Krolewski Bukanier - FEIST RAYMOND E

Szczegóły
Tytuł Krolewski Bukanier - FEIST RAYMOND E
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Krolewski Bukanier - FEIST RAYMOND E PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Krolewski Bukanier - FEIST RAYMOND E pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Krolewski Bukanier - FEIST RAYMOND E Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Krolewski Bukanier - FEIST RAYMOND E Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Raymond E. Feist Krolewski Bukanier (Tlumaczyl: Andrzej Sawicki) Ethanowi i Barbarze PODZIEKOWANIA Ksiazka ta nie powstalaby, gdyby nie bujna wyobraznia pierwotnych Czwartkowych Nocnych Markow, pozniej zas Piatkowych Nocnych Markow. Steve A., April, Jon, Anita, Rich, Ethan, Dave, Tim, Lori, Jeff, Steve B., Conan, Bob i tuzin innych, ktorzy wspomagali nas podczas kilkuletniej pracy, wzbogacili ja tak, jak nigdy by sie to nie udalo samotnemu autorowi. Dzieki Wam za cudowny swiat zabawy.Podziekowania naleza sie rowniez Janny Wurts, za to, ze pozwolila mi uczyc sie od siebie podczas blisko siedmioletniej wspolpracy. Donowi Maitzowi dziekuje za wizje, umiejetnosci, mistrzostwo, artyzm - i za popieranie pomyslow Janny. W ciagu tych lat pracowalem z roznymi redaktorami z wydawnictw Doubleday i Grafion, pozniej zas z HarperCollins. Szczegolnie gorace podziekowania naleza sie Jannie Silverstein z wydawnictwa Bantam Doubleday Dell za podjecie pracy w miejscu, w ktorym przerwali ja jej poprzednicy - a zrobila to, nie tracac tempa. Podobnie bylo z tymi, ktorych wymienilem wczesniej, pracujacymi w obu wydawnictwach - niektorzy pracowali nad czyms innym, ale pamietam o wszystkich. Zajmowali sie marketingiem, reklama i doradztwem, niektorzy tylko czytali te ksiazki i komplementowali je w gronie wspolpracownikow - za co wszystkim dziekuje. Wielu z Was robilo co w ich mocy - niektorzy nawet wiecej - by ta ksiazka odniosla sukces. Chcialbym tez podziekowac osobom, ktorych nigdy wczesniej nie wymienialem. Sa to Tres Anderson i jego zespol, Bob i Phylis Weinbergowie, Rod Clark i jego ludzie - ktorym zawdzieczam znacznie wiecej niz tylko sprzedaz ksiazek - stworzyli bowiem atmosfere entuzjazmu i popierali nas od samego poczatku. Jak zwykle dziekuje Jonathanowi Matsonowi i wszystkim z Harold Matson Company za znakomite doradztwo w interesach. Najglebsze zas podziekowania naleza sie Kathlyn S. Starbuck, ktora bardzo mi pomogla wytrwac do konca. Nie moglbym napisac tej ksiazki bez Jej milosci, pomocy i madrosci. Prolog SPOTKANIE Ghuda przeciagnal sie leniwie.Od drzwi gospody dobiegl go okrzyk kobiety: -Wynoscie mi sie stad zaraz! Byly najemnik siedzial w fotelu, ustawionym na werandzie nalezacej do niego oberzy, i przygladal sie swym lezacym na balustradzie stopom. Z tylu dolatywaly go zwyczajne odglosy przedwieczornego ruchu. Podczas gdy zamozniejsi klienci zatrzymywali sie w lepszych gospodach, polozonych nad srebrzystymi plazami, oberza "Pod Zasniedzialym Helmem" miala starych zwolennikow wsrod woznicow, najemnikow, dostarczajacych zywnosc na miejskie targi wiesniakow i czlonkow zalogi miejscowego garnizonu. -Mam wezwac straz miejska? - pieklila sie kobieta za szynkwasem. Ghuda byl roslym czlowiekiem, ktorego zylaste miesnie nie pokryly sie warstwa tluszczu dzieki fizycznej pracy przy prowadzeniu oberzy - nie dopuscil tez do tego, by zardzewial orez. Nie potrafilby zreszta zliczyc okazji, kiedy musial jednego czy dwu klientow wyrzucac za drzwi. Z calego dnia najbardziej lubil wieczory, tuz przed kolacja. Siedzac w swoim fotelu, podziwial zachod slonca w zatoce Elarial, i leniwie obserwowal, jak rozzarzone niebo zaciaga sie lagodnym blekitem, biale zas budowle powlekaja sie odcieniami czerwieni i zlota. Byla to jedna z niewielu przyjemnosci, na jakie pozwalal sobie w swoim - skadinad nielatwym i pozbawionym rozrywek - zyciu. Wewnatrz rozlegl sie glosny loskot i Ghuda postanowil, ze jeszcze poczeka. Jego kobieta niewatpliwie go powiadomi, kiedy sytuacja dojrzeje do interwencji. -Jazda mi stad, ale juz! Bijcie sie na zewnatrz! Ghuda siegnal po jeden z dwu kordelasow, ktore stale nosil zatkniete za pas, i zaczal go czyscic, robiac przy tym nieco roztargniona i znudzona mine. W glebi gospody rozlegl sie brzek tluczonych kufli. Zaraz potem rozwrzeszczala sie jakas dziewczyna, az wreszcie najemnik uslyszal gluchy loskot uderzen. Spojrzal na odbicie slonca w polerowanym ostrzu. Byl czlowiekiem niemal szescdziesiecioletnim. Jego twarz poorana byla siatka zmarszczek, ktorych dorobil sie podczas wielu lat ochraniania karawan, walk, znoszenia kaprysow pogody, pospiesznego zapychania zoladka kiepskim zarciem i tanim winem - nad caloscia zas statecznego dzis oblicza oberzysty gorowal zlamany nos. Czesto powtarzal, ze niewiele rzeczy w zyciu wyszlo mu tak dobrze jak wlosy - z ktorych zostal mu tylko lysy czubek glowy i wieniec dlugich do ramion, siwych kedziorow nad uszami i na karku. Choc nikt nigdy nie nazwalby go urodziwym, mial w sobie spokojna godnosc, pewnosc siebie i szczerosc, ktore sprawialy, ze ludzie go lubili i darzyli zaufaniem. Przenoszac wzrok na zatoke, przez chwile sycil oczy widokiem srebrnych iskier slonecznego odblasku na blekitnych wodach i bialych mew, ktore wrzeszczac, nurkowaly w poszukiwaniu jedzenia. Dzienny skwar odszedl juz w niebyt i teraz dal chlodny, slony wietrzyk znad morza - Ghuda zas przelotnie pomyslal, ze nielatwo byloby o lepsze zycie dla kogos o jego pozycji. Wtedy to wlasnie zauwazyl, ze ze slonecznego blasku wylania sie w perspektywie uliczki, ciagnaca uparcie ku oberzy, jakas niewysoka postac. Poczatkowo byla to tylko plamka na tle zachodzacego slonca, wkrotce jednak przybrala wyrazniejszy ksztalt. W sylwetce przybysza bylo cos, co wywolalo za uszami bylego najemnika niemile swierzbienie. Ghuda oslonil oczy dlonia i przyjrzal mu sie uwazniej. Do oberzy zblizal sie niewysoki, krzywonogi czlowieczek w zakurzonej i splowialej, luznej blekitnej szacie, odslaniajacej jego jedno ramie. Byl Isalanczykiem, czlonkiem jednego z ludow zamieszkujacych poludnie Wielkiego Kesh. Przez ramie przewiesil sobie dwudzielne biesagi, idac zas, opieral sie na dlugim, sekatym kosturze. Kiedy zblizyl sie tak, ze mozna juz bylo rozpoznac