Dominika van Eijkelenborg - Rzeczy, które robimy w ciemności

Szczegóły
Tytuł Dominika van Eijkelenborg - Rzeczy, które robimy w ciemności
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Dominika van Eijkelenborg - Rzeczy, które robimy w ciemności PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Dominika van Eijkelenborg - Rzeczy, które robimy w ciemności pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Dominika van Eijkelenborg - Rzeczy, które robimy w ciemności Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Dominika van Eijkelenborg - Rzeczy, które robimy w ciemności Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Strona 1 Strona 2 Strona 3 B. J. M. O. H. B. Dla Was. Co wody jeziora złączyły, a płomień ogniska przypieczętował… Strona 4 Ciemność bez względu na powód swego istnienia, jest straszna i przerażająca. Pochłania człowieka dokładnie, wykrzywia jego istnienie, rozrywa i niweczy. Kto czuje się bezpieczny w absolutnej ciemności? Kto wierzy w potrzebę istnienia ciemności? W ciemności wszystko łatwo się wygina, przekręca, znika. I pustka będąca istotą ciemności wszystko pochłania. – Haruki Murakami, Tańcz, tańcz, tańcz, tłum. Anna Zielińska-Elliott Tylko w ciemności można zobaczyć gwiazdy. – H Martin Luthe r King, Jr. (cytat z przemówienia Byłem na szczycie góry z 3 kwietnia 1968 roku, tłum. Amber Steele-Zielińska) Strona 5 1 S łyszała odgłos własnych kroków. Niósł się po sali jak echo uderzeń gongu. Posadzka błyszczała, odbijając blask lamp zamontowanych pod sufitem i  przez chwilę Joanna miała wrażenie, że idzie po rozciągniętej przed nią tafli światła. Za sobą słyszała głosy pracowników muzeum, którzy omawiali ostatnie szczegóły wystawy. Domyślała się tematu ich dyskusji, nie rozumiejąc ani słowa. Stanęła na środku sali i podniosła wzrok, wodząc nim po białych ścianach obwieszonych fotografiami. Każdą z  nich znała lepiej niż ktokolwiek inny, na każdej zatrzymała spojrzenie, myślami wracając do chwili, gdy została wykonana. Ułamki sekund uwięzione za szkłem, jak spreparowane motyle nakłute na cienkie szpilki i  zamknięte w  gablocie. Mogły umknąć, lecz zostały schwytane. Joanna Sandorska miała wrażenie, że zdjęcia zaczynają trzepotać jak skrzydła i  w  końcu uwolnią się spod szkła, by zlecieć się wokół niej, jak stado wygłodniałych ptaków. Oczy uwiecznionych na papierze kobiet zdawały się śledzić ją tak, jak ona śledziła je niegdyś, ukryta za obiektywem aparatu. Większość z nich stanowiła jedynie tło, na którym odgrywały się dramaty, dokonywały chwile wzruszenia. Każda z  fotografii opowiadała własną historię, zupełnie inną od poprzedniej. Wszystkie łączyła kobieca postać, nie w  centrum, lecz gdzieś w  rogu, na dalszym planie, jakby pojawiła się przypadkiem, jakby celem fotografa nie było nawet złapanie jej Strona 6 w kadr. Joanna pamiętała każdą z nich. Ich emocje wypisane na twarzy, ich niemoc i  jednocześnie siłę uczuć, która zdawała się wypełniać każde zdjęcie. Na jednym z  nich widniała karetka pogotowia i  zmiażdżone auto. Pomiędzy postaciami ratowników i  strażaków pochylonych nad pojazdem można było dostrzec małą bosą stópkę wystającą spod pogiętej blachy. Większości ludzi, którzy widzieli tę fotografię, zajęło chwilę, nim ich oczy zarejestrowały postać kobiety w  tle przytrzymywanej przez policjanta. Jej twarz wykrzywiona przerażeniem i  bólem, dłonie wyciągnięte w stronę auta. Joanna pamiętała jej głos. Nie płacz, nie krzyk, lecz zdławiony ryk, którego nie potrafiłaby dziś odtworzyć, ale który rozpoznałaby wszędzie, gdyby go znów usłyszała. Fotografię zrobiła w czasie pobytu w Stanach. Podobnie jak tę wiszącą obok, z  której patrzyli ku niej roześmiani kierowcy ciężarówek, niektórzy z kanapką w dłoni, inni