Jackie Stevens - Jutro przyjdzie większa fala
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Jackie Stevens - Jutro przyjdzie większa fala |
Rozszerzenie: |
Jackie Stevens - Jutro przyjdzie większa fala PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Jackie Stevens - Jutro przyjdzie większa fala pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Jackie Stevens - Jutro przyjdzie większa fala Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Jackie Stevens - Jutro przyjdzie większa fala Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
1
Linda, po raz czwarty w życiu lecąc samolotem,
pomyślała o swoim dziadku, który odrzucał ten sposób
przemieszczania się, i to tak zdecydowanie, że kiedy przed
dwoma laty jego ukochana wnuczka Meg - starsza siostra
Lindy - wychodziła za mąż, nie poleciał wraz z resztą
rodziny na jej ślub do Seattle.
- Gdyby pan Bóg chciał, żebym latał, urodziłbym się ze
skrzydłami - kwitował każdą próbę namówienia go do
podróży i wcale nie przekonywał go argument, że pół życia
spędził na morzu, chociaż nie urodził się z płetwami.
Ten lot był dla Lindy gorszy niż poprzednie. Nie
wiedziała tylko, czy z powodu tych turbulencji, o których
mówił kapitan, czy tych, które targały jej sercem.
Znów przypomniała sobie dziadka, mówiącego, że w
samolocie najgorsze jest to, że nie można z niego wysiąść,
Strona 3
dopóki nie doleci się na miejsce.
Ile razy w ciągu ostatnich sześciu godzin pragnęła
„wysiąść”...?
Dlaczego nie posłuchała Meg, która na lotnisku w
Seattle, po tym, kiedy już Linda przeszła przez bramkę,
wołała: „Zostań, jeśli nie jesteś pewna, czy powinnaś
lecieć!”?
Linda nie zatrzymała się wtedy, nawet nie zerknęła
przez ramię. W obawie, że się rozmyśli, przyśpieszyła
kroku.
Teraz poczuła silny ucisk w dołku, może dlatego, że
samolot zaczął ostro schodzić do lądowania, a może z
powodu żalu, że nie posłuchała siostry.
Kiedy samolot, zmieniając kierunek lotu, mocno
pochylił się na skrzydło, spojrzała w okno. Serce zaczęło bić
jej szybciej, gdy zobaczyła czerń wulkanicznych skał i
głęboki błękit oceanu, poprzecinany bielą załamujących się
fal.
W ciągu minionego roku, spędzonego w wielkim
zimnym mieście, ten widok pojawiał się tylko w jej snach;
na jawie była dostatecznie czujna, żeby go od siebie
odpędzać. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo za
nim tęskniła.
- Pierwszy raz na Hawajach? - spytał siedzący przy
oknie mężczyzna w barwnej kwiecistej koszuli.
Strona 4
Linda spojrzała na niego, jakby nie zrozumiała
pytania, ale po chwili skinęła głową.
- Spodobają ci się - powiedział, uprzejmie przesuwając
się tak, żeby nie zasłaniać jej okna. - Ja przylatuję tu co
roku.
Był mity, ale nie darował sobie nieco protekcjo-
nalnego tonu turysty, który przyjeżdża w jakieś miejsce po
raz któryś, wobec turysty nowicjusza.
Tylko że Linda nie była turystką nowicjuszką. W ogóle
nie była turystką. Wracała do domu.
Cieszyła się z tego powrotu, ale jeszcze bardziej się
bała.
Strona 5
2
Linda, tak jak inni pasażerowie, którzy przybyli na
Wielką Wyspę na wakacje, została przywitana lei, tyle że w
jej naszyjniku - w przeciwieństwie do tamtych - nie było
sztucznych kwiatów, lecz prawdziwe lokelani o różowych
płatkach i srebrzystozielone liście drzewa kukui.
- Jak dobrze być w domu - powiedziała. Obawiała się
jednak, że nikt tego nie usłyszał, ponieważ ojciec przytulił
ją tak mocno, że jego potężna klatka piersiowa stłumiła jej
głos.
Kiedy trochę zwolnił uścisk, Linda wytarła oczy
koszulą taty. Okazało się, że dziadek ją usłyszał.
