9951
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 9951 |
Rozszerzenie: |
9951 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 9951 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9951 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
9951 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
GRAHAM MASTERTON
DEMONY NORMANDII
PRZE�O�Y�A: E. KAY
TYTU� ORYGINA�U: THE DEVILS OF D�DAY
Najgorsze diab�y to te,
kt�re ciesz� si�
wojn� i rozlewem krwi
i kt�re do�wiadczaj� ludzi
najokrutniejszymi ci�gami
Francis Barrett
OD AUTORA
Wszystkie diab�y i demony, kt�re pojawiaj� si� w tej ksi��ce, s� legendarnymi stworami
pochodz�cymi z piekie�. Istniej� rzeczowe dowody na ich istnienie. Z tego powodu nie
poleca�bym nikomu wzywania ich za pomoc� zakl�� wyst�puj�cych w tek�cie, gdy� zakl�cia
te r�wnie� s� autentyczne.
Chcia�bym podkre�li�, �e Pentagon i brytyjskie Ministerstwo Obrony usilnie zaprzeczaj�,
jakoby wypadki tu opisane zdarzy�y si� kiedykolwiek, pozostawiam to jednak do Waszego
uznania.
1
Widzia�em ich, jak nadje�d�ali, ju� z odleg�o�ci ponad kilometra � dwie niewielkie
postaci rowerzyst�w, o twarzach szczelnie owini�tych szalikami, w�ciekle peda�uj�ce po�r�d
bia�ych zimowych drzew. Gdy przybli�yli si�, s�ysza�em te�, jak rozmawiali, i dostrzeg�em
ob�oczki zimnej pary, zalegaj�ce wok� ich warg. Znajdowa�em si� w Normandii, w grudniu,
�wiat wydawa� si� mglisty i szary niby fotografia, a ponure, czerwone s�o�ce zaczyna�o ju�
zsuwa� si� za poro�ni�te lasem wzg�rza. Poza tymi dwoma robotnikami francuskimi, kt�rzy z
wolna nadje�d�ali w moim kierunku, na drodze nie by�o nikogo. Sta�em sam ze swoim
statywem mierniczego na trawie zwarzonej szronem, wynaj�ty citroen 2cv zaparkowawszy
niezgrabnie pod k�tem na poboczu. Trzyma� tak piekielny mr�z, �e prawie nie czu�em d�oni i
nosa, i nawet obawia�em si� przytupywa�, by nie odpad�y mi palce u n�g.
M�czy�ni przybli�yli si�. Byli niem�odzi. Obaj mieli na sobie ciasne marynarki i berety, a
jednemu z nich wystawa� zza plec�w podniszczony wojskowy tornister, z kt�rego stercza�a
d�uga bagietka. Na oszronionej jezdni opony k� rower�w pozostawia�y bia�e, futrzaste �lady.
W sercu prowincji Suisse Normande panowa� niewielki ruch. Czasami pojawi� si� jaki�
przypadkowy traktor albo mign�� p�dz�c setk� jeszcze bardziej przypadkowy citroen
maserati, wzbijaj�c lodowe tumany.
� Bonjour, messieurs! � zawo�a�em.
Jeden ze staruszk�w zwolni� i zsiad�. Podprowadzi� rower a� pod sam statyw i odrzek�: �
Bonjour monsieur. Qu�est�ce que vous faites?
� M�j francuski nie jest najlepszy � powiedzia�em. � Czy m�wi pan po angielsku?
Staruszek skin�� g�ow�.
� Sporz�dzam map� � doda�em, wskazuj�c w kierunku zimnych, srebrzystych wzg�rz u
kra�ca doliny. � Une carte.
� Ah, oui � rzek� staruszek. � Une carte.
Ten drugi, kt�ry nadal siedzia� okrakiem na rowerze, zsun�� z twarzy szalik i wytar� nos.
� To pod now� drog�? � zapyta�. � Now� autostrad�?
� Nie, nie. Dla kogo�, kto pisze ksi��k� historyczn�. To b�dzie mapa ca�ego tutejszego
regionu do ksi��ki o drugiej wojnie �wiatowej.
� Ah, la guerre. � Pierwszy staruszek skin�� g�ow�. � Une carte de la guerre, hunh?
Nast�pnie wyj�� b��kitn� paczuszk� gitane��w i pocz�stowa� mnie. Zazwyczaj nie pali�em
francuskich papieros�w, po cz�ci dlatego, �e zawiera�y du�o smo�y, po cz�ci dlatego, �e
cuchn�y niczym palona sier�� ko�ska, ale nie chcia�em wyda� si� niegrzeczny, w ka�dym
razie nie po dw�ch zaledwie dniach sp�dzonych w p�nocnej Francji. Poza tym z rado�ci�
przyj��em nawet tak ma�e �r�d�o ciep�a jak roz�arzony papieros.
Przez chwil� palili�my i u�miechali�my si� do siebie w milczeniu, tak jak to robi� ludzie,
kt�rzy nie umiej� si� dobrze pos�ugiwa� cudzym j�zykiem.
� Bili si� w ca�ej dolinie i nad rzek� Orne � powiedzia� wreszcie staruszek z bagietk�. �
Bardzo dobrze pami�tam.
� Czo�gi, wie pan? Tu i tu � doda� ten drugi. � Amerykanie nadci�gali z przeciwnej
strony, od Clecy, a Niemcy wycofywali si� dolin� Orne. Ci�ka bitwa, widzi pan, tam, pod
Pont D�Ouilly. Ale tamtego dnia Niemcy nie mieli szans. Te czo�gi ameryka�skie przesz�y
mostem w Le Vey i odci�y im odwr�t. Noc�, w�a�nie st�d, wida� by�o p�on�ce niemieckie
czo�gi na ca�ej linii rzeki a� do zakr�tu.
Wypu�ci�em k��b dymu i pary. Panowa� taki mrok, i� z trudno�ci� wy�owi�em ze� ci�ki,
granitowy zarys ska�ek ko�o Ouilly, gdzie Orne rozszerzaj�c si� zakr�ca�a, by spa�� pienist�
kaskad� z tamy w Le Vey i pod��y� na p�noc. S�ysza�em jednak�e odg�os rw�cej wody i
sm�tne bicie dzwonu ko�cielnego w odleg�ej wiosce. Tu, w tym zimnym i zaszronionym
miejscu, wydawa�o nam si�, i� jeste�my jedynymi lud�mi na ca�ym kontynencie europejskim.
� Ci�kie by�y te walki � odezwa� si� staruszek z bagietk�. � Nigdy takich nie
widzia�em. Bez trudu z�apali�my trzech Niemc�w. Z rado�ci� si� nam poddali. Pami�tam, jak
jeden z nich powiedzia�: �Dzisiaj walczy�em z szatanem�.
Drugi rowerzysta pokiwa� g�ow�. � Der Teufel. Tak w�a�nie powiedzia�. Sam s�ysza�em.
On i ja jeste�my kuzynami.
U�miechn��em si� do obu. Nie bardzo wiedzia�em, co rzec.
� C� � zauwa�y� ten z bagietk�. � Musimy wraca� na posi�ek.
� Dzi�kuj�, �e panowie si� zatrzymali � powiedzia�em. � Gdy cz�owiek tak stoi, robi
si� samotny.
� Interesuje si� pan wojn�? � zapyta� drugi. Wzruszy�em ramionami. � Nieszczeg�lnie.
Jestem kartografem. Rysownikiem map.
� Mn�stwo jest historii o wojnie. Niekt�re to zwyk�e bzdury. I tu, w tej okolicy, natknie
si� pan na wiele opowie�ci. Tam, mo�e kilometr od Pont D�Ouilly, stoi w zaro�lach
ameryka�ski czo�g. Noc� ludzie do niego nie podchodz�. Powiadaj�, �e w ponure noce
s�ycha�, jak w �rodku rozmawia ze sob� jego za�oga.
� Upiorne.
Staruszek podci�gn�� szalik tak wysoko, �e wygl�da�y spoza niego tylko oczy, stare,
otoczone zmarszczkami. Przypomina� dziwacznego arabskiego wieszcza albo straszliwie
porAntonego cz�owieka. Wcisn�� r�ce w dziane r�kawiczki | i odezwa� si� przyt�umionym
g�osem: � To tylko opowie�ci. S�dz�, �e wszystkie pola bitewne maj� swe upiory. W
ka�dym razie, le potage s�attend.
Kuzyni machn�li mi na po�egnanie i powoli odjechali i drog�. Wkr�tce znikn�li we mgle
za zakr�tem obsadzonym drzewami. Znowu zosta�em sam, skostnia�y z zimna, niemal got�w
spakowa� wszystko i jecha� na obiad. S�o�ce wygasa�o, zduszone bia�ym p�atem opadaj�cej
mg�y, tak �e ledwie t mog�em dostrzec w�asne d�onie, gdy je unios�em do twarzy, c� wi�c
m�wi� o szczytach odleg�ych ska�ek.