z papierosem i kawą w papierowym kubku. Tuż za nimi otwarte drzwi potężnego pojazdu odsłaniały kabinę, gdzie na fotelu kierowcy z  nogami wspartymi o  kierownicę siedziała kobieta. Patrzyła w  stronę obiektywu, lecz inaczej niż oni, butnie, odważnie, jej lekko zmrużone oczy zdawały się mówić: wiem, że myślisz, że nie dam sobie rady; mylisz się. W magazynach kulturalnych pisano, że wystawa ta otworzy jej drzwi do międzynarodowych galerii, choć Joanna nigdy nie przypuszczała, że tak się stanie. To, że znajdowała się w  Muzeum Fotografii w  centrum Amsterdamu, w  wieczór przed uroczystym otwarciem wystawy poświęconej jej pracy, wciąż jeszcze docierało do niej jedynie po części. Holandia była trzecim po Polsce i  Czechach miejscem, gdzie zaproszono ją z ekspozycją. I nie ostatnim. W ciągu najbliższych trzech miesięcy kolekcja miała odwiedzić galerie w Belgii i Austrii. Kiedy ponad dwadzieścia lat temu Joanna po raz pierwszy wzięła do ręki aparat fotograficzny, nie podejrzewała nawet, dokąd ją doprowadzi. Stał się jej tarczą, bezpiecznie odgradzającą od świata. Za obiektywem była kimś innym, kimś, kto sprawował kontrolę nad rzeczywistością. Zaczynała jako amatorka. Szybko jednak zrozumiała, że ukryta za szybką obiektywu bezkarnie może patrzeć na świat pod dowolnie wybranym kątem. Pracowała, robiąc szkolne zdjęcia, fotografie ślubów i  wesel, ale nieprzerwanie fotografowała także dla przyjemności. Najpierw Strona 7 wszystko rozwijało się powoli, jakaś gazeta kupiła jej pracę, potem inna zamówiła serię. Przełom nastąpił wraz z burzliwym rozwojem internetu. Nim się spostrzegła, jej fotografie zaczęły pojawiać się wszędzie, jej wnikliwe oko, oryginalny sposób przedstawiania rzeczywistości zostały docenione przez liczne zamówienia i publikacje. Musiała zrezygnować ze ślubów i wesel, gdyż brakowało jej wolnych terminów. Wkrótce potrzebowała własnego menedżera, żeby uporać się z  klientami, fakturami, umowami. I  to właśnie Patrycja z  Joanny Sandorskiej stworzyła w celach marketingowych Jo Ann Sandor. –  Musisz coś zrobić z  tym nazwiskiem. Powinno brzmieć bardziej dostępnie, chwytliwie, wpadać w  ucho, jak melodia, zapadać w  pamięć, rozumiesz? – Zapisała na kartce trzy wyrazy i  przesunęła ją w  stronę Joanny. – I  co ty na to? Nieźle, prawda? Troszkę jak nazwisko żydowskiej Amerykanki z  polskimi korzeniami. Mam na myśli, że międzynarodowo to dobrze! I dużo lepiej wygląda na stronie internetowej. Joanna wzruszyła wtedy ramionami, ale pod świdrującym spojrzeniem Patrycji skinęła w końcu głową. – Mazel tow! – ucieszyła się Patrycja i klamka zapadła. Joanna, wciąż jeszcze stojąc nieruchomo w  przestronnej sali muzeum, pozwoliła, żeby wspomnienia otoczyły ją jak mgła. W  tym momencie zgasło światło i ciemność jak nagły ciężar opadła na nią. Obróciła się automatycznie. –  Jo? Przepraszam! Nie wiedziałem, że jeszcze tu jesteś! – Eddy, młody pracownik muzeum, włączył światło i  wsuwając dłonie w  kieszenie spodni, dołączył do Joanny. Rozejrzał się, by w  końcu zatrzymać na niej wzrok. – Usatysfakcjonowana? – Jak najbardziej – odparła zgodnie z prawdą, skrzętnie ukrywając emocjonalny koktajl, który wezbrał w  niej w  trakcie tych krótkich chwil sam na sam ze zdjęciami. W  ciągu ostatnich dni rzadko bywała sama. W  wirze przygotowań do wystawy oraz zwiedzania Amsterdamu nie miała czasu skupić się na własnych uczuciach. Zauważyła jednak Eddy’ego i sposób, w jaki zabiegał o jej zadowolenie. Strona 8 Przyłapywała się na myśli, jak daleko mogłyby sięgnąć jego starania, i  nie ukrywała, że uwaga kilkanaście lat młodszego mężczyzny pochlebiała jej. –  Wszystko zapięte na ostatni guzik, więc będziemy zamykać. Zrobiło się późno, ale niestety zwykle tak bywa, że w  ostatniej