9043

Szczegóły
Tytuł 9043
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

9043 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 9043 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9043 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

9043 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

MICHA� BU�HAKOW Diaboliada Prze�o�yli Irena Lewandowska Witold D�browski Pr�szy�ski i S-ka WARSZAWA 1998 Wydarzenia z dnia dwudziestego W tamtych czasach, kiedy ka�dy skaka� z jednej posady na drug�, towarzysz Korotkow trwa� w Cebamazapie (G��wnej Centralnej Bazie Materia��w Zapa�czanych) na etatowym stanowisku referenta i przepracowa� tak ca�ych jedena�cie miesi�cy. Zapu�ciwszy korzenie w Cebamazapie, cichy, subtelny blondyn Korotkow doszcz�tnie wywabi� ze swojej ja�ni my�l o tym, �e na szerokim �wiecie zdarzaj� si� tak zwane kaprysy losu, i zamiast tego zaszczepi� w tej�e ja�ni przekonanie, i� on, Korotkow, b�dzie pracowa� w centrali, dopok�d nie zamrze wszelkie �ycie na kuli ziemskiej. Ale, niestety, wysz�o niezupe�nie tak... Dwudziestego wrze�nia 1921 roku kasjer Cebamazapu ociepli� g�ow� obrzydliw� uszast� czapk�, w�o�y� do teczki pr�gowan� list� p�ac i wyjecha�. Sta�o si� to o jedenastej godzinie po p�nocy. Wr�ci� za� �w�e kasjer o godzinie czwartej i p� po po�udniu, zupe�nie mokry. Przyjecha�, strz�sn�� z czapki wod�, po�o�y� czapk� na biurku, na czapce teczk� i powiedzia�: - Nie pcha� si�, panowie. Nast�pnie w nie wyja�nionym celu poszuka� czego� na stole, wyszed� z pokoju i wr�ci� po kwadransie z wielk� nie�yw� kur� bez g�owy. Kur� po�o�y� na teczce, na kurze d�o� i wyrzek�: - Pieni�dzy nie b�dzie. - Jutro? - ch�rem zawo�a�y kobiety. - Nie - pokr�ci� kasjer g�ow� - ani jutro nie b�dzie, ani pojutrze te�. 'Nie t�oczy� si�, panowie, bo mi, towarzysze, przewr�cicie st�. - Jak to? - zawo�ali wszyscy, z-naiwnym Korotkowem w��cznie. - Obywatele! - �piewnie za�ka� kasjer, op�dzaj�c si� �okciem od Korotkowa. - Przecie� prosi�em! - Ale jak�e to tak? - krzyczeli wszyscy, a naj g�o�niej krzycza� ten pocieszny Korotkow. - Prosz� bardzo - ochryple wymamrota� kasjer, wyci�gn�� z teczki list� p�ac i pokaza� j� Korotkowowi. Powy�ej tego miejsca, kt�re wskazywa� brudny pazur kasjera, by�o napisane na ukos czerwonym atramentem: Wyda�. Za tow. Subbotnikowa - Senat. Ni�ej, fioletowym, napisano: Pieni�dzy nie ma. Za tow. Iwanowa - Smirnow. - Jak to? - zawo�a� sam jeden Korotkow, a pozostali, sapi�c, naparli na kasjera. - Ach, Bo�e! - bezradnie wyst�ka� kasjer. - Co ja mog�? M�j ty Bo�e! �piesznie wepchn�� list� p�ac do teczki, naci�gn�� czapk�, teczk� wsun�� pod pach�, machn�� kur�, krzykn��: "Prosz� mnie przepu�ci�!", zrobi� wy�om w �ywym murze i znikn�� w drzwiach. Za kasjerem z piskiem polecia�a blada rejestratorka na wysokich cienkich obcasach, lewy przy samych drzwiach odpad� z chrz�stem, rejestratorka zachwia�a si�, unios�a stop� i zdj�a pantofel. I w pokoju zosta�a bosa na jedn� nog� rejestratorka, a tak�e wszyscy inni, wraz ze wszystkimi za� r�wnie� Korotkow. Produkty produkcji W trzy dni po opisanym wydarzeniu drzwi do pokoju, w kt�rym trudzi� si� samotnie towarzysz Korotkow, uchyli�y si� i zap�akana kobieca g�owa powiedzia�a nienawistnie: - Towarzyszu Korotkow, prosz� i�� po swoje wynagrodzenie. - Jak to? - rado�nie zawo�a� Korotkow i pogwizduj�c uwertur� z opery Carmen, pobieg� do pokoju z napisem: "Kasa". Przy stole kasjera wyhamowa� i szeroko otworzy� usta. Dwie grube kolumny zbudowane z ��tych pude�ek wznosi�y si� do samego sufitu. �eby nie odpowiada� na �adne pytania, spocony i zdenerwowany kasjer przyszpili� pluskiewk� do �ciany list� p�ac, na kt�rej widnia� teraz trzeci napis, zielonym atramentem: Wyp�aci� produktami produkcji. Za tow. Bogojawlenskiego - Preobra�e�ski. Bardzo s�usznie - Krzesi�ski. Korotkow wyszed� od kasjera szeroko i g�upawo u�miechni�ty. Ni�s� w r�kach cztery wielkie ��te paczki, pi�� malutkich zielonych, a w kieszeniach trzyna�cie niebieskich pude�ek zapa�ek. W swoim pokoju, ws�uchuj�c si� w szum zdumionych g�os�w dobiegaj�cych z kancelarii, zapakowa� zapa�ki w dwie wielkie p�achty dzisiejszej gazety i nic nikomu nie m�wi�c, oddali� si� z biura do domu. Przed bram� Cebamazapu omal nie wpad� pod samoch�d, kt�rym kto� przyjecha�, ale kto to by�, tego Korotkow nie zd��y� zauwa�y�. Przybywszy do domu, u�o�y� zapa�ki na stole i cofn�� si�, �eby m�c je lepiej podziwia�. G�upi u�miech nie schodzi� z jego twarzy. Nast�pnie Korotkow rozwichrzy� swoje lniane w�osy i powiedzia� do siebie: - Nie ma co si� przesadnie zamartwia�. Spr�bujemy je sprzeda�. I zapuka� do s�siadki Aleksandry Fiodorowny, kt�ra pracowa�a w Gubwinmagu. - Prosz� wej�� - zabrzmia�o g�ucho z pokoju. Korotkow wszed� i zdumia� si�. Aleksandra Fiodorowna, kt�ra przedwcze�nie opu�ci�a stanowisko pracy i przysz�a do domu, w palcie i w czapce przykucn�a na pod�odze. Przed ni� r�wnym rz�dem sta�a bateria butelek zakorkowanych kawa�kami papieru gazetowego. W butelkach znajdowa�a si� ciemnoczerwona ciecz. Aleksanddra Fiodorowna zalewa�a si� �zami. - Czterdzie�ci sze�� - powiedzia�a i odwr�ci�a si� do Korotkowa. - To atrament?.. Dzie� dobry, droga s�siadko � wykrztusi� wstrz��ni�ty Korotkow. - Wino mszalne - odpar�a s�siadka i chlipn�a. - Jak to, wi�c i u was? - j�kn�� Korotkow. - I u was mszalnym? - zdumia�a si� Aleksandra Fiodorowna. - U nas zapa�kami - gasn�cym g�osem odpar� Korotkow i zabra� si� do ukr�cania guzika przy marynarce. - Ale przecie� one si� nie zapalaj�! - zawo�a�a Aleksandra Fiodorowna, wstaj�c i otrzepuj�c sp�dnic�. - Jak to - nie zapalaj�? - przerazi� si� Korotkow i pomkn�� do swojego pokoju. Tam, nie trac�c ani minuty, z�apa� pude�ko; otworzy� je z trzaskiem i potar� zapa�k�. Zapa�ka, sycz�c, buchn�a zielonkawym ogniem, z�ama�a si� i zgas�a. Korotkow zach�ysn�� si� jadowitym zapachem siarki, gwa�townie zakas�a� i zapali� nast�pn�. Nast�pna wystrzeli�a i bryzn�a dwoma strumieniami ognia. Pierwszy trafi�w szyb�, drugi - w lewe oko towarzysza Korotkowa. - A-ach! - krzykn�� Korotkow i wypu�ci� z r�ki pude�ko. Przez kilka sekund przebiera� nogami jak wy�cigowy ko� i przy ciska� powiek� d�oni�. Nast�pnie ze zgroz� spojrza� w