Rudziński Jan - Prawdziwe osiołki świecą po ciemku

Szczegóły
Tytuł Rudziński Jan - Prawdziwe osiołki świecą po ciemku
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Rudziński Jan - Prawdziwe osiołki świecą po ciemku PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Rudziński Jan - Prawdziwe osiołki świecą po ciemku pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Rudziński Jan - Prawdziwe osiołki świecą po ciemku Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Rudziński Jan - Prawdziwe osiołki świecą po ciemku Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

JAN RUDZIŃSKI prawdziwe osiołki świecą po ciemku Maciej otworzył butelkę Beaujolais z 1983 roku i nalał wino do dwóch szklanek. Jedną wręczył Ewie. - Twoje zdrowie. - I twoje. Chwilę pili w milczeniu. Maciej rozejrzał się po pokoju. Ciekawe, wystrój był w dobrym guście. Oświetlenie nienachalnie nastrojowe. Obok wielkiego łóżka, foteli i dyskretnie ukrytego barku znajdowały się dwie duże, oszklone, dobrze wyposażone szafy biblioteczne. - Podoba ci się ten pokój? Sama urządzałam. Maciej był nałogowym czytelnikiem i kolekcjonerem książek. W biblioteczce Ewy zauważył wiele książek popularnych, ale nie tylko. Kolekcja naprawdę wyglądała na przemyślaną i ciekawą. Najbardziej spodobało mu się, że książki nie były ułożone ani według wielkości, ani kolorów okładek, ani nawet podług nazwisk autorów. Spojrzał na Ewę z zainteresowaniem. Nie spotkał dotąd kobiety, która by miała takie samo podejście do świata, a jak się teraz okazało, nawet do literatury. Jak każdy bardzo zdolny absolwent fizyki, Maciej był inteligentniejszy od większości ludzi i zdawał sobie z tego sprawę. Niestety, miał problemy z ukryciem tej wiedzy, a także wynikającego z niej lekceważenia, graniczącego z pogardą. Dlatego jego kontakty z ludźmi bywały utrudnione. Ewa podobała mu się coraz bardziej, przekonywał się bowiem, jak wiele ma z nią wspólnego. Znowu zerknął na książki. - Co to, sennik? - Wiesz, nie tylko ja korzystam z tego mieszkania. To chyba jedyna pozycja, do której zaglądają dziewczyny. A co, podoba ci się? - Nie. Znam go, jest raczej nudny. Był w życiu Macieja okres, w którym studiował każdy sennik, jaki wpadł mu w ręce. Dość szybko przekonał się, że nie znajdzie tam, czego szuka, ale wiedza pozostała. Nagle Ewa powiedziała: - Aha, masz tu klucze, żebyś nie musiał dzwonić, kiedy mnie odwiedzasz. - A twoi szefowie? - Gwiżdżę na nich. Mieszkanie jest teoretycznie własnością agencji, ale gdyby nie ja, nawet z daleka by go nie oglądali. Pozostałe panienki agencja trzyma chyba z litości. No, bierz. Maciej był bardzo wzruszony i lekko pijany, i już chciał opowiedzieć Ewie swój SEN - ten, który skłonił go kiedyś do wertowania senników. Ale nie zdecydował się. - Jutro są chyba twoje urodziny, Maćku? Zdaje się, że trzydziestka? - No tak. Czekaj, niech policzę... 1999 - to znaczy naprawdę kończę 31. - Może się jutro spotkamy, mam pomysł: zaproszę jeszcze dwie koleżanki z agencji. Będziesz miał na urodziny prawdziwą... - Jutro cały dzień jestem zajęty. Nie mogę. - W lipcu? - Pomagam znajomym. Pamiętasz, co ci mówiłem o działce Michała? - Nie bardzo. - Załatwił sobie fajne drewno z rozbiórki, chyba klepkę bukową, mam mu ją zawieźć furgonem. Dobre kawałki wykorzysta w domku, a z reszty zrobimy ognisko. O, przyjedź tam koło szóstej, wiesz gdzie? W roku 1939 Wilhelm Reich, psycholog i psychoanalityk, popadł w obłęd. Uznał, że odkrył nową formę energii, którą nazwał energią orgonalną. Przez kilkanaście lat propagował leczenie większości chorób przy użyciu akumulatorów tej energii - drewnianych skrzyń wykładanych miedzią. Mniej więcej w tym samym czasie L. Ron Hubbard, poeta, pisarz SF i muzyk, wymyślił dianetykę, która również miała służyć jako metoda wszechstronnej terapii, a ponadto wyjaśniała reinkarnację, znane z religii cuda i wiele innych tajemnic. Ponieważ szybko popadł w konflikt z urzędami stojącymi na straży medycyny naukowej, założył Kościół Scjentologii, którego dogmaty wchłonęły dianetykę. W ten sposób ominął częściowo problemy z agendami administracji USA, w szczególności z urzędem skarbowym. Nowy Kościół zyskał popularność, majątek i tysiące wiernych - nie wiedzieć czemu scjentologię upodobali sobie znani aktorzy. Dobrego imienia i interesów Kościoła zaczęli pilnować bezwzględni prawnicy. Prawnuk Wilhelma Reicha nawrócił się na scjentologię w 2003 roku i zapisał tej sekcie wszystkie prawa do spuścizny po pradziadku. W szczególności terapia