- W domu będziesz dopiero za chwilę - sprostował.
Jego niechęć do samolotów obejmowała również lotniska,
bo w hali przylotów, pełnej rozgorączkowanych,
hałaśliwych turystów, najwyraźniej czuł się nieswojo. -
Strona 6
Chodźmy już - ponaglił.
Ale dopiero po kilku minutach, po kolejnej rundzie
uścisków i pocałunków, Linda i dziesięć osób, które zjawiły
się, żeby ją przywitać, wyszli na zewnątrz.
Jeszcze dłużej niż powitanie trwało podjęcie decyzji,
kto ma zająć miejsce w którym samochodzie. Każdemu
zależało na tym, żeby jechać z Lindą, a ona nawet na te pól
godziny, które miała zająć droga do domu, nie chciała się
rozstawać z żadnym z nich - ani z mamą, ani z tatą, ani z
braćmi i kuzynami, ani ze swoimi przyjaciółkami, Coral i
Marshą.
W końcu głos zabrał dziadek i choć nie wszystkim się
spodobało to, co powiedział, jak zwykle nikt nie
zaprotestował.
- Linda jedzie ze mną - oświadczył. Spojrzał na matkę
Lindy, w której oczach wciąż lśniły łzy radości. Zawsze miał
słabość do synowej, nic więc dziwnego, że i tym razem nie
pozostał ślepy na jej błagalne spojrzenie. - I jej mama. I... -
przebiegł wzrokiem po wszystkich twarzach - Coral i
Marsha.
Dziewczyny przez chwilę piszczały z radości, po czym,
obawiając się, że dziadek zmieni zdanie, szybko wraz z
przyjaciółką wskoczyły na tylne siedzenie jego zielonego
chevroleta.
Bracia Lindy, Terry i Mick, mieli wprawdzie za-
Strona 7
wiedzione miny, ale bez słowa zajęli miejsce w sa-
mochodzie ojca, razem z dziewczyną Terry'ego, Celią, oraz
kuzynami - Bobem i Larrym.
Dziadek już włączył silnik i zamierzał ruszać, lecz
Linda zawołała:
- Zaczekaj chwilkę, proszę!
Ku zdziwieniu jego, mamy i przyjaciółek wyskoczyła z
samochodu.
- Wracaj, bo zmokniesz - upomniała ją matka,
opuszczając szybę.
- Co jej się stało? - spytała Coral.
- Nie mam pojęcia - mruknęła Marsha.
- Mówiłem, że nie powinna lecieć do tego przeklętego
Seattle - powiedział dziadek bardzo zmartwionym głosem. -
Każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie, wie, że ludzie,
którzy opuszczają Wielką Wyspę, prędzej czy później
wariują. Ale nikt mnie nie słuchał.
- Nie opowiadaj takich... - Mama Lindy zreflektowała
się w ostatniej chwili. Nie mogła powiedzieć najstarszemu
członkowi rodziny, że opowiada bzdury, zwłaszcza że jej
teść zasługiwał na szacunek nie tylko z powodu wieku.
A do tego Linda rzeczywiście nie zachowywała się
zupełnie normalnie.
Stała w strugach deszczu z rozłożonymi rękami i
skierowaną w górę twarzą.
Strona 8
Wróciła do samochodu, kompletnie mokra, dopiero
kiedy deszcz - równie niespodziewanie, jak runął z nieba -
przestał padać.
- Boże, jak mi brakowało deszczu - szepnęła, gramoląc
się na tylne siedzenie, tak żeby zająć miejsce między
przyjaciółkami.
- Myślałam, że Seattle to deszczowe miasta -
powiedziała Coral.
- Deszcz...? - Linda zamyśliła się. - Hmmm... No tak... W
Seattle często z nieba leci woda... Ludzie mówią na to
deszcz... Jaki ten angielski jest ubogi...
Marsha i Coral popatrzyły na siebie i obie jed-
nocześnie wzruszyły ramionami. Nie miały zielonego
pojęcia, co przyjaciółka ma na myśli.
Mama Lindy zerknęła na córkę z wyraźnym
niepokojem.