rysy twarzy, najemnik steknal ze zgroza: -Bogowie... wszyscy, byle nie on! W glebi budynku rozlegl sie jekliwy wrzask wscieklosci i Ghuda podniosl sie z krzesla. Przybysz siegnal do piersi i rozwiazal przedni worek biesagow. Wokol glowy nieznajomego klebil sie wieniec rzadkich klakow, z sepiej zas twarzy patrzyla na Ghude para bystrych, ciemnych oczu. I nagle smagloskory przybysz usmiechnal sie szeroko, ukazujac biale zeby. Nieznajomy siegnal do worka i nieco zgrzytliwym, az nazbyt dobrze znajomym Ghudzie glosem zapytal: -Chcesz pomarancze? - W przepastnego worka rzeczywiscie wyjal dwa owoce. Ghuda zrecznie zlapal cisniety mu owoc. -Nakor, skad sie tu wziales, na Siedem Piekiel! Nakor Isalanczyk, notoryczny oszust karciany i okazjonalny szalbierz, w pewnym znaczeniu tego slowa nietuzinkowy czarodziej, wedle oceny zas Ghudy wariat i narwaniec jakich malo, byl niegdysiejszym towarzyszem niegdysiejszych przygod niegdysiejszego najemnika. Przed dziewieciu laty, kiedy spotkali sie przypadkowo, towarzyszyli w pozniejszej podrozy do stolicy Kesh pewnemu wloczedze, ktory namowil Ghude na te wedrowke nie bez pewnych trudnosci. Podczas tej podrozy musieli stawic czolo morderstwom, polityce i spiskowi. Wloczega okazal sie ksieciem Borrikiem z Krolestwa Wysp, Ghuda zas zarobil na tym przedsiewzieciu dostatecznie duzo, by nabyc od owdowialej wlascicielki oberze z widokami na najpiekniejsze zachody slonca, jakie zdarzylo mu sie ogladac w zyciu. Tak czy owak, nigdy nie zamierzal wdawac sie juz w awantury, jakich doswiadczyl podczas tamtej podrozy. Teraz z zamierajacym sercem doznawal przeczucia, ze jego postanowienie rozwiewa sie jak poranne mgly w podmuchach rzeskiej bryzy. Krzywonogi tymczasem powiedzial: -Przyszedlem po ciebie, Ghuda. Ghuda usiadl w fotelu i spojrzeniem pelnym nadziei powital wylatujacy przez drzwi oberzy pusty kufel od piwa. Nakor jednak uchylil sie zrecznie i dodal: -Miewasz tu chyba niezle bijatyki? Wozacy? Ghuda potrzasnal glowa. -Dzis nie ma gosci. To tylko siedmiu chlopakow mojej baby. Rozrabiaja jak zwykle w barze. - Wracajac do polerowania sztyletu, Ghuda spytal: - Dokad mnie zabierasz? -Do Krondoru. Ghuda na chwile zamknal oczy. Jedyna osoba, ktora obaj znali w Krondorze - a Ghuda znacznie bardziej cenilby sobie te znajomosc, gdyby trwala krocej - byl ksiaze Borric. -Nakor, zycie, ktore tu pedze, nie jest moze najdoskonalsze, ale mnie w zupelnosci zadowala. Nigdzie sie nie ruszam. Maly czlowieczek wgryzl sie lapczywie w pomarancze, zul przez chwile, wysysal soczysty kes, po czym wyplul pestki. Potem otarl usta nadgarstkiem i spytal z przekasem: -To ma byc szczyt twoich zyciowych ambicji? - mowiac to, wskazal dlonia ku otwartym drzwiom oberzy, skad dobiegal teraz glosny placz jakiegos berbecia, przewyzszajacy swa sila inne wrzaski, i brzek tluczonych naczyn. -Moze zycie nie bylo dla mnie zbyt laskawe - powiedzial Ghuda - ale ostatnio rzadko ktos probuje mnie zabic; kazdego dnia wiem, gdzie bede spal w nocy, dobrze jem i regularnie zazywam kapieli. Dzieci zas... - rozlegl sie kolejny wrzask podkreslany rytmicznym odglosem klapsow. Ghuda spojrzal z ukosa na Nakora: - Moze bede zalowal tego pytania... ale po co nam jechac do Krondoru? -Musimy zobaczyc sie z pewnym czlowiekiem - powiedzial Nakor, siadajac na poreczy werandy i zaczepiajac jedna noge o podtrzymujacy ja slupek. -Jedna rzecz musze ci przyznac, Nakor. Nie zanudzasz czlowieka zbednymi szczegolami. Co to za czlowiek? -Nie mam pojecia. Dowiemy sie na miejscu. -Kiedy widzielismy sie ostatnio, miales wyjechac z Kesh i udac sie na te Wyspe Magow, do Stardock. Odziewales sie w blekitna, pieknie tkana szate, dosiadales smolistego ogiera - a byl to kon, za ktorego pustynny emir dalby roczny lup z grabiezy karawan - i miales pelna sakwe zlotych imperialnych dublonow. -Kon najadl sie mokrej trawy, dostal wzdecia i zdechl - wzruszyl ramionami Nakor. Przesunal palcami po brudnej, wyswiechtanej blekitnej tunice. - Wspaniala oponcza nieustannie o cos zaczepiala, wiec ja w koncu wyrzucilem. Zostala mi tylko ta szata... ale troche sie zuzyla. Miala nieco za szerokie rekawy, wiec je oddarlem. Byla za dluga i konce wlokly sie po ziemi, no to przycialem poly sztyletem. Ghuda lypnal okiem na niezbyt imponujacy rezultat wysilkow Nakora. -Powinienes pojsc z tym do krawca. -A tam, za wiele z tym ambarasu. - Skierowawszy jedno oko w turkusowe niebo, na ktorym zachod barwil juz pasma chmur czerwienia i szaroscia, dodal: - Wydalem w Stardock wszystkie pieniadze i zaczalem sie tam nudzic. Postanowilem udac sie do Krondoru. Ghuda poczul, ze wydarzenia zaczynaja wymykac mu sie spod kontroli: -Nie mam przed soba mapy, ale moglbym przysiac, ze droga ze Stardock do Krondoru przez Elarial nie jest najkrotszym ze szlakow laczacych te grody. Nakor wzruszyl ramionami. -Musialem cie odszukac. Wrocilem wiec do Kesh. Powiedziales im, ze osiedlisz sie w Jandowae, pojechalem tam wiec za toba. Stamtad skierowano mnie do Farafry, z Farafry do Draconi, potem udalem sie za toba do Caraly... i oto wreszcie jestem! -Wyglada na to, iz rzeczywiscie uparles sie, zeby mnie znalezc. Nakor pochylil sie do przodu i odezwal glosem, ktory Ghuda juz u niego slyszal. Zrozumial, ze czlowieczek chce mu powiedziec cos waznego. -Ghuda... zblizaja sie wielkie wydarzenia. Nie pytaj mnie, skad wiem, nie mam pojecia. Niekiedy po prostu zdarza mi sie widziec pewne rzeczy. Musisz udac sie ze mna. Trzeba nam odwiedzic miejsca, w ktorych bylo niewielu ludzi z Kesh. Bierz miecz, pakuj sie i ruszaj ze mna. Jutro do Durbinu udaje sie pewna karawana. Zalatwilem ci robote straznika; "karawaniarze" pamietaja jeszcze Ghude Bule. W Durbinie zaokretujemy sie na statek do Krondoru. Trzeba nam sie spieszyc. -Dlaczego mialbym cie posluchac? - spytal Ghuda. Nakor usmiechnal sie, a w jego glosie pojawil sie znow ow charakterystyczny, na poly drwiacy, na poly powazny ton: -Bo sie okropnie nudzisz... A moze nie? Ghuda przez chwile nasluchiwal glosu najmlodszego ze swoich przybranych dziatek, dracego sie okropnie i klnacego w zywy kamien pozostala szostke. -No coz... w istocie dzien jest podobny do dnia... - w tym momencie rozlegl sie krzyk jego kobiety, strofujacej niesforne potomstwo - ...i nie ma tu za wiele spokoju. -Dalejze. Pozegnaj