Bialy Kamien - Bolecka Anna

Szczegóły
Tytuł Bialy Kamien - Bolecka Anna
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Bialy Kamien - Bolecka Anna PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Bialy Kamien - Bolecka Anna pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Bialy Kamien - Bolecka Anna Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Bialy Kamien - Bolecka Anna Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Anna Bolecka Bialy Kamien Ksiazka ta ukazuje sie jedynie dziekizyczliwej pomocy Przyjaciol, ktorym skladam podziekowania pelne wdziecznosci i wzruszenia. A. B. KAMIEnwydawnictwo WARSZAWA 1994 Projekt okladki, karty tytulowej oraz zdjecie autorki PIOTR PIWOCKIZdjecie na okladce ze zbiorow rodzinnych NOEMI BOGUSLAWSKIEJReprodukcja zdjecia na okladce ANNA BEATA BOHDZIEWICZ Ojcu Motto zaczerpnieto z: Carl Gustav Jung "Wspomnienia, sny, mysli",Warszawa 1993 (Przelozyli Robert Reszke i Leszek Kolankiewicz) Fragmenty powiesci "Bialy kamien" ukazaly sie w miesieczniku "Tworczosc" (l 993, nr l) oraz w kwartalniku "Kresy" (1993, nr 15). Calosc zostala przeczytana przez Stanislawa Brejdyganta w I programie PR w sierpniu 1992 roku. Oziffitwa i Na*- Pf=ii<<?cz * 69. 00-046 ' tel. 20-03-81 w. 295, Wydanie I Copyright (C) by Anna Bolecka ISBN 83-901443-0-1 Jestem Sierota, sam; wszakze znajduje sie mnie wszedzie. Jestem Jeden, lecz sobie przeciwny. Jestem zarazem Mlodziencem i Starcem. Nie znalem ni ojca, ni matki, ile ze trzeba mnie dobywac z glebin, jak rybe. Albo znowu spadam z nieba jako bialy kamien. Tulam sie po gorach i lasach, lecz jestem ukryty w wewnetrznym czlowieku. Dla kazdego jestem smiertelny, a jednak nie dotyka mnie odmiana czasu. Cmi Gustm Jung Nie znalam mojego pradziadka. Urodzilam sie czternascie lat po jego smierci. Kiedy mialam piec lat, znalazlam sie pewnego dnia w domu, gdzie skrzypiala podloga z jasnych sosnowych desek, a w sieni staly wiklinowe kosze pelne zielonego agrestu. Ktos mnie zawolal. Otworzylam drzwi i weszlam do przestronnej kuchni. Na lozku siedzial stary czlowiek i usmiechal sie. Wyciagnal do mnie reke. - Jestem twoim pradziadkiem - powiedzial. Nic wiecej nie pamietam. Trzydziesci lat pozniej moj ojciec mowil: - Nasz dziadek byl pieknym mezczyzna. Przezyl dobre zycie. O wnukach mawial: "moje gienieraly". W ciszy, ktora nas otacza, mozna czasem uslyszec dalekie glosy. Wydaje sie, jak gdyby mowilo jednoczesnie wielu ludzi stojacych pod wielka sciana. Jeden z nich odchodzi na bok, zbliza sie. Teraz slyszysz wyrazniej, slowa nabieraja sensu. Jego glos cie przyzywa. Wchodzisz do jasnej kuchni. Na lozku siedzi ktos, kogo widzisz pierwszy raz w zyciu. To najblizszy ci czlowiek na ziemi. Patrzycie na siebie. Czujesz, ze to poczatek swiata. Twojego swiata. Ainisja, gdzie sa moje buty? - Pradziadek stal posrodku kuchni i rozgladal sie bezradnie. -Buty, buty, myslalby kto, ze buty sa najwazniejsze - powiedziala Anisja i odwrocila sie. -A tak, bo jak umre, to nikt nie pomysli o mnie, tylko o moich butach. Buty mnie przezyja. Synowa podala mu czarne sztyblety. -Sa - powiedziala i usmiechnela sie. -A gdzie jest moja "Pomalina"? Znow ktos bral, a ja musze wyjsc. To jak? Wyjde w zabloconych butach? - siedzial teraz na lawce z jednym butem wsunietym na stope, druga starannie owinieta w onuce trzymajac tuz nad podloga. - Dlugo tak bede sie meczyl? - steknal. -Ojciec i zablocone buty - zasmiala sie synowa. - Kto jak kto, ale ojciec ma zawsze buty wyczyszczone na glanc, a poza tym tyle razy mowilam, ze nie "Pomalina", bo to bylo przed wojna, tylko "Dobrolin". Teraz ojciec uzywa pasty "Dobrolin". -Dobrolin nie dobrolin, takiej pasty jak przedwojenna juz teraz nie ma. Trzeba bylo tylko dobrze popluc i blyszczalo sie jak... i buty tez nie takie - powiedzial Pradziadek. - Jakie ja mialem dawniej buty... Sam je szylem. Najwazniejsza w zyciu rzecz to umiec wszystko zrobic samemu. Nikogo nie musialem prosic, wyszykowalem buty, z cholewami, z juchtowej skory... W zimie cieple, w lecie noga sie nie pocila. Mowie ci, Gienieral, jak w raju. A moze ty wiesz, 8 edzie jest ta moja... ten "Dobrolin"? - spojrzal na wnuka._ Wiem - powiedzial chlopiec i zeskoczyl z krzesla._ ^ _ steknal Pradziadek, biorac pudelko z napisem F A i G. PAL. - Te