Tylko w spojrzeniu siedzącego za kierownicą
staruszka, który odwrócił się na sekundę, krył się
jednoznaczny sygnał. Dziadek wiedział, o czym mówi Linda.
I kiedy dwie minuty później zawołała: „Muszę na
chwilę wysiąść!”, nie wahał się ani sekundy. Zahamował,
zjechał na pobocze i wyłączył silnik.
- Co jej się stało? - Mama Lindy teraz była już
poważnie wystraszona. - Chyba miałeś rację. Nie powinnam
była jej pozwolić opuszczać domu - zwróciła się do teścia.
Strona 9
Uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, w którym nie
brały udziału usta, tylko oczy, i pokręcił głową.
- Nie? - Jego synowa już nic nie rozumiała.
Patrzyła na córkę, która odeszła kawałek, zatrzymała
się i spojrzała w niebo.
- Na co ona się tak gapi? - spytała Coral.
- A skąd ja mam wiedzieć? - szepnęła Marsha.
Kiedy mama Lindy położyła rękę na klamce i zrobiła
taki ruch, jakby chciała wysiąść z samochodu, teść
powstrzymał ją, kładąc dłoń na jej ramieniu.
Znów pokręcił głową i powiedział cicho, ale
zdecydowanie:
- Zostaw ją.
Synowa bezradnie rozłożyła ręce, nie próbowała
jednak mu się sprzeciwiać. Coral i Marsha patrzyły na
siebie, zaskoczone dziwnym zachowaniem przyjaciółki.
Wszystkie trzy cieszyły się, że Linda znów jest w domu, ale
radości towarzyszyła obawa, że być może rok spędzony
przez nią w Seattle to za mało, by zaleczyć głęboką ranę w
jej sercu.
- Wiesz, w co ona się tak wpatruje? - zwróciła się
synowa do teścia.
- Pewnie.
- W co?
- W tęczę - odparł.
Strona 10
- W tęczę? - zdziwiła się.
- W tęczę? - zawtórowały siedzące z tyłu dziewczyny.
Dla mieszkańców Hawajów, zwłaszcza tych z Wielkiej
Wyspy, gdzie deszcze padają kilkanaście razy dziennie i
zanim ustają, już świeci słońce, tęcze są widokiem tak
zwyczajnym, że nikt nie zwraca na nie uwagi.
Chyba że ktoś - tak jak Linda - opuścił wyspę na długo
i mógł zobaczyć tęczę tylko w snach. Podobnie jak
wulkaniczne skały, tak rozgrzane, że po deszczu unosiły się
z nich kłęby pary.
Idąc poboczem drogi, Linda doszła do jednej z takich
skał. Zatrzymała się i obserwowała, jak w ciągu kilkunastu
sekund jej powierzchnia zmienia się z mokrej, szklisto -
czarnej w suchą - matową i ciemnoszarą.
- Chryste Panie! Co ona robi?! - przeraziła się matka,
kiedy córka przyłożyła dłoń do skały i natychmiast ją
cofnęła. - Czy ona nie wie, że w ten sposób można się
oparzyć?
Dziadek Lindy uśmiechnął się. Widząc, że wnuczka
idzie dalej poboczem, włączył silnik i wolno ruszy! za nią.
Dziewczyna doszła do olbrzymiej paproci, tak wielkiej, że
mogłaby się cała za nią skryć, ale zatrzymała się przy niej
tylko na kilka sekund, bo kawałek dalej, na zmurszałym
pniu, rosły bladofioletowe orchidee.
- Co ona tam widzi ciekawego? - spytała Coral, patrząc,
Strona 11
jak przyjaciółka pochyla się nad pniem i przygląda
kwiatom, które na Wielkiej Wyspie można spotkać na
każdym kroku.
- Może coś, czego długo nie widziała - podpowiedział
dziadek.
Pomylił się o tyle, że jego wnuczka widywała w Seattle
orchidee - nawet tego samego gatunku co te tutaj - ale tylko
w kwiaciarni.
Linda wyprostowała się i odwróciła. Kiedy ujrzała
wpatrzone w nią, zaniepokojone oczy matki i koleżanek,
zrobiło jej się głupio i przybiegła do samochodu.
- Przepraszam, że musieliście na mnie czekać - rzuciła,
siadając obok Coral.
