9970
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 9970 |
Rozszerzenie: |
9970 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 9970 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9970 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
9970 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ZBIGNIEW HERBERT
MARTWA NATURA
Z W�DZID�EM
Wydawnictwo Dolno�l�skie
Wroc�aw 1998
Spis tre�ci
Szkice
Delta
Cena sztuki
Tulipan�w gorzki zapach
Gerard Terborch. Dyskretny urok mieszcza�stwa
Martwa natura z w�dzid�em
Temat niebohaterski
Apokryfy
�aska kata
Kapitan
D�ugi Gerrit
Portret w czarnych ramach
Piek�o owad�w
Perpetuum mobile
Dom
��ko Spinozy
List
Epilog
SZKICE
Delta
�wiat widzialny by�by bardziej doskona�y,
gdyby morza i kontynenty mia�y form�
regularn�.
Malebranche, Meditations chretiennes
Imensi Tremor Oceanii
Napis na sarkofagu Michiela de Ruytera
Amsterdam. Nieuwe Keric.
Zaraz po przekroczeniu granicy belgijsko-holenderskiej nagle, jakby bez powodu i namys�u, postanowi�em zmieni� pierwotny plan i zamiast klasycznej
drogi na p�noc, wybra�em drog� na zach�d, a wi�c
w kierunku morza, aby pozna�, bodaj powierzchownie, Zelandi� - prowincj�, kt�rej nie zna�em zupe�nie,
a wiedzia�em tylko tyle, �e nie doznam tam wi�kszych
artystycznych zachwyt�w.
Moje dotychczasowe podr�owanie po Holandii odbywa�o si� zawsze ruchem wahad�owym, wzd�u� wybrze�a - czyli, m�wi�c obrazowo, od Syna marnotrawnego Boscha w Rotterdamie do Stra�y nocnej w amsterdamskim Muzeum Kr�lewskim, a wi�c typowa marszruta kogo�, kto poch�ania obrazy, ksi��ki, monumenty,
zostawiaj�c ca�� reszt� tym wszystkim, kt�rzy na podobie�stwo biblijnej Marty troszcz� si� o rzeczy doczesne.
Zdawa�em sobie jednocze�nie spraw� z mego
ograniczenia, bowiem wiadomo, �e idealny podr�nik
to ten, kto potrafi wej�� w kontakt z przyrod�, lud�mi, ich histori� - a tak�e sztuk�, i dopiero poznanie
tych trzech element�w przenikaj�cych si� wzajemnie
jest pocz�tkiem wiedzy o badanym kraju. Tym razem
pozwoli�em sobie na luksus odej�cia od rzeczy "istotnych i wa�nych" po to, aby por�wna� monumenty,
ksi��ki i obrazy z prawdziwym niebem, prawdziwym
morzem, prawdziw� ziemi�.
Jedziemy wi�c przez ogromn� r�wnin�, ucywilizowanym stepem, drog� g�adk� jak pas startowy lotniska, po�r�d niesko�czonych ��k, podobnych do p�askiego, zielonego raju jak na gandawskim poliptyku
braci van Eyck - i chocia� nie dzieje si� nic nadzwyczajnego i jestem przygotowany, bo po stokro�
o tym wszystkim czyta�em, to jednak w moim aparacie sensorycznym zachodz� zmiany trudne do opisania, a przy tym bardzo konkretne. Moje oczy mieszczucha, nienawyk�e do rozleg�ych krajobraz�w, niepewnie i trwo�liwie badaj� daleki horyzont, jakby
uczy�y si� lotu ponad nieobj�t� p�aszczyzn�, podobn�
raczej do wielkiego rozlewiska ni� do sta�ego l�du,
kt�ry w moim odczuciu kojarzy� si� zawsze z nagromadzeniem wzniesie�, g�r, pi�trz�cych si� miast
�ami�cych lini� widnokr�gu. Dlatego w czasie swoich
dotychczasowych w�dr�wek po Grecji i Italii znajdowa�em si� w stanie ci�g�ego alarmu, nieustaj�cej
potrzeby zdobywania perspektywy szerszej, "ptasiej",
kt�ra pozwoli ogarn�� ca�o�� albo przynajmniej wielk�
cz�� ca�o�ci. Wspina�em si� tedy na urwisty, usiany
marmurami stok Delf, aby zobaczy� miejsce �miertelnego pojedynku Apolla z besti�, pr�bowa�em zdoby� Olimp w z�udnej nadziei, �e uda mi si� ogarn��
ca�� dolin� tesalsk� od morza do morza (ale w�a�nie
wtedy, na moje nieszcz�cie, bogowie mieli jak��
wa�n� narad� w chmurach, wi�c nie zobaczy�em niczego), szlifowa�em tak�e cierpliwie kr�te schody
w�oskich wie� ratuszowych i ko�cio��w, ale w nagrod� za moje wysi�ki dostawa�em zaledwie co�, co
mo�na okre�li� mianem "torsa krajobrazu", wspania�e,
oczywi�cie wspania�e fragmenty, kt�re p�niej blad�y,
i uk�ada�em je w pami�ci jak widok�wki, te najbardziej k�amliwe obrazki z fa�szywym kolorem, fa�szywym �wiat�em, nietkni�te wzruszeniem.
Tu, w Holandii, mia�em uczucie, �e wystarczy
byle jaki pag�rek, aby obj�� wzrokiem ca�y kraj
- wszystkie jego rzeki, ��ki, kana�y i czerwone miasta - niby wielk� map�, kt�r� mo�na przybli�a�
i oddala� od oczu. Nie by�o to wcale uczucie dost�pne
pi�knoduchom, a wi�c czysto estetyczne, ale jakby
cz�stka wszechmocy zastrze�ona istotom najwy�szym
- ogarniania nieobj�tych obszar�w z ca�ym bogactwem szczeg��w, traw, ludzi, w�d, drzew i dom�w,
to, co mie�ci si� tylko w oku Boga - ogrom �wiata
i serce rzeczy.
A wi�c jedziemy przez r�wnin�, kt�ra nie stawia
oporu, jakby zawieszone by�y nagle prawa ci��enia,
posuwamy si� ruchem kuli po g�adkiej powierzchni.
Ogarnia nas przemo�ne uczucie zmys��w, b�ogos�awiona monotonia, senno�� oczu, ot�pienie s�uchu, cofni�cie si� dotyku, bowiem wok� nie dzieje si� nic,
co by wprawia�o nas w niepok�j egzaltacji. Dopiero
p�niej, znacznie p�niej, odkrywa si� fascynuj�ce
bogactwo wielkiej p�aszczyzny.
Post�j w Veere. Jest rzecz� rozs�dn� rozpoczyna� zwiedzanie kraju nie od stolic czy miejsc oznaczonych w przewodniku "trzema gwiazdkami", ale
w�a�nie od zapad�ej prowincji, poniechanej, osieroconej przez histori�. Rzeczowy i pow�ci�gliwy baedeker z roku 1911, z kt�rym si� nie rozstaj�, po�wi�ci� Veere dwana�cie ch�odnych wierszy (,jnanche
Erinnerungen aus seiner Bliitezeif'), natomiast m�j
nieoceniony guide Michelin unosi si� na skrzyd�ach
okoliczno�ciowej, turystycznej poezji ("Une lumiere
douce, une atmosphere Quatee et comme assouple don-
nent a Veere l'allure d'une ville de legend�... Ses
rues calmes laissent le visiteur sous un charme
melancolique").
W istocie Veere - niegdy� s�awne, ludne i bogate, jest teraz miastem zdegradowanym, jakby pozornym, bo pozbawionym w�asnego �ycia, odbijaj�cym
cudze �ycie, cudze �wiat�o jak ksi�yc. Tylko w lecie
jako port de plaisance wype�nia go t�um rozbawionych nomad�w, potem schodzi pod ziemi� i wiedzie
utajon� egzystencj� ro�lin. Jesieni� robi wra�enie
sztychu, w kt�rym artysta, aby uwydatni� mury miejskie, budowle i fasady - usun�� ludzi. Ulice i place
s� puste. Okiennice zamkni�te. Na dzwonienie
u bram nie odpowiada nikt.
Wygl�da to tak, jakby miasteczko dotkn�a epidemia, ale ca�y dramat zosta� starannie ukryty, ofiary
usuni�to poza �udz�ce dekoracje idylli czy beztroski.
Ogromna ilo�� sklep�w z antykami; ich wystawy w �agodnym �wietle zmierzchu, u schy�ku dnia, wygl�daj�
cmentarnie, jak wielkie martwe natury.
Laska ze srebrn� ga�k� romansuje z wachlarzem.