energią orgonalną wdzięcznie uzupełniła dianetykę. Pod koniec XXI wieku fizyka ruszyła wreszcie z zastoju, w którym tkwiła od czasów pierwszego lądowania na Księżycu. Po przetrawieniu obezwładniającej góry danych cząstkowych, które dawały złudzenie postępu w nauce, dokonano prawdziwie przełomowych odkryć w wielu dziedzinach wiedzy. Okazało się, że istnieje coś w rodzaju reinkarnacji, chociaż zjawisko podlega zupełnie innym prawom, niż opisywały to święte księgi. Odkryto też wiele oddziaływań, których istnienia w XX w. nie podejrzewano. Jedno z nich, ściśle związane z tym, co można by nazwać reinkarnacją, odkrywca w przypływie dobrego humoru nazwał energią orgonalną. Pomysł nie był najlepszy, bo spadkobierca Kościoła Scjentologii - IV Kościół Neoscjentologii Stosowanej Obrządku Północnego uzyskał na drodze prawnej monopol na stosowanie tej energii. Okazało się, że akumulator orgonalny Wilhelma Reicha w pewnych warunkach wzmacniał energię orgonalną (co najwyżej o 0.032 proc.) i to już prawnikom neoscjentologów wystarczyło. Przez następne 500 lat Kościół Neoscjentologii czerpał korzyści ze wszystkich badań naukowych, mających związek z energią orgonalną, a uczeni musieli przyjmować status fikcyjnych najczęściej nowicjuszy i zakonników. Maciej z trudem wstał z łóżka i powlókł się do kuchni. Po przebudzeniu serce waliło mu tak, że bał się o całość żeber. Dotarł z wysiłkiem do lodówki, popił wodą środek uspokajający i spojrzał na zegar. "Niech to szlag, piąta rano, znów będę niewyspany, to już trzeci raz w tym tygodniu". Istotnie, nie miał szansy na dobrą formę w ciągu dnia, a bardzo mu zależało na egzaminie z mechaniki kwantowej, wyznaczonym jak na złość na 8.30. "W moim wieku na serce się nie umiera", pomyślał uspokajająco, chociaż głupio. Powinien być przyzwyczajony. Koszmarny SEN, zawsze ten sam, trapił go od najwcześniejszego dzieciństwa. Za każdym razem budził się przerażony i rozdygotany. Czasem pamiętał najdrobniejsze szczegóły, czasem tylko ogólne wrażenie. Widział w tym śnie kobietę o sympatycznym i uspokajającym uśmiechu w pięknych oczach. Jednocześnie - taka jest w końcu natura snów - bał się tej kobiety straszliwie, robiła z nim coś potwornego, chociaż czuł zarazem, że to coś potwornego jest właśnie szczęśliwym spełnieniem marzeń. Kiedy podrósł, zorientował się, że żadna kobieta, którą mógłby spotkać, nie przypomina tej ze SNU. Coś nieuchwytnego w rysach twarzy, odrobinę inny koloryt skóry, w każdym razie nie była to postać z jego świata. Zazwyczaj SEN pojawiał się raz na kilka miesięcy, czasem raz w miesiącu. Teraz, właśnie w czasie sesji, trzy zarwane noce w jednym tygodniu - to już było straszne. Rodzice Macieja nie mieli racji, tłumacząc sobie jego wyraźne zmęczenie ogólną sytuacją w kraju. W lutym 1990 roku wielu ludzi miało rzeczywiste powody do zdenerwowania i lęku. Ale akurat Maciej sytuacją polityczną nie przejmował się wcale, do nauki na swoim trzecim roku fizyki przykładał się w miarę rozsądnie, i gdyby nie koszmarny SEN, byłby w znakomitej formie. Po sesji (mechanika na 4- , a tak mu zależało na piątce) zdecydował się skorzystać z propozycji rodziców i pojechał na warsztaty psychoedukacji, zorganizowane w zasadzie dla psychologów i psychoterapeutów. W tym właśnie roku wybrało się tam wyjątkowo wielu niefachowców - jedni z ciekawości, inni, żeby poradzić sobie z bieżącymi problemami, a Maciej - aby okiełznać swój sen. Program drugiego dnia pobytu był imponujący, może nawet przeładowany - rano Tai- Chi, potem hiperwentylacja, a po południu wykład i przykładowa sesja rebirthingu. Już sam wykład mógł zadziwić. Ta terapia ma teoretycznie przenieść pacjenta psychicznie do okresu sprzed narodzin i skłonić do ponownego, tym razem świadomego ich przeżycia. Podobno na Dalekim Wschodzie, z którego wywodzi się większość niekonwencjonalnych ruchów umysłowych, znane jest to od lat, natomiast dla nas odkrył tę metodę pewien Amerykanin, eksperymentując ze specjalną wanną. W rebirthingu znacznie dziwniejsza od uzasadnień teoretycznych jest taka mianowicie okoliczność, że mistrzowie tej techniki domagają się bardzo wysokich opłat za fachowe poprowadzenie chętnych. Żądanie motywują koniecznością zachowania równowagi we Wszechświecie - psychoterapeuci stosujący inne techniki z reguły wstydzą się swej chęci zarobku. Pomimo wątpliwości Maciej postanowił sprawdzić, jak to działa, tym bardziej że demonstrację wliczono w koszty warsztatów. Po południu wszyscy uczestnicy leżeli więc w największej