moje buty nie tylko mnie sluzyly. Takie byly dobre, ze mnie niejeden prosil - sprzedaj, ale nie sprzedalem, tylko dalem stryjowi Wiktorowi, wiesz, Anisja? Cala wojne w nich przechodzilem, ale jak przyszedl dwudziesty rok, to mu te buty dalem. On byl duzo ode mnie mlodszy, ale wzrostem bylismy rowni i stope tez mielismy taka sama. Troche narzekal na poczatku, ze but zbyt do mojej nogi przyzwyczajony, ale juz po tygodniu tancowal i tak tancujacy poszedl wojowac. W moich butach stryjo pogonil bolszewika i wygral wojne. Ktoregos razu, jesienia, a wojna juz sie konczyla i wojsko wracalo do domu, jego oddzial zatrzymal sie na kartoflisku pod lasem. Na skraju sobie siedli i cwiczyli "uwerturki". Gienieral, ty nie wiesz, ze stryjo pieknie gral na kornecie w orkiestrze wojskowej. Graja tak, juz trzecia uwerturke przecwiczyli, a tu z lasu wychodzi wloczega. Wtedy wielu bylo takich, chodzili po kraju, nie wiedziec z czego zyli, ale jakos zyli. I wlasnie taki chlopina wyszedl na to pole. Usiadl i slucha. "Moze byscie i mnie dali pograc", zagaduje. "A wy, dziadku, znacie te krzyzyki i bemole?", pytaja go. "Nie znam - mowi - ale wam grania nie zepsuje". Rozchyla plaszcz, widac, ze nie ma spodni tylko jakies obdarte gatki i lapcie na nogach, a na szyi kolnierzyk bez koszuli. Wyjmuje spod plaszcza trabke i zaczyna grac. I tak gra, ze wszystkim dech zaparlo. Stryjo Wiktor trzesionki dostal. Ty wiesz, Anisja, ze stryjo kochal muzyke i jak slyszal cos pieknego, to albo plakal jak male dziecko, albo nim rzucalo. Skonczyl grac ten wloczega i chce isc, ale go Wiktor zatrzymuje. "Dziadku - mowi - butow nie macie. Przymierzcie". Przymierzyl, troche byly za duze, ale dobre. Zamienili sie. Wiktor wzial jego lapcie, a jemu dal moje buty. I z wojny bez butow wrocil. _ Tai, ojciec o wojnie opowiada, jakby tam ludzie niej walczyli, nie gineli, tylko jakies gatki, trabki, buty... - ode-' zwala sie synowa. -A co, Anisja, czemu to wojna ma byc wazniejsza niz piekne granie czy dobre buty albo to, ze ktos idzie polna droga i widzi, jak wiatr lany zyta przygina do ziemi? Ty myslisz, ze jak zolnierz idzie na wojne, to on wierzy, z swiat zmieni? Moze on oglada rose na lisciach, slyszy, ze mu burczy w brzuchu, bo glodny, ze mu sie chce spac, ze mu guzik wisi na ostatniej nitce. Tak, Anisja, o tym on mysli, a nie o smierci, bo jakby o smierci myslal, toby zaraz wzial nogi za pas, i juz by go nie bylo. Myslisz, ze trabka niewazna, a wiesz, ze ten stryja kornet to mu zycie uratowal? Pieknie gral, to go przydzielili do orkiestry detej, a jego przyjaciela do artylerii. I co? Tamtego rozerwalo na strzepy, ze nawet z kawalkow nie dalo sie zlozyc, a stryjo wedrowal ze swoja orkiestra, az szczesliwie przywedrowal do domu. Tak to jest, Anisja, a nie tak jak ty sobie wyobrazasz. Umilkl i zaczal czyscic buty. -Cos mi ten Dobrolin nie za dobry. Patrzcie, jakie bez polysku - powiedzial i zaczal popluwac na czubek bucika. - Juz ja go wyczyszcze wlasnym sposobem. Po chwili wyszedl przed dom i usiadl na waskiej roz chwianej laweczce, ktora stala tu, zanim zamieszkal w tym i domu z synem i mloda synowa. i Nic sie nie dzialo. Siedzac nieruchomo, zasnal na krotko plytkim snem starca. Drzemal, leciutko poswistujac przez nos. Byl nie ogolony. Krotkie siwiejace wlosy pokrywaly cala jego twarz. Nogi w blyszczacych trzewikach wysunal daleko przed siebie. Mlode koguty o malych glowkach z jasnoczerwonymi grzebieniami podchodzily do niego i przygladaly mu sie. Nagle otworzyl oczy i siegnal do kieszonki. Wyciagnal plaski zegarek. Dlugo sprawdzal czas, jakby nie mogl uwierzyc, ze jest za siedem dwunasta. 10 Ostatnio coraz czesciej patrzyl na zegar. W domu mial kilka, wisialy na scianach, staly na etazerce i w roznych dziwnych miejscach. Do szuflad chowal zepsute, z wybebeszonymi wnetrzami. Sypaly sie z nich malenkie srubki, ktore Gienieral wydlubywal dluga szpilka ze szczelin w podlodze.Kazdy z zegarow tykal w innym rytmie, a ich glosy zlewaly sie w jeden monotonny dzwiek, ktory towarzyszyl Pradziadkowi od rana do wieczora. Noca budzil sie i nasluchiwal w ciszy. Wciskal glowe w poduszke, ale dochodzilo spod niej gluche tykanie. Siegal reka i patrzyl, szeroko otwierajac oczy w ciemnosciach. Byla za siedem dwunasta, ale zupelnie nie