O�wietlony bursztynowym �wiat�em plac z ratuszem. Budowla �adna, cyzelowana w szczeg�ach,
a przy tym mocna, szeroko rozsiad�a na ziemi, dow�d
dawnej �wietno�ci. Na frontonie szereg rze�b w niszach, portrety rajc�w, burmistrz�w, dobroczy�c�w
historii lokalnej.
W czasie nocnego b��dzenia natkn��em si� na
pot�ny budynek, zwalisty, g�adki - rze�ba boga bez twarzy. Wy�ania si� z nocy podobny do ska�y
wyrastaj�cej z morza. Ani jeden promie� �wiat�a nie
dochodzi� tutaj. Ciemna bry�a pramaterii na tle nocnej
czerni.
*
Atak alienacji, ale �agodny, jaki dotyka wi�kszo��
ludzi przeniesionych w cudze miejsce. Poczucie inno�ci �wiata, przekonanie, �e wszystko to, co si�
wok� dzieje, nie bierze mnie samego w rachub�, �e
jestem zb�dny, odtr�cony, a nawet �mieszny z tym
groteskowym zamiarem obejrzenia starej wie�y ko�cielnej .
W stanie wyobcowania wzrok reaguje szybko na
przedmioty i zdarzenia najbardziej banalne, kt�re dla
oka praktycznego jakby nie istnia�y. Dziwi� si� kolorowi skrzynek pocztowych, tramwaj�w, r�nym
kszta�tom miedzianych klamek, ko�atkom u drzwi,
zawsze karko�omnie kr�conym schodom, drewnianym
okiennicom, kt�rych powierzchni� przecinaj� dwie linie proste, przek�tne - wielkie "X", a cztery pola
tego wielkiego "X" wype�nia na przemian farba czarna
i bia�a, bia�a i czerwona.
Wiem, zbyt wiele czasu straci�em przys�uchuj�c
si� katarynce malowanej, ogromnej jak w�z cyga�ski, a tak�e na stopniach poczty, gdy sta�em zagapiony
na zielony pojazd wyje�d�aj�cy z ulicy, kt�ry puszczaj�c w ruch wirowy szczotki umieszczone u podwozia wzbija� tumany kurzu, co by� mo�e nie jest
idealnym sposobem czyszczenia miasta, ale powa�nym ostrze�eniem, �e kurz tutaj nie zazna nigdy
spokoju.
Drobne przypadki, ma�e, uliczne u�omki rzeczywisto�ci.
Zdarzy�o si�, �e moje w�dr�wki bez planu przynosi�y niespodziewany po�ytek. Binnenhof, czyli dziedziniec wewn�trzny, od dawna by� moim ulubionym
zespo�em architektury w centrum Hagi. Otoczony sadzawk�, prawie cichy p�nym popo�udniem. Jak m�wi
m�j mistrz Fromentin: "Jest to miejsce bardzo wyj�tkowe, bardzo samotne i nie pozbawione melancholii,
zw�aszcza gdy przychodzi si� tu o tej porze, gdy si�
jest cudzoziemcem i gdy lata radosne nie dotrzymuj�
cz�owiekowi towarzystwa. Wyobra�cie sobie wielki basen okolony sztywnymi nadbrze�ami i czarnymi pa�acami. Po prawej r�ce promenada zadrzewiona i pusta,
po lewej wyrasta z wody Binnenhof z ceglan� fasad�,
o dachach pokrytych �upkami, z ponurym wyrazem,
fizjonomi� z innego wieku, a raczej ze wszystkich
wiek�w, pe�en tragicznych wspomnie�, ukrywaj�cych
w sobie jaki� nastr�j w�a�ciwy miejscom, na kt�rych
historia zostawi�a �lad... Odbicia dok�adne, lecz bezbarwne, padaj� na tafl� �pi�cej wody z t� nieco martw� nieporuszalno�ci� wspomnie�, jakie �ycie odleg�e
zostawia w wygasaj�cej pami�ci".
Romantyczny pan Fromentin snuje dalej rozwa�ania o rzeczach wznios�ych - historii, pi�knie,
s�awie, ja natomiast ca�� si�� ducha przylgn��em do
ceg�y. Jeszcze nigdy we mnie ten graniasty przedmiot
nie budzi� takiej fascynacji i gor�czki poznania.
Zapada� zmierzch. Gas�y ostatnie cierpkie ��cie,
��cie egipskie, cynober stawa� si� szary i kruchy,
ciemnia�y ostatnie fajerwerki dnia. I nagle nast�pi�a
niespodziewana pauza, kr�tko trwaj�ca przerwa
w mroku, jakby kto� otworzy� w po�piechu drzwi
z jasnego pokoju na pok�j ciemny. Zdarzy�o si� to,
gdy usiad�em na �awce, kilkana�cie metr�w od tylnej
�ciany Ridderzaal, czyli sali rycerskiej. Po raz pierwszy dozna�em wra�enia, �e gotycka �ciana by�a jak
tkanina - prostopad�a, napi�ta, bez ozd�b, g�sto
tkana, o grubym w�tku i w�skiej, sznurkowatej, nieco sparcia�ej osnowie. Skala barw mie�ci si� mi�dzy
ochr� i umbr� z dodatkiem kapraku. Nie wszystkie
ceg�y s� kolorystycznie jednorodne. Czasami pojawia
si� kolor p�owy, jakby nie dopieczonej bu�ki, lub kolor
�wie�ej, rozduszonej wi�ni; to zn�w tajemniczy fiolet
pokryty glazur�. Pouczony przez sal� rycersk� zacz��em docenia� star�, ciep��, blisk� ziemi - ceg��.
W czasie codziennego deptania ulicznych bruk�w,
muzealnych parkiet�w, nie opuszcza�a mnie dr�cz�ca
my�l, �e w�dr�wki oka�� si� ja�owe, je�li nie uda
mi si� dotrze� do interioru - wn�trza Holandii nie
tkni�tego ludzk� r�k�, to�samego z tym, na jaki patrzy� m�j bohater zbiorowy: mieszczanin holenderski
siedemnastego wieku - tak aby�my zaistnieli w tej
samej ramie, na tle wiekuistego krajobrazu.
Oferty biur turystycznych by�y banalne i bez
fantazji. Rozk�ady jazdy agencji autobusowych pozbawione smaku jak obiady w restauracjach dworcowych.
Czeka�em wi�c na czysty traf i traf si� zjawi�
pod uwodzicielskim imieniem doliny rzeki Lek i rzeki
List.
Dolina jest nieckowata i tak zielona - czarnozielona, fioletowozielona, �e wszystko nasyca si� tym.
Po lewej stronie drogi wiod�cej do Rotterdamu
stado nieruchomo stoj�cych wiatrak�w. Tylko ten widok zabra�em na drog� jak talizman.
Jestem zatem w Holandii - kr�lestwie rzeczy,
w wielkim ksi�stwie przedmiot�w. Po holendersku
Hchoon znaczy pi�kny i czysty zarazem, jakby schludno�� podniesiona zosta�a do rangi cnoty. Codziennie od
wczesnego ranka unosi si� nad ca�� krain� psalm prania, bielenia, zamiatania, trzepania, polerowania. To co
znik�o z powierzchni ziemi (ale nie pami�ci), to co obroni�y sza�ce strych�w, znajduje si� teraz w pi�ciu muzeach regionalnych o nazwach jak z bajki - Ede, de Lut-
te, Apeldoorn, Lievelde, Marssum, Helmond. S� tam
stuletnie m�ynki do kawy, lampy naftowe, aparaty do
osuszania bagien i nawadniania p�l, weselne i codzienne buciki, sposoby szlifowania diament�w i kucia harpuna, modele sklep�w kolonialnych, warsztat�w krawieckich, cukierni, przepisy na wypieki i ciasta �wi�teczne, rycina przedstawiaj�ca ogromnego rekina na
pla�y morskiej i trzy z�owieszcze meteory.
Zadawa�em sobie pytanie, dlaczego w�a�nie
w tym kraju przechowuje si� ze szczeg�ln� pieczo�owito�ci� i niemal religijn� atencj� czepek prababki,
ko�ysk�, surdut ze szkockiej we�ny pradziadka, ko�owrotek. Przywi�zanie do rzeczy by�o tak wielkie, �e
zamawiano wizerunki i portrety przedmiot�w, aby
potwierdzi� ich istnienie, przed�u�y� trwanie.