chwili wychodzą jakieś nieoczekiwane drobiazgi. A ty? Gotowa na wielką chwilę? Był wysoki, jak większość Holendrów, i musiał pochylić się lekko, by zajrzeć jej w oczy. Skinęła z uśmiechem. – Chodźmy zatem – powiedziała, robiąc krok w kierunku wyjścia z sali. –  Właściwie… – zaczął niepewnie i  wsunął okulary na nos. Miał potargane włosy i bujny zarost na twarzy. – Chciałem cię o coś zapytać. Bo wiem przecież, że jutro zasypie cię lawina odwiedzających wystawę. – Dobrze, pytaj… – Patrzyła na niego z zainteresowaniem. Jego angielski był nieskazitelny, choć dużo bardziej lubiła słuchać jego głosu, gdy rozmawiał w  swoim ojczystym języku z  innymi pracownikami. Brzmiał wtedy dużo swobodniej. – Którą z nich najbardziej lubisz? – Wskazał ruchem głowy na zdjęcia. Zaskoczył ją, rozejrzała się więc lekko zdezorientowana. Jej wzrok zatoczył koło po pomieszczeniu. Kiedy nie odpowiedziała od razu, zaśmiał się. –  Pozwól, że sformułuję pytanie inaczej: która ma dla ciebie największe znaczenie? Joanna mimowolnie odwróciła twarz w stronę fotografii, której widoku unikała. Tak naprawdę nie potrafiła odpowiedzieć, dlaczego włączyła ją do serii zdjęć z tej wystawy. Była stara i  tak nabrzmiała emocjami, których nie chciała pamiętać, że sama myśl o tym kawałku papieru i cieniach na nim wydrukowanych zadawała jej ból. Cienie. Tylko tyle pozostało. Cienie i  duchy, które dopadały ją w  ciemności, gdy próbowała zasnąć. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Eddy stał nadal obok, z uwagą studiując jej twarz. – To ta, jak się domyślam? – spytał w końcu, patrząc na tę samą fotografię. Strona 9 Pokiwała głową w  odpowiedzi. Wiedziała już, że to był błąd. Takie osobiste prace nie powinny stanowić części wystawy artystycznej. Choć rozumiała przecież, że sztuka nigdy nie bywa neutralna. Chciała zmienić zdanie. Zdjąć ramkę z  systemu misternych zawieszeń i  wyjść z  nią z  galerii. Podeszła bliżej. Zdjęcie wydrukowano w największym możliwym formacie przy tej marnej rozdzielczości i  włożono w  czarną ramę. Przedstawiało mężczyznę odzianego jedynie w  dżinsy, leżącego na łóżku, na jego nagiej piersi spało niemowlę. Wokół nich była rozrzucona biała pościel. I  choć tych dwoje stanowiło pierwszy plan, to nie oni przyciągali uwagę. W  tle za cienkimi prześwitującymi zasłonami widać było kobietę stojącą na balkonie tyłem do obiektywu. Trzymała dłonie na barierce. Była ubrana jedynie w przydługi podkoszulek. Portret z kobietą w tle. Taki tytuł nadała tej fotografii i to on stał się w końcu tytułem całej wystawy. –  Gdybym nie wiedział, że stoisz za obiektywem i  robisz to zdjęcie, pomyślałbym, że to ty. – Głos Eddy’ego wyrwał ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się lekko i  z  trudem zapanowała nad przemożną potrzebą wyciągnięcia dłoni, by opuszkami palców dotknąć zimnego szkła, pod którym uwięziono cienie tej trójki. Zobaczyła nagle odbitą w  nim własną twarz. I  przez moment przebiegła jej przez głowę myśl, że to ona sama jest kobietą w tle. Eddy przyglądał się jej badawczo. – To nie ja – odparła krótko. Kiedy wyszli z  muzeum, Joanna z  przyjemnością wciągnęła w  płuca chłód pierwszych grudniowych dni. Amsterdam migotał zapraszająco światłem ulicznych latarni odbijających się w wodach kanałów. – Odprowadzę cię. – Eddy ruszył wraz z nią. – Niepotrzebnie się kłopoczesz, to w końcu blisko. – Znała już drogę do hotelu, musiała jedynie pójść wzdłuż kanału, przejść przez kamienny most, przemierzyć dalej parę metrów prosto uliczką pełną sklepów, by w  końcu skręcić przy barze kanapkowym w ulicę Kerkstraat, przy której mieścił się jej hotel. – Wielka szkoda. – Eddy uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem. Strona 10 Joanna otuliła się ciaśniej