mogl w to uwierzyc.Teraz siedzial przed domem. Dzien byl pogodny i zdawalo sie, ze tak bedzie zawsze. Gleboko wciagnal powietrze. Z pobliskich pol dolecial go zapach konczacego sie lata. Wiedzial, ze wysokie niebo ma w sobie przejrzysta czystosc. W powietrzu unosil sie zapach ostatnich letnich kwiatow o nasyconej barwie, lekko wiednacych lisci, suchego ziarna i dojrzewajacych jablek. Tego dnia obudzil sie o dwa lata starszy i poczul, ze jest juz starcem. Rozprostowal kosci, ktore zgrzytnely nieprzyjemnie. Bolaly go wszystkie stawy, w glowie mu szumialo i wiedzial, ze tak bedzie do konca, ze ten uporczywy bol juz go nie opusci. Zrozumial, ze czas stal sie w jego rekach zetlala materia, ktorej nie warto cerowac. Minela pora naiwnych pytan, naglych olsnien, malych przyjemnosci. Zawsze lubil chwile przebudzenia. Bylo cieplo, wygodnie, pod powiekami drzalo migotliwe swiatlo, odglosy budzacego sie domu dobiegaly lagodnie, nie naruszajac sennych obrazow. Ale nie tego ranka. O swicie ze snu wyrwal go wlasny jek. Lezal w lozku, bezradny, slaby, i czul swoje cialo jak przeszkode, jak ciezar ponad sily. Otworzyl szeroko oczy. Na scianach wisialy zegary. Ich uporczywe tykanie wypelnialo cale wnetrze. Kazdy pokazywal inny czas. Siegnal pod poduszke i mocno zacisnal dlon. 11 Kiedy rano Anisja weszla do kuchni, zdziwila sie widzac, ze jeszcze lezy. Podeszla blizej. Spal lekko pochrapujac. Dotknela go. Obrocil sie na bok, z dloni wysunal mu sie zegarek.-Tato, niech tata sie obudzi - powiedziala-Ktora godzina? - podniosl sie gwaltownie - Ktora godzina? -Osma. I czego ojciec krzyczy? Spojrzal na nia zdziwiony. Zwykle byla dobra i lagodna wiec moze dzis zobaczyla w nim cos nowego, co L p straszylo. Jest starytn czlowiekiem. Moze jego drzact c przypomnialo jej, ze i ona kiedys umrze? * jednak Pradziadek nie myslal tego ranka o umieraniu. Zycie wciaz jeszcze zdawalo mu sie silniejsze od smierci. Promienie slonca wpadaly przez okno. Listki rozmarynu drzaly delikatnie, z sufitu zbiegal w dol po niewidzialnej nitce maly pajak. -Dlaczego czas zawsze tylko sie kurczy? - spytal, ale nie bylo nikogo, kto moglby mu odpowiedziec. Ten dzien, jak tyle poprzednich, minal niepostrzezenie. Jak zwykle o zmierzchu, Pradziadek lezal na lozku w kuchni, czytajac "Maly Dziennik". Gienieral przysiadl na stoleczku pod piecem, zagapiony w ogien. -Mowie ci, zebys nie gryzl pazurow - odezwal sie Pradziadek. - Szpony ci w koncu wyrosna jak diablu. Ja moglem robic w dziecinstwie dwie rzeczy: obgryzac paznokcie albo dlubac w nosie. Wybralem dlubanie, bo to trzeba robic w samotnosci. I dobrze na tym wyszedlem. Gazeta zsunela sie Pradziadkowi na brzuch, a on sam zapatrzyl sie w sufit. Wnuczek przerwal swoja mozolna prace i spojrzal na niego ukosem. Jego pociemniala twarz byla nieruchoma, tylko wokol ust dalo sie zauwazyc delikatne drganie. 12 Naftowa lampa stojaca na stole filowala coraz bardziej.-O, znowu - burknal Pradziadek i chlopiec nie wiedzial, czy to "znowu" odnosi sie do dalekiej przeszlosci, w ktorej znow cos sie wydarzylo, czy do filujacej lampy. A moze chodzilo o Julcie Slowik, ktora wlasnie teraz, jak zwykle o tej porze, przesuwala na gorze krzeslo, zeby usiasc do fortepianu.Gienieral znal kazdy jej ruch, kazdy gest. Teraz prosi siostre o akompaniament. Ona sie wzbrania, bo wie, ze sasiedzi wszystko slysza. I to, ze nie miesci sie w tempie, i to, ze czasami gubi dzwieki, a wtedy Julcia przerywa spiew i tylko patrzy na nia w milczeniu. Nic nie mowi, zeby nie nadwyrezac glosu, tylko patrzy, i ta cisza przedluza sie. -O, znowu - powiedzial Pradziadek i chlopiec spojrzal w gore. Lampa przestala filowac, z sufitu lecial czarny snieg, powoli osiadajac na meblach. I tak bylo zawsze, ale chlopiec nigdy nie mogl zrozumiec, w jaki sposob z lampy moze wydobyc sie tyle sadzy. Na gorze Julcia nadal namawiala siostre do grania. Trwalo to juz dluzsza chwile, az wreszcie rozlegly sie pierwsze dzwieki. Glos Julci zabrzmial jeszcze niesmialo, a potem coraz dzwieczniej i bylo tak, jakby rozsypaly sie korale i ktos je szybko zbieral, ale one wciaz wypadaja z rak i podskakuja na sliskiej podlodze. Julcia dlugo szukala swojego dzwieku. Tak wlasnie okreslila to pewnego dnia, stojac na schodach pod drzwiami. -Znalazlam swoj dzwiek - powiedziala wtedy i Gienieral przypomnial sobie te uciekajace po podlodze koraliki. -O, znowu - steknal Pradziadek i przytrzymal gazete na brzuchu. Teraz Gienieral wiedzial juz na pewno, ze chodzi o Julcie, i ze zaraz bedzie spiewala piesn o fiolku. To bylo jak rozmowa: Julcia opowiadala ja spiewem. Duzo smutku i slonca, i slaby, delikatny glos fiolka zdeptanego stopa plochej pasterki. Od roku Julcia Slowik chodzila do pana Apfelbauma na lekcje niemieckiego, a on nie chcial od niej pieniedzy, bo byl 13 wielbicielem Mozarta i wpadal w zachwyt, slyszac, jak pieknie Julcia spiewa i mowi po niemiecku.