W licznych pamfletach renesansowych i barokowych Holendrzy wyst�puj� nieodmiennie jako ciu�acze, dusigrosze, op�tani ��dz� posiadania. Ale prawdziwe bogactwo jest rzadkie. Obejmuje niemal wy��cznie warstw� regent�w, to znaczy tych, kt�rzy tradycyjnie zajmuj� najwy�sze urz�dy pa�stwa i prowincji. Ko�ci� kalwi�ski nie propaguje powszechnego
ub�stwa, wyst�puje tylko przeciw ostentacji w strojach, uciechach sto�u i �wietno�ci pojazd�w. Na
szcz�cie istnia�o tak�e szereg sposob�w, aby ul�y�
sumieniu n�kanemu przez nadmiar d�br doczesnych,
jak na przyk�ad zak�adanie przytu�k�w dla biednych
dzieci i starc�w, z czego powsta� "system socjalny"
nie maj�cy r�wnego na �wiecie.
Pieni�dze mog�y by� powodem dumy. Zacny ku-
piec Isaac le Maire przemilcza w cmentarnym epitafium swoje cnoty i dobre uczynki, wymienia natomiast - co mo�e wydawa� si� ma�o podnios�e,
jak na g�os zza grobu - fortun�, kt�r� zostawi�:
150 tysi�cy gulden�w.
Jedziemy teraz na p�noc, ale morza nie wida�,
zas�oni�te jest kilkunastometrowym wa�em o kolorze
piasku. W dole, na przestrzeni wielu kilometr�w, nies�ychany ruch - wozy ci�arowe, spychacze, ludzie
wygl�daj� tak, jakby zak�adali fundamenty pod wie��
Babel. W istocie jest to wyniesiony i osuszony z dna
morskiego polder, nowy kawa�ek ziemi, na kt�rym
za rok stan� domy, pojawi si� bujna ��ka i majestatyczne krowy.
Holandia jest krajem m�odym, w skali geologicznej oczywi�cie (dyluwium), i by�a istotnie delt�,
pot�nym zmieszaniem �ywio��w ziemi i wody
] - Skaldy, Renu i Wezery. Stare mapy wyra�nie pokazuj�, jak morze wdziera si� nieub�aganie w g��b
i l�du, pot�nym uderzeniem od p�nocy, a tak�e od
j zachodniej prowincji Zelandii i Holandii.
W li�cie do Germaine de Stael Benjamin Constant pisa�: "Ten dzielny nar�d, ze wszystkim co
posiada, �yje na wulkanie, kt�rego law� jest woda".
Nie ma w tym s�owa przesady. Mo�na powiedzie�,
�e w swoich dziejach Holandia straci�a wskutek powodzi wi�cej ludzi ni� w czasie wszystkich wojen.
I nawet uwzgl�dniaj�c sk�onno�� do przesady starych
kronikarzy - bilans jest ponury. Wielka p�nocna
zatoka Zuiderzee powsta�a wskutek kl�ski �ywio�owej,
zabieraj�c pi��dziesi�t tysi�cy istnie� ludzkich.
W XIII wieku zarejestrowano trzydzie�ci pi�� powodzi. Mo�na niemal bez ko�ca przed�u�a� rejestr tych
cmentarzy bez nagrobk�w. Woda atakowa�a tak�e
wielkie miasta Haarlem, Amsterdam, Lejd�. Kiedy
pier�cie� zamkn�� si� wok� Dordrechtu w roku 1421,
z wie�y wida� by�o tylko wodn� pustyni� bez �adnej
�ywej duszy.
Systematyczna walka z kl�sk� powodzi zacz�a
si� na prze�omie XVI i XVII wieku i by�a ona dzie�em
�wietnych rzemie�lnik�w, doskona�ych in�ynier�w,
nie licz�c domoros�ych geniuszy. Nale�a� do nich niew�tpliwie Jan Leeghwater. Dzi�ki swoim pracom uzyska� nieco przesadny przydomek holenderskiego Leonarda da Vinci. Skala jego zainteresowa� by�a i�cie
renesansowa - zbudowa� ratusz w De Rijp, rze�bi�,
zajmowa� si� malarstwem, a jego wyroby w metalu,
drzewie, ko�ci s�oniowej cieszy�y si� wielkim powodzeniem. Obok zwyk�ych, konstruowa� tak�e graj�ce
zegary, oraz ogromn� ilo�� maszyn do osuszania gleby-
Leeghwater s�dzi�, �e nic nie zaszkodzi, a przeciwnie, pomo�e prawdziwej nauce, pewien dodatek
czarnoksi�stwa i tajemniczo�ci. Organizowa� tedy pokazy, na kt�re zaprasza� elitarn� publik�. We Francji,
w przytomno�ci ksi�cia Maurycego, demonstrowa�
maszyn� w kszta�cie dzwonu i w tej to maszynie
da� si� zatopi�. Pod wod� napisa� wyj�ty z Biblii
psalm, pokrzepi� cia�o paroma gruszkami i ukaza�
si� oczom dworu zdr�w, ca�y i tryskaj�cy energi�.
Po kilku dniach oswoi�em si� z my�l�, �e nie
zobacz� motyw�w, jakie malowali mistrzowie holenderscy "z�otego wieku", a przecie� w Italii wystarczy
wychyli� si� z okna poci�gu, �eby mign�� przed oczami fragment Belliniego lub utrwalone przed wiekami
niebo Umbrii. W zamian za to dosta�em w Holandii
najwi�ksz� kolekcj� krajobraz�w w ramach. Jak
gwiazda przewodnia �wieci� tworz�cy w XVI w. Flamand Patenier, mistrz przestrzeni budowanych z prostopad�ych ekran�w i br�zowo-zielono-niebieskich
perspektyw. A potem przybywali inni, zmienia�y si�
konstelacje i hierarchie. Dwaj bajeczni maniery�ci
van Coninxloo i Seghers, prostoduszny Avercamp,
Cuyp, malarz apoteozy parzystokopytnych - Potter,
Hobbema, de Momper, �eby wymieni� bliskich mi
pejza�yst�w.
Wiedza wyniesiona ze szko�y, a jak wiadomo
jest to tob� rzeczy s�usznych, ale tak�e apodyktycznych idiotyzm�w, da�a mi w podarunku przekonanie, �e najwi�kszym malarzem krajobrazu jest Jacob
van Ruysdael. "Pod koniec XVII w., w epoce specjalizacji malarzy w okre�lonych gatunkach tematycznych, ten pejza�ysta o nieprzeci�tnej wiedzy i osobowo�ci, o nienasyconej ciekawo�ci, uwieczni�
w swych dzie�ach, w niezr�wnany spos�b, charakterystyczny dla krajobrazu holenderskiego, nierozerwalny zwi�zek wody, ziemi i nieba. Nikt poza nim nie
by� zdolny do ukazania w tak wzruszaj�cy spos�b
wzajemnej harmonii walor�w atmosferycznych
i kszta�tu chmur.
Ta bardziej natchniona ni� zrozumia�a tyrada
znanego uczonego, podnosi Ruysdaela do rangi Cherubin�w. W ustach znakomitego, acz niepohamowanego, historyka sztuki, malarz sta� si� archanio�em.
Tyle lat by�em mu wierny i dalej czci�em jego obrazy
epickie: spokojne, malowane z perspektywy wydm,
gdzie wida� roz�o�yste ��ki, na nich pasy biel�cego
si� p��tna, a na horyzoncie zacne miasto Haarlem,
z pot�nym ko�cio�em �w. Bawona i l�ni�cymi
w s�o�cu skrzyd�ami wiatrak�w. Nad tym wszystkim
ogromne niebo (jego stosunek do l�du jest, jak jeden
do czterech). Tego Ruysdaela uwielbia�em zawsze,
ale za przewodnika po starej, prowincjonalnej Holandii wybra�em - Jana van Goyena.
Chcia�bym jeszcze powiedzie�, dlaczego moje
uczucia do Ruysdaela och�od�y. Ot� sta�o si� to wtedy, gdy w jego p��tna wst�pi� duch, i wszystko sta�o
si� uduchowione, ka�den li��, ka�da ob�amana ga���,
ka�da kropla wody. Natura dzieli�a z nami nasze
rozterki i cierpienia, przemijanie i �mier�. Dla mnie
najpi�kniejsza jest przyroda nie wsp�czuj�ca - ch�odny �wiat w innym �wiecie.
Trzy wielkie nizinne rzeki, ich dop�ywy, tysi�ce
rzeczek i strumyk�w, wielkie zlewisko wody zwane
Morzem Haarlemskim - wszystko to stworzy�o dogodne warunki do komunikacji. Cz�sto obok kana��w
budowano bite go�ci�ce, ocienione drzewami - z Delftu do Hagi, z Lejdy do Amsterdamu - budzi�y one
powszechne uznanie i dum�. William Tempie,
d�ugoletni ambasador angielski w Hadze, twierdzi�,
�e szosa biegn�ca z Scheveningen do Hagi (par� zaledwie kilometr�w) godna jest rangi "dzie�a Rzymian",
co by�o pewn� przesad�.