sie z ta kobieta i ruszajmy. Ghuda wstal, zywiac mieszane uczucia - podobne do tych, ktorych doznajemy, kiedy znienawidzony sasiad utonie w naszej studni. Byl jednoczesnie zrezygnowany i przepelnialo go podniecenie. Odwracajac sie ku frantowi, powiedzial: -Lepiej bedzie, jak sam pojdziesz do karawanseraju i tam na mnie poczekasz. Musze cos wyjasnic mojej kobiecie. -Ozeniles sie? - Nakor wytrzeszczyl oczy. -No nie... ja tylko tak glupio wygladam. Malzenstwo to jedna z tych spraw, w ktorych nie osiagnelismy pelni porozumienia. ... Nakor usmiechnal sie ze zrozumieniem. -No to daj jej troche zlota - jezeli ci jakies zostalo - powiedz, ze wkrotce wrocisz... i zmiataj. Za miesiac w tym krzesle - i w jej lozku - znajdziesz innego mezczyzne. Ghuda przystanal na chwile przy drzwiach, patrzac z osobliwym wyrazem twarzy na zachodzace slonce. Potem westchnal i mruknal: -Bedzie mi tego brakowalo. Isalanczyk, nie przestajac sie usmiechac, zeskoczyl z poreczy, podniosl biesagi i przelozyl je sobie przez ramie. -Ghuda, nad innymi morzami tez zachodzi slonce. Przed nami wspaniale widoki do podziwiania... i wielkie czyny. - Nie dodawszy juz ani slowa, odwrocil sie i ruszyl ku miastu. Ghuda wszedl do oberzy, ktora przez ostatnie siedem lat nazywal swoim domem, i przez glowe przemknela mu przelotna mysl: Czy jeszcze kiedykolwiek ponownie przekrocze ten prog? Rozdzial 1 DECYZJA Stojacy na oku marynarz pokazal cos dlonia.-Lodz na kursie! -Co takiego? - wrzasnal zdumiony Amos Trask, admiral floty ksiazecej w Krolewskiej Marynarce Krondoru. Stojacy obok admirala pilot portowy, ktory mial poprowadzic ksiazecy okret flagowy ku palacowej przystani, wrzasnal do swego pomocnika na dziobie: -Kaz im splywac! Asystent pilota, ponury mlodzian, odkrzyknal ku mostkowi: -Wywiesili krolewska bandere! Amos Trask bezceremonialnie odepchnal pilota na bok. Byl to maz o beczkowatej piersi i byczym karku, ktory mimo swoich szescdziesieciu lat ruszyl ku dziobowi lekkim krokiem czlowieka wieksza czesc zycia spedzajacego na morzu. Od ponad dwudziestu lat wprowadzal i wyprowadzal z tego portu flagowy statek Aruthy i moglby to zrobic teraz z zawiazanymi oczami, przepisy wymagaly jednak, by zostawiac to portowym pilotom. Amos nie cierpial zdawania komendy nad statkiem komukolwiek - a juz w szczegolnosci nadetym i nie cierpianym przez reszte marynarskiej braci czlonkom Krolewskiego Bractwa Pilotow. Admiral zywil silne przekonanie, ze drugim z warunkow koniecznych do zdobycia sobie miejsca w Bractwie byl klotliwy i nieprzystepny charakter. Pierwszym - choc nie wystarczajacym - bylo wzenienie sie w rodzine niezwykle plodnego Zarzadcy Portu. Dotarlszy na dziob, spojrzal na rozciagajaca sie przed nim polac portu. I zmruzyl oczy, gdy zobaczyl, ze niewielka, najwyzej pietnastostopowa lodz z zaglem usiluje wejsc do portu przed jego statkiem. Na maszcie lodzi powiewala kiepsko przymocowana bandera, bedaca pomniejszona wersja krolewskiej bandery krondorskiej. Na pokladzie niewielkiej lodzi miotali sie dwaj chlopcy - jeden rozpaczliwie usilowal zapanowac nad rumplem i zaglem, drugi tkwil przy burcie z lina, gotow rzucic cume, gdy tylko w jej zasiegu znajdzie sie jakis pacholek. Obaj zasmiewali sie do lez, uradowani wyscigiem. -Nicholas! - ryknal Amos do chlopca przy burcie. - Ty balwanie! Zaraz odetniemy ci wiatr! Zmiataj stad! - Chlopiec przy sterze odwrocil sie ku Amosowi i usmiechnal zuchwale. - Powinienem byl sie domyslic! - sarknal Amos, zwracajac sie do pomocnika pilota. Do mocujacego sie zas ze sterem ryknal: - Harry! Precz, ty kretynie! - Ogladajac sie wstecz, by sprawdzic, jak szybko zaloga refuje zagle, zauwazyl: - Idziemy samym rozpedem prosto na molo. Nawet gdybysmy chcieli, nie damy rady skrecic, bo nie ma tu miejsca. ...iz pewnoscia nie mozemy sie zatrzymac. Wszystkie statki przybywajace do Krondoru zarzucaly kotwice posrodku portu, gdzie czekaly na barki, ktore rozwozily towary i pasazerow na przystanie. Amos byl jedynym czlowiekiem o dostatecznym autorytecie, ktory robil takie wrazenie na wladzach portu, ze pozwalaly mu opuszczac zagle wedle uznania i przybijac do brzegu. Stary zeglarz byl niezmiernie dumny z tego, iz zawsze dobijal na odleglosc wystarczajaca na rzucenie cum i nigdy nie potrzebowal holownikow na wioslach. Podczas ostatnich dziesieciu lat przybijal tu z setke razy, nigdy przedtem jednak para zwariowanych dzieciakow nie petala mu sie przed bukszprytem. Patrzac na mala lodz, gwaltownie teraz zwalniajaca, Amos spytal pomocnika pilota: -Lawrence, zechciej mi powiedziec, bo zzera mnie ciekawosc... jakie to uczucie byc czlowiekiem na oku statku, ktory poslal na dno najmlodszego syna Ksiecia Krondoru? Pomocnik pilota zbladl i odwrocil sie ku lodzi. Energicznie, acz nieco piskliwie, zaczal wrzeszczec na chlopcow, by natychmiast zeszli z kursu. Amos tymczasem, potrzasajac glowa, zajal sie obserwacja rozgrywajacej sie nizej sceny. Musnal dlonia swa niemal lysa glowe i przygladzil resztki wlosow, kiedys bujnych i kedzierzawych, dzis siwych, rzadkich i zwiazanych nad karkiem w zeglarski warkocz. Przez chwile usilowal sie powstrzymac i w ogole nie zwracac uwagi na to, co dzieje sie przed dziobem, ale niedlugo wytrzymal w obojetnosci. Odwrociwszy sie, wychylil sie za reling i w prawo, by zobaczyc, co dzieje sie w dole. Nicholas napieral na wioslo, zaklinowawszy stope o osade masztu, a sciskanym kurczowo wioslem usilowal odepchnac lodz od kadluba statku. Na twarzy chlopca malowalo sie przerazenie. Mimo wszystko krzyknal calkiem przytomnie: -Harry! Skrec na lewa burte! Amos kiwnal glowa. Rada byla dobra, bo jesli Harry dostatecznie skrecilby w lewo, mala lodka okrazylaby idacy teraz samym rozpedem statek, odbilaby sie od jego burty, moze i poszlaby na dno, chlopcy jednak jakos by sie wykaraskali. Jesli zas zdryfuja na sterburte, lodz i jej pasazerowie zostana zmiazdzeni pomiedzy palami pomostu i kadlubem statku. -Ksiaze wymusil pierwszenstwo - rzekl Lawrence. -Ha! Jezeli chcesz przez to powiedziec, ze pozwolil sie wepchnac na pomost, to zgoda! - Amos potrzasnal glowa. - Skladajac dlonie w trabke, ryknal do sternika lodzi: - Harry! Ostro w lewo! Jedyna odpowiedzia mlodego giermka byl radosny i dziki okrzyk wojenny - chlopak szarpal rumplem, usilujac