płaszczem i przez chwilę rozważała, co powiedzieć. Jej hotelowy pokój był mały, lecz komfortowy. Wieczorami unosił się w  nim przyjemny zapach włoskiego jedzenia, dochodzący z  sąsiadującej pizzerii. Obok mieściła się kawiarnia, w której do późna grano głośną muzykę, i coffeeshop, gdzie mieszkańcy miasta i  turyści zaopatrywali się w  jointy. Nie przeszkadzał jej hałas dobiegający z ulicy. Dzięki niemu nie czuła się osamotniona w nieznanym mieście. Lecz prawdziwe towarzystwo to luksus, którego od dawna nie zaznała. –  Słuchaj, Eddy… – zaczęła niepewnie. Nie była dobra w  prowadzeniu słownych gier taktycznych. I  miała świadomość, jak utrudniało jej to życie. Jej domeną było opowiadanie obrazami. Słowa pełne były pułapek, podtekstów. – Jestem tu tylko na parę dni. Lubię cię, ale… –  Jo, nie jesteśmy dziećmi. Jeśli nie odpowiada ci moje towarzystwo, wolałbym, żebyś to powiedziała szczerze, zamiast wymyślać wymówki. Jeśli o  mnie chodzi… Parę dni czy parę godzin w  twoim towarzystwie wydaje się jak parę sekund, więc… – Lubisz pizzę? – spytała, ucinając jego wywód. – Wiem, że jest późno… – Lubię! O każdej porze. Przeszli kamienny most łączący dwa brzegi kanału Keizersgracht. Obudziła się zdezorientowana. Ze snu wyrwał ją dźwięk zamykanych drzwi. Podniosła się na łokciach i  przez mgłę zaspanych oczu zobaczyła lekki uśmiech Eddy’ego. Miał włosy jeszcze bardziej potargane niż poprzedniego dnia, koszulę luźno zarzuconą na nagie ciało, a  spod nogawek wystawały bose stopy. Pod pachami ściskał plik gazet, w  dłoniach trzymał tacę zastawioną obfitym śniadaniem. Ostrożnie postawił ją na stoliku przy łóżku. – Poszedłeś tak na dół? – zapytała lekko rozbawiona. Skinął głową. Strona 11 – Dostałem nawet śniadanie do pokoju, z mlekiem owsianym do kawy, choć nie wiem, jaką pijesz, rogaliki, jeszcze ciepłe, dżem, masło, ser… – zaczął z zadowoleniem wymieniać zdobycze. – A to? – spytała, wskazując placem na miseczkę z brązową mazią. – Pindakaas – odparł, a kiedy popatrzyła na niego pytająco, wyjaśnił: – Takie orzechowe smarowidło. Z orzeszków ziemnych. Co jadasz tutaj na śniadanie? – Kawę – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Usiadł obok niej i  oparł się o  zagłówek. Podał jej filiżankę. Jego bliskość przypomniała jej minioną noc i  wywołała uśmiech. Przez parę minut delektowała się smakiem kawy i  wspomnieniami. Eddy sięgnął po gazety, które przyniósł, i popijając kawę, przewracał strony. –  Nie wiedziałam, że interesujesz się polityką – przerwała ciszę. Przesuwając wzrokiem po gęsto zapisanych stronach, próbowała domyśleć się, o  czym mogły mówić. Podczas krótkiego pobytu w Holandii nauczyła się kilku prostych słów, ale skomplikowany język nadal brzmiał jak szyfr szorstkich charknięć. Przyglądała się więc zdjęciom dołączonym do artykułów z  nieszczególnym zainteresowaniem, automatycznie biegnąc spojrzeniem od jednej fotografii do drugiej. –  Nie tyle polityką, co ogólnie światem. W  szerokim tego słowa znaczeniu – powiedział i pocałował ją we włosy, jakby zwykł to robić od zawsze, choć znali się dokładnie trzy i pół dnia. Prawie przewrócił stronę i  ona prawie przeoczyła to zdjęcie, w  przyjemnym rauszu pod wpływem ciepła tego pocałunku. Jednak twarz z  fotografii, która mignęła jej przed oczyma, sprawiła, że poczuła nagły chłód. Przytrzymała dłonią stronę, którą przewracał. – Och, przepraszam, nie wiedziałem, że też czytasz – zażartował, wiedząc, że nie znała niderlandzkiego. Nie odpowiedziała. Pochyliła się nad gazetą i skupiła wzrok na zdjęciu. Grupa robotników budowlanych, wszyscy w  białych kaskach i  takich samych kurtkach z  logo firmy, stała przed budynkiem wyglądającym na starą fabrykę. Joanna Strona 12 utkwiła wzrok w  jednej z  męskich