-Mutter, ja sie urodzilam, zeby spiewac Mozarta. Kocham te muzyke i niemiecki jezyk, on jest taki melodisch, taki... liedlich. Ja to musze spiewac - mowila do matki, wywolujac na jej twarzy blogi usmiech.Do kuchni weszla Anisja wnoszac ze soba zapach swiezo wypranej i wykrochmalonej bielizny. -A wy znowu proznujecie. Czas nie czeka - powiedziala. - Wie ojciec - zwrocila sie do Pradziadka - ze ta Slowik to sie tleni. Taka Zydoweczka, a chce byc podobna do jakiejs Gretchen... Co sie tu dzieje? - jeknela, widzac wyszorowana tego dnia podloge cala pokryta platkami sadzy. - No znowu - powiedzial Pradziadek. Julcia skonczyla spiewac i Gienieral wybiegl z kuchni. Cicho wszedl po schodach na gore. Po chwili trzasnely drzwi. Dziewczyna wychodzila z domu. Wychylil sie i patrzyl, niezauwazony, jak szybko zbiega w dol, a jej dlugie wlosy zwiazane brazowa wstazka jasnieja w mroku. Z kieszonki spodni wyjal scyzoryk i na drewnianej poreczy wycial pierwsza litere slowa "utleniona". _ ego roku wrzesien zaczal sie pieknie, polami snulo sie babie lato, powietrze bylo lagodne i migotliwe. Jeszcze poprzedniego dnia na niebie nie bylo sladu chmurki, ale noca zaczelo padac, zerwal sie wiatr, ktory szarpal galeziami drzew, unoszac w powietrzu smieci i rozmokle papiery. Od rana po niebie gnaly sklebione chmury. Bylo chlodno, wiatr szedl gora, przed domami parowaly kaluze. Gienieral wyszedl tego ranka w czapce z daszkiem i cieplym paletku, na nogach mial przydeptane letnie buciki. -Tylko nie stercz przed domem, pobiegaj, zebys nie zmarzl - powiedziala matka i lekko pchnela go 14 w strone drzwi.Na drodze nie bylo nikogo. Gdzies obok deszczowo pialy koguty. Co chwila wygladalo slonce i zaraz znikalo za pedzacymi chmurami. Spojrzal w gore. Nad domami krazylo stado ptakow. Swiatlo przesuwalo sie po ich grzbietach i byly jak kaluza, w ktorej przeglada sie blekitne niebo. Po chwili zataczaly kolo i wtedy chwytaly blask jasnymi brzuchami, a ich grzbiety mienily sie granatowo. Obserwowal je probujac zrozumiec zasade tej zmiennosci. Zakrecilo mu sie w glowie, spuscil wzrok i zobaczyl, ze stoi w kaluzy, a skarpetka wylazaca z dziurawego buta nasiakawilgocia. Z domu wyszedl Pradziadek. Nie zauwazyl malego, bo kroczyl z wysoko podniesiona glowa, trzymajac pod pacha swoj ogromny czarny parasol. Spodnie wisialy na nim luzno i mozna bylo policzyc faldy opadajace na wyczyszczone do polysku czarne buciki. -Co sie tak gapisz? Gienieral odwrocil sie gwaltownie. Za nim stala Julcia Slowik i gryzla cebule. Jej puszyste zlotorude wlosy rozwiewaly sie na wietrze, slonce wlasnie wyszlo zza chmur i rozswietlilo jej twarz. Cala w naglym blasku, z kilkoma piegami na bladej twarzyczce wydala sie chlopcu bardzo piekna. Patrzyla na niego z gory. Resztke cebuli rzucila pod nogi. Usmiechnela sie ni to z wyzszoscia, ni z przyjaznia, odkrywajac przy tym drobne ostre zeby pokryte bialymi plamkami. -Powiedz o tak - rozkazala nagle, zaciskajac mocno zeby, i wycedzila: - Nie moge zgryzc chleba. Gienieral znieruchomial obezwladniony strachem i zachwytem. -Nie moge zgryzc chleba - powtorzyl poslusznie, prawie nie otwierajac ust. -To zgryz gowno - zawolala Julcia, odwrocila sie i w podskokach pobiegla uliczka w strone rynku. 15 Cjienieral, zostalismy juz tylko my dwaj - powiedzii Pradziadek nastepnego dnia, kiedy po poludniu zosta calkiem sami w kuchni, gdzie przy wygaslym piecu bawily sie male puchate kocieta, a zegary cicho posuwaly czas do przodu.