U�o�y�em ekwipunek w baga�niku, wgramoli�em si� na fotel kierowcy i przez pi�� minut
usi�owa�em uruchomi� samoch�d. Przekl�ty grat r�a� jak ko�, tote� mia�em ochot� wysi��� i
da� mu porz�dnego kopniaka, ale silnik nagle kaszln�� i o�y�. W��czy�em �wiat�a, wykr�ci�em
i skierowa�em si� do Falaise, do swego brudnego hoteliku.
Ujecha�em nieca�y kilometr, gdy zobaczy�em przed sob� drogowskaz � PONT
D�OUILLY 4 KM. Rzuci�em okiem na zegarek. Dochodzi�o dopiero wp� do pi�tej,
pomy�la�em wi�c, �e ma�y wypad, by popatrze� na nawiedzony czo�g, m�g�by okaza� si�
interesuj�cy. Ewentualnie spr�bowa�bym go sfotografowa� jutro, przy �wietle dziennym,
mo�e Roger zechcia�by wykorzysta� zdj�cie w swojej ksi��ce. Roger Kellman napisa�
w�a�nie rys historyczny �The Days after D�Day�, kt�ry mia�em zilustrowa� mapami. Ka�dy
drobiazg dotycz�cy pami�tek wojskowych stanowi�by dla niego smakowity k�sek.
Skr�ci�em w lewo i prawie natychmiast po�a�owa�em swej decyzji. Droga wiod�a ostro w
d�, wij�c si� i kr�c�c mi�dzy drzewami i ska�ami, by�a �liska od lodu, b�ota i na po�y
zamarzni�tych krowich plack�w. Samoch�d raz po raz wpada� w po�lizg, rzuca�o nim na
boki, a przednia szyba zasz�a zupe�nie mg�� od mojego nerwowego sapania, a� musia�em w
ko�cu otworzy� okno i wysun�� g�ow� na zewn�trz, co przy temperaturze dobrze poni�ej zera
wcale nie sprawia�o mi �adnej przyjemno�ci.
Mija�em milcz�ce, podupad�e gospodarstwa, w kt�rych dachy ob�r obwis�y
niebezpiecznie, a szyby w oknach zast�powa�y deski. Mija�em szare pastwiska, na kt�rych
sta�y krowy podobne do zabrudzonych br�zowo�bia�ych uk�adanek. Z w�ochatych warg
zwisa�a im soplami zamarzni�ta �lina. Mija�em opuszczone domy i sko�ne pola, opadaj�ce ku
ciemnej, zimowej rzece. Jedyn� oznak� �ycia, na jak� natkn��em si�, by� warkocz�cy traktor,
z ko�ami oblepionymi niemal do podw�jnych rozmiar�w glink� koloru ochry, postawiony na
poboczu. Ale wewn�trz nie zauwa�y�em nikogo.
Wreszcie kr�ta droga zaprowadzi�a mnie mi�dzy szorstkie mury kamienne, pod arkad�
spl�tanych bezlistnych ga��zi drzew i dalej na most w Ouilly. Rozgl�da�em si� za czo�giem
opisanym przez rowerzyst�w, ale za pierwszym razem min��em go wcale go nie
zauwa�ywszy. Przez pi�� minut walczy�em z samochodem, by zmusi� go do powrotu t� sam�
tras�. Dwa razy zgas� mi silnik, a raz ma�o brakowa�o, bym ugrz�z� w bramie jakiego�
gospodarstwa. Widzia�em przez podw�rze, jak otworzy�y si� drzwi od stajni i jak
podejrzliwie przyjrza�a mi si� staruszka o szarej twarzy, w bia�ym koronkowym czepku na
g�owie, ale wnet drzwi si� zamkn�y. Wcisn��em co�, co przypomina�o drugi bieg, i z rykiem
ruszy�em z powrotem.
Tego czo�gu mo�na by�o nie zauwa�y� w �wietle dnia, a co dopiero o zmierzchu w samym
�rodku mro�nej normandzkiej zimy. Gdy wyje�d�a�em zza zakr�tu, stan�� mi przed oczyma:
Uda�o mi si� zatrzyma� citroena kilka metr�w dalej, w niewielkiej odleg�o�ci od czo�gu, cho�
podwozie j�kn�o w prote�cie. Wysiad�em z samochodu prosto w podmarzni�ty krowi placek.
Przynajmniej w takiej postaci nie cuchn��. Wytar�em but o kamie� na poboczu i podszed�em
do czo�gu, by mu si� przyjrze�.
By� ciemny i masywny, ale dziwnie ma�y. Zapewne tak si� przyzwyczaili�my do widoku
wsp�czesnych czo�g�w wojskowych, �e zapomnieli�my, jak niewielkie rozmiary mia�y w
rzeczywisto�ci czo�gi w czasach drugiej wojny �wiatowej. Od jego czarnej powierzchni
odpada�y p�aty rdzy, i tak wr�s� w �ywop�ot, �e wygl�da� jak jaki� przedmiot z ba�ni o �pi�cej
kr�lewnie. G�ogi i ciernie wi�y si� wok� wie�yczki, poprzerasta�y g�sienice i oplot�y kr�tk�
luf�. Nie wiem, jakiego typu by� ten czo�g, s�dzi�em, �e mo�e sherman, czy co� w tym
rodzaju. Niew�tpliwie by� to czo�g ameryka�ski. Na boku widnia�a wyblak�a, przerdzewia�a
gwiazda i jaki� malunek, prawie zatarty dzia�aniem czasu i pogody. Kopn��em czo�g i
us�ysza�em g�uche, puste dudnienie.
Wzd�u� drogi sz�a wolno jaka� kobieta nios�c aluminiowy kube� na mleko. Podchodz�c,
patrzy�a na mnie z uwag�, a gdy znalaz�a si� blisko, stan�a i postawi�a kube�. By�a do��
m�oda, mo�e mia�a dwadzie�cia trzy, dwadzie�cia cztery lata. G�ow� owi�za�a chustk� w
czerwone kropki. Najwyra�niej by�a to c�rka jakiego� gospodarza. R�ce mia�a szorstkie od
rannego dojenia kr�w w zimnych oborach, a policzki jaskrawokarmazynowe jak u malowanej
lalki.
� Bonjour, mam�selle � powiedzia�em.
Skin�a g�ow�, po czym zapyta�a:
� Jest pan Amerykaninem?
� Tak.
� Tak my�la�am. Tylko Amerykanie tu przystaj�, by si� przyjrze� tej maszynie.
� �wietnie m�wi pani po angielsku.
Nie u�miechn�a si�. � Pracowa�am jako pomoc domowa w Anglii, w Pinner, trzy lata.
� Ale wr�ci�a pani na wie�?
� Umar�a moja matka. Ojciec zosta� zupe�nie sam.
� Ma dobr� c�rk�.
� Tak � odpar�a, spuszczaj�c oczy. � S�dz� jednak, �e pewnego dnia znowu wyjad�.
Czuj� si� tu bardzo solitaire. Bardzo samotnie.
Odwr�ci�em si� ku ponurej, przygn�biaj�cej masie opuszczonego czo�gu.
� Powiedziano mi, �e tu straszy. Noc� s�ycha� rozmowy za�ogi.
Dziewczyna nie odezwa�a si�.
Odczeka�em chwil� i obr�ci�em si� znowu. Przyjrza�em si� jej dok�adniej.
� My�li pani, �e to prawda? � zapyta�em. � �e tu rzeczywi�cie straszy?
� Nie wolno o tym m�wi� � powiedzia�a. � Je�eli si� o tym m�wi, kwa�nieje mleko.
Popatrzy�em na jej aluminiowy kube�. � Serio? Je�eli m�wi� o duchach z czo�gu, to
kwa�nieje mleko?
� Tak � wyszepta�a.
Zdawa�o mi si�, �e s�ysza�em ju� wszystko, ale to by�o zadziwiaj�ce. Wsp�czesna Francja,
nowoczesna dziewczyna, inteligentna, szepcze w pobli�u poobijanego shermana w obawie, by
nie skwa�nia�o jej �wie�e mleko. Po�o�y�em d�o� na zimnym, zardzewia�ym b�otniku czo�gu i
poczu�em, �e znalaz�em co� wyj�tkowego. Rogerowi dopiero by si� to spodoba�o!
� Czy s�ysza�a pani te duchy? � zapyta�em.
Szybko potrz�sn�a g�ow�.
� A zna pani kogo�, kto s�ysza�? Kogo�, z kim m�g�bym pom�wi�?
Podnios�a kube� i ruszy�a dalej. Przeszed�em jednak na drug� stron� drogi i
dotrzymywa�em jej kroku, mimo �e nie chcia�a na mnie spojrze� ani mi odpowiada�.