utrzymac lodz na dziobie statku. -To jak balansowanie pileczka na ostrzu miecza - westchnal Amos. Znajac szybkosc statku i jego polozenie, wiedzial, ze najwyzszy juz czas imac sie cum. - Ksiaze utrzymuje lodz na dziobie naszego statku - steknal Lawrence. - Robi, co moze, ale jakos sie trzyma. -Gotuj cumy dziobowe! - ryknal Amos. - Gotuj cumy rufowe. - Zeglarze przygotowali liny, by rzucic je czekajacym na nabrzezu towarzyszom. -Admirale! - kwiknal Lawrence. -Lepiej nic nie mow! - Amos zamknal oczy. -Admirale! Stracili kontrole! Znosi ich na prawo! -Powiedzialem, psia... zebys sie lepiej nie odzywal! - warknal Amos. Odwrocil sie do pomocnika pilota, ktory slyszac odglosy pekajacego drewna i trzask lamanych klepek poszycia lodki, zrobil ze strachu rozbieznego zeza. Odglosom tonacej lodeczki towarzyszyly wrzaski marynarzy stojacych na pomoscie. -To nie moja wina! - zakwilil Lawrence. Srebrnosiwa brode Amosa rozdzielil poziomo nieprzyjemny usmieszek. -Owszem, i tak tez poswiadcze to w sadzie. Teraz kaz rzucic cumy, albo wpakujesz nas na pomost! - Widzac, ze jego uwaga nie wywolala zadnej reakcji u oszolomionego mlodzienca, ryknal na marynarzy: - Cumy dziobowe rzuc! W sekunde pozniej cumy polecialy ku czekajacym nizej dloniom. Statek stracil rozped, gdy zas liny sie napiely, znieruchomial zupelnie. -Zabezpieczyc cumy! - zawolal Trask. - Spuscic trap! Odwracajac sie ku pomostowi, spojrzal w dol, w kotlujaca sie pomiedzy pekata burta statku a palami pomostu wode. Widzac wydobywajace sie spod wody pecherze powietrza, zawolal do stojacych na pomoscie: -Rzuccie jakas line tym dwom idiotom, albo pojda na dno! Kiedy zszedl ze statku, dwu mokrych mlodzikow wspinalo sie juz na deski pomostu. Amos podszedl do nich i zmierzyl obu surowym spojrzeniem. Nicholas, najmlodszy syn Ksiecia Krondoru, stal lekko przechylony w prawo. Szewc podwyzszyl nieco obcas jego lewego buta, tak, by rownowazyl on deformacje stopy mlodzienca, ktora mial od narodzin. Pomijajac te niedoskonalosc, Nicholas byl dobrze zbudowanym szczuplym siedemnastolatkiem. Ostrymi, wyrazistymi rysami twarzy przypominal swego ojca, Aruthe, brak mu bylo jednak jego wytrwalosci, choc mogl rywalizowac z nim w szybkosci ruchow i bystrosci umyslu. Po matce odziedziczyl jej lagodny charakter i uprzejme usposobienie. Oczy mial tej samej barwy, co ojciec, i w tej chwili malowalo sie w nich zaklopotanie. Jego towarzysz zachowywal sie zgola inaczej. Henry, zwany na dworze Harrym - w odroznieniu od swego ojca, earla Ludlandu (rowniez Henry'ego) - usmiechal sie tak, jakby obaj wlasnie splatali komus najpyszniejszego figla. Byl chlopcem w tym samym wieku co ksiaze, wyzszym o glowe, mial zdrowa, rumiana cere i ecie ruda czupryne - niektore z mlodszych dworek uwazaly go za urodziwego. Uwielbial zabawy i nieraz pozwalal sie porwac zamilowaniu do niezwyklych przezyc i przygod - a zdarzalo sie, ze niekiedy przekraczal w tym miare. Niejednokrotnie tez wciagal w te - wykraczajace poza granice zdrowego rozsadku - przedsiewziecia Nicholasa. Teraz przesunal dlonia po mokrej czuprynie i wybuchnal smiechem. -Moge wiedziec, co cie tak bawi? - spytal Amos zwodniczo lagodnym tonem. -Admirale... przykro mi z powodu tej szalupy - odparl giermek - ale gdybys mogl zobaczyc gebe pomocnika pilota... Amos zmarszczyl brwi, ale nie zdolal ukryc usmiechu. -Widzialem. Rzecz w istocie godna pamieci. - Objawszy Nicholasa ramionami, usciskal mlodzika. -Rad jestem, zes wrocil, Amos. Szkoda, ze nie zdazyles na Swieto Letniego Przesilenia. Odpychajac ksiecia z udanym - i przesadnym - niesmakiem, Amos powiedzial: -Ha! Przemokles do nitki! Teraz, przed spotkaniem z twoim ojcem, trzeba mi sie przebrac. Wszyscy trzej ruszyli wzdluz przystani ku palacowi. -Jakie przywozisz wiesci? - spytal Nicholas. -Wszedzie panuje spokoj. Trwa morska wymiana handlowa pomiedzy Dalekim Wybrzezem, Imperium Kesh, Queg i oczywiscie przybywaja statki z Wolnych Miast. To byl spokojny rok. -A juz mielismy nadzieje na jakies podniecajace opowiesci o przygodach - mruknal Harry lekko drwiacym tonem. Amos trzepnal go po glowie z udana zloscia. -Dam ja ci przygody, ty wariacie. Coscie sobie wyobrazali, tam na wodzie? Harry potarl dlonia tyl glowy i odpowiedzial z uraza w glosie: -Mielismy prawo pierwszenstwa! -Prawo pierwszenstwa? Dobre sobie! - zachnal sie Amos, jakby nielatwo mu bylo uwierzyc, ze ktos moze byc az takim durniem. - Na otwartych wodach lub w rozleglym porcie, gdzie jest sporo miejsca na zwrot... no... moglbys sie spierac... ale zadne prawo nie zatrzyma trojmasztowca, ktory sila rozpedu plynie prosto na ciebie i nijak nie mozna go zatrzymac! - Potrzasnal glowa. - Prawo pierwszenstwa... akurat! - i spojrzawszy na Nicholasa, zapytal: - A w ogole coscie robili o tej porze w porcie? Myslalem, ze w tym czasie masz lekcje. -Pralat Graham naradza sie z ojcem - wyjasnil Nicholas. -Poplynelismy wiec sobie na ryby. -I co, zlapaliscie cos? -Najwieksza rybe, jaka kiedykolwiek widziales, Admirale - rozesmial sie Harry. -No tak... teraz, kiedy ponownie znalazla sie w wodzie, mozesz tak mowic! - odpowiedzial Amos. -Nie zlapalismy niczego godnego wzmianki - wyjasnil Nicholas. -Dobrze... idzcie i wlozcie cos suchego - poradzil im Trask. - Ja tez troche sie odswieze i pojde do waszego ojca. -Zjesz z nami kolacje? - spytal mlody ksiaze. -Taka mam nadzieje. -To dobrze. Babka jest w Krondorze. -A... to przyjde niechybnie - rozpromienil sie Amos. Nicholas obdarzyl Amosa na poly drwiacym usmieszkiem, takim samym, jakim skwitowalby jego radosc ojciec, i powiedzial: -Wiesz... chyba nikt nie dal sie nabrac na to, ze przypadkowo nachodzi ja chetka na odwiedziny u naszej matki... zawsze wtedy, kiedy ty tu przyplywasz. Amos tylko sie usmiechnal: -Coz poradze na to, ze jestem tak nieodparcie czarujacy. - Trzepnawszy lekko chlopcow po plecach, poradzil im: - Teraz zmiatajcie! Musze zdac raport diukowi Geoffrey'owi, potem trzeba mi zmienic odziez na cos... odpowiedniejszego do kolacji z... twoim ojcem. - Mrugnal znaczaco do Nicholasa i odszedl, pogwizdujac jakas melodyjke. Nicholas i Harry, ktorym mocno chlupalo w butach, pobiegli zwawo do ksiazecych komnat. Harry zajmowal niewielki pokoik obok apartamentow ksiecia, jako ze byl ksiazecym giermkiem. Blanki