-Nikt nie umie tak podawac ognia jak ty. Zapalilbym fajeczke. - Pradziadek usiadl przy stole.Gienieral z niecierpliwoscia czekal na te chwile w ciagu dnia, kiedy dziadek wyjmie papierosa z plaskiej papierosnicy i bedzie czekal, az wnuk zapali zapalke jednym zrecznym ruchem i poda mu ja. -Dobrze, calkiem niezle - Pradziadek zaciagnal sie gleboko. Lekko nadasane usta chlopca rozchylily sie w usmiechu, jego sniade policzki pokryly sie delikatnym rumiencem. Po chwili Pradziadek zgniotl niedopalona polowke papierosa i przyciagnal do siebie chlopca. Unosilo sie wokol niego mile cieplo, pachnial gotowanym mlekiem i czyms slodkim, jakby^ w zacisnietych piastkach trzymal lepkie cukierki. Pradziadek wzial jego male rece w swoje i rozchylil - byt miekkie, lekko wilgotne i puste. Wsunal reke do kieszonki jege spodni i wyciagnal kolorowe papierki. Spojrzal zawiedziony. Chlopiec usmiechnal sie chytrze i z drugiej kieszeni wyjal sugusa. Podzielili go na pol i zuli w milczeniu. -Banki - pierwszy odezwal sie Pradziadek i zrozumieli sie od razu. Po chwili obaj pelzali po podlodze, a mydlane banki pekaly na sosnowych deskach. Rozchlapana woda, zapach dzieciecej zabawy, a moze teczowe blaski migajace w powietrzu sprawily, ze z dna pamieci Pradziadka wyplynal obraz kapiacej sie dziewczynki. Miala wyplowiale od slonca wlosy sterczace jak garsc slomy nad drobna twarza. Byla piegowata i brakowalo jej przednich zebow. Balia, w ktorej sie kapala, byla tak wielka, ze koszula unosila sie na wodzie jak kwiat. Czy wtedy po raz 16 pierwszy zobaczyl Podolanke, czy widzial ja juz wczesniej? Gdy sie nie wie, co nastapi pozniej, i jak wazne jest to, co wlasnie nas spotyka, pamiec dziala kaprysnie, pozostawiajac nam na przyszlosc zaledwie okruchy rzeczywistosci.Maly Pradziadek stanal z boku i niemo przygladal sie piegusce. Piszczac rozpryskiwala wokol wode. Patrzyla spod zmruzonych powiek i gladzila wokol siebie koszulke.-A ty masz taka kreske i jak bedziesz duza, to ci sie przekreci - powiedzial nagle maly Pradziadek. - Pokaz! - rozkazal po chwili. Dziewczynka patrzyla w milczeniu, a jej jasnoniebieskie skosne oczy zaokraglily sie ze zdziwienia. -Jak sie przekreci? - spytala. -W poprzek. A w ogole dziewuchy maja zle, nie maja kuski. -Maja - zasmiala sie i prysnela mu woda z balii w twarz. - Maja - powtorzyla juz bez smiechu - tylko schowana w srodku, zeby takie gawniuki jak ty nie widzialy. Odwrocila sie do niego tylem. Moglo sie zdawac, ze nie zwraca na niego uwagi, ale on stal nadal, zapatrzony. Nagle dziewczynka poczerwieniala, chwycila sie za brzuch i jeczac wygramolila sie z balii. Mokra koszula oblepila jej posladki i nogi. -Och, bid try czorty - piszczala i zawodzila. - Jak tiazko! - Chwycila klab scierek przygotowanych do prania i unoszac koszule wepchnela go pod spod. Jej dzieciece lono bylo plaskie i gladkie.- Jak tiazko! - zawodzila bez ustanku. Patrzyl na nia, na jej zogromnialy nagle brzuch, szeroko rozstawione nogi, spomiedzy ktorych mialo sie wylonic male, cieple, sliskie, jak w oborze, kiedy z krowy wypadalo ciele. Drzal i krzywil twarz, jakby czul prawdziwy bol. Chcial byc ta mala dziewczynka, ktora teraz tylko udajac boginke plodnosci, za kilka lat bedzie nia naprawde, a on ze swoim Pytajacym sie miedzy nogami ptaszkiem, ktory sluzyl co a i a L i o T E K A 17 Wydzialu Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego Tr najwyzej do pieknego siusiania w gore i na odleglosc, wciaz bedzie jej zazdroscil daru zwielokrotmema. Przygladal sie swojej plci, temu, z czego byl dotad taki dumny, z niepokojem i zawstydzeniem. Zdawalo mu sie, ze to narosl, ktora przyczepil mu zlosliwy polny duszek. Postanowil ja ukryc miedzy udami, tak aby w tym miejscu zrobilo sie pusto i gladko. Chodzil wtedy ze scisnietymi nogami, a ciotka, ktora go wychowywala, smiala sie i mowila, ze wyglada jak kaczor, ktoremu ktos nadepnal na ogon. Odwracal glowe w strone smiejacej sie ciotki, ktora nie rozumiala blysku nienawisci w jego oczach. Proba z ukryta plcia nie udala sie, a przemozna chec, zeby poznac tajemnice malej dziewczynki, nie ustepowala. Odtad czesto pojawial sie w jego przedsennych marzeniach obraz bialej dzieciecej pupy. Na jej widok slina naplywala mu do ust, chcial wgryzc sie w miekki posladek, i rozszarpac go jak zwierze swoja zdobycz. Podnosil reke, ktora z trudem poddawala sie ruchowi, i uderzal otwarta dlonia. Zapadala sie z bezglosnym plasnieciem. Na bialej skorze zostawaly