lusterko do golenia, przekonany, �e straci� oko. Ale oko by�o na miejscu. Co prawda, bardzo czerwone i �zawi�ce. - O m�j Bo�e! - zmartwi� si� Korotkow, niezw�ocznie wydoby� z komody ameryka�ski opatrunek, otworzy� go, obanda�owa� lew� po�ow� g�owy i od razu upodobni� si� do rannego na polu chwa�y. Przez ca�� noc Korotkow nie gasi� �wiat�a i le�a�, pstrykaj�c zapa�kami. Wypstryka� w ten spos�b trzy pude�ka, przy czym uda�o mu si� zapali� sze��dziesi�t trzy zapa�ki. - ��e kretynka - mrucza�. - �wietne zapa�ki. Nad ranem pok�j wype�nia� dusz�cy od�r siarki. O �wicie Korotkow usn�� i przy�ni� mu si� idiotyczny straszny sen - na zielonej ��ce pojawi�a si� przed nim ogromna, �ywa bilardowa kula na n�kach. To by�o takie okropne, �e Korotkow krzykn�� i obudzi� si�. W m�tnej mgle jeszcze z pi�� sekund zwidywa�a mu si� kula, tu� obok, przy samym ��ku, kula mocno �mierdzia�a siark�. Ale potem wszystko to min�o, Korotkow przewr�ci� si� kilka razy z boku na bok, zasn�� i ju� si� wi�cej nie budzi�. Pojawia si� �ysy Nast�pnego rana Korotkow odchyli� banda� i przekona� si�, �e jego oko prawie wyzdrowia�o. Niemniej jednak przesadnie ostro�ny Korotkow postanowi� chwilowo nie zdejmowa� opatrunku. Pojawiwszy si� w pracy ze znacznym op�nieniem, chytry Korotkow, aby unikn�� niestosownych komentarzy w�r�d ni�szego personelu, uda� si� prosto do swojego pokoju, gdzie na stole znalaz� dokument, w kt�rym kierownik podwydzia�u umundurowa� zapytywa�kierownika bazy, czy maszynistkom zostanie wydane umundurowanie. Po przeczytaniu prawym okiem dokumentu Korotkow ruszy� korytarzem do gabinetu kierownika bazy, towarzysza Czekuszyna. I oto przed samymi drzwiami gabinetu napotka� nieznajomego, kt�rego wygl�d wstrz�sn�� nim, Korotkowem, do g��bi. �w osobnik by� tak niskiego wzrostu, �e wysokiemu Korotkowowi si�ga� zaledwie do pasa. Niedostatekjego wzrostu rekompensowa�y niezwykle szerokie bary. Kwadratowy tu��w by� osadzony na wykrzywionych nogach, lewa by�a w dodatku kr�tsza. Ale najbardziej zdumiewaj�co wygl�da�a g�owa. Stanowi�a idealn�, gigantyczn� kopi� jajka osadzonego na szyi poziomo, ostrym ko�cem do przodu. Podobnie jak jajko, by�a absolutnie �ysa i b�yszcza�a do tego stopnia, �e na ciemieniu, nie gasn�c ani na moment, l�ni�y odblaski. Drobniutka twarz nieznajomego by�a tak wygolona, �e a� niebieska, a zielone, malutkie jak �ebki od szpilek oczka siedzia�y g��boko w oczodo�ach. Mia� na sobie rozpi�ty frencz uszyty z szarego koca, spod frencza wyziera�a ukrai�ska haftowana koszula. Nogi tkwi�y w spodniach z tego� koca i obute by�y w niskie wyci�te buty huzarskie z czas�w Aleksandra I. "T-typulo" - pomy�la� Korotkow i ruszy� ku drzwiom Czekuszyna, staraj�c si� wymin�� �ysego. Ale ten zupe�nie nieoczekiwanie zagrodzi� mu drog�. - Czego pan sobie �yczy? - zapyta� �ysy takim g�osem, �e nerwowy referent a� si� wzdrygn��. To by� g�os identyczny z g�osem miedzianego kot�a, o tembrze takim, �e ka�dy kto go s�ysza�, przy ka�dym s�owie mia� wra�enie, �e kto� szoruje mu kr�gos�up papierem �ciernym. Poza tym Korotkowowi wyda�o si�, �e s�owa nieznajomego �mierdz� zapa�kami. Bez wzgl�du na to wszystko, kr�tkowzroczny Korotkow zrobi� co�, czego w �adnym wypadku robi� nie nale�a�o, a mianowicie obrazi� si�. - Hm... to dosy� dziwne. Id� z dokumentami... Chcia�bym wiedzie�, z kim mam... - A czy pan nie widzi, co tu jest napisane na drzwiach? Korotkow spojrza� na drzwi i zobaczy� znany od dawna napis: "Nie wchodzi� bez zameldowania". - Je�li id�, to widocznie mam pow�d - wyg�upi� si� Korotkow, pokazuj�c sw�j papier. �ysy kwadratowy nieoczekiwanie rozgniewa� si�. Jego oczka rozb�ys�y ��tawymi iskierkami. - Wy, towarzyszu - powiedzia�, og�uszaj�c Korotkowa miedzianymi d�wi�kami - jeste�cie do tego stopnia niedorozwini�ci, �e nie rozumiecie znaczenia najprostszych urz�dowych napis�w. Jestem dog��bnie zdumiony, jak mogli�cie pracowa� do tej pory. W og�le tu u was dziej� si� ciekawe rzeczy, na przyk�ad te podbite oczy na ka�dym kroku. Nie szkodzi, my to wszystko doprowadzimy do porz�dku. - "A-ach!" - j�kn�o w duszy Korotkowa. - Dawa� to! Wypowiadaj�c ostatnie s�owa, nieznajomy wyrwa� Korotkowowi z r�k dokument, przeczyta� go momentalnie, wyj�� z kieszeni spodni obgryziony chemiczny o��wek, przy�o�y� papier do �ciany i uko�nie napisa� na nim kilka s��w. - Odej��! - rykn�� i wepchn�� papier Korotkowowi, tak �e o ma�o nie wybi� mu ostatniego oka. Drzwi do gabinetu zawy�y i po�ar�y nieznajomego, a Korotkow ostatecznie os�upia� - Czekuszyna w gabinecie nie by�o. Oprzytomnia� speszony Korotkow po p� minucie, kiedy wpad� na Lidoczk� de Runi, osobist� sekretark� Czekuszyna. - A-ach! - j�kn�� Korotkow. Oko Lidoczki by�o zabanda�owane identycznym ameryka�skim opatrunkiem, z t� r�nic�, �e ko�ce banda�a zawi�zane by�y na kokieteryjn� kokardk�. - Co si� sta�o? - Zapa�ki! - odpar�a z irytacj� Lidoczka. - Przekl�te zapa�ki. - Kto to jest? - zapyta� szeptem pogn�biony Korotkow. - Pan jeszcze nie wie? - wyszepta�a Lidoczka. - Nowy. - Jak to? - zapiszcza� Korotkow. - A Czekuszyn? - Wczoraj zdj�li - z nienawi�ci� powiedzia�a Lidoczka i doda�a, pokazuj�c paluszkiem drzwi gabinetu: - Niez�yananas. Czego� r�wnie obrzydliwego w �yciu nie widzia�am. Wrzeszczy! Z pracy wyrzuci�! �yse gacie! - doda�a tak nieoczekiwanie, �e Korotkow wyba�uszy� na ni� oko. - Jak on si� naz... Korotkow nie zd��y� zapyta�. Za drzwiami gabinetu zagrzmia� straszliwy g�os: "Goniec!" Referent i sekretarka momentalnie pobiegli w przeciwnych kierunkach. Kiedy Korotkow trafi� do swego pokoju, usiad� przy stole i sam do siebie wyg�osi� nast�puj�ce przem�wienie: - Ajajaj... No, Korotkow, wpad�e�. Trzeba si� jako� ratowa�... "Niedorozwini�ty"... Hm... Bydl�... Dobra! Jeszcze zobaczysz, jaki Korotkow jest niedorozwini�ty. I referent jednym okiem przeczyta� pisanin� �ysego. Na papierze widnia�y krzywe litery: Wszystkim maszynistkom i kobietom w og�le zostan� w odpowiednim czasie wydane wojskowe kalesony. - To rozumiem! - z zachwytem wykrzykn�� Korotkow i zadr�a� z rozkoszy, wyobraziwszy sobie Lidoczk� w wojskowych kalesonach. Niezw�ocznie wzi�� czysty arkusz papieru i w trzy minuty u�o�y� tekst: Telefonogram Do kierownika podwydzia�u