Sytuacja zmienia�a si� razem z porami roku.
Dyli�ans publiczny, wprowadzony w po�owie wieku
XVII, na czterech ko�ach, ale bez resor�w, powodowa�
niezno�ne trz�sienie podr�nych, a ca�y zaprz�g ci�gn�� za sob� tumany kurzu, kt�ry pokrywa� wszystko.
Stany Generalne narzuci�y pojazdom znormalizowany
rozstaw k�, co by�o bardzo s�uszne, a tak�e wzmocni�y policj� drogow�, zw�aszcza na terenach lesistych.
Rzezimieszk�w z�apanych na gor�cym uczynku karano na miejscu i bez s�du. Huygens, m�� stanu,
humanista, poeta i cz�owiek wra�liwy, nie lubi� marnowa� czasu nawet w podr�y. Jad�c wzd�u� wybrze�y Renu naliczy� na trasie niespe�na dwudziestokilometrowej imponuj�c� liczb� pi��dziesi�ciu szubienic, czym przyczyni� si� do statystyki wykrywalno�ci wyrok�w.
W�z skrzypi, trzeszczy, wtacza si� z trudem na
niewielk� garb� ziemi - �wiat�o jest teraz miodowe
- jeszcze jeden zakr�t, po lewej k�pa brz�z, nachylona mocno ku wodzie kana�u ci�kiej od br�z�w
i cienistych zieleni, zapach mu�u i gnij�cych pni
drzew. Po prawej, to co przy du�ej fantazji mo�na
nazwa� gospodarstwem: dom, od kt�rego mur�w odpada tynk, dach - stuletnia mapa nawa�nic, ceglany
wysoki komin jak baszta, kt�ra odpiera ostatni atak.
Jaki to kraj? Czyja dziedzina? Jakie jest imi�
w�adcy?
Wybieraj�c si� z moim ulubionym malarzem
krajobraz�w Janem van Goyenem nie by�em pewny,
czy b�dziemy jechali traktem ziemi, czy drog� wyobra�ni. Goyen malowa� szereg tak zwanych "wiejskich uliczek", jedn� starali�my si� opisa�. Schemat
tych kompozycji jest prosty, zaczynaj�c od dna obrazu:
w�ski kana�, piaszczysta, rozjechana droga, szopa
lub co�, co kiedy� by�o domem, a dzisiaj jest malownicz� ruin�, par� rachitycznych drzewek i zwierz�
heraldyczne ub�stwa - koza.
Z tym wszystkim ��cz� si� liczne znaki zapytania.
Sk�d brali si� w dostatniej Holandii amatorzy tej tematyki? Czy by�y gdziekolwiek w tym kraju podobne
zau�ki biedy, o czym przekona� mnie ca�kowicie m�j
przewodnik Jan van Goyen magi� swojej sztuki? Gdzie
iHtnieje prawdziwa Troja i Ziemia ja�owa Eliota?
Droga przez wie�, prom p�yn�cy rzek�, chata
w�r�d wydm, k�py drzew i stogi siana, podr�ni czekaj�cy na przew�z - oto typowe motywy obraz�w
Goyena. Te p��tna bez anegdoty, o ru�nej kompozycji,
w�t�e, o s�abym t�tnie, nerwowym rysunku, zapadaj�
szybko w pami��, oko przyswaja je bez oporu i d�ugo
zostaj� na jego dnie. Kiedy zobaczy�em pierwszy raz
obraz Goyena, mia�em uczucie, �e czeka�em d�ugo
na tego w�a�nie malarza, �e zape�ni� on od dawna
odczuwany brak w moim muzeum wyobra�ni, a r�wnocze�nie towarzyszy�o temu irracjonalne przekonanie, �e znam go dobrze i od zawsze. Sk�d czerpa�
Goyen motywy swoich p��cien? Czasem mo�na to bez
trudu ustali�, opieraj�c si� na przedstawionych fragmentach architektury.
W du�ym obrazie, znajduj�cym si� w wiede�skim Muzeum Historii Sztuki, rozpoznajemy bez trudu ko�cio�y i wie�e Dordrechtu nad wielk�, szar�
wod�, poci�t� w regularne jak ornament fale
o kszta�cie p�ksi�yc�w. Ale w pi�knym obrazie
w monachijskiej Pinakotece, Widok Lejdy, malarz
przeni�s� ko�ci� �w. Pankracego poza miasto, umie�ci� na p�wyspie, z dw�ch stron otoczy� rzek� i stary
kunsztowny gotyk kr�luje oto nad grupk� rybak�w,
pasterzy i kr�w na drugim brzegu wymy�lonego krajobrazu. Najcz�ciej topografia jego prac jest niejasna:
gdzie� za wydm�, nad jak�� rzek�, u zakr�tu drogi,
pewnego wieczoru... M�wiono, �e mistrz posiada
w pracowni najta�sze, jakie tylko mo�na sobie wyobrazi�, elementarne rekwizyty: glin�, ceg��, wapno,
u�omki tynku, piasek, s�om� i z tych resztek odtr�conych od �wiata tworzy� nowe �wiaty.
W �rodkowym okresie swojej tw�rczo�ci Goyen
maluje szereg �wietnych, monochromatycznych dzie�
z dominant� bistru, sepii, ci�kiej zieleni. Holendrzy
nie wymy�lili metody malowania jednym kolorem obrazu, przydali jej natomiast wdzi�k i naturalno��,
bowiem monochromatyzm jest trafnym skr�tem widzialnej rzeczywisto�ci, uchwyceniem blasku i atmosfery (sina po�wiata na moment przed burz�, ci�kie
od leniwego z�ota �wiat�o letnich popo�udni).
Ten wielki malarz gospodarowa� swoim talentem
fatalnie. By� artyst� cenionym i p�odnym, ale fakt,
�e sprzedawa� sam w�asne obrazy za �ebracz� cen�
5 do 25 gulden�w, przekre�la� szans� na powa�n�
karier�. Nikt z szanuj�cych si�, chyba �e w sytuacji
przymusowej, nie sprzedawa� swoich p��cien za cen�
tylko nieco wy�sz� od kosztu materia�u.
Nauk� zawodu rozpoczyna bardzo wcze�nie, bo
jako dziesi�cioletni ch�opiec; pi�ciokrotnie zmienia
swoich mistrz�w, by trafi� na koniec do pracowni
niewiele od siebie starszego Esaiasa van de Velde,
autora �wietnych, jakby przemytych deszczem krajobraz�w.
Goyen nie osiedla si� w jednym okre�lonym miejscu, prowadzi tryb �ycia raczej cyga�ski. Podr�uje
po Niemczech i Anglii, sk�d przywozi teki szkic�w.
Jego rysunki s� szybkie, impresjonistyczne, pozbawione szczeg�u, wykonane jakby jednym poci�gni�ciem o��wka nie odrywanego od karty papieru; przedk�ada� zawsze w�sk� palet� pokrewnych kolor�w nad
budowanie obrazu z wielu kontrast�w, i w tym sensie
pozosta� do ko�ca malarzem monochromatycznym.
Kiedy mia� blisko czterdzie�ci pi�� lat osiedli�
si� w Hadze, co nie oznacza�o bynajmniej stabilizacji
materialnej. Ima� si� wi�c wszystkiego.
Na pomys�ach mu nie zbywa�o. Handlowa� obrazami koleg�w, organizowa� aukcje, spekulowa� domami i gruntami ziemskimi, a tak�e nieszcz�snymi
tulipanami.
Wynikiem tych komercyjnych �ama�c�w by�o
dwukrotne bankructwo i �mier� w d�ugach. Z�o�liwi
wsp�cze�ni twierdzili, �e jedyn� jego pomy�ln� transakcj� by�a transakcja matrymonialna: wyda� swoj�
c�rk� za obrotnego i zamo�nego ober�yst� - malarza
Jana Steena.
Co wy�ania si� z mg�y i deszczu, co odbija si�
w kropli wody? Krajobraz rzeczy Jana van Goyena
w muzeum Dahlem. Obraz jest tak ma�y, �e mo�na
go przykry� r�k�, ale nie jest to notatka, szkic czy
pr�ba do wi�kszego dzie�a. Jest to obraz pe�nej krwi,
samodzielny, o kompozycji prostej jak akord. Po�r�d
szaro�ci nieba i ziemi wynurza si� k�pa wikliny, kt�rej palczaste li�cie malowane s� soczyst�, ciemn�
zieleni�; a czasem po�r�d tych g�szczy ma�y akcent
��ci. Obraz nie wisi na �cianie. Ten strz�p �wiata
umieszczono w gablotce, aby si� nad nim pok�oni�.