czerwone slady palcow. Nie bylo w tym okrucienstwa, raczej ciekawosc i glod. Aby je zaspokoic, poruszal miarowo ustami, mlaskal, jakby chcial wylizac ociekajacy miodem palec. I kiedy juz prawie czul slodycz rozplywajaca sie po podniebieniu, zasypial nagle jak kociak na brzuchu matki. JLego wrzesniowego dnia to, co tkwilo w nim dotad zapomniane, wylonilo sie na powierzchnie. Przezyl zycie i zdawalo mu sie, ze nasycony umrze i zapomni je na zawsze, ale tego popoludnia poczul, ze wszystko zachowalo sie w nim nietkniete. Gotowe czeka, aby je wydobyc z ciemnosci na swiatlo dnia. Zrozumial jednak, ze choc patrzyl na swiat z uwaga i w skupieniu, nie zapamietal zadnej rzeczy tak, aby moc powiedziec: pamietam wszystko. Nie moglby takze powiedziec: zrozumialem, ani nawet: rozumiem cokolwiek. Zawsze zdawalo mu sie, ze swiat zwrocony jest twarza do niego i ze jest to twarz otwarta i pogodna. Ostatnie dni sprawily, ze zobaczyl twarz inna - ciemna, niejasna i tajemnicza. Bylo juz tak kiedys w dziecinstwie. Sen platal sie zjawa, rzeczywistosc byla nierozpoznawalna, przedmioty i ludzie, zwierzeta i rosliny odwracaly sie od niego. Probowal je zrozumiec - bral w palce pachnace gorzko ziola, pytal je o ich imiona, pragnal od psa nauczyc sie cierpliwego milczenia, zagladal w oczy malenkich zukow, chcac odkryc zrodlo ich niewinnosci i dobroci. Nie znajdowal odpowiedzi. Swiat odwracal sie od niego, jakby chcial powiedziec: Sprobuj zajrzec mi w twarz. Jesli ci sie to uda - zrozumiesz wszystko. Ale nie zrozumial. Co gorsze - zapomnial. Jego dziecinstwo minelo niepostrzezenie i nie pamietal juz pytan, jakie pragnal zadac. Niepokoj i niepewnosc opuscily go. Wkroczyl w dojrzalosc latwo i bez bolu. Uwierzyl, ze wszystko wokol odkrywa sie przed nim, staje zwrocone twarza do niego. Juz nie pytal zwierzat, roslin i kamieni o ich tajemne sprawy. Zyl. Ale pod powierzchnia zycia pulsowala ciemnosc, milczenie, pytania bez odpowiedzi. Patrzyl na wnuka, na jego twarz pelna zachwytu, na jego male, silne, odwazne cialo. Sledzil radosc, ktora pojawiala sie nie wiadomo skad, i nagle lzy, wsluchiwal sie w jego milczenie i smiech - i myslal, ze udane zycie powinno spelnic wlasne dziecinstwo. Nie powrocic do niego, bo to niemozliwe, ale raczej wyciagnac ostateczne wnioski z tego czasu, gdy najbardziej dotykalna rzeczywistosc nierozerwalnie laczy sie z symbolem. 18 19 D -L* ziecieca pamiec PrSLd 7:a^nego zmierzchu szescdzS.??JawilasiePe*nego jesien-siedzacego na plask^ S! * WCZeSnieJ' Oto widzi siebl nogami. Jego stopy ciasnO7<<I (TM)sPuszczonymi w dol mii rzemykami, n^s^d^IS " pfoden^ ^ata ktorej rekawy zwiazano^ l*osz>>^ narzucona kapote obwarzanek. Boi J, Qg?o ^^ W?ku **>>. sLdkT bialego pieczywa. BezwiedS t mgdy jeszcze (TM)M zaczyna sie kruszyc. ^^^ka palce na ciastku, ktore. Mrok gestnieje. Jest zimnn v>> - jego siostra, na kamienneTplyc^oh W St?f dzie^Zynka?j go zaczyna si? wydobywac LL t '? tobotek? z ktore1 gruchania synogarlicy llw f Wllenie P?d?bne d Z drzew cicho onada ' ^czynach, ostatni b tai. Slychac jakis Pierwsze nocne gryzon ny deszcz, ktory przera Jest mokro, ale za to trS,d??k?la- nogi i kuli sie w swojej wieS T*?' Chl?piec kuca i przyciska si? 'do murt J.^^ kap?cie' gole kolana. Drzy z zimna Ko^^ Okr* k"braczkiem nietoperz. Czuje na poli Chlopca W r Zimno mi - slygdzie kuli sie jego st,dziechem, ktore porzucon0 wTeJ? ^ PrZCStaJe bc z zimna, glodu i strachu JeS16nna noc? zeby sczezlo Pamieta, jak deszcz ustal a T>>- ^ ksiezyc. Zeskoczyl z kamTenia i Zaswiec* CZC do 20 -Czekaj tu - powiedzial, wcisnal malej do reki obwarzanek i ruszyl przed siebie. - To sa moje nogi - szepnal. - To sa moje rece - powtorzyl i poczul, ze ma cialo ktoremu moze nakazac posluszenstwo. - Jest mi cieplo. Nie jestem glodny.Zatrzymal sie przed malym domkiem z zakratowanym wejsciem. Chwycil kraty i potrzasnal. Byly zamkniete. Kopal i szarpal, az zrobilo mu sie goraco, poczul bol. Spojrzal na rece. Skora na kostkach byla zdarta do krwi. Mial suche oczy i zacisniete usta.Przez chwile nasluchiwal. Cisza dzwonila w uszach, przerywal ja tylko daleki glos nocnego ptaka, ktory po chwili ucichl. Odwrocil sie. Slyszal gluche uderzenia serca i wlasny oddech. Niedaleko zamknietego domku natrafil na szeroka kamienna plyte. Byla