umundurowa� kropka w odpowiedzi na wasze pismo nr 1/20, 15015/6 z dnia 19 przecinek Cebamazap zawiadamia przecinek �e wszystkim maszynistkom i w og�le kobietom w odpowiednim czasie zostan� wydane wojskowe kalesony kropka kierownik my�lnik podpis referent my�lnik Warfo�omiej Korotkow kropka. Korotkow zadzwoni� i kiedy przyszed� goniec Pantelejmon, powiedzia�: - Zanie� kierownikowi do podpisu. Pantelejmon kilkakrotnie poruszy� wargami, wzi�� papier i wyszed�. Przez nast�pne cztery godziny Korotkow, nie wychodz�c z pokoju, po to, �eby nowy kierownik, je�liby mu przysz�o do g�owy zrobi� obch�d, zasta� go pogr��onego w pracy, nads�uchiwa�. Ale ze strasznego gabinetu nie dobiega�y �adne d�wi�ki. Raz tylko dolecia� niewyra�ny �elazny g�os, kt�ry chyba grozi�, �e kogo� wyrzuci z pracy, ale kogo konkretnie, tego Korotkow nie us�ysza�, chocia� przystawia� ucho do dziurki od klucza. O wp� do czwartej po po�udniu za �cian� kancelarii oderwa� si� g�os Pantelejmona: - Wyjecha�. Samochodem. Kancelaria natychmiast z ha�asem opustosza�a. Ostatni w samotno�ci ruszy� do domu Korotkow. Paragraf pierwszy - Korotkow wylecia� Nast�pnego dnia Korotkow przekona� si� z rado�ci�, �e jego oko ju� nie wymaga leczenia banda�em, wi�c z ulg� pozby� si� opatrunku, od razu wyprzystojnia� i zmieni� si� na korzy��. Wypi� napr�dce herbat�, zgasi� prymus, pobieg� do pracy, staraj�c si� nie sp�ni�, i sp�ni� si� pi��dziesi�t minut, poniewa� tramwaj numer sze��, zamiast normalnie, pojecha� okr�n� drog�, tak jak si�demka, zajecha�na odleg�e ulice zabudowane male�kimi domkami i tam si� zepsu�. Korotkow na piechot� przemaszerowa� trzy wiorsty i wbieg� do kancelarii w�a�nie wtedy, kiedy kuchenny zegar dawnej restauracji "R�a Alpejska" zadzwoni� jedena�cie razy. W kancelarii oczekiwa�o Korotkowa widowisko nies�ychane jak na godzin� jedenast� rano. Lidoczka de Runi, Mi�oczka Litowcewa, Anna Jewgrafowna, starszy ksi�gowy Drozd, inspektor Gitis, Nomeracki - s�owem, ca�e biuro, zamiast siedzie� na swoich miejscach przy kuchennych sto�ach "R�y Alpejskiej", sta�o st�oczone przy �cianie, na kt�rej wisia�a �wiartka papieru. Kiedy Korotkow wszed�, zapad�a nieoczekiwana cisza i wszyscy spu�cili oczy. - Dzie� dobry pa�stwu, co to takiego? - zapyta� zdziwiony Korotkow. T�um rozst�pi� si� w milczeniu i Korotkow podszed� do �ciany. Pierwsze linijki tekstu spojrza�y na niego wyra�nie i jednoznacznie, ostatnie - przez �zaw� odurzaj�c� mg��. Zarz�dzenie nr 1 �1 Za karygodne lekcewa�enie swoich obowi�zk�w, powoduj�ce wo�aj�cy o pomst� do nieba ba�agan w wa�nej s�u�bowej korespondencji, jak r�wnie� za stawienie si� w miejscu pracy ze skandalicznie zmasakrowan�, naj widoczniej w czasie b�jki, twarz�, tow. Korotkow zostaje zwolniony z pracy z dniem dzisiejszym, tzn. 26, z wyp�aceniem mu pieni�dzy na tramwaj do 26 w��cznie. Paragraf pierwszy by� zarazem ostatnim, a pod paragrafem widnia� uwieczniony literami podpis: kierownik Kalesoner. Przez dwadzie�cia sekund w zakurzonej sali kryszta�owej "R�y Alpejskiej" panowa�o idealne milczenie. Nale�y zaznaczy� przy tym, �e najlepiej, najg��biej, najtrumienniej milcza� zielonkawy Korotkov. W dwudziestej pierwszej sekundzie milczenie p�k�o. - Jak to? Jak to? - zachrz�ci� dwukrotnie Korotkow, jak roztrzaskany butem puchar "Alpejskiej R�y". - Nazywa si� Kalesoner? N a d�wi�k straszliwego s�owa kanceli�ci rozprysn�li si� we wszystkie strony i w mig zasiedli przy sto�ach, niczym wrony na przewodach telegraficznych. Twarz Korotkowa zmieni�a kolor ze zgni�ozielonego na plamist� purpur�. - Ajajaj - j�kn�� w oddali, wyzieraj�c zza ksi�gi g��wnej Skworiec - na czym to si� kochany pan po�lizgn��? Co? - Ja my-my�la�em, my�la�em... - zaskrzypia� resztkami g�osu Korotkow - zamiast "Kalesoner" przeczyta�em "kalesony". On pisze nazwisko ma�� liter�! Gaci nie w�o�� i niech on si� lepiej uspokoi! - kryszta�owym g�osem o�wiadczy�a Lidia. - Tsss! - zasycza� jak �mija Skworiec. - Co pani wygaduje? � Da� g��bokiego nura w ksi�g� buchalteryjn� i przykry� si� stronic�. - A mojej twarzy nie ma prawa si� czepia�! - cicho krzykn�� Korotkow i z purpurowego zrobi� si� bia�y jak gronostaj. - Wypali�em sobie oko naszymi krety�skimi zapa�kami, tak jak towarzyszka de Runi! - Ciszej - pisn�� poblad�y Gitis. - Jak mo�na? On je wypr�bowywa� i uzna� za pierwszorz�dne. "D-r-r-r-r-rrr" - nieoczekiwanie zad�wi�cza� elektryczny dzwonek nad drzwiami... i natychmiast ci�kie cia�o Pantelejmona spad�o z taboretu i potoczy�o si� korytarzem. - Nie! Za��dam wyja�nie�! Za��dam! - cienkim wysokim g�osem zanuci� Korotkow, potem pop�dzi� w lewo, pop�dzi� w prawo, dziesi�� krok�w przebieg� w miejscu, jego zdeformowane odbicie zata�czy�o w zakurzonych alpejskich zwierciad�ach, nast�pnie da� nurka w korytarz i pomkn�� na �wiat�o m�tnej �ar�wki wisz�cej nad napisem: "Gabinety". Zadyszany stan�� przed straszliwymi drzwiami i ockn�� si� w obj�ciach Pantelejmona. - Towarzyszu Pantelejmonie - niespokojnie m�wi� Korotkow pu�� mnie, bardzo ci� prosz�. Niezw�ocznie musz� si� widzie� z kierownikiem. - Nie wolno, nie wolno, nikogo nie wolno wpuszcza�. - I Pantelejmon potwornym cebulowym smrodem przygasi� determinacj� Korotkowa. - Nie wolno. Id�cie sobie, id�cie, panie Korotkow, bo jeszcze przez pana spadnie na mnie nieszcz�cie. - Ale ja musz� wej��, Pantelejmonie - przygasaj�c, b�aga� Korotkow. - Widzisz, m�j drogi Pantelejmonie, mia�o miejsce pewne zarz�dzenie... wpu�� mnie, najmilszy Pantelejmonie. - O m�j Bo�e... - ze zgroz� zerkaj�c na drzwi, wymamrota� Pantelejmon. - M�wi� panu, �e nie wolno. Nie wolno, towarzyszu! Za drzwiami gabinetu zagrzmia� dzwonek telefonu i uderzy� w mied� ci�ki g�os: - Ju� jad�! Pantelejmon odst�pi� od Korotkowa - drzwi si� rozwar�y i korytarzem przecwa�owa� Kalesoner w kaszkiecie, z teczk� pod pach�. Pantelejmon w podskokach pop�dzi� za nim, a za Pantelejmonem, po chwili wahania, rzuci� si� Korotkow. Na zakr�cie korytarza blady i wzburzony Korotkow przemkn�� pod �okciem Pantelejmona, wyprzedzi� Kalesonera i pobieg� przed nim ty�em. - Towarzyszu Kalesoner - wymamrota� rw�cym si� g�osem - po�wi��cie mi jedn� minutk�... Ja w zwi�zku z rozporz�dzeniem... - Towarzyszu! - szczekn�� w�ciekle