� Nie chc� by� natr�tem, mam�selle. Ale piszemy ksi��k� o naje�dzie na Normandi�, o
dniu ,,D�, i o tym, co zdarzy�o si� potem. Wydaje mi si�, �e to jest w�a�nie dobry lemat do
ksi��ki. Naprawd�. Jestem przekonany, �e kto� s�ysza� te g�osy, je�eli tylko s� prawdziwe.
Dziewczyna zatrzyma�a si� i popatrzy�a na mnie hardo. Jak na normandzk� wie�niaczk�
by�a ca�kiem �adna. Mia�a prosty nos, taki sam, jaki widuje si� u jedenastowiecznych dam na
�Tkaninie z Bayeux�, i opalizuj�ce zielone oczy. Zabrudzona b�otem kamizelka, prosta
sp�dnica i gumiaki kry�y zupe�nie niez�� figur�.
� Nie wiem, dlaczego mia�by to by� dra�liwy temat. Przecie� to tylko opowie�ci. Chodzi
mi o to, �e duchy nie istniej�, prawda?
Dziewczyna patrzy�a na mnie nadal. � To nie duch, to co� innego � przem�wi�a
wreszcie.
� Jak to co� innego?
� Nie mog� powiedzie�.
Zacz�a i�� tak szybko, �e z trudno�ci� za ni� nad��a�em. Bez w�tpienia ten, kto chodzi
codziennie pi�� kilometr�w do ob�r i z powrotem, nie�le sobie wzmacnia mi�nie n�g. Gdy
dotarli�my do omsza�ej kamiennej bramy, przy kt�rej zawraca�em samoch�d, z trudno�ci�
�apa�em oddech i bola�o mnie gard�o od zimnego, mglistego powietrza.
� To moje gospodarstwo � powiedzia�a dziewczyna. � Tu wchodz�.
� Nic mi pani wi�cej nie powie?
� Nie ma co opowiada�. Ten czo�g stoi tam od czas�w wojny. To ponad trzydzie�ci lat,
prawda? Jak mo�na s�ysze� g�osy w czo�gu po trzydziestu latach?
� W�a�nie o to pytam.
Odwr�ci�a g�ow� profilem. Mia�a smutne, wygi�te ku do�owi wargi. I z tym prostym,
arystokratycznym nosem wydawa�a si� prawie pi�kna.
� Czy mog� zna� pani imi�? � zapyta�em.
Przez jej twarz przemkn�� kr�tki u�miech. � Madeleine Passerelle. Et vous?
� Dan. To skr�t od Daniel. Daniel McCook.
Dziewczyna wyci�gn�a do mnie d�o� i u�cisn�li�my sobie r�ce. � Mi�o mi by�o pana
pozna� � powiedzia�a. � A teraz musz� i��.
� Czy m�g�bym ci� znowu zobaczy�? B�d� tu jeszcze jutro. Ko�cz� rysowa� map�.
Potrz�sn�a g�ow�.
� Wcale nie staram si� ciebie poderwa� � zapewni�em j�. � Mo�e mogliby�my p�j��
si� czego� napi�. Czy jest tu jaki� bar?
Rozejrza�em si� po tej zimnej, wilgotnej krainie, po polach i sm�tnych krowach
gromadz�cych si� przy p�ocie po drugiej stronie drogi.
� No, mo�e jaki� hotelik? � poprawi�em si�.
Madeleine rozhu�ta�a wiadro z mlekiem. � Chyba jestem zaj�ta � powiedzia�a. � Poza
tym m�j ojciec wymaga troskliwej opieki.
� Kim jest ta staruszka?
� Jaka staruszka?
� Staruszka, kt�r� widzia�em u drzwi stajni, gdy zawraca�em samoch�d. Mia�a na g�owie
bia�y koronkowy czepek.
� Ach� To Eloise. Ca�e �ycie przemieszka�a na wsi. Opiekowa�a si� moj� matk�, gdy ta
by�a chora. O, to w�a�nie z ni� powinien pan porozmawia�, je�eli interesuj� pana opowie�ci o
czo�gu. Ona wierzy we wszystkie przes�dy.
Zakas�a�em z zimna. � Czy m�g�bym teraz z ni� pom�wi�?
� Dzisiaj wiecz�r nie � powiedzia�a Madeleine. � Mo�e kiedy indziej.
Obr�ci�a si� i zacz�a i�� przez podw�rze, ale dogoni�em j� i chwyci�em wiadro. �
Pos�uchaj, mo�e jutro? � zapyta�em. � M�g�bym przyjecha� oko�o po�udnia. Czy
po�wieci�aby� mi kilka minut?
Upar�em si�, �e nie pozwol� jej odej��, zanim si� ze mn� konkretnie nie um�wi w taki czy
w inny spos�b. Czo�g i duchy stanowi�y niez�� ciekawostk�, ale jeszcze bardziej intrygowa�a
mnie Madeleine Passerelle. Gdy cz�owiek rysuje wojskow� map� jakiego� rejonu w p�nocnej
Francji, ma�o ma przy tym rozrywek, a par� kieliszk�w wina i zabawa na sianie z
gospodarsk� c�rk�, nawet w �rodku zimy, wydaj� si� o wiele milszym sp�dzaniem czasu ni�
samotne posi�ki w br�zowym, cuchn�cym czosnkiem mauzoleum, kt�re w moim hotelu
dowcipnie nazywano jadalni�.
Madeleine u�miechn�a si�. � Dobrze. Prosz� przyj�� na obiad. Ale prosz� przyj��
wcze�nie, o wp� do dwunastej. We Francji jadamy wcze�nie.
� B�dzie to wydarzenie tygodnia. Straszne dzi�ki. Pochyli�em si�, by j� poca�owa�, ale
noga po�lizn�a mi si� na rozdeptanym b�ocie podw�rza i ma�o brakowa�o, a wywr�ci�bym
si�. Uratowa�em jednak spor� cz�� swojej godno�ci. Uda�o mi si� wyj�� z po�lizgu,
zamieniaj�c go w trzy szybkie kroczki, lecz ca�us rozwia� si� w mro�nym powietrzu
zmierzchu.
� Au revoir, Monsieur McCook � powiedzia�a rozbawiona Madeleine. � Do jutra.
Patrzy�em, jak idzie przez podw�rze i jak znika za drzwiami stajni. Z wieczornego nieba
zacz�� si�pi� lodowaty deszcz, kt�ry za godzin� lub dwie zamieni si� prawdopodobnie w
�nieg. Opu�ci�em gospodarstwo i ruszy�em z powrotem drog� w kierunku Pont D�Ouilly, do
miejsca, gdzie zostawi�em samoch�d.
Na drodze by�o cicho, ciemno i mokro. Wcisn��em d�onie g��boko do kieszeni p�aszcza i
naci�gn��em szalik na usta, W dole, z prawej strony, s�ysza�em szum rzeki, kt�ra bieg�a po
brunatnych granitowych kamieniach p�ytkiego koryta, z lewej, tu� za �ywop�otem, wznosi�y
si� skalne bloki, od kt�rych posz�a nazwa tego regionu Normandii � Normandia
Szwajcarska. Ska�ki okrywa�a lepka, zielonkawa ma� i mech, zwisa�y z nich girlandy korzeni
drzew. Z �atwo�ci� mo�na by�o sobie wyobrazi� dziwaczne i z�owrogie stwory czyhaj�ce w
szczelinach i szparach.
Nie zdawa�em sobie sprawy z tego, �e a� tak daleko zaszed�em drog� za Madeleine.
Maszerowa�em pi�� minut, zanim �dostrzeg�em ��ty samoch�d na poboczu i skulon� czarn�
mas� porzuconego czo�gu. M�awka zamienia�a si� w ogromne p�aty roztapiaj�cego si�
�niegu, podci�gn��em wi�c ko�nierz p�aszcza i przy�pieszy�em kroku.
Kt� mo�e wiedzie�, do jakich sztuczek zdolne s� oczy w ciemno�ciach podczas �nie�nej
zamieci! Gdy ma si� zm�czone oczy, �atwo zobaczy� jakie� cienie usuwaj�ce si� a� na skraj
pola widzenia. Zdaj� si� one sta� wyprostowane, drzewa za� przesuwa�. Lecz tamtego
wieczoru na drodze do Pont D�Ouilly nic mia�em �adnych w�tpliwo�ci, �e to nie oczy mnie
mami�, �e naprawd� co� zobaczy�em. Jest we Francji znak drogowy, kt�ry ostrzega przed
zwodniczo�ci� ciemno�ci, i prawdopodobnie co� takiego w�a�nie mnie si�. przytrafi�o, nadal
jednak uwa�am, i� to, co mi mign�o przed oczyma, nie by�o iluzj�. W przeciwnym razie nie
zatrzyma�bym si� przecie� na drodze i nic poczu� mro�nego dreszczu, jeszcze zimniejszego
ni� wieczorne powietrze.
