� w muzeach. �azi� od dzie�a do dzie�a sztuki, wch�ania� ka�de po raz setny oczyma, ogl�da�, bada�, przetrawia�, taksowa�, umieszcza� w wyzi�b�ej dzi�, a przecie m�odej i pulsuj�cej wra�liwo�ci - i szed� dalej. Oczywi�cie trafia�y si� i tam przygody, czyli spojrzenia, u�miechy, rozmowy, spacery - z nieodst�pn� my�l� o tym, �e si� je�� chce i �e nie ma papierosa. Owe przygody znudzi�y si� wreszcie Ernestowi. Poddawa� im si� dla zabicia czasu i z lenistwa. Pr�dzej przedobiedni czas schodzi�, gdy z jaka� poszukiwaczk� przyg�d, cudzoziemk� lub krajank�, paola�o si� i przewraca�o oczy do przewr�conych oczu. Zasadnicza cz�� doby trwa�a dopiero wieczorem, po zamkni�ciu kinematografu. Kawiarnia by�a w�wczas pe�na, na�adowana, nabita. Powietrza nie dosta�by na lekarstwo ani odrobiny, dymu za to k��by, warstwy i pok�ady wa��sa�y si� pod sufitem w ludzkim zaduchu. Wrzawa "sfery", zebranej przy okr�g�ym stole w jednej z bok�wek, zwraca�a powszechn� uwag�. Tam w�a�nie roi�y si� i wirowa�y nowe my�li, idee, nazwiska, fakty, dzie�a, ksi��ki, pomys�y i wymys�y. Ernesto Fosca cichaczem przebywa� w tej zgrai. Pozycja jego upodobnia�a si� raczej do roli statysty ni� do roli czynnego i bu�czucznego aktora. S�ucha� i potakiwa�, gdy wodzireje decydowali, potakiwa� najcz�ciej gestem, niezdecydowanym okrzykiem, pomrukiem albo i samym u�miechem. Lubiono go tam, gdy� nikomu z potentat�w kawiarni nie nara�a� si� ani zast�powa� drogi, nie wyrywa� si� naprz�d z niczym nowszym ponad "pr�dy" uznane ju� na tym gruncie za naj ostatniejsz� nowo��, za kanon modny i sztandar walki ze starzyzn�. Nie brano za z�e mi�emu braciszkowi-�acie, zwanemu "Pavoncello", �e si� w chwilach niepowodze� pekuniarnych ochotnie dobiera do braterskiej papiero�nicy oraz mrugnie raz wraz na tego lub owego, �eby za� konsomacj� op�aci�, gdy� sam szczodr� mia� r�k� i nie poczytywa� papieros�w za sw� w�asno�� w szcz�liwych okresach, gdy by� przy pieni�dzu. Za plecyma szydzono oczywi�cie z jego �miesznej tragedii, z historycznego ju� "solo" w orkiestrze. �miano si� szczerze z ukrywania si�, z milczenia o kinematografie, z rz�polenia rzewnych melodii w rzewnych miejscach film�w. Lubiono tak�e t� prze�liczn� g�ow� przy stole, niewymowny wdzi�k czo�a, owianego istn� chmur� po�yskliwych w�os�w. Przyzwyczajono si� do s�abego p�u�miechu zaiste boskich warg, gdy si� u�miecha�y z byle czego. Pewnego pi�knego poranka Ernesto Fosca b��dzi� w galeriach Watykanu. Zagl�da� w oczy starym znajomym - Apollinowi Citaredo i Apollinowi belwederskiemu oraz wielu innym bogom i boginiom. Kiwa� nad nimi g�ow� z politowaniem, daj�c im zna�, i� doba ich bezpowrotnie przemin�a i najmniejszego waloru nie przyznaj� im ju� wielcy arty�ci i wielcy krytycy z kawiarni obs�ugiwanej przez dobrotliwego Ubalda. Do�� ju� maj� nagiego skostnienia w mniemanym ruchu. Ziewaj�c powl�k� si� dalej do ziemianki, tancerki w ma�ym salonie masek. Zaciszny �w trzem mniej �ci�ga� zwiedzaj�cych, tote� Posca m�g� tam swobodnie wygl�da� oknem na G�ry Sabi�skie i b��dzi� leniwie oczyma po ich b��kitnym zarysie. Zna� od dawien dawna wszystkie przedmioty zgromadzone w tym gabinecie. Szuka� tu ch�odu, ukrycia si� przed wiosennym upa�em, przetrwania w spokoju i w�r�d mi�ych z dawna form, kszta�t�w i wspomnie� przedobiedniego �aknienia. A jednak tancerka grecka wbrew woli i wbrew lenistwu poci�ga�a jego oczy. Niezale�nie od kawiarnianych teoryj, decyzyj i wyrok�w, w tajemnicy niejako przed estetami i przed sob� samym, podoba� sobie w tym marmurze. Nie m�g� si� oprze� impresji czysto laty�skiej, zachwytowi �ywio�owemu, gdy ten r�owy z�om penteliko�skiego marmuru , jako czaruj�ca naga kobieta, ta�czy� w jego oczach. Wdzi�k i pokuszenie jej by�y tak nieprzezwyci�one, i� krytycznie nastrojony obserwator pocz�� do�wiadcza� niejasnych a niest�umionych wzrusze�. By�a bowiem w tym pos�gu zawarta jak gdyby suma kobieco�ci, obraz tego, co we wszystkich kobietach, razem wzi�tych, jest ich najsubtelniejszym urokiem, tajemniczym zapachem, pi�kno�ci� najistotniejsz�, moc� sekretn�, odurzaj�c� jako zakl�cie, kt�re niweczy wol�. Marzenia m�skiej m�odo�ci, wszechw�adnie i ze wszech stron, zawsze i w ka�dym swoim objawie