zaaferowany ekspresowy Kalesoner, w biegu zmiataj�c z drogi Korotkowa. - Chyba widzicie, �e jestem zaj�ty? Jad�! Jad�! - Wi�c w zwi�zku z rozpo... - Czy doprawdy nie widzicie, �e jestem zaj�ty? Towarzyszu! Zwr��cie si� do referenta. Kalesoner wybieg� do holu, w kt�rym sta�a na podwy�szeniu ogromna porzucona szafa graj�ca z "R�y Alpejskiej". - Przecie� to ja jestem referentem! - ze zgroz� wrzasn�� Korotkow i p�yn�� potem. - Prosz� mnie wys�ucha�, towarzyszu Kalesoner! - Towarzyszu! - nie s�uchaj�c, zarycza� jak syrena Kalesoner, po czym odwr�ci� si� w biegu do Pantelejmona i krzykn��: - Zr�bcie co�, �eby mnie nie zatrzymywano! - Towarzyszu! - z przera�eniem zachrypia� Pantelejmon. - Dlaczego zatrzymujecie? I nie wiedz�c, co nale�y uczyni�, uczyni�, co nast�puje � chwyci� Korotkowa w poprzek tu�owia i leciutko przytuli� do siebie, niczym ukochan� kobiet�. Spos�b okaza� si� skuteczny - Kalesoner umkn�� jak na wrotkach, sturla� si� ze schod�w i g��wnym wyj�ciem wyskoczy� na ulic�. - Pit! Piiit! -wrzasn�� za szybami motocykl, strzeli� pi�� razy, zaciemni� dymem okna i znik�. Teraz dopiero Pantelejmon wypu�ci� Korotkowa, otar� pot z twarzy i zarycza�: - Nie-eszcz�cie! - Pantelejmonie... - spazmatycznym g�osem zapyta� Korotkow - dok�d on pojecha�? M�w szybko, bo on jeszcze kogo innego, rozumiesz. - Zdaje si�, �e do Centrozapu. Korotkow jak wicher zbieg� ze schod�w, wpad� do szatni, porwa� palto i czapk� i wybieg� na ulic�. Diabelska sztuczka Korotkow mia� szcz�cie. Tramwaj akurat zr�wna� si� z "R� Alpejsk�". Udany skok - i Korotkowju� mkn�� w dal, obijaj�c si� na zmian� to o hamulec, to o worki na plecach pasa�er�w. Nadzieja p�on�a w jego sercu. Motocykl nie wiadomo dlaczego zwolni� i teraz terkota� przed tramwajem; Korotkow chwilami traci� z oczu kwadratowe plecy, aby po chwili znowu je dojrze� w ob�okach dymu. Z pi�� minut Korotkowem rzuca�o i miota�o na pomo�cie, a� wreszcie motocykl zatrzyma� si� pod szarym budynkiem Centrozapu. Kwadratowa posta� zanurzy�a si� w t�umie przechodni�w i znik�a. Korotkow w biegu wyskoczy� z tramwaju, obr�ci� si� dooko�a w�asnej osi, upad�, rozbi� kolano, podni�s� z ziemi czapk�, uskoczy� przed ko�ami samochodu i po�pieszy� do holu. Zostawiaj�c mokre �lady, dziesi�tki ludzi sz�o Korotkowowi na przeciw lub wymija�o go. Kwadratowe plecy mign�y w po�owie pi�tra i Korotkow, z trudem �api�c oddech, wbieg� na schody. Kalesoner wchodzi� na g�r� ze zdumiewaj�c�, nadnaturaln� szybko�ci�, i serce Korotkowa zamiera�o na my�l, �e m�g�by go straci� z oczu. Tak si� te� sta�o. Na pi�tym pode�cie, kiedy referent kompletnie opad� z si�, plecy rozp�yn�y si� w g�stwinie twarzy, czapek i teczek. Korotkow jak b�yskawica wpad� na podest i na sekund� zawaha� si� przed drzwiami, na kt�rych by�y dwa napisy - jeden z�oty na zielonym tle: "Dortoir pepinierek", jeszcze z twardym znakiem starej pisowni, i drugi czarny na bia�ym, bez twardego znaku: "Naczkanowydzzaop". Na chybi� trafi� Korotkow otworzy� te drzwi i zobaczy� olbrzymie szklane pud�a oraz mn�stwo biegaj�cych mi�dzy nimi jasnow�osych kobiet. Otworzy� pierwszy z brzegu szklany boks i natkn�� si� na jakiego� cz�owieka w granatowym garniturze. Cz�owiek ten le�a� na stole i weso�o �mia� si� docs�uchawki telefonu. W boksie obok sta�o na stole pe�ne wydanie dzie� wszystkich Szellera-Michaj�owa, a obok nieznajoma starsza osoba w chustce na g�owie wa�y�a na wadze ohydnie cuchn�c� suszon� ryb�. W trzecim boksie panowa� nieustanny stukot przerywany dzwoneczkami - przy sze�ciu maszynach siedzia�o, pisz�c i �miej�c si�, sze�� jasnow�osych, bia�oz�bych kobiet. Za ostatnim przepierzeniem rozpo�ciera�a si� bezkresna przestrze� ozdobiona pulchnymi kolumnami. Niezno�ny trzask maszyn wisia� w powietrzu, wida� by�o nieprzeliczone m�skie i kobiece g�owy, ale Kalesonera w�r�d nich nie by�o. Sko�owany i og�upia�y Korotkow zatrzyma� kobiet�, kt�ra w�a�nie bieg�a dok�d� z lusterkiem w r�ku. - Czy nie widzia�a pani Kalesonera? Serce Korotkowa zamar�o z rado�ci, kiedy kobieta zrobi�a wielkie oczy i odpowiedzia�a: - Widzia�am, ale w�a�nie odje�d�a. Niech go pan goni. Korotkow pop�dzi� przez sal� kolumnow� w kierunku, kt�ry mu wskaza�a male�ka bia�a d�o� o b�yszcz�cych czerwonych paznokciach. Kiedy przegalopowa� przez sal�, znalaz� si� na w�skim mrocznym pode�cie i zobaczy� rozwart� paszcz� o�wietlonej windy. Serce Korotkowa znalaz�o si� w nogach - dop�dzi�... paszcza poch�ania�a w�a�nie kwadratowe, obite kocem plecy i czarn� b�yszcz�c� teczk�. - Towarzyszu Kalesoner! - krzykn�� Korotkow i zdr�twia�. Niezliczone zielone kr�gi zata�czy�y na pode�cie. Krata zas�oni�a szklane drzwi, winda ruszy�a, kwadratowe plecy wykona�y obr�t, zamieniaj�c si� w pot�n� klatk� piersiow�. Wszystko, no, dos�ownie wszystko pozna� Korotkow _ i szary frencz, i cyklist�wk�, i teczk�, i zdumiewaj�ce oczka. To by� Kalesoner, ale Kalesoner z d�ug� fryzowan� asyryjsk� brod�, kt�ra opada�a mu na pier�. W m�zgu Korotkowa niezw�ocznie zrodzi�a si� my�l: "Broda mu wyros�a, kiedy jecha� motocyklem i wchodzi� po schodach - co si� dzieje?" I nast�pna my�l: "Broda jest fa�szywa - co si� tu dzieje?" Tymczasem Kalesoner pogr��a� si� w kraciastej otch�ani. Najpierw znik�y nogi, p�niej brzuch, broda i na samym ko�cu oczka oraz wargi wykrzykuj�ce tkliwym tenorem: - Za p�no, towarzyszu, w pi�tek! G�os te� fa�szywy" - wybuch�o w czaszce Korotkowa. Oko�o trzech sekund w g�owie mu wrza�o, ale potem przypomnia� sobie, �e �adne czarnoksi�skie sztuki nie powinny go powstrzyma�, �e sp�nienie - oznacza zag�ad�. Ruszy� do windy. W kraciastym szybie ukaza� si� podnoszony na linie dach. Melancholijna pi�kno�� z roziskrzonymi klejnotami we w�osach wesz�a na podest, delikatnie musn�a d�o� Korotkowa i zapyta�a: - Macie wad� serca, towarzyszu? - Och, nie, nie, towarzyszko - wykrztusi� oszo�omiony Korotkow i zrobi� krok w kierunku kraty - nie zatrzymujcie mnie. - W takim razie, towarzyszu, id�cie do Iwana Finogenowicza - powiedzia�a ze smutkiem pi�kno��, zagradzaj�c Korotkowowi drog� do windy. - Kiedy ja nie chc�! - p�aczliwie krzykn�� Korotkow. - Towarzyszko! �piesz� si�! O co chodzi? Ale kobieta nadal by�a smutna i nieub�agana. - Nic na to nie