Przez sypi�cy �nieg, kilka metr�w od wraku czo�gu, dostrzeg�em niewielk� ko�cist�
posta�, bielej�c� w ciemno�ci, niewiele wi�ksz� od pi�cioletniego dziecka. Wydawa�o mi si�,
�e ten kto� podskakuje czy te� biegnie. Widok by� tak nag�y i tak przedziwny, �e prze/ chwil�
napawa! mnie przera�eniem, ale natychmiast oprzytomnia�em i rzuci�em si� za tym kim�
biegiem, krzycz�c przez �nieg: � Ej! Ty!
M�j krzyk odbi� si� g�uchym echem o pobliskie ska�ki. Spoziera�em w ciemno�ci, ale
nikogo ani te� niczego ju� nie widzia�em opr�cz rdzewiej�cego, masywnego shermana,
wpl�tanego w g�stwin� cierni i �ywop�ot. Nie dojrza�em �ladu postaci czy dziecka. Wr�ci�em
do samochodu i obejrza�em go, szukaj�c uszkodze�, by si� upewni�, czy ten kto� nie by�
wandalem lub z�odziejem, ale citroen nic nie ucierpia�. W zamy�leniu usadowi�em si� za
kierownic� i przez par� minut siedzia�em, wycieraj�c twarz i w�osy chusteczk� do nosa i
zastanawiaj�c si�, co, u licha, si� tu dzia�o.
Uruchomi�em silnik, ale zanim odjecha�em, przyjrza�em si� jeszcze raz czo�gowi. Bardzo
dziwne budzi� we mnie uczucia, gdy my�la�em, �e tak stoi nie ruszony na poboczu i niszczeje
od 1944 roku, �e w�a�nie tutaj armia ameryka�ska walczy�a o wolno�� Normandii. Po raz
pierwszy w swojej karierze kartografa poczu�em �yw� histori�, zrozumia�em, �e znalaz�em si�
na historycznym miejscu. Chwil� zastanawia�em si�, czy szkielety za�ogi czo�gu nadal tkwi�
w �rodku, ale doszed�em do wniosku, �e zapewne dawno temu zabrano je i pochowano, jak
przysta�o. Francuzi odnosili si� z wielk� i wspania�� powag� wobec szcz�tk�w tych, kt�rzy
zgin�li w walce o ich wyzwolenie.
Zwolni�em hamulec i ruszy�em z powrotem mroczn� drog� w d�, nast�pnie przez most, a
potem zygzakiem pod g�r� do g��wnej szosy. �nieg opada� tumanem na przedni� szyb�, tak
�e dwie �a�osne wycieraczki radzi�y sobie z nim, niczym dw�ch geriatryk�w ze �mieciami i
konfetti zalegaj�cymi ulice Nowego Jorku po �wi�tecznej paradzie. Gdy w��cza�em si� do
ruchu, omal nie zderzy�em si� z ren�wk�, kt�ra szorowa�a przez �nie�yc� setk�. Vive la
velocit�, pomy�la�em sobie, wlok�c si� do Falaise trzydziestk�.
Nast�pnego dnia, siedz�c pod wysokim sufitem hotelowej jadalni, posila�em si� uroczy�cie
rogalikami z konfitur� i pi�em kaw�. Obserwuj�c od czasu do czasu w�asne odbicie w
nakrapianych lustrach, usi�owa�em r�wnocze�nie rozszyfrowa� za pomoc� egzemplarza �Le
Figaro�, przytwierdzonego do d�ugiego patyka, co te�, do cholery, wydarzy�o si� lego dnia na
�wiecie. Po drugiej stronie sali pulchny Francuz z woskowanymi w�sami i ogromn� bia��
serwet� umocowan� do ko�nierzyka koszuli po�era� bu�eczki w takim tempie, jakby chcia�
spowodowa� raptowny wzrost cen akcji przemys�u piekarskiego. Ubrana na czarno kelnerka o
�ci�gni�tej twarzy cz�apa�a w tenis�wkach po czarno�bia�ej, kafelkowej posadzce, umacniaj�c
ka�dego w przekonaniu, i� jest absolutnie niepo��danym intruzem, kt�ry w dodatku
bezpardonowo domaga si� jeszcze �niadania, Przysz�o mi na my�l, �eby zmieni� hotel, ale
wspomnia�em Madeleine i �ycie nabra�o kolor�w.
Niemal ca�y ranek sp�dzi�em na zakr�cie drogi, biegn�cej z po�udniowego wschodu do
Clecy. Suchy wiatr zgarn�� wi�kszo�� �niegu w ci�gu nocy, ale wci�� by�o w�ciekle zimno.
Pokryta szronem wioska le�a�a w niewielkiej dolinie, wsparta o szerokie, garbate wzg�rza. W
drzwiach pojawiali si� to wchodz�c, to wychodz�c malute�cy wie�niacy. Zajmowali si�
ogr�dkami, praniem, noszeniem drew, a dzwon na wie�y ko�cielnej wybija� godziny. Nowy
Jork wydawa� mi si� niezmiernie daleki.
Pewnie by�em rozkojarzony, bo zdo�a�em zrobi� zaledwie po�ow� pomiar�w, jakie
wyznaczy�em sobie tego ranka. O jedenastej spakowa�em si� ju�, got�w jecha� do Pont
D�Ouilly. Nawet zada�em sobie tyle trudu, by zatrzyma� si� i kupi� w wiejskim sklepiku
butelk� ca�kiem porz�dnego bordeaux, na wszelki wypadek, gdyby ojciec Madeleine
wymaga� ug�askania. Kupi�em te� dla Madeleine pude�ko owoc�w kandyzowanych. W
Normandii nie brakowa�o tego przysmaku.
Wynaj�ty citroen kas�a� i d�awi� si�, ale wreszcie trafi� kr�t� drog� na most. W dziennym
�wietle ca�a ta okolica wcale nie wydawa�a si� bardziej go�cinna ni� noc�. Nad polami wisia�
zimny, srebrzysty opar, a pasma mg�y pod wi�zami kojarzy�y si� z przybrudzonymi
siatkowymi firanami. Krowy wci�� sta�y na zimnie, cierpliwie �uj�c bezbarwn� traw� i
wypuszczaj�c takie k��by pary, i� przypomina�y zast�py na�ogowych palaczy. Przejecha�em
przez kamienny mostek nad bulgocz�c� rzek�, a potem przyhamowa�em, chc�c si� bli�ej
przyjrze� czo�gowi.
Sta� tam � milcz�cy, potrzaskany � omotany cierniem i bezlistnym wilcem.
Zatrzyma�em samoch�d na chwil� i opu�ci�em szyb�, aby popatrze� na skorodowane ko�a,
opad�e g�sienice, na niewielk�, ciemn� wie�yczk� o �uszcz�cych si� bokach. Czo�g sprawia�
z�owrogie i smutne wra�enie. Przypomina� �Mulberry Harbour�, kt�ry porzucony nadal le�a�
przy brzegu w pobli�u Arromanches, po normandzkiej stronie kana�u La Manche, niczym
pos�pny pomnik upami�tniaj�cy 6 czerwca 1944 roku. Takiego pomnika nigdy nie uda si�
zast�pi� kamiennym monumentem czy statu�.
Przez kilka chwil przygl�da�em si� wilgotnemu i st�ch�emu �ywop�otowi, a potem
uruchomi�em silnik i pojecha�em do gospodarstwa Madeleine. Skr�ci�em w bram� i
przejecha�em przez podw�rze, rozpryskuj�c na wszystkie strony b�oto, a wok� mnie gdaka�y
bij�c skrzyd�ami kury, stadko umorusanych g�si za� ucieka�o przede mn� niby grupa biegaczy
prze�ajowych.
Wysiad�em z samochodu uwa�aj�c, gdzie stawiam stopy, i si�gn��em po prezenty.
Otworzy�y si� drzwi i us�ysza�em, jak kto� idzie w moj� stron�.
� Bonjour, monsieur. Qu�est�ce que vous voulez? � odezwa� si� m�ski g�os.
Na podw�rzu, wcisn�wszy d�onie w kieszenie, sta� niewysoki Francuz odziany w ub�ocone
spodnie, ub�ocone gumiaki i ub�ocon� br�zow� marynark�. Mia� pod�u�n� normandzk� twarz
i pali� gauloise�a, kt�ry zdawa� si� przyklejony na sta�e do jego warg. Beret wci�gn�� na uszy,
tote� wygl�da� z wiejska, ale jego oczy b�yszcza�y inteligencj�. Reprezentowa� typ takiego
gospodarza, przed kt�rym niewiele da si� ukry�.
� Nazywam si� Dan McCook � oznajmi�em. � Pa�ska c�rka, Madeleine, zaprosi�a
mnie na obiad. Eee� pour dejeuner?
Wie�niak skin�� g�ow�. � Tak, monsieur. M�wi�a mi o tym. Jestem Jacques Passerelle.
U�cisn�li�my sobie r�ce. Poda�em mu butelk� wina.
� Przywioz�em to dla pana. Mam nadziej�, �e lubi pan to wino. Bordeaux.