ogarni�te przez kszta�t kobiecy, przesycone nim od pocz�tku swego do ko�ca, wcieli�y si� w bry�� tego marmuru. Nie by�o w tym artystycznej kontemplacji dzie�a sztuki, lecz zawr�t g�owy, duszenie w sercu, niewiadomo�� w my�lach i sza� nerw�w. Zapomniane strofy poezji snu�y si� doko�a pl�s�w tego widma kt�re by�o czym� wi�cej ni� dzie�em sztuki, bo by�o samym �yciem, istot� �ycia, jego radosn� tre�ci�, jego rozkosz�, schwytan� w chwili szcz�liwej i utrwalon� na wieki. Melodie najczarowniejsze, skrzypcowe cuda, kt�rych ucho muzyka jest pe�ne, na podobie�stwo jask�ek pocz�y wirowa� dooko�a g�owy z marmuru, wiesza� si� u u�miechni�tych warg, u radosnych ust, w kt�rych przebywa samo szcz�cie bytowania, zdrowie i ��dza mi�o�ci. Ernesto Fosca zmru�onymi oczyma przypatrywa� si� uwodzicielce sprzed tysi�cy lat i po�wistywa� na jej chwa�� hymn najbardziej wznios�y, wymuszony przez nami�tny, m�odzie�czy zachwyt. Nie zdziwi�by si� by� wcale, gdyby ta driada, tak rado�nie pl�saj�ca, zbieg�a ze swego marmurowego tronu i w skokach doskonale pi�knych, nieomylnie natchnionych, porywaj�cych a� do sza�u, obieg�a ciche schronienie, gdzie s� uczczone prace przedwiecznych artyst�w. Powi�d� oczyma doko�a drogi jej domniemanych polot�w i wzdrygn�� si� ze zdumienia. Niedaleko od miejsca jego adoracji sta�a przecudna �ywa driada. Podobnie jak on, z uwielbieniem patrza�a na pos�g, a podobnie jak pos�g, u�miecha�a si� rado�nie. Ernesto poj�� natychmiast, i� odprawia� tu samowt�r z nieznajom� wsp�wielbicielk� nabo�e�stwo do greckiej tancerki. Zawstydzi� si� i z miejsca rozz�o�ci�. Psu�o mu to dzie� i dawa�o zna� o g�odzie. Z t� w�a�nie z�o�ci� spojrza� jeszcze raz na nieznajom� i - oszo�omiony nag�ym przypomnieniem - w�ciek� si� w dw�jnas�b. Przecie� to by�a ta sama, ta z lo�y w filharmonii! Ale� tak, blondyna, sakramencka cudzoziemka, kt�ra go pozbawi�a posady, skaza�a na grywanie w kinematografie, na wypijanie, zamiast normalnego �niadania, ambrozji zachwyt�w do greckiej tanecznicy z marmuru! Spojrza� na przekl�t� winowajczyni� w spos�b odpowiedni i zajrza� jej w oczy z sekretnym, a tak mocnym roma�skim przekle�stwem, �e powinno j� by�o na miejscu utrupi�. Ale jej nie wyrz�dzi�o krzywdy. Podnios�a na przekl�tnika oczy lazurowe, ogromne, niewinne, �ni�ce o mi�o�ci, marz�ce - ale� tak, do licha! - marz�ce o nim. Zrobi�o mu si� niewyra�nie, ckliwo, md�o. Przypatrywa�a mu si� b�agalnie, a pochutliwie, sennie, trwo�nie, �a�o�nie. U�miecha�a si� niby to nie do niego, niby to wci�� jeszcze do tamtej przyjaci�ki, ale usta jej, sto tysi�cy razy pi�kniejsze ni� usta driady, bo pe�ne �ywej krwi, a nadto z lekka ukarminowane barwiczk�, zdawa�y si� m�wi� tysi�ce s�odkich, b�agalnych i dzi�kczynnych powita�. Ernesto Fosca by� w k�opocie. Chcia� po prostu wyj�� z takiej dziury i zako�czy� nieme gadanie oczyma, licho wie o czym. Chcia� jako� zamanifestowa� swe m�ciwe pot�pienie karygodnych ocznych zabieg�w, dzi�ki kt�rym ju� raz bekn�� porz�dnie. Ale nie by� w stanie ani wyj��, ani czegokolwiek m�ciwie oczyma dokona�. Trudno znowu by�o zachowa� si� jak cham, gdy tak wykwintna dama patrzy rozmarzonymi oczami. Zaciekawi�o go z lekka, co te� to mo�e by� za jedna. Oczywi�cie, cudzoziemka. W�osy jasne jak piasek w Viareggio, �wietliste, poz�ociste, kr�te a ogromne. Lekki s�omkowy kapelusz z p�kiem kwiat�w ledwie je m�g� obj�� i zwi�za�. Jasna, wytworna suknia przes�ania�a kszta�ty tak nadobne, i� grecka tancerka w swej prawie nago�ci pewnie by si� by�a zawstydzi�a swoich. Rysy twarzy, delikatne, subtelne, suche, poci�g�e, zdradza�y �w r�d ludzi p�nocnych, obcych rasie laty�skiej, a tak j� dziwnie n�c�cych. W pomieszaniu, bezwiednie, pi�kna pani �ci�gn�a r�kawiczk� i ods�oni�a d�o� wypieszczon�, bia��, o palcach jak gdyby rze�bionych w przezroczystym marmurze, na kt�rych w dodatku po�yskiwa�y brylanty, migoc�ce tysi�cem blask�w. W zak�opotaniu swym, w rozterce, zatrwo�ona, zdawa�o si�, �e si� zbli�y, �e przem�w! i poda t� obna�on� r�k� na powitanie. Ale - nie! Sk�d�e! Przesz�a krokami najwidoczniej wytr�conymi z pewno�ci i r�wnowagi na drug� stron� pos�gu tancerki, niby to dla obejrzenia jej z boku. Tam zatrzyma�a si� i podnios�a oczy wcale