sali ośrodka, uważnie słuchając wskazówek mistrza. Musieli mieć do niego pełne zaufanie, zwłaszcza po opowieściach, jak to w trakcie źle prowadzonych sesji zdarzały się wypadki definitywnego oddzielenia duszy od ciała. Po kilkunastu minutach zdarzyło się coś, co monitorujący sesję riberter uznał za największą wpadkę w swojej karierze zawodowej. Oto Maciej poczuł nagle ból głowy. Przez chwilę to lekceważył, potem walczył z tym, ale wkrótce nie wytrzymał: zaczął jęczeć, a po kolejnej minucie krzyczeć. Zajęcia trzeba było przerwać, a Macieja najpierw nakarmiono końską dawką środków przeciwbólowych i uspokajających, a potem zawieziono karetką do szpitala. Po kilku godzinach przeszła mu ostra faza, ale dopiero po tygodniu nadawał się ponownie do życia. Warsztaty nie zostały przerwane, ale Maciej tam już oczywiście nie wrócił. Mimo panującej w tych latach tendencji Maciej nie wymienił dyplomu na chałtury, ukończył studia porządnie, a nawet w terminie, zdobył dyplom z wyróżnieniem i dopiero wtedy oddalił się od fizyki. Luksusy i stabilizacja życiowa nie pociągały go w najmniejszym stopniu, miał natomiast poczucie, że musi się jak najwięcej dowiedzieć o otaczającym świecie. Mimo braku zaangażowania, a może właśnie dlatego, dorobił się nieźle prosperującej firmy, z której dochody przeznaczał na podróże; jednocześnie był lubianym dziennikarzem i eseistą. Pewnego razu Maciej został zaproszony na przyjęcie z okazji rozpoczęcia działalności nowej firmy. Poszedł tam w podwójnej roli - jako dziennikarz i potencjalny kontrahent. Tam właśnie spotkał młodą kobietę, która nagle go niezmiernie zainteresowała. Ponieważ było to imponujące przyjęcie z muzyką i tańcami, bez trudu zawarł z nią znajomość. Ewa pracowała w agencji towarzyskiej. Na przyjęcie została po prostu wynajęta, ale nikt nie chciał robić Maciejowi przykrości, a następnego dnia było już za późno na ostrzeżenie. Właściwie nie można powiedzieć, że Maciej zakochał się w Ewie - raczej się z nią zaprzyjaźnił. Okazała się jedyną znaną mu osobą, z którą lubił rozmawiać. Z początku trochę go martwiło, że Ewa sypia z wieloma klientami agencji, ale przestał o tym myśleć. Szybko zorientował się, że urodą, kulturą, inteligencją i sprytem bije na głowę wszystkie swoje koleżanki; co więcej, w praktyce kieruje całą firmą, umiejętnie manipulując szefami. Miała zresztą rację twierdząc, że bez jej talentów agencja by zbankrutowała. Kiedy Ewa przybyła na miejsce, nie mogła już wjechać do środka. Dwie wspólnie ogrodzone działki Michała i Henryka były raczej niewielkie, a mieściły domek Henryka, większy dom Michała (w budowie), barakowóz, samochody właścicieli, a także firmową furgonetkę, którą Maciej przywiózł bukowe klepki z odzysku. Poza tym były tam posadzone jakieś roślinki. W efekcie Ewa zaparkowała swojego małego forda ka przed bramą wjazdową. Od strony jeziora wyznaczono miejsce na ognisko. Klepki były już podzielone - lepsze leżały w stosie za domkiem Henryka, a gorsze właśnie palono. Ktoś wcisnął w ręce Ewy kieliszek szampana. - Oblewamy dzisiaj moje urodziny, a także nowy samochód Michała - powiedział Maciej. - Właśnie pozbył się pięcioletniego poloneza. Przy ognisku wszyscy smażyli coś na patykach i na grillu. Każdy smażył coś innego. - W tej smażalni sprzedali mi świeżą rybkę, polecam. - Ja tam wolę kiełbasę. - Nawet sam chlebek tu nieźle wychodzi. - Ja mam chudy wędzony boczek z cukinią i papryką - odezwała się żona Henryka. - Myślę, że na takie szaszłyczki zwabiłabyś mnie nawet do piekła. Z barakowozu dochodziła stłumiona muzyka. Powolne takty melodii, którą wszyscy znali. - O, wy też to lubicie? Something inside that was always denied For so many years Te słowa zawsze mocno działały na Macieja - czuł, że w istocie jest kimś innym, niż się z pozoru wydaje. Takie wrażenie ogarnia od czasu do czasu prawie każdego, ale Maciej już za chwilę miał się przekonać, że w jego wypadku była to prawda. Nagle za ogrodzeniem rozległ się upiorny zgrzyt. - Co to było? - Nie wiecie? Sąsiad ma osła, który co wieczór robi nam takie koncerty. Ale fakt, jak ktoś tego nigdy nie słyszał, prędzej pomyśli, że to zardzewiała pompa. Maciej rzucił okiem za siatkę ogrodzenia i mruknął trochę bez sensu: - To nie jest prawdziwy osiołek. Nie chciał nic więcej na ten temat powiedzieć, ale w końcu wyjaśnił: - Kilka dni temu miałem koszmarny sen. Jechałem na wózku zaprzężonym w osiołka i ten osiołek lekko świecił w szarówce. Ewie rozbłysły na chwilę oczy. Czasoprzestrzeń