sylwetek i  zastygła, jakby dopadł ją nagły paraliż. Trwało to może minutę, nim wiedziała na pewno. Nie miała wątpliwości. To musiał być on. Patrzyła na twarz mężczyzny, który niegdyś zrujnował jej życie, by potem zniknąć bez śladu, pozostawiając za sobą jedynie zgliszcza, rozpacz i ból. Strona 13 2 U mawialiśmy się, że ważne decyzje będziemy podejmować razem. – Lia Kornmann nerwowo machała pod stołem stopą obutą w  czarne zamszowe botki do kostki z dość wysokim i niebezpiecznie ostrym obcasem. Kiedy na niego patrzyła, wyobrażała sobie, kogo chciałaby nim najchętniej zranić. Pierwsze miejsce na liście zajmował jej były mąż, z  którym próbowała właśnie prowadzić w miarę kulturalną rozmowę telefoniczną. –  Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? To nie jest żadna ważna decyzja. Nie chodzi przecież o  wybór studiów! – Głos w  słuchawce brzmiał jak zawsze arogancko z małym dodatkiem drwiny. –  Nie, chodzi o  bezpieczeństwo i  zdrowie naszego syna! – Starała się nie podnosić głosu i  nie dać mu odczuć, że ledwo panuje nad złością. – A  studia to akurat będzie musiał wybrać sobie sam. – Amsterdam to duże miasto. Skuterem będzie mu łatwiej odwiedzać kolegów albo podjechać do mnie do pracy. – Rzeczowy i  spokojny ton Falco irytował ją jeszcze bardziej. –  Wiem, jak duży jest Amsterdam. I  jak ruchliwe są ulice. Nie wiem, czy ty wiesz, że twój syn nie założy kasku sam z  siebie, chyba że mu go wciśniesz na głowę, a biorąc pod uwagę, że większość czasu spędzasz w biurze, nie sądzę, żebyś Strona 14 miał nad tym jakąkolwiek kontrolę. Nie wspominając już o ograniczeniu prędkości, którego z całą pewnością nie będzie przestrzegał. – Słuchaj, przecież on nie wsiądzie na ten skuter jutro. Dopiero zacznie lekcje z teorii, a na lekcje jazdy może uczęszczać od szesnastego roku życia… – zaczął. – Czyli za cztery miesiące, na Boga! Chodzi o to, że nigdy nie powinieneś mu obiecywać takich rzeczy bez uzgodnienia tego ze mną! Odpowiedziało jej nabrzmiałe irytacją westchnienie. –  To twoja opinia. Zresztą już za późno. Obiecałem mu, zaczyna od nowego roku. Lia zacisnęła palce na słuchawce, jakby miała zamiar ją zmiażdżyć. Na wyświetlaczu telefonu już trzeci raz mignęła lampka połączenia wewnętrznego, ale zignorowała ją. – Po prostu powiedz mu, że omówiłeś to ze mną i zmieniłeś zdanie. –  Sama mi wypominałaś, że w  kontaktach z  nim muszę trzymać się danego słowa. Z  powodów wychowawczych. A  teraz mi mówisz, że mam nie dotrzymać obietnicy! – W takim razie powiedz mu, że nie odwołujesz lekcji, tylko zostają odroczone, aż będzie trochę starszy! – Bo ty tak chcesz? – Bo tak jest rozsądnie! –  Porozmawiajmy o  tym innym razem, dobrze? Mam teraz spotkanie – urwał ich słowne przepychanki. W  jego głosie słyszała wyraźnie, że myślami był już gdzie indziej. Dokładnie znała ten ton, lekko nieobecny. – Falco, nie waż się… – Próbowała go zatrzymać, ale rozłączył się, usłyszała jeszcze urywek jego słów skierowanych do kogoś innego. Odłożyła słuchawkę, choć miała ochotę nią rzucić o  ścianę. W  tym samym momencie lampka połączenia wewnętrznego zamigotała znowu. –  Tak? – starała się, by jej głos brzmiał neutralnie i  nie zdradzał furii, która rozsadzała ją od środka. Powinna była poczekać z  tą rozmową telefoniczną, ale Strona 15 obawiała się, że w domu świadkiem dyskusji będzie Jasper. – Pani redaktor. – Hiske rzadko używała tego zwrotu, głównie w chwilach, gdy chciała przyciągnąć uwagę Lii. – Meta Zwanenburg na linii pierwszej, połączyć? Na dźwięk nazwiska Lia zmarszczyła czoło. – Ta Meta Zwanenburg? – Obawiam się, że tak. –  Och… – Lia westchnęła z  lekkim zaskoczeniem. Meta Zwanenburg nie dzwoniła od tak dawna, że Lia zapomniała o  jej istnieniu, a  był czas, gdy trudno było