nie na rze�b�, lecz na Ernesta Fosk�. Najwidoczniej, najniew�tpliwiej nim by�a zachwycona i jemu ofiarowywa�a swe uwielbienie. Teraz ju� absolutnie nie wiedzia�, co pocz��. Sta�, a raczej stercza�. By� zmieszany, znieruchomia�y i tak dalece czu� n�dze swej ordynarno�ci, i� got�w by� pope�ni� najwi�ksz� niedorzeczno��, byle wybrn�� z tej sytuacji. Gdyby� si� cho� na chwil� odwr�ci�a, spojrza�a w inn� stron�, gdyby� mu da�a �wi�ty spok�j! Istny w�� grzechotnik czy nawet boa! Oczy omdla�e, niemal we �zach. Usta w u�miechu. Ca�a posta� zdawa�a si� podawa� nie�mia�o naprz�d, hamowa� si� bezsilnie, z�by nie i�� ku niemu... Ernesto pope�ni� najwi�ksze g�upstwo, jakie na tym padole mo�na by�o pope�ni�: spojrza� na nieznajom� ca�� pe�ni� �lepi�w i zacz�� si� do niej z barani� rado�ci� u�miecha�. Zrobi� to w�a�ciwie z na�ogu, z g�upoty czy dla ratowania si� z tej zawik�anej sytuacji! - licho go wiel Jeszcze chwila i uk�oni� si� z elegancj� skrzypka drugiej klasy. Uszcz�liwiona, odpowiedzia�a skinieniem g�owy. Wtedy ju� nie by�o rady: klamka zapad�a. Podszed� bli�ej i przem�wi� ochryp�ym g�osem, a w�osk� francuszczyzn�: - Chc� pani z�o�y� podzi�kowanie za pozbawienie mi� posady. - Pozbawienie posady? Ja... pana... posady - rzek�a w zdumieniu, najdoskonalsz� francuszczyzn�, jak� Ernesto Fosca s�ysza� kiedykolwiek na Apeni�skim P�wyspie. Tak jest, pani! Jak�e to mog�o si� sta�? Jak? Kiedy? Przecie pani by�a dwa miesi�ce temu w filharmonii tutejszej, na koncercie sobotnim. Grali�my Czajkowskiego i Wagnera. Szed� "Tannh�user". U�miechn�a si� rozkosznie, tak rozkosznie, i� Ernesto nie �a�owa� g�upstw, kt�rych tego dnia tyle ju� napali�. - Pami�ta pan jednak, �e wtedy by�am w filharmonii!... - Jeszcze by te�! Nigdy ten dzie� nie wyjdzie mi z pami�ci! Nigdy! - Doprawdy? - zagadn�a rumieni�c si�, barwi�c si� wszystka od fali krwi, a� jej twarz, ods�oni�ta szyja i zarysy ramion przybra�y barw� penteliko�skiego marmuru. - Tak jest, pani! Nigdy ten dzie� nie wyjdzie mi z pami�ci, bo wtedy w�a�nie dosta�em dymisj�. Spos�pnia�a, zbiela�a, jakby j� p�nocny �nieg owia� i zmrozi�. - Nic nie rozumiem!... - rzek�a w strapieniu. - Ot� - by�o tak, pani. Istotnie, zapatrzy�em si� - i zrobi�em skandal. - Pami�tam, oczywi�cie! Ale skandalu... �adnego nie przypominam sobie! Jaki skandal? Fosca obejrza� si� na wszystkie strony, w obawie, czy nikt nie pods�uchuje, i mrukn�� w zaufaniu: - Zagapi�em si� na pani� i pu�ci�em na skrzypcach drugi raz ten sam g�os, kt�ry ju� dawno poszed� sobie do licha. Zaraz mi� te� wylali. To pani wina! - Nic o tym nie wiedzia�am! Pierwsze s�ysz� l - zawo�a�a z najg��bszym zmartwieniem. - Pewnie! Bo i sk�d mog�a pani wiedzie�... - Ale to istotnie moja wina! Ja jestem winna! Pami�tam, pami�tam! Ja pierwsza zacz�am i ja jestem winna! Obydwoje parskn�li �miechem. Lecz cudzoziemka wnet spowa�nia�a. - Panie, to nie mo�e by�, �eby pan przeze mnie traci� posad�. To nie mo�e by� �adn� miar�! - A, �atwo to powiedzie�... - Wi�c co robi�? - Ej - a c� robi�? Nic. C� to pani� obchodzi? - Jak to, co mi� obchodzi! Tak by� nie mo�e! - Prosz� pani - o czym te� tu rozprawiamy... - Nie i nie! Moja wina - sam pan przyzna�. - Takem sobie powiedzia�, ot, �eby pani� o�wieci�. - To bardzo dobrze, �e mi pan powiedzia�. Fosca u�miechn�� si� z m�cze�sk� ironi�. - Dobrze, niby dlaczego? - Co� trzeba na to poradzi�! Tak by� nie mo�e! Zbli�y�a si� do niego i serdecznie zajrza�a mu w oczy. Wyci�gn�a nie�mia�o r�k� i dotkn�a jego r�ki. Szepn�a cicho, serdecznie, szczerze: - A czy dosta� pan aby inn� posad�? - Akurat tu, w tym Rzymie, posady rosn� jak grzyby po deszczul Zreszt�, co to pani� obchodzi... - Czy mi� obchodzi... - westchn�a przelotnie. - Przecie� ja nie wiem nawet, z kim mam zaszczyt rozmawia� o posadzie... - mrukn�� Fosca. - I to prawda! Nie zapoznali�my si� jeszcze, a rozmawiamy jak znajomi. Cho� - co do mnie, to ja wiem, jak si� pan nazywa. Przez chwil� waha�a si� w najpowabniejszym zawstydzeniu, a p�niej wyzna�a: - Pan si� nazywa Ernesto Fosca, skrzypek... - No, przypu��my. A pani? - Ja? - westchn�a z cicha. - Ja... jestem tutaj obca. Jestem Rosjanka. Z daleka, z Petersburga. Pan wie? Jest takie