ksiazecego palacu gorowaly nad portem, poniewaz w nie tak znowu odleglej przeszlosci palac byl silnie umocnionym punktem obronnym nad Morzem Goryczy. Od reszty portu doki krolewskie oddzielala otwarta przestrzen i niezbyt rozlegla plaza, ktora kiedys zamykaly mury palacu. Nicholas i Harry przebiegli szybko przez piasek i zblizyli sie do palacu od strony wody. Palac wznosil sie majestatycznie na szczycie wzgorza i jego budowle rysowaly sie teraz wyraznie na tle nieba. Skladal sie on z kilkunastu budynkow, przylegajacych do starej twierdzy, ktora pozostala sercem kompleksu. Podczas ostatnich stuleci dobudowano do niej kilka wiez i iglic, ktore siegaly wyzej, ta jednak zachowala swoj charakter - jak czujne, nieufne oko starego weterana przypominala swym wygladem dni, kiedy swiat nie byl tak bezpieczny, jak obecnie. Nicholas i Harry pchneli stara metalowa furte, ktora umozliwiala latwy dostep do portu pracownikom zamkowych kuchni. Towarzyszace im dotad zapachy ryb, slonej wody i smoly ustapily miejsca bardziej apetycznym woniom i aromatom kuchni. Chlopcy szybko przebiegli obok pralni i piekarni, przemkneli przez niewielki ogrod warzywny i, zbieglszy po kamiennych stopniach, zanurkowali pomiedzy chatki sluzby. Wreszcie zblizyli sie do uzywanych przez sluzbe wejsc na ksiazece pokoje - nie pragneli w tej chwili natknac sie na ktoregos ze znaczniejszych dworzan, lub - uchroncie bogowie! - na samego Ksiecia Aruthe. Nicholas otworzyl drzwi w tej samej chwili, w ktorej z drugiej strony weszly w nie dwie hoze dziewki, niosace narecza palacowej bielizny do pralni. Mlody ksiaze grzecznie ustapil na bok - choc pozycja na dworze dawala mu pierwszenstwo w przejsciu niemal przed wszystkimi - ze wzgledu na niesiony przez nie ciezar. Harry wyszczerzyl zeby do obu dziewek - starszych od niego zaledwie o kilka lat - czestujac je swoja wersja uwodzicielskiego usmiechu. Jedna zachichotala, druga spojrzala nan tak, jak zwykle patrzy sie na szczura w spizarni. Obie dziewki pospieszyly dalej - swiadome wrazenia, jakie zrobily na niedoswiadczonych mlodzikach; Harry zas usmiechnal sie jak basza w haremie i powiedzial: -Ona mnie pragnie. Nicholas popchnal go w plecy, tak, ze ten niemal wywrocil sie w progu, i skwitowal zarozumialstwo przyjaciela: -Mniej wiecej tak samo, jak pragnie zapasc na ostra biegunke. Snij dalej... Biegli juz schodami w gore. -Nie, ona naprawde ma na mnie chrapke. Ukrywa to, aleja wiem swoje - wysapal Harry. -Oto Harry, pogromca niewiescich serc! - mruknal Nicholas. - Strzez swoich dziewic, nieszczesny Krondorze! Korytarz, ktorym szli, tylko w poludnie jasno oswietlaly promienie slonca - teraz przejscie bylo dosc mroczne. Dotarlszy do konca, skrecili ku schodom, te zas wywiodly ich z kwater sluzby do apartamentow rodziny krolewskiej. Na szczycie schodow otworzyli drzwi i ostroznie zerkneli na druga strone. Nie ujrzeli zadnej z waznych dworskich osobistosci. Szybko wiec pobiegli ku drzwiom umieszczonym w polowie korytarza. Po drodze mineli zwierciadlo. -Cale szczescie, ze nie natknelismy sie na ojca - mruknal Nicholas, zerknawszy pospiesznie na swoje odbicie. Trafili do prywatnych komnat mlodego ksiecia. Skladaly sie na nie dwie rozlegle alkowy z ogromnymi szafami i oddzielna wygodka, dzieki ktorej nie musial opuszczac swych pokoi, gdy chcial sobie ulzyc. Mlodzieniec szybko zdjal z siebie wilgotne szaty i zaczal wycierac sie sporym recznikiem. Odwrociwszy sie spojrzal w ogromne lustro - nieslychany zbytek w komnatach prywatnych - wykonane z posrebrzanego szkla importowanego z Kesh. Cialo Nicholasa bylo cialem chlopca, wkraczajacego wlasnie w wiek meski, mlody ksiaze nie bez pewnej dumy spojrzal wiec na swa szeroka, porosnieta ciemnym wlosem piers i bary. Ale jego twarz - ktora musial juz codziennie golic - byla jeszcze twarza mlodzika. Brak w niej bylo meskiej twardosci i stanowczosci - tych zas mogl jej przydac jedynie czas. Skonczywszy wycieranie, spojrzal na prawa noge - co czynil zreszta kazdego dnia. Dobrze i prawidlowo uformowana konczyna przechodzila w nieksztaltna stope, z ktorej zamiast palcow wyrastaly poskrecane waleczki miesni i kosci. Od pierwszych chwil jego zycia zajmowali sie nia liczni magowie i medycy, stopa jednak oparla sie wszelkim kuracjom. Byla rownie wrazliwa na dotyk i bol jak prawa, Nicholas mial z nia jednak trudnosci - sciegna nieprawidlowo przyrosniete do znieksztalconych kosci nie pozwalaly na wykonywanie zadan, jakie przeznaczyla im natura. Jak wiekszosc ludzi skazanych na wieczna ulomnosc, Nicholas kompensowal ja sobie, nie zwracajac na nia niemal uwagi. Chodzil, nieznacznie tylko utykajac, i mimo kalectwa byl swietnym szermierzem - niemal dorownywal ojcu, zaliczanemu do pierwszych wsrod fechmistrzow Zachodnich Dziedzin. Zamkowy Mistrz Szermierki uwazal, ze Nicholas byl juz znacznie lepszym zawodnikiem, niz starsi bracia w jego wieku. Dobrze tez tanczyl, czego wymagala jego pozycja spoleczna - byl w koncu synem wladcy Zachodnich Dziedzin - nie umial jednak pozbyc sie okropnego uczucia, ze jest kims gorszym, i nie dorasta do stawianych przed nim zadan. Wyrosl na chlopca lagodnego, przekladajacego cisze komnat ojcowskiej biblioteki nad halasliwa aktywnosc wlasciwa chlopcom w jego wieku. Byl jednak doskonalym plywakiem, swietnie sie sprawial na konskim grzbiecie i z lukiem - cale zycie jednak czul, ze ustepuje swoim rowiesnikom. Dosc czesto popadal w posepne nastroje, wywolane dreczacym go, a nie dajacym sie ujac w slowa poczuciem winy. W towarzystwie umial sie smiac, jego zarty byl rownie celne - a czesto celniejsze - niz kpiny innych chlopakow, zostawiony jednak samemu sobie nieuchronnie popadal w przygnebienie. Tak bylo, dopoki - rok temu - do Krondoru nie przybyl Harry. Myslac o tym wszystkim podczas wciagania na grzbiet suchych szat, rozbawiony wspomnieniami Nicholas potrzasnal glowa. Zostawszy giermkiem mlodego ksiecia, Harry dosc bezceremonialnie wtargnal w jego samotnosc, raz za razem wciagajac towarzysza w jakies idiotyczne przedsiewziecia i awantury. Od chwili przybycia na dwor mlodszego syna Earla Ludlandu zycie Nicholasa stalo sie znacznie barwniejsze i pelniejsze. Pozycja spoleczna - a takze dwu zadziornych braci - wyksztalcily w Harrym wojowniczosc i dazenie do dominacji, ktore