poradz�, sam pan rozumie - powiedzia�a, przytrzymuj�c Korotkowa za r�k�. Winda stan�a, wyplu�a cz�owieka z teczk�, zasun�a krat� i znowu pojecha�a w d�. - Prosz� mnie pu�ci�! - wrzasn�� Korotkow, wyrwa� r�k� i z przekle�stwem pop�dzi� po schodach w d�. . Przelecia� trzy pi�tra, omal nie zabi� staruszki w czepku, �egnaj�cej si� znakiem krzy�a �wi�tego, i wreszcie znalaz� si� na dole obok nie znanej mu jeszcze ogromnej szklanej �ciany ze srebrnym napisem na niebieskiej szybie: "Dy�urne damy klasowe", a ni�ej atramentem na papierze: "Informacja". Zabobonna groza ogarn�a Korotkowa. Za �cian� wyra�nie mign�� Kalesoner - Kalesoner doszcz�tnie ogolony, w pierwszej przera�aj�cej wersji. Przeszed� tu� obok Korotkowa, oddzielony od niego tylko cienk� warstw� szk�a. Staraj�c si� o niczym nie my�le�, Korotkow z�apa� za b�yszcz�c� miedzian� klamk�, ale klamka ani drgn�a. Zgrzytaj�c z�bami, jeszcze raz szarpn�� l�ni�c� mied� i dopiero teraz z rozpacz� zauwa�y� male�ki napis: "Dooko�a przez sz�st� klatk�". Kalesoner mign�� i przepad� w czarnej niszy za szk�em. - Gdzie jest sz�sta? Gdzie jest sz�sta? - s�abo krzykn�� do kogo� Korotkow. Przechodnie odskoczyli. Otwar�y si� ma�e boczne drzwi i wyszed� z nich szewiotowy staruszek w ciemnoniebieskich okularach i z ogromn� list� w d�oni. Sponad okular�w spojrza� na Korotkowa, u�miechn�� si� i chwil� pomamla� wargami. - Co? Ci�gle pan chodzi? - wymamrota�. - Niepotrzebnie, jak Boga kocham, niepotrzebnie. Niech pan lepiej pos�ucha mnie, starego, i przestanie biega�. I tak ju� pana skre�li�em. Hi-hi! - Sk�d mnie pan skre�li�? - os�upia� Korotkow. - Hi! Wiadomo sk�d. Z listy. Ciach o��weczkiem - i po wszystkim - hi-khi... - Staruszek za�mia� si� z rozkosz�. - Prze...praszam... Sk�d pan mnie mo�e zna�? - Hi! Pan jest Wasilij Paw�owicz. Raczy pan chyba �artowa�. - Jestem Warfo�omiej - powiedzia� Korotkow i przesun�� d�oni� po zimnym i �liskim czole. - Pietrowicz. - Co mi pan w g�owie m�ci? Prosz�, oto jest - Ko�obkow WP. - Ja jestem Korotkow! - niecierpliwie krzykn�� Korotkow. - Przecie� m�wi� - Ko�obkow - obrazi� si� staruszek. - A tu Kalesoner. Obaj zostali przeniesieni, a na miejsce Kalesonera przyszed� Czekuszyn. - Co?.. - zawo�a� Korotkow, trac�c zmys�y z rado�ci. - Kolesonera wyrzucili? - Tak jest, wyrzucili. Jeden dzie� zd��y� pozarz�dza� i wylecia�. - Bo�e! - z uniesieniem zawo�a� Korotkow. - Jestem uratowany! Uratowany! - I nie panuj�c nad sob� u�cisn�� pazurzast� r�k� starca. Starzec u�miechn�� si�. Na mgnienie rado�� Korotkowa przyga_�a. Co� niepoj�tego i z�owieszczego mign�o w granatowych oczodo�ach staruszka. Dziwaczny wyda� si� r�wnie� u�miech obna�aj�cy szarawe dzi�s�a. Ale Korotkow natychmiast odegna� od siebie nie przyjemne wra�enie i zaj�� si� sob�. - To znaczy, �e teraz powinienem lecie� do Cebamazapu? - Zdecydowanie - potwierdzi� staruszek. - Tu jest tak w�a�nie napisane - do Cebamazapu. Tylko prosz� okaza� mi swoj� legitymacj�, �ebym w niej m�g� o��weczkiem adnotacyjk�... Korotkow niezw�ocznie si�gn�� do kieszeni, zblad�, si�gn�� do drugiej, zblad� jeszcze bardziej, klepn�� si� po kieszeniach spodni i z g�uchym rykiem wbieg� z powrotem po schodach, patrz�c nieustannie pod nogi. Zrozpaczony, roztr�caj�c ludzi, pocwa�owa� na sam� g�r�, gdzie pragn�� ujrze� pi�kno�� z b�yszcz�cymi kamieniami i o co� j� zapyta�, zobaczy� wszelako, �e pi�kno�� przemieni�a si� w obrzydliwego antypatycznego smarkacza. - Kochany! - rzuci� si� na niego Korotkow. - M�j ��ty portfel.. . - Nieprawda - z�owrogo odpar� smarkacz. - Na oczy nie widzia�em, ��� jak psy... - Kochany, ja nie to... nie ty. .. dokumenty! Smarkacz spojrza� spode �ba i nagle zaszlocha� basem. - Ach, m�j Bo�e! - z rozpacz� wykrzykn�� Korotkow i pop�dzi� na d� do staruszka. Ale kiedy zbieg�, nie znalaz� ju� nikogo. Stary znik�. Korotkow zaatakowa� malutkie drzwi, szarpn�� klamk�. Drzwi okaza�y si� zamkni�te. W p�mroku czu� by�o siark�. Kurzawa my�li zawirowa�a w g�owie i z tej kurzawy wyskoczy�a jedna: "Tramwaj!" Korotkow nagle wyra�nie sobie przypomnia�, jak przypierali go na pomo�cie dwaj m�odzi ludzie: jeden by� chudy, z czarnymi, jakby przyklejonymi w�sami. - Co za nieszcz�cie, co za nieszcz�cie - mamrota� Korotkow. Najnieszcz�liwsze nieszcz�cie. Wybieg� na ulic�, przebieg� j� do ko�ca i znalaz� si� przed wej�ciem do niewielkiego budynku o nieprzyjemnej architekturze. Popielaty cz�owiek, zezowaty i pos�pny, patrz�c nie na Korotkowa, ale gdzie� w bok, zapyta�: - Gdzie si� pchasz? - Ja, towarzyszu, jestem Korotkow Wu Pe, kt�remu przed chwil� ukradziono dokumenty... Wszystkie, co do jednego... Teraz mog� mnie zabra� z ulicy... - Jasne, �e mog� - potwierdzi� cz�owiek przed drzwiami. - Wi�c pozw�lcie... - Niech ten Korotkow stawi si� osobi�cie. - To w�a�nie ja, towarzyszu, jestem Korotkow. - Poka� dokument. - Przed chwil� mi ukradli - j�kn�� Korotkow. - Ukradli, towarzyszu, taki m�ody cz�owiek z w�sikami. - Z w�sikami? To musi by� Ko�obkow. On specjalnie w naszym rejonie pracuje. Teraz szukaj go po herbaciarniach. - Towarzyszu, kiedy ja nie mog� - zap�aka� Korotkow. - Ja teraz musz� lecie� do Cebamazapu, do Kalesonera. Wpu��cie mnie. - Daj za�wiadczenie, �e ukradli. - Od kogo? - Od komitetu domowego. Korotkow machn�� r�k� i pobieg� ulic�. "Do Cebamazapu czy do domowego? - zastanawia� si�. - W domowym urz�duj� rano, a wi�c do Cebamazapu". W tym momencie odleg�y zegar na ry�ej wie�y wybi� czwart� i natychmiast ze wszystkich drzwi i bram wybiegli ludzie z teczkami. Zapad� zmierzch, rzadki mokry �nieg kapa� z nieba. "Za p�no - pomy�la� Korotkow. - Do domu". Pierwsza noc W zamku tkwi�a bia�a karteczka. Korotkow przeczyta� j� w zapadaj�cym zmroku: Drogi s�siedzie! Wyje�d�amy do mamy, do Zwienigorodu. Zostawiam panu w prezencie wino. Niech pan pije na zdrowie - nikt go nie chce kupi�. Butelki stoj� w k�cie. Pa�ska A. Pajkowa. Z krzywym u�miechem Korotkow szcz�kn�� zamkiem i w ci�gu dwudziestu rejs�w przetransportowa� do swojego pokoju wszystkie butelki stoj�ce w k�cie korytarza, zapali� lamp� i jak sta�, w czapce i w palcie, upad� na ��ko. Niczym zaczarowany przez oko�o p� godziny wpatrywa� si� w portret Cromwella, nast�pnie zerwa� si� na r�wne nogi i