o nim zapomnieć. –  Powiedz, żeby zadzwoniła później, teraz jestem zajęta. – Po konfrontacji z byłym mężem Lia nie miała ochoty na kolejną w ciągu tej samej godziny słowną przepychankę z kimś, do kogo nie docierały proste komunikaty. –  To już jej mówiłam. Trzy razy. Dzwoni po raz czwarty i  pyta, czy przypadkiem już nie jest później. – Niech zostawi numer telefonu. Oddzwonię później. –  To również jej powiedziałam. Twierdzi, że kiedyś mówiłaś jej, że nie miewasz wolnych chwil. Lia pomasowała kark, próbując rozluźnić mięśnie zaciśnięte stresem i narastającą irytacją. Miała ochotę walnąć głową o blat biurka. – Poproś, żeby zadzwoniła o szesnastej. Po krótkiej chwili ciszy usłyszała głos Hiske. – Ale… wtedy będziesz akurat na spotkaniu w Groningen. – Wiem przecież! – warknęła w odpowiedzi. Nie chciała urazić Hiske, z którą pracowała od tak dawna, że ich profesjonalna relacja nabrała przyjacielskiej formy. –  Jak tam rozmowa z  byłym mężem? – Hiske zdawała się nie przejmować tonem Lii. – Jak zawsze! Lia rozłączyła się i  przez chwilę masowała skronie, przymykając powieki i  próbując ukierunkować myśli na pracę. Zamiast przejrzeć projekty okładek Strona 16 kolejnego numeru „Chic”, myślała o byłym mężu. Założyła okulary i skupiła się na wydrukach. Leżały na obszernym, perfekcyjnie zorganizowanym biurku. Patrzyła na nie nieobecnym wzrokiem, nadal próbując stłumić złość. W końcu podeszła do okna, z  którego widok rozciągał się na skwerek przecięty wodami kanału z ruchliwym skrzyżowaniem Hoekemastraat z Oostergobrug za nimi. Przez chwilę obserwowała nieprzerwany strumień pojazdów, zastanawiając się, dokąd zmierzają lub skąd przybywają. To był jej punkt widokowy, wieża kontroli, miejsce, gdzie czuła się królową, a  jeśli nie królową, to na pewno wyjątkowo dobrym koordynatorem lotów. Lubiła Leeuwarden, choć nie była jego rodowitą mieszkanką. Przyjechała tu dwanaście lat temu, z  czteroletnim synkiem, papierami rozwodowymi i  dwiema walizkami. Kupiła niewielki apartament w centrum, zapisała Jaspera do najbliższej szkoły i nie tracąc czasu na zbędne żale, zabrała się do pracy nad tworzeniem życia, które sobie zaplanowała. Żale miała już za sobą. Najgłębsze po pierwszym rozwodzie z  Adrianem Kornmannem, dyrektorem popularnego kanału telewizyjnego, na którego antenie Lia pracowała jako prezenterka. Miała jedynie dwadzieścia trzy lata, gdy starszy o  paręnaście lat Adrian owinął ją sobie wokół palca. Przy nim czuła się jak gwiazda, a  nie jak prowadząca program wyświetlany w  czasie antenowym o  najniższej oglądalności. Lia do tej pory nie była w  stanie powiedzieć, czy była zakochana w  Adrianie, czy może w  swoich wyobrażeniach o  nim. Początki ich relacji pełne były luksusowych amsterdamskich restauracji, krótkich, lecz intensywnych wyjazdów, w  których Lia towarzyszyła Adrianowi, jak droga i  piękna biżuteria, którą zakłada się, by robić wrażenie na innych. A  to akurat Adrian uwielbiał. Porażać ludzi swoim idealnym wyglądem, urokiem, erudycją, autem, które przyciągało wzrok, prestiżem życia, którym pysznił się bez skrupułów. Okazał się narcyzem w  całym tego słowa znaczeniu i  trwające zaledwie półtora roku małżeństwo rozpadło się z hukiem po jego kolejnej zdradzie, za którą zresztą winą umiejętnie obarczył Lię. Gdyby koniec tego małżeństwa oznaczał jedynie koniec relacji, Lia dałaby sobie emocjonalnie radę. Jednak Adrian nie znosił być Strona 17 zmuszanym do codziennych kontaktów z ludźmi, którzy nie adorowali go tak, jak by sobie tego życzył. Przez jego manipulacje i gierki atmosfera w pracy dręczyła Lię bardziej niż rozwód w  toku. W  rezultacie porzuciła męża i  ledwo rozpoczętą karierę. Zrezygnowała ze wszystkich praw do majątku czy nieruchomości. Zachowała