miasto... carskie... Petersburg... - powt�rzy�a sylab� za sylab�. Fosca nad�� si�, i� bior� go tutaj za analfabet�. Mrukn�� tedy wynio�le. - Wiem Mia�em tam jecha� z koncertem, ale do tego niedosz�o Impresario skrewi�... Dawniej mia�em zamiar... A pani tutaj na d�ugo? - Nie, nie na d�ugo. Jaki� czas. Jestem tutaj... z m�em - Z m�em? - Czy tak? - Z m�em... - powt�rzy�a powa�nie. - Nie podoba si� to panu? - Mnie? Czy ja wiem? My�la�em w pierwszej chwili, �e pani jest bez m�a. Ale mo�e by� i z m�em Owszem. - M�j m�� jest wysokim, nawet bardzo wysokim dygnitarzem na dworze carskim... - rzek�a po�piesznie. - W Rosji prawie wszyscy mieszka�cy musz� by� nies�ychanie wysokimi dygnitarzami, bo skoro tylko do nas stamt�d kto przyjedzie, to jest albo ksi�ciem, albo jeszcze czym� okropniej wielkim. - M�� m�j jest w istocie czym� okropnie wielkim. Ale co tam! Nie o tym. przecie mowa, tylko o pa�skiej posadzie. Ernesto przybra� postaw� niez�omn� i odtr�caj�c�. - My tutaj, w naszej skromnej Italii, jeste�my na swych niskich miejscach bardzo dra�liwi, gdy mowa o naszych male�kich tytu�ach i posadkach. Nie lubimy o tych rzeczach rozmawia�, a trudno nam jest znosi� lito�� cudz�. Powiedziawszy ten aforyzm jeszcze bardziej zdumnia� i nap�cznial. - Ach, tak! To m�wmy co pr�dzej o czym innym! Ale przecie pan jeszcze nie odchodzi? - szepn�a z pro�b� utajon� w tonie g�osu. - Jeszcze nie, skoro pani raczy ze mn� m�wi�. - Bardzo racz� m�wi�! - A gdzie� jest m�� pani? - M�� m�j jest tutaj, w muzeum. - A! - nawet tutaj... - W jednej z sal s�siednich. Mo�e sobie ogl�da Rafaela... Bo m�j m�� nale�y jeszcze do tych sfer zacofanych, co to wci�� uwielbiaj� Rafaela... Epoka Stendhala... - Rafaela uwielbiamy wszyscy... - rzek� Ernesto w spos�b wynios�y i nie pozbawiony tajemniczo�ci. - Ale pan... Pan przecie obcuje wci�� z lud�mi o najnowszych pogl�dach, z elit�, z prekursorami. Pan idzie w jednym szeregu z nowatorami, z burzycielami, z t� �mia��, m�od� dzicz�, z fal� szalon�, d���c� do zwyci�stwa. Fosca zmru�y� oczy daj�c znak, �e istotnie d��y wraz z innymi do jakiego� zwyci�stwa. - A sk�d�e to pani wie, �e ja pijam kaw� z t� "dzicz�"? - dorzuci� pytanie na wszelki wypadek. - Wiem! - rzek�a z b�yskawic� w oczach. - Prosz� pani... A je�eli m�� pani przyjdzie tutaj, do tej sali delle maschere, je�eli nas zastanie tak oto swobodnie i przyjemnie rozmawiaj�cych... Got�w mi� jeszcze kaza� porwa�, bi� tym jakim� specjalnym knutem, wywie�� w kibitce na jaki �w Sybir, zaku� w kajdany, a co najmniej kaza� tajnym agentom odstawi� z naszego Rzymu do Petersburga... - Porwa� pana z Rzymu do Petersburga! By�oby to pon�tne, je�li nie dla mego m�a, to dla innych os�b w naszej rodzinie. Ale to panu nie grozi. Nie. M�j m�� jest to grzeczny i delikatny gentleman, dyplomata, prawnik, nawet prawodawca, amator sztych�w, akwafort, akwatint i innych jakich� tam jeszcze grawiur. Po prostu przedstawi� pana. - Ale... sk�d�e! Jakim sposobem? Przecie si� jeszcze wci�� nie znamy. - Ja, widzi pan, jestem despotka. W Rosji wszyscy jeste�my despotami. Tam - co cz�owiek to despota, tyran i rozkazodawca. - A kt� s�ucha? - Ci, co si� im rozkazuje. W danym razie pan musi s�ucha�. - O, co to, to nie! Nam rozkazywa� nie tak �atwo. Noi siamo latini! - Latini... - powt�rzy�a cudzoziemka, wpatruj�c si� z nami�tnym szale�stwem w jego przepa�ciste czarne oczy, nad kt�rych g��bi� przep�ywa� po�ysk srebrzysty. - Nie b�dzie pan po dobremu, z pos�usze�stwem s�ucha�? - spyta�a cicho. - Nie wiem, jak to tam b�dzie... - odrzek� nie wiedzie� czemu r�wnie� cicho. Ozion�o go diabelskim pokuszeniem przejmuj�ce pi�kno jej postaci, zapach jej perfum, przeszy� go na wskro� bia�y blask jej z�b�w, przenikn�� go karmin jej ust i poch�on�y lazurowe oczy, ponad kt�rych ch�onny urok jeszcze nigdy nic wznio��ejszego nie widzia�. - Sk�d pani wie, �e mnie na imi� Ernesto i w dodatku jeszcze - Posca? - Od moich tajnych agent�w, od szpieg�w - rzek�a przymru�aj�c �liczne oczy. - A pani jak na imi�? - Ja nosz� rosyjskie imi� Zinaida. - Dziwne imi�. Nie s�ysza�em. - Nie podoba si�? - Nie. - Co tu robi�? W tej chwili da� si� s�ysze� szelest krok�w i wszed� do sali cz�owiek starszy, a tak dziwnie elegancki, �e