odsunieta, otwor prowadzil w glab. Zawolal cicho. Siostra pojawila sie tak szybko, jakby byla tuz obok. -Wlaz - powiedzial i wzial ja za reke. Byla zimna, jakby dziecko trzymalo w niej tafelek lodu. Na plycie lezaly pachnace deszczem i wiatrem galezie choiny. Zgarnal je wszystkie i cisnal do dolu. Mala zsunela sie bezszelestnie, upadla na sprezyste galezie i natychmiast zasnela. Lezala zwinieta jak liszka, a jej ksztalt rozmazywal sie w ciemnosciach. Slabe popiskiwania brata pomogly mu znalezc droge. Poczul pod palcami szorstki material i cieply policzek dziecka. Zarzucil tobolek na plecy. Dziecko owiniete szmatami i derka bylo niewiele mniejsze niz chlopiec i bardzo ciezkie. Troche niosl, troche ciagnal swoj ciezar po opadlych, nawilglych deszczem lisciach. Zsunal zawiniatko do dolu i wskoczyl za nim. Niemowle wyczerpane placzem ucichlo. Pradziadek przycisnal sie do siostry i nakryl ich oboje kapota. Zasnal z policzkiem przycisnietym do pachnacych swierkowych igiel. 21 wial wiatr, niebo sie wypogodzilo. Zaczelo switac. Slonce szybko nasycilo sie swiatlem i ogrzalo przesuszona wiatrem ziemie.Wczesnym rankiem z pobliskiego dworu wyszla kobieta z koszami. Skracala sobie droge do miasteczka przez cmentarz. Mijajac swiezo rozkopany grob, uslyszala dziwny halas. Przez chwile zdawalo jej sie, ze to nocny ptak, ktoremu pomylily sie pory dnia, ale halas powtorzyl sie. Plakalo dziecko.Kobieta upuscila koszyk i pedem rzucila sie do ucieczki. Zatrzymala sie dopiero na skraju cmentarza. Chwycila sie za glowe, sciskajac ja rekami, jakby chciala zagluszyc glos diabla. Wreszcie opuscila rece i nasluchiwala; ptaki otrzepywaly skrzydla, ostatnie krople nocnego deszczu uderzaly o liscie. Kiedy dobiegla do drzwi proboszczowki, strach zaczal jz opuszczac. Przytrzymujac kurczowo chuste na piersi, drza cym glosem spytala o proboszcza. Po chwili nadszedl strony kaplicy. i -Duszyczka potepiona doprasza sie laski ksiedza; proboszcza - szepnela kobieta. Ksiadz nawet sie nie zdziwil. Wszedl do wnetrza domu i po chwili wrocil z krucyfiksem i swiecona woda. Proboszczowa gospodyni jeszcze w pospiechu zarzucala chustke na glowe, a chlopak, ktory tu mieszkal i sluzyl do mszy, biegl za nimi. Szli szybko szeroka aleja. Kobiety mamrotaly pod nosem, chcac modlitwa odegnac zle moce. Chlopak przytrzymujac portki na brzuchu sapal zdyszany. W pobliskim domu otworzylo sie okno, kobieta wychylila sie ciekawie do polowy i mruzac oczy patrzyla na idacych. Zbiegajac ze schodkow zawolala meza i dzieci. Wybiegli przed dom i zobaczyli, ze ksiadz idzie w strone cmentarza. Dogonili go, gdy przekraczal drewniana brame obok niebieskiego gipsowego aniola na postumencie. Kobieta, ktora pierwsza uslyszala dzieciecy placz, poprowadzila ich :1 do starego debu posrodku cmentarza. Przystaneli oniesmieleni cisza, ktora tu panowala. _ To gdzies tutaj - szepnela kobieta, jakby sie bala obudzic kogos, kto jeszcze spi. -In nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti... - zaczal ksiadz i w tym momencie z grobu w koncu waskiej alejki wyjrzal chlopiec. Zrecznie wydostal sie z dolu i stanal na plycie, oswietlony sloncem. Jego potargane wlosy przeswietlilo swiatlo, tworzac aureole wokol glowy. Patrzacy pod slonce nie dostrzegli w pierwszej chwili jego twarzy ani strachu, ktory sie na niej pojawil. Figurka dziecka stala nieporuszona. Kobiety cofnely sie, ksiadz zrobil krok naprzod i zatrzymal sie, bo obok nogi chlopca pojawila sie glowka drugiego dziecka. -Sila nieczysta, dusza potepiona - jeknela ktoras z kobiet i zakryla usta reka. -Cicho badzcie, kobiety, przeciez to dzieci, po prostu dzieci - powiedzial ksiadz i zdecydowanym krokiem zblizyl sie do grobu. Chlopiec pomogl wydostac sie siostrze i teraz stala obok niego mala, chudziutka, w pomietej koszuli, i krzywila buzie do placzu. Mezczyzna w czarnej sukni zblizal sie do nich, a dzieci obezwladnione strachem, obolale od snu, nadal staly bez ruchu. Ksiadz podszedl na odleglosc kilku krokow. Ktos krzyknal glosno, widzac, ze ksiadz unosi sutanne i wskakuje do grobu. -Kobiety - zawolal po chwili i wyjrzal z dolu. - Chodzcie tu. Podbiegly, wiedzione nakazem silniejszym niz strach. Ksiadz wyciagnal rece i podal im zawiniatko. Rozlegl sie glosny placz dziecka. Wszyscy ockneli sie jak ze zlego snu. Ktos chwycil chlopca za reke, ktos zdjal plaszcz i okryl nim dziewczynke. Kobiety podawaly sobie niemowle i usmiechaly sie do niego. 