Cz�sto po wakacjach przys�uchiwa�em si� rozmowom, w kt�rych wychwalano �wiat�o dalekich
stron. Ale czym jest naprawd� �wiat�o, dla kt�rego
dawniej arty�ci opuszczali rodzinne miasta, zak�adali
falanstery, uprawiali kult solarny i przechodzili do
historii jako szko�a z N? Czym jest �wiat�o Holandii,
tak jasne dla mnie w obrazach, a nieobecne w bezpo�rednim otoczeniu? Pewnego razu postanowi�em po�wi�ci� ca�y dzie� studiom meteorologicznym. Ranek
by� pogodny, ale s�o�ce znajdowa�o si� w m�tnej zawiesinie, podobnej do mlecznej �ar�wki, st�d ani �ladu
l'azzurro. Nast�pnie pojawi�y si� ob�oki i szybko
znikn�y. Dok�adnie o trzynastej trzydzie�ci nast�pi�o
nag�e och�odzenie, a za p� godziny run�� nawalny
deszcz, gruboziarnisty, siny. Uderza� z furi� o ziemi�
i zdawa�o si�, �e wraca do g�ry, aby spa�� z wi�ksz�
zajad�o�ci�. Trwa�o to oko�o godziny. Dok�adnie
o dziewi�tnastej wyjecha�em, celem pog��bienia studi�w, do Scheveningen. W tym czasie deszcz usta�.
Zwa�y chmur na ca�ym zachodzie. K�pielisko, kabiny,
kasyno o�lepiaj�co bia�e teraz, pokrywa� nalot fioletu.
Tu� przed dwudziest� wszystko si� zmieni�o - rozpocz�� si� osza�amiaj�cy festiwal pary wodnej, trudne
do opisania metamorfozy, formy, kolory, bo nawet
s�o�ce wieczoru przys�a�o frywolne r�owo�ci, operetkowe z�oto.
Widowisko si� sko�czy�o. Niebo by�o czyste. Usta�
wiatr. Zapali�y si� i zgas�y dalekie �wiat�a - i nagle,
bez zapowiedzi, podmuchu, przeczucia, ukaza�a si�
wielka chmura o barwie popio�u - chmura o kszta�cie rozszarpanego boga. " t
Cena sztuki
Was macht die Kunst?
[...] die Kunst geht nach Brot.
Das muss sie nicht; das soll sie nicht [...]
Lessing, Emilia Galotti
Obszerna izba, do�� mroczna, chocia� po lewej
stronie jest wielkie, sklepione okno. Przez grube kawa�ki szk�a oprawione w o��w s�czy si� do wn�trza
leniwe �wiat�o dnia.
Bokiem do okna ustawione s� drewniane sztalugi, przy kt�rych siedzi malarz. Na g�owie ma beret,
odziany jest w star� kurtk� z grubego materia�u,
bufiaste spodnie, ci�kie, nieforemne buciory. Praw�
nog� opar� o doln�, poprzeczn� desk� sztalugi. R�ka
uzbrojona w p�dzel zbli�a si� do powierzchni malowid�a.
Mo�na sobie dobrze wyobrazi� ten cierpliwy, nieregularny ruch wahad�owy: pochylenie do przodu
- po�o�enie farby, odchylenie do ty�u - sprawdzenie
efektu. Na g�rnej ramie obrazu przybita jest kartka
papieru - szkic powstaj�cego w�a�nie dzie�a.
W g��bi izby, po�o�onej wy�ej ni� reszta pracowni
(wchodzi si� tam po schodkach), pod mroczniej�c�
�cian� ucze� rozciera barwniki.
A wi�c to tak rodzi si� sztuka? W niejasnym wn�trzu, w�r�d kurzu, paj�czyn i nieopisanego ba�aganu
przedmiot�w bez wdzi�ku i urody. Nawet akcesoria
malarskie - szkicowniki w nie�adzie, s�oiki, p�dzle,
arkusze, gipsowy odlew g�owy, drewniany manekin -
zdegradowane zosta�y do roli kuchennych sprz�t�w.
Nie ma w tym obrazie ani cienia tajemniczo�ci,
czarnoksi�stwa, uniesienia. Trzeba du�ej i zb��kanej
wyobra�ni, aby dopatrzy� si� tutaj, jak to czyni pewien
historyk sztuki - faustowskiego nastroju. Nikt nie
stoi za plecami malarza. Po drobnej zmianie rekwizyt�w mogliby w tej izbie pracowa� - tw�rca sto��w
albo mistrz ig�y.
Wszystkie subtelne gusta, wyobra�enia pi�knoduch�w musz� dozna� zawodu i cofn�� si� przed g�st�
materialno�ci� dzie�a. Materia malarska jest ci�ka,
chropawa, masywna.
Taki jest Adriaena van Ostade (1610-1685)
- Malarz w swojej pracowni. Olej na d�bowej desce
o wymiarach 38 x 35,5 cm.
Kilkana�cie lat po zrzuceniu obcego jarzma ma�e
Niderlandy, licz�ce zaledwie dwa miliony ludno�ci,
sta�y si� imperium kolonialnym, krajem kwitn�cym
i pot�nym, organizmem politycznym dostatecznie silnym, aby stawi� czo�a takim mocarstwom, jak Francja,
Anglia, Hiszpania. W Europie XVII wieku, rozdzieranej wojnami religijnymi, by� to niezwyk�y, powszechnie
podziwiany azyl wolno�ci, tolerancji i dobrobytu.
Zachowa�a si� spora ilo�� relacji podr�nik�w,
kt�rzy odwiedzali Holandi� w okresie jej "z�otego wieku". M�oda republika mieszcza�ska intrygowa�a zwiedzaj�cych odmienno�ci� stylu �ycia i osobliwym
ustrojem, a tak�e mr�wcz� pracowito�ci�, wynalazczo�ci� i zdrowym, konkretnym, przyziemnym stosunkiem do �ycia jej mieszka�c�w.
William Temple, ambasador angielski w Hadze
i pilny obserwator holenderskiej sceny, notowa�: "Ludzie �yj� tutaj jak obywatele �wiata, z��czeni z sob�
w�z�ami og�ady i pokoju, pod bezstronn� opiek�
umiarkowanych praw". Wys�annik Jego Kr�lewskiej
Mo�ci idealizowa� kraj swojej misji, nic dziwnego,
obraca� si� w najwy�szych kr�gach spo�ecznych. Za
to w licznych pamfletach i paszkwilach tego okresu
dochodzi do g�osu zawi�� i zajad�a niech�� s�siad�w.
Por�wnywano Holandi� do tucz�cych si� ludzk� krwi�
paso�yt�w. Krwiopijcy, "zg�odnia�e wszy" - kardyna�
Richelieu miota� obelgi. Pisano, �e to "handlarze
mas�a, kt�rzy doj� swe krowy w korycie oceanu,
a mieszkaj� w lasach przez nich samych zasianych
albo na bagnach zamienionych w ogrody". Kt� nie
dostrze�e w tym zdaniu nie zamierzonej nuty podziwu.
Zdarzaj� si� spostrze�enia mniej subiektywne
i, co wa�niejsze, nie zaprawione ��ci�, dotycz�ce bezpo�rednio naszego tematu. Peter Mundy, kt�ry zwiedza� Amsterdam w roku 1640, nie m�g� si� nadziwi�
nami�tno�ci, jak� Holendrzy �ywi� dla malarstwa.
Dzie�a tej sztuki znajdowa�y si� nie tylko w domach
bogatych mieszczan, ale r�wnie� w przer�nych sklepach, lokalach, ba, nawet w rzemie�lniczych warsztatach, a tak�e na ulicach i placach. Inny podr�nik, John Evelyn, widzia� na dorocznym jarmarku
w Rotterdamie ogromn� ilo�� obraz�w. A przecie�
w innych krajach by�y to przedmioty zbytku, na jakie
mogli sobie pozwoli� tylko ludzie zamo�ni. Sam fakt
wystawiania ich po�r�d stragan�w, gdacz�cych kur,
porykuj�cego byd�a, rupieci, starzyzny, warzyw, ryb,
produkt�w rolnych i przedmiot�w domowego u�ytku,
musia� wyda� si� przeci�tnemu przybyszowi czym�
bardzo osobliwym i ma�o zrozumia�ym.