westchnęła. - A... i dlatego uważasz, że ten nie jest prawdziwy. Henryk złapał za telefon i zaczął coś przetwarzać. - Zadzwonię do mojej siostry, ona świetnie wyjaśnia sny. - Ależ... - Poza tym czytałem niedawno, że przez telefon komórkowy nie można interpretować treści snów, i chcę to wreszcie sprawdzić. Maciej nie powiedział wszystkiego. Jazda na wózku ciągniętym przez świecącego osiołka była początkowym elementem przerażającego SNU, który prześladował go od wczesnego dzieciństwa. Wieziono go tuż przed świtem, a on się bał, a zarazem marzył o tym, co go czeka. Potem dopiero pojawiała się uśmiechnięta, sympatyczna, groźna kobieta z twarzą o dziwnych rysach. Kiedy miał 6 lat, rodzice pokazali mu osła i wtedy im powiedział: "To nie jest prawdziwy osiołek. Prawdziwe osiołki świecą po ciemku". Wszyscy się zdziwili, a on od tego czasu ukrywał swój SEN i teraz po raz pierwszy wyrwała mu się lekka aluzja. Po chwili Henryk zawołał ze zdziwieniem: - Niech mnie diabli porwą! Patrzcie, wypisał mi Contact service center. - No widzisz, mieli rację, nie można... Kiedy Henryk chował telefon, w zamieszaniu ktoś lekko potrącił jego żonę. Kawałek boczku spadł z patyka prosto w płomienie. Radio zagrało kolejny stary przebój: In the year 2525 If man is still alive To tylko zbieg okoliczności, ale Maciej po raz pierwszy urodził się właśnie w 2525 roku. Pamiętna sesja rebirthingu sprawiła, że wspomnienia były już prawie na powierzchni. Teraz zapach palonego boczku i drewna bukowego razem wzięte okazały się tym czynnikiem, który ostatecznie odblokował pamięć poprzedniego wcielenia z dalekiej przyszłości. W pierwszej kolejności przypomniał mu się potworny, choć trwający mgnienie oka ból, gdy zabijano wszczep i słabszy, ale dłużej trwający, gdy usuwano z mózgu jego resztki. Po bólu przyszła reszta wspomnień... Maciej zawsze marzył o romantycznym XX wieku, który zapoczątkował procesy wstrząsające jego XXVI stuleciem. W czasie studiów doszedł do wniosku, że samo analizowanie materiałów archiwalnych nie zaspokoi pragnień, on musi poznać ten wiek osobiście. - A po AIDS ci XX wiek, chcesz może pogadać z prawdziwym dyktatorem, a może umrzeć z głodu? Przecież to stulecie mamy udokumentowane. - E tam, zawsze można udokumentować lepiej. Żebyś widział, jakie mamy tu luki. Uparte pragnienie Macieja przebiło w końcu wszystkie przeszkody i skierowano go do klasztoru Neoscjentologów, aby zwiedził wiek XX metodą reinkarnacji wstecznej. Technika, która pozwoliłaby przenieść go w przeszłość we własnej osobie, także istniała, ale od kilkudziesięciu lat była w zasadzie zakazana. Obie wspomniane techniki kryją sprzeczności (pozorne, czyli usuwalne w matematycznej teorii), każda inne. Kryją także niebezpieczeństwa, bynajmniej nie pozorne. Niezależnie od wybranej metody największym niebezpieczeństwem grozi przekazanie informacji o około 75 lat wstecz. Oczywiście od kiedy to wiadomo, podróżników wypuszcza się w przeszłość nie bliższą niż 200 lat, ale zawsze może zdarzyć się nieszczęśliwy wypadek: spotkanie we wspólnej przeszłości eksploratorów z czasów oddalonych od siebie o ów krytyczny okres. Kilka takich doświadczeń przeprowadzono celowo i wynikła z tego katastrofa, której rozmiarów nikt nie potrafił w pełni ocenić, gdyż zmieniona struktura czasoprzestrzeni objęła i eksperymentatorów. Mimo wszystko reinkarnację wsteczną uznano za technikę praktycznie bezpieczną. Przed przybyciem do ośrodka transferu orgonalnego, będącego jednocześnie klasztorem Neoscjentologów, Maciej musiał zabić wszczep złącza systemowego. Było to dla człowieka XXVI wieku okaleczenie, praktycznie uniemożliwiające życie na dłuższą metę. Ponowne wszczepienie złącza osobie dorosłej jest niemożliwe, a bez złącza pierwsza choroba jest ostatnią, nie mówiąc o innych niedogodnościach. Kandydat na podróż w czasie, któremu by tejże odmówiono, musiałby resztę swojego skróconego życia spędzić w klasztorze - inna sprawa, że Uniwersytet potrafił uzyskać od scjentologów odpowiednie gwarancje. Po kilkudniowej rekonwalescencji Maciej przekroczył mury zespołu klasztornego. Wewnątrz nich do poruszania się po obszernym terenie służyły wózki zaprzężone w osły. Przełożony - tetan niskiej rangi - zawiózł Macieja do jego celi i przydzielił zagrodę osiołków, którymi miał się teraz opiekować przez czas nauk w klasztorze. W rzeczywistości chodziło o miesięczne naświetlenie kandydata na podróż energią orgonalną. Z przyczyn prawnych było to możliwe tylko w obiektach zarządzanych przez Neoscjentologów, którzy