Jacques Passerelle zawaha� si� chwil� i si�gn�� do kieszonki na piersiach po okulary w
drucianej oprawie. Zahaczy� je na uszach i przyjrza� si� pilnie butelce. Poczu�em si� tak,
jakbym bezczelnie sprezentowa� bekon w opakowaniu pr�niowym hodowcy �wi� z
Kentucky. Ale Francuz skin�� zn�w g�ow�, schowa� okulary i powiedzia�: � Merci bien,
monsieur. Schowam to na dimanche.
Wprowadzi� mnie przez stajenne drzwi do kuchni. Krz�ta�a si� w niej Eloise, przy odziana
w ciemnoszar� sukni� i bia�y koronkowy czepek. W wielkim miedzianym rondlu dusi�a
jab�ka. Kiedy Jacques przedstawi� mnie, poda�em jej r�k�. Palce starej kobiety by�y mi�kkie i
suche, a na jednym z nich tkwi� srebrny pier�cie� z miniaturow� Bibli�. Mia�a tak� p�ask�,
blad�, pomarszczon� twarz, jakie czasami widuje si� w oknach przytu�k�w dla starc�w lub za
szybami autokar�w wioz�cych wycieczki emeryt�w. W domostwie Passerelle��w czu�a si�
jednak silna i niezale�na i chodzi�a wyprostowana.
� Madeleine wspomina�a mi, �e interesuje si� pan czo�giem � powiedzia�a.
Rzuci�em spojrzenie na Jacquesa, ale wydawa� si� nie s�ucha�. Chrz�kn��em i odrzek�em:
� Tak. Sporz�dzam map� tego regionu do ksi��ki o dniu �D�.
� Ten czo�g jest tutaj od wrze�nia 1944 roku. Od po�owy wrze�nia. Skona� w bardzo
gor�cy dzie�.
Spojrza�em na ni�. Jej oczy zdawa�y si� bladoniebieskie niczym niebo po wiosennym
deszczu. Trudno by�o orzec, czy patrzy�y na zewn�trz czy do wewn�trz.
� Mo�e uda nam si� porozmawia� o tym po obiedzie � powiedzia�em.
Wyszed�szy z zaparowanej kuchni pachn�cej jab�kami znale�li�my si� w w�skim
korytarzyku, w kt�rym pod�og� u�o�ono z nagich drewnianych desek. Jacques otworzy�
boczne drzwi i zapyta�: � Czy ma pan ochot� na aperilif?
Najwyra�niej ten frontowy salonik s�u�y� wy��cznie do przyjmowania go�ci. Panowa� w
nim mrok, albowiem w oknach wisia�y ci�kie story. W powietrzu czu�o si� kurz i st�chlizn�
zmieszane z woni� pasty do czyszczenia mebli. Sta�y tam trzy fotele obite perkalem, podobne
do tych, jakie mo�na znale�� w ka�dym domu meblowym jak Francja d�uga i szeroka. Na
�cianie wisia�a miedziana grza�ka do po�cieli, a tak�e plastikowa statuetka Matki Boskiej z
niewielkim pojemniczkiem na wod� �wi�con�. Ciemny kredens zdobi�y fotografie �lub�w i
wnucz�t, ka�d� z nich umieszczono na osobnej koronkowej serwetce. Minuty zimowego
poranka odlicza� powoli i znu�enie wysoki zegar.
� Prosz� o calvados � powiedzia�em. � Nie znam niczego, co mog�oby rozgrza�
cz�owieka lepiej w mro�ny dzie�. Nawet jack daniels mu nie dor�wnuje.
Jacques wyj�� dwie niewielkie szklaneczki z kredensu, odkorkowa� calvados i nala�.
Podsun�� mi jedn�, drug� podni�s� z powag�.
� Sant� � rzek� nieg�o�no i wszystko wypi� jednym haustem.
S�czy�em sw�j z wi�ksz� ostro�no�ci�. Calvados, normandzkie brandy z jab�ek, to mocny
trunek, a ja mimo wszystko chcia�em jeszcze powa�nie popracowa� tego popo�udnia.
� By� pan tutaj latem? � zapyta� Jacques.
� Nie, nigdy. Dopiero trzeci raz jestem w Europie.
� W zimie nie jest tak mi�o. B�oto, mr�z. Ale latem jest bardzo pi�knie. Mamy tu go�ci z
ca�ej Francji, no i z Europy. Mo�na wynaj�� ��d� i wios�owa� po rzece.
� To brzmi fantastycznie. Przyje�d�a tu wielu Amerykan�w?
Jacques wzruszy� ramionami. � Jeden czy dw�ch. Czasem te� zjawiaj� si� Niemcy. Ale
tutaj dociera ich niewielu. Pont D�Ouilly to przykre wspomnienia. Niemcy uciekali st�d,
jakby goni� ich sam diabe�.
Prze�kn��em jeszcze troch� calvadosu, kt�ry �arzy� mi si� w prze�yku niczym rozpalony
koks.
� Pan jest drug� osob�, kt�ra mi to m�wi � powiedzia�em. � Der Teufel.
Jacques u�miechn�� si� lekko w spos�b przypominaj�cy u�miech Madeleine.
� Musz� si� przebra� � oznajmi�. � Nie lubi� zasiada� do sto�u jak b�otniak.
� Ale� prosz� � powiedzia�em. � Czy Madeleine zejdzie?
� Za chwil�. Chcia�a si� umalowa�. C� nie mamy tu wielu go�ci.
Jacques poszed� si� umy�, a ja przystan��em w oknie, by popatrzy� na sad. Wszystkie
drzewa by�y nagie, poprzycinane, a trawa bia�a od szronu. Na plocie uplecionym z bia�ej
brzozy, znajduj�cym si� na ko�cu ogrodu, przysiad� na chwil� ptak i zaraz odlecia�.
Zwr�ci�em si� w stron� pokoju.
Jedna z fotografii umieszczonych na kredensie przedstawia�a m�od� dziewczyn� w
uczesaniu z lat czterdziestych. Domy�li�em si�, �e to matka Madeleine. Przyjrza�em si�
r�wnie� kolorowej fotografii wyobra�aj�cej Madeleine w wieku niemowl�cym, z
u�miechni�tym ksi�dzem w tle, a tak�e oficjalnemu portretowi Jacquesa w wysokim bia�ym
ko�nierzyku. Obok tego wszystkiego sta�a wykonana z br�zu statuetka w kszta�cie
�redniowiecznej katedry. Na jednej z wie� kto� zawiesi� obr�czk� ze splecionych w�os�w. Nie
umia�em si� domy�li� znaczenia takiego gestu, ale nie by�em katolikiem obrz�dku
rzymskiego, no i w�a�ciwie nie interesowa�y mnie religijne relikwie.
W�a�nie mia�em podnie�� miniaturk�, aby si� jej lepiej przyjrze�, gdy otworzy�y si� drzwi
saloniku. Wesz�a Madeleine. Mia�a na sobie jasnokremow� kretonow� sukienk�.
Ciemnoblond w�osy zaczesa�a do ty�u i spi�a grzebieniami z szylkretu, wargi za� pomalowa�a
na czerwono.
� Prosz� � odezwa�a si�. � Nie dotykaj tego. Cofn��em d�onie od malutkiej katedry. �
Przepraszam.
Tylko chcia�em si� przyjrze�.
� To pami�tka po mojej matce.
� Przepraszam.
� Nie szkodzi. Nie my�l o tym. Czy ojciec pocz�stowa� ci� czym� do picia?
� Jasne. Calvadosem. Ju� mi dzwoni w uszach. Czy do��czysz do mnie?
Potrz�sn�a g�ow�. � Nie mog� tego pi�. Dano mi troch�, gdy mia�am dwana�cie lat, i
strasznie si� rozchorowa�am. Teraz pij� tylko wino.
Usiad�a. Przysiad�em naprzeciw. � Nie powinna� by�a ubiera� si� specjalnie dla mnie �
powiedzia�em. � Ale i tak �licznie wygl�dasz.
Madeleine zarumieni�a si�. To znaczy, jej policzki sta�y si� lekko r�owe. Nie w�tpi�em
jednak, �e to rumieniec. Od lat nie widzia�em takiej skromno�ci.
� Wczoraj wieczorem przytrafi�o mi si� co� dziwnego � powiedzia�em. � Gdy
wraca�em do samochodu, widzia�em co�, m�g�bym przysi�c, na drodze.
� Co? � Podnios�a oczy.
� W�a�ciwie nie jestem pewny. To co� wygl�da�o jak ma�e dziecko, by�o jednak zbyt
chude i ko�ciste jak na dziecko.
Przez kilka sekund Madeleine przygl�da�a mi si� w milczeniu.
� Nie wiem � odezwa�a si� w ko�cu. � To zapewne przez �nieg^
� Nie wiem, co to by�o, ale piekielnie si� zl�k�em. Madeleine skuba�a ta�m�
wyka�czaj�c� obicie por�czy fotela.