Cena sztuki
Evelyn, szukaj�c wyja�nienia tego fenomenu, da-
je si� ponie�� fantazji, kiedy m�wi, �e nawet zwykli
ch�opi wydaj� na obrazy dwa, albo nawet trzy tysi�ce
funt�w (ogromna suma, r�wnowarto�� morga ogrodu
albo prawie trzech morg�w ��ki), a robi� to z czystego
wyrachowania, poniewa� po pewnym czasie sprzedaj�
swoje "kolekcje" ze znacznym zyskiem. Podr�nik angielski myli si�. Obrazy by�y wprawdzie przedmiotem
spekulacji, ale nie stanowi�y najlepszej lokaty kapita�u. Znacznie korzystniej by�o po�ycza� na procent
lub kupowa� na przyk�ad akcje.
Jedno jest pewne, malarstwo w Holandii by�o
- wszechobecne. Wydaje si�, �e arty�ci starali si�
powi�kszy� widzialny �wiat swojej ma�ej ojczyzny,
pomno�y� rzeczywisto�� przez tysi�ce, dziesi�tki tysi�cy p��cien, na kt�rych utrwalano wybrze�a morskie, rozlewiska, wydmy, kana�y, rozleg�e horyzonty
i widoki miast.
Bujny rozw�j siedemnastowiecznego malarstwa
holenderskiego nie ��czy si� z nazwiskiem �adnego
mo�nego protektora, �adnej wybitnej osoby czy instytucji, kt�ra by roztacza�a nad tw�rcami p�aszcz
swojej dobroczynnej opieki. Przyzwyczaili�my si� do
tego, �e kiedy m�wimy o jakim� "z�otym okresie"
w dziejach kultury, dopatrujemy si� zawsze Peryklesa, Mecenasa czy Medyceuszy.
W Holandii by�o inaczej. Ksi���ta ora�scy jakby
nie dostrzegali rodzimej sztuki - Rembrandta, Vermoera, Goyena i tylu innych. Przedk�adali nad ni�
reprezentacyjne, barokowe malarstwo Flamand�w czy
W�och�w. Kiedy Amalia van Solms, wdowa po ksi�ciu
Fryderyku Henryku, postanowi�a upi�kszy� sw� podmiejsk� will�, jej wyb�r pad� w�a�nie na Flamanda,
ucznia Rubensa, Jacoba Jordaensa, tw�rc� dzie�
zmys�owych, du�ych i t�ustych. Odpad�y zatem intratne zam�wienia dworu. Nieliczna i pozbawiona
wp�yw�w politycznych szlachta wyzbyta by�a ambicji
popierania sztuki swego kraju, czy cho�by kszta�towania mody i gust�w. Wreszcie ko�ci�, we wszystkich innych krajach tradycyjnie mo�ny protektor
tw�rc�w, zamkn�� przed nimi podwoje �wi�ty�, kt�re
�wieci�y dostojn�, surow� kalwi�sk� nago�ci�.
Nasuwa si� zatem pytanie, jaka by�a sytuacja
materialna malarzy holenderskich i czemu przypisywa� nale�y ich ogromn� produktywno��, bo chyba
nie tylko idealistycznej mi�o�ci do pi�kna. Odpowied�
nasza b�dzie zawi�a i niestety ma�o jednoznaczna.
Jeste�my skazani na dane fragmentaryczne, niekompletne, a nawet z trudem daj�ce si� prze�o�y� na
j�zyk wsp�czesny.
Cz�onkowie Bractwa �w. �ukasza - nazwa dum-
na, ale mo�e oznacza� tak�e ewangeliczne ub�stwo
- traktowani byli jako rzemie�lnicy i pochodzili bez
wyj�tku z po�lednich warstw spo�ecznych, a wi�c synowie m�ynarzy, drobnych handlarzy i r�kodzielnik�w, w�a�cicieli zajazd�w, krawc�w, farbiarzy. Taki,
a nie inny, by� ich spo�eczny status. A ich dzie�a?
By�y na pewno przedmiotem estetycznej delektacji,
ale tak�e tworem podlegaj�cym prawom rynku,
nieub�aganym prawom popytu i poda�y.
"Wszystko, co jest przedmiotem wymiany, musi
by� ze sob� por�wnywalne. Do tego s�u�y pieni�dz,
kt�ry sta� si�, poniek�d, po�rednikiem" - m�wi Arystoteles. Dalsze nasze rozwa�ania b�d� wi�c z konieczno�ci toczy� si� meandrami po�r�d nudnawych
liczb, b�d� pr�b� zebrania rozsypanych kamyk�w
w mo�liwie sensown� ca�o��.
Trudno okre�li�, jakie by�y koszty utrzymania
"przeci�tnej" - straszny termin statystyk�w - holenderskiej rodziny rzemie�lniczej w omawianym okresie.
Nie znamy cen detalicznych wielu artyku��w pierwszej
potrzeby, a tylko ceny hurtowe. Wiemy natomiast, �e
koszty utrzymania od ko�ca XVI do po�owy XVII wieku
wzros�y niemal trzykrotnie. Pieni�dz traci� na warto�ci, zarobki wzrasta�y, ale niewsp�miernie do inflacji.
I, jak zwykle, maj�tki, kapita�y bogaczy p�cznia�y, ale
margines ub�stwa, a nawet biedy, by� spory.
Jak rozezna� si� w tej sytuacji, p�ynnej jak samo
�ycie? Jakich subtelnych aparat�w mierniczych trzeba
u�y�, aby uchwyci� zjawiska ekonomiczne w ca�ej
ich z�o�ono�ci, a tak�e w konkretnym miejscu i czasie? Na podstawie �r�de� mo�na na przyk�ad powiedzie�, �e w takim to a takim roku dom w Amsterdamie kosztowa� tyle a tyle. To niewiele. A socjologowie, zw�aszcza ich dziwaczna mutacja - "socjologowie sztuki", sypi� z r�kawa florenami i guldenami, aby ol�ni� czytelnika i nada� swej biednej wiedzy splendor nauki �cis�ej, prawie matematycznej.
Spr�bujmy zatem - takie podej�cie wydaje si�
najbardziej sensowne - okre�li� p�ace i zarobki w siedemnastowiecznej Holandii, o ile pozwalaj� na to �r�d�a. Jako jednostk� pieni�n� przyjmujemy guldena, kt�ry by� mniej wi�cej tyle wart, ile znajduj�cy si�
r�wnie� w obiegu floren. Istnia�y inne �rodki p�atnicze,
nie bezpieczniej b�dzie nie zapuszcza� si� w ten g�szcz.
Usi�owano na r�ne sposoby, i z ograniczonym
powodzeniem, ustali� stosunek guldena do wsp�czesnych nam walut. Tak�e por�wnywanie ze z�otem
- miernikiem zdawa�oby si� pewnym - okaza�o si�
problematyczne. W stosunku do tego szlachetnego
metalu gulden stale traci�, nale�a�oby zatem uwzgl�dni� skomplikowane notowania gie�dy. Pewien powa�ny badacz napisa�, �e gulden w czasach Rembrandta
mia� dwudziestokrotnie wi�ksz� si�� nabywcz� ni�
gulden wsp�czesny. By� mo�e, ale kiedy min�y lata
od wydania jego uczonej rozprawy, sens tego stwierdzenia, wzi�ty troch� z powietrza, ulotni� si� z powrotem w powietrze.
Mamy wi�c do czynienia z besti� trudn� do opisania i lepiej zawczasu u�wiadomi� to sobie. Wytarte monety - talenty, sestercje, dukaty, talary re�skie s� jak
stare demony, w kt�rych drzemie ta sama, odwieczna
potencjalno�� dobra i z�a, si�a pchaj�ca do zbrodni i czyn�w mi�osierdzia, skupiona w ma�ym metalu nami�tno��, podobna do pasji mi�osnej, zew prowadz�cy na
szczyty ludzkiej kariery i pod top�r kata.
Miar� zamo�no�ci znajdujemy u Paula Zumthora, podaj�cego spisy podatkowe w Amsterdamie
z 1630 roku. Wykazuj� one, �e oko�o 1500 maj�tk�w
szacowanych by�o na 25 000-50 000 floren�w. Zdarza�y si� maj�tki znacznie wi�ksze, jak na przyk�ad
owego Portugalczyka, osiedlonego w Holandii, Lopeza
Suasso, kt�ry po�yczy� ksi�ciu Wilhelmowi III dwa
miliony gulden�w na wypraw� angielsk�.