nieoczekiwanie wpad� w sza�. Zrzuci� z g�owy cyklist�wk�, cisn�� j� w k�t, jednym zamachem zwali� na pod�og� paczki zapa�ek i zacz�� je depta�. - Tak! Tak! Tak! - zawodzi�, z chrz�stem rozgniataj�c diabelskie pude�ka, wyobra�aj�c sobie mgli�cie, �e rozgniata g�ow� Kalesonera. N a wspomnienie jajowatej g�owy zjawi�a si� nagle my�l o twarzy ogolonej a brodatej, i wtedy Korotkow znieruchomia�. - Przepraszam... jak to by� mo�e? - wyszepta� i przesun�� d�oni� po oczach. - Co to mo�e by�? Dlaczego stoj� i zawracam sobie g�ow� g�upstwami, kiedy wszystko jest takie przera�aj�ce? Przecie� on naprawd� nie ma prawa by� podw�jny! - Przez czarne okna do pokoju wpe�z� strach i Korotkow, staraj�c si� nie patrze� w t� stron�, zaci�gn�� story. Ale nic nie pomog�o. Podw�jna twarz, to obrastaj�c brod�, to obna�aj�c si� nieoczekiwanie, wyp�ywa�a co chwila z k�t�w, b�yska�a zielonkawymi oczami. Wreszcie Korotkow nie wytrzyma� i czuj�c, �e m�zg zaczyna mu dymi� z napi�cia, cichutko zap�aka�. Wyp�aka� si�; poczu� pewn� ulg�, zjad� troch� wczorajszych o�lizg�ych kartofli, po czym wr�ci� do przekl�tej zagadki i znowu troszk� pop�aka�. - Przepraszam - wymamrota� nagle. - Dlaczego w�a�ciwie p�acz�, kiedy mam wino? Duszkiem wypi� p� szklanki. S�odka ciecz zacz�a dzia�a� po pi�ciu minutach - straszliwie rozbola�a Korotkowa lewa skro� i pal�co, do md�o�ci, zachcia�o si� pi�. Wypiwszy trzy szklanki wody, na skutek b�lu skroni kompletnie zapomnia� o Kalesonerze, z j�kiem zdar� z siebie ubranie i �a�o�nie wywracaj�c oczami, upad� na ��ko. "�eby tak piramidon..." - d�ugo szepta�, a� wreszcie ulitowa� si� nad nim oci�a�y sen. Szafa graj�ca i kot Nazajutrz, o dziesi�tej rano, Korotkow napr�dce przygotowa� herbat�, bez apetytu wypi� �wier� szklanki i przeczuwaj�c, �e oczekuje go trudny i k�opotliwy dzie�, opu�ci� sw�j pok�j i przebieg� we mgle mokre wyasfaltowane podw�rko. Na drzwiach oficyny widnia� napis: "Komitet domowy". D�o� ju�. si�ga�a do dzwonka, kiedy oczy Korotkowa przeczyta�y: "Z powodu �mierci za�wiadcze� si� nie wydaje". - Ach, Bo�e! - z irytacj� wykrzykn�� Korotkow. - Pech mnie prze�laduje na ka�dym kroku! W takim razie - doda� - dokumenty od�o�� na p�niej, a teraz do Cebamazapu. Trzeba si� dowiedzie�, jak i co. Mo�e Czekuszyn ju� wr�ci�. Piechot�, poniewa� wszystkie pieni�dze zosta�y mu skradzione, przyw�drowa� do Cebamazapu, min�� hol i skierowa� kroki wprost do kancelarii. W progu kancelarii przystan�� i a� usta otworzy�. Anijednej znajomej twarzy nie by�o w sali kryszta�owej. Ani Drozda, ani Anny Jewgrafowny, jednym s�owem, nikogo. Przy sto�ach, podobni ju� nie do wron na drucie telegraficznym, lecz do trzech soko��w cara Aleksego Michaj�owicza, siedzieli trzej absolutnie identyczni ogoleni blondyni w jasnoszarych kraciastych garniturach oraz jedna m�oda kobieta o rozmarzonych oczach, z brylantowymi kolczykami w uszach. M�odzi ludzie nie zwr�cili na Korotkowa najmniejszej uwagi - nadal skrzypieli stal�wkami w ksi�gach buchalteryjnych, a kobieta zrobi�a do Korotkowa oko. Kiedy za� w odpowiedzi u�miechn�� si� niepewnie, odwr�ci�a si� od niego z wynios�ym u�miechem. "Dziwne" - pomy�la� i potykaj�c si� o pr�g, wyszed� z kancelarii. Przy drzwiach swojego pokoju zawaha� si� na moment, westchn�� patrz�c na stary, mi�y napis "Referent", otworzy� drzwi i wszed�. Natychmiast pociemnia�o mu w oczach, pod�oga leciutko zako�ysa�a si� pod stopami. Przy jego stole, z �okciami na blacie, wypisuj�c co� w niebywa�ym tempie, siedzia� Kalesoner we w�asnej osobie. Fryzowane l�ni�ce fale sp�ywa�y mu na pier�. Korotkowowi dech zapar�o, gdy tak patrzy� na lakierowan� �ysin� nad zielonym suknem. Pierwszy przerwa� milczenie Kalesoner. - Czym mog� s�u�y�, towarzyszu? - zagrucha� uprzejmym falsetem. Korotkow spazmatycznie obliza� wargi, wci�gn�� w w�t�� pier� powietrze i ledwie dos�yszalnie powiedzia�: - Hm... ja, towarzyszu, jestem tutejszym referentem... To znaczy. .. no tak, je�eli pami�tacie rozporz�dzenie... Zdumienie gwa�townie odmieni�o g�rn� cz�� twarzy Kalesonera. Jego jasne brwi unios�y si� do g�ry, czo�o za� zmarszczy�o si� w harmonijk�. - Przepraszam - odpowiedzia� grzecznie. - To ja jestem tutejszym referentem. Korotkow na moment oniemia�. Kiedy za� przyszed� do siebie, wypowiedzia� s�owa nast�puj�ce: - Jak to? Wczoraj, to znaczy... Ach, no tak. Ogromnie przepraszam. Musia�em si� pomyli�. Prosz� bardzo. Ty�em wycofa� si� z pokoju i w korytarzu przem�wi� do samego siebie ochryp�ym g�osem: - Korotkow, przypomnij no sobie, kt�rego to dzisiaj mamy? I sam sobie odpowiedzia�: . - Wtorek, to znaczy pi�tek. Tysi�c dziewi��set. Odwr�ci� si� i w tej�e chwili tu� przy nim rozb�ys�y w cz�ekokszta�tnej kuli z ko�ci s�oniowej dwie �ar�wki o�wietlaj�ce korytarz i ogolona twarz Kalesonera przes�oni�a ca�y �wiat. - Dobrze! - zagrzmia�a mied� i skurcz skr�ci� Korotowa. - Czekam w�a�nie na pana. Znakomicie. Mi�o mi pana pozna�. Z tymi s�owami przysun�� si� do Korotkowa i tak �cisn�� mu d�o�, �e ten stan�� na jednej nodze, niczym bocian na dachu. - Przeprowadzi�em dekompresj� etat�w - szybko, ostrym i dostojnym g�osem powiedzia� Kalesoner. - Trzech siedzi tam � wskaza� na drzwi do kancelarii - i, oczywi�cie, Maniusia. Pan b�dzie moim pomocnikiem. Kalesoner - referentem. Wszystkich dotychczasowych na zbity pysk. Idiot� Pantelejmona r�wnie�. Otrzyma�em informacj�, �e by� kelnerem w "R�y Alpejskiej". Teraz musz� lecie� do wydzia�u, pan za� tymczasem napisze razem z Kalesonerem zarz�dzenie w sprawie ich wszystkich, a w szczeg�lno�ci w sprawie tego, jak mu tam... Korotkowa. A propos: pan troch� przypomina z twarzy tego �obuza. Tylko tamten ma podbite oko. - Ja. Nie... - powiedzia� Korotkow. Chwia� si� na nogach i szcz�ka opad�a mu bardzo nisko. - Janie jestem �obuzem. Ukradli mi wszystkie dokumenty. Co do jednego. - Wszystkie? - zawo�a� Kalesoner. - G�upstwo. Tym lepiej. Wczepi� si� w r�k� ci�ko dysz�cego Korotkowa, przebieg� korytarz, wci�gn�� go do upragnionego gabinetu, rzuci� na mi�kkie, obite sk�r� krzes�o, a sam usiad� za biurkiem. Korotkow, ci�gle jeszcze czuj�c dziwne chybotanie pod�ogi, skuli� si�, zamkn�� oczy, zamamrota�: "Dwudziestego by� poniedzia�ek, to znaczy we wtorek