- To twój dzień - rzeki dziadek. - Poczekamy na ciebie,
ile będzie trzeba, nawet jeśli zechcesz się przywitać ze
wszystkimi paprociami i kwiatami.
- Chyba dopiero teraz w pełni zdałam sobie sprawę,
jak mi tego wszystkiego brakowało. Ciepłego deszczu,
tęczy, paproci, orchidei... - Zamyśliła się, a po chwili dodała:
- Ale najbardziej brakowało mi was.
- Nam ciebie też - powiedziała mama. Odwróciła się i
wyciągnęła rękę, żeby pogłaskać córkę. Zaledwie jednak jej
palce musnęły policzek dziewczyny, cofnęła dłoń i
popatrzyła przed siebie.
Dojeżdżali do miejsca, w którym droga się roz-
Strona 12
chodziła. Żeby dotrzeć do domu, mogli pojechać szosą
biegnącą wzdłuż oceanu albo odbić w głąb wyspy. Ta druga
trasa była wprawdzie krótsza, ale pokonanie jej, przez to,
że była kręta i wyboista, zajmowało znacznie więcej czasu.
- Jedź Drogą Starego Douglasa - zwróciła się do teścia.
Po plantacji trzemy cukrowej, która była tu przed laty,
nie pozostało już żadnych śladów - poza nazwiskiem jej
dawnego właściciela w nazwie drogi.
- Po tych wertepach? - spytał, zwalniając przed
rozjazdem.
Linda przez ułamek sekundy widziała twarde
spojrzenie, które mama rzuciła dziadkowi.
Kiedy bez dalszych komentarzy skręcił w prawo,
matka odwróciła się i z pozorną beztroska wyjaśniła córce:
- Lubię tę drogę. Jest taka malownicza.
Dziewczyna uśmiechnęła się i skinęła głową. Wolała,
by mama się nie domyśliła, że dobrze wie, dlaczego nie jadą
szosą wzdłuż oceanu.
Strona 13
3
Coś ją obudziło. Wyrwana z głębokiego snu, przez
chwilę nie miała pojęcia, co się dzieje. Otworzyła oczy, ale w
kompletnych ciemnościach, oprócz świecących cyferek na
zegarku, który wskazywał dziesięć po drugiej, niczego nie
mogła dostrzec. Dopiero po jakimś czasie uświadomiła
sobie, że nie jest w Seattle, tylko w swoim rodzinnym domu,
i że pewnie obudził ją hałas. To ulewny deszcz walił o
drewniane okiennice.
Znała te odgłosy od dziecka, ale nigdy nie prze-
szkadzały jej w spaniu. Czyżby aż tak się od nich
odzwyczaiła? A może obudził ją chłód? Wstała z łóżka i idąc
wzdłuż ściany, namacała kilka włączników. Chciała o kilka
stopni podwyższyć temperaturę w pokoju, lecz kiedy
wreszcie udało jej się to zrobić, rozmyśliła się i w ogóle
wyłączyła klimatyzację.
Strona 14
Wzrok na tyle zdążył jej się przyzwyczaić do
ciemności, że niczego po drodze nie potrącając, doszła do
okna, przesunęła je w górę i otworzyła okiennice na oścież.
Dopiero kiedy jedno ze skrzydeł z hukiem uderzyło o ścianę
domu, zdała sobie sprawę, że może obudzić przyjaciółkę.
Po tym, jak Meg przeniosła się do Seattle i jej łóżko w
ich wspólnym pokoju pozostało puste, Coral często
zostawała tu na noc. Poprzedniego wieczoru po
powitalnym przyjęciu, które przeciągnęło się prawie do
północy, licząc na to, że wreszcie będzie miała okazję
porozmawiać z przyjaciółką sam na sam, Linda poprosiła ją,
by u niej spała. Coral chętnie się zgodziła, ale obie były tak
zmęczone, że zasnęły, ledwie zgasiły światło.
Linda przytrzymała ręką okiennicę, żeby zapobiec
dalszym hałasom - za późno. Za jej plecami rozległo się
skrzypienie łóżka.
- Co robisz? - spytała zdziwiona Coral, unosząc się na
poduszce.