jednak to, co Adrian miał najcenniejszego. Jego nazwisko. Falco poznała rok później, zbierając materiały do nudnego artykułu do gazety, w  której zatrudniono ją z  lekkim sceptycyzmem, co zresztą rozumiała. Zdawała sobie sprawę, że nazwisko byłego męża otworzyło jej drzwi, i  nie wahała się go użyć. Nie miała pomysłu ani na siebie, ani na życie. Nawet dziś po tylu latach, kiedy Lia myślała o tamtej młodej kobiecie, którą była, czuła coś rodzaju wstydu zamiast współczucia. Wiedziała jednak, że nic nie uczy odporności szybciej niż bolesne doświadczenia. Użalanie się nad sobą nie rozwiązuje problemów, choć zaspokaja chwilową potrzebę dramatyzowania. Falco sprawiał wrażenie kogoś niezdolnego do odgrywania dramatów. Był rzeczowy, zadbany, nie pracował w  mediach i  jeździł autem, które nie było przejawem narcyzmu, a  jednak dawało do zrozumienia, że finansowo może sobie pozwolić na wiele. Ich relacja rozwijała się w spokojnym tempie i zwieńczona była piękną ceremonią ślubną – taką, o jakiej Lii marzyła od zawsze, z klasą i ze smakiem. Problemy zaczęły się nieoczekiwanie, gdy Jasper skończył rok, a  Lia była przekonana, że najgorsze już za nimi. Może odprężyła się za bardzo, ignorowała pierwsze oznaki obumierania ich związku? Z  głębin macierzyństwa powoli znów wypływała na powierzchnię życia. Wróciła do pracy i skupiła się na odbudowywaniu swojej wątłej pozycji zawodowej. Jasper zostawał w żłobku, co dawało jej przestrzeń i czas dla siebie. I kiedy wynurzyła się wreszcie i rozejrzała wokół, okazało się, że wiele jej umknęło. Falco w istocie nie był typem skorym do dramatyzowania. Informację o swoim romansie przekazał jej podczas kolacji w  zwykły czwartkowy wieczór. Lia pamiętała, że Jasper przewrócił wtedy kubek z  sokiem. Patrzyła, jak słodki płyn ścieka powoli ze stołu na podłogę, i miała wrażenie, że to ona sama krwawi powoli i obficie. Strona 18 Tym razem walczyła w sądzie jak lwica o każdy grosz, jakby chciała ukarać nie jednego, lecz obu byłych mężów. Zostawiła za sobą wszystko, włącznie z miastem, które kochała za wartki nurt, dźwięki, ogrom wrażeń. Miasto, którego kanały wypełniły jej własne łzy. Wykupienie podupadającej i  nijakiej gazetki we fryzyjskim Leeuwarden było aktem samobójczym – w  finansowym i  towarzyskim sensie. Przyjaciele i  rodzina pukali się w  czoło, próbując ją powstrzymać, ale było za późno. Lia postanowiła wziąć los i  przyszłość w  swoje ręce. Niewiele wiedziała o  prowadzeniu własnej gazety, jeszcze mniej o  wszystkim, co się z  tym wiązało. Była jednak zdeterminowana, miała wizję i  nie zamierzała ustąpić. W  ten właśnie sposób narodził się „Chic”, najbardziej stylowy i  nowoczesny dwutygodnik wydawany w całej Fryzji i współpracujący z najbardziej popularnymi miesięcznikami w całej Holandii. „Chic” stał się prestiżowym głosem w  tym regionie kraju. Nie był gazetką plotkarską ani dziennikiem regionalnym – jedną z  tych gazet, które mieszkańcy znajdują w  skrzynce pocztowej lub pod drzwiami. Na półkach zajmował miejsce obok najbardziej poczytnych czasopism, którym dorównywał stylem i tematyką. Zajmował się kulturą w najszerszym tego słowa znaczeniu, od mody po literaturę, od tego, co ważne na świecie, po chwytliwe i  poruszające tematy lokalne. Grono odbiorców „Chic” rozciągało się od studentów po biznesmenów. O  miejsce na reklamę w  gazecie Lii walczyły najpopularniejsze marki w kraju. Dwanaście lat później pozycja dwutygodnika była stabilna, a  renoma nienaruszalna. Lia szczyciła się poziomem czasopisma, współpracowała z  najlepszymi dziennikarzami i  fotografami, pieczołowicie dobierała tematy artykułów, dbała o perfekcyjną stronę wizualną. Każdy detal, każda fotografia, tytuł artykułu, wszystko przechodziło przez