� To ambiance, ta atmosfera wok� czo�gu. Dzi�ki niej ludzie widz� albo czuj� rzeczy,
kt�rych nie ma. Eloise opowie ci kilka podobnych historii, je�li zechcesz.
� A sama w nie nic wierzysz?
Wzruszy�a ramionami. � Po co? Po to tylko, by siebie wystraszy�? Wol� my�le� o
rzeczywistych sprawach, a nie o duchach i zjawach.
Odstawi�em szklaneczk� na niewielki stolik przy fotelu.
� Mam wra�enie, �e nie lubisz tej okolicy.
� To znaczy domu mojego ojca?
� Nic, Pont D�Ouilly. Nie jest to centrum towarzyskie p�nocnej Francji, prawda?
Madeleine wsta�a i podesz�a do okna. Na tle szarego zimowego �wiat�a jej sylwetka
wydawa�a si� ciemna.
� �ycie towarzyskie nie ma dla mnie takiego znaczenia � powiedzia�a. � Gdy mieszka
si� tu, w Pont D�Ouilly, poznaje si� smutek, i w�a�ciwie wszystko jest lepsze od smutku.
� Czy�by� kocha�a i straci�a?
U�miechn�a si�. � W pewnym sensie. Kocha�am �ycie i straci�am dla� serce.
� Chyba nie rozumiem � odpar�em. Ale w�a�nie w owej chwili z drugiego ko�ca
korytarza dolecia� nas d�wi�k gongu.
Madeleine odwr�ci�a si� i powiedzia�a: � Obiad gotowy. Lepiej chod�my.
Tego dnia obiad podano w jadalni, chocia�, jak podejrzewa�em, zwykle jadano w kuchni,
szczeg�lnie w te dni, gdy moi gospodarze wracali do domu z sze�ciocentymetrow� warstw�
b�ota na butach, g�odni jak wilki. Eloise postawi�a na owalnym stole ogromn� waz� pe�n�
gor�cej, brunatnej zupy cebulowej, do tego poda�a chrupi�cy chleb czosnkowy, a ja
u�wiadomi�em sobie nagle, �e dawno nie jad�em domowych potraw. Jacques ju� sta� przy
ko�cu sto�u, ubrany w starannie wyprasowany br�zowy garnitur, a gdy wszyscy zaj�li�my
swoje miejsca, sk�oni� ku nam �ysiej�c� g�ow� i odm�wi� modlitw�.
� O, Panie, kt�ry dajesz nam wszystko, co spo�ywamy, dzi�kujemy ci za ten posi�ek.
Chro� nas przed g�osem z�ego, w imi� Ojca i Syna, i Ducha �wi�tego. Amen.
Spojrza�em przez st� na Madeleine i stara�em si� nada� pytaj�cy wyraz swojej twarzy.
Glos ;lego!? O co tu chodzi? O g�osy w czo�gu? Czy o co� innego? Ale Madeleine ca�� sw�
uwag� skupi�a na wielkiej wazie, z kt�rej Eloise nalewa�a na talerze paruj�c�, przezroczyst�
zup�. Czy chcia�a unikn�� mojego wzroku, nie wiem, ale nie podnios�a oczu a� do chwili, gdy
jej ojciec wznowi� rozmow�.
� G�rne pole zamarz�o � powiedzia�, dotykaj�c ust serwetk�. � Dzi� rano zaora�em
hektar i wyorywa�em z ziemi� l�d. Od dziesi�ciu lat nie by�o tu takiego mrozu.
� Nadejd� gorsze zimy. Psy wiedz� � odezwa�a si� Eloise.
� Psy? � zapyta�em.
� Tak, monsieur. Kiedy pies trzyma si� blisko domu, kiedy odzywa si� w nocy, wtedy
przez trzy kolejne lata noce b�d� zimne.
� Wierzy w to pani? Nic jest to ludowe porzekad�o francuskie?
Eloise zmarszczy�a brwi patrz�c na mnie. � To nie ma nic wsp�lnego z wiar�. To prawda.
Nieraz si� o tym przekona�am.
� Eloise umie odczytywa� znaki przyrody, panie McCook � doda� Jacques. � Umie
wyleczy� chorego naparem z mniszka albo u�pi� �opianem i tymiankiem.
� A wyp�dza� duchy?
� Dan� � szepn�a Madeleine.
Nie speszy�o to jednak Eloise. Przyjrza�a mi si� badawczo swoimi wodnistymi oczyma i
prawie si� u�miechn�a.
� Mam nadziej�, �e nie uwa�a mnie pani za impertynenta � powiedzia�em. � Ale
wydaje mi si�, �e w tej okolicy wszyscy boj� si� czo�gu, i gdyby uda�o si� pani go
egzorcyzmowa�
Eloisc powoli pokr�ci�a g�ow�. � Tylko ksi�dz mo�e dokona� egzorcyzm�w �
powiedzia�a �agodnie. � A jedyny ksi�dz, kt�ry by nam uwierzy�, jest za stary i za s�aby na
taki wysi�ek�
� Naprawd� uwa�a pani, �e tam straszy?
� To zale�y, co pan rozumie przez �straszy�, monsieur.
� To znaczy, o ile dobrze zrozumia�em, �e noc� s�ycha� rozmowy martwej za�ogi, tak?
� Niekt�rzy tak utrzymuj� � powiedzia� Jacques. Spojrza�em na niego. � A co inni
powiadaj�?
� Inni wcale nie chc� o tym rozmawia�.
Eloise ostro�nie nabra�a zupy �y�k�. � Nikt nie wie zbyt wiele o czo�gach. Ale tamte
czo�gi nie by�y podobne do zwyczajnych czo�g�w ameryka�skich. By�y inne, zupe�nie inne, a
ojciec Anton, nasz ksi�dz, twierdzi, �e przyby�y prosto z piek�a, l�enfer.
� Eloise� � odezwa�a si� Madeleine � czy musimy tyle na ten temat m�wi�?
Popsujemy sobie obiad.
Ale Eloise unios�a d�o�. � Wszystko jedno. Ten m�ody cz�owiek chce dowiedzie� si�
czego� o czo�gu, niech si� wi�c dowie.
� Czym si� r�ni�y? � zapyta�em. � Ten mi przypomina normalny czo�g.
� C� � powiedzia�a Eloise � wymalowano je na czarno, chocia� teraz tego nie wida�,
bo rdza i deszcze z�ar�y lakier. A by�o ich trzyna�cie. Wiem, bo liczy�am je, gdy nadje�d�a�y
szos� z Le Vey. Trzyna�cie, trzynastego wrze�nia. Ale, co najdziwniejsze, nie otwiera�y
wie�yczek. Wi�kszo�� ameryka�skich czo�g�w przeje�d�a�a z otwartymi klapami i �o�nierze
rzucali nam cukierki, papierosy albo nylonowe po�czochy. Te czo�gi za� przejecha�y i nikt nie
widzia� tych, co nimi kierowali. Zawsze by�y zamkni�te.
Madeleine siedzia�a wyprostowana na krze�le. Sko�czy�a zup�. Mocno przyblad�a, nie
mia�em wi�c w�tpliwo�ci, �e ta rozmowa na temat tajemniczych czo�g�w wyprowadza�a j� z
r�wnowagi.
� Czy pytali�cie o nie Amerykan�w? � zagadn��em. � Czy kiedykolwiek wyja�niono
wam, co to by�o takiego?
� Nie wiedzieli albo nie chcieli m�wi� � odpar� Jacques z ustami pe�nymi czosnkowego
chleba. � M�wili, �e to dywizja specjalna, i tyle.
� Zosta� tylko jeden � wtr�ci�a Eloise. � Ten czo�g, kt�remu p�k�a g�sienica i kt�ry
musia� si� zatrzyma�. Ale Amerykanie wcale nie starali si� go zabra�. A nast�pnego dnia, gdy
przyjechali, zalutowali wie�yczk�. O tak, zalutowali, po czym zjawi� si� jaki� angielski ksi�dz
i odm�wi� modlitw�, no i tak go pozostawiono, by gni�.
� To znaczy, �e za�oga zosta�a wewn�trz?
Jacques oderwa� jeszcze k�s chleba. � Kto wie? Nie dopu�cili w pobli�e nikogo. Wiele
razy rozmawia�em z policj� i z burmistrzem i za ka�dym razem s�ysza�em, �e czo�gu nie
wolno rusza�. Wi�c stoi.
� A odk�d tu si� znalaz�, wioska sta�a si� martwa i smutna � doda�a Madeleine.
� Z powodu g�os�w?
� S�yszano g�osy. � Dziewczyna wzruszy�a ramionami. � A przynajmniej tak niekt�rzy
utrzymuj�. Przede wszystkim idzie o obecno�� tego czo�gu. To straszliwe przypomnienie
czego�, o czym wi�kszo�� z nas teraz wola�aby zapomnie�.