- Przepraszam, że cię obudziłam. Chciałam trochę
pooddychać świeżym powietrzem. - Nagle przestało padać.
Twarz Lindy owiewała wilgotna morska bryza.
- Kładź się. Jest kwadrans po drugiej.
Linda posłuchała rady przyjaciółki, wróciła do łóżka i
wtuliła głowę w poduszkę. Wiedziała, że szybko nie zaśnie,
leżała jednak w milczeniu i bez ruchu, nie chcąc
Strona 15
przeszkadzać Coral.
Ale ona też nie spała.
- Muszę ci się z czegoś zwierzyć - odezwała się głosem,
w którym nie było ani śladu niedawnego snu.
Przez okno widać było pełną tarczę księżyca. W
pokoju, w chwili gdy Linda otworzyła okiennice, zrobiło się
tak jasno, że można było zobaczyć niemal każdy szczegół.
Coral miała rozpromienioną twarz.
- Wiesz, ja i... - zaczęła.
Nie dokończyła, ale Linda i tak przeczuwała, co
przyjaciółka chciała jej wyznać. Znała ją od dziecka i
wiedziała, że jej policzki mogą być tak zarumienione, a oczy
błyszczące tylko z jednego powodu - z powodu Bruce'a
Monroe, w którym od dawna się kochała.
- Ty i Bruce chodzicie ze sobą! - zawołała. Wyskoczyła
ze swojego łóżka i usiadła w nogach łóżka Coral, żeby ją
lepiej widzieć. - Od dawna?
- Od pół roku.
- Spotykacie się od pól roku, a ty mówisz mi o tym
dopiero dzisiaj?!
- Jakoś nie trafiła się okazja - odparła Coral niepewnie.
- Nie trafiła się okazja! Dzwoniłyśmy do siebie co
najmniej raz w tygodniu.
- No tak, ale... Myślałam, że będzie ci przykro, kiedy się
o tym dowiesz.
Strona 16
- Zaczynasz się spotykać z chłopakiem swoich marzeń,
a mnie miałoby być przykro?! - Jeszcze zanim te słowa
przebrzmiały, Linda zrozumiała, dlaczego Coral tak długo
zwlekała z podzieleniem się z nią tą nowina. - Słuchaj, od
tamtej pory minął rok. To, że mój chłopak... - Wciąż nie
potrafiła o tym mówić. - To, że stało się to, co się stało, nie
oznacza, że ty nie możesz być szczęśliwa. Nawet nie wiesz,
jak się cieszę.
Z nieba znów zaczęło lać, a że wiatr zmienił kierunek,
strugi deszczu wpadały do pokoju. Linda wstała szybko,
zamknęła okno, włączyła klimatyzację i wróciła do
przyjaciółki. Teraz, wiedząc, że zwierzenia szybko się nie
skończą, usiadła wygodniej, opierając się plecami o ścianę.
Coral skończyła opowiadać o tym, jak to się stało, że
Bruce wreszcie zwrócił na nią uwagę i umówili się na
randkę, spojrzała na przyjaciółkę i zobaczyła w jej oczach
smutek.
- Właśnie tego się obawiałam. Że zrobi ci się przykro,
kiedy będziesz tego słuchać.
- Wcale nie jest mi przykro - zaprzeczyła Linda,
energicznie kręcąc głową.
Coral usłyszała jednak w jej głosie przygnębienie.
- Jest, widzę to. Na pewno teraz myślisz o Zachu... -
Przerwała, ponieważ zobaczyła, jak twarz przyjaciółki
wykrzywia grymas bólu.
Strona 17
Po raz pierwszy od bardzo dawna ktoś przy Lindzie
wymówił to imię.
- Przepraszam, nie powinnam była o nim wspominać -
rzuciła Coral.
- Daj spokój. Minął prawie rok. Jakoś sobie już z tym
wszystkim poradziłam. - Widząc, że przyjaciółka spogląda
na nią z niedowierzaniem, Linda dodała stanowczo: -
Naprawdę. I szczerze się cieszę, że ty i Bruce wreszcie
jesteście parą. I coś ci jeszcze powiem. Zawsze wiedziałam,
że prędzej czy później tak się stanie. Nigdy nie miałam co
do tego wątpliwości.