Pracownicy fizyczni, rzemie�lnicy zatrudnieni
w manufakturach wynagradzani byli podle, zw�aszcza dol� tkaczy na pocz�tku wieku nazwa� mo�na
godn� lito�ci. W samej Lejdzie gnie�dzi�o si� po r�nych norach dwadzie�cia tysi�cy tych nieszcz�nik�w,
kt�rzy za dwunastogodzinny dzie� pracy dostawali
n�dzne grosze. Liczne bunty i tumulty poprawi�y na
tyle ich sytuacj�, �e w po�owie wieku zarabiali 7 gulden�w tygodniowo. Wynagrodzenie rybaka na kutrze
�owi�cym �ledzie wynosi�o 5-6 gulden�w, robotnicy
kwalifikowani, tacy jak cie�le okr�towi, murarze,
zw�aszcza w du�ych miastach, zarabiali 10 gulden�w
tygodniowo.
Nic nie wiemy o masie szarych ludzi, biedakach,
krzykliwych, pij�cych na um�r, w wiecznej pogoni za jakimkolwiek zarobkiem, o tych pok�tnych
handlarzach, robotnikach dziennych, domokr��cach
- imiona ich "zawod�w" przekaza�y stare s�owniki.
S�dzi� mo�na, �e poza tym w rzemio�le �ycia wykazywali zwierz�c� odporno��, determinacj�, i mimo
wszystko trzymali g�ow� nad wod�.
Ceny obraz�w, osobliwe mechanizmy rynku, na
kt�re rzucano dzie�a sztuki, s� do�� dobrze znane
dzi�ki opublikowanym materia�om z przebogatych archiw�w holenderskich.
Urodzaj talent�w, setki pracowni w ka�dym niemal mie�cie Republiki, sprawi�y, �e poda� obraz�w
by�a ogromna i przewy�sza�a znacznie popyt. Malarze
tworzyli pod przemo�n� presj� rosn�cej liczby konkurent�w. Nie istnia�a krytyka artystyczna, warstwy
o�wiecone nie narzuca�y jakiego� okre�lonego gustu,
co by�o bardzo demokratyczne, ale w efekcie cz�sto
prowadzi�o do tego, �e malarz wybitny znajdowa�
si� w gorszej sytuacji materialnej od swego mniej
zdolnego kolegi. Spekulacja dzie�ami sztuki, bardzo
rozwini�ta, rz�dzi�a si� zupe�nie innymi wzgl�dami
ni� wzgl�dy estetyczne.
W niedawno opublikowanej ksi��ce J.M. Monlias, po zbadaniu pi��dziesi�ciu dw�ch inwentarzy z lat
1671-1672 zachowanych w archiwach Delftu, obliczy�,
�e przeci�tna cena obrazu wynosi�a 16,6 gulden�w (cena nie sygnowanego 7,2 gulden�w). To pracowite wyliczenie godne jest uwagi, zawiera bowiem cenn� informacj� og�ln�. Spr�bujmy sprzeniewierzy� si� statystycznej "prawdzie" na rzecz tego, co jednostkowe i niepor�wnywalne - to znaczy, konkretnym cenom
p�aconym za konkretne obrazy. I tu odkrywamy
zdumiewaj�c� rozpi�to�� i r�norodno��.
Co stanowi�o o warto�ci rynkowej obrazu? Nazwisko artysty, renoma jego warsztatu, ale w wi�kszym jeszcze stopniu - temat. Nie ma naprawd�
powod�w do oburzenia. �wiat przedstawiony, opowie�� o ludziach zawsze zaspakajaj� wrodzon� naszej
naturze potrzeb� poznania, a podziw dla udanej imitacji jest czym� bardzo naturalnym, na przek�r prorokom ja�owej czysto�ci.
Zar�wno publiczno��, jak i pisz�cy o sztuce Holendrzy XVII wieku, tacy jak Carel van Mander,
czy Saumel van Hoogstraten (sami malarze), na szczycie rodzaj�w stawiali tak zwane historien, czyli kompozycje figuratywne. Bohater, t�um, dramatyczne zdarzenie wzi�te z Biblii czy mitologii, oto co cieszy�o
si� nie s�abn�cym powodzeniem i osi�ga�o wysokie
ceny. Taka jest bowiem sta�a ocena, wywodz�ca si�
z antyku {vide Pliniusz), przez teoretyk�w sztuki renesansowej a� do XIX wieku. Malarstwo historyczne
oznacza�o wynios�y wierzcho�ek sztuki.
Pewien podr�nik francuski ze zdziwieniem notuje, �e za obraz Vermeera, na kt�rym przedstawiona
by�a tylko jedna osoba, ��dano 600 gulden�w. Jest
to jakby dalekie echo �redniowiecznych miar, kiedy
to arty�cie przedstawiaj�cemu wn�trze ko�cio�a p�acono wed�ug ilo�ci namalowanych kolumn.
Pewien Holender, zamawiaj�cy u swego ulubionego malarza sceny targowe, ��da�, �eby by�o w nich
coraz wi�cej po�ci mi�sa, coraz wi�cej ryb i warzyw.
O! nienasycone, niezaspokojone g�ody rzeczywisto�ci!
W teorii znacznie ni�ej od malarstwa historycznego ceniono krajobrazy, sceny rodzajowe, martwe
natury. Dlaczego wi�c w sztuce holenderskiej XVII
wieku spotykamy tak� obfito��, wi�cej, zdecydowan�
dominacj� dzie� nale��cych do tego "po�ledniego" gatunku? Ot� silna konkurencja wymaga specjalizacji,
takie jest prawo rynku. Ka�dy kupiec kolonialny wie,
�e dla dobra firmy musi posiada� na sk�adzie specjalny gatunek herbaty czy wyj�tkowo aromatyczny
tyto� �ci�gaj�cy nabywc�w.
Podobnie by�o w sztuce. Walka o prze�ycie zmusza�a niejako malarza, aby pozosta� wierny wybranemu
rodzajowi. Dzi�ki temu zapada� w pami�� i oko potencjalnego nabywcy, bo, na przyk�ad, by�o powszechnie
wiadome, �e Willem van de Velde to Firma Marynistyczna, a Pieter de Hoogh to Firma Mieszcza�skich
Wn�trz. Je�li portrecista, pewnego pi�knego dnia,
doszed� do wniosku, �e obrzyd�y mu t�uste, nalane twarze rajc�w i odt�d postanowi� malowa� - o ile wdzi�czniejsze - kwiaty, bra� na barki pot�ne ryzyko. Traci�
bowiem dotychczasowych klient�w i wchodzi� w obce
rewiry tych, kt�rzy od lat specjalizowali si� w bukietach tulipan�w, narcyz�w i r�.
Po�r�d tylu arcydzie� Galerii Uffizi �atwo przeoczy� niewielki obraz zatytu�owany Rodzinny koncert,
p�dzla Fransa van Mierisa. Jest to scena z �ycia wytwornego towarzystwa holenderskiego, kt�re s�yn�o z nami�tnej pasji muzykowania. W�a�nie zamilk�y instrumenty i wielbiciele Polihymnii pokrzepiaj�
si� winem. Na tle bogatego wn�trza przedstawiono
tylko sze�� os�b - jakby powiedzia� �w Francuz,
kt�ry ogl�da� Vermeera. A mimo to, ksi��� toska�ski
Cosimo III zap�aci� za ten obraz sum� zawrotn�,
jak na stosunki holenderskie, a mianowicie 2500 gulden�w, czyli 900 gulden�w wi�cej ni� wy�uskali ze
swoich kupieckich kieszeni ci, kt�rzy zam�wili
u Rembrandta Stra� nocn�.
Jak kszta�towa�y si� ceny obraz�w holenderskich
w XVII wieku? To problem nie daj�cy si� sprowadzi�
do prostej formu�y wyja�niaj�cej, uj�� w jedn� blad�
przeci�tn�".
W tym skomplikowanym mechanizmie, jakim by�
handel dzie�ami sztuki, gra�y rol� czynniki daj�ce
si� uj�� racjonalnie, ale tak�e nieprzewidziane, losowe na przyk�ad - aktualna sytuacja materialna
artysty, dobra, lecz cz�ciej z�a wola nabywcy kt�ry
czyha� tylko na to, aby wej�� w posiadanie obraz�w,
p�ac�c mo�liwie jak najmniej.
Rembrandt w okresie swojej s�awy stawia� twarde warunki i najcz�ciej otrzymywa� tyle, ile ��da�.
Inni, uznani dzisiaj mistrzowie, musieli zadowoli�
si� zap�at� tak mizern�, �e trudno poj��, jakim cudem,
przy najwi�kszej nawet pracowito�ci, potrafili utrzyma� si� na powierzchni.