� Tych czo�g�w nie mo�na by�o zatrzyma� � ci�gn�a Eloise. � Ostrzeliwa�y czo�gi
niemieckie pociskami zapalaj�cymi wzd�u� ca�ej rzeki, a potem strzela�y do ludzi, do
Niemc�w, kt�rzy usi�owali ucieka�. Przez ca�� noc s�yszeli�my wrzaski p�on�cych ludzi.
Rano czo�gi znikn�y. Kto wie, gdzie i jak. Walczy�y ca�y dzie� i ca�� noc, i nie by�o takiej
si�y na ziemi, kt�ra by mog�a je powstrzyma�. Wiem, monsieur, �e one nas uratowa�y, ale
wci�� wzdragam si� na sam� my�l o nich.
� Czy kto� s�ysza� te g�osy? Czy wiadomo, o czym rozprawiaj�?
� Ju� niewiele os�b chodzi tamt� drog� w nocy � powiedzia�a Eloise. �� Ale madame
Verrier m�wi�a mi, �e pewnej lutowej nocy s�ysza�a szepty i �miech, stary Henriques za�
wspomina� o dudni�cych, wrzaskliwych g�osach, Ja sama nios�am jaja i mleko ko�o tego
czo�gu, no i mleko skwa�nia�o, a jaja zrobi�y si� �mierdz�ce. Gaston z s�siedniego
gospodarstwa mia� teriera, kt�ry po obw�chaniu czo�gu dosta� drgawek. A potem wypad�a mu
sier�� i pies zdech� po trzech dniach. Ka�dy tu zna jak�� opowie�� o z�u, kt�re dotyka
cz�owieka, gdy ten zbli�y si� do czo�gu, Dzisiejszymi czasy nikt wi�c lam nie chodzi.
� A nic s� to zwyk�e przes�dy? � zapyta�em. � Chodzi mi o to, �e tak naprawd� to nie
ma namacalnych dowod�w.
� Powinien pan zapyta� ojca Antona � powiedzia�a Eloise. � Je�li rzeczywi�cie jest pan
na tyle lekkomy�lny, aby chcie� dowiedzie� si� czego� wi�cej. Ojciec Anton prawdopodobnie
opowie panu wi�cej. Anglik, kt�ry modli� si� nad czo�giem, mieszka� u niego przez miesi�c, i
wiem, �e cz�sto rozmawiali o czo�gu. Ojciec Anton nigdy nie pogodzi� si� z tym, �e tak
pozostawiono ten czo�g przy drodze, ale nie m�g� nic zrobi�, chyba tylko wynie�� go daleko
na w�asnych plecach.
� M�wmy o czym� innym � poprosi�a Madeleine. � Wojna to taki smutny temat.
� Dobrze � odpar�em, unosz�c r�ce, jakbym si� poddawa�. � Dzi�kuj� za to, co mi pani
powiedzia�a. Z tego b�dzie �wietny temat ksi��kowy. A teraz mia�bym ochot� na dolewk�
zupy cebulowej.
Eloise u�miechn�a si�. � Ma pan du�y apetyt, monsieur. Pami�tam ameryka�skie
apetyty.
Nala�a mi wi�cej zupy, a Madeleine i jej ojciec przygl�dali mi si� z przyjazn� obaw� i
mo�e lekk� podejrzliwo�ci�, a tak�e nadziej�, �e nie zrobi� nic rzeczywi�cie rozstrajaj�cego,
czego� w rodzaju z�o�enia wizyty u ojca Antona i wypytania go o to, co te� zdarzy�o si� 13
wrze�nia 1944 roku na drodze z Le Vey.
Po drugim daniu, sk�adaj�cym si� z duszonego zaj�ca oraz dobrego czerwonego wina i
owoc�w, siedzieli�my wko�o sto�u, palili�my gauloise�y, a Jacques opowiada� mi historie ze
swoich ch�opi�cych lat w Pont D�Ouilly. Madeleine przysiad�a obok mnie i widzia�em
wyra�nie, �e coraz bardziej si� jej podobam. Eloise wycofa�a si� do kuchni i wszcz�a tam
rumor w�r�d garnk�w, wr�ci�a jednak po pi�tnastu minutach z malutkimi fili�ankami
najaromatyczniejszej kawy, jak� w �yciu pi�em.
Wreszcie, gdy by�o ju� dobrze po trzeciej, powiedzia�em: � Dobrze mi si� tu u pa�stwa
siedzia�o, ale musz� wraca� do roboty. Mam jeszcze fur� pomiar�w do zrobienia przed
zmierzchem.
� Mi�o nam by�o z panem porozmawia� � odpar� Jacques wstaj�c i oddaj�c mi p�ytki
uk�on. � Niecz�sto mamy u nas go�ci na obiedzie. Chyba mieszkamy zbyt blisko czo�gu, a
ludzie nie lubi� t�dy przechodzi�.
� Tak �le?
� C�, nie najlepiej.
Gdy Madeleine pomaga�a wynosi� ostatnie talerze i p�miski, a Jacques poszed� otworzy�
mi bram�, sta�em w kuchni zapinaj�c p�aszcz i patrz�c na zgi�te plecy Eloise, pochylonej nad
statkami zanurzonymi w paruj�cej wodzie.
� Au revoir, Eloise � powiedzia�em.
Nie odwr�ci�a si� do mnie, ale odrzek�a: � Au revoir, monsieur.
Post�pi�em w kierunku drzwi kuchennych, zawaha�em si� jednak i znowu na ni�
spojrza�em. � Eloise? � zapyta�em.
� Oui, monsieur?
� Co tam naprawd� jest, tam, w �rodku tego czo�gu?
Zauwa�y�em prawie nieuchwytne znieruchomienie krzy�a.
�cierka przesta�a plaska� po naczyniach, widelce i no�e umilk�y.
� Nie wiem, monsieur. Naprawd�.
� To zgadnij.
Milcza�a chwil�. � Mo�e niczego nie ma � powiedzia�a wreszcie. � A mo�e jest co�, o
czym nie wie ani ziemia, ani niebo�
� Pozosta�o ju� tylko piek�o.
Znowu zamilk�a. Potem odwr�ci�a si� od zlewu i popatrzy�a na mnie jasnymi, m�drymi
oczyma.
� Oui, monsieur. Et le roi de 1�enfer, c�est le diable.
Ksi�dz by� bardzo stary. Musia� mie� prawie dziewi��dziesi�tk�. Siedzia� jak worek
ziemniak�w przy zakurzonym, obitym sk�r� biurku. �agodna twarz odznacza�a si�
inteligencj�, i mimo �e m�wi� powoli i nieg�o�no, albowiem jego p�uca, niby stuletnie
miechy, z wysi�kiem nape�nia�y si� powietrzem i ze� opr�nia�y, wys�awia� si� jasno i
dok�adnie. Mia� postrz�pione siwe w�osy i ko�cisty nos, na kt�rym mo�na by powiesi�
kapelusz, a gdy m�wi�, raz po raz sk�ada� d�onie czubkami palc�w i wyci�ga� szyj�, by
spojrze� na szary, brukowany dziedziniec wiod�cy do jego domu.
� Tym duchownym z Anglii by� wielebny Taylor � powiedzia� i wyjrza� na dziedziniec,
jakby si� spodziewa�, �e wielebny Taylor wynurzy si� zza rogu lada chwila.
� Wielebny Taylor? W Anglii jest z pi�� tysi�cy wielebnych Taylor�w.
Ojciec Anton u�miechn�� si� i wykona� jaki� skomplikowany manewr sztuczn� szcz�k�. �
Prawdopodobnie tak. Ale jestem absolutnie przekonany, �e jest tylko jeden wielebny
Woodfall Taylor.
By�o ju� wp� do pi�tej i prawie zupe�nie ciemno, ale tak mnie wci�gn�a tajemnica
niszczej�cego shermana, �e da�em spok�j pomiarom kartograficznym i uda�em si� na drugi
koniec wioski, by porozmawia� z ojcem Antonem. Mieszka� w ogromnym, ponurym,
odstraszaj�cym francuskim domostwie w najsurowszym z mo�liwych stylu. Przecina� je
ciemny, wybity drewnian� boazeri� korytarz, zako�czony mn�stwem ch�odnych
marmurowych schod�w, w kt�rym z powodzeniem m�g�by wyl�dowa� boeing 747. Na
�cianach wisia�y ponure olejne portrety kardyna��w i papie�y oraz innych dostojnik�w
Ko�cio�a. Gdziekolwiek cz�owiek spojrza�, napotyka� czyj�� sm�tn� twarz. Przypomina�o mi
to wieczorek p�ytowy w ma�ym miasteczku.