wydawa� si� wszystek jakby zaprasowany i nieco zanadto prosto z ig�y. By� to osobnik ju� g��biej dra�ni�ty z�bem czasu, a tylko dzi�ki nadzwyczaj starannemu wygoleniu, wyszczotkowaniu, wypomadowaniu i wygumowaniu jeszcze jako� podetektryzowany. W�sy jego du�e i rzadkie by�y rozpostarte, niby na drutach, we dwie strony suchej i ko�cistej twarzy o oczach siwych, przenikliwych i napastuj�cych najniewinniejszych obywateli. Widz�c Ernesta rozmawiaj�cego z pi�kn� Zinaid� starszy pan zatrzyma� si� i swym przeszywaj�cym wzrokiem mierzy� W�ocha. - Oto m�j m�� - szepn�a nieznajoma do Ernesta. M�wi�c to skin�a g�ow� na m�a i przywo�a�a go. - Michel - rzek�a powabnie - ogl�damy z panem Fosca tancerk�. Gdzie� si� podziewa�? Czy wiesz, Michel, pan Fosca przeze mnie straci� posad� - Posad� straci�? - dziwi� si� Rosjanin francuszczyzn� nie mniej poprawn� ni� wymowa jego �ony. - Pan pozwoli, �e go zapoznam z mym m�em... - rzek�a do Ernesta. - Pani! - M�j m��, pan Fosca... - wtr�ci�a po�piesznie, z lekko�ci�, niczym jaki� szczeg� niewa�ny. Rosjanin wym�wi� jakie� nazwisko, z�o�one z szelestnych sp�g�osek, i wyci�gn�� do Foski r�k� such�, ko�cist� i dziwnie, nadmiernie wymyt�. Eraesto czu� si� w sytuacji bardzo niejasnej. Sk�d�e, jakim sposobem wpad� w t� znajomo��? - Pan utraci� posad� przez moj� �on�? - zapyta� dygnitarz jak na �ledztwie. - Och, drobiazg! - wybe�kota� Posca nie mog�c do�� szybko namaca� w ustach francuskich wyraz�w i nie wiedz�c, jak tu wyt�umaczy� ow� utrat� posady. - Pan Fosca jest muzykiem, skrzypkiem. Gra� w tutejszej filharmonii. Ja skierowa�am na pana face-a-main, gdy�, jak ci wiadomo, interesuj� mi� bardzo skrzypkowie orkiestry Badam t� spraw�. Dzi�ki tym moim obserwacjom i badaniom pan si� pomyli�... - Doprawdy? Wsp�czuj� panu!... - m�wi� Rosjanin u�miechaj�c si� tak szczerze, i� mo�na by�o widzie� obie po�acie jego wypr�chnia�ych z�b�w. - Michell - krzykn�a pi�kna pani. - Ty sobie wsp�czujesz, ale pan straci� posad�l Rozumiesz to czy nie? Straci� posad�! Michel wzruszy� z lekka ramionami. Po chwili spojrza� na Ernesta swymi rybimi oczyma i mierzy� go od st�p do g��w spojrzeniem tak zimnym i przeszywaj�cym, �e muzyk straci� zupe�nie pewno�� siebie. Nawet w�wczas, gdy ju� stanowczo nale�a�o zmieni� przedmiot rozmowy, kamienne spojrzenie nie opuszcza�o Ernesta. - C� tak patrzysz! - zaperzy�a si� pi�kna Zinaid�. - �atwo ci patrze�l.. - �atwo, nie�atwo... - wycedzi� Michel przez swe niezbyt idealne uz�bienie. - C� mam pocz��, m�j aniele? - My�l o tymi - My�l�. Obydwoje zajrzeli sobie w oczy i przerzucili wzrokiem jak gdyby jakie� wyrazy. Ernesto pocz�� wypowiada� niepoprawne gramatycznie wyrazy francuskie, zawieraj�ce w sobie zamiar po�egnania si� i odej�cia. - Dok�d pan chce i��, dok�d? - pyta�a Rosjanka. - Na obiad, pani. - Nigdyl Michell - zawo�a�a na m�a. - Pan pozwoli, �e zjemy dzi� obiad razem, u nas... - uprzejmie zwr�ci� si� Rosjanin do muzyka. - Przepraszam bardzo, ale nie jestem przygotowany. Czekaj� na mnie. Pa�stwo wybacz�... - Nie, nie wybaczymy! Jedzie pan z nami i basta! Mieszkamy w willi "Ifigenia". Nie b�dzie nikogo opr�cz nas, wi�c nie potrzebuje pan przebiera� si� ani stroi�. Porywamy pana, wprawdzie nie do Rosji, lecz do "Ifigenii". Nie ma o czym m�wic! - Nie mog�, pani. Jestem zupe�nie nieprzygotowany. Pa�stwo pozwol�, �e kiedy indziej... - Nie i nie! To ju� zdecydowane. - Despotyzm rosyjski, panie... - �mia� si� dostojnik zwany Michelem. Ernesto Fosca, maj�c w pami�ci ko�nierz swego surdutami krawat, mankiety, gors koszuli, zako�czenia r�kaw�w, klapy, guziki i tak dalej, czerwieni� si� i miesza� coraz bardziej. Lecz nie znalaz� w sobie do�� si�y do oporu. Brak�o mu francuskich wyraz�w i decyduj�cych argument�w. Czego� si� zawstydzi�, czego� przel�k�, czym� stropi�, i jak na �ci�cie szed� z tymi obcymi lud�mi poprzez sale muzeum, przez przedsionki i dziedzi�ce poza bazylik�, a� do powozu stoj�cego w cieniu kolumnady �wi�tego Piotra. Nim si� spostrzeg�, ju� jecha� dok�d� - w istocie przemoc� porwany. Jad�c powozem przez miasto Emesto Fosca rozgl�da� si� na prawo i na lewo w obawie, czy kto ze znajomych nie zobaczy tego nag�ego wywy�szenia. Na szcz�cie nie