z kolei upierali się przy nadawaniu kandydatom statusu zakonnika. Komunikacja transferowa była faktycznie niemożliwa w polu orgonalnym, a osobnik z działającym wszczepem nie odczułby efektów naświetlania. Osiołki były na terenie klasztoru niezawodne i dawały kandydatom- zakonnikom zajęcie. W bezpośrednim sąsiedztwie klasztoru mieścił się szpital i szkoła z internatem. Miały one ścisły związek z przenoszeniem w przeszłość, ale wstęp na te tereny był dla Macieja wzbroniony. Po dwóch tygodniach pobytu mógł brać udział w operacjach wysyłania w przeszłość innych kandydatów. Ograniczało się to do śpiewania z chórem nowicjuszy, których wpuszczano do Budynku Wszechczasów bocznym wejściem. Chór znajdował się na niskim parterze, a Wielka Sala Transferowa była na piętrze. Raz nawet widział podróżnika wprowadzanego do sali, ale nic więcej. Szokował go jedynie dziwny, chociaż raczej przyjemny zapach dobiegający z gigantycznego pieca, zajmującego pół parteru pod Salą Transferową. Poranek w dniu transferu - nikt nie mówił o szczegółach, ale wiedział, że musi tymczasowo umrzeć i bał się jak pacjent przed rutynową operacją. Poprzedniego dnia został dokładnie ogolony, usunięto najdrobniejsze pozostałości włosów we wszystkich obszarach ciała. Z kolei z samego rana bardzo przejęty kandydat nasmarował Macieja oliwą od stóp do głów. Jechał więc na wózku zaprzężonym w osiołka i wspominał swój przyjazd w to miejsce. Trochę się dziwił, że miesiąc koniecznego napromieniowania spędził na doglądaniu osiołków i nauce dogmatów Neoscjentologii, wolałby dalej studiować wymarzony wiek XX, z drugiej strony dokładny moment miał być dla niego tajemnicą do ostatniej chwili. Mogli go wysłać nawet do jaskiniowców. Osiołek promieniował słabą poświatą orgonalną, a Maciej dziwił się, jak miesiąc temu mógł nie zauważać o wiele jaśniejszej poświaty ludzkiej. Tego dnia po raz pierwszy założył rytualną szatę nowicjusza i obiecał sobie, że już nigdy nie będzie mieć do czynienia z tym dziwnym zakonem. Maciej wszedł do Budynku Wszechczasów, prawie ciemnego w zwykłym świetle, ale rozjaśnionego poświatą orgonalną. Chór młodszych zakonników i kandydatów śpiewał monotonnie. Przeszedł koło drzwiczek wielkiego pieca, w którym drewno bukowe buchało wielkim płomieniem i wszedł po schodach do Wielkiej Sali Transferowej, w której stał czarnoskóry tetan niższego stopnia o potężnych barach. Oprócz głównego wejścia w Sali były boczne drzwiczki po obu stronach, w prawych przez szpary można było domyślić się płomieni - był tam piec. Na środku sali stało bogato rzeźbione krzesło. Kopuła z czystej miedzi świeciła energią orgonalną i lekko brzęczała. Dyskretnie z boku ustawiona była konsola łączności z systemem - zabytek z XXIII wieku, z holograficznym wyświetlaczem i czujnikiem pseudotelepatycznym. Wszczepy, które pozwoliłyby zrezygnować z konsoli, na terenie klasztoru nosił tylko niższy personel techniczny. Śpiew poszybował w górne rejestry, otworzyły się lewe drzwiczki i weszła prawie naga, ubrana tylko w szeroki, skórzany pas kobieta- tetanka w trzecim miesiącu ciąży. Tak naprawdę nosiła ten płód od tygodnia - był to zarodek sklonowany z komórek Macieja i laboratoryjnie podhodowany do stanu trzymiesięcznego. Po następnym tygodniu miał być już przeniesiony do inkubatora. Nauka XXVI wieku potrafiła bardzo wiele, ale te dwa tygodnie zarodek musiał jednak spędzić w prawdziwej kobiecie. Tetanka uśmiechnęła się do Macieja sympatycznie i uspokajająco. W tym właśnie momencie stojący niezauważenie na uboczu młodszy tetan złapał go od tyłu i żelaznym uchwytem osadził na krześle. Chwilę potem wszedł tetan II stopnia (tetanów I stopnia żaden laik ani kandydat nie mógł zobaczyć, w ogóle było ich może dwóch na całą planetę), stanął za nim i oznajmił: - Witaj. Od dziś jesteś nowicjuszem. Prosiłeś o XX wiek. Urodzisz się w Warszawie, w 1968 roku starej notacji, czyli w 29 roku Ery Orgonalnej, i tam wypełnisz swą misję dla naszego Kościoła. Masz 70 procent szansy na świadomość. Zanim Maciej zdążył zareagować, tetan II stopnia uderzył go rytualnym młotem w głowę z takim wyczuciem, aby nie pozbawiając przytomności odebrać możliwości oporu. Wtedy kobieta podeszła do Macieja, spojrzała mu głęboko w oczy i z uspokajającym uśmiechem zaczęła go dusić. Nie podano mu przedtem żadnych szczegółów, ale kazano w "krytycznej chwili" starać się jak najdłużej zatrzymać świadomość i patrzeć kobiecie prosto w oczy. Była to tylko częściowo prawda - wiedziano, że 20 sekund