by� dwudziesty pierwszy. Nie. Co ze mn�? Dwudziesty pierwszy rok. Liczba dziennika Nr 0,15 miejsce na podpis my�lnik Warfo�omiej Korotkow. To znaczy ja. Wtorek, �roda, czwartek, pi�tek, sobota, niedziela, poniedzia�ek. I poniedzia�ek zaczyna si� na P, i pi�tek na P, a czwartek... czwarrrr... na R, jak �rrroda..." Kalesoner z szelestem podpisa� si� na kartce papieru, trzasn�� piecz�ci� i wr�czy� papier Korotkowowi. W tym momencie w�ciekle zadzwoni� telefon. Kalesoner porwa� s�uchawk� i wrzasn��: - Aha! Tak. Tak. Przyje�d�am za moment. Podbieg� do wieszaka, chwyci� czapk�, przykry� ni� �ysin� i znikn�� w drzwiach, �egnaj�c Korotkowa s�owami: - Prosz� na mnie zaczeka� u Kalesonera. Wszystko literalnie pociemnia�o w oczach Korotkowa, kiedy przeczyta�, co zosta�o napisane na kartce ze stemplem: Okaziciel niniejszego, towarzysz Wasilij Paw�owicz Ko�obkow, jest faktycznie moim pomocnikiem, co niniejszym potwierdzam. Kalesoner. - O-o! - wyj�cza� Korotkow, upuszczaj�c na pod�og� kartk� i czapk�. - C� to si� dzieje? W tej chwili piskliwie za�piewa�y drzwi i wr�ci� Kalesoner wraz z brod�. - Kalesoner ju� zwia�? - cienkim i czu�ym g�osem sam zapyta� Korotkowa. Ciemno�ci spad�y na ziemi�. - A-a-a-a-a... - zawy�, nie wytrzymawszy m�czarni, Korotkow, i nie panuj�c nad sob�, szczerz�c z�by, skoczy� na tamtego. Wyraz takiego przera�enia pojawi� si� na twarzy Kalesonera, �e a� sta�a si� ��ta. Ty�em napar� na drzwi, drzwi otworzy�y si� z �oskotem, Kalesoner wypad� na korytarz, nogi nie utrzyma�y go, przykucn��, ale natychmiast poderwa� si� i rzuci� z krzykiem do ucieczki: - Ratunku! Goniec! Goniec! - St�jcie! St�jcie! Prosz� was, towarzyszu... - opami�tawszy si�, b�aga� Korotkow ruszaj�c w po�cig. Co� zagrzmia�o w kancelarii i soko�y poderwa�y si� jak na komend�. Marzycielskie oczy kobiety unios�y si� znad maszyny. - B�d� strzela�! B�d� strzela�! - wzlecia� jej histeryczny krzyk. Kalesoner wybieg� do holu na podest z pierwsz� graj�c� szaf�, zawaha� si� na sekund� z wyborem kierunku ucieczki, wystartowa� ostro, �cinaj�c zakr�t, i znik� za szaf�. Korotkow pop�dzi� za nim, po�lizn�� si� i niezawodnie rozbi�by sobie g�ow� o por�cz, gdyby nie stercz�ca z ��tej �cianki ogromna krzywa korba w czarnym kolorze. Korba schwyta�a Korotkowa za po�� palta, zle�a�y szewiot p�k� z cichym piskiem i Korotkow mi�kko wyl�dowa� na zimnej pod�odze. Drzwi na boczny ch�r zatrzasn�y si� d�wi�cznie za Kalesonerem. - Bo�e... - zacz�� Korotkow, ale nie sko�czy�. W pot�nym pudle z zakurzonymi miedzianymi rurami zabrzmia� dziwny d�wi�k przypominaj�cy t�uczenie szklanek, nast�pnie rozleg�o si� zakurzone g��bokie burczenie, dziwaczny pisk gamy chromatycznej i bicie dzwon�w. Potem nast�pi� soczysty akord w g�rnej tonacji, pop�yn�� ra�ny, pe�en otuchy, pot�ny strumie� d�wi�k�w i ca�e tr�jkondygnacyjne pud�o zagra�o, przelewaj�c kaskady zesztywnia�ych z powodu wieloletniego zastoju g�os�w: �uny, p�omieni huk, po�ary.. . Z czarnego kwadratu drzwi nieoczekiwanie wyjrza�a blada twarz Pantelejmona. Sekunda - i zasz�a w nim metamorfoza. Oczka Pantelejmona rozb�ys�y zwyci�skim ogniem, wypr�y� si�, trzepn�� praw� d�oni� po lewym przedramieniu, jakby zarzuca� niewidzialn� serwetk�, ruszy� bokiem z miejsca, bokiem jak przyprz�ny podrepta� schodami, zaokr�gliwszy r�ce, jakby ni�s� tac� z fili�ankami. Dym si� nad rzek� Moskw� s�a�... - Co ja narobi�em? - przerazi� si� Korotkow. Maszyneria wyplu�a pierwsze zardzewia�e fale, ci�gn�a r�wno, tysi�cpaszcz�kim lwim rykiem i �oskotem wype�niaj�c pustynne sale Cebamazapu. W surducie strzelc�w gwardii szarym... Przez �omot dzwon�w, wycie i huczenie przedar� si� klakson samochodu i przez frontowe wej�cie b�yskawicznie powr�ci� Kalesoner - Kalesoner ogolony, ��dny zemsty i gro�ny. W z�owieszczym niebieskawym blasku szed� po schodach na g�r�. Korotkowowi w�osy stan�y d�ba, przemkn�� przez boczne drzwi, kr�tymi schodami za szaf� graj�c� wybieg� na wy�wirowane podw�rko, a nast�pnie na ulic�. Pop�dzi� ulic� jak r�czy jele�, a w �lad za nim g�ucho hucza�a "R�a Alpejska": Na murach Kremla cesarz stal... Na rogu doro�karz, wymachuj�c batem, w�ciekle podrywa� dobiegu swoj� chabet�. - Bo�e! Bo�e - gwa�townie zaszlocha� Korotkow. - To znowu on! Co si� dzieje? Brodaty Kalesoner wyr�s� na jezdni obok doro�ki, wskoczy� do �rodka i bij�c pi�ciami w plecy doro�karza, pop�dza� cienkim g�osem: - Ruszaj! Ruszaj, �ajdaku! Chabeta ruszy�a z kopyta, zacz�a wierzga�, nast�pnie pod uderzeniami bata pogalopowa�a, nape�niaj�c ulic� �oskotem. Poprzez gor�ce �zy Korotkow zobaczy�, jak z g�owy doro�karza spad� l�ni�cy kapelusz, a spod kapelusza frun�y na wszystkie strony papierowe banknoty. Ulicznicy, gwi�d��c, natychmiast zorganizowali polowanie. Doro�karz obejrza� si�, z rozpaczy �ci�gn�� lejce, ale Kalesoner, w�ciekle t�uk�c go w plecy, rycza�: - Pr�dzej! Pr�dzej! Zap�ac�! Doro�karz zawo�a� z determinacj�: - Ech, raz kozie �mier�! - po czym pu�ci� koby�� galopem i znikn�li za rogiem. Korotkow, szlochaj�c, spojrza� na szare niebo szybko mkn�ce nad g�ow�, zachwia� si� i krzykn�� z b�lem: - Dosy�! Ja tego tak nie zostawi�! Ja to wyja�ni�! � Podskoczy� i zawis� na buforze tramwaju. Bufor trz�s� nim z pi�� minut, a� strz�sn�� go pod o�miopi�trowym zielonym budynkiem. Korotkow wbieg� do holu, wsun�� g�ow� w czworok�tny otw�r w drewnianym przepierzeniu i zwr�ci� si� do wielkiego niebieskiego czajnika: - Gdzie jest biuro zg�aszania pretensji, towarzyszu? - Si�dme pi�tro, dziewi�ty korytarz, mieszkania 41, pok�j 302 odpowiedzia� czajnik kobiecym g�osem. - Si�dme, dziewi�ty, czterdzie�ci jeden, trzysta... trzysta... trzysta ile... trzysta dwa - mamrota� Korotkow, wbiegaj�c po szerokich schodach - si�dme, dziewi�ty, stop czterdzie�ci... nie, czterdzie�ci dwa... nie trzysta dwa - mrucza� - ach, Bo�e, zapomnia�em, tak, czterdzie�ci, czterdzie�ci... Na si�dmym pi�trze min�� troje drzwi, zobaczy� na czwartych czarn� liczb� ,,40" i wszed� do dwubarwnej gigantycznej sali kolumnowej. W k�tach sali le�a�y zwoje papieru, ca�a pod�oga by�a zas�ana strz�pami zapisanych kartek. Gdzie� daleko majaczy� stolik z maszyn� do pisania, przy tym stoliku siedzia�a poz�ocista kobieta, wspiera�a g�ow� na d�oni