jej ostrą selekcję, o wszystkim decydowała sama. A jednak mimo renomy „Chic”, a może właśnie z jej powodu, od czasu do czasu Lia musiała zmagać się z  natrętami szukającymi rozgłosu. Poza Metą Zwanenburg, której intencje Lia była w stanie zrozumieć, najgorszym przypadkiem był pewien nawiedzony mężczyzna, który prześladował ją dwa lata temu. Uparcie Strona 19 przesyłał na adres mailowy gazety artykuły dotyczące różnych teorii spiskowych związanych z  polityką i  światem nauki. Wydzwaniał, pytając, ile mu zapłacą za artykuł, i  zdawało się, że zdecydowana i  wyraźna odmowa w  ogóle do niego nie docierała. Twierdził, że skoro wysłał im gotowy do publikacji tekst, redakcja powinna mu zapłacić. W  rezultacie Lia była zmuszona skorzystać z  pomocy prawnika. Ostatnio skontaktował się z  nimi jakiś człowiek, który domagał się rozmowy z  szefem gazety, ponieważ skradziono mu psa, na którego posłaniu znaleziono ich czasopismo, co mężczyzna uznał za znak, że redakcja powinna mu pomóc w  poszukiwaniach. Od czasu do czasu miała ochotę umieścić na łamach gazety obszerny artykuł na temat dziwaków, z którymi się zetknęła w czasie swojej pracy. Zerknęła na zegarek i  westchnęła. Rozmowy z  byłym mężem zawsze wyprowadzały ją z równowagi – choć w rezultacie była bardziej zła na siebie niż na niego – że nawet po tylu latach wciąż jeszcze wzbudzają w  niej tyle emocji. Złożyła wydruki i odsunęła je na bok. Był piątek, mogły poczekać do poniedziałku. Przejrzała skrzynkę pocztową i  wrzuciła do katalogu „ważne” przesłane przez jej dziennikarzy teksty. Wiedziała, że część wieczoru będzie musiała poświęcić na zapoznanie się z  nimi, choć w  planach miała przygotowanie sushi, poza tym czekała ją jeszcze wyprawa do Groningen. Thomas nigdy nie narzekał, nawet jeśli musiała przerwać ich wieczór, by popracować, mimo to czasami rzucał jakimś żartem na temat jej „romansu” z  pracą. Wiedział jednak, że „Chic” był czymś więcej niż jedynie ścieżką kariery. Poznali się zresztą prawie cztery lata temu tutaj, w  redakcji, gdy Lia podjęła decyzję o  renowacji całego piętra i  zainwestowała ryzykownie wysoką kwotę, by jej królestwo było symbolem szyku i klasy nie tylko na papierowych stronach. Telefon komórkowy leżący na blacie biurka zawibrował i  na wyświetlaczu pojawiło się imię i  nazwisko. W  komórce miała je zapisane poprawnie, w  jego ojczystym polskim języku. Tomasz Rajter. Strona 20 3 E ddy Smit rozglądał się lekko zaniepokojony po przestronnym pomieszczeniu, które powoli zapełniało się odwiedzającymi wystawę gośćmi. Uśmiechał się i  kiwał głową na powitanie, obserwował reakcje zwiedzających. Próbował nie dać po sobie poznać, że z każdą minutą staje się coraz bardziej nerwowy. Uścisnął dłonie znajomych profesorów z  akademii sztuki i wyszedł na korytarz, gdzie po raz kolejny wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. Odczekał chwilę, aż po piątym sygnale usłyszał na nagraniu głos Jo. „Jo Ann Sandor, zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału”. –  Eddy? – Marie, dyrektorka muzeum, podeszła do niego z  lampką wina w dłoni. – Gdzie ona się podziewa? Goście się niecierpliwią. Słyszał w głosie Marie dobrze skrywany stres. – Próbowałem się dodzwonić. Nie odbiera. Może jest w drodze? –  A  hotel? Może zadzwoń tam i  zapytaj, czy już wyszła? Przecież to bardzo blisko! Jak można spóźnić się na własny wernisaż? Musiał wyszukać numer do hotelu. Tam przynajmniej odebrano od razu, choć mimo usilnych próśb nie udzielono mu żadnych informacji, połączono go za to z  pokojem Jo. Bez rezultatu jednak, gdyż również tam usłyszał jedynie powtarzający się sygnał nieodebranego połączenia i irytującą melodię, która miała

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!