całkowicie wystarczy. Dawniej matki-nosicielki (teoretycznie tetanki Neoscjentologii) robiły między sobą zawody, która będzie dłużej dusić, nie pozbawiając podróżnika przytomności, ale na szczęście te czasy już minęły i po 25 sekundach tetan, patrząc na orgonalną poświatę Macieja, mógł stwierdzić, że pierwsza faza jest już na pewno zakończona. Zadał mu wtedy drugi cios rytualnym młotem, pozbawiając przytomności, po czym tetan niższej rangi dokończył dzieła błyskawicznie. Zarówno doktryna Scjentologii, jak i matematyczna teoria mówiły, że teraz należy jak najszybciej zniszczyć ciało. Służył do tego piec z rozpalonym drewnem bukowym. Teoria matematyczna nie uzasadniała gatunku drewna, ale i nie mogła wykluczyć, że jest on istotny, a nikt jakoś nie miał ochoty sprawdzać, czy szybszy i efektywniejszy piec nie zniweczy całego przedsięwzięcia. Tak więc obecni dźwignęli Macieja i wrzucili go do pieca. Następny etap jest znany tylko pośrednio, bo nawet przy reinkarnacji silnie sprzężonej dusze wracając w ciało tracą pamięć etapów zewnętrznych. Tetan mógł w każdym razie ocenić skuteczność, obserwując poświatę orgonalną. O ile wiemy, na tym etapie uwolniona dusza podróżnika splata się z duszą płodu, co gwarantuje, że po urodzeniu będzie to nie tylko klon podróżnika, ale i jego następne wcielenie. Kiedy tetan ocenił splot jako nieodwracalny, można było przystąpić do fazy następnej - kondensator orgonalny całą moc skierował na duszę tak, aby nie rozrywając splotu znalazła się w określonym czasie w przeszłości. Operacja jak zwykle się powiodła i Maciej miał się urodzić w lipcu 1968 r. w Warszawie. Dla dobra misji, kiedy reinkarnowano kogoś w przeszłość, starano się trafić w osobnika, który umrze raczej wcześnie, z nietkniętą pamięcią. Dla dobra podróżnika starano się, żeby ten osobnik umarł nie tylko wcześnie, ale i spokojnie, bez udręk. Po naturalnej śmierci miał reinkarnować w swój klon, który pierwsze 15 lat spędzi w przyklasztornym, utrzymywanym przez Uniwersytet internacie, po czym przypomni sobie oba życia: dotychczasowe z XXVI stulecia i nowe, XX-wieczne. Procedura była rutynowa i praktycznie niezawodna (99,5 proc. pewności sukcesu), jedyną niewiadomą było, czy Maciej żyjąc w XX wieku przypomni sobie swoje prawdziwe wcielenie, ale nie było to aż tak ważne. Obiecane przez kapłana 70 proc. było szansą fantastycznie wysoką. Ta technika miała oczywistą zaletę - nawet jeśli podróżnik przypomni sobie swoje XXVI-wieczne dzieje ze wszystkimi szczegółami i zacznie je rozgłaszać, i tak nikt mu nie uwierzy. Prawie nikt. W zamierzchłych czasach najlepsze miecze uzyskiwano, wbijając je po rozżarzeniu w silnego niewolnika. Postęp technologii pozwolił na zastąpienie tego procederu odpowiednio dobraną kąpielą hartowniczą. Wszystkie rytualne zachowania stosowane przy reinkarnacji wstecznej były współczesnym odpowiednikiem tamtych przesądów. Kiedy Kościół Neoscjentologów utracił wpływy, okazało się, że można transferować ludzi znacznie prościej. Zwłaszcza rytuał golenia i smarowanie oliwą były czystym wymysłem - tetanom nie odpowiadał zapach palonego człowieka, a tak uzyskiwali dość przyjemny aromat podobny do wędzonego boczku. Podróżnika oczywiście i teraz należy tymczasowo uśmiercić, ale odbywa się to w znieczuleniu, a dla uzyskania splotu reinkarnacyjnego żadne patrzenie w oczy nie jest potrzebne. Miesięczne naświetlanie energią orgonalną skrócono do kilku godzin - w sumie cała procedura od zabicia wszczepu do dematerializacji trwa kilkanaście godzin i odbywa się w jednej sesji na stole operacyjnym - tyle że odpowiednio wcześniej inicjuje się zarodek sklonowany z podróżnika. Ale Maciej tych czasów nie doczekał... Następnego ranka Maciej wstał wypoczęty i pełen energii. Po raz pierwszy w życiu miał już pewność, że SEN nie będzie go prześladował. Wprawdzie większą część nocy spędził na przypominaniu sobie jak najdokładniej swojego poprzedniego życia, ale to go nie zmęczyło. Nie zdawał sobie początkowo sprawy, że na powierzchnię wydobyły się nie tylko wspomnienia, ale także odruchy, a nawet powiedzonka ze swoich czasów. Rano ogólna rozmowa zeszła na podejście do finansowania budowy. Malutki domek Henryka powstał bowiem za oszczędności, a dom Michała na kredyt. - Ja się po prostu irracjonalnie boję kredytów. - My od lat bierzemy i jakoś się zawsze dawało spłacić. Poza tym popatrz - mam tu nową interpretację przepowiedni Nostradamusa: pisze, że w tym roku będzie tu jakiś kataklizm. W lipcu albo we wrześniu. W