dojrza� ani jednego z kawiarnianych wykpisz�w. Pow�z przebieg� g��wne ulice, Piazza del Popolo, wielk� bram� i pogna� d�ug�, zamiejsk� drog�. W pewnym miejscu skr�ci�, pi�� si� przez czas pewien pod g�r� wy�wirowanym p�kolem obmurowania i zatrzyma� przed bram� pi�knej willi na wzg�rzu. Bram� natychmiast otwarto i pow�z zajecha� przed przedsionek. Muzyk doznawa� uczucia, i� sam wlaz� oto na ekran kinowy, przed kt�rym codziennie musi wygrywa�, i pokazuje samemu sobie jakie� niestworzone ambaje przyg�d. Dygnitarz rosyjski poprosi� go dwornie, �eby wszed� do wn�trza. W obszernej sieni lokaje �ci�gn�li z ramion Ernesta podrudzia�e paletko z uszanowaniem, a nawet z namaszczeniem, ogl�daj�c rozmaite zabarwienia i wygniecenia jego kostiumu. Zaproszono go�cia, �eby wszed� do salonu. Pi�kna pani gdzie� znik�a i tylko jej m�� dotrzymywa� towarzystwa stropionemu arty�cie. Poprowadzi� go do bocznego gabinetu i zaproponowa� czy przed podaniem obiadu nie zechcia�by obejrze� kolekcji grawiur, �wie�o nabytych tutaj w Rzymie i w innych miastach s�onecznej Italii. Fosca ch�tnie przysta�, rad, �e czymkolwiek za�ata dziwaczno�� swej obecno�ci w tym miejscu i zag�uszy wewn�trzn� rozterk�. Przywo�any lokaj z po�piechem przysun�� pewien przyrz�d na k�kach, kt�rego drabinki roz�o�one we dwie strony utworzy�y jakby ogromn� roz�o�on� ksi�g�. Mo�na by�o na tym pulpicie wygodnie przek�ada� wielkie arkusze sztych�w. Fosca po�wi�ci� si� temu z przej�ciem, kiedy niekiedy wyg�aszaj�c jakie� banalne, przewa�nie pochwalne, okre�lenie tego lub owego sztycharskiego dzie�a. Nie obejrza� jeszcze trzeciej cz�ci zbioru, gdy do gabinetu niepostrze�enie wsun�a si� pi�kna gospodyni. Zobaczywszy j� bez kapelusza i w innej sukni Ernesto tkni�ty zosta� jej urokiem. Kapelusz ju� nie zas�ania� jej przepysznych, po�yskuj�cych w�os�w i czo�a, okolonego ich barwami ze szczeg�ln� harmoni�. Ciemna at�asowa suknia ods�ania�a i uwidocznia�a szyj� wynurzaj�c� si�, jak doskonale pi�kne dzie�o, znad uchylonych zarys�w m�odocianych piersi i spomi�dzy ramion, zaiste alabastrowych. Pi�kna pani przysiad�a niepostrze�enie z boku i nieco z ty�u za Ernestem. Przypatrywa�a si� scenom, portretom i widokom, kt�re si� przewija�y przed jej oczyma. - Grawiury, grawiury... - m�wi�a z cicha, a w taki spos�b, ze szept jej warg wpada� wprost do ucha Ernesta. - Czy podaj�? - zapyta� dyplomata. - Za chwil�. Czekamy jeszcze na Sierio�k�. - Powinien ju� by�. - Zobacz. Mo�e przyszed�. M�� wysun�� si� z tego gabinetu. S�ycha� by�o s�abe skrzypni�cie deszczu�ek posadzki, gdy si� kroki jego oddala�y. Skoro za� ucich�y zupe�nie, Fosca znowu straci� pewno�� siebie. Nie wiedzia�, jak si� teraz zachowa�. Czy si� odwr�ci�, zaniecha� mechanicznego ogl�dania, co m�wi�? Usi�owa� zdoby� swobode, by� sob�, a jak na z�o�� coraz bardziej traci� si� i gubi�. Na szcz�cie us�ysza� zapytanie: - Czy nie chcia�by pan zagra�? - Nie mam tu skrzypiec. - To ja po�l� po skrzypce - Po moje? - W�a�nie! - Moje skrzypce s� w kinematografie. - Po�l� po nie. Pan napisze karteczk�, �eby wydali. - Doskonale! Fosca wydoby� stary i zniszczony portfel i w pewnej jego przegr�dce wyszpera� pogi�ty i zabrudzony sw�j bilet wizytowy. Nasmarowa� o��wkiem ��danie wydania skrzypiec. Pani Zinaida zadzwoni�a, wr�czy�a s�u��cemu bilet i kaza�a natychmiast przynie�� z lokalu kinematograficznego skrzypce Ernesta. Za�atwiwszy t� spraw� wywabi�a swego go�cia z gabinetu sztych�w i zaprowadzi�a go do naro�nej alkowy, gdzie sta� czarny, kr�tkotu�owy, b�yszcz�cy Bechstein na niewielkimpodwy�szeniu. W g��bi tej bok�wki rozstawione by�y niskie sofy, szerokie i wygodne, niczym starorzymskie �o�a - oraz ja�nia�o kilka mebli z drzewa brzozy, zwanego czeczotk� albo rokiet�, o przedziwnie mozaikowym rysunku rocznych s�oj�w, kt�rych flader powyginany w najrozmaitszy spos�b sprawia� wra�enie delikatnego marmuru z Sieny, zdobionego najfantastyczniej. Meble te by�y obce dla w�oskiego oka Foski, tote� naiwnie spyta� sw� przewodniczk�, co to jest za drzewo. Nie umia�a mu powiedzie�. - Po naszemu, w naszym rosyjskim j�zyku nazywa si� to drzewo - korelskaja bierioza. Prosz� powt�rzy�! Emesto krztusz�c si� powt�rzy�: ~ Korelskaja