powodowaly, ze czesto zapominal o roznicy, jaka dzielila go od syna Ksiecia Krondoru. Nicholas niekiedy musial uciekac sie do wydawania rozkazow - i dopiero wtedy Harry raczyl przypominac sobie, ze mlody ksiaze nie jest bratem, po ktorym nalezy spodziewac sie posluszenstwa. Wziawszy pod uwage wladczy charakter chlopaka, ksiazecy dwor byl chyba jedynym miejscem, gdzie mogl go poslac ojciec w nadziei, ze utemperuja tam niedoszlego - ale juz niezle sie zapowiadajacego - tyrana. Nicholas bezwiednie przesunal dlon po swych jeszcze wilgotnych, dlugich, przycietych na wprowadzona przez jego ojca mode wlosach. Zaraz tez zaczal wycierac je energicznie recznikiem i ukladac, starajac sie nadac im przyzwoity wyglad. Zazdroscil Harry'emu jego gestych, czerwonych i krotko przycietych kedziorow. Przy takich, jak ta, okazjach, giermek zazwyczaj obywal sie szybkim wytarciem czupryny i kilkoma machnieciami grzebienia. Obejrzawszy sie w lustrze, mlody ksiaze uznal wreszcie, ze wyglada tak przyzwoicie, jak tylko mozna w danych okolicznosciach - i wyszedl z komnaty. Na korytarzu znalazl czekajacego juz nan Harry'ego, ktory, nie tracac czasu na jalowe gadki, usilowal skrasc calusa kolejnej, tym razem starszej oden o kilka lat sluzacej, przechodzacej tedy z jakims poslaniem. Harry odzial sie w zielen i braz - barwy slug palacowych, co w praktyce stawialo go w szeregach Krolewskich Paziow. Niesfornego mlodzika jednak juz po kilku tygodniach przebywania w palacu przydzielono Nicholasowi. Starsi bracia mlodego ksiecia, Borric i Erland, przed pieciu laty zostali wyslani na dwor krolewski do Rillanonu - gdzie Borric mial sie przygotowac do dnia, w ktorym wlozy na swe skronie korone Krolestwa Wysp. Jedyny syn krola Lyama utonal przed pietnastu laty i krolewscy bracia zdecydowali, ze jesli Arutha przezyje brata, tron przypadnie Borricowi. Elena, siostra Nicholasa, cieszyla sie szczesliwym malzenstwem z synem Diuka Ran. Zanim wiec do Krondoru przybyl Harry, w palacu brakowalo zupelnie mlodych ludzi w odpowiednim dla ksiazatka wieku i pozycji spolecznej. Nicholas przez chwile stal nieruchomo, w koncu jednak nie wytrzymal i chrzaknal glosno, co speszylo Harry'ego na tyle, ze sluzaca zdolala wreszcie wyrwac sie z jego usciskow. Zdazyla jeszcze usmiechnac sie do ksiecia z wdziecznoscia, uklonic nisko i pomknela do swoich obowiazkow. Mlody ksiaze przez chwile patrzyl w strone, gdzie za zakretem zniknela sluzaca. -Harry, nie powinienes wykorzystywac swojej pozycji do nagabywania sluzebnych dziewek. -Ona nie narzekala... - zaczal usprawiedliwiac sie Harry. -Mosci giermku - ucial Nicholas - to nie byla przyjacielska propozycja, to byl rozkaz. Nicholas nader rzadko podkreslal dzielaca ich roznice spoleczna, kiedy jednak to robil, Harry wiedzial, ze lepiej sie nie sprzeciwiac. W takich chwilach mlody ksiaze do zludzenia przypominal swego ojca i bynajmniej nie zartowal. Giermek wzruszyl ramionami. -Ha! Do kolacji mamy przynajmniej godzine. Co robimy? -Mysle, ze trzeba nam wykoncypowac jakas historie. -Jaka znowu historie? -Taka, ktora wyjasni ojcu, dlaczego nasza lodz plywa do gory dnem posrodku krolewskiego portu. Harry spojrzal na Nicholasa z usmiechem, charakterystycznym dla ludzi, zywiacych niezachwiane zaufanie do wlasnej pomyslowosci. -Cos wymysle. -Nie zauwazyliscie ich? - spytal Ksiaze Krondoru, patrzac surowo na swego syna i stojacego obok giermka z Ludlandu. - Jak, u licha, mozna nie zauwazyc najwiekszej krondorskiej fregaty, odleglej o zaledwie sto krokow? - Arutha, brat Krola Wysp i pierwszy po Krolu najbardziej wplywowy czlowiek w Krolestwie, patrzyl na obu mlodzikow z dezaprobata - to spojrzenie obaj znali az za dobrze. Arutha byl dosc skrytym czlowiekiem i, sprawujac wladze, rzadko okazywal emocje, ci jednak, ktorzy znali go blizej, dawno juz nauczyli sie odczytywac nastroje Ksiecia z nieznacznych zmian wyrazu twarzy i sylwetki. Wszystko zas wskazywalo na to, ze w chwili obecnej wladca Krondoru byl daleki od rozbawienia. Nicholas lypnal okiem na wspolwinnego. -Swietna historyjka, Harry - syknal cierpko. - Na pewno spedziles mnostwo czasu, by wymyslic cos rownie przekonujacego. Tymczasem Arutha odwrocil sie ku zonie - na jej twarzy malowala sie dezaprobata ustepujaca juz rezygnacji. Ksiezna Anita mierzyla syna spojrzeniem, w ktorym potepienie mieszalo sie z rozbawieniem. Zirytowal ja niemadry postepek syna, ale zuchwala - pozbawiona zupelnie cech artyzmu - pretensja Harry'ego do niewinnosci mocno ja rozsmieszyla. Choc ksiezna miala przeszlo czterdziesci zim, nadal potrafila rozesmiac sie jak mlodziutka dziewczyna - teraz zas z trudem tlumila ogarniajaca ja wesolosc. Czerwone wlosy Anity naznaczylo juz kilka pasm siwizny, lata trosk w sluzbie narodowi zostawily tez po sobie slady w postaci paru zmarszczek na jej nieco piegowatej twarzy - ale oczy ksieznej zostaly bystre i czujne. Teraz uwaznie i dosc krytycznie mierzyla nimi swojego syna. Kolacja miala byc na poly prywatna, zaproszeniami zaszczycono jedynie kilku dworakow. Arutha wolal unikac pompatycznosci tak czesto, jak tylko bylo to mozliwe, i rygorom etykiety poddawal sie dopiero pod naciskiem okolicznosci. Przy dlugim stole w przeznaczonych na ksiazece apartamenty komnatach moglo bez trudu pomiescic sie jeszcze kilkunastu ludzi. W wielkiej palacowej sali biesiadnej rozwieszono liczne, zdobyte podczas toczonych przez panstwa Zachodnich Dziedzin wojen, trofea wojenne i krolewskie oraz ksiazece proporce. Rodzinna jadalnia pozbawiona jednak byla pretensjonalnych lupow - ozdobiono ja portretami przodkow i kilkoma niezwykle pieknymi pejzazami. Na honorowym miejscu przy stole siedzial Arutha, z Anita u prawego boku. Geoffrey, Diuk Krondoru, pierwszy minister Aruthy tkwil na swoim miejscu po lewicy wladcy - byl to spokojny, uprzejmy czlowiek, lubiany i szanowany przez podwladnych; zdolny administrator. Przybyl do Krondoru przed osiemnastu laty, a od dziesieciu piastowal obecne stanowisko. Obok niego usadowil sie pralat Graham, biskup Zakonu Dali, Tarcza Slabych i jeden z doradcow Aruthy. Lagodny, acz stanowczy jako nauczyciel i wychowawca, pralat zapewnial, ze Nicholas - jak przedtem jego bracia - wyrosnie na czlowieka wszechstronnie wyksztalconego, wiedzacego rownie wiele o