i cicho nuci�a. Speszony Korotkow rozejrza� si� i zobaczy�, jak z estrady za kolumnami zszed� ci�kim krokiem masywny m�czyzna w bia�ym kontuszu. Na jego marmurowej twarzy widnia�y obwis�e siwawe w�sy. M�czyzna, u�miechaj�c si� niezwykle uprzejmym, martwym, gipsowym u�miechem, podszed� do Korotkowa, czule u�cisn�� mu d�o� i o�wiadczy�, stukn�wszy obcasami: - Jan Sobieski. - Nie mo�e by�... - odpar� wstrz��ni�ty Korotkow. M�czyzna u�miechn�� si� mile. - Prosz� sobie wyobrazi�, �e wielu si� dziwi - powiedzia� z obcym akcentem - ale nie my�lcie, towarzyszu, �e mam cokolwiek wsp�lnego z tym bandyt�. O nie. Tragiczny zbieg okoliczno�ci i nic ponadto. Z�o�y�em ju� podanie o zatwierdzenie mego nowego nazwiska - Socwoski. To brzmi znacznie lepiej i nie tak niebezpiecznie. Zreszt� je�eli panu sprawia to przykro�� - Sobieski wyra�nie dotkni�ty skrzywi� wargi - ja si� nie narzucam. Zawsze znajdziemy ludzi. Ch�tnych nie brak. - Na lito��, co te� wy, towarzyszu! - �a�o�nie zawo�a� Korotkow, czuj�c, �e i tu zaczyna si� dzia� co� dziwnego, tak jak wsz�dzie. Powi�d� zaszczutym wzrokiem, w obawie, �e gdzie� znowu pojawi si� ogolona twarz i jajowata �ysina, a potem doda� grzeczno�ciowo: -Jest mi niezmiernie mi�o, niezmiernie... Plamisty rumieniec zabarwi� twarz marmurowego cz�owieka. Czule uj�� d�o� Korotkowa, poci�gn�� go do stolika, m�wi�c: - I ja si� niezmiernie ciesz�. Ale prosz� sobie wyobrazi�, co za przykro�� - nawet nie mam gdzie pana posadzi�. Jeste�my fatalnie traktowani, pomimo naszego ogromnego znaczenia (m�czyzna machni�ciem wskaza� zwoje papieru). Intrygi... Ale my poka�emy, na co nas sta�, zapewniam pana... Hm... Jakie nowe arcydzie�o przygotowa� pan dla nas? - zapyta� serdecznie bladego Korotkowa. - Ach, przepraszam, tysi�ckrotnie przepraszam, pan pozwoli, �e go przedstawi� - wykwintnym gestem wskaza� maszyn� do pisania - Henrietta Potapowna Persimfans. Kobieta natychmiast u�cisn�a zimn� d�oni� r�k� Korotkowa i pos�a�a mu rozmarzone spojrzenie. - A wi�c - s�odko ci�gn�� gospodarz - czym nas pan uszcz�liwi? Felieton? Reporta�? - przeci�gn��, wnosz�c ku g�rze bia�e oczy. - Nie mo�e pan sobie wyobrazi�, jak ogromnie tego potrzebujemy. "Kr�lowo Niebieska... co si� dzieje?" - niejasno pomy�la� Korotkow, po czym, spazmatycznie �api�c powietrze, przem�wi�: - Ze mn�... e... sta�o si� co� strasznego. On... Ja nie rozumiem. Na mi�o�� bosk�, niech pan nie my�li, �e to halucynacja... Khm... Kha-ha (Korotkow spr�bowa� za�mia� si� sztucznie, ale nic z tego nie wysz�o). On jest �ywy, zapewniam pana... ale niczego nie mog� zrozumie�, ma brod�, a za minut� jest bez brody. Po prostu nie rozumiem... I g�os te� zmienia... poza tym ukradziono mi wszystkie dokumenty, co do jednego, a administrator jak na z�o�� umar�. Ten Kalesoner... - Od razu tak sobie pomy�la�em! - zawo�a� gospodarz. - To oni? - Ach, m�j Bo�e, no, oczywi�cie - powiedzia�a kobieta - ach, ci okropni Kalesonerowie. - Wie pan - przerwa� ze wzburzeniem gospodarz - to przez niego teraz siedz� na pod�odze. Prosz�, sam pan widzi. N o, przecie� nie zna si� zupe�nie na dziennikarstwie... - Sobieski z�apa� Korotkowa za guzik. - Niech pan b�dzie tak dobry i powie sam, czy on si� zna? By� tu dwa dni i kompletnie mnie zam�czy�. Ale, prosz� sobie wyobrazi�, mia�em jednak szcz�cie. Je�dzi�em kilkakrotnie do Fiodora Wasiljewicza - i Fiodor Wasiljewicz wreszcie go st�d zabra�. Postawi�em spraw� ostro - albo ja, albo on. Wiec go przenie�li do jakiego� Cebamazapu, czy tam diabli wiedz� dok�d. Niech tam siedzi z tymi �mierdz�cymi zapa�kami! Ale meble, meble zd��y� przenie�� do tego przekl�tego biura! Wszystkie. Jak to si� panu podoba? Przy czym, bardzo przepraszam, ja mam pisa�? Na czym pan b�dzie pisa�? Poniewa� nie mam �adnych w�tpliwo�ci, �e pan b�dzie nasz, m�j drogi (gospodarz obj�� Korotkowa). Przepi�kne at�asowe meble w stylu Ludwika Czternastego ten �ajdak za pomoc� nieodpowiedzialnego oszustwa pos�a� do tego idiotycznego biura, kt�re jak nie dzi�, to jutro i tak zamkn�. - Do jakiego biura? - g�ucho zapyta� Korotkow. - Ach, te tam pretensje czy jak im tam - z niech�ci� powiedzia� gospodarz. - Jak to? - krzykn�� Korotkow. - Jak to! Gdzie to biuro? - Tam - ze zdumieniem odpar� gospodarz i pokaza� palcem pod�og�. Korotkow po raz ostatni rzuci� ob��kane spojrzenie na bia�y kontusz i w ci�gu sekundy znalaz� si� na korytarzu. Zastanowiwszy si� chwil�, pobieg� na lewo, szukaj�c schod�w. Z pi�� minut bieg� wzd�u� pokr�tnie wij�cego si� korytarza, by po pi�ciu minutach trafi� na miejsce, z kt�rego wyruszy�. Pok�j numer 40. - O, do diab�a! - j�kn�� Korotkow, podrepta� w miejscu, pobieg� w prawo i znowu po pi�ciu minutach znalaz� si� w�a�nie tam. Pok�j numer 40. Korotkow szarpn�� drzwi, wbieg� na sal� i przekona� si�, �e jest pusta. Tylko maszyna do pisania u�miecha�a si� bia�ymi z�bami na stoliku. Korotkow pomkn�� ku kolumnadzie i wtedy zobaczy� gospodarza. Gospodarz sta� na piedestale, ju� bez u�miechu, z obra�onym wyrazem twarzy. - Prosz� mi wybaczy�, �e si� nie po�egna�em... - zacz�� Korotkow i zamilk�. Gospodarz sta� bez ucha i nosa, lew� r�k� kto� mu od�ama�. Cofaj�c si�, zlodowacia�y Korotkow ponownie wybieg� na korytarz. Niedostrzegalne, tajne drzwi po przeciwnej stronie nagle si� otworzy�y i wysz�a z nich pomarszczona zbr�zowia�a staruszka z pustymi wiadrami na koromys�ach. - Babciu! Babciu! - trwo�nie zawo�a� Korotkow. - Gdzie jest biuro? - Nie wiem, ojczulku, nie wiem, najmilejszy - odpowiedzia�a babka. - A ty, mi�y, nie biegaj nadaremnie, i tak nie znajdziesz. Dziewi�� pi�ter, przecie� to ludzkie poj�cie przechodzi. - U-u...i-diotka! - rykn�� przez zaci�ni�te z�by Korotkow i rzuci� si� w drzwi. Drzwi zatrzasn�y si� za nim i Korotkow znalaz� si� w ciemnym, �lepym pomieszczeniu bez wyj�cia. Wpadaj�c na �ciany i drapi�c je, jak zasypany w sztolni, napar� wreszcie na bia�� plam� i plama wypu�ci�a go na jakie� schody. Stukaj�c obcasami, pobieg� w d�. Us�ysza� z do�u kroki kogo�, kto szed� mu naprzeciw, w g�r�. �a�o�liwy niepok�j �cisn�� mu serce. Korotkow zwolni�. Jeszcze moment - i oto pojawi� si� l�ni�cy kaszkiet, mign�� szary koc i d�uga

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!