bierioza. - No, dobrze, barbarzy�co - rzek�a. - W nagrod� wolno panu b�dzie wyj�� na taras. Wyszli obydwoje na taras willi, przypartej do wynios�ego zbocza, zawieszony nad parowem. W oddali wida� by�o Pindo z jego mas� drzew i bia�ymi willami przegl�daj�cymi spoza zieleni. Daleko b��kitnia�.! szumia� wielki Rzym. Z tarasu wi�y si� w zakosy schody prowadz�ce w d� a� do cichej, zamiejskiej bocznej uliczki. Ch�odny wiosenny wiatr, w kt�rym zapach r� polata�, rozdmuchiwa� jasne w�osy cudzoziemki Zinaidy i wprawia� w dr�enie delikatne zak�adki at�asu, kt�re otacza�y jej szyj�. Pochyli�a si� nad parowem, oparta na �elaznej balustradzie, i pokazywa�a muzykowi kamienne schody zbiegajace w d�, a raczej pn�ce si� z tej niziny ku g�rze i ku wysokiemu balkonowi. Fosca przypatrywa� si� z uwag� tej drodze, my�l�c wci�� o tym, co on tutaj robi, po co tu jest. W�ciekle je�� mu si� chcia�o. Gdyby tak zdarzy�a si� sposobna chwila, gdyby tak mia� pod r�k� sw�j wyszarzany "pardesiuczek", kapelusz i lask�, zbieg�by oto z tego balkonu kr�tymi schodami i pogna� do macierzystej garkuchni na smakowit�, g�st� minestrone i spaghetti, kt�re tam ju� cierpliwie czekaj� pod r�k� starej Verginetty. A tu tymczasem pi�kna pani cudzoziemka zacz�a znowu co� za wiele prawi�. M�wi�a o tym samym temacie, o dymisji, o swojej winie, dzi�ki czemu nara�ony jest teraz na prywacje i niedostatek. Wyprostowa�a si�, orzysun�a bli�ej l szepn�a: - Chce pan �y� ze mn� w przyja�ni? W dobrej i nieprzymuszonej zgodzie? - Ale� tak, pani! - Ot�... Zawaha�a si�, zak�opota�a. Wreszcie rzek�a: - Widzi pan, jest taka sprawa... Jestem winna, �e pan straci� posad�. Musz� to naprawi�. M�j m��... M�j m�� musi ui�ci� si�... Nieprawda�? Musi da� pewne odszkodowanie za utrat� tej posady. Czy nie? Czy nie? ~ Nie rozumiem pani - mrukn�� twardo Fosca czuj�c, �e si� pod nim nogi uginaj�. - Nie rozumie pan? - m�wi�a trac�c r�wnie� pewno�� siebie... - Nic a nic! - M�j m�� znajduje, �e powinni�my pom�c panu. Przecie to pana nie mo�e obra�a�. - Pozwoli pani, �e j� po�egnam! - rzek� Fosca zmru�aj�c oczy, �eby nie ujawni� zawartego w nich wstydu, poczu� zniewagi i gniewu. - Dok�d pan chce i��, dok�d? - rzuci�a natarczywie. - W tym, �e m�� pani chce mi co� tam ofiarowa�, a pani to proponuje, jest dla mnie zniewaga, na kt�r� niczym nie zas�u�y�em. W og�le... jestem tutaj... jestem tutaj... nie na swym miejscu! Pozwoli pani, �e sobie ju� p�jd�. Sta�a o krok przypatruj�c mu si� spod oka. Spostrzeg�, i� pewna drobna �y�ka na jej szyi drga, bije silnie ledwie dostrzegaln� pulsacj�, ni to dzwon tajny, bij�cy wewn�trz na trwog�. Zrobi�o mu si� dziwnie �al tej ma�ej, �niadej, prawie niewidocznej �y�eczki. - Ju� nigdy, nigdy, przenigdy z czym� podobnym... Nie o�miel� si�! Nigdy!! Przysi�gam! - m�wi�a prawie bez tchu, usi�uj�c spojrzeniem, gestem, g�osem, niemal krzykiem przeb�aga� W�ocha. - "Mon vene est petit, mais je bois dans mon verre"... - powiedzia� Fosca ni w pi��, ni w dziewi��, aczkolwiek z wielk� godno�ci�. - Sko�czone! - zawo�a�a rado�nie... - sko�czone raz na zawsze i ju� nigdy o tym ani s�owa! Chod�my... Wr�cili do pokoju z Bechsteinem. Z gospodarzem, kt�ry ju� zd��y� przywdzia� czarny �akiet, rozmawia� m�ody cz�owiek. By� ry�awy, troszeczk� piegowaty, ale zgrabny i wykwintny. Ca�owa� r�k� pani Zinaidy z elegancj�, nie spuszczaj�c ani na chwil� swych bladoniebieskich oczu z twarzy muzykanta. - Monsieur Fosca, monsieur Emielianow... - rzek�a pani Zinaida. Ernesto potoczy� oczyma i spostrzeg�, �e m�� gospodyni, stoj�c nieco z boku, przypatruje si� osobom zgromadzonym w tym pokoju z wyrazem nieopisanej ironii. Zdawa�o si�, �e lada chwila zaniesie si� od �miechu. Na wargach jego czai� si� u�miech z�o�liwy i jakby zdyszany od rozp�du w szyderstwie. M�ody cz�owiek nazwany Emielianowem sk�oni� si� Ernestowi z daleka. Zaraz te�, bokiem do niego zwr�cony, zacz�� p�g�osem rozmawia� z m�em Zinaidy w niezrozumia�ym rosyjskim j�zyku. Zinaida przesz�a do s�siedniego salonu i skinieniem g�owy poprosi�a za sob� trzech m�czyzn. Salon by� du�y, pusty, b�yszcz�cy. Sto�ki i sofki empirowe, pokryte r�owym at�asem, sta�y tam, istne niemowy, wzd�u� �cian niepokalanie bia�ych. - Kto to jest ten