sztuce, literaturze, muzyce i dramacie, co o ekonomi, historii i rzemiosle wojennym. Siedzial teraz obok Nicholasa i Harry'ego, wyrazem twarzy dajac do zrozumienia, ze nie uwaza ich porannej wycieczki za cos, czym mozna by sie choc lekko ubawic. Poproszono go o udzial w dzisiejszym posiedzeniu Rady, zwolnil rano chlopcow z lekcji, spodziewal sie jednak, ze ci zajma sie poglebianiem wiedzy, nie zas rozbijaniem lodzi o wojenne okrety w porcie. Naprzeciwko mlodzikow zasiedli matka Anity i Amos Trask. Admiral i ksiezna Alicja zaprzyjaznili sie bardzo w przeszlosci, dworscy zas plotkarze upierali sie, ze ich znajomosc przekroczyla poza zwykly flirt. Alicja, wciaz urodziwa niewiasta w wieku zblizonym do admiralskiego, rozkwitala pod jego pelnym zachwytu wzrokiem. Siedzacym przy stole latwo bylo zauwazyc rodzinne podobienstwo pomiedzy Anita i Alicja - choc niegdys plomienne wlosy Alicji pojasnialy juz od srebrzystych smug i na jej twarzy widac bylo wyraznie zmarszczki, jakimi naznaczyl ja wiek. Kiedy Amos szepnal jej jednak do ucha jakis zart, twarz ksieznej wdowy stanela w pasach, w jej oczach zas pojawil sie blysk. Przypominala teraz staremu zeglarzowi mlodziutka, powabna dziewczyne. Szepczac cos do ucha wdowie, Amos delikatnie uscisnal ja za reke, Alicja zas zasmiala sie perliscie, oslaniajac twarz chusteczka. Na widok rozbawienia matki usmiechnela sie z kolei Anita, pamietala bowiem dobrze, jak bardzo rozpaczala jej matka po smierci meza - dopoki na dworze Krondoru, po zakonczeniu Wojny Swiatow, nie pojawil sie Amos. Ksiezna z radoscia obserwowala rozbawienie matki - zaden mezczyzna nie potrafil rozbawic Alicji tak, jak Amos. Na lewo od admirala zasiadl William, Konetabl Krondoru i kuzyn rodziny krolewskiej - choc pokrewienstwo bylo czysto tytularne. Kuzyn Willie, jak zwali go wszyscy w rodzinie, mrugnal porozumiewawczo do chlopakow. Sluzyl w palacu od ponad dwudziestu lat, podczas ktorych na wszelkie sposoby staral sie lagodzic gniew, jaki w ksieciu Krondoru budzily niektore postepki Nicholasa, przedtem zas jego braci - Borrica i Erlanda. Ostatnio gniew Aruthy coraz czesciej skupial sie na Nicholasie. Siegajac po kromke chleba, William zwrocil sie do Harry'ego: -Doskonale wytlumaczenie, giermku. Ma i te zalete, ze nie wymaga obciazania pamieci szczegolami. Nicholas usilowal przybrac skruszona mine, nie bardzo mu sie to jednak udalo. Aby powstrzymac wzbierajacy w gardle wybuch smiechu, ze stojacego przed nim talerza szybko wzial kawalek jagniecia i wetknal sobie mieso do ust. Katem oka spostrzegl, ze Harry skryl usmiech za pucharem wina. -Musimy wymyslic jakas kare dla tych dwu drapichrustow - odezwal sie Arutha. - Ma to byc cos, co kaze wam sie zastanowic nad wartoscia lodzi... i waszych wlasnych karkow. Zza pucharu Harry usmiechnal sie porozumiewawczo do Nicholasa - obaj wiedzieli, iz jest szansa, ze w natloku biezacych spraw Arutha zapomni o obiecanej karze. Ksiazecy dwor w Krondorze ruchliwoscia i waznoscia zalatwianych spraw niewiele tylko ustepowal krolewskiemu. Jako oddzielny region, Zachod byl skutecznie i sprezyscie zarzadzany z Krondoru, z Rillanonu zas przychodzily jedynie ogolne wskazowki, dotyczace calosci polityki Krolestwa. W ciagu jednego dnia Arutha przyjmowal przynajmniej tuzin znacznych panow, kupcow i przedsiebiorcow, przegladal zas tylez samo dokumentow, podejmowal tez wszystkie wazniejsze decyzje dotyczace Ksiestwa. Do komnaty godnie wkroczyl chlopiec w palacowej, purpurowozlotej liberii i zatrzymal sie u boku Mistrza Ceremonii, Barona Jerome'a. Szepnal cos do ucha Baronowi, ktory z kolei przekazal wiesci Anicie. -Sire, u bram palacu pojawilo sie dwu ludzi, ktorzy domagaja sie, bys ich przyjal. Arutha domyslil sie, ze nie sa to zwykli interesanci - w przeciwnym razie gwardzisci przy bramie nie przekazaliby ich w rece Ksiazecego Stewarda, ktory z kolei nie niepokoilby Ksiecia. -Co to za jedni? - spytal. -Twierdza, ze sa przyjaciolmi ksiecia Borrica. Brwi Aruthy uniosly sie lekko. -Przyjaciele Borrica? - spojrzawszy na zone, zadal nastepne pytanie: - Wyjawili jakies imiona? -Owszem - przyznal Mistrz Ceremonii. - Twierdza, ze nazywaja sie Ghuda Bule i Nakor Isalanczyk. - Jerome, dla ktorego godnosc i ostentacja znaczyly wiecej niz woda i powietrze, wypowiadajac nastepne zdanie, nadal mu ledwie uchwytny odcien dezaprobaty. - Obaj pochodza z Kesh, Sire. Arutha ciagle jeszcze szukal w pamieci obu imion, Nicholas jednak polapal sie pierwszy: -Ojcze! To ci dwaj, ktorzy pomogli Borricowi, kiedy wpadl w lapy durbinskich handlarzy niewolnikami. Pamietasz chyba te historie, opowiadal nam o nich! Arutha zamrugal oczami i nagle przypomnial sobie wszystko. -A... oczywiscie. - Zwracajac sie zas do Jerome'a, polecil: - Wprowadzcie ich natychmiast. Jerome skinal dlonia paziowi, by ten zaniosl polecenie do bram palacu. Harry tymczasem zaczal wypytywac Nicholasa: - Co to za historia z handlarzami niewolnikow? -To dluga opowiesc - odparl Nicholas. - W kilku slowach rzecz miala sie tak... Dziewiec lat temu moj brat zostal wyslany z dyplomatyczna misja do Kesh. W drodze zostali napadnieci przez pustynnych opryszkow, ktorzy nie mieli pojecia, ze wpadl im w lapy czlonek rodziny wladajacej Wyspami. Borric zdolal im jednak zbiec i jakos dotarl na dwor Imperatorowej... potem zreszta uratowal jej zycie. Ci dwaj zas caly czas mu pomagali. Wszyscy patrzyli teraz na drzwi, w ktorych po chwili pojawil sie paz, prowadzacy pare brudnych i obszarpanych mezczyzn. Wyzszy wygladal na wojownika - mial na sobie lekki pancerz z grubo wyprawionej skory i pogiety helm. Zza plecow wystawala mu rekojesc dwurecznego miecza, za pas zas zatknal dwa kordelasy. Jego towarzysz byl niewysokim, krzywonogim czlowieczkiem, ktory niemal z dziecinnym zachwytem spogladal na otaczajacy go przepych. Usmiech nieznajomego mial w sobie cos dziecinnie ujmujacego - choc wedle zadnych kryteriow przybysza nie mozna byloby nazwac przystojnym. Obaj podeszli do stolu i sklonili sie: wojownik nieco sztywno i z godnoscia, nizszy zas przybysz niedbale - choc nie bylo w tym zadnej obrazy. -Witajcie - powiedzial Arutha, wstajac z miejsca. Nakor, zapomniawszy o wszystkim, gapil sie na sciany, obrazy i portrety, po chwili wiec przeciagajacego sie milczenia glos zabral Ghuda: -Wasza