każdym razie jakby co, to bank się będzie martwił, a co pożyczone, to nasze. - Ja bym na to nie liczył - wtrącił się Maciej. - Najbliższa katastrofa w tym rejonie to będzie trzęsienie ziemi za 200 lat, chyba bankowi oddacie wszystko do tej pory. - Skąd wiesz? - Eee, kiedyś czytałem. Jakiś geofizyk prognozował. Czasoprzestrzeń lekko zamarła, wstrzymując w napięciu oddech. - No dobrze, wykorzystam tę informację w jakimś następnym wcieleniu. - A co, wierzysz w reinkarnację? - A ty, Maćku? - spytała Ewa. - Co ja?.. Czy wierzę w reinkarnację? Pewnie, że nie - parsknął śmiechem. Tak naprawdę nawet nie skłamał - on nie wierzył w reinkarnację - on przecież dokładnie wiedział, czyim jest wcieleniem i dlaczego. Pogoda była wyjątkowo piękna jak na Mazowsze w lipcu i po śniadaniu dało się wypłynąć na jezioro. Maciej płynął w jednej żaglówce z Ewą. Podziwiali majestatycznie płynące stado łabędzi, kiedy ryk motorówki zakłócił spokój. Właściciele sąsiedniej działki wypływali na ryby. Fala spowodowana przez motorówkę uderzyła w żaglówkę i zakołysała nią tak silnie, że Ewa zachwiała się i wpadła do wody. Maciej średnio pływał, ale byli bardzo blisko wyspy i bez większych problemów wciągnął przestraszoną dziewczynę na łódkę. Wtedy zauważył za jej lewym uchem tuż pod linią włosów coś, co w pierwszej chwili wydało mu się dużym guzem. - Co jest, uderzyłaś się tu? Boli cię? - Nie, nie. Nic mi nie jest. Ewa przetarła tył głowy ręką i Maciej zobaczył ze zdziwieniem, że rzekomy guz powiększył się na chwilę, zadrgał, po czym zniknął bez śladu. Maciej spokojnie doprowadził łódkę do przystani i za chwilę zapomniał o całym incydencie. Wczesnym popołudniem wszyscy odpoczywali po kąpieli i żaglach. Panie rozmawiały o kremach do opalania, a panowie mogli porównywać kolory opalenizny. Chyba właśnie wtedy Maciej po raz pierwszy pomyślał: "Ewa wygląda troszkę inaczej niż reszta dziewczyn. Ten kolor skóry jest raczej z moich czasów". Zaraz potem ktoś z troską spytał, czy Ewie nic się nie stało, kiedy wpadła do wody. Maciejowi przypomniał się dziwny guz. "Wszczep! Ona ma wszczep! Przecież to właśnie tak wygląda - w razie niebezpieczeństwa usiłuje wysłać sygnał alarmowy i uaktywnia antenę!". Wtedy zaklął po cichu, ale wyraźnie, używając popularnego zwrotu z XXVI wieku: "O najnieszczęśliwszy!" Czasoprzestrzeń bezszelestnie westchnęła: pęknięcie struktury w okolicach XXV w. stało się nieuniknione. Po południu Ewa wymówiła się pilną wiadomością i odjechała do Warszawy trochę wcześniej niż reszta towarzystwa. Od tej pory nikt już jej nie widział. Maciej był tym żywo zainteresowany i po paru miesiącach zdołał dotrzeć do protokołów policyjnych. Wtedy przekonał się, że według dokumentów Ewa nigdy nie istniała: pierwsze jej ślady w archiwach to rejestracja samochodu, a użyła wtedy dowodu osobistego o nieistniejącym numerze. Tajemnica Ewy i jej zniknięcie nigdy nie zostały wyjaśnione. Świadomość o swoim pochodzeniu dawała Maciejowi bardzo silne poczucie misji i niezwykły komfort psychiczny. Skoro wiedział, że jest od innych ważniejszy i mądrzejszy, mógł się niczego nie bać - pochodził przecież z innego świata i tam dopiero miało być jego prawdziwe życie. Poważną wadą tej sytuacji było osamotnienie. Maciej mimo wszystko czasem potrzebował bliskości z innym człowiekiem, a nie umiał tego znaleźć. Ewa była jedyną osobą, z którą mógłby się zbliżyć, ale zniknęła i już nigdy nikogo takiego nie spotkał. Chyba właśnie przez to wyobcowanie do końca życia przeżywał wahanie nastrojów. Najczęściej był absolutnie pewny, że Ewa pochodziła z przyszłości. Poszlaki były zresztą dość poważne: domniemany wszczep, koloryt skóry, pewne poczucie wspólnoty psychicznej, brak dokumentów. W tej fazie był raczej zadowolony, że zniknęła - dzięki temu nie ryzykował zdradzenia żadnych faktów o swoich czasach, a był pewien, że do tej pory udało mu się nie powiedzieć niczego ważnego. Czasami był przekonany, że Ewa była zwykłą mieszkanką XX wieku, wszczep zwykłym guzem, a on dorobił sobie teorię do przypadkowych faktów. Wtedy bardzo za nią tęsknił i w osamotnieniu miał ochotę skrócić swoją misję, zawsze jednak duma i ciekawość przeważały. Decydował się czekać na powrót i dalej gromadzić w pamięci rewelacyjne materiały o tych czasach. Czasem wreszcie zdarzało się, choć bardzo rzadko, że zaczynał wątpić w swoje pochodzenie z przyszłości. O, wtedy stan jego był nie do pozazdroszczenia - komfort psychiczny znikał, poczucie wyższości znikało, zostawała samotność, brak sensownego