� Kiedy tu przyjecha�, by� m�odym, pe�nym entuzjazmu wikarym. Rozsadza�a go moc
religii. Lecz wydaje mi si�, �e nie ca�kiem poj�� wag� sprawy, kt�r� mu powierzono. Pewnie
te� nie rozumia�, jak straszna by�a to rzecz. Nie chcia�bym �le go ocenia�, ale nale�a� do
grona tych m�odych ksi�y, kt�rym �atwo wm�wi�, �e mistycyzm to jakby pokaz
fajerwerk�w dla uczczenia prawdziwej wiary. Poza tym Amerykanie zap�acili mu wielkie
pieni�dze. Wystarczy�o na now� wie�� i sal� ko�cieln�. Trudno mu si� dziwi�.
Chrz�kn��em. W domu ojca Antona by�o w�ciekle zimno. Oszcz�dza� nie tylko na
ogrzewaniu. Zdawa�o si�, �e �a�uje grosza r�wnie� na elektryczno��. W pokoju panowa� taki
mrok, �e prawie nie widzia�em swego gospodarza. Dostrzega�em tylko wyra�ne b�y�ni�cia
srebrnego krzy�a na jego szyi.
� Nie rozumiem, po co go tu sprowadzono � powiedzia�em. � Co on dla nas mia�
takiego zrobi�?
� Nigdy mi dok�adnie nic wyja�ni�, monsieur. Kneblowa�y mu usta przysi�gi tajno�ci.
Poza tym, wydaje mi si�, �e sam niezupe�nie rozumia�, o co go proszono.
� Ale czo�gi� Czarne czo�gi�
Stary ksi�dz popatrzy� na mnie, ale w tych ciemno�ciach ledwie widzia�em, jak l�ni� jego
za�zawione oczy.
� Czarne czo�gi to co�, o czym nie mog� rozmawia�, monsieur. Przez trzydzie�ci d�ugich
lat robi�em wszystko, co w mojej mocy, aby ten czo�g usuni�to z Pont D�Ouilly, ale za
ka�dym razem s�ysza�em, �e jest za ci�ki i �e nie op�aca�oby si� go st�d zabiera�. Uwa�am
wszak�e, �e tak naprawd� to boj� si� go ruszy�.
� Dlaczego mieliby si� ba�?
Ojciec Anton otworzy� szuflad� biurka i wyj�� ma�� tabakierk� ze srebra i drewna
r�anego. � Czy pan u�ywa tabaki?
� Nie, dzi�kuj�. Ale nie odm�wi� papierosa. Podsun�� mi pude�ko z papierosami, po
czym wci�gn�� dwie poka�ne szczypty tabaki do imponuj�cego nosa, Zawsze wydawa�o mi
si�, �e ludzie po za�yciu tabaki kichaj�, ale ojciec Anton tylko prychn�� jak mu� i zatopi� si�
g��biej w zgrzytliwym obrotowym fotelu.
Zapali�em papierosa i zapyta�em: � Czy wewn�trz tego czo�gu nadal co� jest?
Ojciec Anton rozwa�y� pytanie, po czym odpowiedzia�: � By� mo�e. Ale nie wiem co.
Wielebny Taylor nigdy nie chcia� o tym m�wi�, a gdy lutowano w�az, nikomu z wioski nie
wolno by�o zbli�y� si� do czo�gu na odleg�o�� mniejsz� ni� p� kilometra.
� Czy podano jakiekolwiek wyja�nienie?
� Tak � odpar� ojciec Anton. � Powiedziano nam, �e w �rodku znajduje si� silny �rodek
wybuchowy i �e istnieje niebezpiecze�stwo eksplozji. Ale oczywi�cie nikt z nas w to nie
uwierzy�. W jakim celu duchowny mia�by po�wi�ca� kilka kilogram�w TNT?
� Wi�c ksi�dz uwa�a, �e w tym czo�gu jest co� z�ego?
� To nie ja tak uwa�am, monsieur. Najwyra�niej tak uwa�a�a armia ameryka�ska, a jak
dot�d nie spotka�em wi�kszych sceptyk�w ni� wojskowi. Czy�by dow�dztwo wzywa�o
kap�ana po to tylko, by ten upora� si� z jak�� tam broni�? Mog� tylko przyj��, �e w tym
czo�gu znajdowa�o si� co�, co nie pozostawa�o w zgodzie z prawami boskimi.
Nie by�em pewny, o co mu w istocie chodzi, ale spos�b, w jaki to powiedzia� � sepleni�c
powoli � spos�b, w jaki s�owa pojawia�y si� w tym lodowatym, podobnym do mauzoleum
pokoju, sprawi�, i� poczu�em, jak ciarki biegn� mi po grzbiecie, i ogarn�� mnie dziwny strach.
� Wierzy ksi�dz w te g�osy? � zapyta�em. Skin�� g�ow�.
� Sam je s�ysza�em. Ka�dy, komu starczy odwagi, aby podej�� do czo�gu po zmierzchu,
mo�e je us�ysze�.
� Sam ksi�dz je s�ysza�?
� Oficjalnie nie.
� A nieoficjalnie?
Stary kap�an wytar� nos w chusteczk�. � Nieoficjalnie, oczywi�cie. Zaj��em si� tym,
uwa�a�em bowiem, �e powinienem. Ostatnio by�em przy czo�gu trzy czy cztery lata temu i
sp�dzi�em tam kilka godzin na modlitwie. Niezbyt dobrze wp�yn�o to na m�j reumatyzm.
Nie w�tpi� jednak, �e czo�g jest narz�dziem z�ego.
� Czy s�ysza� co� ksi�dz wyra�nie? Chodzi mi o to, jakiego rodzaju by�y to g�osy?
Ojciec Anton ostro�nie dobiera� s�owa do nast�pnego zdania.
� G�osy te, w mojej opinii, nie nale�a�y do ludzi.
Zmarszczy�em brwi.
� Nie rozumiem.
� Monsieur, c� ja mog� panu powiedzie�? Nie by�y to g�osy duch�w ludzkich ani zjaw
ludzkich.
Nie wiedzia�em, co rzec. Przez kilka minut siedzieli�my w milczeniu, na zewn�trz robi�o
si� coraz ciemniej, �wiat zabarwi� si� z lekka na zielono, co zapowiada�o �nieg. Mia�em
wra�enie, �e ojciec Anton zatopi� si� w swoich my�lach, ale po chwili uni�s� g�ow� i
powiedzia�: � To wszystko, monsieur? Musz� kontynuowa� swoje studia.
� No c�, chyba tak. Wszystko to zdaje si� prawdziw� tajemnic�.
� Drogi, kt�rymi toczy si� wojna, s� zawsze tajemnicze, monsieur. S�ysza�em wiele
opowie�ci o dziwnych i niewyt�umaczalnych zdarzeniach na polach bitewnych czy te� w
obozach koncentracyjnych. Czasami zdarzaj� si� cuda, wizytacje �wi�tych. Mam tu w parafii
cz�owieka, kt�ry walczy� nad Somm� i kt�ry klnie si�, �e w nocy przychodzi�a do niego
�wi�ta Teresa. Nierzadko widywano potwory i si�y piekielne, kt�re wyszukiwa�y ludzi
tch�rzliwych i okrutnych. M�wiono, �e Heinrich Reutemann, komendant SS w Dachau, mia�
op�tanego, diabelskiego psa.
� A ten czo�g?
Blade, zasuszone d�onie u�o�y�y si� pobo�nie w wie�yczk�.
� Kto wie, monsieur? Tego ja nie zdo�am poj��.
Podzi�kowa�em i wsta�em, aby odej��. Pok�j wydawa� si� podobny do ciemnej, st�ch�ej
pieczary.
� Czy uwa�a ksi�dz, �e to niebezpieczne? � zapyta�em.
Nie zwr�ci� ku mnie g�owy.
� Manifestacje z�a s� zawsze niebezpieczne, przyjacielu. Ale najwi�ksz� ochron� przed
z�em jest niez�omna wiara w Pana Naszego.
Przez chwile sta�em przy drzwiach, wyt�aj�c oczy w ciemno�ciach, usi�uj�c dojrze�
swego rozm�wc�.
� Tak � powiedzia�em, po czym ruszy�em w d� zimnymi marmurowymi schodami do
drzwi wej�ciowych i wyszed�em na zimow� ulic�.
Nie uda�em si� tam bezpo�rednio, cz�ciowo dlatego �e czeka�em, a� p�ne zimowe
popo�udnie stanie si� mroczniejsze, a cz�ciowo dlatego �e ca�a ta sprawa niezwykle mnie
denerwowa�a. Oko�o si�dmej, przejechawszy przez b�otniste wioski, siedz�ce wzd�u� Route
Sc�nique doliny Orne, w kt�rych wszystkie okna zakrywa�y okiennice, obok jakich�
pojedynczych gospodarstw, obok dom�w z ob�a��cymi tynkami, obok przydro�nych
kapliczek, w kt�rych wyblak�e figurki ukrzy�owanego Chrystusa patrzy�y smutno na
wieczorny, oszroniony krajobraz, obok drzew w kszta�cie atramentowych kleks�w i zimnych,
szepcz