Ksiazeca Mosc, wybacz, ze cie niepokoimy, ale on... - wskazal kciukiem na zezujacego we wszystkie strony Nakora - ... sie... eee... upieral. - Mowil z wyraznie slyszalnym keshajskim akcentem i powoli. -Nie zywie urazy - odparl Arutha. W tejze chwili Nakor nareszcie dostrzegl ksiecia. Przez chwile uwaznie przygladal sie Anicie i wreszcie zakonkludowal. -Borric nie jest do ciebie podobny. Arutha zamrugal oczami wobec okazanego mu wlasnie braku szacunku... nie byl tez przyzwyczajony do takiej bezposredniosci, kiwnal jednak tylko glowa. Nakor tymczasem przeniosl wzrok na Anite i jego smagla geba pekla w usmiechu, ukazujacym niemal wszystkie, krzywo rosnace, ale niezwykle biale zeby. Wygladal teraz jeszcze bardziej zabawnie, niz przed chwila. -Ale ty musisz byc jego matka. Widze spore podobienstwo. Ksiezno, jestes bardzo urodziwa. Anita rozesmiala sie i filuternie spojrzala na meza. -Dzieki ci, panie. Przybysz machnal niedbale dlonia. -Mow mi Nakor. Kiedys bylem znany jako Nakor Blekitny Jezdziec, ale moj kon zdechl. - Rozejrzawszy sie po komnacie, utkwil wzrok w twarzy Nicholasa. Przesta sie usmiechac i przez chwile badal wzrokiem mlodzika. Wpatrywal sie wen tak dlugo, az sytuacja zaczela stawac sie niezreczna... i nagle ponownie sie usmiechnal. -Ten tu tez jest podobny do ciebie! Na tak nieslychane zuchwalstwo Anicie zabraklo niemal jezyka w gebie, zdolal jednak zadac pytanie: -Czy mozna spytac, co was tu sprowadza? Oczywiscie... jestesmy wam radzi... oddaliscie wielkie uslugi Krolestwu i mojemu synowi... ale to bylo przed dziewieciu laty. -Sire, duzo bym dal za to, by moc ci odpowiedziec! - wypalil nagle Ghuda. - Ponad miesiac czasu przebywam w towarzystwie tego polglowka i wszystko, co udalo mi sie z niego wydusic, sprowadza sie do tego, ze musimy zobaczyc sie z toba, panie, potem zas trzeba nam sie udac w nastepna podroz. - Ghuda wytrzymal jeszcze chwile napietej ciszy i dodal ze skrucha: - Przykro mi, Wasza Ksiazeca Mosc. Nie powinienem byl tu przychodzic. Arutha dostrzegl skrepowanie starego woja. -Alez skadze... to mnie jest przykro. - Spostrzeglszy, ze obaj przybysze prezentuja sie nie najlepiej, dodal: - Czekajze! Obu wam nalezy sie wypoczynek. Kaze przygotowac komnaty, kapiel i czyste loza. Znajdzie sie tez dla was odziez na zmiane. Rankiem zas zobaczymy, co mozemy dla was zrobic w misji, jakiej sie podjeliscie. Ghuda zasalutowal niezrecznie, nie byl bowiem pewien, z jakim spotka sie przyjeciem. -Jedliscie cos? - dopytywal sie dalej Arutha. Ujrzawszy, ze Ghuda pozadliwie lypie okiem na obficie zastawione stoly, polecil krotko: - Siadajcie, ot, tam! - i wskazal im puste miejsca za krzeslem Konetabla Williama. Wzmianka o jedzeniu wyrwala Nakora z jego transu i maly szelma bezceremonialnie ruszyl we wskazanym mu kierunku. Poczekal chwile, az sluga rozlozy przed nim miesiwo i wino, po czym rzucil sie na polmiski jak czlowiek, ktoremu przed chwila jeszcze zagladala w oczy smierc glodowa. Ghuda okazal nieco lepsze maniery. Widac jednak bylo, ze nie czuje sie najlepiej w towarzystwie wielmozow. Amos odezwal sie w jakims dziwacznym jezyku i Isalanczyk wybuchnal smiechem. -Masz fatalny akcent - skwitowal w mowie Krondoru. - Ale zart byl przedni. Teraz rozesmial sie Amos. -Myslalem, ze niezle znam isalanski - zwrocil sie do pozostalych czlonkow towarzystwa, wzruszajac ramionami. - No, ale minelo juz ponad trzydziesci lat od czasu, jak odwiedzalem Shing Lai... i jezyk chyba troche mi zardzewial. - Z tymi slowy znow odwrocil sie ku ksieznej wdowie. Arutha usiadl i na chwile pograzyl sie we wlasnych myslach. Przybycie tych dwu dziwacznych gosci - starego, znuzonego wojownika i zabawnego jegomoscia, o ktorych opowiadali mu synowie - wzbudzilo w nim jakis niepokoj. Poczul sie tak, jakby gdzies niedaleko ktos otworzyl okno i w komnacie zrobilo sie chlodniej. Przeczucie? Probowal sie z niego otrzasnac. Ale bez powodzenia. Skinal wiec na sluge, by zabral jego talerze - Ksiaze Krondoru nagle stracil apetyt. Po kolacji Arutha postanowil wyjsc na balkon, z ktorego roztaczal sie widok na port. Za zamknietymi drzwiami sluzba pospiesznie przygotowywala apartamenty goscinne. Obok wladcy przystanal Amos Trask i obaj przez chwile wpatrywali sie w niezbyt odlegle swiatla portu. -Chciales mnie widziec, Arutha? -Owszem. - Ksiaze odwrocil sie ku rozmowcy. - Potrzebna mi twoja rada. -Pytaj. -Co jest z Nicholasem? Wyraz twarzy Amosa swiadczyl dowodnie, ze admiral nie pojal pytania. -Nie bardzo rozumiem, w czym rzecz... -Nie zachowuje sie tak, jak inni chlopcy w jego wieku. -Stopa? -Nie sadze. Jest w nim przesadna... -...ostroznosc - dokonczyl Amos. -Nie inaczej. Wlasnie dlatego nie bede sie upieral przy tym, by on i Harry poniesli konsekwencje porannego wyczynu. To jeden z niewielu momentow, w ktorych ujrzalem Nicholasa podejmujacego jakiekolwiek ryzyko. Amos westchnal i oparl sie o balustrade. -Nie zastanawialem sie nad tym, moj Ksiaze. Nicky to dobry chlopak, nie tak zuchwaly ... i nie sprawia nam tylu klopotow, co tamta dwojka lapserdakow w jego wieku. -W istocie. Borric i Erland tak dali sie nam we znaki, ze z radoscia powitalem powsciagliwosc Nicholasa. Teraz jednak widze, ze przeradza sie ona w unikanie podejmowania decyzji... i nadmierna ostroznosc. A to niebezpieczne cechy u wladcy. -Arutha, obaj bywalismy w opalach i niejedno przeszlismy razem. Znam cie... ile to juz bedzie? Dwadziescia piec lat, dobrze mowie? Najbardziej troskasz sie o tych, ktorych kochasz. Nicky to dobry chlopak i wyrosnie na godnego mezczyzne. -Tego wlasnie nie jestem pewien - uslyszal zeglarz zaskakujaca odpowiedz. - Nie ma w nim krzty podlosci, nie jest tez malostkowy, ale z powodu nadmiernej ostroznosci mozna rownie latwo popelnic blad, jak szafujac nadmierna odwaga i brawura... a Nicholas jest zawsze ostrozny. W przyszlosci zas stanie sie wazna dla nas osoba. -Kolejne malzenstwo polityczne? -Owszem - skinal glowa Arutha. - Ni mniej, ni wiecej. Imperator Diagai dal nam do zrozumienia, ze mozliwe jest dalsze zaciesnienie wiezow z Krolestwem. Malzenstwo Borrica z ksiezniczka Yasmina bylo krokiem we wlasciwym kierunku, ludy pustyni sa jednak w Kesh wasalami. Diagai uwaza, ze nadszedl odpowiedni moment na

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!