celu i poczucie zmarnowanego życia. Wbrew powszechnie panującej i celowo ugruntowanej opinii transfer fizyczny w przeszłość jest technicznie prosty - tak naprawdę każda podróż podprzestrzenna, z której korzystamy po wielokroć każdego dnia jest jednocześnie podróżą w czasie. To konstrukcja transporterów gwarantuje utrzymanie tego efektu poniżej progu szkodliwości. Niechęć do naruszania struktury czasoprzestrzeni spowodowała ograniczenie do minimum fizycznych podróży w czasie, powszechnych jeszcze w XXIV stuleciu. Ewa żyła w połowie XXV wieku i miałaby nikłe szanse, gdyby nie była córką jednego z uprzywilejowanych urzędników. Marzenie Ewy było dość osobliwe z XX-wiecznego punktu widzenia, ale w jej czasach całkiem normalne: pragnęła znaleźć się w przeszłości i tam popracować jako dziwka. Praca naukowa, którą mogłaby po takich przeżyciach przygotować, byłaby sensacyjna i przyniosłaby jej wielki prestiż. Dzięki znajomościom i - także - wspaniałym wynikom w nauce udała jej się rzecz niebywała: we własnej, materialnej osobie trafiła w lata dziewięćdziesiąte XX wieku do Warszawy. Była zresztą jedną z ostatnich osób, którym zezwolono na coś takiego. Od końca XXV w. technika reinkarnacji wstecznej rządzi już niepodzielnie. Ewa już przy pierwszym spotkaniu z Maciejem zaczęła podejrzewać, że pochodzi on z przyszłości. Aluzje do jego SNU upewniły ją o tym, a to, co usłyszała następnego dnia, sprawiło, że zdecydowała się na natychmiastowy powrót. Już te strzępki informacji mogły jej zapewnić wielkie sukcesy, dla których tak chciała zwiedzić przeszłość. Mogły... Aparatura służąca do podróży w czasie jest tak skonstruowana, żeby zminimalizować szkody w strukturze świata. Jeśli powrót podróżnika grozi większymi konsekwencjami niż jego zniknięcie, to zamiast sprowadzić do punktu startu, rozprasza się go w czasoprzestrzeni w obszarze większym niż Układ Słoneczny i o rozciągłości kilkudziesięciu lat. Ojciec Ewy wiedział o tym, wiedział też, że jego córka nie ma skrupułów. Nie mógł zagwarantować sprowadzenia jej do domu, ale namówił techników, żeby w razie problemów przerzucili ją w jednym kawałku w daleką przeszłość. Zaraz po starcie Ewy w drogę powrotną aparatura zasygnalizowała niemożność powrotu. Przekupiony technik sprawdził wtedy parametry, uratował już rozproszoną Ewę, po czym przeprogramował ponownie system dla zatarcia śladów swojego wykroczenia. Jej ojciec dowiedział się potem, że trafiła do Egiptu w VII wieku p.n.e. Pęknięcie czasoprzestrzeni było całkiem niewielkie - bez porównania z tym, co mogłaby zrobić Ewa, gdyby jednak wróciła w swoje czasy. Koniec misji Macieja nastąpił tak, jak zaplanowano - w wieku 56 lat dostał zawału, trenując dość łagodnie na siłowni. Lekarze potem stwierdzili, że miał dziedziczną, bezobjawową chorobę serca. Umarł więc w poczuciu dobrze wykonanego zadania, szczęśliwy. Maciej z trudem wstał z łóżka i powlókł się do kuchni. Po przebudzeniu z koszmarnego snu serce waliło mu tak mocno, że bał się o całość żeber. Dotarł z wysiłkiem do lodówki i popił wodą środek uspokajający. Teraz, gdy zbliżał się do magicznej piętnastki, koszmary zaczęły powtarzać się coraz częściej. Psycholodzy wytłumaczyli mu, że ostatni okres przed odzyskaniem pamięci będzie bardzo męczący. Rano otrzymał wezwanie do kierownictwa. Już od kilku miesięcy koledzy Macieja jeden po drugim udawali się na Ceremonię Odzyskania Wspomnień, po której opuszczali internat i rozpoczynali samodzielne życie, pełni wrażeń ze swoich misji. Na niego też już był najwyższy czas, odebrał więc wezwanie z uczuciem ulgi. Znajomy psycholog poprowadził go w całkowicie mu obce obszary internatu. Po dłuższej wędrówce podziemnymi korytarzami dotarli w końcu do Budynku Wszechczasów. W małym pomieszczeniu Maciej zobaczył nie tylko kilku psychologów, ale także dwóch tetanów w ceremonialnych szatach. Tetan niższej rangi skłonił się z czcią. - Bądź pozdrowiony - odezwał się tetan II stopnia. - Spotkał cię niewyobrażalny w twoim wieku zaszczyt. Od dziś jesteś tetanem IV stopnia. Oszołomiony Maciej rozejrzał się bezradnie. - A misja.. przeszłość... moja pamięć... co z tym?.... - Przepadło i nic na świecie tego nie odzyska. Zostałeś zwolniony z obowiązku przejęcia duszy swego poprzednika. - Dla... dlaczego... - spytał przez łzy. - Sama czasoprzestrzeń dała nam znak - jej struktura pękła dla ciebie w XXV stuleciu. Nie płacz! Chłopcze, nie martw się, czeka cię wspaniała przyszłość.

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!