- A ja nie mam wątpliwości, że ty też poznasz
chłopaka, w którym zakochasz się na zabój i będziesz z nim
szczęśliwa.
Linda uśmiechnęła się smutno.
- A tam, w Seattle, nie spotkałaś nikogo takiego? -
spytała Coral.
Linda nie potrzebowała ani sekundy na zastanowienie
się, zanim odpowiedziała:
- Nie.
- Z nikim się nie spotykałaś? Żaden chłopak nie
próbował wyciągnąć cię na randkę? - dopytywała się Coral.
- Na pewno wszyscy się za tobą uganiali.
Linda wzruszyła ramionami.
- Przyznaj się - dociekała Coral. - Ilu cię podrywało?
Strona 18
- No, dobrze. Raz czy dwa ktoś chciał się ze mną
umówić.
- I co?
Linda znów wzruszyła ramionami.
- I nic. Porównywałam go z... - Przerwała i zamyśliła
się. - Idziemy spać. Jest czwarta, a ja o ósmej muszę już być
gotowa. Obiecałam dziadkowi, że pojadę z nim do miasta.
Wyskoczyła z łóżka przyjaciółki i poszła do siebie.
- Porównywałaś ich z Zachem - skończyła za nią Coral.
- Dobranoc, śpimy - rzuciła Linda, udając, że jej nie
usłyszała.
Porównywała ich z innym chłopakiem, ale o tym ani
Coral, ani nikt inny nie mógł wiedzieć.
Strona 19
4
- Byłam pewna, że jeszcze śpisz! - zawołała matka,
widząc, że Linda nie opuściła swojego pokoju w nocnej
koszuli, tylko weszła do domu tylnymi drzwiami, zasapana,
jakby właśnie przebiegła trasę maratonu.
- Odprowadziłam Coral.
Hamiltonowie byli ich najbliższymi sąsiadami. Dom
Coral stał na wysokim klifie w sąsiedniej zatoce. Po linii
prostej było do niego nie dalej niż kilometr, ale głęboki
wąwóz, oddzielający zatoki, utrudniał komunikację. Żeby
dotrzeć do Hamiltonów samochodem, trzeba było pokonać
dwanaście kilometrów - jadąc w górę, w głąb lądu, a potem
wracając do morza krętą drogą.
Ale Linda i Coral przed kilku laty stwierdziły, że nie
potrafią bez siebie żyć i że nie mogą być zdane na łaskę
rodziców, którzy albo mają czas, żeby je podwozić do
Strona 20
przyjaciółki, albo go nie mają.
Musiały coś z tym zrobić.
I znalazły swoją własną drogę. Niestety, nie mogły z
niej korzystać o każdej porze, jedynie w czasie odpływów,
ponieważ wiodła przez ocean i w trakcie przypływów w
pewnych miejscach było tak głęboko, a prądy tak silne, że
tylko szaleńcy mogliby się ważyć tam zapuszczać. Mimo to
były wtedy dumne ze swego odkrycia co najmniej tak, jak
musiał być dumny Vasco da Gama, gdy odnalazł drogę
morską do Indii.
Ile razy się zdarzyło, że Linda i Coral zagadały się i
potem nie było już jak wrócić do domu? No ale od czego są
rodzice? Nawet jeśli po rozpaczliwym telefonie - „Tato,
mamo, odbierzcie mnie!” - wygrażali się, że to już ostatni
raz, że nigdy więcej nie oderwą się od swoich zajęć i nie
przyjadą, to przecież zawsze się zjawiali.
- Pewnie jesteś głodna - powiedziała teraz matka,
mierząc córkę wzrokiem. - Zmizerniałaś w tym Seattle -
dodała smutno. - Usmażyć ci jajka na bekonie?
W domu Meg, która po opuszczeniu Hawajów stała się
fanatyczką zdrowego odżywiania, na jedną osobę
przypadało tygodniowo półtora jajka, a coś takiego jak
bekon nie istniało w ogóle.
- Pewnie - odparła Linda. Po rannej wędrówce po
przybrzeżnych skalach i brodzeniu w wodzie, miejscami