23 Maly Pradziadek zapamietal te chwile. Wszyscy mowi] araz wesolo i glosno. Smiali sie. Nie rozumial tego smiechi j gwaru. Ludzi przybywalo. Kazdy chcial go dotknac, d rece na swojej twarzy i wlosach. Jedni muskali go tylko, jak cmy, inni chwytali mocno, jakby chcieli sie przekonac, ze naprawde istnieje. Jego maly brat krzyczal glosnym, nic nierozumiejacym krzykiem. Na pewno byl glodny i nie chcial juz dluzej czekac.Po chwili znalezli sie w domu wielkim jak stodola, ale pelnym swiatla, i Pradziadek zobaczyl, ze wsuwaja mu do rak miske pelna goracego mleka. Rozejrzal sie na boki i zaczal chleptac jak zwierze, ktore czuje, ze opada z sil. Jego siostra i brat znikneli gdzies, ale teraz nie myslal o nicli upadl na cos miekkiego, poczul pulsujace cieplo wokol siebi i zasnal. Spal dwie doby.JViedy sie obudzil, dlugo lezal z zamknietymi oczami i zupelnie nie mogl sobie uprzytomnic, gdzie ma glowe, a gdzie nogi. Gdy wreszcie odwazyl sie otworzyc oczy, zobaczyl uchylone drzwiczki pieca i wnetrze rozgrzane do czerwonosci. Obok krecila sie kobieta. Widzial tylko fragment jej burej sukni z grubego szorstkiego materialu. Pochylala sie wyjmujac cos z duchowki. Poczula widocznie na sobie wzrok dziecka, bo odwrocila glowe i spojrzala przez ramie, wciaz zgieta w pol. Szybko zacisnal powieki, ale to jej nie zmylilo. Podeszla do lozka i pochylila sie nad nim. -Obudziles sie juz? - spytala i Pradziadek otworzyl szeroko oczy. - Czy tobie na imie Franus? Tym pytaniem kobieta wtracila go z powrotem w koleiny, z ktorych juz prawie calkiem wypadl. -Tak - szepnal i znow zapadl w sen. Pradziadek rodzil sie trzykrotnie. Urodzila go kobieta, ktora umarla, kiedy mial niespelna siedem lat. Wkrotce potem stracil tez ojca. Nikt nie chcial zaopiekowac sie trojka 24 dzieci, a krewni pozbyli sie ciezaru, wywozac sieroty na odlegly o wiele kilometrow cmentarz w Kuromekach, j tam je porzucili. Grob stal sie jego schronieniem i wylaniajac sie z niego pewnego jesiennego ranka urodzil sie po raz fl^ Trzeci raz narodzil sie ze slow: "Urodzila go z litosci CK^J^" I tak juz zostalo. To byly jego prawdziwe narodziny vW osobie dalekiej krewnej zdobyl matke, dzieki ^Tej w wieku osmiu lat raz na zawsze zerwal pepowine wiaz^ca go z mroczna, pelna krzyku, zalu i strachu przeszloscia.Przez kilka nastepnych dni chlopiec walczyl z prze_ strzenia, a czas liczyl sie od nowa. Wszystko, co bylo 4otad zostalo szczesliwie zapomniane i latwo poddal sie ' dnia i nocy, tylko kierunki i odleglosci wciaz mu si orym Wreszcie na tyle oswoil sie z nowym domem, z^ roz. poznawal juz jego zapachy, zaczal tez odrozniac - stukanie drzwi w sieni, przeciagly spiew wrot trzaskanie kuchennych drzwiczek i postukiwanie o brzeg studni. Kiedy wreszcie opuscil kat, w kt sie chronil, i po raz pierwszy podszedl do stolu, stal talerz z kromkami chleba posypanymi sola, nagrzala sagan wody, posrodku kuchni ustawila i przywolala go do siebie. Szedl niepewnie, patrzac sploszonym wzrokiem spO(j dlugich skoltunionych wlosow. Stanal obok balii, a L[ofea lagodnymi ruchami zdejmowala z niego koszule i przetarte w najbardziej uzywanych miejscach do ciala. Lokcie i kolana chlopca byly szare od wzaj.tego w nie brudu. Ciotka patrzyla na to watle dzieciece cialo, na wystajace obojczyki, pod ktorymi tworzyly sie dwa niewielkie wgebje_ nia, zapadly brzuch, nogi tak cienkie, ze kolana wygl^ajy przy nich jak dlonie zacisniete w piesc. Odwrocila go t^jem Mogla z latwoscia policzyc wszystkie kregi, a lopatki rzucaly cien i wygladaly jak nie rozwiniete jeszcze skrzydelka^ Pogladzila delikatnie jego posladki o skorze jasni^jsze: niz reszta ciala, cale pokryte drobnymi ukaszeniami. 25 -Oj, biedny ty, Franus - powiedziala i Pradziada! lekko drgnal na dzwiek swego imienia.Scisnal posladki, jakby broniac sie przed obcym d. tknieciem. Tak dawno nikt do niego nie mowil i nL dotykal go, ze zdziwiony odwrocil glowe. Ciotka zobaczyla blysk oczu, ktore szybko przykryl powiekami o gestych dlugich rzesach. This file was created with BookDesigner program [email protected] 2010-05-09 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!