piegowaty pan? - zapyta� Fosca. - W�a�ciciel tej willi, Emielianow. - Co to za jeden? Co on tu robi? - Jak to - co robi? Nic nie robi. To milioner, mo�e nawet miliarder, cz�onek naszego poselstwa tutaj w Rzymie. - Kocha si� oczywi�cie w pani? - zapyta� ze �miechem. - Sk�d�e to takie przypuszczenie? - Przecie to wida�. - By� mo�e... - b�kn�a wydymaj�c wargi. - Sk�d�e taka pogarda? - Bo c� by mnie mog�a obchodzi� mi�o�� takiego indyczego jaja, gdyby mi� nawet swymi amorami obdarza�o. - Wi�c w pani mo�e si� kocha� tylko pi�kny cz�owiek? - O, tak! Pi�kny! Pi�kny! Pi�kny jak pan! - Albo� ja jestem pi�kny? - Niby to pan nie wie! Pan jest cudowny, przecudowny, najpi�kniejszy, najzgrabniejszy, najwytworniejszy z ludzi na kuli ziemskiej. - Szczeg�lniej w tym ubraniu... - Nie suknia cz�owieka zdobi, tylko cz�owiek sukni�. - Tej sukni nie jestem w stanie �adn� miar� ozdobi�, chocia� jestem w �askawych oczach pani tak pi�kny. - W moich �askawych oczach... - m�wi�a zwolna, patrz�c mu w oczy, zagl�daj�c w �renice, ogarniaj�c jego wzrok swymi fio�kowymi t�cz�wkami i ton�c nawzajem w jego wzroku, Jak niebo tonie w wodach ziemi. Dwaj panowie weszli do salonu, wci�� z �ywo�ci� rozmawiaj�c. Cz�onek poselstwa carskiego spomi�dzy swych bia�ych rz�s miota! w Ernesta Fosk� istne granaty wybuchowe spojrze�. Ka�de poruszenie jego, ka�dy gest, brzmienie g�osu znamionowa�o zazdro�� bez miary i granic. Na szcz�cie wszed� do salonu nowy go��, czarny, niski, perkaty, przysadzisty W�och, o twarzy czerstwej i zdrowej jak dojrzewaj�cy pomidor. Posuni�ciami ruchliwymi, a pe�nymi elegancji, ten nowy go�� wita� pani� Zinaid�, jej m�a i zazdrosnego Emielianowa. Na widok Ernesta wpar� w muzyka swe �wiec�ce, okr�g�e oczy. Gdy Michel przedstawi� mu "signora Fosk�", przybysz u�miechn�� si� cierpko i rzuci� pytaj�cy rzeczownik: - Skrzypek? Otrzymawszy potwierdzaj�c� odpowied� ju� si� owym "skrzypkiem" nie zajmowa�, nie widzia� jego obecno�ci. Rozmowa potoczy�a si� teraz na przemiany po francusku i po angielsku. Wszyscy m�wili tymi obydwoma j�zykami tak �atwo, lekko, potoczy�cie, wprawnie i barwnie, jakby to by�y ich mowy rodowite. Ani w�oskich, ani rosyjskich wyraz�w nie za�ywano. Wychodzi�o na to, �e by�aby w tym pewna niew�a�ciwo�� Ernesta zachwyca�a owa �atwo�� przerzucania si� od mowy do mowy, owa mo�no�� narzucania si� ze swobod� w kt�rymkolwiek z tych j�zyk�w, za�ywania obudwu w miar� ch�ci impulsu, jakiej� wygody, co przypomina�o mu ruchy cz�owieka rozespanego w dobrym ��ku. Ockn�� si� oto po twardym i dobroczynnym �nie, wygodnie mu jest le�e� na prawym boku, ale jeszcze milej, jeszcze wygodniej b�dzie na lewym, wi�c si� obraca za�ywaj�c nadmiaru rozkoszy. Lokaj wszed� do salonu i co� niezrozumiale zaanonsowa�. Zinaida pod��y�a naprz�d do s�siedniego pokoju - za ni� m�czy�ni. Michel pieczo�owicie przepuszcza� przed sob� "skrzypka". Miejsce ostatniego wypad�o na prost gospodyni. W czasie rozmowy m�g� patrze� na ni� twarz� w twarz i podziwia� jej urod�. Twarz jej by�a szczeg�lnie dziewicza, jako� czysta, nie tkni�ta �adn� zmaz�, i�cie wiosenna. W�osy l�ni�y i promienia�y na s�o�cu, kt�re wpada�o do pokoju przez okno. Policzki barwi�y si� raz wraz, a usta u�miecha�y po dzieci�cemu ods�aniaj�c dwa szeregi przecudnych z�b�w. Jak�e smakowa� arty�cie obiadl Pocz�tkowo wyg�odnia�y bez�niadaniowiec, wstydz�c si� prostactwa swych ruch�w i n�dzy odzienia, usi�owa� ma�o je��. Ledwo, ledwo dzioba� kawa�eczki mi�sa czy ryby. Ale doskona�o�� potraw by�a tak wszechmocna, �e go smak jedziwa pokona� absolutnie. Ernesto pocz�� je�� i pi�. C� za wino! Jaka� kawa! Co za likier! Wina wypi� sporo. By� syty. Czu� si� znakomicie i pocz�� nic sobie nie robi� z trzech "bur�uj�w", kt�rych mia� na podor�dziu. W pewnej chwili, gdy przyd�ugo milcza�, Zinaida zagadn�a go: - O czym�e to pan tak uparcie my�li? - My�l� - rzek� w spos�b porozumiewawczy - �e ja w istocie bardzo n�dznie mieszkam, jem, pij�, �pi� i w og�le p�dz� �ywot. - Ach, to dobrze, �e pan o tym my�li! - zawo�a�a ze szczer� rado�ci�. - I c� mi przyjdzie z my�li... - To ju� pocz�tek. Dobry pocz�tek! A co, zagramy? Ci trzej panowie p�j

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!