*
W roku 1657 w Amsterdamie zmar� znany antykwariusz i handlarz dzie�ami sztuki Johannes Renialme. Jak zwykle w takich wypadkach, nie zwlekaj�c,
przyst�piono do prac nad szczeg�owym inwentarzem
pozostawionego maj�tku, na kt�ry, obok mnogo�ci bi�uterii, kurioz�w, sk�ada�o si� ponad 400 obraz�w
- i to jakich - Holbeina, Tycjana, Claude Lorraine'a,
najwybitniejszych mistrz�w holenderskich. Przy ka�dej pozycji podano realne ceny rynkowe, to znaczy takie, jakie wed�ug opinii powo�anych malarzy i zawodowych taksator�w mo�na by uzyska� hic et nunc, gdyby
zechciano spieni�y� mas� spadkow�. W archiwach holenderskich zachowa�o si� wiele inwentarzy, kt�re s�
dla badaczy bezcennym i wiarogodnym dokumentem.
Najwy�ej - bo na zacn� sum� 1500 gulden�w
oszacowano dzie�o Rembrandta Chrystus i jawna-
grzesznica. Wydaje si� to zupe�nie zrozumia�e ze wzgl�du na rang� artysty i wznios�y temat, nale��cy do
owych historien, tak zachwalanych przez teoretyk�w
sztuki. Ale na przek�r teoretykom, zaraz po Rembrandcie, znalaz�a si� typowa scena rodzajowa, a mianowicie
Dziewczyna kuchenna Gerarda Dou, oceniona wysoko,
na 600 gulden�w. Dou by� malarzem poszukiwanym
i wiecznie modnym. Ciep�y, nieco s�odkawy koloryt, mistrzowska gra �wiat�a, nieskazitelny, precyzyjny rysunek - opowiadano anegdoty, jak to ca�ymi dniami maluje miot�y i szczotki, w�osek po w�osku - zjedna�y mu
wielbicieli, tak�e poza granicami Holandii. Natomiast
innych, wcale nie gorszych malarzy rodzajowych, potraktowano po macoszemu. Na samym dnie inwentarza
maj�tku Johannesa Renialme'a figuruje, znakomity
w naszym odczuciu - Brouwer, kt�rego obraz oszacowano haniebnie, na zaledwie 6 gulden�w.
Mo�emy si� tylko domy�la�, jak owa szalona
rozpi�to�� cen (od zwrotu koszt�w materia�u, a� do
sumy kilkuletnich zarobk�w wykwalifikowanego rzemie�lnika) dzia�a�a na psychik� malarzy. Dla wielu
zapewne podniecaj�co, zawiera�a bowiem element hazardu, nadziej� wielkiej wygranej, nag�ego prze�amania z�ej �yciowej passy. Istnia�a przecie� szansa, �e kt�rego� dnia zjawi si� hojny nabywca - jak �w
Cosimo, ksi��� z bajki - i jednym zakupem otworzy
perspektywy dostatku.
Tak� w�a�nie nadziej� hodowa� w sercu, prawdopodobnie, Gerard Terborch, kiedy malowa� Zaprzysi�enie pokoju w Miinster (1648).
Wi�kszo�� chyba nie liczy�a na cuda. Pracowali
w pocie czo�a, prze�ywali liczne kryzysy i wtedy pozbywali si� swoich prac za bezcen.
W roku 1641 Isaac van Ostade, brat Adriaena,
przygnieciony k�opotami finansowymi sprzedaje pewnemu kupcowi (dokumenty przekaza�y nazwisko tego
zdziercy) 13 obraz�w za �mieszn� cen� 27 gulden�w.
Dwa guldeny, to by�y zaledwie koszty w�asne, cena
farb i p��tna. Za kopie uczni�w p�acono niekiedy 10
gulden�w.
W domach siedemnastowiecznej Holandii, nawet
tych nale��cych do �rednio- i mniej zamo�nych
mieszczan, znajdowa�o si� - rzecz nie spotykana
gdziekolwiek indziej - sto, dwie�cie, a nawet wi�cej
obraz�w. Kiedy czytamy, �e pewna wdowa w Rotterdamie, likwiduj�c maj�tek po zmar�ym m�u,
sprzeda�a, by tak rzec - hurtowo, 180 obraz�w za
352 guldeny, rysuje si� przed nami sytuacja ma�o
korzystna dla tw�rcy. Ogromna poda�, na rynku
znajduje si� zbyt wiele tanich obraz�w. Ten stan
rzeczy �agodzi�a w pewnym stopniu rosn�ca zamo�no�� g�rnych warstw spo�ecze�stwa, ich pasja kolekcjonerska i nieustaj�ca mi�o�� do malarstwa Holendr�w.
Zdumiewa nas dzisiaj fakt, �e dzie�a starych
mistrz�w: van Eycka, Memlinga, Quentina Massysa,
wspania�ych protoplast�w flamandzkiej sztuki, by�y
stosunkowo tanie i budzi�y, jak mo�na przypuszcza�,
niezbyt wielkie zainteresowanie. W roku 1654 mo�na
by�o naby� u znanych dealer�w portret p�dzla Jana
van Eycka za 18 gulden�w.
*
Obrazy siedemnastowiecznej Holandii by�y
przedmiotem spekulacji, wzmo�onej wymiany, przechodzi�y cz�sto z r�k do r�k, handlowano nimi na
r�ne sposoby, co sk�ania�o niekt�rych badaczy do
twierdzenia, �e sta�y si� one w tym kraju czym�
zbli�onym do pieni�dza, zast�pczym �rodkiem p�atniczym, ale szukaj�c bli�szej analogii, przypomina�y
raczej akcje - o kursie zmiennym, kapry�nym, trudnym do przewidzenia.
W istocie, malarz holenderski m�g� p�aci� swoimi
obrazami niemal za wszystko. Cz�sto ratowa� si�
przed bankructwem i wi�zieniem pozbywaj�c si� swoich prac. Rembrandt czyni� to notorycznie, oddaj�c
na przyk�ad Dirckowi van Cattenburgowi szereg obraz�w i szkic�w na pokrycie sporego d�ugu w wysoko�ci 3000 gulden�w.
Zaci�gano tedy po�yczki pod zastaw obraz�w,
p�acono nimi d�ugi (tak�e karciane), wyr�wnywano
rachunki u szewca, rze�nika, piekarza, krawca. W takich przypadkach dowolno�� cen by�a du�a, przewaga
wierzyciela-drapie�cy oczywista. Zdarza�y si� jednak
wyj�tki. Oto przeci�tny artysta flamandzki Matteus
van Helmont, maluj�cy pod Teniersa i Brouwera,
nie mog�c zap�aci� piwowarowi swego d�ugu, daje
mu jeden tylko obraz Ch�opskie wesele, odci�gaj�c
z rachunku powa�n� sum� 240 gulden�w, sum� jakiej
nigdy nie osi�gn�� Vermeer. Znakomity Joos de Momper, tw�rca "impresjonistycznych", rozko�ysanych jak
wzburzone morze krajobraz�w, mia� sk�onno�� do wina i zbyt cz�sto odwiedza� lokal niejakiego Gijsbrechta van der Cruyse. W domu w�a�ciciela winiarni, w reprezentacyjnym pokoju, obitym sk�r� w z�ote t�oczenia, wisia�y w efekcie 23 pejza�e Mompera - kolekcja, jakiej nie posiadaj� najbogatsze muzea �wiata.
Jan Steen, kt�ry by� w�a�cicielem ober�y, namalowa� dla swego dostawcy obraz, za co dosta� beczk�
wina. Pewien malarz kwiat�w, zad�u�ony u piekarza
na sum� 35 gulden�w, da� mu sw�j obraz, kt�ry wkr�tce
potem piekarz sprzeda� z trzykrotnym zyskiem.
Obrazami mo�na by�o sp�aci� dom, kupi� konia,
mo�na je by�o da� jako wiano c�rce, je�li mistrz nie
posiada� innego maj�tku. Znane s� skomplikowane
transakcje wi�zane i d�ugoterminowe. Oto malarz
sprzedaje swemu koledze dom za kwot� 9000 gulden�w. Nabywca zobowi�zuje si�, �e b�dzie dostarcza�
co miesi�c obraz warto�ci 31 gulden�w (to znaczy
"du�y", bo za �redni p�acono 18 gulden�w). Za op�nienie w dostawie ustalono kar� umown� w wysoko�ci 6 gulden�w. Materia�y malarskie - farby, p��tno,
a tak�e ramy, p�ac� obie strony po po�owie.
A oto osobliwa umowa, ocieraj�ca si� o sprawy
p